część 3 - Łagodna fala
Przewracałem się z boku na bok, nie potrafiąc zmusić się do zaśnięcia. W końcu ułożyłem się na plecach i westchnąłem ciężko. Nie zamykałem już oczu, wpatrując się w ciemności kreślące na suficie przedziwne kształty wraz ze słabym światłem padającym zza okna. Przetarłem twarz dłonią, przymykając powieki z nadzieją, że może jednak sen nadejdzie. Ale mogłem się tylko łudzić, bo z prędkością światła znowu zalały mnie wątpliwości. Nie odnośnie tego, czy uda mi się zasnąć czy nie, i czy rano będę zombie czy może ćwierkającym z wyspania ptaszkiem, ale odnośnie tego, co zdarzyło się parę dni temu. To znaczy, powinienem zacząć od samego spotkania z Miłkiem, który to był powodem mojej kolejnej nieprzespanej nocy. Dobra, przesadzam, po prostu o tylu rzeczach mi powiedział, że trochę zajęło mi czasu, żeby względnie to wszystko poukładać, zebrać do kupy, przemyśleć itp. W zasadzie to ciągle maltretowałem się naszą rozmową, przez dwa dni chodziło to za mną i nie dawało mi spokoju. Na przemian zastanawiałem się nad podjęciem kursów przygotowawczych do egzaminów na ASP, to znowu wracałem do tej pechowej sytuacji, która sprawiła, że wywróciłem się na niego. Doskonale wiedziałem, co się we mnie zbudziło. Ech... i nie powiem, ale w ogóle mi się to nie podobało.
W sumie to nawet bym to olał, to przeświadczenie, że mój niskoprocentowy homoseksualizm zareagował na innego mężczyznę. Tak jak zawsze to robiłem, kiedy spotykałem kogoś, kto zaczynał mi się podobać. Znałem już te stany, przechodziłem je, zaczynając od nauczyciela od PO, mojego znajomego Karola, czy kończąc na Wojtku. Ach... jeszcze był Janusz, chłopak, który pracował ze mną przez jakiś czas w sklepie. Wszystkie te przypadki łączyła jedna rzecz, że z każdym kolejnym udało mi się wyrobić jakiś mechanizm obronny, który nie pozwalał mi się bardziej wgłębiać w to całe... homoseksualne zawirowanie. A polegało to na tym, że z całych sił zamykałem w sobie jakiekolwiek przeświadczenie, że podoba mi się postawa Karola, albo że w ogóle jest coś w Wojtku, co sprawia, że mam ochotę się znaleźć z nim w bardzo… jednoznacznej sytuacji. Bo po co w ogóle to rozważać, skoro nie ma to prawa bytu?
Przymknąłem powieki i ułożyłem się na prawym boku, pozwalając lewej dłoni opaść za krawędź łóżka. Kuba śpiący niżej poruszył się i powiedział coś przez sen o kredkach. Mimowolnie się uśmiechnąłem.
Właśnie. Chodzi o niego. Jak również o rodziców. Po co im kolejne rozczarowanie z mojego powodu? Nie dość, że dziecko nie zachowuje umiaru w popędach seksualnych, funduje im potomka tak wcześnie, to jeszcze skrzywiło je w drugą stronę i ogląda się za facetami. Więc oczyszczam wyobrażenie Wojtka w moim umyśle. Staje się po prostu moim kumplem, z którym dobrze mi się spędza wolny czas na graniu w piłkę i napylaniu na kompie. Dodając te wszystkie bzdurne pogawędki, czy te, kiedy serio zapędzamy się na poważne tematy. Chociaż i tak wszystko z Wojtkiem kończy się na cyckach. Dobrze, że i mnie one nadal interesują.
Z Miłkiem zapewne będzie tak samo, a minie nawet szybciej, niż z pozostałymi. No jakoś tak wypadło, że znowu musimy się spotkać. Spotkamy się całkiem nieplanowanie, w wyniku mojej nieuwagi. Zakładam, że właśnie podczas wizyty u niego zostawiłem tam swój szkicownik. Obstawiam, że mógł wypaść mi w łazience, kiedy wyciągałem czyste portki dla Kuby. Jestem jednak pewny, że jeszcze rano widziałem szkicownik w moim plecaku. Zawsze go noszę, aby mieć go pod ręką, kiedy mam wolną chwilę i mogę porysować. Dwa dni potem byłem zbyt zajęty rozmyślaniem o rozmowie z Miłkiem, i właśnie o tym, co by było gdyby... Mniejsza. Po prostu o nieobecności szkicownika zdałem sobie sprawę po tym czasie. Przeanalizowałem wszystkie miejsca, w którym mogłem go zostawić. W najgorszym wypadku mógł wypaść mi w tramwaju. Ale próbowałem nie zakładać najgorszego. W sklepie, na zapleczu, czy w szafce również go nie było. Sięgnąłem pamięcią, kiedy ostatnio go widziałem i wtedy niestety, bądź stety, pomyślałem o Miłku.
Podnieciłem się. No niech to szlag! Znaczy, nie wiem po co panikowałem, bo przecież wiedziałem, że nic się nie stanie, w sensie... no że coś z jego strony by się stało. Cokolwiek, co sforsowałoby mój piękny, dziewiczy mur. Jezu, jak to brzmi. Przynajmniej wiem, że moja machina obronna będzie działać bez zarzutu. Skoro dała radę Karolowi, Wojtkowi i Januszowi, to w kolejnej potyczce również mnie nie zawiedzie. Mam wpaść do Miłka jutro i samemu przekopać stertę jego książek, których z tego co pamiętam, jest dość sporo. Na moje pytania przez telefon, czy może nie znalazł szkicownika, nie potrafił odpowiedzieć. Zakładał, że mógł go zgarnąć i właśnie porzucić w swej kolekcji. Szukać mu się nie chciało i miałem zrobić to sam, osobiście. Jaki byłem zły, że nie może zrobić tego za mnie, chociaż to całe niezadowolenie wynikało również z powodu Wojtka. Byłem pewny, że sam skontaktuje się w moim imieniu z bratem i ewentualnie to kumpel mi podrzuci zgubę. Ale nie, łaskawy Wojtuś przesłał mi numer Miłka i nic więcej, co jasno sugerowało, że albo mu się nie chce tego załatwiać, albo nie może. Nie żebym bym jakoś miał pretensje, a w zasadzie sam nie wiem. Niemniej jutro na osiemnastą mam wpaść do Miłka i mam nadzieję, że w przeciągu pół godziny znajdę szkicownik. Nie planuję dłużej tam zostawać. Chociaż... z chęcią pogadałbym z nim. Tak po prostu, bo chce słuchać. A może mi się wydaje? No chyba nie.
Ziewnąłem, głęboko i szeroko. Obróciłem się na plecy i podłożyłem ręce pod głowę. Powinienem zakończyć te rozmyślania i spróbować zasnąć. Tworzyć przed oczami obraz nieskazitelnej czerni, która uciszy moje myśli i je wchłonie. To dobrze się sprawdza.
Jednak jak na złość twarz Miłka pcha mi się w umysł. Z łatwością udaje mi się nakreślić jego ostro zarysowane policzki, lekko przymrużone oczy, ciemne brwi, które wydają się zawsze wygięte w niewidzialnym napięciu. W zasadzie jest to niebezpieczne oblicze, z wymalowaną kpiną i ironią na ustach. Strasznie chciałbym go narysować. Czemu nie może być dziewczyną? Serio bym do takiej startował. I łatwiej byłby mi wytłumaczyć to dziwne uczucie niepokoju i ciekawości w obcowaniu z nim. Ma coś w twarzy, co ciężko wytłumaczyć, co niebezpiecznie prosi o uwagę. W całej postawie kryje się coś niebezpiecznego. Jeszcze dwa lata temu, kiedy był moim nauczycielem od angielskiego na czas matury, nie miałem względem niego takich odczuć. Byłem wtedy tak zestresowany pojawieniem się Kuby, ciężarem zawodu, jaki sprawiłem rodzicom oraz zbliżającym się egzaminem, że jedyne co dostrzegłem to... to, że jest przystojny. Jego powrót był lekkim zaskoczeniem. Było to dziwne, móc go zobaczyć po dwóch latach, porównać jego obraz teraz, a wtedy. Jakoś tam, w jego mieszkaniu, ciężko było mi ponownie z nim rozmawiać, a zarazem kiedy już zacząłem, to nie umiałem przestać. W obecnej chwili był jedyną osobą, która wiedziała tyle, co nikt inny. Rodzice nigdy ze mną nie rozmawiali o tym, co się stało. Znaczy... próbowali, tak samo szkolny psycholog, ale prędzej udławiłbym się, niż cokolwiek powiedział. A tu wystarczyła jedna rozmowa, z jakby nie patrzeć obcą osobą, bym inaczej spojrzał na swoje obowiązki. Parę słów i poczułem, że jest w tym coś więcej niż tylko przymus, oczekiwania, że zachowam się tak, a nie inaczej. Parę słów uznania, że mam dobry kontakt z Kubą, że jakoś sobie z nim radzę, że nie uciekłem. Hmm... to gdzie medal?
Drgnąłem pod pościelą i wyrwałem się z zamyślenia, z nieukrywaną radością słysząc cichy, ale jak przyjemny odgłos padającego deszczu. Uwielbiam ten dźwięk. Jest w nim coś bezpiecznego. Jeśli w ogóle można tak określić dźwięk. Dociera do mnie jeszcze jeden, ale to pomruki ze strony Kuby. Na wszelki wypadek przysunąłem się do brzegu łóżka i wyjrzałem zza niego, aby zajrzeć na jego dolną część. Mój wzrok zdążył się przyzwyczaić do panującego mroku. Syn leżał na plecach, całkowicie odkryty, z wymalowanym napięciem na buzi. Mimowolnie westchnąłem, zastanawiając się, czy może dopadły go koszmary, obrazy z jednej z bajek, którą oglądaliśmy. Ok, może to nie bajka, a film animowany. Był tam jakiś Pan Ciemności i miał podwładnych-koszmary, które dręczyły dzieciaki.
Kuba ponownie wydobył z siebie cichy jęk i poruszył się niespokojnie. To dało mi sygnał, że muszę coś zrobić, bo inaczej obudzi się z płaczem, a w najgorszym wypadku zmoczy się w pościel. A kiedy matka to zobaczy, wybada malca co takiego mu się śniło, to jak nic wpadnie na mój trop, i że jestem temu winny. Trzeba więc jakoś zmienić ten bieg wydarzeń, który niechybnie pisze mi złość matki.
Zszedłem cicho po szczeblach drabiny przymocowanej do mojego łóżka i wsunąłem ostrożnie na materac syna. Okryłem malca odrzuconą na bok kołdrą oraz odnalazłem Gawrona, który leżał na podłodze. Na zegarze dochodziła druga w nocy, co dało mi mylną nadzieję, że może wstanę w miarę przytomny. Nastawiłem budzik na godzinę siódmą, aby móc zmyć się na swoją górną część łóżka, tym samym nie dać matce możliwości przyłapania mnie na spaniu z Kubą. Zaraz by się domyśliła, że malec musiał mieć koszmary w nocy.
- Ej spokojnie, krokodylu - szepnąłem uspokajająco w ucho syna, przysuwając jego ciało do siebie. Kuba nawet się nie obudził, ale od razu do mnie przylgnął, wtulając policzek w mój tors. Jest ciepły i taki drobny. Jeszcze rok temu mógłbym go schować swoich ramionach, chociaż nie należę do nastolatków mocno zbudowanych. Wpatrywałem się w skupieniu w rudą czuprynę, czując jak dłoń Kuby zaciska się na materiale mojej koszulki. Jeszcze parę minut słyszałem, jak syn coś mruczy, aby potem całkowicie się uspokoić. Jego oddech się wyrównał, a mi zaczęły ciążyć powieki.
***
- Och, super - sapnął do siebie Mikołaj ze zrezygnowaniem, nie mając już sił wykrzesać z siebie chociażby grama złości na to, że po raz trzeci wdepnął w kałużę. Woda spływająca nań z zachmurzonego nieba przedostała się już przez trampki i chłopak czuł, jak wilgocią nasiąkają jego skarpetki. A dzień zapowiadał się tak przyjemnie, kiedy rano udało mu się wstać w miarę wyspanym i zadowolonym. Nic nie zapowiadało burzy na wieczór, chociaż stawały się one już codziennością w te letnie dni.
Mikołaj dość sprawnie przemykał się uliczkami, przyglądając się wszystkiemu dookoła. Ludzie jak i budynki tonęli w nasilających się, to słabnących podmuchach wiatru i szalejącego deszczu. Znacząco się ochłodziło, więc chłopak chciał jak najprędzej dotrzeć do celu. Ręka, w której trzymał ciemny parasol, całkowicie mu zgrabiała z zimna, a on sam cały czas się kulił. Matka odradzała mu wyjście z domu i teraz nawet żałował, że jednak nie przełożył tego spotkania. W końcu szkicownik nie ucieknie, a tym bardziej Miłko ze swoją kolekcją książek. A jeszcze kwadrans temu pogoda wydawała się być przychylna takiemu wypadowi.
Spiął się, kiedy gdzieś w oddali głośno zagrzmiało. Momentalnie pomyślał o swoim synu, który zapewne tulił się do matki wraz z Gawronem. Jeszcze przed wyjściem malec próbował wymusić na nim, aby zabrał go ze sobą. Był przekonany, że idą do zoo i to bez niego. Na szczęście udało mu się wytłumaczyć, że ta wizyta ma nieco inny charakter.
Uśmiech zagościł na ustach chłopaka, kiedy zorientował się po otaczających go kamienicach, że już jest prawie na miejscu. Wszedł w boczną bramę i znalazł się na szarym, mokrym podwórku. Suterena od razu rzuciła mu się w oczy, z niewielkich okien sączyło się światło. Mikołaj zamknął parasol i zszedł po betonowych schodkach. Tak jak sobie zaplanował, nie dopuszczał do siebie jakichkolwiek myśli, które mogłyby go niepotrzebnie zaniepokoić. Czasami zauważał, że mocno wyolbrzymia niektóre ze swych spostrzeżeń i przemyśleń. Zapukał pewnie w ciemnobrązowe drzwi, czując jak kilka kropel osiada mu na włosach. Wzdrygnął się.
Drzwi otworzyły się po krótkiej chwili, ukazując Miłka, odrobinę potarganego i uprzejmie uśmiechniętego. Podwinięte do łokci rękawy czarnej, mięsistej bluzy odsłaniały jego szczupłe, dosyć mocno owłosione przedramiona. Cofnął się do tyłu, pozwalając by ciepły blask bijący z mieszkania utworzył aureolę światła wokół jego głowy.
- Cześć, wskakuj - zaprosił Mikołaja do środka. Emanował uprzejmym dystansem i pewnością siebie. Sprawiał wrażenie osoby godnej zaufania i służącej pomocą. - Niesamowicie pada, prawda? Pozwól z tym parasolem...
W mieszkaniu było przyjemnie ciepło i czysto. Po puszkach z farbami nie było już śladu, ani po gazetach i malarskiej folii. Pachniało przyjemnie kawą i zapachem charakterystycznym dla starych bibliotek. Wnętrze wypełnione było ciepłym, pomarańczowym światłem, zagęszczonym smugami mlecznego dymu unoszącego się jeszcze wokół żyrandola. Gospodarz odebrał parasol od Mikołaja i rozłożył go w mikroskopijnym korytarzu, popychając chłopaka delikatnie w stronę pokoju. Drewniana, lakierowana podłoga również poddana była renowacji i błyszczała pięknie miodowo-czerwonym lakierem. Miłko wyminął swojego gościa, aby przyciszyć muzykę, płynącą odrobinę zbyt głośno jak na jego gust, by służyć za przyjemne tło dla rozmowy. Wątpił zresztą, czy Mikołaj gustuje w pierwszych albumach Pearl Jamu. Jemu kojarzyły się z tymi nielicznymi, przyjemnymi chwilami nastoletnich lat, kiedy doświadczał wolności, o jakiej nie mogli marzyć jego rówieśnicy. Często do tego tęsknił.
- Napijesz się czegoś? Pewnie zmarzłeś... Wybacz, że nie poszukałem twojego notesu, ale... sam zobacz, ile tego jest - wskazał dłonią stojącą pod ścianą biblioteczkę, której objętość zaczynała oscylować już około dwustu pozycji. - Większość tych książek nie jest moja. Ciągle je gdzieś znajdowałem tutaj. Nie mam tyle czasu, by szukać twojego zeszytu. Tobie pewnie zajmie to chwilę.
- Faktycznie, kolekcja spora. - Mikołaj kiwnął głową, przyglądając się wszystkiemu z zaciekawieniem, nie tylko książkom. Całe wnętrze uległo zmianie i prezentowało się nader przyjemnie. Aż poczuł niewielką zazdrość, że Miłko ma ten kawałek przestrzeni tylko dla siebie. Ponownie spojrzał na gospodarza i uśmiechnął się, ściągając przy okazji przeciwdeszczową kurtkę. Nie wszedł głębiej do pokoju, nie chcąc znaczyć mokrymi trampkami podłogi. - Z chęcią się napiję czegoś ciepłego. A szkicownik, to on był formatu A5, taki dość mały. Zakładałem, że może... w łazience mi wypadł czy coś - wyjaśnił, zsuwając obuwie.
- Nie masz pojęcia, ile książek znalazłem w łazience podczas remontu. Jakieś pięć tomów Balzaca, jeśli mnie pamięć nie myli. Rozbierz się, rozgość. Masz ochotę na coś konkretnego? Być może mam coś, co lubisz... szczególnie - spytał Miłko, zerkając mu krótko, badawczo w oczy. Sam miał ochotę na kolejnego, mocnego papierosa.
- W łazience? Co one tam robiły? - zdziwił się chłopak, rozglądając się, gdzie mógłby odwiesić płaszcz, aby wyschnął. - Może być herbata, cokolwiek ciepłego.
- Śmiem twierdzić, że czekały na mnie, chociaż Balzac mógłby poczuć się tym dotknięty - uśmiechnął się półgębkiem, wskazując dłonią haczyki na drzwiach wejściowych, na których wisiał jego własny płaszcz. - Tak jak ja miał wielką słabość do kawy. Usiądź, zaparzę herbatę - poprosił, kiedy chłopak uporał się już z kurtką. Zniknął w małym, kuchennym aneksie, skąd dało się słyszeć po chwili szum gotującej się wody i odgłos jego bosych stóp na podłodze. W mieszkaniu było przytulnie i w jakiś sposób... domowo.
- Balzac? - Mikołaj usiadł na kanapie i spojrzał krytycznie na swoje przemoczone skarpety. Podsunął nogi bardziej pod siebie, nie chcąc zdradzać się z tym. Zadowolony był jednak z tego, że zimno powoli uciekało z jego ciała, chociaż nadal czuł napływające dreszcze. Nawet grubsza bluza z kapturem nie była w stanie całkowicie go rozgrzać.
- Co z nim? - spytał Miłko, zaglądając na powrót do pokoju. W prawej dłoni trzymał już tlącego się papierosa. Dym pachniał silnie, aromatycznie, waniliowo. Woda szumiała w tle za jego plecami, deszcz tłukł się gwałtownie o szyby, a gdzieś na granicy słyszalności sączyła się muzyka.
- No... to jakiś autor? - spytał niepewnie Mikołaj, już mniej spięty niż jeszcze chwilę temu. Deszcz i wszystko, co go otaczało, wprawiało go w przyjemny nastrój. Aż przyszło mu na myśl, że byłoby to idealne miejsce na małą drzemkę, zwłaszcza po całym dniu pracy. - Tak w ogóle, to nieźle to odremontowałeś. Jest różnica między tym, jak byłem tu pierwszy raz, a teraz.
- Dziękuję, ale... naprawdę nie wiesz, kim jest Balzac? Jako pedagog czuję się zdruzgotany. - Miłko zaśmiał się zakłopotany, nie chcąc niepotrzebnie zawstydzać chłopaka. Pewne rzeczy zwyczajnie nie mieściły mu się w głowie. Z drugiej strony nie chciał pomstować nad poziomem wiedzy, bądź też niewiedzy współczesnej młodzieży. Nie sądził, by miało to doprowadzić do czegoś dobrego.
- No... tak średnio. Znaczy, nie mam w ogóle pojęcia kto to - przyznał się Mikołaj, cały zmieszany.
- Och... Nie szkodzi. Twoja herbata - powiedział Miłko, znikając w kuchni przywołany długim, cienkim gwizdem czajnika. Wrócił po chwili ze wspaniale dużym, białym kubkiem pełnym cytrynowo-miodowego naparu. - Wierzę, że zmarzłeś w drodze. Od Przyjaźni to jest jednak kawałek. Masz ochotę coś zjeść? Mama podrzuciła mi jakiś placek przez Gośkę. Nie miałem nawet czasu, by zobaczyć co to za cudo - uśmiechnął się do niego zachęcająco, rozglądając się w międzyczasie za popielniczką. Widać było, że stara się ugościć chłopaka jak najlepiej. Sam często korzystał z gościny obcych ludzi, będąc jeszcze bezdomnym nastolatkiem, i nie raz doceniał ich dobrą wolę i serce. Teraz, ilekroć miał okazję, starał się spłacać zaciągnięty lata wcześniej dług.
- Yhm... z chęcią, ale jakiś taki mały kawałek - zgodził się uprzejmie Mikołaj, automatycznie naśladując zachowanie gospodarza. Ostrożnie pochwycił kubek i nachylił się nad przezroczystą mgiełką, wąchając jej aromatyczną woń. Odstawił go z powrotem na blat, chcąc pozwolić herbacie zaparzyć się mocniej. - To kim był ten... cały Balzac?
- Powieściopisarzem francuskim. Pisał o życiu ludzi w dziewiętnastowiecznej Francji. Stworzył ogromną liczbę postaci... Uwielbiał pisać nocami, w otoczeniu prostytutek, wypijając ogromne ilości kawy. Zmarł oczywiście na zawał. - Miłko uśmiechnął się usłużnie, ponownie znikając za kuchennymi drzwiami. Wrócił po chwili z maleńkim, białym talerzykiem, na którym spoczywał kawałek ciasta z piętrzącą się na wierzchu pyszną bezą. - Proszę. Nie mam bladego pojęcia, co to jest, ale znając moją mamę mogłoby wywołać rozruchy na mieście - puścił do niego oczko, samemu siadając na swoim ulubionym fotelu.
- Też nie jestem znawcą maminych wypieków - przyznał z rozbawieniem chłopak, gubiąc się w sygnałach, jakie odbierał od mężczyzny. Próbował nie wpatrywać się w jego twarz, i jak na razie szło mu to całkiem dobrze, kiedy mógł skupić wzrok na kawałku ciasta. - Ach... Kuba pytał o zoo. Mama oczywiście nie ma nic przeciwko.
- Och... No tak, zoo. Chyba zbyt pochopnie o tym powiedziałem. Nie zrozum mnie źle, ale... nie przepadam za takimi miejscami. Jest w tym coś... potwornego. To jest jak... więzienie, zmasowane więzienie dla bogu ducha winnych zwierząt. Gorszy mógłby chyba tylko być cyrk - westchnął mężczyzna, przygryzając usta w geście zastanowienia. - Oczywiście, jeśli planujesz go tam zabrać, ja tego nie potępiam. W końcu to tylko dziecko, może kiedyś zrozumie z czym naprawdę ma do czynienia.
- Ach... No jeśli nie chcesz, to spoko, jakoś mu to wytłumaczę. - Mikołaj spojrzał na niego ze zrozumieniem, sięgając ponownie po kubek. Gorąca powierzchnia przyjemnie ogrzała mu ręce, a niewielki łyk ogniem powędrował przez gardło aż do wnętrza ciała. Żar rozlał się po policzkach. - Masz rację... zoo jest przytłaczające od hałasów, zapachów i tej... dziwnej atmosfery trzymanych w zamknięciu zwierząt.
- Jeśli Kuba męczyłby cię o to, to mogę wam potowarzyszyć... Aczkolwiek wątpię, żeby mnie zapamiętał. W każdym razie... fajny z niego dzieciak. Niesamowicie podobny do ciebie. - Spojrzał Mikołajowi w oczy, nie mogąc powstrzymać lekkiego, kpiącego uśmieszku, który zniknął jednak po mniej niż sekundzie z jego twarzy.
- Już zapamiętał. Chciał się tutaj ze mną wybrać.
- Naprawdę? Wow... Pochlebia mi to - zaśmiał się szczerze. - Uwielbiam dzieci. Szczególnie takie małe kajtki - dodał, przypatrując się Mikołajowi bez większego skrępowania. Płyta zdążyła się skończyć, i obaj usłyszeli pierwsze dźwięki Milk is my sugar Skunk Anasie. Muzyka była chyba jedynym elementem, który przełamywał senną, domową atmosferę tego późnego popołudnia.
- To czemu nie pracujesz w przedszkolu? Oo, Kuba chętnie zarekomenduje cię u siebie w szkółce - zażartował chłopak, szczerze rozbawiony tą wizją. - W sumie to byłem zdziwiony, że tak szybko cię polubił.
- Do pracy w przedszkolu konieczne jest odpowiednie przygotowanie... którego oczywiście nie posiadam. Z dorosłymi jest prościej. Nikt nie musiał mnie uczyć jak z nimi rozmawiać - powiedział mężczyzna, popijając od niechcenia herbatę ze swojego kubka. Starał się ograniczać liczbę wypijanych kaw i wypalanych papierosów, z różnym skutkiem. - Też szybko go polubiłem. To ci dopiero kuriozum!- zakpił, zaglądając w głąb kubka. - Maluch poruszył serce starego gada.
- Sympatia spadnie ci do niego, kiedy zasypie cię masą dziwacznych pytań. - Mikołaj uśmiechnął się do siebie, zwracając wzrok na jakiś punkt na ścianie. Przeszkadzało mu spojrzenie gospodarza, od którego nie sposób było uciec. Kiedy sam się skupiał na myśli, że nie powinien w kogoś tak się wpatrywać, automatycznie się krępował, co dodatkowo go denerwowało. - Ostatnio dostał od mojego ojca książkę. Jakieś tam tysiąc, czy pięćset pytań, no ale tak teraz lata z tą książką i zadaje masę pytań. Ale nie, że takie dla dzieciaków, ale serio jakieś poważne, że ja z matką to jak niedouczone niedojdy się czujemy.
- Na przykład kim był Balzac? - powiedział szybciej niż pomyślał, dając upust swojej naturalnej złośliwości. - Och... przepraszam, ale rozbawiło mnie to - zaśmiał się otwarcie, mrużąc oczy, w kącikach których pojawiły się drobne zmarszczki.
- Hahaha, powinienem teraz rzucić w ciebie poduszką.
- To nie pidżama-party - zauważył Miłko, unosząc brwi. Jego mina mogła wyrażać wszystko, od kpiącego rozbawienia po potępienie. Zwykle jednakże jego twarz nie wyrażała sobą niczego. - Cieplej ci już?
- Yhm, tak. - Mikołaj odwrócił wzrok od niego, upijając kolejny łyk herbaty. Słodki, gorący posmak parzył mu język. Ponownie popadł w stan niepewności, nie mając pojęcia, jak reagować na zachowanie mężczyzny. Raz zaśmiewał się głośno, to znowu jego mimika pokazywała zupełnie coś innego. - Piżama-party będzie, jak gdzieś wybędziesz i Wojtek tutaj wpadnie ze swoimi pomysłami na imprezę - dodał, zerkając na Miłka znad kubka. Policzki wyraźnie mu pokraśniały od ciepła.
- Przekażę mu, że fantazjujesz o nim w pidżamie. - Miłko parsknął śmiechem, zerkając na czerwoną buzię chłopaka. Miał ochotę spytać, czy to przez te fantazje tak się rumieni, ale w porę ugryzł się w język. Nie każdy w końcu był w stanie zrozumieć taki... specyficzny dowcip. - Kto wie, może się ucieszy.
Jane brwi Mikołaja uniosły się w wyrazie całkowitego zaskoczenia. Co on chrzani, przeszło mu przez myśl w panice, że mógł się czymś zdradzić swoim zainteresowaniem mężczyznami. Tylko czym?
- Ale zabawny jesteś - odparł całkiem spokojnie, pilnując swojego głosu, by nie zabrzmiał jak zdenerwowany.
- A ty spięty. Wyluzuj. - Mężczyzna zaśmiał się pod nosem, odpalając sobie kolejnego papierosa. Rozwalił się na fotelu, wyciągając nogi przed siebie i wpierając potylicę w miękkie, pluszowe oparcie za swoją głową. Prawe ramię wspierało się na pulchnej, atłasowej poduszce, co rusz wędrując do ust, kiedy Miłko zaciągał się dymem. Dziwne było to, że przy takiej ilości wypalanych papierosów głos nadal miał czysty, głęboki. - Jak ja lubię burzę - mruknął, kiedy dało się słyszeć pierwsze, poważniejsze grzmoty. Na ulicy na moment zrobiło się jasno, a później deszcze runął ze zdwojoną siłą, waląc mocno o szyby. W ciepłym pokoju pełnym przytłumionego, pomarańczowego światła i książek byli jednak bezpieczni.
Mikołaj przymknął lekko powieki, wsłuchując się w tą symfonię. Szukał w jej tonach odrobinę uspokojenia dla własnych myśli. Nie umiał wytłumaczyć dyskomfortu, jaki się w nim pojawił, nagłego przebłysku, że chce stąd wyjść. Wszelkie żarty zakrawające o wykrycie jego biseksualizmu traktował bardzo poważnie i wręcz panicznie. Znowu przesadzam, zganił się w duchu, popijając głęboki łyk herbaty. Aż go zapiekło w przełyku, a niewielki ból zagościł na twarzy.
- Zamknąć oczy i się wsłuchiwać - powiedział cicho. - Kuba pewnie trzęsie portkami.
- Chyba jak każde dziecko... Mama straszyła mnie i Wojtka, że to tak zwana... Bozia puka z nieba, bo ludzie grzeszą na Ziemi. Chyba był jakiś okres, kiedy brałem to serio - zaśmiał się cicho, w głębi duszy wspominając jednak wszystkie te burzowe noce, które spędził samotnie pod mostem. Nie potrafił się od tego uwolnić. - Młody pewnie po dziś dzień w to wierzy - dodał, przymykając na chwilę oczy i oddając się zupełnemu relaksowi. Jedynie dłoń wędrująca co rusz do ust świadczyła o tym, że nie zasnął.
- Dziwne, moja nigdy tak nie mówiła, chociaż jest osobą wierzącą. Mówi tylko, że jak ma się problem, to warto porozmawiać z Bogiem.
- I uwierzyłeś jej? - spytał gospodarz bezbarwnym głosem, wyglądając na nieobecnego duchem. Nie było to jednak prawdą. Miłko doskonale kontrolował to, co się wokół niego działo.
- Hmm... w sumie tak. Ale... jakoś ciężko się nam rozmawiało. Może to głupie... - Mikołaj uśmiechnął się lekko, zagryzając na moment dolną wargę, przypominając sobie jedno zdarzenie. - ...ale przestałem, bo stwierdziłem, że kiedy się... no modlę, to jakiś mam dziwny dzień. Że wszystko było do dupy.
- Modliłeś się i zrobiłeś Kubę? - Mężczyzna parsknął nieoczekiwanie śmiechem, rzucając mu roziskrzone rozbawieniem spojrzenie. Zreflektował się po chwili, wycierając kąciki oczu wierzchem kościstej, dużej dłoni. - Przepraszam cię najmocniej. To było poniżej pasa. Mam... niestosowne poczucie humoru - zaczął się tłumaczyć, próbując opanować nadmierną wesołość.
- Chyba zaczynam się przyzwyczajać - odparł z przekąsem Mikołaj, patrząc na niego z cieniem uśmiechu. - Piłeś coś? Czy Wojtek coś ci podrzucił ze swojej apteczki?
- Och tak, kawę, chyba dziesiątą już dzisiaj - westchnął, uśmiechając się kącikiem ust i uchylając leniwie powieki. W lewym policzku miał ślad niewykształconego do końca dołeczka, co było widoczne, kiedy się uśmiechał. - Tak wygląda życie niskociśnieniowców. Pijesz kawę, żeby się ocknąć, a jak się ockniesz, pleciesz głupoty o... o Bogu... i Balzacku - zachichotał, przygryzając usta i przeciągając się na fotelu jak zadowolony z życia gad.
- Głupoty najwyższych lotów, a to już coś. - Mikołaj dopił herbatę i podniósł się z kanapy ostrożnie. Miał ochotę zaproponować Miłkowi, aby został jego modelem do rysowania. Ale nawet nie miał zamiaru mówić tego na głos, już widząc rozbawienie na twarzy mężczyzny. - To poszukam tego szkicownika. Trochę późno się robi. - Podszedł do biblioteczki i westchnął, nie mając pojęcia, gdzie utkwić wzrok, aby przypadkiem nie ominąć miejsca, w którym szkicownik mógłby się ewentualnie znaleźć. Jeśli w ogóle tu był. - A… nie pamiętasz, gdzie odstawiałeś te książki z łazienki? Może właśnie tam gdzieś się zawieruszył.
- Naprawdę... Nie mam bladego pojęcia. Nie zdążyłem ich nawet przejrzeć, wszystkie czekają na chwilę wolnego, żebym je poukładał. Może są tu jakieś skarby, a ja nic nie wiem - powiedział, podchodząc powoli do regału i przesuwając wzrokiem po zgromadzonych zbiorach. - Pomogę ci. Powiedz tylko, czego mam szukać - zaoferował, biorąc w dłonie pierwszą książkę i otwierając ją powoli. Była po niemiecku i musiała mieć więcej niż pięćdziesiąt lat. Odłożył ją na półkę, zawieszając na chwilę wzrok na karku Mikołaja. Chłopak nie mógł tego dostrzec. Mężczyzna westchnął, pukając opuszkiem palca w lakierowany bok jakiegoś opasłego woluminu. Czuć było od niego delikatny zapach miętowego szamponu i męskiego, cytrusowego dezodorantu. Nie było to jednak nieprzyjemne.
- No taki mniej więcej format. - Mikołaj wyciągnął niewielką książeczkę w ciemnej oprawie i pokazał mu. - Kremowa okładka, otwierająca się do góry. Napisane jest na niej Gamma Gamma, bo to polski produkt. No i... jest tam jeszcze jakiś rysunek babci i tyle. Dość cienkie w sumie, bo mało już kartek było - opisał sprawnie zgubę, patrząc na mężczyznę w skupieniu, jakby tłumaczył mu plan jakiejś ważnej misji.
- Może następnym razem zaopatrz się w coś pstrokatego? Byłoby prościej - skwitował gospodarz, porządkując książki na najbliższej sobie półce. Układał je w stosy, starając się dotrzeć do tego, co było głębiej. Nie było to proste zadanie, biorąc pod uwagę nieporządek panujący wśród książek. Oblizał dyskretnie usta, czując ciepło, jakie emitował Mikołaj. Przyjemny zapach proszku do prania płynący z jego ubrań kojarzył mu się wyjątkowo miło... i domowo. Odetchnął głębiej, gdy za kolejnym przeszukanym sztaplem nie odnalazł pożądanego notatnika.
- No ale to jest prostokątne... - Chłopak zaczesał parę kosmyków z czoła i zaczął przeglądać pierwszy rząd książek, które miał na wysokości oczu. - Jak się nie znajdzie to trudno, chociaż... to jedyne miejsce, gdzie mógłbym go zostawić przez przypadek. Chyba, że wypadł mi w tramwaju czy coś. Byłoby szkoda.
- Mikołaj... Pstrokate, a nie prostokątne. O czym ty myślisz? - spytał mężczyzna, wyciągając rękę ponad ramieniem chłopaka by dotknąć brzegu książki, która znajdowała się jeszcze poziom wyżej. Miłko miał wrażenie, że jego głos zadudnił dziwacznie nisko, mimo że starał się mówić cicho. Bliskość chłopaka przyspieszała mu tętno. - Spójrz, to nie to?
- Jezu, usłyszałem prostokątne - zaśmiał się z własnej wpadki Mikołaj i uniósł głowę, aby zerknąć na to, co trzymał mężczyzna. Zmarszczył lekko brwi, czując go blisko siebie, chociaż nie na tyle, aby dojść do wniosku, że jest w tym coś niepokojącego. Nie chciał też popadać w przesadę. Musiał jednak przyznać, że było coś przyjemnego w aromacie ciała Miłka. - Nie, to nie to. Ale właśnie takie nawet cienkie. Chociaż kartki żółtawe i zabazgrane przeze mnie.
- Szkoda. Mielibyśmy poszukiwania z głowy - szepnął tuż nad jego uchem, wspierając się dłonią o półkę nad ramieniem chłopaka.
Żar zalał twarz Mikołaja, a on sam aż zamarł z wrażenia, czując dreszcz rozchodzący się po plecach. Odruchowo chciał się cofnąć, ale kiedy dotknął torsu mężczyzny zadrżał i postąpił z powrotem do przodu. Co ja kurwa robię? Pomyślał, opierając dłoń na chropowatej powierzchni drewnianej półki, czując jak robi się cały czerwony. Odwrócił się niepewnie w stronę Miłka zaniepokojony, to znów podekscytowany, kiedy miał go za sobą. Sprzeczne reakcje wpędzały go w zakłopotanie, przez co miał ochotę uciec.
Miłko uśmiechnął się do niego zachęcająco, oblizując niespiesznie wargi koniuszkiem języka i patrząc mu bezpośrednio w oczy. Nie chciał ponaglać chłopaka, ale dla niego sytuacja była więcej niż oczywista. Pochylił się lekko w jego stronę, rozchylając znacząco usta.
- I co, znalazłeś? - szepnął, zawisając nad nim niebezpiecznie blisko.
Myśli Mikołaja skierowały się w różne strony, i nie potrafił ich pochwycić, aby móc odnaleźć szybkie i sensowne wyjście z tej sytuacji. Nie umiał odpowiedzieć, wpatrując się w Miłka, to znów w jego wargi, które zachęcały tylko do jednego. W przebłysku chwili chciał się odsunąć, lecz zamiast tego gdy odległość między ich twarzami znacząco się zmniejszyła, ciało postąpiło wbrew temu. Mikołaj nie potrafiąc pohamować dominującej pokusy uniósł głowę i otarł się ustami o usta mężczyzny.
Miłko uśmiechnął się w jego usta, pochylając się nad nim. Docisnął wargi do jego warg, pogłębiając nieśmiały, powolny pocałunek. Mimo że wydawał się być bardzo pewny siebie, czuł jak szaleje mu tętno. Miał wrażenie, że słyszy jak mocno bije mu serce.
Chłopak przymknął powieki, lekko marszcząc brwi, nie próbując nawet pojąć tego, co właśnie się dzieje, a od czego tak skutecznie próbował uciec. Oparł się o biblioteczkę plecami, zaciskając, to rozluźniając palce. Robiło mu się zdecydowanie zbyt ciepło.
Mężczyzna położył dłoń na jego boku, niespiesznie przesuwając ją na jego plecy i zatrzymując na lędźwiach. Był przekonany, że Mikołaj przyszedł do niego właśnie po to, i trochę nie rozumiał, dlaczego tak bardzo to przedłużał. Czyżby był aż tak nieśmiały? Całował go delikatnie, bardzo subtelnie, co rusz prześlizgując się językiem po jego dolnej wardze. Oddech chłopaka pachniał aromatyczną herbatą. Zamknął oczy, wczuwając się zupełnie w pocałunek, gdzieś pomiędzy ssaniem jego warg z herbacianego aromatu a nienachalnym penetrowaniem ust językiem. Jego gorąca dłoń ciążyła Mikołajowi na plecach, uniemożliwiając ucieczkę.
Kiedy tylko mężczyzna go dotknął, Mikołaj drgnął, czując wyraźnie jak w tych miejscach przeszywają go dreszcze. Chciał uciec, ale robił to niezdecydowanie, wciąż nie potrafiąc określić, czy chce przerwać to, czy kontynuować. Miłko za każdym razem całował go pewniej i chłopak oddawał pocałunki, nie umiejąc oprzeć się tej podniecającej zachęcie. Nie dotknął go jednak, gdzieś podświadomie obawiając się, że mogłoby być to za wiele. Sapnął, czując jak umysł wypełnia się dudnieniem jego własnego serca oraz szumem krwi.
Miłko zawędrował drugą dłonią na jego plecy, obejmując go lekko w pasie i intensyfikując doznania. W myślach zdejmował mu już bluzę i dotykał jego gorącej, miękkiej skóry bez żadnych barier. Nie mogąc się powstrzymać, zakradł się jedną dłonią pod materiał bluzy, wzdychając na dotyk nagiego ciała na opuszkach palców. Pogładził go niemalże niewyczuwalnie, obawiając się reakcji chłopaka. Czuł, że go potrzebuje, co było niezwykłe, bowiem rzadko udawało mu się osiągnąć taką... determinację i pewność.
Mikołaja przeszły ciarki i mruknął niewyraźnie w usta mężczyzny, zaskoczony, jak szybko się podnieca. Co ty, kurwa, wyprawiasz? Przeszło mu przez myśl, i zmarszczył brwi, nawet nie zauważając, że zacisnął palce na jego ramionach. Było mu duszno i gorąco, a zarazem coraz większa panika budziła się w jego umyśle, kiedy tak blisko miał mężczyznę. Nie miał pojęcia, skąd znalazł siłę i determinację, aby zmusić się do przerwania tej działającej jak narkotyk sytuacji. Odsunął się od Miłka, kurczowo trzymając się myśli, że robi dobrze, że właśnie tak powinno być. Nie zastanawiając się dłużej, szybko ruszył w stronę przedpokoju, chcąc jak najprędzej założyć buty, złapać płaszcz i wyjść. Cała twarz go paliła, nie wspominając już o tym, że był... podniecony.
- Hej, co się stało? Zrobiłem coś nie tak? - spytał Miłko, idąc za nim krok w krok. Nie rozumiał zupełnie, co właśnie miało miejsce. Był lekko rozkojarzony podnieceniem i zachowanie chłopaka było dla niego niepojęte. Czyżby z niego kpił? A może... bał się?
- M-muszę już i-iść - zająknął się niewyraźnie Mikołaj, nie odwracając się do niego, cały skupiony na myśli, że musi założyć buty i wyjść. Trzymał się tego jak tonący brzytwy, otoczony zewsząd nieznanymi prądami, które wciąż go kusiły.
- Dokąd chcesz iść w taką pogodę? - Miłko uniósł brwi, przyglądając się z powątpiewaniem jego drżącym dłoniom i niepewności wymalowanej na twarzy. - Jest burza. Ulewa. Halo, dzieciaku... uspokój się - dotknął delikatnie jego ramienia, chcąc zwrócić na siebie uwagę Mikołaja. Nie podobało mu się to wszystko. I to nie wyłącznie ze względu na własne podniecenie.
Mikołaj zacisnął powieki, zatrzymując się w niewielkim przedpokoju. W głowie miał mętlik, nie odnajdywał w sobie nic, co pomogłoby w ocenie całej sytuacji. Ciało nadal miał pobudzone, co było bolesne, a zarazem dziko przyjemne. Dłoń Miłko parzyła, to znów jej ciepło przywodziło na myśl delikatny dotyk na nagiej skórze.
- Zostań do końca burzy. Nic już nie zrobię. Zapomnijmy o tym, co się... stało - szepnął, szukając wzrokiem oczu Mikołaja. Jego troska była zupełnie szczera. Sam niecierpiał znajdować się na zewnątrz w taką pogodę. Zbyt wiele nocy spędził w ten sposób samotnie, bezdomnie. Westchnął, starając się zrozumieć to, co powodowało chłopakiem. Widział jak na dłoni jego strach i zakłopotanie.
Mikołaj kiwnął nieznacznie głową, niezdecydowany, czy spojrzeć na niego. Mimo to obecność mężczyzny nie pomagała mu w uspokojeniu się.
- Pójdę do... do łazienki - powiedział pewniej, przełykając ślinę. Zrobiło mu się nagle zimno z nerwów.
- Spokojnie, nic się nie stało... Zrobić ci jeszcze coś do picia? Popracuję trochę, a ty możesz szukać... notesu - odparł mężczyzna, patrząc na niego z troską wypisaną na twarzy. Czuł się zobowiązany zaopiekować się chłopakiem, który był w wyraźnej rozsypce, i to z jego winy. Jednocześnie jego nieśmiałość i zagubienie były zupełnie nowe dla Miłka i tym samym... podniecające.
Chłopak odpowiedział mu ruchem głowy, zgadzając się na wszystkie opcje.
- Zaraz wrócę... - zapewnił, posyłając mężczyźnie ukradkowe spojrzenie i podszedł do drzwi prowadzących do łazienki. Chciał chociaż na chwilę zostać sam.
Miłko westchnął ciężko, wracając do pokoju. Przetarł twarz dłonią, starając się szybko poukładać sobie w głowie to, co właśnie się stało. Zwyczajnie nie rozumiał. Czyżby źle odczytał sygnały, które wysyłał mu Mikołaj? Był niemal pewien, ba, był przekonany o jego absolutnym zainteresowaniu. Gdyby nie to, w życiu nie odważyłby się na taką akcję. Pozbierał cierpliwie wszystkie naczynia i poszedł do kuchni, by przyrządzić kolejną porcję naparu. Potrzebował się uspokoić i zrelaksować, chociaż doskonale wiedział, że inna forma relaksu byłaby teraz o wiele bardziej wskazana. Gdy herbata była już gotowa, rozsiadł się przy swoim biurku, zamierzając rzeczywiście wziąć się za tony papierkowej roboty, która na niego czekała.
Po chwili usłyszał, jak z łazienki wychodzi jego gość. Mikołaj zerknął w stronę gospodarza niepewnie, czując się dość abstrakcyjnie w tej sytuacji. Parę minut w samotności pomogło mu się jako tako uspokoić, chociaż cały czas zachodził w głowę dlaczego w ogóle doszło do tego. Wsunął dłonie w dużą kieszeń na przodzie bluzy, ciesząc się jeszcze resztkami chłodnej wody na karku. Najchętniej by wyszedł, po prostu uciekł, nawet wprost w deszczową zawieruchę, ale wiedział, że byłoby to co najmniej niemądre. Zrobił parę kroków w stronę pokoju, czując jak serce na powrót przyspiesza.
- Szlag... - warknął pod nosem Miłko, nie wypuszczając z ust kolejnego peta i nawet się nie odwracając. Na monitorze jego komputera piętrzyło się kilka otwartych okien Worda z tabelami pełnymi danych. Wyraźnie próbował opanować fiksujący dokument. - Tam... masz herbatę - mruknął, wykonując nieokreślony ruch dłonią w kierunku pokoju. Muzyka z ostrej i agresywnej stała się wolniejsza i bardziej nastrojowa. Mimo tego Miłko zdawał się być pochłonięty pracą i lekko poirytowany.
Mikołaj przyglądał mu się przez chwilę, po czym zasiadł na kanapie, nie będąc pewnym, czy powinien próbować wyjaśniać to, co się stało. Wodził opuszkami palców po brzegu kubka, nie przejmując się żarem, który go parzył. Nie chciało mu się przerywać ciszy, która wypełniła się dominującym bębnieniem deszczu, kojącymi strofami muzyki czy pojawiającymi od czasu do czasu uderzeniami palców Miłka w klawiaturę komputera. Sprawa szkicownika rozpłynęła się, nie była ważna, nie w tej chwili.
- Czemu... to zrobiłeś? - zapytał w końcu, nieco poirytowany, że jego głos zabrzmiał tak cicho.
- Fuck! - syknął mężczyzna, gubiąc nieświadomie popiół z długiej cygaretki wprost na bajeczny dywan pod swoimi bosymi stopami. Odwrócił się niedbale, nieuważnie do Mikołaja, patrząc na niego bez zrozumienia. Na twarzy miał duże okulary w grubej, rogowej oprawie. Zmarszczył brwi w geście niezrozumienia. - Co? Co mówiłeś? Sorry, nie zrozumiałem.
- Mhm... ten no, czemu to zrobiłeś? - powtórzył Mikołaj, nie patrząc na niego, coraz bardziej będąc pewnym, że faktycznie powinien zostawić to w spokoju. Z drugiej jednak strony zdawał sobie sprawę, że jest to niemożliwe.
- Co zrobiłeś? - spytał, patrząc na niego bez zrozumienia. - Cytryna się skończyła. Jest z limonką. Sorry.
- Co? - Mikołaj spojrzał na mężczyznę, spodziewając się raczej innej odpowiedzi. - Mówię o tym, co stało się przy książkach - wyjaśnił twardo, czując jak na powrót robi mu się gorąco, ale z irytacji, że musi to tłumaczyć. Czyżby Miłko już o tym zapomniał?
- Och... Tak. Będzie teraz litania w stylu: jesteś pedałem i sprowadzasz mnie na pedalską drogę? Daruj sobie. Notes sam się nie znajdzie... i takie tam - odparował sucho, odwracając się na powrót do swojego laptopa. Już widział te głupie pretensje i wyżywanie na nim nastoletniej frustracji. Nie zasłużył sobie na to.
- Wcale, że nie - zaprzeczył automatycznie chłopak, marszcząc brwi zły, że o coś takiego go posądzono.
- Chciałeś tego - warknął mężczyzna, kompletnie nie rozumiejąc, w jakim celu Mikołaj ciągnie tą dyskusję. Przecież już sobie powiedzieli, że nic się nie stało.
- Gówno prawda! - sapnął Mikołaj z pretensją, patrząc na niego w zdumieniu. Tego się nie spodziewał.
- Mikołaj... - westchnął, zamierając na chwilę i masując skronie opuszkami palców. - Powiedz o co ci chodzi. Szczerze. Bez owijania w bawełnę. Prostymi słowami. I uspokój się, na Boga. Jesteśmy dorosłymi ludźmi... prawdopodobnie.
Chłopak przygryzł wargę, chcąc opanować zdenerwowanie, jakie wywołały w nim słowa mężczyzny o rzekomej zgodzie na niespodziewany pocałunek. Na myśl o tym, żołądek nieprzyjemnie ściskał go z frustracji i oszołomienia.
- Po prostu chcę wiedzieć… - zaczął spokojnie, wpatrując się z uporem w kubek przed sobą. Jeszcze nigdy nie czuł się tak skrępowany jak właśnie teraz, kiedy tematem był jego ukryty biseksualizm. Słowa z trudem przeciskały się przez ściśnięte gardło. - … co niby było tą moją zgodą?
Miłko zacisnął usta, przez krótki moment żałując, że nie pozwolił chłopakowi wyjść. Przynajmniej bzdurne rozmowy o niczym miałby z głowy. Nie miał ochoty męczyć się tłumaczeniem dzieciakowi, że sam przecież był nader chętny. Starał się z całych sił poskromić rosnącą w nim irytację.
- Widziałem, jak na mnie patrzysz. Podobam ci się. Sam wykonałeś pierwszy... gest. Nie bądź dzieckiem, Mikołaj. Obaj dobrze wiemy, jak było.
Mikołaj zmarszczył brwi, w pierwszym odruchu chcąc wszystkiemu zaprzeczyć, ale w ostateczności nie powiedział nic, dobrze wiedząc, że to prawda. Nie wszystko, bo najwidoczniej mężczyzna źle odczytał co poniektóre znaki, ale jeśli chodziło o jego atrakcyjność to trafił idealnie. Wszystko moja wina, super, pomyślał, całkowicie zdruzgotany tymi wnioskami. Podrywał kogoś nieświadomie.
- Ok, podobasz... - wykrztusił z siebie, resztkami sił opanowując zdenerwowanie, które podchodziło mu gulą pod gardło, wywoływało drżenie rąk. - … ale serio no... nic nie planowałem. Nawet do głowy mi to nie przyszło. A to że sam… - wsunął palce we włosy, przymykając powieki i nie zauważając, że mówi coraz ciszej- że zacząłem... no to był impuls. Nigdy wcześniej nie całowałem faceta.
- Ok... Rozumiem, że to dla ciebie nowe i sobie nie radzisz. Musisz... to zaakceptować. Taki już jesteś. Nigdy tego nie zmienisz. Nie byłbyś sobą, gdybyś zmienił swoją orientację. Rozumiesz? - Miłko uśmiechnął się do niego nieznacznie, zsuwając z nosa niepotrzebne okulary.
- Nie, nie mogę zaakceptować. Nie powinienem.
- Skoro nie jesteś w stanie tego zaakceptować, a zmienić nie możesz, to jakie widzisz wyjście? To nie jest plama, którą z siebie... wywabisz. Taki właśnie jesteś. To składowa twojej osoby. Ja też miałem z tym... problem. Kiedyś, dawno temu. Prawie każdy ma. Musisz zwyczajnie to... poznać. Polubić w sobie.
- Polubić? Ja próbuję od tego uciec. Nie, nie mogę. - Mikołaj pokręcił głową, chowając twarz w dłoniach. Było mu aż niedobrze z nerwów.
- Hej, młody, spokojnie... Żyję trochę dłużej od ciebie i wiem, że od tego nie ma ucieczki. Nic z tym nie zrobisz. Mi też było trudno... moja mama do dzisiaj o niczym nie wie. Ale gdybym miał kogoś, to bym jej powiedział. To jest naturalne. Nie można wyprzeć się siebie.
- Ale moi rodzice to potępiają i nie chcę... nie chcę znowu ich rozczarować. - Zacisnął wargi i przełknął z trudem ślinę, próbując odpędzić wspomnienia sprzed trzech lat, całą awanturę i obraz bólu rodziców.
- Musisz przemyśleć to sobie na spokojnie. - Miłko obrócił się ku niemu zupełnie, patrząc na chłopaka z zastanowieniem. Nie spodziewał się, że niewinny pocałunek wywoła taką burzę. Taką lawinę problemów. - Nie bój się... Nie możesz żyć w strachu przed tym, co ktoś sobie o tobie pomyśli. Nie będą za ciebie umierać, to niech za ciebie nie próbują żyć.
Mikołaj odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. Nie patrzył na Miłka z czego był rad, zwłaszcza kiedy zwilgotniały mu oczy. Nawet nie zdawał sobie sprawy z emocji, które w sobie trzymał. Słowa mężczyzny brzmiały bardzo logicznie i gdyby nie dotyczyły jego, to pewnie by się z nimi zgodził. Ale nie w tym wypadku.
- Nie chcę, aby Kuba miał... takiego ojca. Jakoś to przyhamuję, udawało się to i teraz się uda - powiedział z przekonaniem, odsuwając dłonie od twarzy.
- Byłbyś pierwszym przypadkiem w historii, któremu udałoby się coś takiego. To smutne... i niemądre - dodał ciszej, w głębi czując żal do chłopaka, że traktuje w ten sposób kwestię homoseksualizmu. Sam potrzebował kilku lat by zaakceptować swoją odmienność, ale mimo wszystko niemiłym było słuchać takich rzeczy z ust drugiej osoby. - Buziak na pocieszenie? - wymruczał. W oczach błyszczała mu kpina, prowokacja... i coś jeszcze.
- To raczej mi nie pomoże - skwitował smętnie Mikołaj, zaciskając palce na spodniach. Sięgnął po nietkniętą herbatę i wziął głęboki łyk. Uniósł się, kiedy dopił do końca. - Już pójdę. Jak znajdziesz mój szkicownik, to daj znać.
- Gdybyś potrzebował porozmawiać... Potrzebował rady... Zawsze możesz do mnie przyjść, bez względu na wszystko - powiedział Miłko, również podnosząc się ze swojego fotela. Burza zdawała się ucichnąć i jedynie deszcz stukał nierówno o szyby sutereny. - To nie była propozycja seksu - zaśmiał się sucho, widząc niepewną minę chłopaka. Jak na kogoś tak zamkniętego w sobie, potrafił być zaskakująco bezpośredni. - Gdybym znalazł szkicownik, przekażę go Wojtkowi. A ty... przemyśl sobie to wszystko jeszcze raz.
***
Po wyjściu Mikołaja Miłko zasiadł ponownie do pracy, starając się nie rozmyślać za wiele na temat ubiegłych wydarzeń i skupić się na naglących obowiązkach. W suterenie było komfortowo cicho, nie licząc stłumionych dźwięków muzyki wydobywających się z głośników laptopa. Zrobił sobie kolejną kawę, nawet nie zastanawiając się nad tym, że nie powinien jej pić. Coś niepokoiło go wewnętrznie, coś zdawało się szarpać i uwierać. Próbował zignorować dziwne uczucie, lecz nie dawało mu to spokoju. Prewencyjnie zadzwonił do matki podziękować jej za ciasto, ale z tonu jej głosu nie wywnioskował niczego niepokojącego. Nie mogąc usiedzieć przy komputerze wziął nieprzyzwoicie długi, gorący prysznic, już drugi raz tego dnia, czerpiąc ogrom przyjemności z uczucia, jakie wywoływała spływająca po karku i po plecach woda. Kiedy był jeszcze nastolatkiem często brakowało mu takich chwil, i do tej pory doceniał dobrodziejstwo, jakie wynikało z posiadania własnego prysznica. Nie wspominając już o własnym mieszkaniu, o swojej norze, kącie, do którego tak szybko zdążył się przyzwyczaić. Co dzień wracał tu z poczuciem ulgi, i kiedy w końcu mógł zasłonić okna i położyć się w ciszy na własnym łóżku, doświadczał nieopisanej przyjemności.
Wytarł się dokładnie ręcznikiem, patrząc z lekką niechęcią na swoje zbyt chude nogi i za mocno zaznaczone biodra. Mimo że jadał zupełnie normalnie, nie potrafił przytyć. Regularny wysiłek fizyczny i wysokobiałkowa dieta również przynosiły mizerne efekty. Przynajmniej brzuch i klatka piersiowa dawały mu jako takie zadowolenie. Resztę, łącznie z twarzą, zwykle omijał wzrokiem. Gdyby nie konieczność golenia się, chętnie pozbyłby się lustra z łazienki. Nie lubił na siebie patrzeć.
Deszcz siąpił jeszcze nieznacznie, kiedy opuścił łazienkę i pozwolił kłębom pary ulecieć do przedpokoju. Kusiło go, żeby otworzyć okno i wpuścić trochę świeżego powietrza, tak też więc zrobił, by dobrą chwilę stać i wpatrywać się w skrawek ciemności, pełen zapachów wilgotnego bruku, pyłu, kwitnących drzew w parku nieopodal. Wszystko zdawało się go przywoływać, pociągać, powodując, że czuł się tak, jak wiele lat wcześniej, na kolejnym gigancie połykając bezkres asfaltowej drogi, piaszczystych bezdroży, leśnych traktów.
Westchnął, zasłonił okna i poczuł niezamierzoną, słodką ulgę, kiedy decyzja została już podjęta. Nie było się już dokąd spieszyć, nie było powodów do dalszej frustracji. Założył czyste bokserki i świeżą koszulkę do spania, nie mogąc doczekać się tego, co za chwilę nastąpi. Z szuflady biurka wyjął metalowe pudełko zamykane na szyfter. Odbezpieczył zamknięcie, wyjmując na wierzch kilka świstków papieru, jakieś zdjęcie, wymiętą paczkę zapałek, kilka sentymentalnych pamiątek z bliższych i dalszych czasów. Na dnie ukryta była fiolka z brązowego szkła, w której dwie różowe, małe tabletki. Połknął jedną z nich i sprawnie schował cały sprzęt. Nie miał ochoty, żeby pewne... fakty z jego życia ujrzały kiedyś światło dzienne. Takie jak na przykład to, że lubi czasem... się odurzyć. I to niekoniecznie w społecznie akceptowalny sposób. Bawiła go własna hipokryzja, gdy piętnował Wojtka za palenie marihuany. Miał nadzieję, że brat nigdy nie dowie się o tym, że on sam sięga czasem po coś mocniejszego.
Założył słuchawki, napił się więcej wody z butelki, zgasił światło. Poczuł, jak ogarnia go przyjemne rozleniwienie. Niemalże absolutna ciemność, jaka go otoczyła była tak... kojąca. Położył się na łóżku, pozwolił ciału zapaść się w miękkość koca i poduszek, nie mając siły by rozłożyć sobie kanapę. Odchylił głowę na oparcie, poddając się uczuciu zapadania i pochłaniania. Muzyka sączyła się ze słuchawek, wygłuszając nieliczne, zewnętrze dźwięki. Zamknął oczy, pozwalając mięśniom rozluźnić się zupełnie. Nie był senny, czuł się jedynie słaby, tak straszliwie słaby, że nie potrafiłby zwinąć dłoni w pięść. Telefon zsunął się z jego brzucha gdzieś między koc a oparcie, zignorował to jednak zupełnie. Niewiele docierało do niego w tym stanie, przytępione czucie nie pozwalało nawet ocenić, czy jest mu wygodnie. Wargi i język wyschły mu szybko, zrobiło mu się gorąco, nic jednak nie potrafił z tym zrobić. Muzyka otoczyła go i zdawała się tworzyć nową rzeczywistość, zabierając Miłka z daleka od realnych problemów, w miejsce tak bezpieczne, bowiem nieistniejące.
Nie potrafił ocenić, ile minęło czasu nim kołysanie zaczęło słabnąć, oddalać się. Miał wizję, w której potężna, a jednak łagodna fala wyrzuca go na piaszczysty brzeg o miękkim piasku, brzeg jakiejś tropikalnej plaży, a potem cofa się ponownie w ocean, oddala się od niego, znika. Poczuł żal, ukłucie smutku, kiedy zaczęło docierać do niego odrętwienie ciała, suchość ust i przejmujące gorąco. Czuł, że cały oblany jest potem. Ciężko było mu się ruszyć, leżał jedynie z otwartymi oczyma, nieruchomo, zbierając się w sobie do wstania tak długo, póki na zewnątrz nie zaczęło świtać. Niemalże czuł przy sobie zapach kokosowego olejku do opalania, nutę kojarzącą mu się z kimś miłym, z kimś pożądanym, z kimś, kogo dobrze znał w przeszłości. Zamknął oczy, próbując przywołać na powrót wizję plaży i nagiego, błyszczącego ciała, tak mu kiedyś bliskiego... lecz nie dało to rezultatu. Oczy piekły go mocno, otworzył je ponownie i powoli usiadł na łóżku, orientując się, że przeleżał tak całą noc, nie zaznając ani chwili snu. Sięgnął po butelkę z wodą, przezornie odkręconą, i upił kilka głębokich, łapczywych łyków. Dłonie miał suche, twarz ściągniętą i wilgotną od potu. Mimo tego czuł się dobrze. Nie żałował chwil spędzonych z tak przyjemną wizją. Ze wspomnieniami.
Minęła kolejna chwila, nim zdołał wstać z łóżka. Założył niedbale szlafrok, przewiązując go byle jak w pasie i wyszedł po schodach na próg swojego mieszkania. Usiadł na zewnątrz, na kawałku zimnego betonu, by odpalić sobie papierosa i patrzeć jak w ciszy przedświtu pierwsi mieszkańcy krzątają się w swoich domach. Okna co rusz rozpalały się blaskiem świateł, kolejne osoby wstawały do pracy jedna po drugiej, a on mógł jedynie siedzieć i chłonąć chłód nadciągającego poranka.
Szary, bezdomny kocur otarł się niespodziewanie o jego nagie łydki, biorąc się niewiadomo skąd. Miłko odruchowo uniósł dłoń, by pogłaskać go po grzbiecie. Zwierzak był oswojony, żył w piwnicy znajdującej się w kamienicy Miłka i często dokarmiali go sąsiedzi. Był również niewidomy, bowiem oba ślepia przykryte miał bielmem. Mężczyzna z niechęcią popatrzył na brzydkie, chude zwierzątko, kontemplując jego wystający, bury grzbiet i wyleniałą, zrudziałą sierść.
- Idź sobie, pomyliło ci się. To nie te schody - szepnął do kota, odganiając go od siebie. Wstał powoli, trzymając się metalowej barierki i wrócił do mieszkania. Zwierzak niemalże wlazł za nim, jednak Miłko zdążył zamknąć mu drzwi przed samym nosem.
Kiedy wieczorem wrócił z pracy, cierpiąc na potwornego, narkotycznego kaca, po całym dniu walki z odwodnieniem i świętym postanowieniem, że już nigdy w życiu nie napije się kawy przed zażyciem dropsa, kot siedział skulony na najniższym stopniu jego schodów i miauczał. Miłko mimo że nie chciał, wziął go do siebie, nakarmił i pozwolił zostać.
***
[Po dodatkowe atrakcje związane z „Kawą i grafitem” zapraszam na http://nottepiena.blogspot.com/ . Pozdrawiam!]