Rozdział 31
Flashback
Liam
Rainamar Ashghan. Syn mojego przyjaciela, a jednocześnie mężczyzna, którego nie darzyłem nigdy sympatią. Ten mały złośnik od dziecka mnie nie lubił. Pewnie inni ludzie śmieliby się z tego. Dzieci czasem mają swoje, sobie tylko znane powody. Zapewne mały Rainamar je miał, ale jego niechęć rosła razem z nim. Nie zaprzątało mi to głowy, póki nie zaczął rosnąć. Gdyby ktoś nie wiedział, to przypomnę, że to jest półork. Z czymś takim się nie bawi. Próbowałem wbić Derisowi trochę oleju do głowy, namawiając go na wysłanie najmłodszego syna do wojska. Ha, prawie wszystko co robiłem przez ostatnie dwadzieścia lat obracało się przeciw mnie.
Wracając do Rainamara… Otóż właśnie otrzymał on przepustkę z wojska. Byłem ciekawy, czy tej wspaniałej, Imperialnej armii udało się cokolwiek zrobić z jego nieobliczalnym zachowaniem i niekontrolowanym temperamentem. Żołnierz musi znać dyscyplinę. Chciałem po prostu mieć Rainamara jak najdalej od siebie. Niepokoił mnie dokładnie tak, jak ten imperialny narzeczony naszego dawnego uzdrowiciela, Vin’D’Arena. On też przyglądał mi się tak samo podejrzliwie, wręcz z gniewem!
Dziewiętnastolatek właśnie szedł w moją stronę. Ubrany był w żołnierską kurtkę, z emblematami Wschodniego Imperium, bryczesy i wysokie do kolan, czarne buty, zapinane na klamry. Przy spodniach nosił pas na miecz, jednak nie miał ze sobą broni. Dzięki Stwórcy… Czarne, wciąż krótkie włosy, jednak nosił zaczesane do tyłu, tak jakby ostatnio wcale ich nie ścinał.
- Rainamar, jak miło, że nas odwiedziłeś. - rzuciłem z sarkazmem.
W pierwszej chwili nic nie odpowiedział. Spojrzał na mnie tylko z tym chłodem w oczach, jak to miał zwyczaj zawsze robić. Ja jednak wiedziałem, że ten lód płonie niechęcią do mnie. Być może wręcz nienawiścią.
- Przyszedłem poszukać Casiusa. Matka mówiła, że jest w domu. - odparł półork.
- Ano jest. - odrzekłem. Skinął głową i udał się w stronę domu. Chwilę mu się przyglądałem. Naprawdę był wysoki, a treningi sprawiły, że przybyło mu mięśni. Pewnie we władaniu bronią także się poprawił. Cholera, teraz nie wiem, co mnie podkusiło, żebym namawiał Derisa na to szkolenie. Wtedy wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem.
- Jak ci się podoba w stolicy? - zapytałem, nie bez cienia złośliwości. Odwrócił się nagle, mierząc mnie spojrzeniem pełnym gniewu.
- Co cię to obchodzi?
- Chciałem tylko zapytać… - odparłem, krzyżując ręce.
- To jest moja sprawa. Jak to ująłeś - jestem już dorosłym mężczyzną i radzę sobie sam. Więc, szanowny panie, odpieprz się ode mnie. Dobrze wiesz, że gdybym mógł to w jednej chwili… - zaczął chłopak, lecz nagle przerwał, jak gdyby coś kazało mu zamilknąć. Zmrużyłem oczy i zbliżyłem się kilka kroków.
- To co? - zapytałem.
Nim zdążyłem pomyśleć, znalazł się przy mnie, wpatrując mi się intensywnie w oczy. Jego jasnobrązowe tęczówki płonęły.
- Gdybym wiedział, że nikt się nie dowie, zabiłbym cię. Nigdy bym tego nie żałował. - powiedział tak cicho, że ledwie mogłem go usłyszeć. Poczułem, że robi mi się zimno. Stał tak blisko, że słyszałem każdy jego oddech, lecz ja nie mogłem nic zrobić. Czułem się, jakbym wrósł w trawę. Zadrżałem gwałtownie i w tym momencie otrząsnąłem się z tego dziwnego stanu. Cofnąłem się nieco, nie spuszczając go oczu. Bałem się. Pierwszy raz w życiu.
Nie mogłem wydusić z siebie słowa. Tylko się na niego gapiłem, tak, jakby w każdym momencie mógł spełnić swoją prośbę. Niedorzeczne! Moje rozmyślania przerwał jednak mój syn, wychodząc z domu. Gdy tylko zobaczył Rainamara, rzucił mu się na szyję, pytając, jak jest w stolicy. Zielone oczy mego syna szybko mnie odszukały. Musiałem źle wyglądać, bo Casius skrzywił się i zapytał mnie, czy wszystko w porządku. Szybko wykręciłem się nadmiarem obowiązków i udałem się do domu. Ten pieprzony mieszaniec przeraził mnie. Naprawdę. Nie drżały mi ręce, nie przyspieszyło serce, jednak gdzieś z tyłu głowy słyszałem jego słowa. Zacisnąłem dłonie w pięści. Durne pogróżki młodego szczeniaka. Nie mogłem przecież brać na poważnie wszystkiego, co mówi. Potrząsnąłem głową, jakbym miał nadzieję, że wszystkie, niepokojące mnie myśli wylecą z niej. Spojrzałem w okno. Chłopcy rozmawiali ze sobą. Półork uśmiechał się tak, jak gdyby nasza rozmowa sprzed kilku minut wcale nie miała miejsca.
Nie… Nie chciałem myśleć o przyszłości…
End of a flashback
Rainamar
Siedziałem na schodach przed domem, zastanawiając się nad możliwą trasą, którą wyznaczyłem dla Leitha. Wydawała mi się ona najlepsza z możliwych. Skonsultowałem się nawet w tej sprawie z Casiusem i myśliwymi z jego gildii. Poparli moją decyzję, toteż uważałem, że przynajmniej tą sprawę mamy załatwioną. Wystarczyło udać się do tych całych ruin, po drodze odebrać medalion i dostarczyć go w bezpieczne miejsce. Już to brzmiało podejrzanie. Leitha ktoś śledził, a może nawet obserwował. Nie chciałem niepokoić Casiusa moimi podejrzeniami, bo nie zasnąłby, gdyby wiedział, że coś podobnego się dzieje. Nie znałem nawet zamiarów ludzi, którzy uprzednio zjawili się tutaj, ale pięciolatek mógłby się domyślić, że nie są one najmilsze. Nie mogłem też się niczego dowiedzieć. Ten dziwny człowiek, Adler, został zabrany do Zakonu Świętego Ognia i tam zajęli się nim magowie. Wolałem nie myśleć, co mogli mu zrobić. Przez to również nie zdobyłem żadnej wiedzy. Nie chodzi o to, że nie próbowałem. Oczywiście, że tak! Przesłuchiwałem go. Oczywiście w granicach własnych uprawnień! Niestety, zaciął się i mówił tylko o rzeczach nieistotnych. Cóż, magom być może udało się wyciągnąć z niego więcej, ale Leith także nie rozmawiał na ten temat. Wiedział więcej, niż chciał nam powiedzieć. To pewne.
Wilk biegał wokół mnie, próbując mnie zaczepić. Odgoniłem go, ale szybko wrócił, łasząc się i mrucząc. Pozwoliłem mu wskoczyć sobie na kolana. Był ciężki. Trudno było uwierzyć, że gdy Casius go znalazł wilczysko było wynędzniałe i chude.
Poczułem nagle czyjąś obecność. Odwróciłem się. W drzwiach stał Cahan, wpatrując się we mnie swoimi czarnymi, jak nieprzenikniona noc, oczami. Nie uśmiechał się. Był poważny i skupiony. Po chwili zszedł ze schodów i zatrzymał się tuż przede mną.
- Kapitanie. - rzekł, rzucając mi poważne spojrzenie.
- Czego chcesz? - zapytałem, nawet nie próbując ukrywać swojego zniecierpliwienia.
- Panna Tavir chyba mnie nie lubi. - odarł dosyć niespodziewanie.
- Trudno jej się dziwić. - rzuciłem z nutką złości. Nie miałem ochoty na rozmowy z tym człowiekiem. Za to, chętnie bym go skrzywdził. Zacisnąłem dłonie w pięści, ale zaraz je rozluźniłem. Durnymi pomysłami jeszcze nikt nigdy daleko nie zaszedł. Pokazuje to choćby historia ostatniego imperatora-szaleńca.
Cahan uśmiechnął się nieznacznie, ale najwidoczniej postanowił rozmawiać ze mną dalej, co mnie jeszcze bardziej rozzłościło.
- Wiem, że rozmawiała na mój temat z Leithem. - podjął.
- A co mnie obchodzi o czym ona rozmawiam z Daire? - zapytałem, mrużąc oczy.
- Cóż, wydaje mi się, że na podobny temat rozmawiała również z tobą, kapitanie Ashghan. - mówił dalej Revelin, nie zrażając się wcale moim tonem.
- No i co?
- Chciałbym wiedzieć, czy też mówiła o jakichś… przeczuciach? - wypalił prosto z mostu, nie pozostawiając zbyt wielkiego pola do manewru.
- To, o czym rozmawiam z Lilią Tavir jest tylko i wyłącznie moją sprawą. Jeśli chcesz się koniecznie dowiedzieć, co takiego mówiła, dlaczego jej nie zapytasz? Masz talent do zjednywania sobie ludzi, Revelin. - rzuciłem, próbując wciąż się uspokoić. Jednak skutkowało to tym, że wzbierała we mnie złość. Wprost zniecierpiałem tego człowieka. Z każdym dniem coraz bardziej.
Cahan pokręcił głową.
- Przecież to oczywiste, że nie zechce ze mną rozmawiać. Nie wiem, czy jej wytłumaczenie, że boi się magii mentalisty jest prawdziwe. Ona nie mówi wielu rzeczy, przykrywając je wygodnymi wymówkami. - stwierdził. Trafił w sedno. Sam chciałem się dowiedzieć, o co może chodzić Lilii. Może wbrew temu, co sama powiedziała, miała jakieś kontakty z Cahanem i teraz nie chce się do tego przyznać. Nie wiem, nie wiem. Zbyt wiele niewiadomych.
- Na pewno ma podstawy, aby się obawiać twojej obecności. Jeśli myślisz, że będę z tobą rozmawiać na jej temat, to jesteś w błędzie. Przecież umiesz wyciągać z ludzi ich własne myśli, po co ci to przesłuchanie?
- No cóż. - westchnął Cahan. - Tak czy inaczej jesteś rozsądnym facetem. Miej oczy otwarte. - dodał i bez pożegnania udał się w kierunku stajni, zapewne po swojego konia. Widocznie Leith skończył już z nim rozmawiać.
To co mi właśnie powiedział mentalista zaskoczyło mnie. Drugi raz tego dnia czyjeś słowa są dla mnie tak zrozumiałe jak danareńśkie pismo. Przez chwilę wpatrywałem się w sylwetkę czarownika. Co do cholery ten mentalista miał na myśli? Może on także wie coś, czego zdradzić nie chce. Oboje, on i Lilia, wydają się być podejrzliwi co do siebie nawzajem. Może rzeczywiście coś ich łączyło? Albo…
Domysłami niczego nie osiągnę. Nie widziałem też sensu w wypytywaniu Lilii o jej rzekome przeczucia. Zapewne zaczęłaby mówić zagadkami, jak ten czarny mag. Nie uśmiechała mi się wyprawa, której towarzyszą jakieś tajemnice i nierozwiązane problemy. Westchnąłem zrezygnowany, kolejny raz nie wiedząc, w co się pakuję…