Na pewno się przesłyszał. Z trudem zebrał szczękę z podłogi. Spojrzał na swoje piwo, później na Carsona i znów na trunek. Nie wypił go aż tak wiele, żeby mieć omamy słuchowe.
- Robisz sobie jaja?
- Nie. Mówię poważnie. Wyjdź za mnie.
- Odbiło ci. A może jestem w ukrytej kamerze. - Zaczął się rozglądać.
- To poważna sprawa. Nie wygłupiam się. - Jessie pochylił się do niego. - Szukasz pracy, a ja ci ją dam.
- Jak?!
- Jako mój małżonek. Nie zapłacę ci wprost, ale po pewnym czasie przeleję na twój rachunek pewną sumę.
- Ty naprawdę jesteś walnięty. - Colin wstał i rzucił pieniądze na stół. Powinno wystarczyć za te kilka piw.
- Nie jestem. - Już był przy nim. - Mówiłem ci, że mam problem. Jak coś zrobię, to coś dostanę. W sumie nie zależy mi na tym, ale nie dam tego mojej rodzinie - ściszył głos, by nikt ich nie słyszał. - Moja babcia postawiła dwa warunki w testamencie. Dostanę po niej spadek i dom, jeżeli się ożenię i małżeństwo przetrwa pół roku.
- Dobra, ale ty jednego nie bierzesz pod uwagę. Ja jestem facetem. - Wskazał na siebie. - Twoja babcia raczej nie miała tego na myśli. Pewnie w wyobraźni widziała piękną kobietę w białej, długiej sukni z trenem na kilka metrów, a nie mnie.
- Tu się mylisz. Ona wiedziała, że jestem homoseksualistą. Nie zmusiłaby mnie do życia z kobietą. W testamencie nie napisano nic o płci małżonka. - Wyszczerzył się.
- Zapominasz o jednym. Dwaj faceci nie mogą brać ślubu. - Colin nie wierzył, że jeszcze gada z tym wariatem.
- Otóż mogą. Trzy miesiące temu wprowadzono to w Kalifornii. Wszystko jest w pełni legalne. I babcia bardzo się tym interesowała. Nie rozumiem tylko po co to zrobiła. - Zamyślił się na chwilę.
- Nie ważne. I tak mówię nie. - Colin rozłożył ręce na boki. - Nie myśl nad tym i znajdź sobie innego frajera. - Odwrócił się na pięcie.
- Ej, gdzie idziesz?
- Nie będę z tobą gadał. - Wypadł na zewnątrz. Dzień chylił się ku zachodowi. Słońce, które kryło się za horyzontem rzucało pomarańczowe kolory na niebo i budynki.
- Będziesz, bo ja tego chcę!
- Chcesz? - Colin odwrócił się z furią do niego. - Nic mnie to nie obchodzi. Przyjechałem tutaj dla spokoju, a nie, żeby związać się z kimś.
- To tylko papierek. Parę kłamstewek i tyle.
- Idiota. - Przetarł dłonią twarz. - Nie. - Z głosu biło zdecydowanie.
- Zapłacę ci naprawdę dużo.
- Nie chcę twoich pieniędzy. - Chciał tylko spokoju, a tu jakiś dupek wyrwał się z „Wyjdź za mnie”.
- To zrób mi przysługę. - Cholera, musi go jakoś namówić.
- Jeszcze lepiej. Nie! Dlaczego w ogóle ja? - Spojrzał mu w oczy, dodając przy tym: - Nie masz pod ręką naiwnych głupków?
- Ich moja rodzina zna. Wiedzą, że nie związałbym się z tamtymi facetami. Ty jesteś inny. Przystojny, wysoki, pewny siebie. Nie ugniesz się pod ich morderczym wzrokiem i masz dobre serce. - Uśmiechnął się słodko, a w każdym razie próbował.
White przewrócił oczami.
- Znasz mnie ledwie chwilę. Nie wiesz, jaki jestem. Daj mi spokój. Nie odzywaj się więcej do mnie. Moja odpowiedź się nie zmieni. Nie. Nie. Nie. I nie idź za mną. - Odwrócił się od niego i, mając zielone światło, przeszedł na drugą stronę ulicy.
Znalazł sobie frajera. Usłyszał, że jestem gejem i nagle to.
Myślał, kierując się do hotelu.
Jessie warknął. Na dziś da mu spokój. Facet przemyśli sobie wszystko, a jutro może zmieni zdanie. Jessie nie lubił być zdesperowany, ale tym razem był. Znalazł sposób na przyprawienie rodzinki o palpitację serca i dopnie swego. W jednym był do nich podobny. Dostawał to, co chciał. A chciał ślubu z tym facetem. Oczywiście nie było to nic romantycznego. To zwyczajny interes. Za pół roku się rozwiodą i nigdy nie zobaczą.
***
Co za głupia propozycja. Colin zatrzasnął drzwi do swego pokoju. Ten dupek sądzi, że się zgodzi na taki teatr? Nie, to nawet nie teatr, tylko prawdziwy związek. Nieoparty na miłości, ale na czymś innym. Przecież wzięliby ślub. Założyli na palce obrączki. W życiu się na to nie zgodzi. I nie chodzi, że musiałby kłamać. To nie ma znaczenia. Tu chodzi o coś innego. Nie zamierzał się wiązać. Nie tak i z miłości też nie. Pragnął zmienić swoje życie, ale nie w ten sposób. Gdyby się w to wpakował, byłby idiotą. A to, co chce zrobić Carson jest zwyczajnie głupie!
Pukanie do drzwi przerwało mu snucie się bez celu po pokoju i wydeptywanie dziury w podłodze ułożonej z paneli.
- Kto tam?
- Obsługa - odezwał się piskliwy głosik.
- Niczego nie zamaw... - Otworzył drzwi. - Co ty tu, do cholery, robisz, Carson?
- Przyszedłem porozmawiać. Mogę wejść? - Uśmiechnął się najpiękniej, jak umiał.
- Nie zapraszałem cię. Miałeś tu nie przychodzić. - Oparł się o framugę, zastawiając wejście do pokoju swoim ciałem. - Zresztą, odpowiedziałem już na twoje pytanie. Nie słyszałeś? Mogę powtórzyć.
- Słyszałem. Posłuchaj mnie. - Położył mu dłonie na piersi i popchnął go do środka. Tym sposobem miał wolne przejście. - To ważne. Pół roku i koniec.
- Nie. - Zamknął drzwi i poszedł w stronę lodówki. Co za palant nie rozumiał słowa „nie”?
- To tylko kawałeczek twego życia. Nie będziemy wchodzić sobie w drogę.
- Nie. - Rozwarł drzwi lodówki.
- Aleś ty monotematyczny.
- Ty nie jesteś lepszy. Wody? - Colin odwrócił się do niego. Jessie siedział na jego łóżku.
- Nie. Jak nie zgodzisz się, to oskarżę cię o napaść. Mam dowód. - Wskazał na plaster.
- I co jeszcze? Jakie dziecinne zagrywki zastosujesz? - Colin podniósł brwi.
- No, dobra, to było głupie. Nie pomożesz człowiekowi w potrzebie? - Zrobił smutną minkę.
- Człowiekowi w potrzebie bym pomógł.
- Ale?
- Ale nie w takiej potrzebie. Nie wariatowi. Jak ty to sobie wyobrażasz? Sądzisz, że inni uwierzą we wszystko? - Odkręcił butelkę.
- Przecież weźmiemy prawdziwy ślub. Nikt tego nie podważy. Babcia nie napisała w żadnym punkcie, kim ma być ta druga osoba, jak długo mam znać tego kogoś i tym podobne sprawy. To co, zmieniłeś zdanie?
- Nie.
Jessie westchnął i opadł plecami na łóżko.
- Słuchaj, moja rodzina to chciwe sępy. Zależy im tylko na kasie. Chcą iść do celu po trupach. Dostaną majątek babci, stracą go. Niby ojciec był prawą ręką babci, ale to ona miała kasę pod opieką. On był tylko posłańcem. Wiele rzeczy mi powierzała. Była najlepszym prezesem, jakiego znałem. Miała zmysł do interesów i wiedziała, z kim ma rozmawiać czy podpisać umowę, żeby wszystko działało. A moja rodzinka przerobi pieniądze na nieudane zyski, zakupy i coś tam jeszcze. Jak dostaną dom babci, pójdzie do rozbiórki, a na jego miejscu powstanie pewnie coś innego - mówił, gapiąc się na sufit. - Mama pewnie namówi go na jakieś spa. Wiesz, okolica, w której stoi dom jest bardzo krajobrazowa. Nie chcę, żeby to, co stworzyła babcia i dziadek poszło w pizdu. Babcia wiedziała, jaki jest mój tata. Jego brat był inny, ale zginął w wypadku lotniczym. Miał własną awionetkę, a ta... - Zrobił nieokreślony ruch ręką w powietrzu. - Lepszy brat umarł, gorszy żyje. Pewnie dziwisz się, że jestem nieczułym draniem, mówiąc źle o swojej rodzinie, ale nie znasz ich. - Szare oczy spotkały się z czarnymi, gdy Jessie przekręcił na bok głowę. - Jak ich poznasz, to zrozumiesz. Wczoraj było odczytanie testamentu. - Powrócił do śledzenia plamki na suficie. - Po pierwszych kilku zdaniach chcieli mnie obedrzeć żywcem ze skóry. Ich nieudany syn i brat wszystko zabierze. Ironia losu. Oni tak się starali, udawali opiekuńczych i dobrych, a tu... - Pstryknął w powietrzu palcami. - Gdy mecenas dalej czytał, ja coraz bardziej się śmiałem. Warunki. Jejku, jakie to było śmieszne, ale do czasu. Oni zaczęli się cieszyć, a do mnie dotarła cała prawda. Ona nie żartowała. - Usiadł i spojrzał na stojącego wciąż przy lodówce mężczyznę. - Nie wiem, po co to zrobiła. Przecież to głupie. Spotkałem się z rodzinką u niej w domu. Nawet chciałem od razu zrzec się prawa do spadku. Niech go biorą. Ale potem zmieniłem zdanie. Nie oddam im czegoś, na co nie zasługują. Zwłaszcza po tym, jak harpia, moja siostra, ośmieliła się nazwać babcię. Byli już gotowi na to, że podpiszę dokumenty. Przecież mieli pewność, że się nie ożenię i to wciągu miesiąca. Wiązanie się z kimś jest nie dla mnie, to kwestia na późniejsze lata i też nie podoba mi się ten pomysł, ale jak zrozumiałem, że mogę wziąć ślub z facetem, to tym bardziej zapragnąłem im pokazać, że nie ze mną pewne numery. Nie zniszczą wielu lat pracy i starań. Dlatego pomóż mi. Potraktuj to, jak pracę.
- Ładna przemowa, lecz przyjechałem tu z pewnych osobistych względów. I nie zrobię tego, o co prosisz. Znajdź sobie innego frajera. - Colin był niewzruszony jego opowieścią. Nabierał pewności, że facet zwyczajnie zbzikował.
- Wiesz co, White? - Jessie poderwał się z łóżka. - Pieprz się! - Opuścił pokój, zanim Colin zdążył otworzyć usta.
Colin wrzucił pustą butelkę do kosza na śmieci. Po cholerę wchodził do tego pubu? Nie byłoby tego wszystkiego. Nigdy nie poznałby Carsona i miałby święty spokój. Na szczęście dzień mija, a jutro będzie nowy. Oby lepszy. Miał nadzieję, że któryś z pracodawców da mu pracę. I postara już nigdy nie spotkać się z Carsonem, co oznacza koniec wizyt w pubie „Crystal”. Chciał żyć normalnie i będzie tak żył. Nawet pracując fizycznie na budowie. Tak sobie postanowił i tak się stanie.
***
Nie, nie, nie. Wciąż to samo. Co za osioł z tego White'a. On by się zgodził na propozycję. Czy aby na pewno? Raczej nie stanie przed podobnym dylematem, żeby się tego dowiedzieć. W sumie może źle to załatwił. Poszedł na pełen spontan, zamiast poczekać parę dni. Porozmawiać, spotkać kilka razy na piwie i dopiero wtedy zaproponować małżeństwo. Uparty facet z tego White,a. Na szczęście miał już plan B. A jak on nie wypali, to będzie katastrofa.
***
Czekał w sekretariacie firmy wypożyczającej sprzęt budowlany i nerwowo bębnił palcami o kolano. Powstrzymywał ziewnięcie. Przez tego Carsona nie mógł długo zasnąć. Głupie myśli właziły mu do głowy i latały po niej, wysyłając obrazy ich rozmowy. Najgorzej, że po nich przyszły inne, te z przeszłości. Sądził, że w nowym miejscu jakoś to zagłuszy. Może bezskutecznie miał na to nadzieję? Dlatego musi mieć zajęcie, nie tylko patrząc na nie od strony finansowej.
- Pan White?
Odezwał się męski głos z głębi pokoju.
- Tak, to ja. - Natychmiast wstał. Miał na sobie schludne ubranie. Materiałowe spodnie i koszulę na krótki rękaw. Chciał wyglądać poważnie i sprawić dobre wrażenie.
- Zapraszam do gabinetu. - Mężczyzna wskazał Colinowi drzwi. - Porozmawiamy. Proszę usiąść. Jestem dyrektorem firmy. Działamy na rynku od pięciu lat i potrzebujemy solidnych pracowników.
- Jestem solidny i zaręczam, że potrafię rozmawiać z innymi. Czytałem, że potrzebują państwo kogoś w rodzaju rzecznika, który byłby pośrednikiem pomiędzy wami, a firmami budowlanymi wypożyczającymi państwa sprzęt.
- Tak. Ten ktoś musiałby sam zajmować się także pilnowaniem terminów. Niestety, ale wiele firm nie dotrzymuje ich i przetrzymuje sprzęt za długo, a my mamy zapisanych innych klientów, którzy chcą na przykład koparkę.
- Zapewniam, że potrafię pracować z ludźmi.
- Tak. - Mężczyzna zerknął w papiery i nagle jego mina zrzedła. - Ale... dziś rano mój wspólnik już kogoś przyjął na to miejsce. I nie poinformował mnie o tym. - Popatrzył na niego. - Przykro mi.
- Ale rano nikogo tutaj nie było. Jestem od siódmej.
- Tak? Cóż, pewnie przyjął kogoś z rodziny. Wie pan, jak to jest. - Dyrektor wstał. - Jeszcze raz przykro mi i życzę szczęścia w znalezieniu pracy.
- Zdarza się. - Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
Colin miał wielką nadzieję na tę pracę. Wczoraj był prawie pewien, że tu właśnie ma największe szanse. Facet nawet nie przejrzał dokumentów, jakie przyniósł ze sobą. Ścisnął teczkę w dłoni i opuścił budynek firmy. Po drodze do auta zerknął jeszcze na adres kolejnego miejsca, tym razem była to stadnina. Umiał zajmować się końmi, więc miał nadzieję na pracę stajennego. Potem było jeszcze kilka adresów, pod jakie mógł się zgłosić. A druga lista dotyczyła mieszkań. Także pójdzie je dziś pooglądać.
Spojrzał w niebo z nadzieją, że chmury przysłonią słońce, które niemiłosiernie grzało, ale jak na złość na nieboskłonie nie było nawet jednej puchowej pierzynki. Westchnął. Na szczęście jego auto miało klimatyzację, tylko niewiele ona dawała, jak przejeżdżał krótkie odcinki.
Wsiadł do samochodu i już miał zapalić silnik, kiedy jego telefon odezwał się. Założył zestaw głośnomówiący i podłączył do komórki.
- Słucham?
- Pan Colin White? - Cichy, kobiecy głos rozbrzmiał w głośniku.
- Tak. Kto mówi? - Zapalił silnik.
- Był pan umówiony w sprawie mieszkania przy Julian Ave.
- O co chodzi?
- Dzwonię z biura nieruchomości, żeby się pan nie fatygował z przyjazdem. To mieszkanie już nie jest do wynajęcia. Właścicielka zrezygnowała z oferty.
- Tak nagle?
- Niestety. Przykro mi. Do usłyszenia.
Jak jeszcze raz usłyszy „przykro mi”, zacznie wrzeszczeć.
I, niestety, usłyszał to jeszcze w trzech innych firmach, nawet w głupiej pizzerii znaleźli już dostarczyciela. Także kolejne dwa mieszkania okazały się fiaskiem. Jedno już zostało wynajęte, a drugie też wycofano w oferty. Coś tu było nie tak. Nagle wszyscy zachowywali się tak, jakby chcieli się go pozbyć, a w dodatku niektórzy patrzyli ze strachem. Przecież nie był potworem. Spojrzał po sobie. Nawet wyglądał, jak człowiek.
Znalezienie miejsca na parkingu przed hotelem graniczyło z cudem. To jego ostatnia oferta. Potrzebują kogoś do wożenia gości. Nadawałby się, lubił jeździć i robił już to. W końcu odnalazł wolne miejsce i skierował się do głównego wejścia. Nie miał czasu na rozglądanie się po holu, więc od razu skierował kroki do rejestracji. Za kontuarem stała drobna kobieta z rudymi włosami. Uśmiechnęła się do niego.
- Dzień dobry. Życzy pan sobie pokój?
- Dzwoniłem wczoraj w sprawie pracy. Colin White. Byłem umówiony z panem Branster'em.
- Zaraz go poproszę. - Podniosła słuchawkę telefonu i nacisnęła jakiś przycisk. - Szefie, pan White do pana w sprawie pracy. Dobrze, powiem mu. - Odłożyła słuchawkę. - Pan Branster zaraz będzie. Proszę chwilkę poczekać.
Coś go tknęło i zapytał kobietę:
- Czy stanowisko kierowcy jest nadal wolne?
- Tak, ale od przyszłego tygodnia - odpowiedziała i uśmiechnęła się uroczo, bez wstydu lustrując jego ciało. Wiedział, że się podobał zarówno facetom, jak i kobietom.
- Dziękuję.
- Pan White zapewne? - Z bocznych drzwi wyszedł do niego mężczyzna na oko przed czterdziestką z małą bródką i wąsikami. Ciemne włosy miał ułożone na lewą stronę, a na czubku zaczynała widnieć łysina.
- Zgadza się. Dzwoniłem wczoraj.
- Pamiętam, ale od wczoraj sytuacja się zmieniła i, niestety, nie mamy już wolnego stanowiska.
Colin założył ręce na piersi. Coś mu nie pasowało.
- To dziwne, bo słyszałem, że stanowisko hotelowego kierowcy będzie wolne od przyszłego tygodnia.
Mężczyzna spojrzał na swoją pracownicę z gromem w oczach, ale zaraz uśmiechnął się, zdaniem Colina, fałszywie.
- Moja pracownica nie zna najnowszych ploteczek. Niestety, nie mamy dla pana pracy. Przykro mi.
- Wie pan co? To „przykro mi” może pan sobie wsadzić głęboko w cztery litery! Po pana minie widzę, że chce pan, żebym jak najszybciej stąd wyszedł. Straszę gości czy jak? Niech pan powie, dlaczego nagle sytuacja się zmieniła? Sam pan przez telefon mówił, że nie ma na razie innych kandydatów, bo ogłoszenie ukazało się dopiero wczoraj.
- Nie przyjmujemy do pracy byłych więźniów - powiedział człowieczek. - Proszę opuścić to miejsce.
- Byłych...? - W Colinie się zagotowało. - Kto nagadał panu takich bzdur? Więzienia na oczy nie widziałem! - podniósł głos. Zaraz kogoś rozszarpie, tylko musi wiedzieć, kogo.
- Nie wiem. Nie wnikam. Mieliśmy tylko telefon z informacją o panu i usłyszeliśmy, że pan ukrywa swoją kryminalną przeszłość. Proszę wyjść. - Wskazał na olbrzymie, szklane, rozsuwane drzwi.
Wypadł wzburzony na dwór. On i więzienie? Domyślił się, że w pozostałych miejscach też był taki telefon. Kto był taki głupi, żeby to robić i mu rzucać kłody pod nogi? Andrea? Ale ona nie wiedziała, gdzie będzie się ubiegał o przyjęcie. Zresztą, nie zrobiłaby mu tego. Nikomu o tym nie mówił. Co najwyżej pracownica w hotelu, jak przyszła sprzątać, mogła widzieć w gazecie zakreślone oferty. Ale nie miałaby interesu w tym...
- Kurwa. Zajebię go. - Co sił w nogach pobiegł do auta. Rozszarpie Carsona na strzępy.
***
Jessie wszedł do swego gabinetu ubrany w nieskazitelny szary garnitur. Szybko pozbył się marynarki i rozpiął górny guzik białej koszuli. Niestety, dziś obowiązywał go taki strój ze względu na zebranie udziałowców i poinformowanie ich o sytuacji. Przez najbliższe miesiące wydawnictwo nie miało prezesa. Władzę przejmował wtedy jego ojciec, ale niech się trochę tym pocieszy. Wyjął z kieszeni telefon, gdyż już po raz kolejny zaczął wibrować i uśmiechnął się do nazwiska widniejącego na wyświetlaczu. Nie odebrał. Napisał tylko smsa z adresem firmy i kiedy ten doszedł, odrzucił komórkę na blat biurka. Będzie miał gościa. Wkurwionego gościa, jak się domyślał. Usiadł za biurkiem i zajął się swoją pracą. Był kierownikiem do spraw kolportażu i ostatnio miał masę pracy.
***
Los się nim bawił. Odczytując adres firmy, a teraz mając wielki biurowiec przed sobą nie wiedział, czy się śmiać czy płakać. Nie chciał mieć nic wspólnego z żadnym pieprzonym wydawnictwem. Nawet patrzeć na nie. Ale musi przekroczyć próg, żeby dorwać sukinsyna.
Wszedł do wielkiego holu. Naprzeciw drzwi stała recepcja i pokój ochrony, a po prawej były schody i kilka wind. Skierował się do recepcji i rzekł twardym głosem:
- Pan Colin White do pana Jessie'go Carsona.
- Tak. Mówił rano, że pan się może pojawić. Czwarte piętro gabinet po prawej z...
- Znajdę, proszę pani. A, i proszę nie informować pana Carsona, że już jestem.
Ten skurczybyk wiedział już rano, że on tu przyjedzie. Mógł mu oszczędzić czasu i od razu powiedzieć prawdę. Cały napięty nie miał ochoty czekać na windę. Lubił ruch, więc pokonanie schodów na czwarte piętro nie było dla niego wysiłkiem. Szybko też znalazł się na korytarzu, mijając rzesze ludzi. Drzwi do gabinetu też odnalazł i bez pukania władował się do biura Carsona.
- Ty gadzie przebrzydły! - Trzasnął wrotami i podszedł do biurka, za którym siedział Jessie. Oparł ręce na blacie i pochylił się w stronę mężczyzny. - Skurwysynu, mieszasz w moim życiu! Kto dał ci do tego prawo, gnido?!
- Sam sobie dałem. - Jessie podniósł wzrok znad dokumentu. Nie pokazał po sobie, że zrobił na nim wrażenie wygląd wzburzonego Colina. Facet wyglądał teraz, jak mściciel. Wściekłe oczy wysyłały ku niemu serie sztyletów.
- Byłem w więzieniu, tak?
- Nie tylko. Jedna babka od mieszkania nie miała nic przeciw temu, ale dodałem, że siedziałeś w psychiatryku więziennym za usiłowanie morderstwa na właścicielu wynajmowanego mieszkania i od razu mi podziękowała za ostrzeżenie.
- Oddaj mi gazetę, którą zabrałeś - wyszeptał złowrogo przez zaciśnięte zęby.
- Nie mam jej tutaj. Jest u mnie w mieszkaniu - odpowiedział spokojnie. - Muszę docenić twoją inteligencję.
- Jestem głupi, bo wpuściłem cię do pokoju, ale skąd mogłem wiedzieć, że z łóżka zwiniesz gazetę i wykorzystasz ją przeciw mnie, mendo! - Rozrzucił ręce na boki.
Jessie podszedł do niego.
- Ja chcę tylko, żebyś mi pomógł. Wiem, że to nieczyste zagranie, ale tobie też to wyjdzie na dobre.
- Na dobre?! Czemu się na mnie uparłeś? Dlaczego ja?!
- Powiedziałem ci. Wyglądasz na takiego, co będzie w stanie stawić czoła rodzicom. Jesteś wiarygodny. Nie wyglądasz na jakiegoś knypka, z którymi czasami się umawiałem. Ile masz lat?
- Trzydzieści dwa i po cholerę ci to mówię?! - Przeczesał z frustracji włosy dłońmi.
- Uspokój się.
- Po cholerę?! Wpieprzasz się z butami w moje życie! Nie chcę cię więcej widzieć. Zniknę z tego miasta i koniec. Sądziłeś, że jak zamkniesz przede mną kilka miejsc pracy, to się poddam i przylecę przyjąć twoją ofertę?! Dorosły, a głupi z ciebie facet. - Nie spuszczał go z oczu. Wręcz przyszpilił wzrokiem.
- Nie poddaję się łatwo, kiedy na czymś mi zależy. A teraz bardzo mi zależy. To wydawnictwo przestanie istnieć. Ojciec już dziś na zebraniu mówił o planach, jakie zrujnują tę firmę. Wydajemy książki, czasopisma i wiele innym pozycji. Jesteśmy pierwszymi na rynku w zachodniej części USA.
- Skąd wiesz, że zrujnują?
- Bo ojciec chce podpisać kilka kontraktów, na które nas nie stać. Tylko po to, żeby zniszczyć to miejsce. A dlaczego? Dlatego, bo nienawidzi tu być. Chce mieć coś swojego, a i tak się nie uda, bo nie ma zmysłu do interesu. Babcia była moim...
- Dobra. Nie chcę słuchać kolejnej przemowy. Wiesz, że strasznie dużo mówisz? Choćbyś dał mi złoto świata, nie zmienię zdania.
Jessie zacisnął pięści i miał ochotę walnąć tego uparciucha w szczękę. Chociaż był pod wrażeniem tego, jak mężczyzna broni swego zdania i nie zmienia go za każdym razem zależnie od tego, skąd wiatr zawieje. Otwierał usta, by dalej namawiać go do zmiany decyzji, lecz do gabinetu wszedł jego ojciec, jak zawsze bez pukania.
- Co to było dzisiaj na zebraniu? - zawarczał tatuś. - Jak śmiałeś powiedzieć, że nie zgadzasz się na zmianę strategii firmy i spełnisz warunki?! Jak, pedale?! Jak?!
Colin tylko podniósł brwi, słysząc to, czego tak nienawidził.
- Prosto. Ożenię się. To znaczy, wyjdę za niego. - Młodszy Carson stanął obok Colina, a ten popatrzył na niego z niedowierzaniem. - To Colin. Moja sekretna miłość. Właśnie mi się oświadczył. Czyż to nie wspaniały zbieg okoliczności? - Pierwszy raz serce waliło mu tak szybko. White go teraz zabije.
- Wy jesteście chorzy. Lachociągi! Co ta stara jędza widziała w tobie, cioto? I ty jesteś moim synem?! A ty? - zwrócił się do Colina. - Dobrze daje ci dupy ten pedałek?! Upadłeś nisko. - Teraz wypluwał słowa w stronę syna. - Jesteś najniższą formą życia! - Zawinął dłoń w pięść i wycelował ją prosto w syna. Ta trafiła w szczękę mężczyzny.
Jessie zaskoczony ciosem ojca nie ustał na nogach i upadł na biurko za sobą. Czuł na języku krew.
Colin nie potrafił stać spokojnie, widząc, co ten człowiek robi. Złapał za przedramię starszego mężczyznę i syknął do niego:
- Jeszcze raz pan uderzy mojego narzeczonego, a nie ręczę za siebie. Wynoś się, facet, z tego gabinetu! - Odprowadził mężczyznę za drzwi i zamknął je. - To był twój ojciec? Jak śmiał cię uderzyć? - Podszedł do niego i obejrzał rozciętą wargę.
- Wściekł się. - Pomimo zranienia Jessie uśmiechnął się triumfalnie. - Usłyszał o czymś, czego się nie spodziewał. Taka jest moja rodzina. Popieprzona. Widzisz, co z ludzi wychodzi, jeżeli chodzi o pieniądze w połączeniu z nienawiścią do gejów. Nie patrzą na więzy krwi. Dlatego ich nie szanuję i nie będę tego robił. - Poprawił okulary i oblizał się, a metaliczny smak ponownie zagościł w jego ustach.
- To kiedy chcesz mieć ten ślub? - zapytał zdecydowanie Colin. Będzie tego żałował, ale po spotkaniu tego faceta sam był gotów zaproponować małżeństwo młodemu Carsonowi.