Rozdział Piętnasty: Bardzo Malfoyowskie Święta
- Ale nie możesz - powiedział Connor po raz dwudziesty, jakby miał nadzieję zmiękczyć Harry'ego samym powtarzaniem w kółko tego samego.
Harry musiał przyznać, że wiele nie brakowało. Wrzucił do walizki ostatnią koszulę, westchnął i odwrócił się w stronę Connora.
- Muszę - powiedział. - Draco ma u mnie dług życia. Nie mam innego wyjścia.
Powiedział swojemu bliźniakowi o tym, co się stało w lesie - przynajmniej większość. Lepiej, żeby Connor nie znał zasięgu jego mocy. To mogło być dla niego niebezpieczne. Bezpieczniej było powiedzieć mu o kłótni z Draconem, gonieniu go do lasu i uratowaniu z rąk centaurów. Oczywiście, efekt byłby lepszy, gdyby Connor słuchał tego, co jego ojciec czy Syriusz mówili o rytuałach czystokrwistych czarodziejów.
- Obiecuję, że wrócę z rezydencji Malfoyów w jednym kawałku, Connor. Nie ma innej możliwości.
- Ale ominą cię święta ze mną - wyszeptał Connor. - Zawsze spędzaliśmy święta razem.
Harry poczuł, jak na jego ustach pojawia się szczery uśmiech.
- Wiem - powiedział cicho. - Ale obiecuję, że spędzimy razem następne święta i każde kolejne. Dobrze?
Jego bliźniak patrzył na niego przez dłuższą chwilę, po czym przytaknął.
- Ale jeśli nie wrócisz stamtąd zdrów i cały - powiedział z żelazną determinacją w oczach, którą Harry zwykle widział, gdy jego brat ścigał znicz - to znajdę ich wszystkich i pozabijam.
Harry pozwolił przytulić się bratu przed wyjściem. Connor we wspaniałym stylu zignorował spojrzenia, jakie na nim zawieszano, gdy przechodził przez pokój wspólny Slytherinu - lepiej, jak Harry uznał, niż on sam podczas wizyty w wieży Gryffindoru. Chociaż z drugiej strony on był w wieży już wiele razy, a Connor po raz pierwszy odwiedził lochy. Być może po prostu nie zdawał sobie z nich sprawy.
- Nareszcie poszedł! Co za palant.
Harry wywrócił oczami, kiedy Draco wyszedł; ukrywał się w toalecie, bo nie mieściło mu się w głowie przebywanie w jednym pomieszczeniu z Connorem bez obrażania go.
- On nie jest palantem, Draco - powiedział Harry ostro, po czym wrzucił swój ostatni sweter do walizki i rozejrzał się. Nie widział już nic innego, co powinien ze sobą zabrać. Obok łóżka leżał stosik listów, które dostał od rodziców, ojca chrzestnego i Remusa, jak tylko powiadomił ich, że spędzi święta w rezydencji Malfoyów. Harry nie otworzył jeszcze żadnego z nich poza wyjcami, na które nic nie mógł poradzić. Póki jego rodzice nie pojawią się w szkole i siłą nie zaciągną do doliny Godryka - a tego zrobić nie mogli, skoro w grę wchodził dług życia - to nic mu nie groziło. Z listami mógł się rozprawić po świętach.
- Pewnie, że jest - upierał się Draco, ściągając uwagę Harry'ego z powrotem na siebie. - Pierwsze, co zrobił, jak wszedł do naszego pokoju wspólnego, to skrytykował wystrój. Co za prostak.
- Draco - powiedział Harry, siląc się na spokój i rzucając zaklęcie na swoją walizkę, żeby ta lewitowała za nim. - Gdybyś udał się do wieży Gryffindoru, to skrytykowałbyś ich wystrój.
- Tak, ale ich wystrój na nic innego nie zasługuje.
Harry odpuścił, świadom tego, że Draco nie widzi żadnej hipokryzji w swojej wypowiedzi.
- No chodź - powiedział, obwiązując sobie szyję szalikiem. - Musimy się pośpieszyć, jeśli chcemy załapać się na jakiś powóz do Hogsmeade.
Oczywiście, Draco dopiero wtedy się zorientował, że jeszcze nie skończył pakowania, i zaczął latać po całym pokoju, przygotowując się pośpiesznie. Harry oparł się o ścianę i obserwował. Draco nucił pod nosem, pakując swoje ubrania, książki, zdjęcia i malutkie figurki, których Harry nie widział sensu brać. Złożył idealnie wszystkie swoje ubrania, a kruche przedmioty owinął w materiał. Byłby dziedzicem Malfoyów w każdym calu...
Gdyby nie to nucenie.
Harry przymknął oczy. Draco nuci. Jeśli on sobie z tym radzi, to chyba dam radę przeżyć kilka tygodni w rezydencji Malfoyów.
- No chodź, Harry!
Harry skrzywił się, słysząc ten krzyk. Draco wyleciał do przodu jak dziecko, śmiejąc się i rozkopując śnieg. Harry szedł za nim spokojnie. Jego walizka była tak bardzo czuła na ruch, że skakała i wznosiła się, ilekroć podnosił nogę, by przekroczyć zwały śniegu. Już dawno temu zauważył, że był to dobry sposób na zmuszenie się do wolniejszego chodzenia i ćwiczenia w sobie cierpliwości.
Myślał, że pojadą pociągiem na stację King's Cross, skąd odebraliby ich rodzice Dracona, ale ten wyśmiał jego pomysł przejeżdżania przez Londyn. Nie, powiedział Harry'emu wyniośle, przejdą się tylko na pogranicza Hogsmeade, poza osłony anty-aportacyjne Hogwartu, gdzie będzie czekała na nich jego matka ze świstoklikiem, który zaniesie ich prosto do rezydencji.
Harry zapytał Dracona, czemu w takim razie przyjechał do szkoły pociągiem. Draco zaczął się rozwodzić na temat tradycji i Harry przestał go słuchać. Albo już znał tradycje, do których Draco się odnosił, albo Draco wymyślał je na poczekaniu.
Pogoda sprzyja spacerom, pomyślał Harry. Było wystarczająco chłodno, by mógł widzieć swój oddech, ale nie dość, by zimno przenikło jego ubrania i sprawiło, że pożałowałby ruszenia się sprzed kominka. Dobiegający z odległości śmiech Dracona nie był już tak głośny. Mijający ich czarodzieje nosili szaty i szaliki w świątecznych kolorach, a domy w Hogsmeade miały własne dekoracje składające się głównie z płatków śniegu, na które nałożony został czas nietopnienia, i szyszek zaczarowanych tak, że świeciły w różnych kolorach, wisząc nad progami i oknami.
- Harry!
Harry poderwał głowę i zamrugał. Przez chwilę nie mógł się zorientować, skąd dochodził ten krzyk, ale nagle Draco wyjrzał zza jednego z budynków i pomachał do niego ponaglająco. Harry przyśpieszył i skręcił za dom, gdzie zobaczył, jak Draco trzyma rękę niesłychanie pięknej czarownicy.
- Harry Potterze - powiedział Draco z dumą - oto moja matka, Narcyza Malfoy. Matko, pozwolisz, że przedstawię ci Harry'ego Pottera?
- Pozwolę - powiedziała Narcyza, po czym zrobiła krok do przodu i wyciągnęła rękę. Jej dłoń była biała, jak zobaczył Harry, niemal tak jasna jak kosmyk gęstych włosów, który spływał kobiecie swobodnie po ramieniu. Blask zaklęć ogrzewających dochodzący z jej srebrnego naszyjnika wyjaśniał brak kapelusza i szalika. Miała szlachetną twarz, bardzo eleganckie rysy, które w pewien sposób przypominały Harry'emu Syriusza - albo przypominałyby, gdyby Syriusz kiedyś zdecydował się dorosnąć. Miała błękitne oczy i bardzo czyste spojrzenie. Nie mrugnęła ani razu od chwili nawiązania kontaktu wzrokowego. - Bardzo mi miło pana poznać, panie Potter.
Harry, zamiast przyjąć jej dłoń, pochylił głowę i korzystając z chwili zwłoki, sprawdził jej rękę na obecność ukrytych świstoklików, zatrutego pierścienia albo amuletu. Srebrna bransoletka na jej lewym nadgarstku promieniowała mocą, ale miała różowy poblask magii defensywnej; musiałby się o nią martwić tylko, gdyby zdecydował się zaatakować. Nie zauważył żadnego innego zagrożenia i bez większych obaw przycisnął swoje usta do środka jej dłoni.
- Pani Malfoy - wymamrotał. - Cała przyjemność po mojej stronie. Przychodzę jako gość, chcąc stać się przyjacielem oraz przestrzegać wszelkich praw gościnności.
Wycofał się. Twarz Dracona nie wyrażała niczego. Harry nie był pewien, co to oznacza, ale pomyślał, że Draco pewnie po prostu nie rozpoznał użytej przed chwilą kurtuazji.
Twarz Narcyzy Malfoy była diametralnie inna - żywa, w jej niebieskich oczach błysnął intensywny wzrok drapieżnika. Na usta kobiety wpłynął delikatny uśmiech - Harry'emu wydawało się, że wyrażał on uznanie i podziw.
- Już od bardzo dawna nikt nie użył wobec mnie tych słów, panie Potter - powiedziała. - Sądzę, że ostatnim był mój pra-wujek Black, a on umarł, jak byłam jeszcze dzieckiem.
- Stare zwyczaje bardziej mi odpowiadają, pani Malfoy - odpowiedział Harry. Adrenalina buzowała mu w żyłach. Skupił się na rozłożeniu swoich rąk przed sobą, żeby gest wyglądał na spokojny i zrelaksowany, rozluźniając palce, by pokazać, że nie byłby w stanie teraz sięgnąć po swoją różdżkę. Nie żeby jej potrzebował, ale też nie sądził, żeby musiał się przed czymkolwiek bronić, jeśli ta zagrywka się uda. - Rozumiem, że zamierza pani zabrać nas do rezydencji Malfoyów za pomocą świstoklika. Czy mogę pani zaufać, że ten świstoklik zabierze nas poza próg rezydencji, tak żebym mógł przyjąć pani osobiste zaproszenie do środka?
- Harry - zganił go Draco. - Zaczynasz pleść od rzeczy.
- Cicho bądź, Draconie - powiedziała Narcyza. Ton jej głosu nie był podniesiony ani ostrzegawczy, nie miał prawie żadnego wyrazu, ale Draco natychmiast ucichł. Narcyza, nie spuszczając wzroku z Harry'ego, wyjęła niewielką, szklaną kulkę z rękawa. - Przysięgam panu, że ten świstoklik nie zabierze nas dalej jak do progu, panie Potter. Osobiście zaproszę pana do środka zaraz po wylądowaniu. Jeśli nie daje pan wiary obietnicy gościnności, to przyrzekam panu, że nie spotka pana żadna krzywda w czasie podróży ani podczas lądowania.
- Dziękuję - powiedział Harry i poczekał, aż Draco i Narcyza złapią za świstoklik, zanim sam położył na nim rękę. Narcyza uśmiechnęła się do niego na chwilę przed tym, jak cały świat zakręcił się w miejscu, ktoś złapał Harry'ego w okolicach pasa i skoczyli naprzód przez wygenerowaną przez świstoklik wirującą pustkę.
Wylądowali na polu pełnym śniegu, nienaznaczonym żadnymi śladami. Harry usłyszał szum ogromnych ilości magii za plecami i nie był zaskoczony, gdy po obróceniu się zobaczył rezydencję.
Nie wydawała się rozłożysta, choć była dość duża. Każdy element budynku ostrożnie zaplanowano, jak dowiedział się Harry, badając Malfoyów, i dokładnie tak wyglądał. Okna wyglądały we wszystkich kierunkach, ale te, które wychodziły w jedną stronę, miały dokładnie taki sam rozmiar. Ściany powstały z szarego kamienia, który ostrożnie ułożono w piękny wzór przechodzący od ciemnego, cienistego koloru przy fundamentach, aż po niemalże srebrny pod okapem, przez co rezydencja wyglądała jak wznosząca się fala. Jej drzwi zostały pomalowane na delikatny kolor, który, jak Harry wiedział, miał przypominać starożytny herb Malfoyów: zwykłą srebrną żmiję na biało-szarym polu. Wszędzie roiło się od osłon, potężnych i zależnych od krwi, intencji i siły magicznej, i ponad pół tuzina innych zabezpieczeń, których Harry nie mógł rozgryźć przez czas, który na to miał, zanim usłyszał głos Narcyzy.
- Przez krew przelaną na ziemi - powiedziała, a Harry obrócił się w jej stronę akurat na czas, żeby zobaczyć, jak upuszcza trzy krople krwi za pomocą niewielkiego, srebrnego sztyletu. - Witam cię w naszym domu. Będziesz miał wolny dostęp do skały naszych podłóg, materiału naszych łóżek, ognia płonącego w naszych sercach. Możesz jeść nasz chleb i nasze mięso. Jeśli pod naszym dachem spotka cię coś złego, to poproszę, by sama ziemia odczuła zdradę w mojej krwi, powstała i mnie zniszczyła.
Harry przełknął ślinę. Nie prosiłby ją o tak potężną przysięgę, drugą pośród najbardziej oficjalnych, ale najwyraźniej zaimponował jej wystarczająco, by zdecydowała się ją złożyć.
Oczywiście, gdyby złamał któreś z praw gościa albo zaatakował Malfoya, wówczas sam by się prosił o atak.
- W imię Merlina - odpowiedział - przyjmuję twoją deklarację. W zamian obiecuję zostawić kamień czysty od krwi, taki jakim go zastałem, materiał wolny od wszelkiego brudu, a ogień nie przytłumiony żadnym popełnionym błędem. Oddaję cześć chlebowi i mięsie, i rękom, które je przyrządziły. Jeśli złamię swoje słowo, poproszę ziemię, by sięgnęła do mnie poprzez moją krew i zamieniła ją w kamień.
Narcyza pochyliła głowę, gdy jej rana zapieczętowała się białym światłem.
- W imię Merlina - powiedziała - przyjmuję twoją deklarację.
- Świetnie - powiedział Draco, przestępując z nogi na nogę. - Czy teraz możemy wejść do środka? Dupa mi tu zaraz odmarznie.
- Draconie, język - powiedziała Narcyza tym samym łagodnym tonem co wcześniej i Draco wymamrotał przeprosiny, po czym puścił się biegiem w stronę drzwi. Harry poszedł za nim. Nie sądził, by był już gotów pozostać z matką Dracona sam na sam.
Czuł jak osłony zamykają się wokół niego, akceptując go i oceniając. Większość z nich poddała się niemal od razu; to były te, których zadaniem było trzymanie z dala mugoli, charłaków czy wszystkich z wrogimi zamiarami wobec rodziny. Inne zawisły mu na ramionach niczym podejrzliwe węże, przynajmniej dopóki nie zobaczyły siły jego magii i chroniących go rytuałów związanych z krwią. Wówczas się rozwiały i pozwoliły, by Harry, mrugając, dalej szedł za Draconem.
Drzwi otworzyły się, zanim do nich doszli. Stanął w nich wysoki, szczupły mężczyzna i zmierzył ich uważnym spojrzeniem.
- Ojcze! - krzyknął Draco radośnie i ruszył biegiem w jego kierunku, szeroko rozkładając ręce.
Harry ściągnął ramiona i odchylił głowę do tyłu. Za chwilę będzie go czekało pierwsze formalne przywitanie ze śmierciożercą. Oczywiście spotkał już Bellatrix Lestrange, ale jej nie musiał się przedstawiać.
Powinien się śmiać. Wolał tego nie robić. Tutaj liczyła się formalność. Czystokrwiści używali tych gierek - Syriusz kiedyś mu powiedział, że woleli je nazywać tańcami - od stuleci, by trzymać na dystans mniej inteligentnych, niewychowanych, mniej utalentowanych czy zbuntowanych, a także by utrzymywać spokój między rodzinami. Musiał w nich brzmieć dźwięk ostrego wychowania, trzeba było umieć się w nich poruszać, inaczej inni tancerze zwrócą się przeciw tobie.
Draco odwrócił się i zaprezentował Lucjusza w dokładnie ten sam sposób, jak przedstawił swoją matkę. Harry prawie go nie słuchał. Był zbyt zajęty utrzymywaniem kontaktu wzrokowego z Lucjuszem Malfoyem.
Lucjusz wyglądał tak, jak jego syn by wyglądał, gdyby Draco wpierw się zestarzał, po czym zamarzł. Jasne włosy i szare oczy, tak, ale Harry pomyślał, że tę lodową maskę musiał nałożyć na siebie jeszcze za czasów pierwszej wojny z Voldemortem, a potem zapomniał ją zdjąć. A może to była specjalna maska, którą nakładał do przyjęcia niechcianych gości.
Harry skrzywił się lekko, kiedy jego oczy powędrowały do lewego ramienia Lucjusza i poczuł znajome mrowienie w swojej bliźnie. Tak, wiem, że był śmierciożercą. Nie potrzebuję do tego żadnych proroczych snów.
Ale Lucjusz go zaskoczył. Po zmierzeniu go chłodnym spojrzeniem ukłonił się.
- Cieszę się, że mój syn wyszedł z propozycją tego spotkania, panie Potter. Bardzo wiele o panu słyszałem i mam nadzieję na korzystną wymianę zdań.
Harry odetchnął głęboko. W tych słowach były pułapki. Wiedział, jak ich uniknąć.
- Pańska żona była na tyle uprzejma, że udzieliła mi praw gościny obietnicą krwi, panie Malfoy. - Jestem tu bezpieczny. - Domyślam się też, że pański syn wspomniał o powodzie, dla którego w ogóle zgodziłem się przyjechać. - Chroni mnie dług życia Draco. - Biorąc to wszystko pod uwagę, nie widzę powodu, dla którego nie mielibyśmy porozmawiać w radosnej i otwartej szczerości. - Wiem, że jesteś zdolny do wszystkiego i jestem na to gotów.
Z delikatnym uśmiechem na ustach Lucjusz odsunął się z drogi i użył laski, by gestem zaprosić go do środka.
- Witamy w rezydencji Malfoyów, panie Potter.
- Dziękuję panu - odparł Harry i wszedł do środka. Jego bagaż pofrunął za nim, kołysząc się lekko.
Draco już wystrzelił do przodu, wykrzykując jakiś wyniosły, niezrozumiały bełkot o tym, który pokój zajmie Harry. Harry szedł za nim powoli, czując na sobie nieprzychylne spojrzenia portretów.
Już następnego wieczoru Harry doszedł do wniosku, że to nie wielkość czy obecność starożytnych i potężnych artefaktów tak bardzo odróżnia ten dom od Doliny Godryka. Różnicę powodował taniec - ta bezgłośna muzyka w tle, która grała zawsze, poza momentami, gdy Draco i Harry byli sami, i kierowała ruchami wszystkich mieszkańców, przez co stale musiał uważać na każdy najmniejszy gest, każde spojrzenie, każde słowo.
Spodziewał się, że będzie to bardzo męczące. Ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że świetnie się bawi.
Spał w pięknym pokoju, w którym nie było żadnych portretów, ewidentnie trzymanym dla gości. Okna wychodziły na wschód, ułatwiając oglądanie wschodów słońca, a niewielki magiczny panel na suficie wyświetlał mu dowolną konstelację, którą sobie zażyczył. Skrzat domowy obudził go rano, podając sok z dyni, po czym razem z Draconem zjedli śniadanie tak solidne, że Harry był zaskoczony, że młody Malfoy jeszcze nie waży tyle co Vince i Greg. Następnie wybiegli na dwór, żeby urządzić wojnę na śnieżki, pozjeżdżać na sankach, polatać nad boiskiem quidditcha, niewidocznym teraz pod tym całym śniegiem, i kłócić się bez przerwy o głupoty, o których zapominali pięć minut później. Draco śmiał się i śmiał, tak mocno, że mu usta popękały. Zaczerwieniony, odwrócił z zakłopotaniem twarz, a Harry zauważył, że sam też się uśmiecha, nie będąc w stanie tęsknić za Connorem czy swoimi rodzicami, kiedy przebywa z kimś, kto tak dobrze się bawi w jego towarzystwie.
Obiad był podobny do śniadania, ale tym razem usiedli i słuchali, jak Narcyza gra na fortepianie i śpiewa stare pieśni historyczne, podczas gdy wiatr i śnieg omiatały rezydencję. Harry czytał te pieśni, to był starożytny sposób zapisywania historii przed rozpowszechnieniem literatury, ale nigdy ich nie słyszał, i siedział, drżąc wewnętrznie bardziej niż na zewnątrz, kiedy Narcyza śpiewała od początku do końca historię czterech założycieli Hogwartu - o ich dzieciństwie, o tym, jak wspólnie zdecydowali stworzyć centrum i serce czarodziejskiej edukacji. Pieśń kończyła się nutą pełną tryumfu i samotności, opisując Salazara Slytherina stojącego na zewnątrz szkoły po stworzeniu potężnego zaklęcia, a tuż przed jego legendarną kłótnią z Godrykiem Gryffindorem. Harry zamknął oczy i zanurzył się w ostatnich nutach, nawet gdy te już dawno przebrzmiały.
Chłopiec kiwnął głową, gdy pieśń się skończyła i dobrał komplement z długiej listy formalnych, zaaprobowanych przez czystokrwistych czarodziejów na przestrzeni dziejów, głównie przez rodzinę Blacków. Narcyza przyjęła go z radością większą, jak podejrzewał Harry, niż gdyby spróbował sam dobrać słowa pochwały. Kobieta zdawała się na swój własny sposób cieszyć z pobytu Harry'ego równie mocno co Draco.
Lucjusz był... jedną wielką zagadką.
Harry podniósł głowę. Siedzieli w pokoju wspólnym Malfoyów, miejscu używanym przez rodzinę do spotkań z wybranymi gośćmi albo zaufanymi krewnymi, których nie chcieli wpuszczać do prywatnych kwater. Portrety na ścianach były na tyle powściągliwe, by nie gapić się wprost na Harry'ego, a regały ścienne wypełniały książki. Draco siedział w fotelu po lewej stronie kominka z tomem o teorii bezróżdżkowej magii, Harry w fotelu po prawej stronie z książką o historii domu Slytherina, którą Draco włożył mu w ręce, ostrzegając go wzrokiem, że go zamorduje, jeśli odmówi. Narcyza usiadła naprzeciw Dracona na dywanie, machając różdżką i rzucając niewerbalne zaklęcia, których Harry nie rozpoznawał, na srebrny naszyjnik.
Lucjusz siedział w fotelu wielkością przypominającym tron, ustawionym naprzeciw Harry'ego, i przez cały czas go obserwował.
Harry na chwilę spojrzał mu w oczy. Lucjusz upił trochę wina. Kiwnął głową Harry'emu, jakby ten zdobył jakiś punkt albo rozwiał jakieś wątpliwości, ale nie odwrócił wzroku. Harry wzruszył ramionami i wrócił do czytania. Wiedział, że konfrontacja między nimi będzie musiała w końcu nastąpić, ale w tej chwili miał zamiar czytać i przyjąć do wiadomości, choć przyprawiało go to o dreszcze, że we wpatrzonych w niego chłodnych oczach dostrzegł coś na kształt pochwały.
- Harry, obudź się!
Harry zamrugał, poruszył się niemrawo i podniósł głowę. Za oknem było jeszcze ciemno, ale ktoś dobijał się do jego drzwi i go wołał.
- Obudź się, Harry! - dobiegł go przytłumiony głos Dracona. - Już jest rano! Święta! No chodź!
Harry rzucił bezróżdżkowo Lumos, żeby znaleźć swoją różdżkę, po czym użył jej do znalezienia swoich okularów. Po ich nałożeniu pokój się wyostrzył, ale wciąż był ciemny. Musiała być mniej więcej piąta rano, wystarczająco wcześnie, by postacie na portretach mamrotały i poprawiały się wygodnie w swoich ramach.
Harry otworzył drzwi, a Draco szybko złapał go za rękę i pociągnął w dół schodów.
- Draco - Harry wymamrotał protest, widząc, że Draco ciągnie go w kierunku drzwi, za które nie wolno im było wczoraj zaglądać. - Nie powinniśmy zaczekać na twoich rodziców? Chyba nie powinniśmy wchodzić tam o tej godzinie...
- Wesołych świąt, panie Potter - powiedziała łagodnie Narcyza. Harry poderwał głowę i zobaczył, jak kobieta wygląda przez drzwi z uśmiechem, przed którym nawet smok musiałby się wycofać.
- Oni już tu są - powiedział Draco, wpychając Harry'ego przed siebie. - W rezydencji wcześnie zaczynamy obchodzenie świąt.
Harry bezsilnie wzruszył ramionami i dopiero wtedy zauważył ustawione na środku pokoju drzewko. Aż mu dech zaparło.
Jedyne światło w pokoju pochodziło z płonącej w kominku grubej kłody i od samej choinki. Z gałęzi zwisały schwytane płatki śniegu, zaczarowane jak w Hogsmeade, by nie stopnieć, ale również błyszczące olśniewającymi srebrnymi i złotymi iskierkami, które krążyły po zewnętrznych granicach wzoru, rozpalając się i gasnąc na przemian. Inne płatki, a być może inne zaklęcia, migotały spod igieł. Harry widział łańcuchy splecione z czystego światła zmieniające co chwila swoje położenie w miarę, jak unikały wirujących płatków śniegu. Na samym szczycie widniała gwiazda, płatek stworzony z wielu mniejszych, którego środek był olśniewającym labiryntem, a krawędzie zbierały w sobie srebrny ogień, który musiał pochodzić z jakiegoś zewnętrznego źródła, ale sprawiał, że całość miała poblask niczym księżyc.
- Jakby sam Slytherin powrócił - Harry wyszeptał jedyny komplement, jaki mu w tej chwili przychodził do głowy, prawdopodobnie w wyniku skojarzenia z równie zimną i piękną pieśnią, jaką usłyszeli wczoraj.
- Dziękuję, panie Potter - powiedziała Narcyza, po czym kiwnęła głową w stronę ogromnej sterty prezentów pod drzewkiem. - Te trzy z brzegu są od nas.
Harry zamrugał.
- Pani Malfoy, nie trzeba było...
Przyniósł dla nich jakieś prezenty, bo tego wymagało prawo gościny, ale były one czysto tradycyjne: srebrne pierścienie, które zaczną się żarzyć, jeśli w pobliżu pojawi się ktoś z wrogimi intencjami. Podarował im je pierwszego wieczoru, a Malfoyowie przyjęli je z ponurym podziękowaniem. Prezenty od rodziców i Connora otrzymał jeszcze przed wyjazdem i dał już swój podarunek Draconowi, sweter, który będzie się podgrzewał i ochładzał według woli. Nie spodziewał się dostać czegokolwiek od Malfoyów, myślał, że będzie tylko siedział z nimi w jednym pokoju.
Narcyza pochyliła się w jego stronę.
- Nie dalibyśmy ci ich - powiedziała miękko - gdybyś nam tak nie zaimponował.
Harry kiwnął głową z wahaniem, po czym dołączył do Dracona, który już rozrywał opakowanie swojego pierwszego prezentu. Krzyknął radośnie, kiedy zobaczył, co jest w środku.
- Książka o bezróżdżkowej magii! Dziękuję, ojcze!
Siedzący po drugiej stronie drzewka Lucjusz kiwnął głową w odpowiedzi. Harry, patrząc to na jego chłodną twarz, to na uradowaną minę Dracona, wreszcie rozumiał coś, co od dłuższego czasu go zastanawiało - jakim cudem Draco mógł pochodzić z domu, w którym tak usilnie przestrzegano zasad formalnego tańca czystokrwistych i mimo to zachowywać się jak dziecko przy swoich rodzicach. Mógł sobie na to pozwolić, bo wiedział z niezachwianą pewnością, gdzie jest jego miejsce. Podchodził z entuzjazmem do spraw, w których wolno mu było okazać entuzjazm, a więc zachowywał się właściwie. Jeśli zdarzyło mu się przekroczyć pewne granice, jak dwa dni temu przy Narcyzie, to ona natychmiast go poprawiała, a on momentalnie się temu podporządkowywał.
To kompletnie nie wyglądało jak relacje Harry'ego i Connora z ich rodzicami, ale Harry przypuszczał, że na swój sposób to naprawdę mogło działać.
- Panie Potter - powiedziała Narcyza. - Niech pan otworzy swoje prezenty.
Harry zwrócił swoją uwagę na pierwszy prezent, który, jak okazało się po otworzeniu, był od Dracona. Podniósł go i zamarł. To była szklana kula, w środku której unosił się miniaturowy model Układu Słonecznego ze Słońcem tak oślepiającym, że nie można było patrzeć w sam jego środek, i okrążającymi go dziewięcioma planetami i ich księżycami. Harry delikatnie dotknął szkła i rotacja przyśpieszyła. Kiedy zabrał rękę, wszystkie planety wróciły do swojego poprzedniego, leniwego tańca, z wyjątkiem Merkurego, który śmigał wokół Słońca niczym znicz.
- Dziękuję, Draco - szepnął. Nie interesowała go astronomia, ale liczyło się piękno podarunku, a ten zdecydowanie był piękny. Draco, który akurat otwierał kolejny prezent, uśmiechnął się do niego szeroko.
- Teraz mój, Harry - powiedziała Narcyza, a Harry zauważył zmianę w sposobie wypowiadania imienia i delikatne ocieplenie jej tonu. Widziała, jak bardzo zaimponował mu prezent jej syna, i najwyraźniej dzięki temu zdobył trochę punktów w jej oczach.
Harry, przepełniony niesamowitym zadowoleniem, odpakował prezent zawinięty w najgładszy srebrny papier. Uśmiechnął się, gdy zobaczył kopię książki, którą wczoraj czytał, o historii domu Slytherina.
- Draco powiedział mi wczoraj, że spodziewałeś się dostać do Gryffindoru i prawie nic nie wiedziałeś o Slytherinie - wyjaśniła Narcyza. - Pomyślałam, że może ci się spodobać.
- To bardzo miłe z pani strony, pani Malfoy - powiedział Harry. - Dziękuję.
Zwrócił się w stronę ostatniego prezentu, świadom spoczywającego na nim wzroku Lucjusza.
Odpakował coś, co w pierwszej chwili wyglądało jak zwykły kawałek szkła; w pierwszej chwili uznał je za lustro, ale nic się nie odbiło, kiedy poruszył przed nim ręką. Wtedy zobaczył w nim jakiś cień odbity z miejsca tuż obok choinki oraz inne, odległe, szare zarysy postaci odbijające się gdzieś w głębi lusterka.
Harry zamrugał i zadrżał, gdy je rozpoznał. To był wykrywacz wrogów, lustro, które pokaże mu tylko jego nieprzyjaciół. W miarę jak się zbliżają, można zobaczyć ich twarze.
- Dziękuję, panie Malfoy - powiedział powoli, podnosząc wzrok na Lucjusza. - Jestem pewien, że mi się przyda.
Lucjusz skinął mu głową i nic nie powiedział.
- Och, matko! - wykrzyknął Draco, zrywając się nagle na nogi. - Zapomniałem! Słońce już prawie wstało.
Narcyza zamrugała, po czym wstała.
- Wybacz nam, Harry - powiedziała, kiwając mu głową. - Zawsze oglądamy z Draconem wschód słońca w świąteczny poranek. To nasza rodzinna tradycja.
Rzuciła zaklęcie przyzywające i para kurtek, jedna duża i jedna mała, wpłynęły do pokoju. Ubrała najpierw Dracona, potem siebie, po czym opuścili pokój, trzymając się za ręce. Draco, idąc, pochylał się ku matce.
Harry patrzył, jak odchodzą, zastanawiając się, jak będą wyglądali podczas oglądania wschodu słońca, kiedy usłyszał za sobą cichy szelest. Lucjusz wstał z fotela.
- Uważam, że przydałoby mi się trochę więcej światła - powiedział. - W moim gabinecie stoją samozapalające się świece. Przeszedłby się pan ze mną, panie Potter? Nie mieliśmy jeszcze okazji do prywatnej rozmowy, więc naprawdę bym to docenił.
Harry kiwnął wolno głową. Był sam na sam z Lucjuszem Malfoyem i wiedział, że w czasie tej rozmowy wiele się może stać. Jak do tej pory Lucjusz chował swoje pazury dla dobra syna i żony. Teraz miał zamiar je obnażyć.
Harry zauważył, z pewnym rozbawieniem niemalże ukrytym za wzbierającą właśnie falą przywoływanych z pamięci zwyczajów czystokrwistych, że na cieniu z lewej strony wykrywacza wrogów pojawiła się twarz Lucjusza Malfoya, gdy ten go mijał, idąc do drzwi.