Ja i moje paranoje 10
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2013 09:46:44


„But you didn't have to cut me off
Make out like it never happened
And that we were nothing
I don't even need your love
But you treat me like a stranger
And that feels so rough
No, you didn't have to stoop so low
Have your friends collect your records
And then change your number
I guess that I don't need that though
Now you're just somebody that I used to know”
(Gotye)

Stało się.
Oto stałem przed drzwiami mieszkania Marcela z bijącym sercem, drżącym paluchem przyciskając guziczek dzwonka. Już za chwilę w progu stanie moje przeznaczenie w osobie, mierzącej ledwie metr pięćdziesiąt, czystej furii.
No, może trochę przesadzam.
Tak więc, drzwi się otwarły, a w nich pojawił się zdyszany Marcel. Hmm... zdyszany? Co prawda mieszkanko nie należało do najmniejszych, a i zagracone było niesamowicie, więc można było się spocić zanim przedarło się z sypialni do drzwi wejściowych. Mi zwykle zajmowało to trzy dzwonki, podczas gdy Marcel zjawił się po pierwszym. Miał zaróżowione policzki przez co cały efekt, dzięki któremu miał wyglądać groźnie, szlag trafił.
Wyszczerzyłem się jak umiałem najładniej, wyciągając ręce.
- No chodź, daj buzi - poprosiłem. W pierwszej chwili na jego twarzy pozostawał wyraz wściekłości, ale nie dało się nie zauważyć drżących kącików ust.
SLAP!
Aż mi coś strzeliło w karku, kiedy moja głowa odskoczyła po wyjątkowo brutalnym policzku. Przez chwilę bałem się, że już nie powróci na dawno miejsce, na szczęście jednak mi się udało.
- Należało mi się - przyznałem, opuszkami palców dotykając palącej skóry na policzku. - To co, gdzie mój buziak? - uśmiechnąłem się słabo.
- Nadal jestem zły! - zaznaczył Marcel, ale podszedł i pozwolił się objąć, a nawet cmoknął mnie leciutko w usta. Zaraz potem odsunął się. To było zadziwiające, że tak łatwo mi poszło.
- Czy teraz, skoro wszystkie uprzejmości mamy już za sobą, mogę wejść? - upewniłem się. Skinął głową i przepuścił mnie w drzwiach. Zaraz po wejściu otoczył mnie znajomy zapach, a moje serce zabiło mocniej. Nagle wszystkie uczucia powróciły, pchając się do mojej biednej głowy naraz. Teraz już wiem, jak czują się ludzie, którzy po ekscytujących wakacjach w tropikach wracają do nudnej, szarej egzystencji, którą prowadzili wcześniej. Poczułem się mały, zestresowany i smutny. Nie tak powinno wyglądać moje życie... pomyślało 90% społeczeństwa...
Marcel uśmiechał się uprzejmie, choć w jego postawie wyczułem jakąś rezerwę. Zupełnie jakbyśmy przez te kilka miesięcy stali się sobie całkowicie obcy. Kolejny ruch należał do mnie i nie wiedziałem, czy mam od razu paść na kolana i błagać o przebaczenie, by od jutra znów być tym samym niedorajdą co wcześniej? Czy może zrobić coś, czego moje stare „ja” nigdy, przenigdy by nie zrobiło? Pomyślałem sobie, że pójdę za ciosem, chwyciłem więc Marcela za rękę, przyciągnąłem do siebie jak zwykli to robić amanci w amerykańskich filmidłach i przytuliłem tak mocno, że z jego ust wyrwał się cichy jęk. Przez krótką chwilę protestował, a nawet próbował mnie odepchnąć, ale nie pozwoliłem mu na to. Wreszcie uległ i nieśmiało odwzajemnił uścisk. Już zapomniałem jak dobrze było trzymać go w ramionach, zwłaszcza, kiedy nie rozbijał mi na głowie kamieni, ani chwilowo nie wymyślał od najgorszych. Przez chwilę mogłem udawać, że jesteśmy zakochani.
A potem się odezwałem...
- Tęskniłeś za mną? - spytałem niewinnie. I to był mój błąd.
Marcel spiął się momentalnie i z całej siły odepchnął mnie od siebie. Minę miał z takich, których nie chce się widywać. Nigdy! Z powodzeniem mógłby konkurować ze słynną z zatopienia i wysłania na dno Titanika wraz z zawartością górą lodową.
- Ty parszywy sukinsynu! - warknął podniesionym głosem. - Najchętniej rozdeptałbym cię jak pieprzonego robala, ty pało! Pytasz czy tęskniłem? A TY tęskniłeś?! A może mi powiesz co to za facet, z którym się teraz prowadzasz, co?kurwa, jesteś zwykłą kanalią bez jaj i pieprzonym impotentem! Tak ci źle ze mną było, że aż targnąłeś się na własne życie? Możesz iść do diabła zdrajco, bo ja już cię nie chcę! - zakończył i ciężko dysząc wpatrywał się we mnie nienawistnym wzrokiem.
Człowiek nie uczy się na własnych błędach. Oczywiście, są wyjątki - kiedy włożymy paluchy go gniazdka z prądem i nas kopnie, istnieje duże prawdopodobieństwo, że więcej tego nie zrobimy. Jednak jeśli w grę wchodzą uczucia, wciąż popełniamy stare błędy. Moim było nie trzymanie jęzora za zębami.
- Gdybyś mnie już nie chciał, nie wpuściłbyś mnie do mieszkania i nie wściekałbyś się tak - stwierdziłem. - Nie otworzyłbyś mi nawet.
Marcel jeszcze bardziej się najeżył. O dziwo, ja pozostałem spokojny.
- Zanim rzucisz mi się do gardła, pozwól, że wyjaśnię parę kwestii - zaproponowałem, widząc, że zanosi się na burzę. Poczekałem chwilę, by zobaczyć, czy naprawdę się na mnie nie rzuci, a kiedy trochę się uspokoił, ciągnąłem dalej: - Zacznijmy od tego, że z nikim się nie prowadzam. Ludzie, z którymi zdarzyło ci się mnie widzieć to moi współpracownicy, a ten, który najbardziej się do mnie kleił to Miłosz. Mimo psotnego charakterku całkiem spoko z niego gość. I jest hetero! - podkreśliłem, kiedy oczy Marcela zwęziły się podejrzliwie. - A jeśli chodzi o tę całą aferę z samobójstwem, to jeden wielki niefart, po prostu zmieszałem antydepresanty z wódką i urwał mi się film. W szpitalu uznali to za próbę samobójczą, a ja byłem zbyt słaby, żeby protestować. Wysłali mnie więc na oddział psychiatryczny, gdzie musiałem podać adres zamieszkania. Podałem oczywiście swój domowy, bo u ciebie nie jestem zameldowany, a tylko sobie pomieszkuję. Telefon też podałem domowy, więc szpital zawiadomił rodziców. A jako że ty i ja nie jesteśmy w żaden sposób spokrewnieni, pewnie i tak by cię nie wpuścili. Moi starzy odstawili niezły cyrk, że niby tak się o mnie martwili. Moja matka nawet popłakała się. Dasz wiarę? Całe życie dawali mi do zrozumienia, że jestem niechciany, traktowali jak niewolnika, aż nagle wyrósł im instynkt rodzicielski - zaśmiałem się blado. Marcel patrzył na mnie ze współczuciem i zdawało mi się, że nie jest już tak bardzo zły. Mówiłem więc dalej, zachęcony tym, że mnie słucha. - Tak, czy inaczej, na psychiatrii byłem jeszcze kilka dni, podczas których albo spałem naszprycowany uspokajaczami, albo rzygałem po szpitalnych obiadkach. Na serio, dziwię się, że pacjenci nie strajkują jedząc ten styropian. Zabrali mi telefon, a kiedy pytałem rodziców czy się z nimi kontaktowałeś, odpowiadali, że nie mieli od ciebie wieści. Kiedy po powrocie do domu zobaczyłem pudła z moimi rzeczami, pomyślałem, ze to musi się wiązać z twoim milczeniem. Że skorzystałeś z okazji i mnie wyrzuciłeś. Próbowałem jeszcze się z tobą kontaktować, ale na próżno. To by było na tyle - wzruszyłem ramionami.
- Aha - odparł Marcel. Zdawał się być lekko zbity z tropu po tym, co usłyszał. - A... potem? - zapytał. - Jak już byłeś w domu? Wspominałeś coś o zamknięciu i smyczy...
- Rodzice uznali, że taki szaleniec jak ja nie może chodzić wolno, więc regularnie szprycowali mnie prochami, które przepisali mi w szpitalu i trzymali w moim pokoju. Leki były na tyle silne, że praktycznie cały czas spałem, albo leżałem gapiąc się w sufit. Im było to na rękę, bo nie musieli mnie zbyt często widywać, ani skakać wokół mnie. Potem poszedłem na terapię i lekarz zmienił mi leki na mniej otępiające. W pewnym momencie stwierdziłem, że nie mogę tak dalej żyć i przestałem brać leki. Którejś nocy wyskoczyłem oknem. Znaczy, nie dosłownie, zszedłem po rynnie, choć do tej pory nie mam pojęcia jak tego dokonałem.
- Kiedy to było? - spytał podejrzliwie Marcel.
- Jakiś miesiąc temu - odparłem, licząc się z możliwością kolejnej bury.
- Dlaczego od razu nie przyszedłeś?
- Marcel, zrozum, myślałem, że się mnie pozbyłeś. Byłem tak zły, że nie chciałem cię nawet widzieć - wyjaśniłem spokojnie.
- Okej - westchnął. - A twoi rodzice? Czekaj! Zanim odpowiesz, może usiądziemy? - zaproponował i dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że wciąż stoimy w przejściu między salonem a frontowym wejściem. Rozsiedliśmy się na kanapie w salonie, zupełnie tak jak dawniej. Marcel ponownie zadał pytanie.
- Wiedzą gdzie jesteś?
-Nie jestem pewien i nie wiem, czy mnie to interesuje. Przez jakiś czas zastanawiałem się kiedy zjawią się z policją, albo coś w tym stylu. Ale zdaje mi się, że po prostu ich to nie interesuje. Pozbyli się problemu. Do szpitala przyjechali tylko dlatego, że ich powiadomili, więc uznali, że dziwnie będzie to wyglądać, jeśli się nie zjawią.
- To straszne - stwierdził Marcel. - Co z nich za rodzice, kurwa?! - wściekł się.
- Twój ojciec nie był lepszy - przypomniałem.
- To racja - zgodził się uśmiechając gorzko. - Ale teraz, po jego śmierci, przynajmniej mam się do kogo zwrócić - dodał.
- Byłem strasznie zazdrosny o twoją rodzinę - wyznałem. - O to, że odzyskałeś z nimi kontakt. Że ciągle do nich dzwonisz, widujesz się z nimi. A mnie odsunąłeś na bok.
- Przepraszam. Nie miałem pojęcia, ale wiesz, że chętnie podzielę się nimi z tobą. Antek głowę mi suszył od tygodnia, żebym wreszcie z tobą pogadał.
- Aż w końcu przyszedł do mnie - mruknąłem.
- Mogłem się domyślić, że to zrobi. Wiesz, jest do mnie bardzo podobny - stwierdził. - On też woli działać niż siedzieć na tyłku.
- No, i ma takie samo harde spojrzenie - zauważyłem.
- Czasami wydaje mi się, że patrzę w lustro. Ja też jestem taki gwałtowny? - spytał.
- Tak. I brutalny, władczy, potrafisz być strasznie nieczuły - odpowiedziałem. Skoro już pyta...
- Przepraszam za to - powiedział poważnie. Uśmiechnąłem się.
- Wybaczam. W końcu za to cię kocham. Znaczy, nie tylko za to, nie jestem masochistą. Ale chyba najbardziej właśnie za to.
To wyznanie zaskoczyło go bardziej niż się spodziewałem. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz zaraz je zamknął i uciekł wzrokiem na bok. Nie był zły, ani zawiedziony. Ale nie był też szczęśliwy. Po chwili spojrzał na mnie ze smutkiem.
- Patryk, ja ci zniszczę życie - oznajmił.
- Jeśli ty tego nie zrobisz, sam je zniszczę. Z moim pędem do autodestrukcji przyjdzie to bardzo szybko.
- A jeśli ja to przyspieszę? - zaniepokoił się.
- To niemożliwe - odparłem, a on spojrzał na mnie z politowaniem. - Tak, wiem, ze jesteś chodzącym nieszczęściem i każdy facet od ciebie ucieka, ale od czasów liceum jesteś też moją ostatnią deską ratunku. Ciągle się na tobie opieram bo jesteś jedyną osobą, która zawsze pomagała mi się odbić od dna, nie ważne jak często upadałem. Zbierałeś moje szczątki i kazałeś brać dupę w troki, pod groźbą ostrego wpierdolu - nie omieszkałem wspomnieć. Marcel skrzywił się lekko, ale nie skomentował. Ciągnąłem więc dalej: - Gdyby nie ty, pewnie już dawno gniłbym w jakimś dole. Jesteś, zawsze byłeś i będziesz moim najlepszym przyjacielem, Maecelino. I kocham cię, naprawdę cię kocham i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie u boku.
- O mój Boże! - wykrzyknał nagle Marcel i ukrył twarz w dłoniach. - Nie powiedziałeś tego.
- Powiedziałem - potwierdziłem naiwnie. W pierwszej chwili pomyślałem, że się wzruszył czy coś...
- To był chyba najbardziej lamerski tekst jaki w życiu słyszałem - parsknął śmiechem mężczyzna mojego życia.
No nie wierzę! Ja się tu wyflaczam emocjonalnie, a on do mnie z takim tekstem! Niewybaczalne.
- Popsułeś moment - oburzyłem się. - Kurwa, jak ja za tobą tęskniłem - dodałem z rozczuleniem.
- Bez tej pani byłoby ładniej - zganił mnie Marcel wciąż się uśmiechając.
- Nigdy więcej nie powiem już, że cię kocham - zagroziłem.
- Powiesz - oznajmił pewny siebie Marcel. Ostro pokręciłem głową. - Jeśli nie z własnej woli, to pod przymusem - dodał butnie.
- Pocałuję cię - powiedziałem.
- Nie ma mowy. Jeszcze ci nie wybaczyłem!
- To nie było pytanie, ani prośba - wyszczerzyłem się w uśmiechu, patrząc jak na twarzy Marcela pojawia się zdumienie.
- Gdzie się podziała twoja skromność, Patysiu? - zapytał, lekko zaskoczony.
- Poszła się pier... znaczy, szlag ją trafił - poprawiłem się szybko i nie czekając na pozwolenie przechyliłem się i pocałowałem go w usta. Spojrzałem mu w oczy, które błyszczały szatańsko.
- To co teraz z tym zrobimy? - uśmiechnął się łobuzersko.
- Nie ma mowy, żadnego seksu! - powstrzymałem jego zapędy. Zbyt długo go znałem, żeby nie odczytać znaków.
- Żadnego? - skrzywił się. - Nawet tak troszkę? - spytał z niewinną minką.
- Muszę iść do pracy, a znając ciebie nie wyjdę z łóżka przez następny miesiąc - stwierdziłem, podnosząc się z kanapy. - Poza tym, ty napalona bestio, już ci przeszło?
- Nie znasz pojęcia „seks na zgodę”?
- Nie znam, znać nie chcę i naprawdę muszę iść.
- Jeśli teraz wyjdziesz, możesz już nie wracać - nachmurzył się.
- Okej - uśmiechnąłem się i ruszyłem do wyjścia. Nie minęła sekunda jak znalazł się przy mnie.
- Ale wrócisz?
- Może.
- Co to znaczy „może”?! Masz przyjść i tyle!
- Zastanowię się - igrałem z ogniem. Nagle poczułem szarpnięcie za rękaw, co zmusiło mnie do odwrócenia się. Marcel zaciął usta przez co wyglądał jak małe rozwydrzone dziecko, któremu właśnie zabroniono zjeść słodycze. Niestety, byłem boleśnie świadom tego, że nie poradzę sobie z dorosłym, silnym mężczyzną tak, jak poradziłbym sobie z gówniarzem.
- Patyś, kurwa, nie drażnij mnie - wycedził przez zęby. Oho, był zły.
- Oj, bo się poskarżę! - zagroziłem.
- Niby komu? Mamie? - prychnął. - Obawiam się, że mama cię nie kocha... - urwał nagle. - Jezu, przepraszam! Kurwa, tak mi się wyrwało - dorzucił szybko z przepraszającą miną.
- Daj spokój, aż taki poprawny politycznie być nie musisz - uspokoiłem. - Ale naprawdę muszę iść. I tak, przyjdę, może nawet jutro, okej?
- Okej - skrzywił się niezadowolony.
- Na serio nie jesteś już na mnie zły? - upewniłem się. Trochę w to nie wierzyłem, ale kto go wie, co mu się po łebku tłucze.
- Trochę jestem, ale zważywszy na to, że znamy się tyle lat, to chyba mogę ci wybaczyć, nie?
- Możesz. Dzięki. - Już się ucieszyłem, że teraz będzie z górki, gdy mój mężczyzna chwycił mnie za kołnierz kurtki i mocno pociągnął w dół, tak, że nasze twarze znalazły się na mniej więcej jednej wysokości. Szatański błysk w oku powrócił.
- Ale jeszcze raz mnie zostawisz bez słowa to ci tak zapierdolę, że się nogami nakryjesz, rozumiesz? - syknął złowrogo, a mi odjęło mowę. No tak, bo czego się spodziewałem? Że wpadnie mi w ramiona z werwą zakochanej panienki z jankeskich romansideł? Chyba nie w tym życiu.
- Okej - wysepleniłem i nerwowo przełknąłem ślinę. Przypomniały mi się stare dobre czasy, kiedy po czymś takim kolana się pode mną uginały ze strachu. - Puścisz mnie teraz? - poprosiłem.
Puścił. Nawet buziaka w policzek dostałem na odchodnym.

Opuściłem mieszkanie Marcela z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony chciałem tu wrócić, niekoniecznie w miejsce, ale do człowieka. Z drugiej - nowa praca i przyjaciele, własne miejsce nawet jeśli to był tylko kąt, niezależność. Wolność. No i odległość! Marcel mieszkał w tak zwanej „bezpiecznej okolicy”, gdzie patrole policyjne z psami pojawiały się dość często, podczas gdy ja pracowałem w potencjalnie niebezpiecznym miejscu, „na czarno” na zmywaku i legalnie w piekarni, a pomieszkiwałem w podejrzanej okolicy, gdzie policja nie pojawiała się nigdy, a prawo stanowiła grupka łysych w dresach. Całą noc za oknem dudniła głośna muzyka z potężnych głośników tuningowanych aut, a nocą lepiej było nie poruszać się po ulicach w pojedynkę. Niezbyt ciekawe miejsce. A jednak o wiele lepsze niż domowe więzienie i ciekawscy sąsiedzi Marcela, patrzący na mnie oceniająco lub z nieskrywaną pogardą.
Co robić, co robić, panie głupek? Schować się pod kamień i przespać życie, czy żyć rzucając w innych kamieniami? Ewentualnie sarkazmem. Każda opcja dobra.
Gryzło mnie to całą drogę do dzielnicy X. Pewnie dlatego ludzie w autobusie dziwnie mi się przyglądali, musiałem mieć ciekawą minę. Nie mogłem się skupić na pracy, choć przecież na zmywaniu garów nie ma co się specjalnie skupiać, lecz nie uszło mojej uwadze, że Zbigniew unika ze mną kontaktów, tylko zerka spod oka omijając łukiem. Nie żeby normalnie był jakoś wyjątkowo wylewny, ale jednak, to trochę dziwne. I nawet nie mamrotał pod nosem.
- Co jest, szeregowy? - Mocne klepnięcie w plecy przywróciło mnie do rzeczywistości.
- To bili, sierżancie - burknąłem łypiąc spod oka na Miłosza dla kontrastu uśmiechniętego od ucha do ucha. - Co się tak szczerzysz?
- Gdzie byłeś całe popołudnie? - spytał z pozoru niewinnie.
- Za górami, za lasami - odparłem.
- U kochasia? - palnął. Skoro wiedział, lub się domyślał, to po co pytał?
- Skąd wiesz, że to mój kochaś? - grałem na zwłokę, choć i tak wiedziałem, ze wyciągnie ze mnie wszystko co zechce.
- Błagam, z kogo ty chcesz głupka zrobić? Z kumplem się tak nie gada - uśmiechnął się z politowaniem.
- Widziałeś i słyszałeś nas tylko przez minutę - zauważyłem.
- No dobra, ten drugi mi powiedział - przyznał się w końcu.
- Antek?
- Ten sam.
- Jak wy się, do diabła, poznaliście? - zachodziłem w głowę. Bez przesady, świat nie jest aż tak mały!
- No wiesz, śmigam tu i tam, i tak jakoś zauważyłem go w tłumie, zatrzymałem. Słowo daję, stary, chłopak prawie się posikał ze strachu jak go tak podszedłem zza pleców!
- Antoni? Niemożliwe! - wybałuszyłem oczy. Spodziewałem się raczej, że dostanie w czerep od młodego, nieco mniejszej formy Marcela.
- Noo. Ale rozpoznał mnie, znaczy wiesz, powiedział coś w stylu: „a to ty”, nie? I jakoś tak zaczęliśmy rozmawiać i dalej już poszło łatwo. Więc, co to za historia? Gadaj, bo wyciągnę obcęgami - zagroził. Nie mam pojęcia co to miało znaczyć, ale i tak zacząłem sypać od razu.
- Znamy się z Marcelem od liceum, uratował mnie przed osiłkami i jakoś tak przyczepiłem się do niego. Spędziliśmy trochę czasu jako kumple, później jako para, teraz jako skłócona para. Tyle, koniec baśni.
- Pieprzysz - prychnął.
- Nie, wcale nie. Słowo daję.
- Pieprzysz, aż strach! Aż cały tapczan chodzi - sypnął tekstem zapewne z jakiegoś filmu. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- Co chcesz usłyszeć? Powiedz dokładnie, a najlepiej zrób listę, bo nie wiem czego do cholery chcesz.
- Powiedz mi, Gburku, czy był seks na zgodę? - przewrócił oczami.
- Nie było - odparłem.
- Jak to? Chyba sobie jaja robisz! Pogwałciłeś właśnie jedną z zasad godzenia się po kłótni!
- I? Co z tego?
- To, że ciapa jesteś i mięczak! Kurde, myślałem, że po to tam idziesz! - załamał ręce. Pokręcony typ, naprawdę. Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
- Chciałem tylko wyjaśnić parę kwestii.
- I wyjaśniłeś?
- Tak.
- To kiedy go poznam?
- A co ty, jesteś moją matką? - wkurzyłem się. Jak na trzydziestoletniego faceta, Miłosz często zachowywał się jak gówniarz.
- Tak, urodziłeś się przez pączkowanie, bardzo mi przykro - poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu, zupełnie ignorując moją gniewną reakcję.
- A tatuś? - spytałem postanawiając zagrać w jego grę.
- Ulotnił się jak ten sen złoty - wzruszył ramionami Miłosz. - Przyleciał, przeleciał i poleciał.
- Więc, jak będzie?
- Z czym?
- No z wami, młodzieży?
- A co ma być? - nie rozumiałem.
- No, wracacie do siebie?
- Chyba.
- I wybaczycie sobie?
- Może.
- I będę mógł go poznać?
- Zastanowię się.
- A będzie seks na zgodę? - uśmiechnął się łobuzersko.
- Co ty, kurde, z tym seksem! - zdenerwowałem się. Miłosz parsknął śmiechem.
- Jestem ciekawski, co poradzić? Więc, jak będzie?
- Kurwa, drażnisz mnie. Idź sobie do diabła, mógłbyś?
- No dobra, dobra, nie bądź zły - zarzucił mi ramię na szyję i ścisnął dość mocno. - Tak sobie tylko żartuję, przecież. Wiesz, że życzę ci jak najlepiej.
- No nie wiem, właśnie, bo próbujesz mnie udusić - stęknąłem. Szlachetnie wypuścił mnie z uścisku. - A tak poza ploteczkami, co cię tu przywiało?
- Jak to „poza”? Ja tu właśnie na ploteczki przyszedłem! - obruszył się.
- Dziwny jesteś - stwierdziłem. - Albo pijany.
- Upijam się tylko życiem, kochany.
- Tak, tak - machnąłem ręką.
- Przedstaw mi go, to dam ci spokój.
- Mówiłem już, że się zastanowię - próbowałem go zbyć. Daremnie.
- A jak dam ci buzi? - zaproponował przybliżając twarz do mojego policzka.
- Zgiń, przepadnij siło nieczysta! - wykrzyknąłem odsuwając się automatycznie. Mężczyzna wybuchnął śmiechem.
- Sorry, sorry, nie bój żaby, ja nie z tych. Zresztą, mam panienkę, jakbyś w razie nie wiedział - zaznaczył.
- Jeśli to wszystko, czego chciałeś, to idź precz, bo Zbigniew łypie na mnie złym okiem.
- I co z tego? - wzruszył ramionami.
- Do roboty muszę się brać - wyjaśniłem.
- E, tam. Nudziarz z ciebie - machnął ręką i odszedł z szerokim uśmiechem na pysku. Daleko jednak nie odszedł. Zatrzymał się z progu i z szelmowskim wyszczerzem oznajmił:
- A tak na marginesie, twój telefon dzwonił uparcie, więc pozwoliłem go sobie odebrać.
- Kto dzwonił? - spytałem podejrzliwie. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Marcel - odparł. Obróciłem się gwałtownie w jego stronę, a kufel, który właśnie trzymałem w ręku z głośnym trzaskiem runął na podłogę, roztrzaskując się na kawałeczki. Że jak? Że co?
- Po diabła odbierałeś? - wycedziłem przez zęby, podczas gdy Zbigniew mamrotał coś pod nosem o szkle walającym się po podłodze. Na twarzy Miłosza pojawił się idealny Grinch'owy uśmiech. Teraz już wiedziałem po kiego grzyba przylazł. Zamierzał się pobawić, drań. Już ja mu dam zabawki...