To nie był pierwszy raz, kiedy Łukasz został w domu sam, bez rodziców. Zdarzało im się już wcześniej wyjeżdżać na kilka dni, ewentualnie tydzień. Tym razem jednak wyjechali na dłużej - czekały ich dwa tygodnie w słonecznym Kołobrzegu.
Chwila, wróć. Wietrznym Kołobrzegu, wietrznym. W drugim tygodniu czerwca Kołobrzeg nie jest zbyt przyjazny turystom. Jasne, zdarzają się ciepłe dni, w których nie chce się robić nic poza leżeniem na plaży, ale rodzice Łukasza mieli wyjątkowe szczęście do wiatru, chmur i podejrzanie niskiej temperatury. A przynajmniej tak twierdzili.
Co robił Łukasz w czasie, gdy jego rodzice korzystali z luksusów czterogwiazdkowego hotelu? To, co zwykle, czyli nic. Był typowym polskim nastolatkiem, bez żadnych pożytecznych zainteresowań.
Wróć. Łukasz miał 21 lat, więc nie był już nastolatkiem, choć trudno mu się było z tym pogodzić. Ogólnie nie radził sobie z dorastaniem, był bardzo wrażliwy i uczuciowy, jak twierdziła jego mama, bądź „cholernym maminsynkiem” jak twierdził jego tata. Jego kontakty z rodzicami były wzorowe, tworzyli rodzinę idealną. Ktoś może powiedzieć, że to niemożliwe - a jednak. Tylko że nawet w idealnej rodzinie kiedyś przestanie być idealnie.
I to właśnie stało się dzisiaj.
11 czerwca, dzień pierwszego z egzaminów na czwartym semestrze filologii polskiej, napawał Karola optymizmem. Literatura lat 1918-1944 była jednym z jego ulubionych okresów, prawie nie miała przed nim tajemnic. Skamandryci, Żagaryści, Awangarda Krakowska… wiedział o nich wszystko. Okej, nie przeczytał lektur (większość z nich przerobił w liceum), ale przecież nie obowiązywały do egzaminu - obowiązywał ich jedynie podręcznik, ponieważ profesorowie „zapomnieli” wysłać im listy lektur i studenci otrzymali ją dopiero tydzień przed egzaminem. Oczywiście zostali oficjalnie poinformowani o tym fakcie - nie było się więc czego bać, nie będzie pytania o treść lektur na egzaminie.
Lecz Uniwersytet Śląski nie byłby Uniwersytetem Śląskim, gdyby nie był uczelnią absurdów. Gdy studenci drugiego roku polonistyki zobaczyli swój dzisiejszy egzamin, zapytali prawie jednogłośnie: „Czy to jest jakiś żart?”.
Łukasz również nie dowierzał własnym oczom. Z czterdzieści, może więcej tytułów wierszyków, bądź nieco większych utworów literackich patrzyło na niego z kartki i śmiało się pytając „I co, nie wiesz, kto nas napisał, nie?”. No tak, Łukasz nie wiedział. Kompletnie się czegoś takiego nie spodziewał, bo i skąd? Rozejrzał się po twarzach koleżanek - ich miny wyrażały dokładnie takie samo niedowierzanie, jakie sam odczuwał.
„Spokojnie, nie ma się co załamywać”, pomyślał. Istniała szansa, że doktoranci nie będą ich zbytnio pilnować, wtedy wyciągnie telefon i wikipedia wszystko załatwi…
Cholera. Pilnowali. I to nie byle jak. Zaglądali pod ławki, kazali ludziom wstawać, jak w podstawówce. Paranoja. Po pierwsze - po co układać taki egzamin? Czy egzamin nie powinien sprawdzać wiedzy o epoce? Po drugie - czy ich pojebało? Przecież jeszcze rok temu sami byli studentami, mogliby się wykazać odrobinką zrozumienia…
Z zamyślenia wyrwał go dialog w równoległej ławce:
- A co pani tam ma?
- Gdzie?
- Pod sukienką! Pani ściąga! Proszę pokazać, co pani tam ma! - wykrzyknął doktorant próbując… zadrzeć dziewczyny sukienkę do góry.
- Pan chyba sobie żartuje… Pan ma jakieś urojenia, proszę mnie zostawić!
„O rany, koleś… Nie próbowałbym tego z Karolą na twoim miejscu”, pomyślał Łukasz w tym samym momencie, w którym doktorant otrzymał solidne uderzenie w twarz. Karolina chwyciła torbę i wyszła z sali - znając ją poszła prosto do dziekana, ups.
Parę słów o Karoli: Łukasz ją uwielbiał. Była dziwna, jej wygląda kompletnie nie pasował do charakteru. Wyglądała na ostrą sztukę - idealna figura, duży biust, odważne, lecz nie wyuzdane stroje, modne okulary i fryzura - to wszystko mogło zmylić, ponieważ Karola była… najbardziej uroczą istotą na świecie. Nieco głupiutka z pozoru, lecz niesamowicie inteligentna, w stu procentach realistka, jednak pozytywnie nastawiona do życia. Nawet kichała w swój unikalny sposób, była słodyczą w czystej postaci, choć wielu uważało, że jest po prostu sztuczna i fałszywa. Myśleli, że uważa ich za gorszych, bo się z nimi nie zdaje, myśleli, że woli „swoich znajomych” od ludzi z uczelni. Przypięli jej łatkę, choć kompletnie jej nie znali.
A Łukasz? Znał ja bardzo dobrze. Wiedział, że jest nieśmiała, zamknięta w sobie, a od imprez woli domowe zacisze i książkę, ewentualnie mangę. Zupełnie tak, jak on. Pewnie to był jeden z powodów, dla których ją polubił. Ale ostatnio Karola stała się jakaś bardziej towarzyska, otwarta i nawet chłopcy zaczęli ją traktować poważnie, kilku zaprosiło ją na randkę. Łukasz śmiał się z nich, gdy opowiadali mu, jak zrobiła się różowiutka odmawiając im.
W przeciwieństwie do nich, wiedział co dzieje się u Karoli, ponieważ był osobą, z której na całej uczelni była najbliżej. Dzielili się wzajemnie swoimi sekretami - byli po prostu przyjaciółmi. I tak oto Łukasz wiedział, że jego „młodsza” od sześciu miesięcy jest w bardzo szczęśliwym związku ze swoim byłym nauczycielem z liceum, a od pięciu tygodni spodziewa się dziecka.
O tak, sekrety to fajna rzecz, dzięki nim wiesz, że ten, kto ci się zwierza ma do ciebie zaufanie. Czujesz się przez to ważny i doceniony. I tak właśnie czuł się Łukasz. I jednocześnie wiedział, że jego sekret jest bezpieczny u Karoli, chociaż ona uważała, że powinien przestać się z nim ukrywać.
Wracając do egzaminu - oblał. Dokładnie tak samo, jak dziewięćdziesiąt trzy inne osoby. Zdali tylko ludzie piszący w sali 107, ponieważ ich kobieta cały czas grała na telefonie i w ogóle na nich nie patrzyła. Standard, niektórzy zawsze mają farta.
Trochę go to podłamało, jednak pocieszeniem był fakt, że drugi termin będzie ustny, więc nie ma szans go oblać.
W takim właśnie stanie wrócił do domu, który był całkowicie pusty. Łukasz nie znosił samotności, przerażała go, jednak chwilowo nie mógł nic na nią poradzić. Odpalił komputer i już w ciągu kilku sekund po włączeniu przeglądarki zaatakowała go prywatna wiadomość od Karoli, w której piekliła się, że dziekan stwierdził, że „on nic nie może na to poradzić”. Kolejny absurdalny standardzik.
Nie miał ochoty rozmawiać z Karolą, napisał jej, że jest zmęczony. Zamknął facebooka z zamiarem zrobienia czegoś pożytecznego, pouczenia się do następnego egzaminu, czy coś… Ale w tym momencie z jego komórki rozległo się „Careless, careless. Shoot anonymous, anonymous. Heartless, mindless. No one. who care about me…”, czyli po prostu: dzwonił tata.
Nie był szczęśliwy, gdy się dowiedział, że jego syn oblał egzamin, oj nie. Domagał się, żeby poszedł go zdać jeszcze w czerwcu i nie obchodziło go, że… w czerwcu się nie da, bo sesja poprawkowa we wrześniu. Ma to zdać i już.
Zdecydowanie nie poprawił Łukaszowi humoru.
Na szczęście chwilę później dostał smsa od mamy: „Nie martw się, wszystko będzie dobrze, kochamy cię”. Na mamę zawsze mógł liczyć, była wymagająca, ale niezdany egzamin nie był dla niej końcem świata, zawsze go wspierała.
W odrobinę lepszym humorze zabrał się za odgrzanie sobie obiadu.
Ale czy naprawdę czuł się lepiej? Czy wszystko było już w porządku, czy tylko hamował w sobie złe emocje? Tak strasznie pragnął się do kogoś przytulić…
Nałożył na talerz gołąbka i polał go sosem pomidorowym, lecz był tak rozkojarzony, że rozlał połowę na kuchenkę. Ogarnęła go niewyjaśniona wściekłość, wiedział, co za chwilę zrobi i próbował się opanować, lecz… w tym samym momencie cisnął talerz na drugi koniec pokoju. Rozbite kawałki były wszędzie, w całej kuchni, ale nie to było najgorsze. najgorszy był sos - na kuchence, na zmywarce, na szafce, nawet, kurwa, na suficie!
Łukasz rozpłakał się z bezsilnej wściekłości. W takich chwilach zdawał sobie sprawę ze wszystkich swoich problemów, które trzymał głęboko w sobie. W tym momencie jego największym problemem było to, że nie wiedział nawet jak się zabrać za sprzątanie tego syfu. Nie mógł nawet zadzwonić do mamy i jej się wypłakać, przecież był mężczyzną, musiał być silny…
Zanim się zorientował, dzwonił już do Karoli i opowiedział jej, co zrobił.
- Słuchaj, mogłabyś wpaść mi pomóc? Sam to się zaraz jedynie wytarzam w tym sosie i zacznę ryczeć, nie wiem, co się ze mną dzieje…
- Jasne głupku, zaraz będę - odpowiedziała mu nieco sennym, lecz rozbawionym tonem.
I faktycznie, za dziesięć minut była u niego.
Łukasz pożegnał się ze swoim obiadem wyrzucając go do kosza i zabrał się za sprzątanie razem z przyjaciółką. Uporali się z tym dość szybko i podziękował Karoli za przyjście - fajnie mieć kogoś, na kogo można liczyć nawet w tak żałosnej sytuacji.
Ale Karola miała własne życie. Pomogła mu i wróciła do siebie, a on znowu został sam, dręczony przez coraz to bardziej koszmarne myśli.
Zbliżał się pogromca drugiego roku - egzamin z morfologii historycznej języka polskiego. Teoretycznie wypadałoby wyjaśnić, co to w ogóle jest, ale problem był taki, że Łukasz sam nie wiedział. Z wykładów nie ogarniał NIC, a z ćwiczeń rozumiał jeszcze mniej, ponieważ trafił na prowadzącą, która wyjaśniała im teorię (która mieli już wcześniej na wykładach), a nie robiła z nimi zadań praktycznych… Tak więc morfologia była dla Łukasza czarną magią, która go przerażała. Miał notatki, a jakże! I to bardzo dobre, bo od Karoli, która ogarniała wszystko. Problem tkwił w tym, że był to przedmiot, którego nie da się nauczyć samemu - a przynajmniej to sobie wmawiał. Prawda była taka, że wydrukował je, owszem, ale nawet raz do nich nie zajarzał, zakładając z góry, że i tak nie zda.
I tak właśnie siedział do niedzielnego wieczora, rozczulając się nad swoją żałosną sytuacją, zamiast uczyć się, by przynajmniej zaliczyć ćwiczenia i zostać dopuszczonym do egzaminu.
Gdy podjął w końcu decyzję, że zamyka kwejka i idzie się uczyć, napisał wiadomość i wstawił je na internetowe forum o depresji:
Od LO nic mi się nie chce, nie zadaję się z rówieśnikami, zakolegowanie się z grupą zajęło mi ponad rok. Często jestem przygnębiony, nie mam ochoty do życia, ogarnia mnie poczucie beznadziejności. Od dziecka musiałem być dobry we wszystkim, a skutek jest taki, że nie jestem dobry w niczym. Nawet moje hobby, któremu niegdyś poświęcałem się bez reszty, często zawalając szkołę, już mnie nie interesuje.
Nie potrafię się nauczyć na egzamin, ciągle wmawiam sobie, że i tak nie zdam, później odczuwam silną motywację, stwierdzam że zrelaksuję się szybko i wezmę się do roboty, ale niestety nic z tego nie wychodzi. Nie potrafię się uczyć, nie potrafię zapamiętywać. Ktoś coś do mnie mówi, a ja za dwa dni już tego nie pamiętam. Spędzam całe dnie w swoim pokoju, oglądam tv bądź marnuję czas na kompie, wychodzę tylko, gdy moja przyjaciółka wyciągnie mnie z domu. Nie radzę sobie z problemami, jestem wybuchowy, drażliwy.
Ostatnio nalałem na talerz za dużo sosu, przez co trochę go wyciekło. Zamiast wytrzeć plamę ja cisnąłem nim przez cały pokój.Za kilka dni czeka mnie ważny egzamin, z którego oblaniem jestem pogodzony od początku semestru (prowadząca nie zrobiła z nami nic, a przedmiotu nie da się samemu nauczyć),lecz byłem pewien, że pozostałe dwa zaliczę. Niestety jeden oblałem i nie umiem się pozbierać, ciągle wydaje mi się, że wszystko jest beznadziejne i nie ma się co uczyć, bo nawet jak się nauczę wszystkiego to i tak wymyślą taki test, że nie będzie się dało go zdać.
W ogóle zastanawiam się, co ja tam robię? Nigdy nie miałem większych naukowych ambicji(chciałem zostać cukiernikiem lub fryzjerem),ale moi rodzice wmawiali mi, że jestem taki mądry, inteligentny i że mam iść na studia. Teraz chciałbym skończyć ten licencjat i mieć spokój, ale nie przyjmują do wiadomości, że nie zrobię magistra. A ja czuję, że nie dam rady, że to mnie przerasta.
Co gorsza czuję, że jestem zbyt uzależniony od rodziców. Bardzo ich kocham i oni mnie, ale zdaję sobie sprawę, że nie poradzę sobie bez nich i to mnie przeraża. Wyjechali na 10 dni, a ja już myślę, czy do nich nie pojechać, bo może i by na mnie nakrzyczeli za niezdany egzamin i pewnie przykro by mi było widząc ich zawód, ale czułbym się przy nich bezpieczny.
Miałem w swoim życiu epizod z nałogowym graniem w jedną grę, wtedy rodzice byli moimi największymi wrogami, nienawidziłem ich. Jeśli mama nie podała mi jedzenia to potrafiłem 2 dni nie jeść. Na szczęście w końcu przejrzałam na oczy i starałem się być znów dla nich dobrym synem, czułem że ich zawiodłem i chciałem to naprawić. Nie chcę ich nigdy więcej zawieść, ale czuję, że nie daję rady, bo coś jest ze mną nie tak, może życie nie ma sensu, nie ma celu.
Nie rozumiem, co się ze mną dzieje. Szukam sobie tysięcy wymówek, byle tylko nie robić tego, co powinnam. Nie wiem, czy jestem zwykłym leniem, czy mam jakiś problem. Wiem jednak, że to nie jest normalne. Wszyscy z mojego otoczenia mają jakiś pomysł na siebie. Ja chciałbym spać.
Do tego przeraźliwie boję się wyjawić im swoja tajemnicę. Kiedyś było nią tylko to, że lubię czytać gejowską literaturę i mangi, jednak już spory czas temu zorientowałem się, że ma to swoją przyczynę. Jestem gejem, a co gorsza jestem zakochany w chłopaku mojej koleżanki z liceum. Zastanawiam się, czy ten problem nie jest przyczyną wszystkich innych. Nie rozumiem siebie i nie mam się z tym do kogo zwrócić. Pomóżcie mi.
Tak właśnie Łukasz postrzegał siebie, tyle miał problemów. Jednak to w dalszym ciągu nie było wszystko, czym chciał się z kimś podzielić, był to jedynie skrócony fragment, który uznał za najważniejszy.
Gdy wyrzucił to z siebie poczuł się nieco lepiej i postanowił zadzwonić do mamy. Dla dwudziestojednoletniego mężczyzny była ona wciąż mamą, a nie matką… Pocieszyła go jak zwykle i wierzyła w niego, ślepo wierzyła, że zda morfologię, lecz jeśli nie zda… to przecież nic się nie stanie, nauczy się na drugi termin.
Nie powinna tego mówić. Te słowa sprawiły, że Łukasz sobie odpuścił. Nie pojechał następnego dnia zaliczać ćwiczeń i nie pojawił się na egzaminie. Planował we wtorek rano jechać do Kołobrzegu, jednak zapomniał o czekającym go we wtorek o 10 egzaminie pisemnym z angielskiego, a później ustnym w piątek. Do tego dwudziestego szóstego miał egzamin z romantyzmu. Musiał się uczyć.
Musiał, musiał, musiał. Ale, czy trzeba komukolwiek mówić, że tego nie zrobił? Siedział całe dnie przed kompem, na zmianę przeglądając facebooka, demotywatory, mistrzów, kwejka, piekielnych i całą masę innych pożeraczy czasu… Wszystko to, jeśli oczywiście w ogóle zdarzyło mu się wstać z łóżka.
Czy rzeczywiście miał depresję, czy był zwykłym leniem? Tak, czy tak - potrzebował motywacji. Czuł, że coś jest nie tak z jego życiem, ale nie był w stanie sam sprowadzić go na dobry tor. Coraz częściej myślał o zaciągnięciu rady u specjalisty, teraz tez przeszło mu to przez myśl. Tak, chyba wstanie i poszuka psychologów w okolicach Katowic…
Careless, careless. Shoot anonymous, anonymous. Heartless, mindless. No one. who care about me…
Odebrał telefon.
- No cześć Łukasz, co tam? - spytał Tomek. Ten Tomek.
- No hej, nic - odpowiedział. - Parę oblanych egzaminów i dużo nudy, a co?
- Słuchaj, gra dzisiaj u nas w klubie fajny zespół, szykuje się dobra impreza, może byś chciał wpaść i się rozerwać? Mysza dawno cię nie widziała i stwierdziła, że trzeba cię gdzieś wyciągnąć i sprawdzić, czy nie umierasz.
- Hmm…
- No nie daj się prosić.
- …
- Stawiam piwo?
- O której start?
- Dwudziesta.
- Będę o dziewiętnastej.
- Świetnie, Mysza się ucieszy. Narka.
Cholera. Nie skusiło go piwo, zespół pewnie też mu nie podpasuje. Ale tak dawno go nie widział…
Spojrzał na zegarek, była osiemnasta. Musi się powoli zacząć ogarniać, jeśli nie chce wyglądać jak zombie. Co gorsza o tej porze nie jeździł już pospieszny autobus, więc będzie musiał jechać okrężnym. Samotna wycieczka krajoznawcza pod wieczór to dokładnie to, o czy marzył.
Jednak ani się nie spojrzał, a już stał na przystanku, czekając na jak zwykle spóźniony o tej porze autobus. I mógł się założyć, że skoro on wsiada to na bank będą sprawdzać bilety (już współczuł dwóm plasticzkom, które chciały przejechać dwa przystanki bez biletu), a i pewnie na następnym przystanku dosiądzie się do niego cudownie pachnący degustator napojów wysokoprocentowych.
I nie pomylił się, była i kontrola i dosiadający się żul. Nie miał ochoty wdychać jego wyziewów, więc zrezygnował z miejsca siedzącego i przetransportował się na drugi koniec pojazdu.
Żeby umilić sobie jakoś podróż, włączył muzykę, jednak nie miał ochoty słuchać azjatyckich ślicznotek i ich wesołego „Gee”, czy Siupa Dżuni-OR i ich kaleczonego angielskiego… Włączył Closterkeller i męczył Ogród Półcieni przez pół godziny. Co jak co, ale ta piosenka to czysta zajebistość. Jednocześnie jeszcze bardziej go dołowała, ale też podbudowywała go na duchu i kompletnie nie potrafił wytłumaczyć, jak taka sprzeczność jest możliwa.
Careless, careless. Shoot anonymous, anonymous. Heartless, mindless. No one. who care about me…
- No hej Łukasz, gdzie jesteś?
- Już dojeżdżam, zaraz będę.
- Super, wyjdę po ciebie na przystanek, pomożesz mi przenieść alko z auta. Ciao.
No jasne, że pomoże, chociaż mógł go poprosić, a nie podejmować za niego decyzję. Ehh… Szkoda, że nie jest dziewczyną - wtedy mógłby strzelić klasycznego focha.
O czym on w ogóle myślał, to było tak bardzo żałosne.
Minęło kilka minut i był na miejscu. Chłodny powiew powietrza i szczerząca się do niego z przystanku twarz przywitały go na przystanku. Przez chwilę miał ochotę nie wysiadać tylko pojechać dalej, ot tak, pojeździć sobie autobusem. Ale zrezygnował, gdy zobaczył, że Tomasz jest łysy. Nie mógł się opanować i wybuchnął śmiechem.
- Gdzie się podziały twoje włosy? - spytał z niedowierzaniem. - Ostatnio, gdy cię widziałem miałeś jeszcze włosy do ramion!
- Człowieku, wiesz jak w nich było gorąco?
- Co? I tylko dlatego się ich pozbyłeś? Wiesz, jak okropnie teraz wyglądasz? - wyszczerzył zęby do przyjaciela.
- Weź, Mysza też tak powiedziała… - Tomek udał zasmuconego. - Ale one były tak cholernie niewygodne… Sam zapuść, to się przekonasz!
Łukaszowi było przykro, że Tomasz pozbył się swoich świetnych włosów (uważał się poniekąd za ich fana, dodawały mu zajebistości), ale z drugiej strony nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Chciałby powiedzieć, że od razu poprawił mu się humor, ale choć byłoby to kłamstwem to na pewno czuł się nieco lepiej.
Pomógł przyjacielowi rozładować alkohol z dostawczaka i w miłej atmosferze szykował się na wieczór pełen zmian w jego życiu. Zmian, które zachwieją fundamentami jego idealnej rodziny. Zmian, które mogą uwolnić do od problemów lub jeszcze je pogorszyć. Zmian, od których nie będzie ucieczki.