Rozdział 25
Drzwi do pracowni Derisa były uchylone. Ork odpoczywał w spokoju, paląc fajkę, jak gdyby od niechcenia. Rzadko sięgał po tego typu używki, widać więc było, że rzeczywiście potrzebuje chwili wycieszenia. Czułem się nawet trochę źle, odrywając go od chwili wypoczynku. Rainamar jednak najwidoczniej nie miał podobnych obiekcji, gdyż minął mnie, rzucając mi po drodze dziwne spojrzenie. Podążyłem za nim, zamykając za sobą drzwi.
- Chłopcy. – rzekł ojciec Rainamara, nieco zdziwiony naszą obecnością.
Przez chwilę obracałem dokumenty Liama w dłoniach, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze robię, włączając w to Derisa. Znał jednak Liama i mógł powiedzieć coś więcej. Pomijając to, że nigdy nie wspomniał o tym, że Liam nie pochodził stąd.
- Czy coś się stało? – zapytał zaniepokojony nagle Deris.
- Tak jakby. – odparł Rainamar. Wyglądał, jakby nie wiedział, co ma powiedzieć. Spojrzał na mnie przez chwilę, jakby chciał, żebym to ja zaczął mówić, ale sam byłem zdezorientowany. Deris odłożył fajkę i odchylił się lekko w fotelu, obserwując nas bardzo uważnie.
- Wnioskuję po waszym zachowaniu, że to poważna sprawa. O co chodzi? Powiedzcie wreszcie. – oznajmił kamiennym tonem.
Rainamar pokręcił głową i zabrał dokumenty z moich rąk. Podał je Derisowi, nic nie mówiąc. Jego ojciec zmierzył go wzrokiem, nie bardzo wiedząc, jak się ma zachować. Wreszcie zabrał się za przeglądanie dokumentów.
- „Na mocy prawa Imperium… hmm… zgodnie z ustawami… tak… nadaję obywatelstwo… Saen’Laeine Casii'n'Aisén Fhearghail? Na wszystkich potępionych! Kto to jest? Gdzie to znaleźliście?
- W ojcowskim kufrze na strychu. – powiedziałem, zgodnie z prawdą.
- Nie rozumiem… To on? Cały czas przedstawiał mi się jako Liam Seanan! Cały czas! Nawet, kiedy…
- Kiedy co?
- Kiedy spotkałem go na granicy… Przecież… To nie możliwe, żeby utrzymał to w tajemnicy! - zaprotestował Deris. – Fhearghail to zbyt znane nazwisko w Sadal! To prawie ich święty, ten… - ciągnął dalej Deris, lecz nagle osłupiał, wpatrując się w dokument.
- Casii'n'Aisén Fhearghail – dokończył za niego Rainamar.
- Dokładnie.
- Wiedziałeś, że był z Sadal. Spotkałeś go tam. Mówił ci przecież o swoim kraju. – odrzekł mój narzeczony.
- Nie pytałem o nic więcej! Nie obchodziło mnie to! Był w potrzebie, więc mu pomogłem. Nie możesz winić mnie za to, że mało mnie obchodziła historia wojen Imperium! Czytałeś kroniki, sprawozdania! Wiesz dobrze, że zamieszczają tam informacje o tym całym Fhearghailu, lecz bardzo oszczędne! Z resztą jak sam widzisz, jego syn nazywał się Saen’Laeine, co w prostym Imperialnym tłumaczeniu dałoby Saeneil! Saeneil Fhearghail! Kto by się domyślił, że chodzi o Liama, Rainamar? Jak teraz na to patrzę, uważam, że generał Nadar coś wiedział. On był przywódcą imperialnej armii, jego ludzie szukał szpiegów, by pracowali dla Imperium. Byłem zarządcą przy wycince drzew! Rozumiesz to? Z dala od polityki, z dala od wielkiego świata! Nie chciałem wiedzieć, co się stało, dlaczego tu jest! To była jego sprawa!
- Ty i twoja polityka. – burknął pod nosem Rainamar.
- Powiedz, synu, podejrzewasz każdego, kogo spotkasz na swojej drodze o coś takiego? Bierzesz to pod uwagę?
- Nie, ale to było w czasie buntu…
- Było już po nim. – skwitował Deris. – Casius miał rok, kiedy Liam zjawił się w moim domu. Prawie tyle samo czasu minęło od stłumienia buntu. Armia szybko się uporała z niedobitkami. Było spokojnie. Życie wracało do normy. Nie, nie pytałem, nawet gdy miałem pewne podejrzenia. Na Stwórcę! Przyszedł do nas z dzieckiem i kobietą! Nie odmówiłem mu pomocy. Nie mógłbym. Później życie ruszyło swoim torem, Liam został. Uważałem, że to jego życie i to, że spotkaliśmy się po raz pierwszy na Sadalskiej granicy i Liam, który wprost ujawniał swoje pochodzenie, wydało mi się tylko i wyłącznie jego sprawą. Nie wtrącał się w moje życie a ja w jego. Cóż, poza kilkoma przypadkami.
- Tak, wiem. Wtedy, kiedy namówił was na tą szkołę w Stolicy. – wtrącił Rainamar.
Deris zmierzył go wzrokiem, lecz na jego twarzy wymalowało się coś na kształt zdziwienia.
- Niby skąd to wiesz?
- Nie ważne. Wróćmy do tematu. – przerwał mu stanowczo półork.
- To tyle co wiem, chłopcy. – odparł zrezygnowany Deris. – Zweryfikowaliście te dokumenty? Wiecie, czy na pewno są prawdziwe?
- Nie mamy pewności, ale zamierzamy to sprawdzić. – powiedziałem, gdyż Rainamar obiecał mi, że zajrzy do archiwum.
- Mam nadzieję, że nie ściągniecie na siebie kłopotów. – odrzekł Deris, wpatrując się w podłogę. – Chciałbym być bardziej pomocny, ale widzę, że sprawy przybrały dziwny obrót. – dodał.
- Sam nie wiem, co robić. – przyznałem niechętnie. – Nie wiem, czy lepsza byłaby niewiedza.
- Według tego… hmm… czarownika Leitha Daire, twoja matka żyje. Jeśli to prawda, synu, dowiesz się wszystkiego. – rzekł Deris. – Choć nie wiem, jak Elena to zniesie. – ork uśmiechnął się gorzko. – Zawsze byłeś dla niej jak własny syn. Z resztą, dla mnie też.
- Wiem.
Zapadła cisza.
***
Rainamar wszedł do budynku w którym mieścił się ratusz, a ja podążyłem za nim. Minął strażników, tak, jakby mało znaczyli, witając się z nimi jedynie skinieniem głowy. Korytarze były dosyć ciasne, a okna niewielkie, umieszczone wysoko pod sufitem, co sprawiało, że pomieszczenie tonęło w półmroku nawet w środku dnia. Półork był ubrany w swój kapitański płaszcz, przez co narzekał okropnie na wysoką temperaturę. Czarne włosy przyklejały mu się do czoła, co go niezmiernie irytowało.
Na końcu korytarza znajdowało się rozwidlenie. Były tam też drzwi, za którymi, jak się okazało znajdowały się strome schody. Rainamar otworzył je i kazał mi podążyć za nim. Jego ciężkie, żołnierskie buty stukały o drewnianą podłogę. Deski były już stare i do tego straszliwie skrzypiały. Podążyliśmy w górę, gdzie zatrzymał nas jakiś tęgi jegomość. Nie rozpoznawałem kto to może być, a on długo przyglądał się Rainamarowi, mnie kompletnie ignorując.
- Kapitan Ashghan. – rzucił Rainamar, kładąc na blacie jakieś dokumenty. Mężczyzna rzucił na nie okiem i pokiwał głową.
- A ten to kto? – zapytał, wskazując na mnie tłustym palcem.
- Pomocnik. Nie wyobrażasz chyba sobie, panie, że będę to dźwigał sam? – zapytał zirytowany półork, szczerząc przy tym kły. Jegomość cofną się lekko i przytaknął.
- Ależ oczywiście, kapitanie! Proszę. Większość dokumentów przygotowałem osobiście. Niestety nie miałem dziś wiele czasu, dlatego mam nadzieję, że nie sprawi ci kłopotów samodzielne korzystanie z magazynu. – rzekł tłusty mężczyzna.
- Nie powiem, że jestem szczególnie zadowolony, ale mam swoje obowiązki i muszę je wypełnić. – odrzekł Rainamar. – Nie chcę, żeby mi przeszkadzano, czy to jasne? – dodał, zabierając swoje dokumenty z blatu.
- Oczywiście. – odparł tamten. – Życzę owocnej pracy.
Półork nic nie odpowiedział, rzucając jegomościowi poirytowane spojrzenie i skierował się do magazynu. Poszedłem za nim, nie oglądając się na tego człowieka, w obawie, że zmieni zdanie co do mojego pobytu tutaj.
- Nie byłeś zbyt miły. – zagadnąłem go.
- Nigdy nie jestem. – odparł Rainamar, jakby wcale nie przejął się moim komentarzem. Zapewne tak było.
Weszliśmy do środka. W głównej izbie było niewyobrażalnie jasno. Wielkie okna wpuszczały ogromne ilości dziennego światła. Wokół stało kilka stołów i krzeseł. Półki były w większości puste. Na jednej z nich piętrzyły się jednak rozmaite księgi. Podejrzewałem, że to te, o których wspominał tłusty jegomość. Rainamar podszedł do nich i przewertował jedną z ksiąg.
- Niewiele zdołał przygotować. – westchnął, oglądając resztę pism.
- Niewiele? – nie zdawałem sobie sprawy, że powiedziałem to na głos. – Przecież jest tego mnóstwo!
- Uwierz mi, Casius, to nawet nie jest połowa. – odrzekł i zrzucił z siebie swój żołnierski płaszcz. – Cholernie gorąco. – narzekał, odgarniając włosy z czoła. – Dobrze… Chodź do magazynu.
- Może powinniśmy trochę zaczekać?
- Na co? Powiedziałem mu, że nie chcę, żeby mi przeszkadzano. Uważam, że większość z tych urzędników zdążyła się nauczyć, żeby wypełniać moje rozkazy.
- Rozkazy? A ja głupi myślałem, że to grzeczna prośba. – rzuciłem z ironią.
Spojrzał na mnie na wpół urażony moją uwagą.
- Zadziwiasz mnie, Rainamar. Naprawdę. – stwierdziłem, obserwując malujące się na jego twarzy zaskoczenie. – Czasem wydajesz się tak mało pewny siebie, rzucasz oskarżenia pod moim adresem, a tymczasem doskonale radzisz sobie w roli kapitana. Powiedziałbym nawet, że bywasz dosyć… hmm… arogancki.
- Casius, to nie miejsce na takie rozmowy. – rzucił, wieszając swój płaszcz na jednym z krzeseł.
- Po prostu musiałem to powiedzieć. – odrzekłem i przyciągnąłem go do siebie za koszulę. Był dosyć Zaskoczyny moim gestem. Pocałowałem go lekko, gładząc go przy tym po policzku. – Jesteś mokry.
- Jest gorąco. Chodź. – powiedział i udał się w stronę niewielkich, okratowanych drzwi. Otworzył najpierw kratę a potem właściwe drzwi. Zastanawiałem się, skąd wytrzasnął klucze, ale nie spytałem o to.
Weszliśmy do środka. Było ciemno i okropnie śmierdziało starymi książkami. Skrzywiłem się, dotykając mimowolnie prawego policzka. Wilgoć zawsze sprawiała, że odczuwałem swoje blizny w dosyć dziwny sposób. Nie umiem go nawet opisać.
Rainamar zapalił lampę i udał się w głąb magazynu. Podążyłem za nim, rozglądając się uważnie. Było tu rzeczywiście wiele informacji, odnośnie wszystkiego i wszystkich z tychże okolic. Akty urodzenia, zawarcia ślubu, rozmaite wydarzenia, a nawet rozwody… półki były dobrze oznakowane, więc mogłem rozeznać się powierzchownie co do ich zawartości. Moją uwagę przykuł nagle rejestr zakonu. Zapewne były tam informacje o magach. Jeden ze spisów miał aktualną datę. Bardzo chciałem tam zajrzeć, ale zrobienie tego przy Rainamarze nie było najlepszym pomysłem. On tymczasem powiesił lampę nad sufitem i zaczął przeglądać jakieś dokumenty. Zauważyłem, że były to obywatelstwa, nadane przez Imperium. W większości dotyczyły zasłużonych ludzi, takich jak badacze, magowie, działacze na rzecz ludu czy politycy. Przez dłuższy czas wertowaliśmy stosy dokumentów, lecz nigdzie nie było słowa o mieszkańcach Sadal. Tak ważne dokumenty musiały znajdować się tu, w Aeral. Tak przynajmniej twierdził Rainamar.
- Do cholery! – przeklął, przeszukując kolejną półkę, jak się okazało na próżno. – Znalazłeś coś? – zapytał w końcu, spoglądając na mnie.
- Nic. – przyznałem, kartkując kolejny z dokumentów.
- Może znajdują się w innym miejscu? Idę po lampę i się rozejrzę. – odparł Rainamar, wychodząc z magazynu.
Zdążyłem przeszukać połowę zawartości kolejnej półki, kiedy on wrócił, niosąc kolejną lampę.
- Długo ci to zajęło. – narzekałem.
- Nie mogłem znaleźć światła. – przyznał. – Nie gadaj tyle, tylko szukaj. – dodał, rozglądając się wokół. Wróciłem do swojego zadania, ale zaczynałem widzieć, że ta praca była bezużyteczna. Dokumenty nadające obywatelstwo w tej sekcji składały się tylko z oficjalnych i legalnych wydarzeń. Dobrze znałem ze słyszenia wiele z tych osobistości.
- To robota głupiego. – westchnąłem pod nosem. – Rainamar, znalazłeś coś? – zapytałem w końcu.
- Nie wiem, gdzie to może być. Muszę wypytać tego magazyniera. Zostań tutaj, idę mu coś powiedzieć, może wskaże mi gdzie to jest.
Zgodziłem się i po chwili zostałem sam na sam z papierami. Niewiele myśląc złapałem lampę i udałem się do regału z oficjalnym spisem zakonu. Dokumenty które odnalazłem składały się z oficjalnych informacji, podawanych powszechnie. Była to znakomita większość – zestawienia, jakieś liczby, nic konkretnego. Wiedziałem jednak, że musi być coś więcej. Przewertowałem kilka stron z następnego spisu i natknąłem się na ciekawy zapis. Dosyć duże litery ostrzegały o tajemnicy dokumentu. Moim oczom ukazał się spis magów względem specjalności. Była także mowa o mentalistach. Zrozumiałe było to, że magowie, choć nie kryli się wcale ze swoimi zdolnościami, woleli się tym z zbytnio nie obnosić.
Mimowolnie spojrzałem na drzwi. Rainamara jeszcze nie było. Miałem nadzieję, że nie wróci zbyt wcześnie, gdyż chciałem sprawdzić, czy rzeczywiście jest coś, czego mógłbym się dowiedzieć.
Przerzuciłem kartki do spisu wskazującego na mentalistów. Główna strona znów ostrzegała o poufności zgromadzonych tu materiałów. Odwróciłem kartkę i moim oczom ukazał się spis. Było to tylko wyliczenie:
o Cail Ailen Skylar, lat trzydzieści sześć. Mentalista o profilu mieszanym, konfiguracja z magią żywiołów.
o Maila Dey Kevan. Lat trzydzieści trzy. Mentalistka o profilu mieszanym, także konfiguracja z magią żywiołów.
o Bryce Nial Dorren, lat trzydzieści jeden. Mentalista o profilu mieszanym, konfiguracja z magią kreacjonistyczną.
o Eoin Cahan Revelin, lat trzydzieści. Mentalista o czystym profilu.
o Nels Raile Roan, lat dwadzieścia osiem. Mentalista o profilu mieszanym, konfiguracja z magią iluzji.
o Tailesin Iden Desai, lat dwadzieścia pięć. Mentalista o profilu mieszanym. Konfiguracja z magią uzdrowicielską.
Sześcioro? Tak mała liczna zdziwiła mnie. Nie sądziłem, że ta specjalizacja zdarza się tak rzadko. Na dodatek ciekawe było to, że profile magów nie stanowiły o czystych zdolnościach mentalisty. za wyjątkiem Cahana. Przyjrzałem się raz jeszcze tym nazwiskom. Była ich szóstka. Sześcioro mentalistów w całym Imperium. Ciężko w to uwierzyć. Zastanawiałem się, czy jest coś więcej na temat samych magów. Ku mojemu zadowoleniu okazało się, że tak. Były tu krótkie informacje na temat każdego z magów. Przekartkowałem do Cahana. Rzeczywiście to co mówił, jest prawdą. Urodził się w górach Assentielu, w jakiejś szlacheckiej rodzinie. Zastanawiało mnie, czy sam o tym wiedział? Wiek, wygląd… wszystko się zgadzało. Lata treningu… Co to mogło być? Lata treningu wynosiły dokładnie dwadzieścia trzy. Co to za trening? Leith wspominał o nim, ale nie zastanawiałem się nad tym głębiej.
Lata treningu – dwadzieścia trzy. Profil specjalizacji – czysty. Zakres magii – teoretycznie nieograniczony. W praktyce zaleca się ostrożność. Mag stabilny i zrównoważony emocjonalnie, bardzo opanowany. Nie posiada jednak przewodnika, przez co narażony jest na czasowe osłabienie kontroli. Doskonale opanowana moc sterowania umysłem oraz techniki ochronne. Zdolności wykraczające ponad profil – neutralizowanie magii. Bardzo czuły na wahania magii i obecność innych magów. Często jednak nie radzi sobie ze złamaniem iluzji. Zaleca się dodatkowe szkolenie. Mag posiada rycerza świętego ognia – Ferrisa Kearneya. Nawiązał z nim dobry kontakt. Mag nie potrafi jednak stworzyć związku emocjonalnego, co niestety stanowi czynnik ryzyka, zwłaszcza po ukończeniu trzydziestego roku życia. Zaleca się obserwację.
Uderzył mnie język, jakim pisana była owa opinia. Suchy i pozbawiony emocji. Traktowali Cahana w bezosobowy sposób, wciąż pisząc o nim – ‘’mag’’, tak, jak gdyby nie był człowiekiem. Co to oznacza, że nie potrafi stworzyć związku?
Usłyszałem nagle czyjeś kroki i pospiesznie odłożyłem spis. Zabrałem lampę i wróciłem do przeszukiwania półki z obywatelstwami.
- Oczywiście nie chcemy używać nazwisk tychże ludzi. – zapewnił kogoś Rainamar. – Zależy nam na dokładnej statystyce. Jestem pewien, że Sadalczycy przyjmowali obywatelstwo Imperium nie tylko dla korzyści, ale też z obawy o własne rodziny.
- Idealista z pana, kapitanie. – odparł głos tłustego mężczyzny. – Choć mam nadzieję, że jest, jak mówisz, sir. Oto jest klucz. Wszystkie dokumenty trzymamy tutaj, jako dowód, że ci ludzie SA istotnie obywatelami Imperium. Nie ważne, jak brzmi ich nazwisko.
Tłusty mężczyzna otworzył drzwi do niewielkiej izby.
- Klucz zatrzymam, niestety, takie są przepisy, kapitanie.
- Rozumiem. – odparł Rainamar.
- Ciężka i żmudna praca. – westchnął magazynier i wyszedł, zamykając za sobą drzwi od głównej sali.
Spojrzałem z niedowierzaniem na Rainamara.
- Jak to zrobiłeś?
On tylko się uśmiechnął.
- Szukaj tych dokumentów, Casius. – nakazał, wchodząc do niewielkiej izby. Dokumenty tutaj były w gorszym stanie. Większość kartek była wilgotna i zlepiały się ze sobą. Musiałem być bardzo ostrożny, co zabierało sporo czasu. Niektóre książki zdążyły już zacząć gnić. Ciekawe, jak chcą udowodnić komukolwiek obywatelstwo, pokazując tak zniszczone dowody!
- Casius! – zawołał nagle Rainamar. – Chodź, spójrz na to.
Podszedłem do niego zaciekawiony. Mój narzeczony trzymał w ręku dosyć cienki stos pożółkłych kartek. Pierwsza z nich informowała o nadaniu obywatelstwa. Druga zawierała metrykę. Była w niej data i miejsce urodzenia, imiona rodziców, imiona rodzeństwa… Spojrzałem na Rainamara. On tylko wzruszył ramionami i zaczął czytać.
Nadanie obywatelstwa. Wniosek złożony przez obywatela Sadal, imieniem Saen’Laeine Casii'n'Aisén Fhearghail . Zapis imperialny - Saeneil Casius Fhearghail. Imię ojca – Casii'n'Aisén Fhearghail – zapis imperialny – Casius Fhearghail. Imię matki – Airai’daine Fhearghail – zapis imperialny – Airiadne Fhearghail. Imię brata – Keene Fhearghail.
Obywatelstwo Imperium unieważnia zarazem małżeństwo zawarte przez Saeneila Fhearghaila z Aileen Fye.
Syn składającego wniosek obywatela Sadal, Casius Fhearghail otrzyma również Imperialne obywatelstwo i nazwisko wskazane przez ojca.
Wniosek obejmuje zmianę imienia oraz nazwiska oraz gwarancję ochrony osobistej.
- To nie wszystko… Do dokumentu dołączone są jeszcze jakieś sprawozdania… - dodał Rainamar.
- Co to ma w ogóle znaczyć? Unieważnili jego małżeństwo. Ta kobieta, Aileen Fye… Może to była moja matka. Jego żona… Do tego miał brata. Już nic nie rozumiem.
- Musiał się ukrywać w ten sposób. – powiedział Rainamar. – Casius Fhearghail był jednym z przywódców rebelii, mówiłem ci już. Gdyby zwolennicy jego ojca odnaleźli Liama, to obawiam się, że nie byłoby nawet czego pogrzebać w ziemi. Naraził się zbyt wielu ludziom.
- W tym własnemu ojcu.
- Chyba przede wszystkim jemu. To była dosyć znana postać w tych czasach. Imperialne źródła nie rozpisują się zbytnio o nim, ale w innych kronikach autorzy wręcz się nad nim rozpływają. Jeśli to, co odkryliśmy jest prawdą, to z jednej strony możesz być dumny ze swojego pochodzenia.
- Mówi to obywatel Imperium. – odburknąłem. – Na razie jestem skonfundowany. Tyle ci mogę powiedzieć. – westchnąłem ciężko. Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. – Rainamar? Jak zginął ten cały Casius Fhearghail?
Mój narzeczony skrzywił się okropnie.
- Podobno poderżnięto mu gardło. Jego własnym sztyletem.
- To aż za dużo…
***
- Rainamar, długo się zastanawiałem nad tym wszystkim i nie wiem, co powiedzieć Elenie i Derisowi? W końcu pokazałeś ojcu dokumenty Liama. Będzie się dopytywał.
- Nie wiem… Powiemy im tyle, ile zechcesz. Wiem, że ta sytuacja jest co najmniej dziwna. – odpowiedział mój narzeczony.
- Nie wiem, czy chcę cokolwiek im mówić. Na razie to mnie przerasta. – przyznałem.
- Zrobimy jak zechcesz, Casii. – odrzekł półork.
Przytaknąłem i rozejrzałem się wokół izby. Nigdzie nie mogłem dostrzec mego wilka. Było już dosyć późno, a bestia była jeszcze niewielka i strachliwa. Nie chciałem, żeby plątał się w ciemności po leśnej okolicy.
- Nie widziałeś wilka? – zapytałem go.
- Jakiego wil… Ach! Twojego szczurka? Rozejrzę się na zewnątrz, a ty sprawdź, czy nie śpi przypadkiem w pokoju, w którym gościmy Leitha. Ostatnio ciągle tam przebywał. Nie zna się na dobrym towarzystwie. – powiedział półork i wyszedł na dwór.
Zajrzałem do sypialni Leitha. Oczywiście jego samego tam nie było. W środku panował za to nieludzki bałagan. Dopilnuję na pewno, żeby posprzątał po sobie. Fakt, że nie byłem lepszy, ale nie oznacza to do razu przyzwolenia na robienie takiego syfu w cudzym domu! Wilka tam nie zastałem. W naszym pokoju też go nie było. Zajrzałem nawet pod łóżko, ale po mojej bestii ani śladu. Obejrzałem cały dom, gdyż był niewielki. Ani śladu. Już miałem wyjść na zewnątrz, kiedy do domu wpadł Rainamar, taszcząc ze sobą zwichrowane zwierze. Wilk skomlał żałośnie i wtulał się w ramię półorka.
- Co się stało? – zapytałem ze zmartwieniem. Szczeniak wydawał się bardzo wstrząśnięty.
- Tak to jest, jak się zjada co popadnie. – rzekł Rainamar podając mi wilka. Położyłem go w fotelu, głaszcząc po srebrnym futrze.
- Nie rozumiem.
- Wilk połknął pewną rzecz i prawie się nie udławił. – oznajmił mi.
- Cóż takiego? Sprzątałem przed domem całkiem niedawno! – stwierdziłem, zastanawiając się, co takiego mógłby zeżreć mój głupi szczeniak.
- Nigdy nie zgadniesz… - powiedział Rainamar, pokazując mi ów tajemniczy przedmiot. Przyglądałem się mu przez dłuższą chwilę, nie mogąc uwierzyć, że rzeczywiście jest on tym, czym myślę! Do cholery!
- Moja obrączka… - powiedziałem ledwie słyszalnie. – Myślałem, że zgubiłem ją na dobre! – dodałem, zabierając ją od półorka. Przetarłem ją własną koszulą i wsunąłem na palec.
- Twoja płochliwa bestia w końcu się na coś przydała. – uśmiechnął się Rainamar, obejmując mnie w pasie.
***
Nawet nie wiem o co poszło… Ta kłótnia była dziwna, jakby niespodziewana i niekontrolowana. Krzyczałem coś, sam nie pamiętam co.
- Nie mogę tu być ani minuty dłużej! – oznajmił Cahan ruszył do wyjścia. Nie mam pojęcia co robił w moim domu, dlaczego się kłóciliśmy. Nie tracąc czasu dogoniłem go i schwyciłem za ramię. Odwrócił się szybko, chcąc dowiedzieć się, o co chodzi. Przyciągnąłem go do siebie i mocno pocałowałem. Moje tłumione pragnienia wzięły górę nade mną. Tyle tęsknoty i uczucia było w tym pocałunku. Poczułem nagle, że moje policzki są mokre choć wcale nie płakałem. Oderwałem się od Cahana, żeby spojrzeć mu w oczy, które teraz szkliły się od łez.
- Nie składaj pustych obietnic – odparł mag, próbując wyrwać się z mojego uścisku.
- Zostań ze mną, Cahan – powiedziałem, patrząc w jego czarne oczy, w których nie można było odróżnić źrenicy od tęczówki. Czarne jak bezksiężycowa noc.
- Chcę w to wierzyć – wyszeptał Cahan, dotykając mojej twarzy. Pragnąłem jego dłoni, jego ust, zapachu jego włosów i tego głębokiego jak morska topiel spojrzenia. Pragnąłem jego ciała i jego duszy.
- Chcę ciebie, Cahan, jak nikogo na świecie – odparłem, głosem ciężkim i chrapliwym z pożądania. Jego usta wykrzywiły się w ledwie dostrzegalnym uśmiechu. - Nie odchodź ode mnie.
Przyciągnąłem go bliżej i zacząłem mocno całować, próbując rozpiąć klamry jego płaszcza, które dzielnie stawiały mi opór. Odsunął się ode mnie, śmiejąc się z mojej nieporadności. Pod wpływem jego zręcznych palców klamerki rozpinały się jedna po drugiej. Zsunąłem płaszcz z jego ramion. Upadł na podłogę, a zaraz obok niego moja kurtka. Zaprowadziłem Cahana do sypialni. Poluzowałem pasek jego bryczesów i wyciągnąłem z nich koszulę. Wsunąłem pod nią dłonie dotykając jego nagiej, rozpalonej skóry. Jęknął cicho, wpijając się w moje usta. Uspokajał się pod wpływem moich pieszczot, pozwalając mi na wszystko. Szybko ściągnąłem jego koszulę, a potem zająłem się spodniami. Sam z ledwością pozbyłem się własnych ubrań. Byłem tak podniecony, że prawie z trudnością zachowywałem jako taką jasność myślenia. Liczyło się tylko to, że ten piękny mężczyzna leżał w moim łóżku, cały ociekając pożądaniem.
- Casius – wyszeptał moje imię, a ja czułem, że nie potrafię się dłużej opanować. Nie chciałem. - Proszę...
- Nie chcę cię skrzywdzić – odparłem, całując go w nos. Zaśmiał się nerwowo i przyciągnął mnie do siebie.
- Nie skrzywdzisz... Mam magię – rzekł, uciekając wzrokiem. Spojrzałem na niego z nieukrywanym zdziwieniem. Nigdy nie przypuszczałbym, że używają magii do 'takich' rzeczy.
- O, Stwórco, jesteś taki piękny – powiedziałem, całując go mocno. Jęknął w odpowiedzi.
Poczułem, jak jego dłonie zsuwały się w dół moich pleców. Nie czekając dłużej, wszedłem w niego. Wbił we mnie zaskoczony wzrok, ale uśmiechnął się. Pogładziłem go po policzku, także nie mogąc przestać się uśmiechać. Jakim cudem mężczyzna mógł być tak piękny... Obaj odnaleźliśmy szybko odpowiadające nam tempo. Cahan wypychał biodra ku górze, jego paznokcie wbijały się w skórę moich przedramion. Pożądanie lśniło w jego czarnych jak węgle oczach. Mokre włosy przykleiły się do czoła. Odgarnąłem je, całując go lekko w skroń. Westchnął, próbując przyciągnąć mnie jeszcze bliżej, głębiej.
- Nie zostawiaj mnie – prosił, zaciskając powieki.
- Nie zostawię – obiecałem, kładąc głowę na jego ramieniu.
- Nigdy – upewnił się, wplątując palce w moje włosy. - Stwórco... tak...
- Nigdy – wyszeptałem, przyspieszając.
- Casius, mocniej... proszę... - prawie wykrzyknął te słowa. Nie spodziewałem się po nim, że będzie taki głośny podczas seksu. Uśmiechnąłem się do siebie. Jego palce mocniej zacisnęły się na moich włosach, szarpiąc je. - Nie przestawaj...
- Nie mam zamiaru – odparłem wpół złośliwie. Czułem, że był blisko, nie musiał nic mówić. Sięgnąłem pomiędzy nas. Moja dłoń zacisnęła się wokół jego męskości. Gwałtownie nabrał powietrza, rozpaczliwie starając się przyciągnąć mnie bliżej. Doszedł, głośno krzycząc moje imię. Niedługo potem podążyłem za nim, opadając na jego rozpalone ciało.
***
Obudziłem się nagle. W pokoju było jeszcze ciemno, choć za oknem świat wydawał się już budzić. Niebo przybrało ciemnopomarańczową barwę. Usiadłem na łóżku, próbując odgonić ostatki snu… To było takie prawdziwe, jakby Cahan był ze mną tu, w moim pokoju. Spojrzałem na łóżko. Rainamar spał na brzuchu, przykryty kocem. Jego poduszka jak zwykle gdzieś się zapodziała.
Kurwa, śniło mi się, że kochałem się z Cahanem! Na Stwórcę! Jest gorzej niż myślałem. Chciałem zapomnieć o nim, skupić się na tym, co jest teraz, na Rhainie, ale jak widać moje wysiłki poszły na marne! Śniło mi się, że go miałem. Tutaj, w moim własnym pokoju, na tym łóżku. Na samą myśl wstrząsnął mną dreszcz. Byłem podniecony jak cholera. Gdzie jest ta ojcowska dyscyplina, kiedy jej najbardziej potrzebuję! Do cholery! Mój oddech przyspieszył tak, jak gdybym miał wpaść w panikę. Stwórco, jaki jestem głupi. W głowie miałem tyle myśli, że nie potrafiłem się na niczym skupić. kiedy zamknąłem oczy, widziałem Cahana – jego czarne, jak późna noc oczy, jego delikatny uśmiech. Na Stwórcę! Niewiele myśląc uderzyłem pięścią w łóżko. Miałem nadzieję, że nie obudziłem Rainamara. Spojrzałem znów na niego. Spał. Wtedy przyszła mi do głowy zupełnie inna myśl.
- Rainamar. – dotknąłem jego ramienia, próbując go jednak zbudzić.
- Hmm… - zamruczał, próbując otworzyć oczy. – Zaspałem?
- Nie, jeszcze wcześnie.
- To po co mnie budzisz? – powiedział z wyrzutem, przekręcając się na plecy. W odpowiedzi pocałowałem go mocno. Zaskoczyłem go tym. Nie oddał pocałunku, próbując mnie odepchnąć.
- Casius. – rzucił, kiedy mu się to wreszcie udało. Usiadł na łóżku, widocznie próbując utrzymać dystans.
- Chcę ciebie – skłamałem. – Pozwól mi, Rhain.
Spojrzał na mnie, a jego oczy były pełne wątpliwości. Nie rozumiałem, dlaczego się zastanawia. Chciałem się z nim kochać, czy to mu nie wystarczyło? Pchnąłem go powrotem na plecy, siadając okrakiem na jego biodrach.
- Rainamar. – powiedziałem, pochylając się i pocałowałem go. Zamknąłem oczy. Poczułem, jak mój narzeczony obejmuje mnie lekko, jakby wciąż nie był pewien, co się dzieje. Kiedy otworzyłem oczy, nie widziałem już jego bursztynowych tęczówek, tylko czarne jak węgle, jak nieprzenikniona noc.
- Kocham cię, wiesz. – słowa Rainamara wyrwały mnie z moich rozmyślań. Głaskał mnie delikatnie po włosach, uśmiechając się przy tym.
Odwzajemniłem jego uśmiech, ale wiem, że był wybitnie nieszczery. Poczułem się nagle bardzo dziwnie, jakbym go zdradził. To śmieszne. Przecież nic nie było między mną i Cahanem. Pocałowałem go tylko parę razy. Przecież to nic nie znaczy, prawda? Nic.
- Ja też cię kocham. – odpowiedziałem, a mój głos drżał nienaturalnie. – Bardziej. – dodałem, próbując przekonać samego siebie. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, przyciągając mnie do siebie. Położyłem głowę na jego ramieniu. Nie wiem, co się stało, na Stwórcę. Nie wiem, co się ze mną stało.