Ile warte jest życie 5
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 14:27:28
Zan zobaczył go zaraz po przebudzeniu. Spał skulony w fotelu i sprawiał wrażenie osoby, której jest bardzo niewygodnie. Książka wysunęła się z rozchylonych palców i opadła na podłogę przy szeleście kartek. Zakładka Zana ślizgnęła się po parkiecie aż pod jego stopy. Podniósł ją i wraz z książką położył na kredensie. Killo obudził się, gdy czarnowłosy chciał go przenieść do łóżka. Uśmiechnął się do niego lekko. Nie chciał do sypialni. Chciał zostać w salonie. Przez następną godzinę było miło.
Wbrew słowom lekarza gorączka Killo już nie wróciła. Owszem, wieczorami czuł się nieco gorzej, ale ogólnie zdrowiał w oczach. Tych kilka dni urlopu, mimo, że spowodowanych chorobą bardzo mu się przydało. Wrócił mu optymizm i poczucie humoru. I poranne utarczki o wstawanie z łóżka. Jednak nic co dobre nie może trwać wiecznie. Dni mijały szybko, zastraszając prędkością wędrówki wskazówek zegara między kolejnymi godzinami. Nadszedł piątkowy wieczór i noc zbryzgana gwiazdami, tonąca w westchnieniach i jękach dobiegających zza przymkniętych drzwi sypialni. W końcu sobotni ranek rozbrzmiewający nuceniem Zana przy goleniu i spokojnym oddechem śpiącego wciąż Killo. Budzik zadzwonił punktualnie o ósmej, wyrywając chłopaka ze snu tylko na chwilę, potrzebną do wyłączenia krzykacza. Poczochrana blond głowa znikła pod kołdrą. Zan dokończywszy toaletę przysiadł na brzegu łóżka
- Killo wstawaj, już po ósmej
- ...wrrr... - głuche warknięcie dobiegające spod kołdry wyraźnie świadczyło o nastroju jasnowłosego
Zan roześmiał się cicho i ściągnął kołdrę z łóżka, odsłaniając nagą, szczupłą sylwetkę
- Wstawaj, wstawaj, ja za ciebie do pracy nie pójdę...
- A szkoda - jęknął Killo podnosząc się do siadu i ziewając szeroko - Ja bym się chętnie zamienił z tobą na pracę...
- Wiem. No, zmykaj do łazienki - czarnowłosy wstał i zabrał się za ścielenie łóżka, natomiast chłopak zniknął za drzwiami. Zan posprzątawszy w pokoju poszedł do kuchni uszykować śniadanie. Mimo, że sam nie był głodny, a nigdy nie bywał głodny rano, nie pozwoliłby Killo wyjść z domu bez posiłku. Praca wymagała od niego sporo energii, a ta nie brała się z powietrza. Wyciągnął z szafki otwarte pudełko płatków czekoladowych i nasypawszy nieco do żółtej, porcelanowej miski, zalał je zimnym mlekiem. Sobie zaparzył kawy. Killo pojawił się po chwili w kuchni w samych spodniach i rozpiętej koszuli
- Mam nadzieję, że zakładasz coś jeszcze na siebie - rzucił Zan
- Nie jest dziś zimno..
- Wiem, że nie jest, ale ty wciąż jesteś przeziębiony.
Chłopak zatrzymał łyżkę w połowie drogi do ust. Spojrzał na mężczyznę z nagłą wrogością.
- Nie traktuj mnie jak dziecko, Zanazahn
- Wcale nie traktuję cię jak dziecko... - ta rozmowa zaczynała zmierzać w złym kierunku
- W takim razie przestań mi mówić w co mam się ubrać.
- Nigdzie nie pójdziesz w tym stroju. Założysz coś jeszcze.
- Nie będę...
- Nie kłóć się ze mną Killo!
- To przestań mnie traktować jak dziecko!
- To się przestań zachowywać jak dziecko!!!
Łyżka trzasnęła o miskę rozchlapując mleko po blacie. Zan zamknął oczy słuchając jak chłopak wściekle krąży po mieszkaniu
- Killo...- zaczął ale odpowiedziało mu tylko trzaśnięcie drzwiami
Westchnął cicho. Nie powinni się przemawiać, to do niczego nie prowadzi przecież. Wstał i wstawił miskę z płatkami do zlewu, pozmywa jak wróci do domu. Poszedł się przebrać w strój do pracy. Bluza jasnowłosego, którą położył dziś rano na fotelu znikła, czyli jednak założył coś ciepłego. Dobre i to. Zan wychodząc zauważył klucze, leżące w porcelanowej miseczce przy drzwiach, więc znów zapomniał, trzeba się będzie pospieszyć wracając... Winda pojawiła się natychmiast. Samochód wciąż znajdował się na policyjnym parkingu, niezdatny do użytku - mężczyzna zmuszony był tym razem skorzystać z metra. Pierwszy z jego kontraktów obejmował dwunastoletnią dziewczynkę, Patrycję Abbot, która wracając ze szkoły została potrącona na pasach przez pijanego kierowcę. Miał jeszcze jakieś pół godziny, a do skrzyżowania nie było daleko. Zdecydował się na spacer. Pogoda co prawda nie była zbyt zachęcająca, ale nie padało. Mężczyzna szedł szybko przed siebie, mijając ludzi, których nazwiska znał jakimś niepojętym sposobem, wiedział kim są. Musiał wiedzieć. Na miejsce dotarł na dwie minuty przed czasem, ustawił się tam, skąd miał najlepszy widok na całe skrzyżowanie i czekał. Poznał ją od razu. Ubrana była w granatową sukienkę i białe rajstopy, na ramionach dźwigała czerwony tornister. Włosy miała zaplecione w dwa warkoczyki, szła szybko, uśmiechnięta, radosna. Zatrzymała się przed przejściem dla pieszych i nacisnęła przycisk, czekając aż światło zmieni się na zielone. Chwilę to trwało. Wreszcie weszła na jezdnię. Jeden krok. Drugi. Trzeci. Pisk opon. Czerwone volvo z rykiem silnika wypadło zza zakrętu. Dziewczynka odwróciła głowę. Kierowca szarpnął kierownicą. Hamulce zapiszczały przeraźliwie. Samochód odwrócił się. Sunął teraz w poprzek wprost na... Głuchy odgłos uderzenia. Krzyk jakiejś kobiety. Granatowa sukienka zachlapana krwią. Czerwony plecak leżący daleko na chodniku. Kałuża krwi rozlewająca się po białych pasach. Zan westchnął i zbierając w sobie energię zatrzymał czas. Wszystko ucichło. Ostrożnie przekroczył cienką barierę istnienia. Znalazł się w nicości. W nicości przedzielonej dwoma barierami. Jedna z nich wiodła na powrót do życia, druga zaś do nieodwołalnej śmierci a między nimi rozpostarty był międzystan. Tam właśnie czekała na niego. Niepewna, w którą stronę powinna się udać. Wciąż ubrana w granatową sukienkę i białe rajstopy, z włosami zaplecionymi w dwa warkoczyki, teraz jednak wydawała się wyblakła, jakby przezroczysta. Zanazahn zbliżył się do niej z łagodnym uśmiechem na twarzy.
- To jeszcze nie twój czas Patrycjo. - wyciągnął do niej rękę
Wahała się przez chwilę. Spoglądała to na mężczyznę, to na zatrzymany czas widoczny zza bariery życia, to na nikłe światełko w oddali, za barierą śmierci
- Tam będzie bolało - rzuciła smutno, odwracając się twarzą ku ciemności
- To jeszcze nie twój czas. Nie możesz tam pójść. Masz wiele rzeczy do zrobienia...
- Na przykład co? - uniosła dwoje mgliście zielonych oczu
- Skończysz studia i zostaniesz nauczycielką, będziesz miała dwie córki Weronikę i Julię, a Jack, który siedzi z tobą w ławce pokocha cię nad życie. Nie możesz tam iść. To nie twój czas i nie twoje przeznaczenie.
- Czy ja... - w pustce zawisło niezadane pytanie
- Nie będziesz pamiętać - zaprzeczył ruchem głowy - Chodź, wracajmy...
Ostrożnie ujęła jego dłoń, pozwalając się przeprowadzić przez barierę życia. Czas ruszył. Ktoś wezwał karetkę, która pojawiła się z wyciem syreny po dwóch minutach. Mężczyźni w białych kitlach ostrożnie przenieśli nieprzytomną dziewczynkę na nosze. Karetka odjechała migając niebieskimi światłami. Zan wyciągnął odpowiedni kontrakt i pozwolił mu się rozpłynąć w palcach. Został wykonany, dokument nie był już potrzebny.
W tym samym czasie Killo wysiadał z metra na drugim końcu miasta. Był zły. Na siebie, że pokłócił się z Zanem o nic, bo przecież i tak założyłby tą bluzę. Musiał zamanifestować swoje zdanie. Jasne. Zły był również na kontrakt, który miał za chwilę wykonać. Dzieciak miał dopiero piętnaście lat. Całe życie przed sobą. Dawid Loom tego ranka wykradł z kieszeni ojca kluczyki do granatowej Jetty. Jason Loom wrócił dopiero z nocki, nie wstanie do południa, dopiero wtedy zobaczy, że samochód znikł. Wtedy będzie jednak już za późno. Killo stanął przy drodze i spojrzał na zegarek. Dochodziło wpół do dziesiątej. Miał jeszcze jakieś dwadzieścia minut. Sporo czasu, chociaż dla tego chłopaka - Dawida - ostatnie dwadzieścia minut życia. Koszmarnie mało. I nawet nie wie o tym, nie zdążył się przygotować. Nie wie, że Marine, ta z drugiej klasy, która tak mu się podoba, chętnie poszłaby z nim na koncert w piątkowy wieczór. Nie wie, że ożeniłby się z nią zaraz po studiach, że mieliby syna. Nie wie, bo jedzie teraz 90km/h pustą droga podmiejską, po której za chwilę pojedzie także osiemnastotonowa ciężarówka. Nie wie, co stanie się za chwilę. Nikt nigdy nie wie, w którym momencie odejdzie. Nikt nie zdąży załatwić swoich spraw do końca. Ludzie się przecież kłócą ze sobą, a potem kiedy ich brakuje nie ma kto wyprostować słów wypowiedzianych w gniewie, które wcale nie są prawdą, a które kolą do końca życia tych, którzy zostali. Killo westchnął. Przeprosi Zanazahn, gdy tylko wróci do domu. Przecież to nic złego, że się o niego martwi. Minuty płynęły szybko. Z miejsca w którym stał, jasnowłosy widział jadącą szybko Jettę i pędzącą z drugiej strony ciężarówkę. Mógł zapobiec tragedii. Mógł stanąć kilkadziesiąt metrów wcześniej i po prostu zatrzymać nadjeżdżającego Dawida. Uratowałby mu życie. Ale nie mógł. Zacisnął więc tylko powieki, odwrócił głowę, gdy w ciszy poranka rozpaczliwie zaskrzypiały hamulce a potem był już tylko huk rozrywanej stali. Killo nie patrząc na tragedię zebrał się w sobie i zatrzymał czas. Ostrożnie przeszedł przez cieniutką barierę istnienia. Znalazł się w nicości. W nicości przedzielonej dwoma barierami. Jedna z nich wiodła na powrót do życia, druga zaś do nieodwołalnej śmierci a między nimi rozpostarty był międzystan. Dawid stał tam, jakby bezbarwny, wyprany z kolorów, oczami pełnymi łez przyglądając się płomieniom tańczącym na pozostałościach po Jettcie. Killo przez chwilę pozwolił mu na to, nawet nie próbując ocierać łez, które spływały mu po policzkach. Po cichu podszedł do chłopaka i ujął go za dłoń, lekko odciągając od bariery życia
- Przykro mi - wyszeptał - To twoje przeznaczenie...
- Ale...
- Nie możesz wrócić. Linia twojego życia urywa się właśnie tutaj. Musisz odejść.
Brązowe oczy chłopaka, tak podobne do oczu Zana spojrzały na niego oskarżycielsko.
- Wiedziałeś...
-...
- Wiedziałeś i nic nie zrobiłeś!
- Chodź już...
Chłopak wyrwał rękę z dłoni Killo i sam podążył ku barierze śmierci. Przeszedł przez nią, zostawiając jasnowłosego samego w pustce. Długą chwilę zajęło mu jakie takie pozbieranie się. Przeszedł przez barierę życia i ruszył przed siebie biegiem w kierunku domu. Gdy miejsce wypadku było już daleko za nim, pozwolił czasowi ruszyć. Biegł i biegł, a po jego policzkach spływały łzy. Tak nie powinno być. To niesprawiedliwe....
Cztery kontrakty później Zan wracał do domu. Po drodze wstąpił jeszcze na parking policyjny, tylko po to, by dowiedzieć się, że samochód nadaje się tylko na złom. Rzeczoznawca ubezpieczyciela orzekł szkodę całkowitą i już rozpoczęły się formalności, związane z wypłatą odszkodowania. Trzeba będzie się rozejrzeć za nowym samochodem - pomyślał - A szkoda, bo tamten był całkiem dobry. Chwilę czekał na windę, z której na parterze wysypało się kilka osób. Killo nie siedział na schodach, więc jeszcze nie wrócił. Nawet lepiej, może zdąży ugotować obiad przed jego powrotem. Szybko przebrał się w strój domowy i zakrzątnął w kuchni. Mięso mielone, podziobane w drobne kulki, dusiło się z cebulką, podczas gdy Zan obierał pomidory na sos. W dużym, stalowym garnku bulgotała woda na makaron. Łomotanie odrzwi oderwało mężczyznę od gotowania. Ktoś uderzał w drzwi gwałtownie, głośno domagając się wpuszczenia. Zan przekręcił zamek i nacisnął na klamkę.
Kilo wpadł przez otwarte drzwi i odpychając czarnowłosego pognał do łazienki. Stojąc w korytarzu mężczyzna z niepokojem obserwował jak chłopak wymiotuje, klęcząc przy sedesie. Zamknął drzwi i poszedł do niego. Przyklęknął za jego plecami i jedną ręką delikatnie objął go w pasie, drugą zaś zebrał w kucyk włosy, opadające w nieładzie do przodu. Nie prostował go. Nie próbuje się wyprostować osoby gwałtownie opróżniającej wątpia. Po chwili żołądek Killo się uspokoił, ale tylko żołądek. Jasnowłosy osunął się na ziemię i objąwszy się mocno ramionami szlochał spazmatycznie, głośno łapiąc ustami powietrze.
- Już dobrze, maleńki, już cichutko - mężczyzna położył się obok i mocno przycisnął szczupłe ciało do siebie, jednak to nic nie pomogło. Płacz nie umilkł. Chłopak krztusił się nim i zachłystywał i nie przestawał. Zan w końcu zrezygnował i podniósł się z podłogi. Sięgnął do apteczki i wyjąwszy wiklinowy koszyczek z tabletkami, zaczął szybko przerzucać paletki. Wybrał jedną i poszedł z nią do kuchni. Zgasił gaz pod mięsem, które było już gotowe i nabrał odrobinę wrzącej wody na łyżkę. Wlał ją do szklanki i wrzucił do niej małą, białą pastylkę, po chwili zastanowienia dorzucił drugą i zamieszał, czekając aż się rozpuszczą. Dolał do szklanki mleka i zaniósł do łazienki, zmuszając Killo do wypicia całości. Na szczęście chłopak nie zwrócił płynu. Zan przytulił go znowu i czekał aż valium zacznie działać. Trwało to kilka minut. Histeryczny płacz przeszedł w łkanie, aż wreszcie zamilkł. Zan odczekał jeszcze trochę, po czym wziąwszy jasnowłosego na ręce zaniósł go do sypialni i położył na łóżku. Wciąż mokre, zaczerwienione oczy chłopaka spoglądały na niego tak bezradnie i rozpaczliwie, że aż ściskało w gardle.
- Już dobrze - powtórzył, ostrożnie głaskając jasne włosy
- Wcale nie... - wyszeptał Killo i była to ostatnia rzecz, jaką powiedział tego dnia. Środki uspokajające uśpiły go, uwalniając od koszmaru na kilka godzin. Zan w tym czasie nie odszedł od niego ani na krok. Pochylił się nad śpiącym i ostrożnie wyciągnął z tylnej kieszeni jego spodni kilka kartek zwiniętych w rulon. Jeden z kontraktów - ten wykonany - rozpłynął się w jego palcach. Dwa pozostałe przeznaczone były na jutro. Choć dzisiaj udało mu się zrobić wszystkie - pomyślał Zan. I wtedy właśnie zadzwonił telefon.