Rozdział 29 – Przyjaciel i ukochany
Opuścił wzrok na czerwoną tackę, by po chwili znów spojrzeć na Krzyśka siedzącego naprzeciw niego, wolno zajadającego frytki. Filip obserwował jak przyjaciel wpatruje się w przeszkloną szybę, zapewne na ludzi przechadzających się po Złotych Tarasach, albo wybiegając myślami gdzieś po za rzeczywistość, rozmyślając o Arturze. W kinie także wydawał się nieobecny, nie komentował zabawniejszych scen jak miał w zwyczaju zawsze to robić. Filip był świadom, że ten smutek mógł trwać długo, i sam nie wiedział co ma począć w takiej sytuacji.
Popił hamburgera colą, próbując znaleźć coś, co mogłoby jego przyjaciela oderwać od tych ponurych rozmyślań. Zapewne zastanawiał się, czemu potoczyło się tak, a nie inaczej. W głębi siebie Filip czuł jednak przemożny smutek, że jego osoba nigdy nie zainteresowała Krzyśka jako ktoś więcej, niż tylko przyjaciel. Mijał już piąty rok odkąd się znali, a on na nowo odkrywał, że jego uczucia wcale nie zblakły, a wręcz odwrotnie, nabierały mocy. Nieodwzajemnione, bo nie ujawnione, ciążyły mu na sercu i duszy. Niby pogodził się z myślą, że między nimi nigdy nic nie będzie, bo jakby miało być, to Krzysiek nie siedziałby teraz z nim w McDonaldzie, a jak mają w zwyczaju pary spędzałby czas na zupełnie czymś innym. Filip uśmiechnął się do siebie blado, już parokrotnie wyobrażając sobie takie chwile. Jednego był pewny, Krzysiek przy nim na pewno byłby szczęśliwy, bo on nie pozwoliłby, aby spotkało go coś złego z jego strony. Były to jedynie przypuszczenia, których nie był w stanie zrealizować, chociaż próbował robić wszystko, aby kumpel miał w nim najlepsze oparcie. Pogodził się z takim stanem rzeczy, wiedząc, że po prostu nie jest w guście przyjaciela, chociaż podświadomie robił wszystko, aby jako tako stać się bardziej atrakcyjny i męski. W gimnazjum miał bardziej dziewczęcą niż chłopięcą urodę, co było dla Filipa często powodem zmartwień oraz obniżenia samooceny. Teraz dojrzał, zmienił się, i w końcu stracił tak znienawidzony przez siebie damski urok. Kości policzkowe zarysowały się wyraźniej, tak samo szczeka. Wiele osób, które widziały go po paru latach były zaskoczonych tymi zmianami. Oczywiście pochlebiało mu to, ale wewnątrz marzył, aby to właśnie Krzysiek był tym konkretnym chłopakiem, na którego by to podziałało. Bo on na niego działał, i to niekiedy w sposób, który sprawiał, że miał ochotę przeklinać swoje wrażliwe ciało. Lubił go za wszystko, był dla niego jak starszy brat, który w najważniejszym dniu jego życia pomógł mu w pogodzeniu się z własną orientacją, jawiącą mu się jak kara za to, jak wygląda. Od tamtej pory Filip wpatrywał się w Krzyśka jak w mentora, na którego zawsze mógł liczyć, chociaż często ujawniał mu swoją wrażliwszą stronę. Od początku się w nim kochał, a z każdym rokiem tylko utwierdzał się w przekonaniu, że nie jest to zwykłe zauroczenie, a coś trwałego. Stąd też wynikały problemy Filipa w związaniu się z kimś na dłużej. Przeważnie były to krótkie znajomości, oparte jedynie na seksie i niczym więcej. Zdarzyło się raz, kiedy zdecydował się na coś dłuższego, ale szybko się przekonał, że nie ma to prawa bytu. Kiedy rozmawiał o tym z Krzyśkiem, nie podawał swojego prawdziwego powodu, który zdecydował o takim przebiegu sytuacji. Zawsze tłumaczył się, że nie była to po prostu odpowiednia osoba.
Odsunął pusty kubek, zwracając wzrok salę wypełnioną przeważnie młodzieżą, albo rodzicami z dziećmi. Kolejka przy kasie nadal wydawała się długa jak jeszcze półgodziny temu, chociaż oczekujący w niej ludzie na pewno nie byli tymi z tamtego czasu. Filip wyciągnął nogi pod stolikiem, układając prawą stopę na lewej i ocierając się o buty Krzyśka. Frytki z małego papierowego opakowania znikały w ślimaczym tempie, przez co Filip zaczynał podejrzewać, że jego przyjaciel je wciąż ta samą. Chciał żeby w końcu się uśmiechnął, bo bardzo mu tego brakowało, a wtedy Krzysiek wyglądał tak uroczo.
- Będziesz jadł jeszcze? - spytał, w ogóle nie zdradzając głosem czy mimiką twarzy o czym wcześniej myślał. Był pewny, że do perfekcji opanował maskowanie swoich emocji, bez przeszkód wchodząc w rolę przyjaciela, który wcale nie leciał na swojego kumpla od pięciu lat. Zaczesał grzywkę za ucho, wskazując Krzyśkowi jego frytki, które tak męczył.
- Zaraz chyba tym zwymiotuję - odparł Krzysiek, zwracając na niego wyprany z emocji wzrok. W zestawieniu z czarną koszulką, jaką miał na sobie jego letnia opalenizna bladła znacznie, cały wyglądał jak wypluty, przemęczony, albo na ciężkim kacu. Pacnął frytką o papierową chusteczkę, wycierając palce z soli i patrząc na Filipa poirytowany. - No co? Nie patrz tak na mnie, każdy może mieć gorszy dzień. Chodźmy już lepiej, bo mi serio niedobrze od tego smrodu, ludzie i żarcie, gorzej być nie mogło - zamarudził, wstając i podciągając spadające mu z tyłka dżinsy. Wszystko jak zawsze było na niego za duże, mimo że tak się starał utyć. To też go irytowało. Gdyby nie upór Filipa, najchętniej nie wychodziłby z domu, zamknął się w czterech ścianach i umierał w samotności. Reszty ich paczki w ogóle nie chciał widzieć.
- Przecież nic nie powiedziałem. Przecież i tak zawsze po tobie jem – powiedział wesoło Filip, próbując nie reagować negatywnie na jego zachowanie. Kiedy chłopak robił się zły, próbował za wszelką cenę go rozbawić. Przynosiło to różne skutki, ale Filip nigdy się nie poddawał. Wytarł palce o chusteczki i ruszył za Krzyśkiem, przeciągając się i przy okazji łapiąc go z tyłu za ramiona, wypychając go z restauracji.
Krzysiek odwrócił głowę, patrząc na jego poczynania i wyślizgując zgrabnie ręce. Nie lubił dotykać ludzi, czuł się tym zawsze skrępowany, speszony, nie potrafił się zachować będąc dotykanym, jakby cały czas obawiając się, że wykona w stronę drugiej osoby jakiś seksualny gest. Mimo że pogodził się ze sobą, obsesja na punkcie ukrywania własnej orientacji nadal go prześladowała, chociaż o wiele, wiele słabiej niż niegdyś.
- Fifi, nie poprawisz mi humoru, weź to przyjmij do wiadomości - westchnął ciężko, zrównując się z nim i idąc wgapiony we własne białe trampki. - Rozumiem, że chcesz dobrze i tak dalej, ale tu nic się nie da zrobić. Nie przeskoczę tego.
- Wiem, ale nie mogę patrzeć ja twoją skwaszoną minę – przyznał szczerze chłopak, wsuwając ręce w czarne spodnie postrzępione przy nogawkach. Zerknął ukradkiem na swoją ulubioną koszulkę z nadrukiem przedstawiającym czarno-białego motyla, który spoczywał na prętach klatki. Za nimi, wewnątrz pułapki, pojawiała się biała dłoń, symbolizująca zniewolenie istoty, która wierzy, że nadal jest wolna. Obrazek był okładką do jednego z albumów japońskiego zespołu D'espairsRay, do piosenki The World in a Cage, która dla Filipa była bardzo ważna. Tak bardzo, że na myśl o pobrudzeniu sobie koszulki czuł niepokój. Na szczęście nie dostrzegł niczego, co mogłoby wytrącić go z równowagi. - To może pójdziemy na Wisłę? - zaproponował. Często odwiedzali to miejsce, bo można było tam pogadać i nacieszyć widokiem rzeki.
- Wisi mi to zupełnie... Możemy iść - Krzysiek wzruszył ramionami, kopiąc papier, jaki napotkał na swojej drodze. Nie było w nim za grosz energii, myślami ciągle błądził gdzieś daleko, nie potrafiąc skupić się na tym, co działo się aktualnie. Po kilku dniach sam miał już tego dosyć i zaczynał mieć poważną nadzieję, że kiedyś stan rzeczy ulegnie zmianie. Na razie jednak ostry niepokój wprost skręcał mu trzewia, gdy tylko przypomniał sobie co zdarzyło się między nim a Arturem. Wstyd mu było przyznać, ale cały czas podświadomie czekał, że mężczyzna jednak zmieni zdanie. Ten jednak nie odezwał się do niego ani słowem, i Krzysiek wiedział, jak naiwne było jego czekanie. Nic nie potrafił jednak poradzić na to, jak okropnie się czuł. - Doceniam, że się starasz i chcesz mnie wyciągnąć z domu, ale to było chyba niepotrzebne, nie nadaje się dziś do rozmowy, a ty byś mógł zamiast tego porobić coś konstruktywnego, a nie patrzeć jaki jestem beznadziejny.
Filip przymknął oczy, próbując pohamować rozczarowanie jakie nieprzyjemnie rozlewało mu się w podbrzuszu. Miał ochotę potrząsnąć przyjacielem i powiedzieć mu, żeby w końcu przestał marnował czas na kogoś takiego jak Artur. Skoro go odrzucił, to świadczyło tylko o nim. Nie potrafił docenić Krzyśka, i to wtedy, kiedy tak się dla niego poświęcił. Zacisnął jednak wargi, stojąc za przyjacielem po tym jak weszli na ruchome schody, zjeżdżając na trzeci poziom. Dochodziła szesnasta i liczba ludzi wydawała się wzrastać z każdą minutą. Gdzieś z dołu było słychać muzykę, zapewne organizowano jakiś koncert tuż przy fontannach.
- Gadasz tak, jakbyś sam miał coś do roboty ciekawego – powiedział nieco przygaszony, że na nic się zdają jego starania. - I wcale nie jesteś beznadziejny – dodał, kiedy ruszyli do kolejnych schodów. Jesteś cudowny, nawet jak jesteś smutny, pomyślał Filip, zwracając wzrok na wystawę jakiegoś sklepu z ciuchami, chociaż myślami był przy Krzyśku. - Żadne uczucia, a przede wszystkim szczere nie są beznadziejne.
- Być może jest tak, jak mówisz - chłopak uśmiechnął się do niego blado, mając ochotę wydostać się jak najszybciej z przepełnionego ludźmi budynku. Męczył go gwar, zapachy, muzyka. - Chodźmy gdzieś, gdzie jest cicho, co? - zaproponował, wciskając dłoń do kieszeni spodni, cały spięty i niespokojny. - Mógłbyś w końcu powiedzieć co u ciebie, a nie tylko ja cały czas na tapecie. Nie chce mi się już o tym myśleć, wiesz, o tym co się działo ostatnio.
- To nad Wisłę chodź. – Nieco radości pojawiło się w głosie Filipa, i nawet z tego powodu chciał złapać go za ramię, ale powstrzymał się w ostatniej chwili, przypominając sobie, że ostatnio przyjaciel za tym nie przepadał. Trudno było mu to hamować, bo był raczej przyzwyczajony, że ciągle go szturchał czy zaczepiał. Teraz jednak musiał pilnować swoich odruchów, co go niezmiernie męczyło. - Może kupimy piwko? Hm? - zaproponował z uśmiechem kiedy znaleźli się na pierwszym piętrze, a tym samym bliżej wyjścia, które już widzieli w postaci obrotowych, szklanych drzwi.
- Może nawet trzy - Krzysiek uśmiechnął się do niego niemrawo, dając się prowadzić alejkami centrum. - Chyba wolę jak przypominasz wesołego króliczka Duracella, ale widzę, że tobie też ktoś podsypuje trutki rano do kawy, co? - zażartował, czując jakby jemu podsypywano kilogramami, i to z dużą regularnością.
- Mi? Nie, nie wyspałem się, ot co, grałem w nowego Diablosa – zaśmiał się chłopak, popychając szklane drzwi, które nie poruszały się automatycznie, a jedynie dzięki osobie, która pragnie wyjść. Na zewnątrz było nieco chłodniej niż jeszcze parę godzin wcześniej. Zimny wiatr jaki panował z samego rana nabrał teraz mocy, i obu chłopakom przetrzepał włosy. Filip zadrżał i skrzywił się, ale ruszył dziarsko przez deptak, mijając Rock Cafe oraz całkowicie wydostając się z tłumu, który odwrotnie do nich zmierzał do Złotych Tarasów. - A u mnie nic nowego – dodał, kiedy ponownie mogli iść ramię w ramię. Tuż przed nimi piął się ku górze Pałac Kultury, na który nie zwracali już uwagi, jak każdy warszawiak, chyba jedynie po to, aby sprawdzić godzinę.
- Nic nowego od pół roku? - Krzysiek popatrzył na niego z powątpiewaniem, nie chcąc być jednak zbyt namolnym w dopytywaniu się o szczegóły z życia Filipa. W końcu chłopak miał prawo do własnych spraw, którymi nie musiał się z nim dzielić. Był jednak przyzwyczajony, że dzielił się z nim niemal wszystkim, co się u niego działo. To było wręcz naturalne między nimi. - Cholera, zimno się zrobiło. Na pewno nie zmarzniesz nad tą Wisłą?
Filip wzruszył ramionami, w sumie na oba jego pytania.
- Na słońcu jest ciepło, a może tam jak usiądziemy na schodkach to nie będzie tak dawać – odparł z uśmiechem. - No a pół roku, to w sumie Przemek zmienił się na Gabriela – prychnął, przypominając sobie rozczarowaną minę mężczyzny, kiedy powiedział mu, że nie chce się już z nim spotykać. Widział, że ten zaczyna czuć do niego coś głębszego, a on w ogóle nic nie planował. Szli wolno placem Defilad, mijając wysokie drzewa i krzewy, którego rosły tutaj od zawsze, odkąd pamiętał. Pod nimi ławki przeważnie były pozajmowane przez bezdomnych, którzy spędzali tutaj sporo czasu.
- Nie słyszałem nic o Gabrielu - spojrzał na chłopaka z zainteresowaniem, starając się wykrzesać z siebie chociaż odrobinę entuzjazmu. Nie chciał, żeby Filip był przygaszony tylko dlatego, że jemu nie dopisywał ostatnio humor. Nie zasłużył sobie przecież na znoszenie jego kwasów. - Widzę, że ostro przekopujesz stołeczny gej światek - zaśmiał się cicho, skupiając całą swoją uwagę na przyjacielu. Nie chciał już myśleć o sobie i swoich problemach. - Kolejny do kolekcji, czy tym razem na chwilę dłużej? - zażartował, na parę krótkich sekund zarzucając mu ramię na plecy i przyciągając go do siebie. Sporo wysiłku kosztowało go utrzymanie dobrej miny.
- No aż tak to się nie zmieniłem przez pół roku – obruszył się na żarty Filip, zadowolony, że ta odległość między nimi zmalała, i to dzięki Krzyśkowi. Serce aż mu drgnęło niespokojnie, bo miał ochotę również odpowiedzieć i go objąć w pasie, trzymał jednak uparcie ręce w kieszeni. Na dłużej to tylko z tobą, zauważył smętnie, na zewnątrz pozwalając sobie na śmiech.
- No to zaraz posadzimy zadki i słucham spowiedzi. Młody, warszawski ruchacz kontra jego stary, zgorzkniały mentor - zaśmiał się Krzysiek, całkiem już naturalnie, ciesząc się mimo wszystko, że Filipowi jakoś się układa. Wiadomo, że nie musiał się zakochiwać czy wiązać z nikim, ważne że nie był sam. - Widzę, że fryzura zrobiona, solara jest, szatki odprasowane, nie ma co cię do klubów brać, wszyscy faceci twoi Fifi - zakpił sobie z niego przyjacielsko, przetrzepując mu włosy. Jakoś nie umiał się długo smucić przy tym chłopaku.
- Zgorzkniały mentor, raczej pan szesnastka, mądralo. - Filip posłał mu rozbawione spojrzenie, czując mrowienie na całym ciele, kiedy tylko Krzysiek się rozluźnił. Mentalnie miał ochotę przyznać sobie medal, że jako przyjaciel dał radę odegnać, chociaż na chwilę, smutki znad jego głowy. - To teraz do sklepu po piwko i opowiem ci jak Gabriel uwielbia udawać zwierzę haha!
***
Krzysiek wyzerował piwo, rzucając krótkie spojrzenie na kanapę, na której siedzieli jego znajomi, by po chwili wrócić do wgapiania się w swojego towarzysza. Wysokiego, rudego mężczyznę o dużych, gorących dłoniach. Jedna z nich niespiesznie przesunęła się po jego boku, obiecująco, zachęcająco. Flirtował z nim nieśmiało z dobre dwa kwadranse, i wszystko zmierzało ku temu, by opuścić lokal razem. Niewiele minęło od zerwania z Arturem, kiedy zaczął podrywać sobie mężczyzn na jedną, góra dwie noce, szukając niezobowiązującego seksu, chwili relaksu, zapomnienia. Ten mógł być piątym albo szóstym w ciągu ostatnich trzech tygodni. Krzysiek nie marnował czasu i nie liczył ofiar. Chciał jak najszybciej wyrzucić Artura z pamięci, ze swojego serca, głowy, przestać myśleć o nim, przejmować się nim, szukać ciągle, włócząc się po mieście. Chciał uwolnić się od niego za wszelką cenę.
Mężczyzna mówił mu coś o swojej pracy, do ucha, niskim i chropawym głosem, nie przestając gładzić go dyskretnie. Krzysiek czuł się nim nieco przytłoczony, ale perspektywa zalegnięcia pod nim na łóżku i relaksującego, mocnego orgazmu nie opuszczała go ani na moment. Nie słuchał go nawet za bardzo, wgapiony głodnym spojrzeniem w jego usta, chcąc poczuć je już na sobie. Jak na złość, rudzielec pił bardzo powoli, sączył wręcz swojego drinka, opowiadając mu jakieś ciekawostki ze swojego skomplikowanego życia zawodowego, mając najwyraźniej nadzieję zaimponować Krzyśkowi. Ten tylko uśmiechał się kącikiem ust, skupiając się o wiele bardziej na bliskości jego ciała. Było to prawdą, że Waldek czy Wojtek, jakkolwiek miał na imię, był jego pierwszym wyborem, bo przypominał mu Artura, czy tego chciał, czy nie. Mógłby mieć kogoś innego, poczekać jeszcze chwilę, ale kiedy go zobaczył, zdecydował się niemal natychmiast.
- Chodźmy się pieprzyć – szepnął mu do ucha Krzysiek, zniecierpliwiony już i nakręcony nieźle, przez sam wygląd faceta, ale również przez wypity alkohol. Mężczyzna uniósł brwi, zdziwiony jego natarczywością. Przesunął ramię niżej pod bar, o który się opierali, dotykając nienachalnie jego pośladków.
- Zaczekaj, dopiję i pojedziemy do mnie – zadecydował, mając nadzieję, że nie zwracają na siebie uwagi jako para flirtujących gejów. W końcu to był normalny klub i w każdej chwili można było dostać za to w zęby. Sam mężczyzna, Witek czy Wojtek, wolałby najpierw pogadać sobie, poznać się, nawiązać nić sympatii, rozumiał jednak, że nie każdy ładny chłopiec musi posiadać umiejętność prowadzenia konwersacji, i niespecjalnie mu to przeszkadzało. Krzyśkowi również, nawet jeśli mężczyzna brał go za urodziwego półgłówka.
- Dobra, skoczę do znajomych i wracam za pięć minut. Nie zwiej mi – odparł Krzysiek, odlepiając się tyłkiem od baru i podążając w stronę kanap, gdzie rozwaleni siedzieli jego znajomi. Już z daleka widział skwaszoną minę Anki, czerwonego na twarzy Jacka, pewnie nieźle już pijanego, ziewającą Kingę. Tylko Filipa brakowało między nimi i jego siostry Martyny, z która chodził do liceum do klasy.
Zaciągnął się mocno papierosem, ale nie pomogło to, aby obraz Krzyśka z obcym mężczyzną zniknął mu z głowy. Jak na złość wręcz trwale wbijał mu się w umysł, nakładając się z tymi sprzed paru innych wieczorów w klubach, gdzie przyjaciel dokonywał wciąż tego samego scenariusza, spędzając noc z kim innym. Niezmiernie go to denerwowało, bo nie dość, że nie popierał takiego sposobu zapominania o Arturze, to jeszcze godziło to w uczucia, jakimi obdarzał Krzyśka. Oczywiście nie mógł mu tego zabronić, ale nie zmieniało to faktu, że Filip czuł się coraz gorzej. Usiadł na betonowej podmurówce na zapleczu za Biedronką, za którą to znajdowało się wejście do klubu, a raczej betonowymi schodkami w dół do piwnicznych pomieszczeń, skąd teraz docierała do niego głośna muzyka. Nie zwracał uwagi na Martynę siedzącą obok niego, która w milczeniu delektowała się papierosem oraz bezchmurnym niebem, które odkryło swe rozgwieżdżone oblicze. Filip jednak patrzył na ziemię i na swoje ciemne trampki, czując jak obraz lekko się chwieje, kiedy tylko unosi głowę. Szumiało mu w niej i pewnie gdyby nie to, jak podle się czuł, szalał by teraz na parkiecie jak głupi. Nie wiedział ile wypił, bo gdy tylko zwracał wzrok na wdzięczącego się Krzyśka, sięgał po kolejną szklaneczkę, nawet nie zastanawiając się czy to jego. Za pierwszym, nawet drugim razem udawał, że go to nie rusza, tłumacząc sobie, że przyjaciel chce się wyszaleć, ale kiedy zaczęło powtarzać się to cyklicznie, zaczynał popadać w umysłowe odrętwienie. A pytanie: czemu mnie nie zauważa, nie przestało opuszczać go już w ogóle. Siostra widząc jak zalewa się alkoholem, a smutkiem wewnątrz, wręcz siłą wyciągnęła go za ubranie, nawet nie przejmując się, że po schodach ledwo się wspiął. Obudziły się w nim mordercze odruchy, ale po paru minutach, kiedy nawdychał się świeżego powietrza, chłodnego i nie przesiąkniętego duszącym oparem alkoholu oraz dymu, miał ochotę zwinąć się na murku i zasnąć.
- Chodźmy do domu... - wymamrotał, układając ciężką głowę o ramię siostry, które nawet kościste mu nie przeszkadzało. Oprócz nich jeszcze parę osób wyszło na zewnątrz, rozmawiając wesoło w grupkach. - Albo na plac zabaw, chce się pohuśtać.
- Jesteś głupi, tak kurwa strasznie głupi, że mi się płakać chce - syknęła po chwili milczenia dziewczyna, przytulając go jednak do siebie. Długie, wiśniowe włosy opadały jej luźno na ramiona. Nie była zbytnio podobna do brata, bardzo szczupła, niemal anorektyczna i wysoka jak modelka. Gdyby nie niezbyt urodziwa twarz, mogłaby faktycznie zrobić jakąś karierę. Papieros podrygiwał między jej chudymi palcami o długich paznokciach, raz po raz uwalniając odrobinę popiołu. - Nie masz wstępu do domu, póki z nim nie pogadać. Gówno mnie to obchodzi, czy sobie to w głowie ułożyłeś, czy gdzie. Gówno, słyszysz? Masz to załatwić, bo ci chyba wpierdolę niedługo.
- Oj kurwa weź, jak ja mam niby mu to powiedzieć? - sarknął Filip, opuszczając głowę i przytulając ją do jej piersi, a palce zaciskając na siostrzanym kolanie z emocji. - Zrób to za mnie, siostra – jęknął z rozpaczą, czując jak serce wali mu z niepokoju.
- Jemu teraz wszystko jedno, zalicza co się nadarzy, i znowu taki moment przyjdzie, że ktoś go uwiąże przy sobie, a ty zostaniesz na jebanym lodzie i będziesz mi truł, co też nie czujesz i czego ty byś nie chciał. Zamiast teraz wykorzystać szansę, to czekasz, kurwa nie wiem, na oklaski - sapnęła poirytowana, zaczynając klaskać faktycznie otwartymi dłońmi. Spojrzała na brata z góry, zaciskając usta w złości. - Działaj Filip, rusz w końcu dupę, bo mnie serio już wkurwiasz - rzuciła ostro, wstając ze schodka i strzepując go niemal z siebie.
Brat posłał jej zranione spojrzenie, czując jak robi mu się chłodno kiedy się odsunęła. Zaciągnął się ostatni raz papierosem i niedopałek wyrzucił na ziemię. Nie miał jednak nawet sił aby go przygnieść.
- Łatwo ci mówić – burknął, kładąc się na kolanach i rysując palcem bezmyślnie po ziemi.
- Nie moja wina, że jesteś ostatnią sierotą! - wydarła się na niego, potrząsając postrzępionymi mocno włosami. Czarne oczy rzucały niebezpieczne błyski. - Wiesz co, Filip, mam pomysł, przyślę ci go tutaj, i załatwisz to raz na zawsze! Jak każe ci spierdalać, trudno, przynajmniej będziesz wiedział i nie będziesz mi się męczyć dalej. Nie mogę już na to patrzeć... - dodała ciszej, kładąc mu rękę na głowie i przeczesując mu włosy. Naprawdę to, co działo się z Filipem było już dla niej nie do zniesienia. Szczerze mu współczuła, ale uważała również, że Filip jest niesamowitą wręcz wołową dupą, i dużo winy leży po jego stronie.
Chłopak jak na zawołanie się podniósł, a raczej próbował, bo siostra nadal trzymając dłoń na jego głowie, nie pozwoliła mu na to, skutecznie sadząc go z powrotem na niski murek.
- Nie no kurwa, przestań – spanikował Filip, robiąc się cały czerwony, czując, że jeszcze chwila, a serce wyskoczy mu przez gardło, a on z rozpaczą będzie oglądać jak kona w męczarniach pod butami. Posłał Martynie błagalne spojrzenie, mając nadzieje, że podziała ono na nią, jak za dziecięcych lat kiedy byli smarkaczami, i zrezygnuje z tego szalonego pomysłu. - Nie jestem gotowy! Co w ogóle mam mu powiedzieć? I-i jak? - pisnął ściszonym głosem, co zabrzmiało dość komicznie.
- Nie mam pojęcia. Nigdy nikomu nie wyznawałam takich rzeczy, zero doświadczenia. Ty nigdy nie będziesz gotowy, ty sobie ubzdurałeś, że masz czekać na niego jak na księcia – żachnęła się, kucając przy bracie i kładąc mu dłonie na ramionach. – Musisz sobie kurwa, uświadomić, że to on jest jebaną księżniczką. Nie czekaj aż coś zrobi, bo to te księżniczki zawsze siedzą i czekają. I jak nie zadziałasz, to nigdy nie będziesz miał. Nie wiem, szlag, może rzuć się na niego z łapami… Czy ja ci wyglądam na znawczynię pedalskich obyczajów godowych? – zakpiła, masując go stymulująco i zapewne siniacząc przy okazji. – Siedź na dupie. Zaraz go tu przyślę – rzuciła, wstając energicznie.
- Nie! - Filip złapał ją szybko za kostkę, co i jego samego zaskoczyło, bo w końcu upojony raczej powinien trafić w pustkę, a w najgorszym wypadku w nogę przechodzącego wysokiego mężczyzny, który posłał im rozbawione spojrzenie, zapewne myśląc, że chłopak błaga Martynę, aby go nie rzucała.
- Nie zachowuj się jak dziecko! – fuknęła, zaciskając palce na swojej malutkiej torebce z pikowanej, lakierowanej skóry. Była bardzo modna i wystylizowana, ale mimo tego cały czas brzydka. – Spróbuj mi się stąd ruszyć, to połamię wszystkie twoje pieprzone, azjatyckie płyty. Co do jednej – zagroziła niskim, cichym głosem, patrząc na niego w zupełnym skupieniu. Miała nadzieję, że brat rozumie powagę sytuacji. Tak nie mogło dalej być. Wyszarpnęła nogę z uścisku, bez zwłoki otwierając sobie drzwi do piwnicy i zatrzaskując je za sobą. Niemal modliła się w duchu, żeby Filip poczekał te kilka sekund, nim uda jej się zwerbować Krzyśka. Schody aż wirowały jej przed oczyma z pośpiechu.
Brat zamarł, porażony jej groźbą do szpiku kości, bo tego się nie spodziewał. Nie zniósłby, gdyby doszło do dewastacji jego kolekcji, o życiu bez nich w ogóle nie chciał myśleć. Skulił się na murku, zaciskając palce na włosach i próbując zebrać myśli, które swawolnie przemieszczały się po jego umyśle, głuche na prośby, aby w końcu zebrały się do kupy i dały mu możliwość sklejenia jakiś, w miarę sensownych słów.
- Kogo ja kurwa oszukuję – wyjęczał płaczliwie w kolana, w które wcisnął twarz, jakby chciał się udusić. Objął uda wokół i złączył ręce pod nimi, czując jak kwas podchodzi mu do żołądka, a serce szykuje się do opuszczenia klatki piersiowej. Wydawało mu się, że jest pijany i chory, sam nie wiedział, co gorsze. - Przecież... przecież ja go nie interesuję – paplał dalej, tocząc ze sobą monolog na zewnątrz. - Nie mam rudych włosów, ani piegów, ani niebieskich oczu... Jestem taki beznadziejny. - Zacisnął zęby, czując dreszcze ze strachu, że nie zdoła nic powiedzieć, a jedynie tępo gapić się na swojego przyjaciela, udając, że jest tak wstawiony, że nie ma sił mówić. Może lepiej jak sobie pójdę, niech już będzie jak zawsze, niech on zawsze będzie obok, bez znaczenia, że tylko przyjaciel, pomyślał z goryczą i bólem. Uniósł twarz, chcąc wprowadzić w czyn swoje postanowienie, ale na tym się skończyło, kiedy zobaczył Krzyśka wyłaniającego się ze schodów, wyraźnie rozglądającego się, zapewne szukając jego.
- O kurwa – przeklnął Filip, mając ochotę schować się za kontenerami śmieci, które stały niedaleko, przysunięte do ściany Biedronki. Nie ruszył się jednak na milimetr, sparaliżowany jak kamień, czekający, aż nim rzucą w dal, w przepaść. Tak beznadziejnie się czuł.
- No co jest Fifi? Miałem wychodzić, ale Martyna mnie złapała, że coś się stało, źle ci czy coś. Chcesz do domu jechać? – spytał przyjaciel, siadając obok i dopytując się niemal czułym tonem. Był dosyć pijany, rozluźniony i zrelaksowany. Zdziwił się nieco, widząc siostrę chłopaka z miną jakby zobaczyła ducha, albo jakby Filip wymagał nagłej hospitalizacji. Wojtek czy Waldek pił jednak spokojnie kolejnego drinka, zostawił go więc samego wychodząc na zewnątrz za radą Martyny.
Filip spuścił wzrok, przed oczami widząc z kim to miał się jego przyjaciel wybrać i po co. Spojrzał na swoje dłonie, nagle wydające mu się za chude i za małe, takie bardziej kobiece niż męskie, a na pewno nie takie, jak miał tamten. Nie wiedział co ma powiedzieć, z jednej strony nie chcąc przeszkadzać Krzyśkowi w jego łowach, a z drugiej pragnąc, aby został z nim i dotrzymał mu towarzystwa. Przysunął się do niego i tak jak wcześniej Martynie, przytulił policzek do ramienia przyjaciela. Jak on pachnie, ja pierdolę, pomyślał z rozpaczą, zaciskając usta w cienką linię.
- Czy-y ja jestem tak strasznie brzydki? - wymamrotał, czując jak pląta mu się język, a dudnienie serca wypełnia cały umysł. Mając jednak przy sobie Krzyśka poczuł się spokojniej i pewniej, tak jak zawsze kiedy przyjaciel z nim przebywał.
- Ha ha, że co? Co cię ugryzło Fifi? - zaśmiał się Krzysiek, cały rozgrzany alkoholem i zaczerwieniony na policzkach. Zarzucił ramię na jego plecy, opierając je dosyć bezwładnie i wyciągając nogi przed siebie. Białe trampki niemal lśniły, idealnie zadbane przez chłopaka. - Dawno nie ruchałeś, że masz takie babskie obawy? Nie jesteś brzydki no, jesteś fajnym facetem.
- Fajnym, czyli nieatrakcyjnym, bo fajny to nijaki, to nic – odparł smętnie Filip, wykorzystując to, co robił z nim alkohol i przytulając się do Krzyśka, prawie wczepiając się w niego.
- Ej, serio, co jest z tobą? Pierwsze słyszę takie jęczenie. Przecież spotykasz się z kimś tam, nie? To na co on niby leci, jak nie jesteś atrakcyjny? No przecież nie na intelekt, ha ha – zażartował Krzysiek, pocierając jego plecy ramieniem i ściskając lekko dłonią. Było zimno i doskonale czuł gęsią skórkę na skórze Filipa. Sam był do przesady rozgrzany.
- Oj tam kurwa – przeklnął Filip czując złość i rozgoryczenie, że tak się memła, nie mogąc zebrać do kupy. Westchnął obejmując drugiego chłopaka w pasie, przełykając ciężko ślinę. - Mam go w dupie, i w-wisi mi to na co leci. On w-w ogóle mnie nie obchodzi – mruknął ze złością.
- Myślisz, że ten spod baru mnie obchodzi? Nie pamiętam nawet dokładnie jak ma na imię - zaśmiał się cicho Krzysiek, gapiąc się na chodnik przed swoimi stopami. - Od kiedy to takie ważne jak się wygląda? Nigdy takiej wagi do tego nie przywiązywałeś, że ważniejsze rzeczy są, i TO było mądre - pogroził mu palcem, podnosząc kufel z piwem do ust i wysysając odrobinę przez rurkę.
Filipowi zrobiło się ciężko na duszy, przez co zgarbił się, nadal jednak tuląc do niego.
- Bo charakterem też go nie interesuję – powiedział cicho, ze smutkiem w głosie i nutką rozpaczy, czując jak pieką go oczy od tego ponurego nastroju. Może powinien bardziej się wstawić, i jak radziła Maryna obmacać Krzyśka, łatwiej byłoby mu niż rozmawiać.
- Kogo nie interesujesz? - spytał Krzysiek, gubiąc się powoli w ich konwersacji. Wypite piwo nie pomagało w składnym myśleniu.
Przyjaciel nie odpowiedział, w głębi siebie będąc już tym wszystkim strasznie zmęczonym. Dusiło go to i zawsze kiedy tylko widział Krzyśka, udawał przed sobą, że jednak jakoś daje radę, ale najwidoczniej było gorzej, niż myślał. Już sam nie wiedział, czy w końcu wytrzeźwiał, czy może wchodził w kolejną fazę upojenia alkoholowego, ale uniósł się lekko, prostując plecy i objął Krzyśka mocno. W głowie mu się kręciło od nocnego, chłodnego powietrza, zapachu papierosów i woni ukochanego. Nie myślał o bywalcach klubu, którzy zapewne mogli zauważyć co się między nimi dzieje. Nikt nie zwracał im uwagi, widząc w końcu, że obaj są podpici, a wtedy przecież człowiek różne rzeczy wyczynia, niekoniecznie świadczące o jego seksualności. Filip zadrżał, czując jak bliskość Krzyśka rozgrzewa go, uspokajając, to znów pchając mu na język słowa, których ujawnienia bał się najbardziej na świecie. Cmoknął go delikatnie w bok szyi, muskając wargami chłodną skórę, to ogrzewając swoim oddechem.
- Kocham cię Krzyś – szepnął cicho z bólem i rozpaczą w głosie, wprost do jego ucha.
Krzysiek odsunął się od niego niemal natychmiast, czując dotyk na skórze. Co innego, gdyby to było przypadkowe, ale tym razem z pewnością takie nie było.
- Co? – spytał głupio, patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma. Nawet w ciemności widać było jak mocno ma zaróżowione policzki. No chyba mu się przesłyszało.
- Niespodzianka – zaśmiał się Filip, chociaż był to raczej smutny śmiech, tak samo jak kąciki ust, które uniósł w parodii rozbawienia. Oczy jednak pokazywały dobitnie jak się czuje, a łza, która spłynęła po bladym policzku tylko podkreśliła ten stan. Chłopak starł ją niezdarnie, wręcz panicznie, mając ochotę wstać i uciec. Ciało wręcz automatycznie wykonało ten ruch, ale alkohol płynący w nim spowodował, że Filip przy pierwszym kroku się zachwiał. Nie chciał widzieć złości, rozgoryczenia, wszystkich tych uczuć na twarzy Krzyśka, które jasno dadzą mu zna, że swoim wyznaniem strzelił sobie prosto w kolano, a przy okazji w serce ich przyjaźni. Miazga kurwa, prychnął próbując złapać równowagę.
- No ja pierdolę, gdzie kurwa leziesz! - zdenerwował się Krzysiek, wstając w ślad za nim i łapiąc go mocno za łokieć. Rzadko dawał się sprowokować do zdenerwowania, teraz jednak było to silniejsze od niego. Bardzo rzadko również przeklinał. - Stój spokojnie bo się zaraz przewrócisz - syknął, czując jak nagle podskoczyło mu ciśnienie. Słowa Filipa przetoczyły się przez niego, zostawiając po sobie jedynie wielkie powątpiewanie. Zupełnie mu nie uwierzył. - No słucham. Tłumacz się - rozkazał, nie puszczając jego ramienia. Wpatrzył mu się w oczy, mając nadzieję, że zaraz spłynie na niego objawienie.
Filip skrzywił się, ale nie z powodu jego pytania, które wewnątrz siebie uważał za bezsensowne, bo jak można tłumaczyć miłość, a w wyniku mdłości, które silnie podeszły mu pod gardło. Sapnął i zbladł gwałtownie, czując jak drżą mu nogi.
- Zrzygam się – jęknął, zakrywając usta dłonią i odwracając głowę, nie chcąc w razie gwałtownej fali mdłości trafić na Krzyśka.
- Ja pierdolę - sapnął Krzysiek, łapiąc go mocniej za ramię i ciągnąc dalej, w stronę śmietników, żeby nie wymiotował przy samym wejściu do klubu. - Złap się czegoś, kurwa - mruknął, stojąc asekuracyjnie tuż za nim. Co za piękna noc, sarknął w myślach, trzeźwiejąc niemalże natychmiast, kiedy poczuł, że jest potrzebny. - Trzeba było tyle nie chlać Fifi, jak nie masz łba, a nie rzygasz sobie po butach i opowiadasz bajeczki.
- Nie opowiadam kurwa bajek – warknął Filip słabym głosem, mimo że atakowany coraz bardziej skurczami żołądka, miał na uwadze bronienie swojego wyznania. Kucnął pod ścianą, podbierając się o jej chropowatą powierzchnie. Współczuł pracownikom Biedronki, kiedy będą wyrzucać śmieci wieczorem. Zgiął się i czując jak łzy spływają mu po policzkach zwymiotował. Trwało to chwilę, chociaż wciąż wypluwał z siebie żółć, próbując pozbyć się kwasu i pieczenia jakie zalegały mu teraz na krtani. A to co działo się z jego głową było poezją, której wycia nie chciał już słuchać. Powiedziałem mu Martyna! Ale mnie zlał, pomyślał z rozpaczą, ale nie miał już w sobie za grosz siły, aby się tym zadręczać. Czuł się wypluty, wymięty, tak jak zawsze przy rzyganiu, ale przeżywanie tego ponownie zawsze było czymś nowym i pięknie okropnym. Jak wstanę to się wyjebię, stwierdził, próbując powstrzymać powieki, które ciężko opadły i podźwignąć się do góry.
Krzysiek kucnął obok niego, łapiąc za materiał koszulki na plecach chłopaka i patrząc na niego uważnie. Jakoś to wszystko co działo się ostatnimi czasy przerastało go zupełnie. Sam nie wiedział, co ma niby myśleć o ostatnich wydarzeniach. W głowie miał zupełny mętlik.
- Już skończyłeś? Chodź, odwiozę cię do domu - rzucił, obejmując go ramieniem i pomagając się podźwignąć. Dobrze, że przynajmniej nie było gorąco. - Zaczekasz tu chwilę na zewnątrz, ja im powiem co się ciśnie i wracam, dobra?
Filip kiwnął jedynie głową, wyciągając niezdarnie z kieszeni spodni chusteczkę. W tej chwili czuł się podwójnie kiepsko, z powodu swojego stanu ciała jak i umysłu, który wyglądał jak wielka czarna dziura wchłaniająca wszystkie racjonalne myśli. Ukucnął na chodniku, który w takich chwilach zawsze zachęcał do ułożenia się na nim i poddaniu ogarniającemu snu. Chłopak jednak dzielnie się trzymał ocierając wargi i odrzucając chusteczkę pod nogi, czekając na swoją księżniczkę, która zagłębiła się w smoczą jamę. Na tą myśl parsknął śmiechem, układając głowę na kolanach i przymykając oczy. Żołądek bolał go i ściskał, ale wszelkie odruchy wymiotne ustały.
- No już - rzucił Krzysiek, wychodząc po paru minutach na chodnik i zaglądając mu w twarz bez skrępowania. - Wyglądasz jakby cię coś przeżuło i wypluło. Następnym razem dostaniesz Piccolo w plastikowym kubeczku - zakpił, wyciągając do niego ramię. Musieli przejść kawałeczek, około dwustu metrów żeby dostać się do taksówki. - Chodź rzygowino, współpracuj to będziesz szybciej w łóżku.
- Mmmm... - wymamrotał Filip połową umysłu tonąc już w czerni snu, a drugą zmuszając się do powstania i uchwycenia Krzyśka. Cały lgnął do niego, mimo że czuł się bezwładny jak lalka. - Do ciebie chodźmy – szepnął nieskładnie, mając ochotę zasnąć na przyjacielu.
- Nie pieprzę się z zarzyganymi dzieciakami - zastrzegł Krzysiek, pomagając mu iść i wspierając na sobie. - Mam współlokatorów, więc buzia na kłódkę. Przebieraj nogami Fifi, raz raz.
Jak rozkazał, tak też się stało, bo Filip nie powiedział już nic zrozumiałego, kiedy w końcu złapali taksówkę. Ogarniała go tak ogromna senność, że nie potrafił jej już hamować, bez pardonu układając się na kolanach Krzyśka, kiedy jechali pustymi ulicami Warszawy.