Ile warte jest życie 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 14:25:49
Zaczynało świtać, kiedy zgrzytnął klucz w zamku. Drzwi, nie przytrzymane trzasnęły głośno, wyrywając Zanazahna z głębokiego snu. Potarł oczy i zerknął na fosforyzujące cyfry zegarka. Dochodziła czwarta. Po trzaśnięciu zapanowała cisza. Zaniepokojony wylazł z łóżka i wyszedł do przedpokoju, zapalając światło.
- Przepraszam, nie chciałem cię obudzić - mruknął chłopak, oparty o zamknięte drzwi
- Nic się nie stało - odparł Zan odruchowo
- Wracaj do łóżka
Killo zdjął kurtkę i powiesił ją na wieszaku obok płaszcza mężczyzny, po czym przeszedł do kuchni. Zan poszedł za nim, plaskając bosymi stropami o kamienna posadzkę. Jasnowłosy usiadł przy stole i oparł głowę na rękach, nieświadomy obserwujących go orzechowych oczu
- Jak poszło?
Drgnął, zaskoczony obecnością mężczyzny.
- Nijak...
- To znaczy? - Zan zakrzątnął się po kuchni, wrzucając do kubka torebkę imbirowej herbaty i wstawiając staromodny czajnik z gwizdkiem na ogień
- Jeden z trzech...
- A dwa pozostałe?
Killo podniósł się nieco i wyciągnąwszy z tylnej kieszeni dwa pomięte świstki przesunął je po stole w kierunku mężczyzny. Zan szybko przebiegł wzrokiem po czarnych linijkach pisma. Starszy pan, przechodzący przez pasy, po ziółka dla swojej żony, potrącony przez furgonetkę i dziewięcioletni chłopczyk, próbujący wyłowić psa ze zbiornika na wodę deszczową. Czajnik zagwizdał. Czarnowłosy odłożył kontrakty na stół po chwili postawił przed chłopakiem parujący kubek
- Ja nie mogłem... - zaczął Killo, ale głos uwiązł mu w gardle - Przecież ten dziadek... i ta kobieta czekająca w domu, aż przyniesie jej zioła, tylko z apteki na drugiej stronie ulicy... mógłbyś tak? Albo ten dzieciak. To nie był jego pies... tylko mu się żal zrobiło. Wyciągnąłem najpierw jego, a potem psa...ojciec pozwolił mu go wziąć do domu...
Zan oparł rękę na jego ramieniu. Ubranie wciąż było lekko wilgotne, czego nie zauważył od razu.
- Dobrze zrobiłeś Killo - pogłaskał go delikatnie po policzku
W tym momencie zadzwonił telefon. Chłopak spuścił głowę, zacisnął wargi i nie pofatygował się by odebrać. To Zan podniósł słuchawkę.
- Tak. Nie może w tej chwili podejść. Mogę przekazać. - chwila ciszy - Tak. Dobranoc.
- Kiedy mam się stawić? - w głosie Killo pobrzmiewała tak rezygnacja, że aż żal się robiło
- W południe
- To ja się położę...
Mężczyzna w milczeniu przyglądał się jak jasnowłosy znika w łazience. Dobiegł go szum wody napuszczanej do wanny i plusk, kiedy chłopak się w niej zanurzył, a potem zaległa cisza. Nie wracał do łóżka, wiedział że i tak by nie zasnął, czekał aż Killo się położy, jednak z łazienki nie dobiegały żadne odgłosy. Zaniepokojony cicho nacisnął klamkę. Leżał w wodzie na plecach, z głową opartą o brzeg wanny. Jego pierś unosiła się w cichym, spokojnym oddechu. Zan czuł się naprawdę podle budząc go. Jasne rzęsy zatrzepotały nerwowo, ukazując zamglone zmęczeniem błękitne tęczówki
- Sądzę, że wygodniej będzie ci w łóżku - pogłaskał jasną czuprynę
- Cholera zasnąłem... - chłopak wytarł się zielonym, puszystym ręcznikiem, podanym mu przez mężczyznę i nago zniknął za drzwiami sypialni. Czarnowłosy wypuścił wodę, umył wannę, rozrzucone po podłodze ubranie wepchnął do kosza na brudną bieliznę i wrócił do łóżka. Killo już spał, jednak podświadomie, gdy poczuł obok siebie drugie ciało, odwrócił się przytulając mocno do Zana. Nie poruszył się ani razu do momentu, gdy mężczyzna zmuszony był go obudzić.
- Killo... Killo!
- Jeszcze chwilkę - mruknął zaspany głos, gdzieś spod jego ramienia
- No dobrze, ale chwilkę.... Chwilka minęła, obudź się!
- Nie śpię...
Zadziwiające jak łatwo tym, razem przebiegła pobudka. Chłopak usiadł na brzegu łóżka, ze skrzyżowanymi nogami i przeciągnął się zamaszyście. Potem spojrzał na zegarek i zbladł. Powoli zaczął się ubierać. Z komody wyciągnął czyste bokserki i śnieżnobiałe skarpetki, nałożywszy je przeszedł do drugiego pokoju. Zan podreptał do kuchni przyszykować mu śniadanie. Mleko, w otwartym kartoniku, nie wiedzieć czemu, skwasiło się. Spróbowawszy skrzywił się i wylał je do zlewu, kartonik upychając do kubła na śmiecie. Pozostawały kanapki. Chleb, wyjęty z szafki nad lodówką był nieco twardy, ale wciąż nadawał się do zjedzenia. Zan odnotował w myślach, że trzeba zrobić zakupy. Szybko posmarował kilka kromek masłem orzechowym i wstawił wodę na herbatę. Killo przysiadł na wysokim stołku przy kontuarze i bez entuzjazmu zabrał się za jedzenie. Nie wyglądał najlepiej, był blady, włosy sterczały każdy sobie, tworząc wokół twarzy niesforną burzę.
- Załóż bluzę pod kurtkę - upomniał go czarnowłosy - wczoraj zmarzłeś, nie chcę żebyś się przeziębił
-...- skinięcie głową
- Podrzucę cię, muszę zrobić zakupy, bo lodówka świeci pustkami
-...- kolejne skinięcie
- Słuchasz ty mnie w ogóle?
-...- skinięcie po raz trzeci
Zanazahn westchnął, najwidoczniej jego kochanie nie było w nastroju do rozmowy. Przeszedł do pokoju i przebrał się szybko w bardziej eleganckie ubranie. Wyszli razem. Mężczyzna machnął ręką na klucze Killo leżące w miseczce na stoliku, najwyżej na niego poczeka. Winda, jak na złość, zepsuła się i zmuszeni byli zejść schodami, samochód nie robił problemów. Drogi były niemal puste, bo ludzie, dotarłszy do pracy nie kręcili się po mieście. Zan zatrzymał się przed niskim, pięciopiętrowym, obskurnym budynkiem. Nad drzwiami rzęził w połowie przepalony, niebieski neon. Killo nie ruszył się, wpatrując zamyślonym wzrokiem przed siebie. Kap, kap, kap pierwsze krople deszczu zadudniły o szybę auta, zgarnięte natychmiast przez automatyczne wycieraczki z czujnikiem
- Idź już, bo się spóźnisz...
- Tak
- Killo?
Chłopak podniósł głowę i spojrzał na mężczyznę, pytająco unosząc brwi. Zan uśmiechnął się do niego i pocieszająco poklepał go po udzie
- Nie martw się, zrobię zakupy i będę czekał w tej kawiarni na rogu - wskazał ręką - Zabiorę cię na jakiś obiad i pojedziemy do domu, co?
- Dobrze.
Otworzył drzwi i wysiadł na wzmagający się deszcz. Zan, zły, patrzył jak znika w drzwiach nie odwracając się ani razu.

Killo powoli wspinał się po drewnianych, skrzypiących schodach, na czwarte piętro. Dzwonek, wyrwany z gniazda nie działał odkąd pamiętał. Zapukał głośnio. Po chwili usłyszał ciche człapanie i drzw3i otworzyła mu wiekowa kobieta w powycieranym granatowym swetrze i grubych, kwadratowych okularach
- O, to znowu ty - westchnęła - Co tym razem udało ci się zepsuć?
Zignorował ją wchodząc do dalszej części mieszkania, gdzie znajdowało się przejście. Stanął pod dwuskrzydłowymi, drewnianymi wrotami, sięgającymi od sufitu do podłogi i skinął głową strażniczce. Pociągnęła wystającą z jednej ze ścian wajchę i odrzwia, z sykiem, trzaskiem i potwornym skrzypieniem otwarły się na tyle, że Killo mógł się przecisnąć na drugą stronę. Zaraz za nim zatrzasnęły się. Otoczyła go wszechobecna mokra mgła, zza której, gdzieś bardzo, bardzo daleko przebijało słabe, białe światło. Chwilę trwało, zanim zatańczył przed nim mały, czerwony punkcik przewodnika. Szedł powoli, ostrożnie stawiając stopy w wirującym białym dymie nie widząc nic. Wreszcie przewodnik zatrzymał się. Killo uczynił to samo. Gdy mgła zaczęła opadać, przyklęknął na jedno kolano i opuścił nisko głowę. Sala wykonana była z przezroczystego kryształu. Jej centralnym punktem były strome, szklane schody, u szczytu których kłębił się biały, aromatyczny dym. Z tego dymu zagrzmiał głos, gdy tylko chłopak zajął swoja zwyczajową pozycję
- Po raz kolejny się na tobie zawiodłem!!!
- Wybacz, Panie - wyszeptał
- Ile razy mam wybaczać? Dostajesz najprostsze zlecenia, na jakie tylko mnie stać! I nawet z połowy z nich nie potrafisz się wywiązać!!!
- Ja nie nadaję się - zaczął Killo rozpaczliwe
- Milcz!!!!!!!!!! Jak śmiesz odzywać się nie pytany!
- Wybacz, Panie...
- To jest ostatnie ostrzeżenie Killo, albo zaczniesz wreszcie normalnie pracować, albo poniesiesz konsekwencje!
- Tak, Panie
- Zejdź mi z oczu!
Mgła zawirowała tak szybko, że Killo zakręciło się w głowie. Podniósł się zdezorientowany, poszukując wzrokiem czerwonego światełka. Nie spieszyło się. Pojawiło się dopiero po długiej chwili, gdy niemal był gotowy ruszyć przed siebie po omacku. Kilka minut łomotał otwartą ręką w drewniane wrota, zanim strażniczka zdecydowała się mu otworzyć. Oparł się o zamykające się drzwi, usiłując opanować drżenie kolan. Bezskutecznie. Jedynym pocieszeniem był fakt, że upiorną wizytę ma już za sobą i że w kawiarni na narożniku czeka na niego Zan. Deszcz zacinał nadal równo, dostając się za kołnierz kurtki i spływając nieprzyjemną, zimną stróżką po plecach. Przebiegł te kilkanaście metrów z ulgą wchodząc do ciepłego, suchego wnętrza lokalu. Zana jeszcze nie było, pewnie wciąż robił zakupy. Killo usiadł w przy stoliku stojącym w samym rogu Sali i poprosił o herbatę. Zapatrzył się w czarną powierzchnię płynu. Bezmyślnie. Minuty mijały długie, nieprzyjemne. Rozejrzał się po lokalu. Był jedynym gościem o tak wczesnej godzinie. Ciekawe co zatrzymywało Zanazahna? Zamówił kolejną herbatę, czując się coraz bardziej podle, o ile było to jeszcze możliwe. Minęła szesnasta. Kawiarnia zaczęła się zapełniać ludźmi i gwarem ich rozmów i przytłaczającym ciężarem beznadziejności, jaki nagle ogarnął Killo. Zapłacił rachunek, dorzucając skromny napiwek i wyszedłszy z lokalu powoli skierował się w stronę metra. Deszcz padał wciąż nieprzerwanie, niestrudzenie przemaczając białą kurtkę i ciepłą bluzę którą miał pod spodem, docierając do skóry, ziębiąc i drażniąc. Wagon metra pełny, co było normalne, gdyż ludzie wracali właśnie z pracy do domów, wlókł się niemiłosiernie. Winda wciąż nie działała. Stopień po stopniu wspiął się na dwunaste piętro i zastukał do drzwi z nadzieją, że może jednak Zan już będzie. Odpowiedziała głucha cisza. Z westchnieniem przysiadł na schodach, ignorując nieprzyjemne uczucie, gdy mokry materiał przykleił się do skóry. Było mu zimno. Był zmęczony. Oplótł ramionami kolana i oparł na nich głowę, zamykając oczy.
Delikatne szarpnięcie za ramię przywróciło go do rzeczywistości. Na klatce schodowej panowała nieprzenikniona ciemność, bo ktoś dowcipny powykręcał wszystkie żarówki, a nikt nie był na tyle zaradny, by wkręcić nowe.
- Cholera, jesteś cały mokry... Przeziębisz się!
Zan podźwignął go na nogi i pchnął przed sobą do drzwi mieszkania. Szybko otworzył wszystkie cztery zamki i weszli do środka, zapalając światło. Killo przekrzywił głowę, przyglądając się czarnowłosemu, który z furią szybko zdjął płaszcz i buty i zaczął rozbierać jego samego z mokrych ciuchów. Został popchnięty do łazienki, gdzie reszta ubrania wylądowała na podłodze. Mężczyzna wszedł z nim pod prysznic, odkręcając silny strumień ciepłej wody. Przyjemnie było tak stać, przytulając się do piersi Zana, czując strugi gorąca, spływające po plecach. Zbyt przyjemnie. Musiał przysnąć, bo rozbudziło go ciche przekleństwo
- Killo, nie śpij!
Nie miał ani siły, ani ochoty się odzywać. Ze stoickim spokojem przeczekał wycieranie i moment, gdy mężczyzna nałożył na niego ciepłą, flanelową koszulę i pociągnął w stronę sypialni, kładąc do łóżka i szczelnie okrywając kołdrą po samą szyję
- Nie wyłaź, zaraz wrócę - pocałował go w czoło i znikł za drzwiami
Niepotrzebnie to mówił, bo jasnowłosy nie miał najmniejszej ochoty ani się poruszyć, co dopiero mówić o wstawaniu. Koszula grzała przyjemnie, to samo pościel. Wreszcie było mu ciepło. Zamknął oczy rozkoszując się tym uczuciem
- Kochanie, wypij to - znów rozbudził go głos Zana
Dla świętego spokoju wypił kilka łyków z parującego kubka podanego mu przez mężczyznę. Gardło zadrapało go, powodując atak duszącego kaszlu. Zwinął się w kłębek, na boku, przyciągając kolana do brzucha. Zamknął oczy i pogrążył się w głębokim śnie.
Zanazahn przyglądał mu się z niepokojem. Ewidentnie mały przeziębił się. Był wściekły. Kiedy wracał z zakupów z podporządkowanej ulicy wyjechał z dużą szybkością sportowy, czerwony samochód. Nie zdążył wyhamować i z impetem uderzył w granatowego Nissana należącego do czarnowłosego. Auto siłą rozpędu uderzyło w latarnię. Obie pary drzwi zakleszczyły się, zamykając Zana w środku. Oczywiście, że mógł się wydostać. Ale wokół kręciło się tylu ludzi, że na pewno ktoś by zauważył. Przyjechała straż pożarna, z ciężkim sprzętem do cięcia blachy i najpierw uwolniła ciężko rannego kierowcę sportówki, a następnie jego samego. Uparli się, by zawieźć go do szpitala, skąd wyszedł po dość gwałtownych protestach. Kawiarnia była już zamknięta, chciał wrócić do mieszkania, ale okazało się, że wszystkie jego rzeczy zabrano wraz z rozbitym samochodem na parking policyjny. Klucze i zakupy udało mu się odzyskać krótko przed północą i wtedy właśnie wrócił do domu, zastając przemoczonego, śpiącego Killo na schodach. Ostrożnie oparł dłoń na czole chłopaka. Było ciepłe, ale nie za bardzo. To dobrze. Po cichu wyszedł z sypialni, przymykając drzwi. Po chwili cofnął się, zgarniając z szafki nocnej Killo jego kontrakty.
Usiadł w kuchni przy stole i zaczął je uważnie studiować, układając w porządku chronologicznym. Z góry mógł zgadywać, z których chłopak zrezygnuje. Na pewno narzeczeństwo, jadące nad morze na pierwsze wspólne wakacje. Na pewno staruszka, idąca do rzeźnika po wątróbkę dla psa, doznająca zawału na środku ulicy. Możliwe, że piętnastolatek, który ukradł ojcu kluczyki do samochodu i zderzył się czołowo z ciężarówką. Na szczęście żaden kontrakt nie był na dziś ani na jutro. Poskładał je w równy stosik i zostawił na kuchennym stole. Zajrzał do chłopaka. Spał wciąż w tej samej pozycji. Gdyby położył się obok, na pewno by go obudził. Westchnął i przeszedł do salonu, rozsiadając się wygodnie w fotelu. Sofa wyglądała niezbyt zachęcająco, tu mógł przynajmniej wyciągnąć nogi na całą długość. Zostawił zapalony mały kinkiecik na jednej ze ścian. Założył ręce na piersi i odchyliwszy głowę do tyłu zasnął.