Bliskość poza planem 26
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 13 2013 10:38:26


Rozdział 26 – Dzieciarnia


Nie chciało mu się, strasznie nie chciało mu się iść na obiad z matką. Przez ostatnie dni siedział zamknięty na wszystkie spusty w mieszkaniu, próbując uporządkować sprawę z konkursem dla młodych zespołów, na równi z chaosem, który kwitł bujnie w jego głowie. Do tego nic nie zapowiadało, aby nastrój miał mu się poprawić, wciąż myślami krążył wokół Krzyśka, próbując jakoś ogarnąć zlepek swoich emocji i przemyśleń co do przyszłości ich związku.
Przetarł twarz dłonią, zamykając mieszkanie i hamując się, aby nie przekląć, gdyż zdawało mu się, że drzwi próbują stawiać mu opór. W końcu odwrócił się, cały się spinając, słysząc znane kroki starszej sąsiadki. Z trudem się powstrzymał aby nie rzucić jej zniechęconego spojrzenia, przekraczając tym samym pewną granicę spokoju, mogącą za jej linią wywołać awanturę. Wyładowywanie się na innych uważał za złe i niegodne, jak na przykład wtedy, kiedy zrobił to Krzyśkowi pół roku temu. Może sam chłopak nie odebrał tego w taki sposób, ale Artur czuł się z tym fatalnie. Z jego wyznaniem również tak się czuł, ze świadomością, że on nie potrafi odwdzięczyć się tym samym. Miał ochotę odciąć się od tego i uciec, męczony wciąż wyrzutami sumienia.
- Cholera – syknął, czekając na windę i dostrzegając na swojej granatowej koszulce plamę czegoś, czego nie potrafił w tej chwili rozpoznać. Nie przejął się zdegustowanym spojrzeniem pani Stułkowskiej, która zapewne była oburzona jego językiem. Wszystko jej kurwa przeszkadza, to że oddycham pewnie też, pomyślał z ironią, prychając i próbując ukryć feralną plamę pod dżinsową kurtką. Miał nadzieję, że matka nie dojrzy tego małego uchybienia w jego ubraniu, jeszcze gotowa kazać mu założyć koszulę pracowników restauracji. Nie miał ochoty na drażnienie ze strony kogokolwiek. Wyciągnął telefon i ponownie przeklął, uświadamiając sobie, że na pewno się spóźni.
- Na Boga, co za wychowanie – mruknęła starsza kobieta, wyginając brzydko karminowe wargi i marszcząc cienkie, zarysowane jedynie czarną linią brwi. Grymas oburzenia na jej twarzy dodał jej jeszcze lat, wyraźnie zaznaczając zmarszczki na skórze przy oczach i na czole. Przypominała Arturowi zasuszoną, egipską mumię, tak popularną w przygodowych filmach o łowcach skarbów. Na myśl o tym zaśmiał się krótko, patrząc na nią i kręcąc głową. Nie miał zamiaru być dziś miły, bo ile można? Kiedy w końcu winda dotarła na piętro oraz rozsunęły się drzwi, Artur ani myślał przepuścić kobiety jak czynił to za każdym razem. Wszedł pierwszy do kabiny, nie przejmując się nawet tym, że trącił sąsiadkę ramieniem. - Jest pan bezczelny! - fuknęła, purpurowiejąc na twarzy i wybałuszając oczy, jakby co najmniej zbezcześcił jej pelargonie, które z taką miłością pielęgnowała na balkonie.
- A pani źle wychowana, przez ostatni rok nie odpowiadała pani na moje grzeczne przywitania – przerwała jej Artur, widząc jak otwiera usta, pewnie z kolejnym zarzutem skierowanym w jego młodzieńczość. Oparł się o jedną ze ścianek, posyłając jej rozbawione spojrzenie.- I dlatego od dziś może pani liczyć na kolejny rok, ale bez słodkości z mojej strony, a jedynie młodzieńczą złośliwością, której sama pani swoim starczym uporem dała początek. Nie będzie już „och witam droga sąsiadko” ale „ witam krowo”. Skoro pani nie szanuje mnie, ja nie będę szanował pani. Koniec kazania, do widzenia. - Nie czekając na to, co powie sąsiadka, nacisnął przycisk przymusowego zamykania drzwi, nie mając zamiaru słuchać jej jazgotu i bluzgów, których początek i tak trafił mu do uszu, kiedy tylko skończył mówić. Pierwsze słowa od razu dały mu jasną odpowiedź skąd też starsza pani czerpie do niego niechęć, a raczej nienawiść w tym wypadku, skoro nazwała go „obrzydliwym pedałem”. Uśmiechnął się jedynie do siebie, czując nawet jako taką ulgę, że dał upust swoim emocjom oraz przy okazji dowiedział się co leży starej na sercu.

***


Justyna popiła nieco wytrawnego, białego wina, ujmując w szczupłe, upierścieniowane palce smukły kieliszek i śledząc wzrokiem grę świateł, jaką dawały oplecione wokół balustrady tarasu pnące kwiaty. Westchnęła cicho, odrobinę zniecierpliwiona. Czekała już na Artura dobry kwadrans, a nadal nic nie wskazywało na to, by syn miał się wkrótce pojawić. Miała nadzieję, że w końcu sobie szczerze porozmawiają, tak od serca, bez niepotrzebnego unoszenia się dumą, bez marudzenia o wtrącaniu się, o inwigilacji, o matczynej nadgorliwości, bla bla bla... Artur wydawał się jej taki dziecinny, gdy obrażał się, kiedy zwracała mu uwagę na różne rzeczy, których on nie zauważał. Albo nie chciał zauważać. Na przykład sprawa Krzyśka, inteligentnego, przystojnego chłopaka, który miał szansę naprawdę wiele w życiu osiągnąć, a do tego wyraźnie dojrzał ostatnimi czasy. Wydawał się taki pewny swego, gdy ostatnio rozmawiali, zaledwie kilka dni wcześniej, a jednocześnie taki... rozpromieniony. Opowiedział jej w kilku słowach, że Artur dał mu szansę, i kobieta patrząc na niego doskonale wiedziała, jak owa szansa musiała wyglądać. Serce ściskało jej się z bólu na myśl, że jej syn może odrzucić taką okazję. Okazję na miłość.
Inną sprawą było to, że Artur nie wybierał się na studia. Studiować po prostu nie chciał. Pracować najwyraźniej też nie, bowiem ilekroć namawiała go, żeby pomógł jej w prowadzeniu restauracyjnej schedy zwyczajnie ją zbywał! A żeby rozglądał się za czymś innym też jakoś nie zauważyła. Zacisnęła lekko wargi, czując jak irytacja niebezpiecznie podnosi jej ciśnienie. Wyjęła z paczki leżącej na stoliku długą, cienką cygaretkę i zapaliła, puszczając kilka aromatycznych obłoczków dymu. Taak. Życie potrafiło być przyjemne. Chwilami.
Z głębi mieszkania dobiegł ją jakiś rumor. Pewnie przyszła, mała pokraka, zakpiła w myślach, patrząc wyczekująco w balkonowe drzwi prowadzące do salonu. No dalej, pokaż mi się no, syneczku.
Artur pojawił się po paru minutach, zaczepiany przez Maxa, od którego radości nie mógł się opędzić, a nawet nie chciał.
- Cześć – rzucił do matki, przyklękając jeszcze raz przed psem, aby poczochrać go za uszami.
- Cześć - odparła wolno, oglądając go jak nieboskie stworzenie. Chudy, rozczochrany i blady. W ogóle o siebie nie dba. Mentalny stary kawaler, cholera by to, pomyślała, zaciągając się głęboko dymem. - Siadaj. Zaraz przyniosę obiad.
- Jasne. - Artur z uśmiechem jeszcze chwilę głaskał psa, żeby w końcu puścić go i ruszyć do łazienki, aby umyć po nim ręce. Podróż do Marek nieco go zmęczyła, ale zwalał to na małą dawkę snu oraz ogólny stan psychiczny. Gdzieś przez myśl przeszło mu, że chyba już czas się ogarnąć i zakończyć ten strajk okupacyjny własnego sumienia, w końcu ile można, ale zapomniał o tym kiedy wkroczył na taras.
Justyna postawiła na stoliku dwa duże, porcelanowe talerze pełne parującej, niesamowicie apetycznie wyglądającej paelli z owocami morza. Spocona butelka wina i kieliszek dla Artura stały obok na tacy. Lubiła pić wino zmrożone do temperatury niższej, niż zalecali to producenci. Oczywiście w swojej restauracji nie stosowała takich tricków, ale przecież będąc u siebie mogła jeść i pić jak jej się podobało. Bez żadnych głupich reguł, po prostu czysta przyjemność.
- Jedz skarbie, nie czekaj na oklaski - powiedziała, siadając z gracją salonowej lwicy na eleganckim, rattanowym krześle. Wzięła ze stołu białą serwetę i rozłożyła sobie na kolanach, wygładzając niemal pedantycznie. Krewetki, soczyste i różowe wdzięczyły się na talerzach.
Artur od razu poczuł się jak w domu, a tym samym feralny nastrój nieco odstąpił, pozwalając mu odetchnąć.
- Dawnego tego nie robiłaś – powiedział, chwytając za widelec i nawet odnajdując na dnie swojego żołądka chęć do jedzenia.
- Dawno tyle na ciebie nie czekałam - dogryzła mu, nabierając na widelec odrobinę ryżu i otaczając go miękkimi wargami. Przymknęła oczy, rozkoszując się wyraźną, szafranową nutą potrawy. Nie było chyba nic lepszego od jedzenia obiadu w ciepłym, wrześniowym słońcu, z kieliszkiem mroźnego wina i zmąconym błękitem nieba nad głową. - Ale, kochanie, jedz i opowiadaj. Nie każ mi czekać dłużej - uśmiechnęła się kącikiem ust, bardzo powściągliwie, popijając alkohol.
- Daj mi odrobinę wytchnienia, dopiero zacząłem jeść. - Artur wziął pierwszy kęs, zwracając wzrok na niewielki ogród roztaczający się na tyłach domu. Całe napięcie i stres jaki w nim siedział opadły. Napił się ze swojego kieliszka, zwracając spojrzenie na matkę. - Zanim zacznę denerwować cię swoimi historiami, umil mi czas i powiedz jak tam biznes w Poznaniu się kręci.
- Na tyle dobrze, że mógłbyś go przejąć - odparła lakonicznie. Jadła bardzo powoli, dokładnie żując każdy kęs. Zbyt długo stała przy garach, żeby połknąć wszystko w pięć minut jak prosię. Dosyć, że widziała już, jak Piotr posila się swoimi kanapkami. Aż dreszcz biegł po plecach od patrzenia.
- Może, kiedyś – powiedział wymijająco syn, zabierając się za krewetki, które uwielbiał, a zwłaszcza tak przygotowane przez Justynę. - Myślałem o szkole fotografii w Warszawie. - Uniósł spojrzenie na nią, chcąc odczytać reakcję na taką wiadomość, która w sumie też nie była do końca pewna. Bo jeśli los zespołu pójdzie w dobrym kierunku dzięki konkursowi, to i te plany mogą się zmienić.
- Jesteś pewien, że posiadasz ku temu predyspozycje? Tak zwany szumnie talent? - zakpiła, unosząc pytająco brew. No proszę, jednak coś tam się w tej beztroskiej głowie roi, pomyślała, osuszając usta chusteczką by nie zabrudzić kieliszka z winem. Max leżał rozparty i zadowolony u jej nóg.
- Jakbym go nie miał, to byś mnie nie zabierała na te wszystkie imprezy, karząc robić oszałamiające zdjęcia, aby było co wrzucić na stronę. - Artur posłał jej ironiczny uśmiech, zajadając wolno nabitą na widelec krewetkę.
- Skąd wiesz, że po prostu nie potrzebowałam bodyguarda? - odparła spokojnie, mierząc go czujnym, przenikliwym spojrzeniem. Kolczyki na sztyfcie w jej uszach iskrzyły się przy każdym ruchu kształtnej głowy. Kiedyś, wiele lat wcześniej dostała w prezencie od swojego ówczesnego męża perły. Nigdy ich nie nosiła. Perły są dla starych bab, mówiła mu wtedy, ale on upierał się przy swoim, och - jak - znakomitym guście. Chyba nigdy nie byli dobraną parą. Cieszyła się, że Artur odziedziczył większość cech po niej samej. Przynajmniej wiedziała czego się po nim spodziewać. - Oczywiście, będę finansować twój kurs. Jednocześnie nalegałabym - powiedziała z naciskiem - byś nie zapominał o mojej propozycji dotyczącej Poznania. Chciałabym, żeby naprawdę głęboko się nad tym zastanowił.
Mężczyzna pierwszy raz poczuł, że może nie byłby to zły pomysł. Chociaż miał obawy, czy po paru miesiącach nie będzie robił wszystkiego, aby ktoś inny zajął się za niego sprawami restauracji. Dusza artysty nie pozwalała mu na takie poświęcenie dla jednej sprawy. Bo jakby wpadł w wir pracy, to kto wie czy miałby czas na fotografię. Ale z drugiej strony już miał dość, że nie ma własnych pieniędzy. To znaczy miał, ale takie kieszonkowe może i imponowało w latach nastoletnich, bo w obecnych raczej nie, stając się bardziej powodem do wstydu.
- Pomyślę. Wyprowadzka mogłaby mi dobrze zrobić – odparł po paru chwilach milczenia i popijania wina.
- Trzymam za słowo - powiedziała słodkim głosem, mrużąc po kociemu oczy. Od razu było widać zresztą kto rządzi w tym domu. - Teraz opowiadaj co u ciebie. Ze szczegółami, wyczerpująco i bez migania się. Nie myśl, że gotowałam na darmo.
Artur westchnął, jakoś przez całą rozmowę próbując ominąć tą część, kiedy będzie musiał mniej więcej opisać co przez ostatni tydzień wyrabiał. Jeśli skłamie bądź zacznie kręcić, wiedział, że Justyna wychwyci to w mig, kojarząc tak fakty, że będzie się jej coś nie zgadzać. Pozostawało więc w paru szczerych słowach zdać relację, mając nadzieję, że nie zacznie wypytywać o konkrety.
- Widziałem... - zaczął, ale musiał się napić, a raczej opróżnić całkowicie kieliszek, aby móc mówić dalej. - ...widziałem ojca jak wychodził od ciebie z restauracji. - Nie patrzył na matkę, dojadając ryż z dodatkami papryki.
- Marek był u mnie, nic wielkiego, przerwa na kawę powiedziałabym - mruknęła, kończąc jedzenie i składając serwetę z kolan w równą kostkę. Biel materiału niemal raziła w oczy. - Mówił coś tak o książce, jakąś książkę chyba pisze, niewiele zrozumiałam z jego bełkotu, naprawdę. Dziecko przyprowadził ze sobą, wyjątkowo łakome. Strasznie się brudziło, nie to co ty jako malec, zawsze czyściutki, buzia aż lśniła - uśmiechnęła się z zadowoleniem, patrząc na Artura grzebiącego w talerzu. Czyżby mu nie smakowało?
- To jego dziecko?
- Skoro je ze sobą prowadza, to czyje ma być, co Artur? - spytała z nutką złośliwości w głosie. - Co się tak na niego uwziąłeś? Przecież masz od niego święty spokój, nikt nie oczekuje po was jakiejś, nie wiem, zażyłości? Jak to mówią, krzyż na drogę i bywaj zdrowy, Mareczku - sarknęła, mocząc usta w kieliszku. Co rusz zresztą sobie dolewała.
- Wiem, nieważne. - Artur przymknął oczy, mając ochotę iść do swojego starego pokoju i usnąć w otoczeniu John'a Lennon'a, Deep Purple czy Guns`n`Roses.
- Kochanie, o co chodzi? - zapytała w końcu bez ogródek, widząc jego podły nastrój i to, jak zamknięty był w sobie. To nie było coś, co miała ochotę oglądać. - Stało się coś, coś cię gryzie?
- Nic, minęło. Nie mówmy o tym. Dasz mi zapalić? - sięgnął po kolejną porcję dania, czując jak nieco apetyt mu ucieka, chciał jednak zjeść na przekór własnemu żołądku.
- Co, znowu przeżywasz, że okazał się skurwysynem? - mruknęła, podsuwając mu paczkę cygaretek i podając ognia. Niezwłocznie również dolała synowi wina. Jak dla niej, mogli się nawet upić, skoro Artur obiecał nocować. - Skarbie, daj sobie siana, że tak się wyrażę. Nie jest warty by skupiać na sobie atencję takiej utalentowanej główki - puściła do niego oko, robiąc przy tym zabawną minę. Miała nadzieję, że wisielczy humor nie zdominuje całego wieczoru.
- Wiem, ale ciężko przejść obojętnie obok tego, co nagle rozpierdala mi głowę jak go widzę – odparł z naciskiem Artur, starając się za bardzo nie pokazywać swoich prawdziwych odczuć względem tej sprawy. Nie miał na to sił, a przecież przyjechał odpocząć, a nie prowadzić terapię z Justyną. Zaciągnął się, opierając o krzesło i sięgając do Maxa, który co parę minut zmieniał miejsce, zapewne niezdecydowany od którego z nich ma się domagać uwagi.
- Powiedzmy, że rozumiem... Artur, na litość, jesteś dorosłym facetem, co chwilę to powtarzasz, weź się w końcu odczep od niego, bo mam wrażenie, że Marek jest tu jakimś cholernym pępkiem świata, a ja nic dla ciebie nie zrobiłam! Nawet obiadu nie pochwaliłeś - rzuciła mściwie, czując jak irytacja kolejny raz tego dnia podpływa jej do gardła. Ciężko było Justynie okiełznać własny choleryzm.
- Przepraszam, po prostu mam zjebany tydzień – powiedział po paru minutach syn, wcześniej zaciągając się głęboko, próbując jakoś się uspokoić. - Przecież wiesz, że uwielbiam twoją kuchnię, nawet jeśli jest to zwykła grzanka z masłem i miodem – dodał łagodniej, próbując się uśmiechnąć.
- Mhmmm... A jak ci się układa z Piotrem, skarbie? - spytała nagle, uśmiechając się zachęcająco. Dociekliwy zorientowałby się, że jest to po prostu sztuczny uśmiech wścibskiej matki. Artur niekoniecznie o tym wiedział. - Coś chory ostatnio był, dzwonił do mnie, że jakieś zwolnienie ma, cały tydzień w łóżku - powiedziała, przeciągając nieco wyrazy i bawiąc się swoim kieliszkiem. Przynajmniej próbowała ukryć swoje zainteresowanie sprawą.
- Układa? Ja z nim nie randkuję – odparł Artur, nie rozumiejąc po co o to pyta. Pewnie chciała wybadać, co między nimi jest. Miał ochotę się zaśmiać, chociaż znał ją na tyle, że mógł to przewidzieć wcześniej. Sięgnął po wino i napił się, na przemian paląc. - Wiem, że choruje, rozchorował się u mnie – dodał swobodnie, jakby chcąc dać znać Justynie, że nadal się spotykają, mimo że tylko na seks, chociaż ostatnio ich znajomość rozwinęła się też w inną stronę, ale o tym nie miał zamiaru wspominać.
- Nie randkujesz, bo już ten etap macie za sobą, tak? - dopytała zgryźliwie, po raz kolejny dolewając mu wina z przymilnym uśmiechem. Gdyby nie szalone podobieństwo, można by pomyśleć, że wcale nie łączy ich relacja dziecko - rodzic. Justyna starała się być raczej przyjaciółką, niż nobliwą mamusią marudzącą, że syn nie przyprowadzi do domu dziewczyny z jajnikami pełnymi potencjalnych wnuków. Zresztą, nie miała wielkiej ochoty zostawać babcią.
- Tak, teraz cieszymy się tym, czym nas obdarowała natura. - Syn również posłał jej uśmiech, doskonale odczytując jak bardzo pałała sympatią do jego kochanka.
- Artur, spytam wprost, bo wydaje mi się, że niebyt lotny jesteś dziś w łapaniu aluzji. Związałeś się z nim, tak? Rzuciłeś Krzysia i wybrałeś jego? - spytała, udając, że w sprawie Krzyśka nic nie wie. Zdawała sobie sprawę, że Artur byłby zły gdyby dowiedział się, że się z nim kontaktowała.
- Nie i nie. Nie związałem się z Piotrem i nie rzuciłem... jeszcze Krzyśka – westchnął. przecierając oczy i czując jak grzejące go przyjemnie słońce w plecy zaczyna go usypiać. Nie miał ochoty o tym rozmawiać, wiedząc, że matka będzie próbowała przekonać go do pozostania z Krzyśkiem, wolał już słuchać o Szymonie. - Ach i wrócił, jakieś parę dni temu.
- Rozmawialiście? I co u niego słychać? - wyraźnie się zainteresowała, idealnie udając nie mającą o niczym pojęcia, naiwną matkę. Tak sobie myśl, perfidny bachorze, zakpiła w duchu, i wszystko mi tu wyśpiewaj.
Artur wzruszył ramionami.
- Dobrze, wyprowadził się z domu, znalazł pracę.
- Nie drażnij mnie, dziecko, bo polecą wióry - pogroziła mu palcem, pociągając solidny łyk i zapalając kolejnego papierosa. - Mów. Jestem twoją matką i chcę wiedzieć na czym stoimy.
- Stoimy? - Artur miał ochotę się zaśmiać, czując się jak na jakiejś naradzie gdzie omawiali plan działania. Ułożył policzek na dłoni, opierając ją o blat stołu i wolno paląc. - Stoimy na tym, że mam w planach zerwać z Krzyśkiem.
- Rozmawiałeś z nim chociaż, tak porządnie, od serca? Wyjaśniliście sobie zupełnie wszystko, że tak już planujesz to zerwanie, co, Artur? Nie rób niczego pochopnie, zastanów się, pogadaj z nim. Założę się, że nawet nie dałeś mu szansy się wytłumaczyć, wyjaśnić... - westchnęła ciężko, robiąc smutną, zbolałą minę. Bardzo ją to ubodło, szczególnie po tym, jak napatrzyła się na uśmiechniętą, zadowoloną minę Krzysia.
- Nie rób ze mnie skurwiela, ok? - Artur posłał jej urażone spojrzenie, w ogóle nie czując się dobrze z takim spostrzeżeniem. Wychodziło oczywiście na to, że zerwanie ze swoim facetem przyjdzie mu z przyjemnością.
- Nie chcę, żebyś kiedyś żałował, że straciłeś taką... szansę – powiedziała, wolno dobierając słowa. Poprawiła włosy dłonią, wydając z siebie kolejne westchnienie. - Powiem szczerze Artur, uważam Krzyśka za bardzo wartościowego człowieka. Znam go nie od dziś, nic mu nie brakuje, jest przystojny, inteligentny, a do tego przecież cię kocha - skończyła płasko, nie wiedząc za bardzo jak rozmawiać z synem o tak trudnych uczuciach. Dochodziła do wniosku, że najlepiej będzie mówić najprościej. - Myślę, że byłoby błędem z twojej strony nie dać mu drugiej szansy. Miłość nie rośnie na drzewach, nie zdobywa się jej za ładny uśmiech, i kiedy już się pojawi, powinno się ją docenić, a szczególnie, kiedy ktoś się dla ciebie poświęca. Wiem, że ciężko ci to zrozumieć, jesteś mężczyzną i takie tam hormonalne sprawy, ale to co zrobił Krzysiek było moim zdaniem wielkim poświęceniem dla ciebie. On chciał się zmienić właśnie dla ciebie. Nie powinieneś go odrzucać, ot tak - skończyła, gasząc niedopałek w kryształowej popielniczce i patrząc na niego szczerze, poważnie, bez uśmiechu. Naprawdę zależało jej na tym, by syn podjął dobrą decyzję. Nie sposób jednak było ocenić co jest właściwe.
- Tak, mamo wszystko pięknie, ale ja tego poświęcenia nie chciałem, nie prosiłem go o niego. - Artur zgniótł papierosa w popielniczce, odchylając się do tyłu wraz z kieliszkiem w dłoni. - On się zmienił, nie dla mnie, a dla siebie. A jego miłość szanuję, tylko że ja nic takiego nie czuję i nie mam sił zmuszać się do kochania. Nie ma tego u mnie i już! Mnie to męczy.
- Jesteście jeszcze dziećmi - szepnęła, zasłaniając na chwilę usta dłońmi. Doskonale potrafiła wczuć się w sytuację Krzyśka, w jego emocje, nadzieje, i teraz, kiedy Artur powiedział w końcu czarno na białym jak sprawy się mają, poczuła się wręcz winna. Wiedziała, że nie może zmusić syna do niczego, nie może szukać mu szczęścia na siłę, działać wbrew jego woli. Wstała za stolika, lekko wstawiona, podpierając się dłonią o blat i odsuwając sobie krzesło. - Przepraszam na chwilę - wydusiła, nieco zmienionym głosem, mając nadzieję, że nie zobaczy jej odrobinę zaszklonych oczu. Nie chciała wychodzić przed synem na mięczaka, ale nadmiar emocji w połączeniu z alkoholem robił swoje.
Artur przygryzł wargę, doskonale odczytując jej zachowanie i czując z tego powodu nieznośny ból w piersi. Cudownie, pomyślał z goryczą i niechęcią do samego siebie, jednak innego wyjścia z tej sytuacji nie widział.

***


Sara zerknęła krótko przez wizjer, upewniając się, że po drugiej stronie stoi oczekiwany przez nią Wojtek. Dosyć zdziwiła się telefonem od mężczyzny, i to w tak nietypowej sprawie, zupełnie przecież niezwiązanej z ich zawodowymi obowiązkami. Wojtek tłumaczył jej coś mętnie, że koty, że Mateusz, morze i wyjazd, ale niewiele zrozumiała z jego urywanej paplaniny, woląc już, żeby faktycznie przyjechał i opowiedział jej co się stało, skąd nagle spadły na nich zwierzęta i dlaczego tak pilnie musi wyjechać. I to razem z Mateuszem. Węszyła niezłą sensację. Mężczyzna po drugiej stronie drzwi robił parodię pogodnej i sympatycznej miny, szczerząc przy tym zęby i wyglądając tak komicznie, że niemal parsknęła śmiechem. Zacisnęła świeżo uszminkowane wargi, odsuwając się od wizjera żeby mu otworzyć. Miała na sobie buty na obcasie i zwiewną sukienkę w stylu etno, wyglądając jakby zbierała się do wyjścia na randkę. Oczywiście nie było to prawdą, przebrała się specjalnie na wizytę Wojtka, wierząc święcie w maksymę mówiącą, że gej czy nie, kobieta zawsze powinna wyglądać zniewalająco przy mężczyźnie. Starała się zatem jak mogła.
- Hej skarbie - zaszczebiotała, uśmiechając się uwodzicielsko i pobrzękując bransoletkami na nadgarstku jej pulchnej ręki. Cała pachniała słodko i pudrowo. - Masz dla mnie coś ładnego?
- Cześć, przepraszam, że zwalamy to na ciebie, mam nadzieję, że to nie będzie duży kłopot – zaczął mężczyzna, od razu też wysuwając koszyk wiklinowy na przód, skąd dobiegały straszliwe piski kociąt zrozpaczonych, że znowu są w jakiejś ciemnej, zamkniętej powierzchni. Wojtek próbował je uspokajać podczas podróży, ale było to niemożliwe, kiedy chciały wyjść na zewnątrz. Oczywiście parę starszych osób zainteresowało się zwierzętami, racząc go historiami własnych pupili, jak również słuchając z uwagą jaki czeka los kociąt. Było to trochę męczące, ale w końcu dotarł metrem na Kabaty i do osiedla Sary.
- Mmm, jasne, że nie, z chęcią zaopiekuję się waszymi kociakami - odparła niemalże wibrującym w pomruku głosem. Co z tego, że Wojtek jej się nie podobał, a do tego był gejem. Przecież mogła chociaż poudawać, że przyszedł tu dla niej. - Chcesz się czegoś napić? Kawy, herbaty, coś mocniejszego? - uśmiechnęła się pewnie, nachylając się i zerkając do koszyka. Dekolt sukienki rozchylił się mocno, ukazując biust radośnie napierający na cienki materiał, co najmniej jakby lada moment miał się z niego oswobodzić. - Jakie malutkie ślicznotki! Podobne do tatusia, czy do mamusi? - zamiauczała, biorąc Dwójkę na ręce i przytulając sobie lekko do policzka.
- Kawy poproszę – odparł mężczyzna, dochodząc do wniosku, że byłoby niegrzecznie jakby od razu się zwinął, wypadało zostać przynajmniej z kwadrans. Czuł również, że kobieta wcześniej go nie wypuści dopóki nie wyciągnie od niego gdzie jadą z Mateuszem i dlaczego. Dyskretnie rozejrzał się po przedpokoju, spodziewając się różowych ścian z masą kwiatów i innych elementów pasujących do sposobu bycia stylistki.
- Spragniony orzeźwienia widzę - zaśmiała się filuternie, stawiając kotka na podłodze i odbijając w stronę kuchni. Obcasy jej butów stukały dźwięcznie na wyłożonej kafelkami podłodze. Całe mieszkanie urządzone było w stylu paryskiego mieszkanka niebieskiego ptaka, z oryginalnymi, sprowadzanymi z Francji krzesełkami i toaletką w sypialni. Nie było jednak mężczyzny, który by to docenił. - Chodź Wojtek, opowiadaj - zawołała go za sobą, wstawiając na gaz mały czajniczek z gwizdkiem.
Mężczyzna trzymając oba zwierzaki, usiadł na krzesełku oraz poduszeczce ułożonej na nim. Czuł się jak w jakimś domku księżniczki, gdzie dotkniecie czegokolwiek groziło uruchomieniem tajemniczej pułapki likwidującej nieszczęśnika.
- No ten... tak z Matim pomyśleliśmy, że warto sobie zrobić trochę wolnego, a nie siedzieć ciągle w mieszkaniu – zaczął, puszczając koty, które automatycznie przeszły do badania nowego terenu. - Bierzemy śpiwory i na dziko jedziemy nad morze. Piotr ciągle pracuje i chyba nie przepada za zwierzętami, więc pomyśleliśmy z Matim o tobie.
- To milutko, że Mateusz sobie o mnie przypomniał, szkoda tylko, że dopiero wtedy, gdy czegoś ode mnie chce - odparła, nasypując do filiżanki odrobinę kawy z dużej, eleganckiej puszki. - Cieszę się jednak, że znalazł sobie przyjaciela - uśmiechnęła się słodko, jednak jej spojrzenie pozostawało bezlitośnie lustrujące. Nie spuszczała z niego wzroku, siadając na wyrabianym krzesełku z metalowym, malowanym na biało oparciem i zakładając nogę na nogę. - Może w końcu ktoś się nim odpowiednio... zajmie.
- Zajmie? - powtórzył Wojtek, zastanawiając się czy właśnie mówi o jako takim partnerze dla Mateusza, czy może chce mu przypisać inną funkcję.
- No wiesz... - dziewczyna strzepnęła z rękawka sukienki niewidzialny pyłek, robią minę chodzącej niewinności. - Mateusz potrzebuje silnego, męskiego ramienia, więc bardzo się cieszę, że w końcu się odnaleźliście. Ostatnio kiedy go widziałam wydawał się taki nieobecny i wycofany - zrobiła buzię w słodki ciup, akurat w momencie gdy zagwizdał czajnik. Wstała wdzięcznie, niemal profesjonalnymi ruchami przygotowując mu kawę. Miała nadzieję, że Wojtek nie każe się długo podpuszczać i ciągnąć za język. To mogło być irytujące.
Wojtek zmarszczył nieco brwi, w głębi nieco rozbawiony tymi komplementami, które jakby nie patrzeć miały trafić pod jego adres. Zerknął na Dwójkę, która niebezpiecznie zainteresowała się turkusową firanką, a zwłaszcza poskręcanymi frędzlami kołyszącymi się kusząco.
- Hmm...wydaje mi się, że on sam jest silnym facetem – odparł, czując ulgę kiedy Jedynka rzuciła się na swojego towarzysza, tym samym odciągając go od katastrofy, którą miało być wspinanie się po firance. - Kumplujemy się i obaj lubimy wędkować.
- Wierzę na słowo, że noce nad Wisłą mogą być romantyczne - puściła do niego oko, stawiając przed Wojtkiem szkliwioną na kobaltowo filiżankę i podobny talerzyk pełen cynamonowych ciasteczek. - Ale nie ciągnie wam tak od tej wody? - spytała z lekkim uśmieszkiem, już sobie wyobrażając to ich całe "wędkowanie".
- Znaczy jeszcze nie byliśmy razem na rybach, jedziemy nad morze, a ja przy okazji nie bywałem. -Wojtek podziękował za kawę, posyłając jej uprzejmy uśmiech.
- Dzika plaża, gapienie się w gwiazdy, kąpanie bez majtek... Aż ci zazdroszczę - rzuciła, patrząc na niego przenikliwie. To jak mało domyślny był Wojtek było aż śmieszne.
- Żeby tylko pogoda dopisała, bo w deszczu to mało możliwe na cokolwiek z tego – zaśmiał się krótko mężczyzna, upijając łyk płynu. Doskonale wiedział, na jaki tor kobieta próbuję go ściągnąć, ale on nie miał zamiaru mówić jej czy będą się z Mateuszem kochać na piaskach. - Jak zazdrościsz, to też możesz się kiedyś wybrać.
- Wątpię, żeby akurat mnie Mateusz zaprosił na taki wyjazd sam na sam - mruknęła zgryźliwie, niemal miażdżąc wzrokiem trzymaną przez chłopaka filiżankę. Nie dość, że sama nie dostąpiła zaszczytu wybrania się z Matim gdziekolwiek, to ten padalec jeszcze skąpił jej szczegółów! Co za podłość, pomyślała, zagryzając ciasteczko i uśmiechając się wymuszenie samymi ustami.
- Raczej myślałem o twoich znajomych czy coś... - wytłumaczył szybko Wojtek, popijając znowu kawę, chcąc szybko skończyć i wyjść. Coś czuł, że jeszcze trochę i nieświadomie urazi Sarę, a tym samym Jeden i Dwa ponownie znajdą się w ich mieszkaniu.
- Już się nie tłumacz, Wojtek. W końcu to był jego wybór - westchnęła, wygładzając spódniczkę i ponownie zakładając nogę na nogę. - Jeszcze kawy? - spytała przymilnie. Skoro kociarnia zostawała na jej głowie, chłopak mógł się przynajmniej do czegoś przydać i zabawić ją konwersacją. Nie zamierzała mu w tej dziedzinie ani odrobinę folgować.