Rozdział 23 – Powrót
Jacek uniósł brew w wyrazie niedowierzania, widząc jak jego dziewczyna szczebiocze coś słodko do ucha Artura, uwieszona na jego ramieniu. Drugie zajmowała Anka, wciąż nie zamykając buzi, wraz z Kingą zalewając jego kumpla masą bzdurnych tekstów, które on słuchał jedynie z grzeczności wynikającej zapewne także z jego stanu. W końcu dopiero dzisiaj wszyscy ujrzeli i przy okazji dowiedzieli się, że Artura ktoś okradł, przedtem poprawiając mu butem ułożenie żeber, jak i układ twarzy. Na gust Jacka i tak prezentował się znośnie. Odgadywał, że w pierwszych godzinach po wypadku sytuacja jego zdrowia musiała przedstawiać się znacznie gorzej.
- Filip, weź mnie skop – rzucił znudzonym głosem, zwracając się do idącego obok niego niewysokiego chłopaka. Piwne oczy kumpla spojrzały na niego spod ciemnej grzywki w wyrazie niepewności, czy to co usłyszał, jest właśnie tym, co zrozumiał.
- Co?
Jacek patrząc na niego kiwnął głową w stronę trójki osób idących raźno przed nimi.
- Walnij mnie parę razy, to może Kinia też będzie taka dla mnie słodka. Anką też nie pogardzę w takiej chwili.
Na wąskich ustach Filipa pojawił się uśmieszek.
- Zegnij się, jakbyś dostał w brzuch – zaproponował, puszczając oczko do Jacka.
- Pomoże?
- Pomoże.
Jacek wpatrywał się w niego w zamyśleniu, kątem oka obserwując również swoją dziewczynę, która zmieniła pozycję i zamiast polegiwać na ramieniu Artura, trzymała w tej chwili jego dłoń w swojej, wesoło nią huśtając. Zmarszczył brwi i westchnął, czując się idiotycznie, że musi sięgać po takie metody, aby jego własna kobieta się nim zainteresowała. Pewnie gdyby Artur nie był gejem, musiałby z nim poważnie porozmawiać.
- Ojej... - jęknął cicho zatrzymując się nagle. Złapał się za brzuch i lekko pochylił, jakby złapały go mdłości.
Filip próbując pohamować rozbawienie, szybko przybrał przerażoną minę i zawołał do oddalającej się trójki:
- Ruda, coś z Jackiem!
Czerwone włosy zamigotały refleksami światła ulicznych lamp, kiedy dziewczyna gwałtownie obróciła głowę w ich stronę.
- Kocie! - krzyknęła, otwierając szeroko oczy i puszczając Artura, aby szybko znaleźć się przy swoim chłopaku. Stukot jej beżowych, wysokich obcasów rozniósł się dookoła.
Anka również prędko znalazła się przy reszcie, próbując jak oni zorientować się co się dzieje z kolegą. Artur podszedł do nich wolniej, mając także wymalowany niepokój na twarzy. - Coś cię boli? - Kinga kucnęła obok Jacka i czule zaczęła gładzić go po plecach, próbując zajrzeć mu w twarz.
- Tak mnie coś ukuło... - mruknął niewyraźnie mężczyzna, łapiąc jej szczupłą, kościstą dłoń o pomalowanych na turkusowo paznokciach i przysuwając do piersi, do serca.
- Piłeś coś? - Artur stanął nad nimi, żeby od razu wyciągnąć komórkę i zrobić im zdjęcie.
- Boże, Jacek, ty jesteś już koło trzydziestki, może to zawał? - Kinga pobladła, chwytając swojego faceta za głowę, by unieść ją, patrząc na niego przestraszonym wzrokiem.
Jacek miał ochotę westchnąć ciężko, rozbawiony jej domysłami, które całkowicie odbiegały od konkretnego powodu. Spojrzał na nią przepraszająco, po czym objął dziewczynę wokół tali i uniósł, zarzucając sobie Kingę na ramię, co nie było trudne, zważywszy na to, jak niewiele ważyła.
- I w końcu tylko do mnie się przytulasz – powiedział z uśmiechem, czując jak dziewczyna zastyga, zapewne całkowicie zaskoczona tym, że wisi głową w dół. Nie trwało to jednak długo, kiedy przy akompaniamencie śmiechu Anki i Artura, zaczęła piszczeć, stopniowo przechodząc w zduszony rechot.
- Jacek, to się nazywa pierwotne przyciągnięcie swojej kobiety do jaskini – prychnął Artur, chociaż było widać, że próbuję pohamować radość, gdyż obite miejsca jeszcze sprawiały mu ból przy tak gwałtownych ruchach.
- Oj tam pierwotne, po prostu wolę jak Kinia do mnie się przytula – odparł rzeczowo Jacek, uważając, że nie musi tłumaczyć swojego zachowania, bo jego intencje były najzupełniej szczere.
- Ale i tak pięknie to wykombinowałeś. - Artur sięgnął do swojej torby i wyjął z niej polaroida, aby całą scenę uwiecznić, a zwłaszcza wypięty tyłek przyjaciółki na zdjęciu.
- Wyszło? - Anka od razu zabrała mu fotografię, cały czas chichocząc.
Tymczasem Kinga przestała się śmiać i lekko uniosła na ramieniu Jacka.
- Dobra, koniec, jeszcze chwilę i się porzygam – zagroziła, posyłając swojemu facetowi dosadne spojrzenie, po którym od razu grzecznie odstawił ją na chodnik. Poprawiła wzburzone włosy i kremową tunikę, która po tak niewygodniej pozie podjechała jej do góry. - Uwielbiam cię! - krzyknęła po oględzinach głośno i radośnie, rzucając się Jackowi na szyję i całując go.
Filip zaśmiał się, unosząc kciuk do góry. Jak to kobiety można szybko obłaskawić, chociaż równie szybko można je wkurzyć, pomyślał. Ponownie ruszyli, Jacek z Kingą z tyłu, a reszta trójki z przodu, robiąc polaroidem zdjęcia Warszawy nocą, zalaną masą kolorowych świateł ulic i budynków.
Do klubu Kwadrat, niedaleko Galerii Arkadia, dojechali w dobrych humorach, będąc myślami już przy zamówionych drinkach i szalonym wieczorze, jaki na nich czekał.
- Chyba żartujecie, panowie! - Kinga podparła się pod boki, kiedy tylko wróciła z Anką z parkietu, na którym wyginały się jak profesjonalne tancerki przy najpopularniejszych hitach tych wakacji. Reszta grupy siedziała przy szklanym stoliku i popijała zamówiony alkohol, rozmawiając o całym wypadku jaki przeżył Artur, a raczej on i Jacek roztrząsali ten temat, bo Filip tylko dorzucał jakieś pytanie czy kiwał głową.
- Filip, dupa na parkiet! - Turkusowy paznokieć Rudej właśnie w niego został wymierzony.
- Nie, ja dziś odpadam – odparł szybko, rzucając wszystkim niepewne spojrzenia.
- Dlaczego? - Anka posłała mu smutne spojrzenie, od razu budząc w sobie troskę. Usiadła obok Jacka, ściągając bolerko w amarantowym odcieniu, z przyczepionymi na ramionach piórkami. Po dwóch piosenkach z Kingą, zawsze musiała odetchnąć, napić się, aby móc dalej szaleć.
- Pokłóciłem się z Martyną, no nieważne – powiedział natychmiast Filip, spuszczając wzrok na swoje piwo, tak naprawdę przejęty kompletnie inną sprawą, o której niestety nic nie mógł powiedzieć, a na pewno nie przy Arturze.
- O matko, ale to nie powód, aby tyłka nie ruszyć – jęknęła Kinga, do Jacka nic nie mówiąc, doskonale znając jego umiejętności taneczne wraz z jego chęciami do wychodzenia na parkiet. Jej spojrzenie pomalowanych na turkusowo oczu spoczęło na Arturze, którego od razu chwyciła za ramię. - Ty się nie wymigasz!
- Kinga, nie dziś.
- Dziś! O kurwa, to ta piosenka! - Dziewczyna pisnęła, kiedy przez klub rozniosły się pierwsze dźwięki hitu tego lata, Call Me Maybe, Carly Rae Jepsen. Nie namyślając się więcej wyciągnęła Artura za stolika z siłą, o którą nawet ona by się nie posądzała, i pociągnęła go w stronę rosnącego z każdą chwilą tłumu klubowiczów.
Jacek z lekkim uśmiechem przyglądał się temu, ciesząc się, że w takich sytuacjach nie musi czuć się porzuconym na rzecz kumpla geja. Swoją drogą ten nawet dobrze się ruszał, chociaż bardziej parodiował, zwłaszcza kiedy Kinga zaczęła, wraz zresztą tańczących wyśpiewywać refren układając dłoń w telefon, co Artur też podłapał, najwidoczniej zapominając, że wcale nie chciał się tam znaleźć.
- To coś poważnego z Martyną? - Anka odwróciła jego uwagę i zerknęła na Filipa, do którego to pytanie skierowała. - Przecież wy się ciągle kłócicie, jak to rodzeństwo – dodała, popijając swoje piwo.
Filip westchnął, stukając palcem o kufel.
- Nie chodzi o nią, a o Krzyśka – odparł ciszej, nachylając się do pozostałej dwójki, gdy klub rozbrzmiał głośniejszymi dźwiękami, nasilonymi przez wrzaski tych, którzy wyśpiewywali banalne do zapamiętania słowa piosenki.
- Coś mu się stało? - Anka przysunęła się automatycznie bliżej, prawie wciskając się w ramię Jacka, w głowie już mając masę wizji.
- Nie. - Filip pokręcił głową lekko się uśmiechając. - Wrócił.
- Super! - Dziewczyna klasnęła w dłonie.
- No ale czemu milczysz? To cię dobija? - Jacek uniósł brew, nie rozumiejąc do końca zachowania Filipa.
- Nie no, nie dobija, po prostu prosił, abym nic nie mówił Arturowi.
- Chce z nim zerwać? Woli jednak kobiety?
Na to pytanie jego twarz nieco pobladła, bo miał spotkać się z Krzyśkiem jutro i wszystkiego się dowiedzieć, co strasznie go denerwowało, gdyż z smsa od niego nic nie mógł wyczytać.
- Nie wiem, mam nadzieję, że jednak zostanie przy facetach – mruknął, spuszczając wzrok na piwo i patrząc na to, jak mieni się czerwienią oraz złotem. - Cholera go wie...
- To kiedy się z nami spotka? - Anka sposępniała wraz z nim, doskonale znając jego uczucia do przyjaciela, które nie kończyły się jedynie na przyjaźni. W sumie cała paczka wiedziała, nawet Artur, chociaż on raczej był przekonany, że Filipowi już minęło.
- No nie wiem, najpierw chce pogadać z Arturem, więc na razie udajcie, że nic nie wiecie – poprosił Filip, rzucając im znaczące spojrzenia, co oni szybko podłapali, zwłaszcza kiedy do stolika wróciła pozostała dwójka.
***
Mateusz włóczył się po domu kolejny dzień, dzieląc czas między gapienie się przez okno, palenie papierosów i przeglądanie śmiesznych obrazków w Internecie. Zdążył się nawet ogolić, wykąpać, przebrać w czyste ubrania. Zjadł śniadanie zostawione mu przez Piotra, po czym rozsiadł się na balkonie, na plastikowym krzesełku upchanym poduszkami, patrząc się w kępę drzew rosnącą za blokiem, na przelatujące ptaki, słuchając wrzasków dzieciarni, rodziców, koleżków od picia usadowionych na ławkach pod budynkiem. Zewsząd napływały aromaty obiadów gotowanych przez sąsiedztwo. Standardowo jakaś kapusta. I cebula, ponad wszelką wątpliwość stanowiła lwią część wątpliwej nuty zapachowej. Kiedy wieczory były pogodne i ciepłe, przesiadywał na balkonie do późnej nocy, gapiąc się w gwiazdy, w chmury pełznące powoli, na wielki, nisko zawieszony księżyc, świecący blado na tle warszawskiego nieba. W Gdyni zdarzało mu się widywać noce zupełnie czarne, aksamitne wręcz, mrok był mechaty, pachniał morskim wiatrem i maciejką. Tutaj niebo wiecznie rozświetlone, nawet nocą, nigdy nie przybierało najgłębszej z barw, zapachy nigdy nie przypominały tych znanych z domu, nic nie wprawiało jego serca w żywsze bicie, nie budziło słodkiego niepokoju i tęsknoty. Czasami zdarzało mu się zasypiać na balkonie, zwykle wtedy budził go Piotr wracający z pracy, ściągał zdrętwiałego, zmarzniętego Mateusza do środka, opieprzał przyciszonym głosem, potem poił herbatą, głaskał go głowie i kładł spać. Czasem też Mateusz budził się sam, wracał do kuchni, czekał cierpliwie na Piotra, z herbatą już, tylko po to chyba, żeby pomilczeć razem, popatrzeć się na siebie, pobyć z kimś chwilę. Kiedy chłopak zamykał się w sobie, Piotr zwyczajnie nie potrafił do niego dotrzeć, otworzyć go na siebie, utrzymać nieklejącej się rozmowy. Słyszał jak gadają sobie z Wojtkiem przy śniadaniu, jak żartują, i zazdrościł im tej umiejętności, tego że mogli, że było im dane mieć już swoje najgorsze chwile za sobą. On natomiast miał nieodparte wrażenie, że tonie, pogrąża się coraz głębiej, wrażenie pochłaniania i wciągania przez otchłań, nicość, lepką głębinę. Natalia po konsultacji z lekarzem przysłała mu nowe leki, po których problemy żołądkowe co prawda minęły, ale czuł się jeszcze bardziej otępiały niż wcześniej. Oczywiście nie potrafił już płakać, łzy nie chciały się pojawić, nawet gdy myślał o matce i powoli tłumaczył sobie, jak bardzo za nią tęskni i jak ją kocha. Podobnie tłumaczył sobie, że jedzenie jest dobre lub też nie, tłumaczył że trzeba wstać z łóżka i ogarnąć się, by nie wyglądać jak chory psychicznie uciekinier. Ze wstawaniem z łóżka było chyba najgorzej, sprawiało mu to niemałą trudność. Nie przyznał by się do tego, ale czuł strach przed działaniem. Przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu, podjęciem się zobowiązania, zrobieniem czegokolwiek wysiłkowego. Nawet stanie pod prysznicem go męczyło, szybko więc przerzucił się na kąpiele w wannie, gdzie również zdarzało mu się często zasypiać. Po dwóch akcjach, kiedy zasnął zanurzony w wodzie i nie reagował na pukanie do łazienki dostał tak ostry opieprz od Piotra, że zwyczajnie przestał się zamykać. Leki działały, nie potrafił czuć już smutku, ale nie czuł też radości, przyjemności, zadowolenia, wstydu. Nie przejmował się tym, że Wojtek znajduje go nagiego w zimnej wodzie i wyciąga dygocącego z wanny, wyciera i ubiera jak dziecko. Było mu to obojętne.
Piotr nalegał, by poszedł do lekarza, kiedy minęły już trzy tygodnie od śmierci matki, a on nadal nie nadawał się by wyjść samodzielnie z domu. Nie chciał nawet o tym słyszeć. W świecie, jaki sobie stworzył nie było wielu problemów, nie musiał robić nic, nigdzie wychodzić, niczego załatwiać. Zajmowano się nim i to odpowiadało Mateuszowi. Kiedy miesięczna kuracja psychotropami od Natalii dobiegała końca, chłopak zdawał sobie sprawę, że nie dostanie kolejnej paczki leków bez spotkania ze specjalistą. Patrzył na blister, którym bieliły się ostatnie dwie małe tabletki, jakby z nadzieją, że się rozmnożą. Piotr nie komentował, robił po prostu swoje, zajmował się nim, ale nie było w tym już tego oddania co kiedyś. Mateusz z rozpaczą myślał o tym, że oto zostaje sam, bez przyjaciół, bez leków, bez możliwości zrobienia czegoś. Czegokolwiek. Anastazja dzwoniła do niego kilka razy, w końcu pozwolił jej przyjść. Kiedy zobaczyła go wymiętego, zmizerowanego, bladego, mina wyraźnie jej zrzedła. Zacisnęła jednak zęby, spędzając z chłopakiem całe popołudnie, mimo że Mateusz w duchu modlił się, by poszła sobie już po godzinie. Nie potrafił jednak jej odmówić, gdy widział jak bardzo dziewczyna wczuwa się w rolę. Wojtek nie skomentował jej obecności, ani tego jak próbowali niespiesznie migdalić się na kanapie, mimo że nic z tego nie wychodziło. Mateusz był zbyt śpiący, zbyt rozlazły i jego libido zaliczało życiowy dołek od feralnego dnia, kiedy zadzwonił jego ojciec. Dziewczyna obeszła się smakiem, zostawiając go w końcu samemu sobie, łypiącego tęsknie w stronę balkonu, mimo że wieczór był wietrzny i deszczowy. Nie odprowadził jej nawet do drzwi, od razu zabierając cienki kocyk z oparcia kanapy i lokując się na plastikowym krzesełku, naprzeciwko znanych do bólu drzew.
Miał dziwne, nieprzyjemne sny, w których widział martwych, rozkładających się ludzi, uciekał przez mechate od mroku lasy, zanurzał się w morskich głębinach, w wodzie gęstej jak wieprzowa galareta. Czasem był świadkiem medycznych eksperymentów, czasem miły początek rozwijał się w regularny koszmar, nie pozostawiając wyobraźni wiele do odkrycia, i śniąc się z drobiazgową szczegółowością, nachalnie, natrętnie wdzierając się w mózg i budząc go w nocy, zlanego potem, wystraszonego, samotnego w ciemnym pokoju jak chyba nigdy w życiu. Zwykle wtedy wstawał i szedł do kuchni, pił coś ciepłego i palił, czasem zasypiał, w miłym, intymnym świetle lampki pod kuchenną szafką, oparty na stole połową ciała, zmęczony, z zimnymi jak lód stopami.
Połknął ostatnią tabletkę, zapijając ją kubkiem kranówki i wyrzucając powoli puste opakowanie. Schylił się do kosza, wyciągnął je i ponownie sprawdził, czy na pewno żadne tabletka się tam nie zabłąkała. Jednak nie. Wyrzucił ponownie, trąc oczy dłońmi, gdy nagły strach ścisnął mu gardło i wywołał falę mdłości. Będę musiał iść do lekarza, pomyślał, otwierając usta i wydychając powietrze w przypływie lekkiej paniki. Nie, to niemożliwe, postaram się bez tego, dodał po chwili, wiedząc doskonale jak trudne może być wyjście z domu. Mogło okazać się jeszcze trudniejsze niż czas przed początkiem brania leków, a bardzo chciał uniknąć przekonywania się o tym. Popił więcej wody i na nogach jak z waty poszedł do dużego pokoju, gdzie szumiał jego laptop, porzucony na kanapie. Wparł się głębiej w poduszki, biorąc go sobie na kolana i wracając do przeglądania stron. Nie żeby coś czytał, nie potrafił skupić się na niczym dłuższym niż nagłówek artykułu. Oglądał różne rzeczy, które zwykle go bawiły, a teraz nie potrafiły nawet rozśmieszyć. Wyciągnął spod kanapy słuchawki i nałożył niedbale na uszy, włączając sobie Sinatrę i zanurzając się w ciepłym, bezpiecznym świecie złożonym z koców, poduszek i głosu.
Nagle poczuł jak ktoś go niepewnie dotyka w ramię. Kiedy otworzył oczy, zobaczył Wojtka pochylonego nad sobą.
- Twoja dziewczyna już poszła? - spytał go współlokator, widząc, że słuchawki zniknęły z uszu Mateusza.
- Hmm? Tak, Ana wyszła. To nie jest moja dziewczyna - odparł Mateusz, zwracając ku niemu twarz. Since pod oczami zniknęły odkąd zaczął brać leki, ale nadal wyglądał nienajlepiej. Miał zdecydowanie lepsze okresy życia za sobą. Poprawił komputer leżący mu na brzuchu, czując jak podkładka zaczyna go nieprzyjemnie uwierać. Cały był cichy i wygaszony.
- Serio? Myślałem, że chodzicie ze sobą. - Wojtek podrapał się po tyle głowy, zdziwiony tym co usłyszał.
- Nie. - Mateusz pokręcił głową, schowany pod kocem i rozluźniony, senny, markotny. - Po prostu... no nie wiem, tak się spotykaliśmy, nie wiem co ona myśli o tym, raczej niezbyt wiele - wyjaśnił pokrętnie.
- Hmm jasne. - Wojtek kiwnął głową, wsuwając ręce w spodnie i nad czymś się zastanawiając. - Chcesz pooglądać telewizję? Leci Klos.
- W sumie muzyki słuchałem... Zbrzydło mi już to pudło - odparł smętnie, opierając głowę na poduszce i patrząc na niego z dołu. Od czasu pogrzebu włosy zdążyły mu sporo odrosnąć i cisnęły się na czoło, do oczu, denerwując chłopaka.
- Jak nie chcesz oglądać... to może po prostu pogadamy? - zaproponował Wojtek z lekkim uśmiechem.- Albo wyjdziemy? Na przykład nad Wisłę?
- Strasznie nie chce mi się ruszać. - Mateusz uśmiechnął się przepraszająco, nie chcąc zagłębiać się w to, że odrzucała go myśl o wyjściu z domu, a szczególnie teraz, kiedy już zmierzchało. W łóżku było tak ciepło, przytulnie. Zapach perfum Anastazji wsiąknął w poduszkę pod głową chłopaka, dając nikłe wspomnienie jej bliskości. Nie żeby za nią tęsknił, nie potrafił poczuć się przy niej swobodnie, zdając sobie sprawę, że powinien przede wszystkim sprostać jej oczekiwaniom. A nie był w stanie tego zrobić. - Odpowiada ci Sinatra? Czy nie słuchasz takich staroci? - na wargach chłopaka zagościł blady uśmiech. Odłączył słuchawki od laptopa i w przestrzeń pokoju popłynęły pierwsze dźwięki melancholijnej Moon river.
Wojtek wsłuchał się w piosenkę, ale musiał przyznać w duchu, że w ogóle jej nie zna. Sam wykonawca obił mu się o uszy, ale nigdy nie sięgnął po niego z ciekawości.
- Trochę tak smętnie, ale ciekawie – przyznał, siadając obok Mateusza. - Twój ulubiony?
- Nie ulubiony, jeden z bardziej przeze mnie cenionych. Może to ci się bardziej spodoba - powiedział pod nosem, sunąc palcem po touch padzie i przełączając utwór. - Something stupid, bardzo znany utwór, śpiewa tu w duecie ze swoją córką Nancy. Taki... romantyczny - dodał, zerkając na niego załzawionymi, przekrwionymi oczyma.
- Oo tak, znam to. Tylko w tej nowszej przeróbce. - Wojtek uśmiechnął się niepewnie, utwór był miły w odbiorze, taki pozytywny w porównaniu do tego, co dostrzegał we spojrzeniu Mateusza. - Do tego to chyba walca trzeba byłoby tańczyć.
- Chyba niezbyt często tańczysz. - Chłopak wykrzywił wargi w oszczędnym uśmiechu, by zaraz potrzeć oczy grzbietem dłoni. Ciągle mu łzawiły. - Ty nie słuchasz takich rzeczy? - dopytał, nawet odrobinę ciekawy odpowiedzi. Ostatnio niewiele poza łóżkiem i kocem go interesowało.
- W tańcu czuję się jak pokraka – przyznał bez bicia Wojtek, przypominając sobie wszelkie zabawy w rodzinnym miasteczku oraz mało zadowolone partnerki do tańca. Po pijaku jednak nie miało to znaczenia. - Nie słucham, bo nigdy nie zainteresowałem się tego typu muzyką.
- Taniec jest wyrazem afirmacji życia - szepnął sennie Mateusz, przełączając na kolejną piosenkę. - To co wolisz od Franka? Może mam coś na dysku.
- Hmm... nie wiem. - Wojtek zmarszczył brwi, nie mając pojęcia co powiedzieć, nie będąc pewnym czy Mateuszowi podejdzie to pod gust. - Może masz Dave Gahana?
- Jasne, że mam Depeszów. - Współlokator ziewnął, minimalizując okno przeglądarki, w której śmiały się do nich memy z Kwejka, by wejść do katalogu z muzyką jednocześnie nie zamykając okna z Sinatrą. Niespodziewanie oczom obu mężczyzn ukazał się pulpit z ustawionym jako tapetą zdjęciem matki Mateusza. Chłopak aż się zająknął, zawstydzony, że pokazuje to Wojtkowi. Z jednej strony nie miał dość wstydu, by samemu ogarniać się z kąpieli, ale z drugiej krygował się pokazać otwarcie jak bardzo tęskni za matką. Kobieta na zdjęciu śmiała się ślicznym, olśniewającym uśmiechem, czarne loki uchwycone jak falują wokół jej twarzy, oczy wesołe, rozbawione, w tle plaża, piasek, zachód słońca. Mateusz poczerwieniał, naciskając pierwszy lepszy skrót na pasku zadań. Aż niedobrze mu się zrobiło.
Wojtek drgnął, a serce zabiło mu mocno, gdy zorientował się kogo widział zdjęcie. Szybko zaczął się zastanawiać czy powinien jakoś to skomentować, bo doskonale zarejestrował nerwową rekcję młodszego mężczyzny.
- Bardzo jesteście podobni – zaczął, mając nadzieję, że nie zostanie zbesztany. - Zwłaszcza uśmiech.
Mateusz mruknął coś niewyraźnie pod nosem, odwracając głowę w bok i chowając przed nim twarz. Nie zastanawiał się nawet jak bardzo dziecinny jest to gest. Gdyby mógł, zapadł by się pod ziemię. Włosy poleciały mu bardziej na oczy, zasłaniając zaciśnięte w obronnym geście powieki. Dłonie pociły mu się w zastraszającym tempie, nienawidził tego szczerze, ale nie potrafił sobie z tym poradzić. Wytarł dyskretnie mokrą rękę o koc, zagryzając wargę. Czuł się taki pokonany.
- To już wiadomo po kim odziedziczyłeś urodę – mruknął Wojtek, przełykając ślinę, próbując nie panikować. - Ciekawe jakby moja mama wyglądał dziś. Mam jedynie stare zdjęcia jak zrobiła sobie afro, takie modne to było wtedy. Śmiesznie wyglądała.
- Przepraszam - burknął Mateusz w materiał koca, odwracając się do niego tyłkiem i spychając komputer bardziej na swoje nogi. Czy to miało się kiedykolwiek skończyć? - Nie chciałem budzić w tobie wspomnień. Wszystko jest do dupy...- szepnął cicho, przywierając kurczowo do kanapy. Gdyby był psem podkuliłby ogon i położył uszy.
Wojtek westchnął, łapiąc komputer i odstawiając go bezpiecznie na ziemię, po czym przysunął się do Mateusza i pomasował go po ramieniu.
- Nie przepraszaj, mnie już nie bolą wspomnienia, nawet cieszę się, że chociaż zdjęcia mi coś przypominają, bo jako dziecko mało zapamiętałem – powiedział spokojnie.
- Nie wiem, co ci powiedzieć. Nie wiem czy to kara, czy błogosławieństwo, że ja pamiętam wszystko - odparł Mateusz, leżąc bezwładnie jak szmaciana lala. Podobnie zresztą się czuł. Już wolał, kiedy mógł płakać. Brak jakichkolwiek silniejszych emocji był niemal bolesny. - Opowiesz mi o swoich rodzicach? - spytał, mając nadzieję że usłyszana historia jakoś go... pocieszy? A może chodziło tylko o zbliżenie się do Wojtka? Sam nie wierzył w to, jak mógł być dla niego takim sukinsynem na początku. Chłopak okazywał mu tyle serca, chociaż wcale nie musiał. Ba, było to nawet dziwne biorąc, pod uwagę całą ich dotychczasową znajomość.
- Hmm... nie pamiętam za dużo. To przeważnie jakieś urywki, typu jak ojciec uczył mnie jeździć na rowerze. - Wojtek uśmiechnął się do siebie, a raczej do swoich myśli, od razu widząc ten obraz przed oczami, mimo że mógł on trwać zaledwie parę sekund. - Albo jak moja mama spaliła kaczkę, to też było zabawne.
- Jak spaliła? Żywą? - chłopak aż się na niego obejrzał, zaszokowany. Aż takich szczegółów z jego życia nie chciał słuchać. Zemdliło go, gdy wyobraził sobie płonące zwierzę. Dla Mateusza w ptakach było coś nieodparcie gadziego i obrzydliwego. Nigdy żadnego nie miał, nie dotykał i z reguły unikał ich, ponieważ budziły w nim wstręt. Podobnie jak węże i inne gady.
Wojtek zaśmiał się słysząc to.
- Nie, wiesz, taką przyrządzaną w piekarniku spaliła – wyjaśnił rozbawiony. - Twoja mama nigdy w kuchni czegoś nie popsuła?
- Nie gotowała zbyt często... Pracowała dużo, zwykle obiady czy kolacje po prostu się zamawiało. Nie była jakąś mistrzynią patelni, ale lubiłem to, co robiła - westchnął smutno, zjeżdżając niżej z oparcia kanapy, w głąb skłębionego koca. - Robiła takie ciastka z ciasta francuskiego, z warzywami w środku, nie wiem jak to się nazywa. Kruszyło się zawsze kurewsko.
- Ciekawe co to za ciastka, zwłaszcza, że z warzywami. Moja lubiła gotować, przynajmniej tak myślę... - Wojtek oparł się poduszki, zwracając wzrok na ścianę i krzywo wiszący widoczek.
- I co zrobiłeś jak zginęli? - spytał Mateusz ze ściśniętym gardłem, zebrawszy się w końcu na odwagę. Nie znał nikogo innego osieroconego w tak młodym wieku jak oni. Wojtek już w ogóle był niezwykłym przypadkiem pod tym względem.
Ciche westchnienie wydobyło się ze strony Wojtka, kiedy myślami wrócił do tamtych chwil, kiedy dowiedział się, że rodziców już nie ma.
- Ciężko mi było – zaczął cicho, przymykając oczy. - Jak nie mogłem wytrzymać w domu, to łaziłem po polach i lasach. Przesiedziałem całą noc nad rzeką, w miejscu gdzie chodziliśmy z rodzicami się kąpać. Takie dzikie chaszcze i kawałek plaży. Siedziałem tam i wierzyłem, że oni zaraz przyjdą, bo przecież zawsze powtarzali, że nie wolno mi się oddalać. Byłem pewny, że będą mnie szukać i okaże się, że oni żyją. - Uśmiech smutku pojawił się na jego wargach. - W ogóle pojęcie śmierci było dla mnie niepojęte. Bo jak ktoś może nagle przestać mówić, ruszać się, dotykać, po prostu nie istnieć. Byłem pewien, że wszyscy mnie oszukują, że to kara, bo pobiłem siostrę cioteczną. A kiedy w końcu zrozumiałem, że już ich nie ma... - przełknął ślinę, czując jak krtań zaciska mu się z rozpaczy. - … zamknąłem się w pokoju i rozwalałem wszystko, co miałem pod ręką. Byłem wściekły na rodziców, że mnie nie kochali i przez to zostawili. Następnego dnia obudziłem się w ramionach ciotki, słaby, z zabandażowanymi palcami. Tuliłem się do niej bo pachniała matką, jej perfumami. To była lawenda i róże – umilkł na chwilę, aby odetchnąć i zamknąć oczy, by móc pozwolić łzom wsiąknąć z powrotem pod powieki. - Długo nie mogłem dojść do siebie, ale ciotka i wujek mi pomagali. Codziennie wspominali rodziców, mówili o nich tak, jakby żyli. Nie mogłem tego na początku słuchać, to sprawiało to taki okropny ból. A potem ciotka powiedziała, że jak będę mówił na głos o nich, miał w głowie obraz ich twarzy to oni ożyją, bo przecież mówią, dotykają, ale inaczej, że zawsze będą obok. - Zacisnął wargi, pociągając nosem, czując znany ból w piersi, z dawnej, dziecięcej rany.
Mateusz uniósł wysoko brwi, zaskoczony wywodem współlokatora. Czegoś takiego na pewno się nie spodziewał.
- Wiesz...- odchrząknął cicho, starając się ujarzmić własne myśli nim podzieli się nimi z Wojtkiem. - Jak bardzo bym jej nie kochał, to wydaje mi się potwornym udawać, że ona żyje. To nieprawda. Ona już nie istnieje. Ani ciało, ani świadomość. Nie chciałbym nigdy łudzić się, że jest obok mnie. Jest raczej... we mnie. W podobieństwie. W gestach, upodobaniach, zachowaniu. Ale na pewno nie funkcjonuje już pod żadną postacią - powiedział ostrożnie, zerkając na niego z dołu, jakby starał się ocenić czy Wojtek lada moment nie zrobi czegoś głupiego. Rzadko miał do czynienia z wrażliwymi mężczyznami, a na pewno nie z wrażliwszymi niż on sam.
Współlokator zerknął na niego i posłał mu lekki uśmiech. Ścisnął jego bok.
- Wiem Mateusz. Ja byłem dzieckiem, takie tłumaczenie mi pomogło, nie uważam, aby było to takie łatwe już dorosłej osobie. To już inny rodzaj więzi. I prawda, przypominasz ją bardzo, zwłaszcza oczy, włosy.
- Często to słyszę - mruknął chłopak, łasząc się do jego dłoni całkiem nieświadomie. Lubił być dotykanym, pożądanym, być w centrum czyjejś uwagi, i nawet jeśli nie starał się o to celowo, robił wszystko by tak się właśnie stało, zupełnie odruchowo. - Czy to źle? Patrzę na siebie i widzę ją.
- Nie, to nie jest złe. W końcu masz z nią same dobre wspomnienia. - Wojtek jakoś odruchowo wsunął rękę pod niego i obrócił w swoją stronę, przytulając do swojego boku. - Charakter też macie podobny? Szaleństwo w oczach? - spytał gładząc go po ramieniu. Miał nadzieje, że nie dostanie opieprzu za taką śmiałość.
Mateusz westchnął przez nos, nie odpowiadając na zadane pytanie. Taka bliskość z drugim mężczyzną mąciła mu w głowie. Zagapił się na niego, marszcząc w zastanowieniu brwi, ale się nie odsuwając. Zupełnie nie wiedział, czego się po Wojtku spodziewać. Może w innej sytuacji spróbowałby, po raz kolejny już, wykorzystać to, co się właśnie działo. Teraz po prostu patrzył i nie rozumiał czego się od niego oczekuje.
- Dlaczego to robisz? - spytał w końcu ze śmiertelnie poważną miną, nie spuszczając z niego wzroku. Doskonale pamiętał jego przemowę w sypialni mężczyzny, nad ranem, kiedy pokłócili się tak ostro.
Wojtek wyraźnie się zmieszał, ale nie uczynił żadnego gestu, przełykając ciężko ślinę.
- Myślałem, że… tak będzie milej i że… - westchnął - …że potrzebujesz. Wtedy pozwoliłeś się przytulić.
- Milej - mruknął zgryźliwie Mateusz, wtulając nos w jego ramię, w pachnący płynem do płukania materiał bawełnianej koszulki. Nie ruszył się, nie odsunął, trwając przy nim w niezręcznej ciszy. Paradoksalnie, nagłe poczucie bezpieczeństwa, jakie go ogarnęło, w kilka sekund sprawiło, że jego powieki stały się niesamowicie ciężkie. Nie miał siły jednak roztrząsać tego uczucia. Błękitna koszulka pachniała przyjemnie świeżym praniem, rozgrzana ciepłem upchniętego w nie ciała. - Mama była ode mnie lepsza we wszystkim - rzucił, kontynuując zawieszony na moment temat.
- Na przykład w czym? - Wojtek odetchnął, w głębi ciesząc się, że nie musiał się tłumaczyć bardziej dosadnie.
- Dawno by cię już uwiodła - szepnął, na moment strzelając w niego błyszczącymi, niebieskimi oczyma. Nadal jednak trwał przy nim sztywno jak kukła. - Umiała też lepiej trzymać język za zębami - dodał ciszej, nakrywając powiekami piekące alarmująco oczy. Ziewnął okrutnie szeroko, w dziecięcym niemal geście, nie kłopocząc się zasłanianiem buzi i pokazując światu swoje migdałki.
- Nie mów, że tak cię to gnębi – mruknął Wojtek po chwili zastanowienia.
- To, że się z tobą nie przespałem? Czy to, że mówię co ślina na język przyniesie? Przynajmniej jestem szczery - wymamrotał wilgotnymi ustami, wciśnięty nosem między wojtkowe ramię a okrycie kanapy.
- A ja nie?
- Nie wiem. Ludzie często ukrywają to co myślą, nie mówią o tym, co czują - odparł, ziewając ponownie i owiewając jego rękę mokrym oddechem.
- To już chyba zależy od człowieka. Z uczuciami na przykład każdy się ukrywa. - Wojtek wzruszył ramionami.
- Nie każdy, uwierz - Mateusz przełożył rękę przez jego brzuch, uwalając się na nim bardziej. Był cały rozkosznie rozespany.
Wojtek uniósł dłoń, jakoś odruchowo chcąc dotknąć jego włosów, ale powstrzymał się, z powrotem go obejmując.
- I tak źle i tak. Nigdy nie ma dobrze. - Przymknął oczy. - To powiesz mi, czy oprócz wyglądu, to charakterem też przypominasz swoją mamę? - spytał, zwracając wzrok na jego twarz, a raczej fragment, który widział z takiej pozycji.
- Nie wydaje mi się. Ona by ci nie odpuściła - mruknął cicho, zamykając klejące się powieki.
- Czasami pośpiech nie jest wskazany – odparł Wojtek z westchnieniem, po czym ziewnął. Najwidoczniej udzielał mu się nastrój Mateusza oraz jego zmęczenie.
***
Młody mężczyzna stanął przed dużym, garderobianym lustrem w przedpokoju. Obejrzał krytycznie swoją sylwetkę, po raz setny poprawiając włosy i wygładzając koszulkę. Nie miał zbyt wielu ubrań, nie było go na to za bardzo stać, ale miał szczerą nadzieję, że w tym, co kupił ostatnio prezentuje się dobrze. Ciepłe, późno sierpniowe słońce wlewało się do mieszkania przez zaciągnięte niedbale zasłony. Spojrzał smutno na swoje stopy, czując jak mocno wali mu serce. Zwyczajnie bał się, ale wiedział, że to co dziś zrobi jest po prostu nieuniknione. Kilka dni wcześniej przyjechał na dobre do Warszawy, wynajął sobie pokój, urządził jako-tako. Nie chciał już mieszkać z rodzicami, nie po tym, ile gorzkich słów między nimi padło. Chciał w końcu uwolnić się od balastu jakim była nietolerancyjna rodzina. Matka płakała oczywiście, kiedy zabierał swoje rzeczy, ale i tak nie miałaby na niego żadnego wpływu. Teraz już nie.
Dwa dni wcześniej Krzysiek spotkał się z Filipem, swoim najlepszym przyjacielem, i rozmawiali bardzo długo o wszystkim, co się stało. O nieobecności Krzyśka w ich życiu przez ostatnie pół roku, o nagłej decyzji o coming outcie, o rodzicach, samodzielności, życiu z podniesioną głową, o Arturze… Poczuł nieprzyjemny ucisk w sercu, wspominając słowa Filipa, z których jasno wynikało, że u Artura jest już na straconej pozycji. Tak bardzo się tego bał, tak gorąco liczył, że mężczyzna poczeka na niego, zrozumie, zaakceptuje, okaże się dojrzalszym niż on sam. Czuł, że się przeliczył. Równie dobrze mógłbym nie wracać, pomyślał panicznie, zagryzając do bólu usta. Miał tylko nadzieję, że się nie rozpłacze.
Dawny Krzysiek w takiej sytuacji skuliłby się w łóżku i nie wychodził, póki nie zrobiło by się ciemno, cicho, bezpiecznie. Duży wpływ miało na to częste i solidne lanie, jakie dostawał od ojca w dzieciństwie. Teraz, kiedy był dorosły, zaczął pracować i wyprowadził się z domu, mógł wykrzyczeć mu to wszystko w twarz, nie bojąc się już nikogo i niczego. Tak też uczynił, mimo że zmierzenie się z demonami przeszłości kosztowało go mnóstwo nerwów. Poczuł, że mu ulżyło. Szkoda było mu matki, cierpiącej całe życie u boku tyrana, ale zdawał sobie sprawę, że kobieta nigdy by go nie opuściła. On miał wybór, i z niego skorzystał.
Wiedział, że półroczna podróż, jaką odbył w poszukiwaniu własnej tożsamości, wewnętrznej siły i spokoju bardzo go zmieniła. Żałował, że Artur nie zaaprobował jego wyboru, że ich relacja zawisnęła na włosku, ale wiedział, że nie potrafiłby żyć tak dalej. Jeszcze trochę i bym się zabił, powiedział kiedyś księdzu, na jednej z niekończących się rozmów. Cieszył się ze zmiany, cieszył, że dojrzał, że mógł teraz pokazać Arturowi, jakim mężczyzną się stał, ile ma mu do zaoferowania, jak bardzo, bardzo pragnie być z nim. Zaakceptował siebie, znajdując w końcu złoty środek między wiarą, tak niezbędną mu do egzystencji, a miłością, jaką czuł do innego mężczyzny. Wcześniej, rozerwany między Bogiem a własnym homoseksualizmem, czuł że wariuje. Teraz, kiedy był już pewien siebie, okazywało się, że Artur go nie chce, nie wspomina o nim ani słowem, a na wzmianki rzucane przez Filipa reaguje nie bardziej niż wzruszeniem ramion.
Chłopak wcisnął na stopy krótkie trampki, zwilżył wargi językiem, rzucając ostatnie spojrzenie na swoją postać w lustrze. Ostatnimi miesiącami robił wszystko, żeby nabrać trochę ciała, i był nawet zadowolony z efektu. Dodatkowe kilka kilogramów wyraźnie poprawiło jego zbyt szczupłą sylwetkę. Zmiana fryzury i ubrań również pozytywnie wpłynęła na jego wizerunek. Sam był zdziwiony, jak niewiele trzeba, żeby zmienić własny obraz na lepszy. Uśmiechnął się do siebie, zadowolony, że jego twarz nie zdradza tego, co działo się w jego sercu. Mdliło go lekko ze strachu, ale nie zamierzał sobie odpuszczać. Już nigdy nie zamierzał przed niczym uciekać.