Rozdział drugi – Pan Mąż
Podobno pierwszy raz przyszedł do nas, gdy za barem w Niebie stał Rafał. Rafał miał całkiem niezły zmysł smaku. Zresztą nie miał wyjścia, musiał mieć. Z jego charakterem i gorącym temperamentem musiał mieć zmysł smaku, bo inaczej nie mógłby bajerować tych wszystkich lasek i facetów. Jakby nie patrzeć, pozował na latynosa, a oni podobno są gorący i nieźli w te klocki. Nie wiem ile w tym prawdy, w każdym razie Rafał powielał to wyobrażenie o latynosach podrywając każdą co ładniejszą laskę i faceta, albo przynajmniej flirtując z nimi. Tak, Rafał był biseksualny, bez odchyłów w którąkolwiek ze stron. Jego motto brzmiało: „Wszystkie dupy są takie same. Nie ważna czyja, byleby była ciasna i chętna. Reszta to tylko miły dodatek do niej”. No i w związku z tym podrywał każdego, kto jego zdaniem był ładny. A że zawsze były to naprawdę ładne osoby, to tylko potwierdzało, że Rafał ma niezły smak i, co najważniejsze, gust. Tylko ta jego życiowa filozofia miała jeden poważny feler: Rafał nie był w stanie na dłużej zapamiętać nikogo, w pewnym momencie ci wszyscy ładni ludzie stawali się jednakowi, trudni do odróżnienia. Ale jemu to nie przeszkadzało. Nawet gdy próbował któryś z kolei raz poderwać osobę, z którą już wcześniej flirtował, to na swoją „niepamięć” miał opracowaną odpowiednią gadkę. W zasadzie miał ich całe multum, więc nie przejmował się tym. Z powodu tego feleru, kiedy Pan Mąż przyszedł, Rafał zapamiętał go bez trudu. Zdziwiłem się, bo on w ogóle nie zwracał uwagi na tych, którzy nie byli piękni. Kiedy go zapytałem jaki właściwie był Pan Mąż, odpowiedział po prostu:
- Brzydki.
No i tyle, jeśli chodzi o opis. Ale nie przejmowałem się tym dłużej, bo wkrótce sam go zobaczyłem. Przyszedł pierwszego dnia po moim urlopie. Kiedy tylko pojawił się w wejściu, od razu wiedziałem, że to on. Ubrany był w ciemne materiałowe spodnie podtrzymywane paskiem, białą koszulę, czarne, zniszczone i przykurzone pantofle, marynarka, która już wyszła z mody z naszytymi na łokciach łatami. Miał pewnie z metr siedemdziesiąt, ale tak się kulił, że wyglądał na dużo mniejszego, a przez tą swoją niepewność wydawał się taki niepozorny. W jakiś sposób przypominał mi Dziewicę, też miał tak niepewnie rozbiegany wzrok, tylko u niego pewnie wynikało to z czegoś innego. Chociaż może nagle po czterdziestu latach egzystencji na tym świecie stwierdził, że jednak jest homo nie hetero i postanowił w końcu odwiedzić bar dla homo? Ale nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że wszedł tu przez pomyłkę. Jak wcześniej wspomniałem, nie rzucaliśmy się specjalnie w oczy, nigdzie nie wisiały żaden neony czy reklamy krzyczące” Uwaga! Tu jest bar dla pedałów!”.
- Jak myślisz – powiedziałem do Marka, który jak zwykle siedział przy barze i sączył tonik – przerzuca się na pedalstwo w jesień swego życia czy trafił tu przez przypadek i zmyje się jak się dowie co to za bar?
Marek przymrużył jedno oko, a drugim spojrzał na Pana Męża, by po chwili mruknąć:
- Przerzuca się.
- Myślisz? To może założymy się? O dychę?
- Umowa stoi. – Przypieczętowaliśmy zakład i zaczęliśmy dyskretnie obserwować obiekt naszego zakładu.
Pan Mąż przez chwilę jeszcze postał w wejściu, drepcząc jakby miał zamiar się wycofać, to znów wejść dalej. I tak parę razy, aż w końcu jakiś wchodzący klient opieprzył go. Drgnął wtedy przestraszony, skulił się jeszcze bardziej i prawie odskoczył na bok, bąkając przy tym ciche „przepraszam”. Aż parsknąłem śmiechem na ten widok. Marek chyba myślał tak samo, bo uśmiechnął się pod nosem. Tymczasem Pan Mąż w końcu się zdecydował i podszedł do baru. Usiadł ostrożnie, jakby bał się, że ktoś go zaraz przegoni.
- Co podać? – zapytałem spokojnie, jakby od niechcenia, wycierając świeżo umytą szklankę. Miałem nadzieję, że ten brak zainteresowania doda mu chociaż trochę odwagi. Niestety byłem w błędzie. Podskoczył, o mało nie spadając ze stołka. Kurcze, jaki on zestrachany. Ciekawe czy to dlatego, że jest w barze dla gejów, czy może żona mu daje tak w kość. Tak, gościu był żonaty, na palcu miał obrączkę. Wymamrotał coś pod nosem, ale widząc, że nie reaguję, powtórzył głośniej swoje zamówienie. Podałem mu kieliszek koniaku i podszedłem do Marka.
- Chyba jednak ja wygrałem – mruknąłem stukając się po palcu, co miało oznaczać obrączkę. Marek tylko spojrzał na Pana Męża i jego rzucającą się w oczy obrączkę, po czym uśmiechnął się i odparł:
- Nic pewnego, mój drogi, nic pewnego.
Tymczasem Pan Mąż siedział i sączył swój koniak zapatrzony w bliżej nieokreślony punkt. Dzięki temu miałem możliwość mu się przyjrzeć. Myślę, że gdyby o siebie zadbał, byłby całkiem atrakcyjnym mężczyzną, nawet w tym wieku. Dawałem mu jakieś czterdzieści kilka lat. Twarz miał symetryczną, piwne oczy pod całkiem ładnymi, chociaż lekko zapuszczonymi brwiami, a koszula ani nie wisiała na nim, ani nie opinała go, co oznaczało, że raczej nie ma zbyt dużo sadła. To dobrze. Kurcze, zaczynam się zachowywać zupełnie jak Rafał… W każdym razie, na tym kończyły się atuty Pana Męża. Na jego twarzy widać było pełno zmarszczek, jakby życie odcisnęło na nim swoje piętno, do tego niezbyt starannie ogolony zarost, co oznaczało albo rezygnację albo niechlujstwo. Za tym drugim przemawiały jego włosy, zbyt długie i domagające się mycia. W pewnym momencie odezwała się jego komórka. Podskoczył nerwowo, o mało nie rozlewając koniaku. Odstawił kieliszek drżącą ręką i wyciągnął telefon jeszcze bardziej drżącą ręką. Tak go trzymał niepewnie jakby go parzył w ręce i przez to odnosiło się wrażenia jakby miał go utopić w tym swoim koniaku, bo zaraz wyśliźnie mu się z rąk prosto do kieliszka. Przez chwilę patrzył nerwowo na wyświetlacz, a grdyka latała mu tam i powrotem.
- Nie zamierza pan odebrać? – zainteresowałem się.
- Chyba… chyba muszę – odparł nieszczęśliwym głosem, po czym wcisnął odpowiedni guzik. – Tak, kochanie. Byłem akurat w ubikacji. Nie, nie kłamię. Przecież ci mówiłem, że mam dzisiaj dużo pracy i wrócę późno. Mówiłem ci dużo wcześniej, tylko nie słuchałaś. Ależ skąd kochanie, nie mówię, że jesteś głucha. – Ręka na telefonie zacisnęła się jeszcze bardziej, po skroni spłynęła kropelka potu, a grdyka przyspieszyła swój bieg. Wolną ręką nerwowo poluźnił krawat. – Pewnie byłaś czymś zajęta i nie słuchałaś mnie uważnie. Ależ oczywiście, że jestem w biurze. Ta muzyka? – Pot zaczął mu ściekać coraz obficiej. – To tylko radio. Sama przecież wiesz, że przy muzyce łatwiej się pracuje. Sama często włączasz radio jak musisz coś pilnie zrobić, czyż nie? No właśnie. – Wyraźnie odetchnął z ulgą. – Ja tez sobie włączyłem. Może dzięki temu szybciej wszystko skończę. Jeśli nie, to będę musiał siedzieć całą noc. Tez bym chciał szybko wrócić do domu, ale sama rozumiesz, że jest koniec miesiąca i musimy robić różne sprawozdania i raporty. No właśnie. – Uśmiechnął się niepewnie, chyba niebezpieczeństwo zostało zażegnane. – Ja też cię kocham, pa.
Wyłączył telefon i położył go na barze. Odetchnął z ulgą.
- Poproszę podwójną dawkę. – Wskazał na swój kieliszek, po czym wyciągnął z kieszeni wielką kraciastą chusteczkę i przetarł nią czoło i skronie.
Nalałem mu drinka i przeszedłem do Marka, wyciągając z satysfakcją rękę po należną mi kasę. Wyciągnął dychę mrucząc przy tym:
- W dalszym ciągu uważam, że to ja mam rację.
- Marzyciel. – Uśmiechnąłem się kpiąco, po czym wróciłem do innych klientów.
Parę chwil potem zaczął się robić tłok i musiałem się skupić na pracy. Kiedy złapałem chwilę oddechu, Pana Męża już nie było. Nie zdziwiłbym się, gdyby już tu więcej nie przyszedł. Nie on pierwszy się tak zachowywał i pewnie nie ostatni i, żeby był jasne, nie było mi go w żaden sposób żal czy szkoda, że już nie przyjdzie. Może gdybym miał zamiar do niego startować wtedy moje nieczułe serce by drgnęło chociaż odrobinę. Chociaż nie, drgnęło odrobinę, jak odbierałem od Marka wygraną dychę. Z radości, jak się potem okazało, przedwczesnej. Ale po kolei.
Kiedy następnego dnia zmieniałem Rafała, opowiedziałem mu wszystko z detalami, łącznie z wyglądem Pana Męża.
- To on – odparł z uśmiechem. – Brzydki, prawda?
Dla świętego spokoju przyznałem mu rację. Jak bym zaprzeczył, nawet jeśli bym mówił prawdę, to czekałby mnie co najmniej godzinny wykład o dobrym smaku i pięknych ludziach.
Przez następne parę dni Pan Mąż się nie pojawiał i zdążyłem o nim kompletnie zapomnieć. Dlatego też zdziwiłem się kiedy go znowu zobaczyłem jakiś miesiąc później. Tym razem przyszedł rano, pewnie miał wolne. Aż miałem wrażenie, że się cofnąłem w czasie. Tak samo ubrany i tak samo się zachowywał. Tylko włosy miał krótko przystrzyżone. Znowu zamówił koniak, jednak tym razem wziął jeszcze coś do jedzenia i usiadł przy stoliku. Jadł powoli wpatrzony tylko i wyłącznie w talerz, jakby bał się, ze żarcie zaraz samo spieprzy mu z talerza i dlatego trzeba go pilnować. Byłem ciekaw czy tym razem żona tez go będzie sprawdzać gdzie jest. Niestety, ani razu nie wyciągnął komórki z kieszeni. A może jej ze sobą nie wziął?
Kiedy Karol zabierał od niego talerz, Pan Mąż uśmiechnął się do niego i coś zagadał. Niestety siedział zbyt daleko żebym usłyszał co. Ale za to widziałem, jak Karol wyraźnie zaczerwienił się i coś odpowiedział, odwzajemniając uśmiech. Czyżby Pan Mąż podrywał nam Karola? Cholera, to by oznaczało, że będę musiał oddać Markowi tą dychę. Wiem, że gotówki niewiele, ale to nie o to chodzi, tylko o fakt, że to jednak on miał rację, a nie ja. No trudno, najwyżej oddam. A może jednak Pan Mąż zmieni zdanie i zostawi Karola w spokoju? Dzień się jeszcze nie skończył, a Pan Mąż najwyraźniej nie zamierzał jeszcze wychodzić.
Kiedy Karol wychodził z kuchni, złapałem go i zapytałem o ten incydent.
- Ej, czego chciał od ciebie ten facet?
- Który?
- No ten – wskazałem głową.
- A, chciał pochwalić kucharza. Mówił, że jeszcze nigdy nie jadł tak pysznych żeberek.
- I od tego żeś się tak zaburaczył? Coś mi tu kręcisz.
- Wcale nie kręcę – burknął Karol dziwnie zmieszany. – Po prostu facet powiedział, że mamy tu bardzo miłą obsługę.
No cholera, jednak Pan Mąż podrywa naszego Karolka, ale nie powiem tego Markowi, może nie zauważy…
Uważnie obserwowałem Pana Męża, na ile mi pozwalała moja praca, i widziałem, ze przez cały czas siedział nad jednym kieliszkiem koniaku i wgapiał się w grający właśnie na scenie zespół. Nie byli zbyt rewelacyjni, więc nie mogłem zrozumieć co on w nich widzi. W pewnym momencie przywołał Karola. Już myślałem, że znowu zacznie go podrywać, lecz okazało, że chce tylko zapłacić. Widziałem jak Karol się do niego uśmiechał, kiedy wychodził, jednak, kiedy już zniknął całkiem, Karol podszedł do baru i mruknął:
- Sknera. Odliczył co do grosika.
- Może żona wydziela mu kieszonkowe? – Puściłem do niego oczko.
- Myślisz? Pantoflarz – prychnął i wrócił do swoich obowiązków.
Myślałem, że albo Pan Mąż nie przyjdzie już wcale, albo minie co najmniej kolejny miesiąc zanim znowu się doważy. Marek zaczął nawet dowcipkować, że pewnie będzie po cichu przed żoną odkładał z kieszonkowego na kolejną wyprawę do gejbaru i zastanawiał się jak tym razem okłamać żonę. Kurcze, jak my się świetnie rozumieliśmy z Markiem, gadał jakby czytał mi w myślach, jakby był mną.
Dobrze, że się wtedy nie założyliśmy o to kiedy znowu przyjdzie, bo obaj byśmy przegrali. Przyszedł po tygodniu. Wciąż w tej nieśmiertelnej białej koszuli i pod krawatem. Ale tym razem starannie ogolony i w nowej, wyraźnie świeżo kupionej marynarce. Wciąż zachowywał się niepewnie, jednak już mniej niż na początku. Usiadł przy barze i znowu zamówił koniak. Od razu rzuciło mi się w oczy, że nie ma na palcu obrączki, chociaż został mu po niej wyraźny ślad. Pewnie ściągnął ją tuż przed wejściem do baru. Chyba jednak będę musiał Markowi oddać tą dychę, bo ewidentnie wyglądało, że tym razem Pan Mąż przyszedł tutaj na podryw. Ciekawe ile mu zajmie zanim kogoś wyrwie. Ciekawe czy w ogóle ktoś tutaj da się wyrwać. Właściwie po co ja tak teoretyzuję? Jasne, że uda mu się kogoś wyrwać. Przychodzili tutaj różni ludzie z różnymi potrzebami. Przychodzili ludzie i dziwaki. Jak chociażby ten strasznie chudy blondas, który chyba naoglądał się za dużo filmów o drag queens, bo robił się na jedną z nich. Uwielbiał kolor granatowy. Nosił długi, powłóczyste suknie na ramiączkach, pełne świecących cekinów i koronkowych dodatków. Do tego czarna wyjątkowo wysoko utapirowana peruka, którą czasami ściągał, stąd wiem, że naturalny kolor jego włosów to blond. Całości dopełniał przejaskrawiony makijaż, typowy dla drag queen. Kręcił się po całym Niebie, przysiadając to tu, to tam, zaczepiając tych, którzy wyglądali na samotnych, czasami coś tam piał na scenie, bo śpiewaniem tego nie można było raczej nazwać. I chociaż wszyscy ciągle się od niego opędzali, to jednak był w sumie nieszkodliwy, ot, taki nasz wesołek. Tego dnia postanowił zaczepić Pana Męża.Usiadł na stołku obok i założył nogę na nogę, tak, że rozcięcie w jego sukni rozchyliło się ukazując jego gładko wydepilowaną nogę.
- Witaj, kochaneczku – odezwał się zmysłowym głosem, podpierając twarz ręką opartą o bar, a gdy Pan Mąż spojrzał na niego, zamrugał zalotnie oczami. – Masz może ochotę na szybki numerek?
Pan Mąż aż opluł swoją nieskazitelnie białą koszulę koniakiem, kiedy to usłyszał. Oj, dostanie mu się za to od żony, dostanie. Aż mi się go biednego żal zrobiło.
- Niech pan idzie lepiej do łazienki, szybko to zaprać, póki plama nie wyschła, bo potem będzie problem z jej wywabieniem – powiedziałem widząc jak rękawem marynarki rozsmarowuje koniak po koszuli jeszcze bardziej.
- Znaczy jak? – Zapytał patrząc na mnie nieszczęśliwym wzrokiem.
Rany, jaki z niego fajtłapa, aż dziwne, że jeszcze żyje. Pewnie ta jego żona wszystko za niego robi.
- Zwyczajnie. – Wzruszyłem ramionami. – Idzie pan do łazienki, ściąga koszulę i wsadza ją pod kran, po czym energicznie trze dopóki plama nie zejdzie.
- Znaczy mam się tak po prostu… rozebrać? – Oczy mu o mało nie wyszły z orbit ze zdziwienia.
Słysząc to, Marek parsknął śmiechem.
- A czy ja panu każę striptiz robić? Mówię tylko żeby pan ściągnął koszulę i sprał tą plamę. Chyba nie chce pan, żeby żona pan ochrzaniła za nią?
Wzmianka o żonie chyba w końcu ruszyła trybiki w tym jego biednym łebku, bo aż podskoczył wydając z siebie bliżej nieokreślony pisk, a potem błyskawicznie poleciał do łazienki.
- Ach - westchnął rozmarzony drag queen. – Pierwszy raz widzę takiego chętnego. – Po czym zsunął się powoli ze stołka i ruszył w stronę łazienki wykonując rękami te śmieszne geściki, które w jego mniemaniu zapewne zawsze wykonują kobiety i kręcąc mocno tyłkiem. Całkiem seksownym tyłkiem, to mu muszę przyznać.
***
Mężczyzna wszedł do łazienki. Zdjął marynarkę i rozejrzał się w koło nad miejscem w którym mógłby ją powiesić. W oko mu wpadły pojemnik z papierowymi ręcznikami i suszarka. Niestety marynarka była zbyt ciężka i zsuwała się z obu tych urządzeń, za każdym razem gry próbował ją tam powiesić. Sapnął zniecierpliwiony i rozejrzał się w koło. Jego spojrzenie padło na otwartą kabinę. Na twarzy pojawił się uśmiech. Wieszaki na drzwiach! Podszedł do pierwszej z brzegu i powiesił marynarkę. Porozpinał koszulę, jeszcze tylko wyciągnąć ją ze spodni, zdjąć i szybko pod wodę. Nie zdążył. Do łazienki wszedł drag queen, ten co go wcześniej zaczepiał.
- Aleś ty szybki, kochanieńki – wymruczał seksownym głosem, podchodząc bliżej. – Nie mogłeś jednak poczekać z tych troszkę? Sama chciałam cię rozebrać. – Przejechał palcem po odsłoniętym torsie mężczyzny, po czym nachylił się i zanim tamten zdążył zareagować, polizał go po uchu.
Mężczyzna pisnął i przerażony odskoczył, łapiąc się za ucho.
- Co pani robi? – zapytał piskliwym głosem. – Proszę zostawić mnie w spokoju!
- Ależ kochanieńki – drag queen powoli podchodził do wciąż cofającego się mężczyzny. – Mam zostawić w spokoju takie ciacho? Mój tyłeczek wprost nie może się doczekać aż się nim odpowiednio zajmiesz. Zobaczysz będzie ci w nim jak w niebie.
Zszokowany mężczyzna o mało nie wywrócił się, gdy cofając się wpadł na pisuar. Jednak szybko się pozbierał i odtrącając natręta wybiegł z łazienki.
- Skarbie, nie uciekaj! Nie zrobię ci krzywdy! Chcę się tylko zabawić!
***
Nie minęło nawet dziesięć minut jak drag queen wyszedł z łazienki. Już z daleka widać było, że jest nie w sosie, kompletnie zapomniał kręcić tyłkiem. Usiadł przy barze i zamówił drinka.
- Co jest Lola – zapytałem kpiąco – znowu nie udało ci się dać dupy?
- Ja tego kompletnie nie rozumiem. – Wydął naburmuszone usta. – Przecież mam całkiem zgrabny tyłeczek. Dlaczego nikt go nie chce? Nawet pogłaskać. No powiedz, ładny mam tyłeczek, prawda? – Wstał i wypiął w moja stronę wspomnianą część ciała, jednocześnie głaszcząc się po niej.
- Oczywiście, że ładny. – Fakt, miał całkiem seksowny tyłek.
- Akurat, mówisz tak tylko żeby zrobić mi przyjemność – burknął i wrócił do drinka.
No i we weź tu człowieku dogódź kobiecie. Zaprzeczę, to się na mnie obrazi, mówię prawdę to tez się focha. To co ja mam w końcu mówić?!
- Wcale nie – szczerze zaprzeczyłem. – Naprawdę uważam, że masz seksowny tyłeczek.
- To może masz na niego ochotę? – Popatrzył na mnie z nadzieją w oczach. – Sam zobaczysz, że jest przyjemnie ciasny. I możesz się w nim spuścić, mnie to nie przeszkadza.
- Lola, nie przeginaj, dobrze? – mruknąłem, na co drag queen tylko prychnął i zajął się swoim drinkiem.
- A co z tym facetem przed chwilą? – zapytałem po chwili milczenia. – Wyglądał jakby miał ochotę kogoś przelecieć.
- Taa, chyba misia polarnego – sarknął grzebiąc słomką w kieliszku.
- Chcesz jeszcze jednego?
- Poproszę. Facet zachowywał się tak jakbym chciała go co najmniej zamordować. A przecież ja tylko oferowałam mu swój seksowny tyłeczek. I to za darmo. Uciekł, że aż się za nim kurzyło, nawet marynarki zapomniał zabrać.
- Zapomniał? A gdzie ją zostawił?
- A na wieszaku w jednej z kabin.
Bez słowa poszedłem do łazienki po tą nieszczęsną marynarkę. Może facet zgłosi się jeszcze po nią. Niedobrze by było gdyby żona się na niego o to wkurzyła. Kto wie, co z niej za hetera, może go nawet bije, skoro taki zastrachany łazi? Już sobie wyobraziłem tę jego buźkę całą w siniakach. Oj, nie wyglądała ona zbyt dobrze, nie wyglądała. Zaniosłem marynarkę do kanciapki Pana Wojtka i przyczepiłem do niej krótką notkę z wyjaśnieniem, żeby Pan Wojtek jej przez przypadek nie wyrzucił, po czym szybko wróciłem za bar. Byłem ciekaw jak szybko Pan Mąż pokaże się tu znowu. Mając na uwadze jego wcześniejsze podchody stawiałbym, że minie jakieś pół roku zanim znowu się odważy. No i znowu się pomyliłem.
Przyszedł następnego dnia, w samej tylko koszuli, bez marynarki. I bez sińców, które tak malowniczo sobie wyobrażałem.
- Przepraszam – zaczął nieśmiało – czy ktoś może przypadkiem nie znalazł marynarki? Zapomniałem o niej wczoraj, została w toalecie.
- A jest, jest. - Widać było, że odetchnął z ulgą. – Zaraz panu przyniosę. A może w międzyczasie podać coś do picia?
- No nie wiem… - zawachał się. – Może jakiś drink? Co pan poleca?
- To zależy co pan preferuje. Jedni wolą mocniejsze, znaczy z większa ilością alkoholu, inni wolą słabsze, jeszcze inni słodkie…
- Hmmm, sam nie wiem. W zasadzie nie mam jakiegoś ulubionego rodzaju drinków.
- To może na początek spróbuje pan „Niebo”? Niezbyt słodki, z niewielką ilością alkoholu, na bazie soku z jabłek.
- To poproszę.
Szybko przygotowałem drinka i poszedłem po tą nieszczęsną marynarkę. Pan Mąż jak tylko ją zobaczył, odetchnął z ulgą i szybko założył na grzbiet, jakby bał się, że się rozmyślę i nie będę chciał mu jej oddać. Zamówił jeszcze raz „Niebo” i przesiadł się do stolika, a ja niestety musiałem wrócić do innych klientów. Po jakimś czasie rzuciłem okiem w jego stronę i ze zdziwieniem zobaczyłem, że nie siedzi sam. Towarzyszył mu jakiś czarnowłosy mężczyzna, po czterdziestce, na moje oko, zupełne przeciwieństwo Pana Męża. Może dlatego tak dobrze się z tamtym dogadywał? Widać było, że jest rozluźniony, nawet uśmiechał się i rozmawiał dość swobodnie ze swoim towarzyszem. Wychodziło na to, że w końcu się przełamał i znalazł kogoś, kto go nie przerażał. Biedna Lola będzie zawiedziona.
Przez następny okres Pan Mąż przychodził średnio raz czy dwa razy w tygodniu i za każdym razem siadał z tym swoim nowym znajomym przy tym samum stoliku. Widać było od razu, ze tamten wpadł mu w oko, bo jak tylko go widział, to jego twarz rozświetlał uśmiech, przestawał się kulić, od razu stawał się jakby większy. Po kilku takich spotkaniach w końcu odważył się i wyszedł z towarzyszem na parkiet. Wprawdzie był cały zajęty przez przytulające się pary, ale na szczęście było wystarczająco miejsca, by nie obijali się o nikogo. Z rozbawieniem patrzyłem jak się krygował i cały czas rozglądał na boki, jak odpychał swojego partnera, gdy ten chciał go mocniej przytulić w tańcu. Jednak po pewnym czasie przestał, skupiając się na tańcu i nawet pozwolił się złapać za tyłek, co mnie strasznie zdziwiło.
Od tego momentu Pan Mąż zaczął przychodzić regularnie, jak w zegarku, poniedziałek, czwartek i sobotę. Przez cały czas siadał z tym swoim, chyba już „chłopakiem”, wypijał drinka, szedł na parkiet i znowu drinka. Któregoś razu w końcu odważył się na coś więcej, bo nagle obaj wymknęli się do toalety. Znaczy najpierw poszedł Pan Mąż, a po paru minutach jego towarzysz. Nie wracali dobrą chwilę, a kiedy w końcu się pokazali, Pan Mąż wyglądał na lekko zdenerwowanego, ale wyraźnie szczęśliwego, a jego, bardziej niż zwykle, wymięta koszula z niedokładnie pozapinanymi guzikami świadczyła o tym, że w końcu dał się zerżnąć i było mu baaaardzo dobrze. W ten sposób do tej jego barowej rutyny doszedł jeden element: ruchanko w kiblu. Jak się tak patrzyło na niego, to przychodziła do głowy tylko jedna myśl: sielanka. Niestety ta sielanka nie trwała długo.
Któregoś razu, kiedy Pan Mąż właśnie przytulał się do tego swojego na parkiecie, w wejściu do baru ukazała się kobieta. Stała przez chwilę rozglądając się, jakby kogoś szukała. Kiedy jej wzrok padł na Pana Męża, zrobiła się czerwona na twarzy. Wściekła ruszyła w jego stronę. Bez żadnego ostrzeżenia walnęła nieszczęśnika w głowę torebką i wrzasnęła:
- Ty gnido! Pedalstwa ci się zachciało?! Już ja ci pokażę pedalstwo! – Po czym zaczęła prać go jeszcze bardziej torebką, już nie tylko po głowie, ale tam, gdzie się nawinęło.
Paru świadków dostało także, ale to tylko przez przypadek i dlatego, ze akurat kręcili się w pobliżu. Szybko więc wszyscy odsunęli się, żeby nie oberwać. Wszyscy z wyjątkiem partnera Pana Męża, który dzielnie próbował go bronić, ale szybko zrezygnował, jak ciosy torebką dosięgły także jego. Ochroniarz, czując, że może zrobić się z tego zadyma, ruszył w ich stronę, chcąc odciągnąć krewką kobietę od osłaniających się przed ciosami mężczyzn, ale powstrzymałem go kiwnięciem głowy. Byłem ciekaw jak to się skończy, czy Pan Mąż odpowiedni zareaguje, czy też może okaże się ofermą i pantoflarzem. A ochroniarz zawsze zdąży interweniować. Kobieta przez cały czas lała torebką na przemian, to Pana Męża, to jego chłopaka, wykrzykując przy tym niewybredne epitety. Ani jeden ani drugi w ogóle się nie bronili, jedynie Pan Mąż próbował coś mówić, ale został zakrzyczany już na początku. W pewnym momencie kobieta w końcu się zmęczyła, bo złość na Pana Męża na pewno jej nie przeszła. Widać to było w jej wzroku. Przestała bić i złapała Pana Męża za ucho, po czym pociągnęła go w stronę wyjścia. Jak można się było spodziewać, mężczyzna zaczął jęczeć płaczliwym głosem:
- Aj, kochanie, proszę przestań, to boli!
- I bardzo dobrze! – warczała kobieta. – Może dzięki temu odechce ci się pedalstwa!
- Puść kochanie, obiecuję, że już nie będę. Wiesz, że kocham tylko ciebie. Ał, boli!
Jeszcze długo po ich wyjściu było słychać wściekły głos kobiety.
W ten sposób skończyła się przygoda Pana Męża z pedalstwem, a mój portfel stał się chudszy o dwadzieścia złotych.