Rozdział 12
Zirytowany podszedłem do niego i złapałem za ramię. Odwrócił się i spojrzał na mnie ze zdziwieniem w bursztynowych oczach. Sam się tego nie spodziewałem, ale emocje wzięły we mnie górę. Zamachnąłem się i uderzyłem go w szczękę. Zachwiał się, raptownie dotykając policzka. Z rozbitych warg płynęła mu krew.
- Co ty do cholery wyprawiasz? - krzyknął, próbując wytrzeć krew, ale tylko rozsmarował ją po szczęce.
- Dlaczego mi to robisz? Dlaczego nie powiesz, że między nami koniec? Co to do cholery miało znaczyć? - zawołałem, próbując zdjąć obrączkę z mojego palca. W końcu udało mi się to. Rzuciłem ją w trawę, tuż pod jego nogi. - Pieprzę cię, cholerny półorku! Powiedz mi wprost, że nas już nie ma! Nie dam rady tego ciągnąć! - wrzeszczałem dalej, a łzy bez skrępowania spływały po moich policzkach.
- Uspokój się, do cholery i daj sobie coś wytłumaczyć! - rzekł wreszcie Rainamar, podchodząc do mnie.
- Powiedziałem ci – spieprzaj!
Złapał mnie za nadgarstek, blokując kolejny cios. Przyciągnął mnie do siebie, ale ja nie miałem zamiaru się poddawać. Kopnąłem go w brzuch i wykorzystując jego chwilową słabość wyrwałem się. To go zdenerwowało. Ostatni raz pobiliśmy się jako nastolatki, ale to nie było nic groźnego. Warknął i zaczął mnie podchodzić jak przeciwnika. Nie byłem mu dłużny. Przyjąłem pozycję. Wiedziałem, że nie mam z nim większych szans w walce wręcz, ale jakże w tej chwili go nienawidziłem.
- Casius, uspokój się – zawołał, ale jego gesty mówiły coś zupełnie innego.
- Czego ty jeszcze ode mnie chcesz?
- Posłuchaj mnie w końcu!
- Sam siebie słuchaj! Miałeś tyle czasu! Prosiłem cię... nie... błagałem, żebyś wytłumaczył mi, co się stało! Ale ty wolałeś milczeć! Jesteś częścią mojego życia, dlaczego nie traktujesz mnie tak samo? - krzyknąłem, wściekły tak samo na niego, jak i na siebie. Zmrużył oczy i pokręcił głową.
- Nie chcę się z tobą bić. Przestań.
- To śmieszne, bo ja chcę cię zabić!
- Casius, przestań.
- Powiedziałem ci, żebyś spieprzał! - krzyknąłem i wziąłem rozbieg. Zanim zdążył cokolwiek zrobić uderzyłem go znów w twarz. Zaraz jednak oprzytomniał. Zrobił obrót i trafił mnie w klatkę piersiową. Zabolało, cholernie zabolało. Odskoczyłem, ale nie dał mi chwili wytchnienia. Tym razem to ja dostałem mocny cios w szczękę. Czułem jednak, że nie używa całej swojej siły. Wiedziałem dokładnie, do czego jest zdolny. Zachwiałem się. Zakręciło mi się w głowie. Widziałem jednak, że on nie zamierza tracić czasu. Zablokowałem jego następny cios, zaprawiając kopniakiem. On zrobił jednak zgrabny unik. Poczułem nagle tępy ból w plecach i upadłem na kolana, podpierając się dłońmi. Nie czekając na jego następny ruch przekręciłem się na plecy i zerwałem się z trawy. W końcu wszystko sprowadziło się do tego, że próbowałem blokować jego ciosy. Był znacznie silniejszy, ale ja byłem szybszy. Nie potrafiłem jednak dobrze tego wykorzystać. Rzuciłem się w przód, obijając się od jego lekko ugiętych nóg i zrobiłem salto w tył. To nim zachwiało. Wykorzystałem ten moment i poprawiłem ciosem w głowę. Odpowiedział mi tym samym, jednak teraz użył znacznie więcej siły. Świat zawirował mi przed oczami i nagle uderzyłem o twardą ziemię. Czułem, jak półork usiadł okrakiem na moich biodrach i przycisnął mi ręce do podłoża. Próbowałem się wyrwać, ale on był silniejszy.
- T pieprzony idioto! - krzyknął, patrząc na mnie dziwnie.
- Zejdź ze mnie, do cholery! Nienawidzę cię! - rzuciłem z wściekłością.
- Kochany – Rainamar zaskoczył mnie tym słowem. Wbiłem oczy w jego jasnobrązowe spojrzenie. - Posłuchaj mnie w końcu, durny człowieku!
- Słuchałem cię! Cały czas cię słuchałem! Teraz spieprzaj!
On jednak nie zamierzał się podporządkować. Nachylił się jeszcze bardziej i pocałował mnie, mocno i namiętnie, chociaż próbowałem się mu wyrwać. Westchnąłem, próbując nabrać choć trochę powietrza. On natychmiast to wykorzystał. Wsunął język do moich ust. Jęknąłem cicho, wciąż jednak próbując go z siebie zepchnąć.
- Casius, przestań – powiedział stanowczo, puszczając moje dłonie z uścisku. Złapałem go za ramiona i pchnąłem. Czułem smak krwi w ustach.
- Zostaw mnie – krzyknąłem.
- Będzie lepiej, jeżeli się teraz zamkniesz...ja... - zaczął i zamyślił się, jakby szukał właściwych słów. - Casius, posłuchaj mnie.
- Posłuchaj mnie? W ogóle co się stało przed chwilą? - zawołałem.
- Casius, zamknij się wreszcie i daj mi dojść do słowa – krzyknął ze złością, uderzając pięścią w ziemię.
- Słucham – odparłem niechętnie.
- Wiem, powinienem był ci powiedzieć, ale... cholernie bałem się, że cię stracę.
- Mów do rzeczy!
- Daj mi skończyć, człowieku! - przerwał mi Rainamar – Nie chodzi o nas. To jest...
- Przestań pieprzyć i wytłumacz mi, co to miało znaczyć! Po co to wszystko! Z jednej strony ślub z drugiej strony twój chłód. Nie wiem, co to ma znaczyć.
- Chciałem cię... zabezpieczyć. - powiedział w końcu, a mnie zatkało. Wpatrywałem się w niego, jakby na moich oczach zamienił się w granitowy posąg.
- Co, do cholery? - prawie wykrzyknąłem.
- Gdyby coś mi się stało...
- Nic nie rozumiem! Co ma ci się stać? Rainamar? - krzyczałem, szarpiąc go za ramiona. Uspokoił mnie i w końcu wstał. Podniosłem się z ziemi i ruszyłem w stronę domu. Półork podążył za mną. Cała ta scena wydawała mi się zupełnie nierealna. Przed chwilę pobiliśmy się, potem całowaliśmy a teraz to. Do cholery, ja już waruję! Wytarłem rękawem krew, spływającą z rozbitego nosa. Rainamar nie wyglądał lepiej. Usiadłem na schodach, wpatrując się w niego. Klęknął przede mną, próbując mnie pocałować, ale odepchnąłem go.
- Casius.
- Powiedz mi wszystko. Ja już dłużej nie mogę. Powiedz, jest ktoś inny?
- Nie, do cholery, nie ma. Kocham ciebie, Casius.
- Wiesz, czasem miłość to bardziej obowiązek niż uczucie – rzuciłem ironicznie. Spuścił wzrok i westchnął.
- Co miałem jej powiedzieć?
- Prawdę – odparłem zniecierpliwiony – Co się z tobą dzieje? Nie poznaję cię! Do jasnej cholery, wiem, że reagujesz zbyt emocjonalnie, ale na Stwórcę, to, co się dzieje od pewnego czasu mnie przeraża! Chcę ci pomóc, ale nie potrafię, bo nie chcesz mi nic powiedzieć! Kochany, nie chciałem i nie chcę cię stracić! Stwórco, daj mi siłę!
- Pozwól mi to naprawić.
- Powiedz mi, co się dzieję.
- Nie teraz. Daj mi trochę czasu.
- Więc kiedy? Wrócimy do tego, co się tu działo przed naszą rozmową? - zapytałem z wyrzutem. Natychmiast pokręcił głową, jakby starając się upewnić bardziej siebie niż mnie.
- Wybacz mi.
Pogłaskałem go po policzku. Uśmiechnął się lekko.
- Obaj jesteśmy jak dzieci we mgle – westchnąłem, obejmując go mocno.
Dobrze wiem, że to nie rozwiązało naszych problemów, ale wyjaśniło między nami podstawowe kwestie. Wciąż bałem się, co mogło się stać. Zastanawiałem się, dlaczego Rainamar sie tak zachowywał. Domyślałem się, że miało to coś wspólnego z wojskiem, ale dlaczego wszystko to przeniósł do naszego życia? Nie widziałem innego wyjścia jak próba dowiedzenia się czegoś na własną rękę. Może już czas złożyć wizytę możnemu generałowi Gustavowi Nadarowi... Co do cholery działo się w tym zepsutym państwie i w głowie mężczyzny, którego kocham?
***
- Stwórco, to był ostry seks! – zawołał Leith Daire, wchodząc do kuchni. Obaj spojrzeliśmy na niego złowrogo.
- Ani słowa – warknął przez zaciśnięte zęby Rainamar.
- Co wam się stało? - zapytał jednak, niczym nie zrażony czarownik i usiadł przy stole, obok mnie. Rainamar dotknął swoich rozbitych ust i zapatrzył się w drewniany blat.
- W pewnych sprawach mamy różne poglądy – rzekłem w końcu. Daire wbił wzrok w postać mojego narzeczonego i zaczął się niekontrolowanie śmiać.
- Casius dał ci w twarz? - zapytał z niedowierzaniem, próbując przestać się śmiać.
- Co w tym zabawnego? Jest silny. - tłumaczył się półork.
- Ach te męskie związki. Nigdy tego nie pojmę – zastanowił się na głos czarownik. Jeden z psów podszedł do niego i zaczął się łasić.
- Nie chciałem – rzuciłem nagle, czując się podle. Nie miałem zamiaru doprowadzić między nami do bójki i nie chciałem w ten sposób rozwiązywać wszystkich naszych konfliktów. Rainamar spojrzał na mnie i uśmiechnął się wpół złośliwie.
- Przestań, Casii. Należało mi się. - powiedział w końcu.
Daire przytaknął z rozbawieniem. Spoważniał jednak nagle, jakby coś sobie uświadomił.
- Ach, obiło mi się o uszy, że zasiadam przy tym stole w towarzystwie kapitana wschodnich gmin Imperium. Ależ zaszczyt kopnął mnie prosto w tyłek! - zawołał.
- Znam lepsze sytuacje, w których można się czuć zaszczyconym – rzucił obojętnie półork.
- Może się przewietrzę? - wtrącił Daire, wyczuwając napiętą atmosferę między nami. – Chyba powinienem wyjść na godzinny spacer po lesie. Zrobiłbym to, ale jestem głodny.
- Jedź do miasta. - zaproponował od niechcenia Rainamar.
- Miałem dziś stawić się w gildii. - przypomniałem mu, choć szczerze wątpiłem w to, że w ogóle zdawał sobie sprawę z moich obowiązków.
Daire raczył wstać od stołu i wyjść, rzucając na pożegnanie, że zjawi się po południu. Obaj z Rainamarem siedzieliśmy chwilę, wpatrując się w siebie. Nie wiedziałem, co mam mówić, a on obiecał mi, że wyjaśni powód swojego niedawnego zachowania.
- Powiedz mi, Rainamar, co do cholery się z tobą dzieje? - zapytałem w końcu, nie mogąc wytrzymać ciszy panującej w izbie.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć. - odrzekł z rozbrajającą szczerością.
- Wszystko. Nie rozmawiamy ze sobą. Unikasz mnie. Nie mogę żyć w ten sposób.
- Wiem, przepraszam...
- Nie przepraszaj mnie, Rainamar. Chcę ci pomóc. Jestem dla ciebie, dlaczego tego nie widzisz? - powiedziałem z wyrzutem i wstałem od stołu. - Nie wiem, co zrobiłem źle.
- Nie chodzi o ciebie. Nie chcę teraz o tym mówić, Casii. Daj mi więcej czasu. Obiecałem i dotrzymam słowa.
- Liczę na to – odparłem i wyszedłem z kuchni. Nie miałem ochoty na dalszą rozmowę, z resztą on postawił sprawę jasno. Nie teraz. Więc kiedy, do cholery? Przyznam, że nie wiedziałem co mam zrobić. Ojciec mówił, że miłość czyni nas słabymi. Teraz zrozumiałem, jak bezsilny byłem wobec tego, co działo się z Rainamarem. Nie wyobrażałem sobie jednak, że mógłbym odejść.
„Pożałujesz wszystkich tych chwil, kiedy mówiłeś komuś 'kocham'...” zwykł mawiać mój ojciec, zwykle podczas prac konserwacyjnych przy łuku, kiedy to towarzyszyłem mu, słuchając jego monologu. Liam gotów był walczyć z całym światem i wszystkimi ludźmi. Zrażał do siebie innych, odpychał tych, którzy chcieli mu pomóc. Nie był w stanie obdarzyć kogokolwiek uczuciem... nigdy.
- Spróbuj być cierpliwy – usłyszałem tuż za sobą głos Rainamara. Odwróciłem się szybko, zaskoczony jego obecnością. Utopiłem się w swoich własnych wspomnieniach po raz kolejny.
- Całe życie jestem... – odrzekłem, kręcąc głową. Miałem dosyć czekania, ale dla niego gotów byłem zrobić wszystko.
- Jest wiele spraw o których nie da się mówić tak po prostu. Czasem wszystko mnie przerasta. Nie jestem tym, za kogo uważają mnie inni. - westchnął głośno – Nie odwracaj się ode mnie, Casii. Jesteś powodem, dla którego jeszcze oddycham. - dodał i wyszedł, zostawiając mnie samego, na środku izby, zbyt zaskoczonego, by móc powiedzieć cokolwiek.
Cóż, Rainamar, ukochany, wytłumacz to memu ojcu, który siedzi w mojej głowie i zatruwa moje myśli.
Liam, ty cholerny kłamco...
***
- Będę potrafił ci pomóc – rzekł Daire, chodząc po pokoju w te i z powrotem. Rainamar wodził za nim wzrokiem, kręcąc głową to w prawo to w lewo. Ja z kolei siedziałem na parapecie okna i uparcie wpatrywałem się w drobne krople wiosennego dżdżu. Co jakiś czas zerkałem w stronę czarownika i Rainamara.
- Nie chcę, żebyś pomyślał, że namawiam cię na moją wyprawę, ale tam, dokąd chcę się udać, mieszka twoja matka. Nie zamierzałem o tym mówić, bo sądziłem, że ojciec wszystko ci wyjaśnił. Gdybym wiedział... - urwał Leith, przeczesując palcami swoje jasne włosy.
- Mnie się widzi, że umyślnie wciągasz go w swoją grę – warknął półork, zakładając ręce przed sobą. Zmierzył Leitha nieprzychylnym spojrzeniem. Czarownik wbił wzrok w krajobraz za oknem.
- Jesteś słusznie podejrzliwy, kapitanie Ashghan, ale muszę cię rozczarować. Lubię twojego młodego przyjaciela i przez myśl mi nie przeszło, żeby go oszukać. Jednak teraz widzę, że te dwie sprawy moglibyśmy połączyć w jedno – rzekł mag, przenosząc spojrzenie na zachmurzoną twarz Rainamara. On skrzywił się jeszcze bardziej.
- Jesteś kłamcą. - odrzekł stanowczo.
- Być może, ale to co mówię teraz jest prawdą. Nie wiem, jak mam to udowodnić... - zamyślił się Daire.
- Powiedz, jaki masz plan? - przerwałem wreszcie ich 'uprzejmą' wymianę zdań. Obaj spojrzeli na mnie z zaskoczeniem.
- Otóż pojedziemy na południe. Poczekamy aż będzie cieplej – zastrzegł czarownik. - Zanim dotrzemy do celu mojej wędrówki zahaczymy o pewną wioskę. Tam jest twoja matka. - wyjaśnił Leith Daire.
- A medalion? - zainteresował się Rainamar.
- Cóż... to jest bardziej skomplikowane. Otóż medalion znajduje się w rękach pewnego maga. Nie, po cóż ta złość! Na pewno jest bezpieczny!
- Nic, co znajdzie się w twoim towarzystwie nie może być bezpieczne! - zawołał oskarżycielsko półork. Czarownik uniósł obie dłonie w górę, w obronnym geście.
- To samo mogę powiedzieć o tobie, kapitanie – rzucił Leith, spoglądając znacząco na moją poobijaną twarz. Pokręciłem głową. Cała sytuacja wydała mi się aż nazbyt śmieszna.
- Rainamar? - zwróciłem się do niego. Zrozumiał pytanie, choć nie wypowiedziałem ani jednego słowa prócz jego imienia.
- Zrobię co uznasz za słuszne. - odrzekł spokojnie, mimo iż wiedziałem, że czarownik irytował go samą swoją obecnością.
- Wiedziałem, że mogę liczyć na pomoc moich drogich przyjaciół. - ucieszył się Leith, rzucając Rainamarowi ukradkowe spojrzenia. Półork prychnął jak kot i wyszedł, zająć się końmi.
- Nie denerwuj go, Leith – ostrzegłem go – Wiedz, że to nie jest groźba, ale przyjacielska rada.
- Tak, tak. - odparł czarownik, ale przysiągłbym, że wcale mnie nie słuchał. Jego myśli zaraz odpłynęły daleko, jakby układał do końca swój misternie przygotowywany plan. Cóż, teraz moim problemem był nie tylko mój narzeczony ale i rzekoma matka...
***
Rainamar zeskoczył z Kryształa i zawołał ojca, którego dostrzegł w głębi podwórza, pogrążonego w robocie. Z tego co wiem, pracował właśnie nad nowym zamówieniem z Aeral. Hebel ślizgał się po drewnie prowadzony jego zręcznymi dłońmi. Nagle uniósł wzrok znad swego zajęcia, zaalarmowany krzykiem syna. Z niechęcią zwlokłem się z konia, nie mając najmniejszej ochoty na rozmowę o moich rodzicach. Wiedziałem jednak, że kiedyś będę musiał się na to zdobyć, mimo to bardzo bałem się jej wyniku.
- Casius, Rainamar? Co za niespodzianka! - odrzekł bardzo zaskoczony Deris, odkładając na bok narzędzia – Nie spodziewaliśmy się was, dzieci – dodał, spoglądając na Rainamara przenikliwym wzrokiem.
- Chcielibyśmy porozmawiać – powiedział w końcu mój narzeczony, odwracając się w moją stronę. Tylko przytaknąłem. Deris nagle zbladł.
- Na wszystkich potępionych Imperium! Czy to jest to, o czym myślę? - zawołał, podchodząc do syna pewnym krokiem.
- Nie, ojcze. Chodzi bardziej o Casiusa.
- Właściwie chodzi o moich rodziców. - wtrąciłem w końcu, zwracając na siebie uwagę ich obu. Deris tylko pokręcił głową, wzdychając przy tym głośno.
- Tak, tak – wymruczał pod nosem, wskazując drzwi domu – Wejdźcie.
Znaleźliśmy się w środku. Ork zaprowadził nas do izby w której przyjmowano gości. Usiadłem na jednym z krzeseł, czując się bardzo niezręcznie. Zmusiłem się do nerwowego uśmiechu, patrząc na mojego narzeczonego.
- A więc co chciałbyś wiedzieć? - zapytał Deris, siadając wygodnie w fotelu. Wbiłem wzrok w ziemię.
- Podobno moja matka żyje. - powiedziałem w końcu, patrząc na Derisa. Ork miał nieciekawą minę, która delikatnie dawała mi do zrozumienia, że postradałem zmysły.
- Słucham? - dopytywał się ojciec Rainamara, odchylając się lekko w fotelu – Dziecko, twoja matka zmarła jak miałeś cztery lata. Widziałem ją.
- Według pewnej osoby, ta kobieta nie była moją matką.
- Ta osoba zaiste ma problemy z zachowaniem zdrowego rozsądku – westchnął Deris.
- Nie wiesz jak było naprawdę? Może nie chcesz mi po prostu powiedzieć. - rzuciłem. Ork zaraz zerwał się z fotela.
- Sugerujesz mi, że kłamię? Dziecko, na oszalałych wieszczów Imperium! Liam Seanán pojawił się w moim domu dokładnie dwadzieścia cztery lata temu z maleństwem na ręku. Towarzyszyła mu ciemnowłosa kobieta, którą przedstawił mi jako swoją żonę. Nie zastanawiałem się, czy było tak naprawdę, bo nie miałem potrzeby! Dlaczego nagle tak ważna rzecz wychodzi na jaw dopiero teraz?
- Jak to 'pojawił się'? Ojciec mówił mi, że mieszkał tutaj jeszcze przed moimi narodzinami? O co, do cholery w tym wszystkim chodzi?
Deris ukrył twarz w dłoniach i odwrócił się.
- Ojcze? - usłyszałem nagle głos Rainamara. Mój narzeczony patrzył wprost na ojca, a na jego twarzy rysowało się głębokie zaskoczenie. - Czy ten Liam miał jakieś... tajemnice?
- Nie, do cholery, nie! Po prostu chciał zacząć wszystko od początku, tu, w Imperium. Tak mi powiedział. Przybył tutaj z Sadal. - odrzekł Deris, a ja jeszcze bardziej nie rozumiałem o czym on mówi.
- Dlaczego stamtąd?
- To zaczyna być komiczne – wtrącił Rainamar, krzyżując ręce na piersi.
- Być może – przyznał Deris – Zacznijmy od początku. Pracowałem kiedyś jako królewski nadzorca przy wycince pewnej liczby drzew w przygranicznej puszczy. Od pół roku w Sadal trwała rebelia, więc co jakiś czas natykaliśmy się na buntowników. Były ich całe grupy, ale zazwyczaj przymykaliśmy na to oko. Nie wynajęto mnie, by zabijać. Tak też spotkałem Liama. Polował w królewskiej puszczy, co mogło skończyć się stryczkiem dla sadalskiego myśliwego. Spotkałem go potem raz jeszcze, całkiem pijanego w karczmie. Wróciłem do domu i zapomniałem o całym zdarzeniu, wtedy to pojawił się znów. Był zdenerwowany, zmęczony, z dzieckiem i kobietą. - opowiadał Deris, przymykając oczy. Słuchałem go z niedowierzaniem. Ojciec zawsze mówił mi, że urodził się na północy Imperium a na wschód przybył tuż przed moimi narodzinami.
- To cholernie skomplikowane – westchnął w końcu Deris. Zanosiło sie na długą rozmowę.