Rozdział 6
- Głupi człowiek – syknął Kerr Laurent, wbijając we mnie przenikliwy wzrok.
Stałem przed nim nieruchomy, jakby moje nogi przemieniły się w kamienie. Nie dawałem wiary temu, jak mogłem dać się tak okłamać!? Im bardziej brnąłem w głąb tej intrygi, tym bardziej się komplikowała i zacierała mi drogę ku wyjściu. Teraz jednak moja sytuacja uległa diametralnej zmianie. Dlaczego nie wziąłem pod uwagę tego, że Laurent może być zwyczajnie niebezpieczny? Dlaczego tak łatwo nam zaufał? Owszem, jego słowa wzbudziły we mnie podejrzenia, ale nie rozważyłem ich dość wnikliwie. Stałem teraz przed obliczem czarownika, o którego mocy nie miałem pojęcia i nie chciałem jej poznać.
- Cahan, broń mnie do cholery! - krzyknąłem. Ciemnowłosy jednak nie zwrócił na to uwagi. Wpatrywał się w postać Kerra Laurenta. Na jego pięknej twarzy malowało się poczucie zdrady. Był w szoku, dokładnie tak jak ja, ale zapewne znaczyło to dla niego coś innego. Okłamali go jego przełożeni, ludzie, którym ufał.
- Czego chcesz, Laurent? - zapytałem, próbując brzmieć jak najbardziej naturalnie. Usiłowałem wyrzucić ze swego głosu uczucie strachu i stanąć pewnie przed tym człowiekiem. Dla zwierzęcia człowiek śmierdzi strachem, ocieka nim...
- Ten cholerny amulet jest nam potrzebny, nie rozumiesz tego tępy człowieku? Ile jeszcze mam przekonywać tych zamkniętych w swoich skorupach starców z monastyru, że ta moc nie jest zła?! Ile? - wykrzyknął wściekle Laurent, chwytając za wisior. - Przywołałem iluzje, chciałem dać ci do zrozumienia, że nie tędy droga! Ty jednak się uparłeś! Powiem ci, Casius, dla kogo potrzebny był ten medalion! To starsi z wioski Leitha Daire go pożądali! Tak, mój drogi! Nakazali Leithowi zdobycie go, ale on został ostrzeżony przez druidów! Uwierzył im, głupiec! Kazali mu go zniszczyć, wywieść daleko stąd! Ale ja na to nie pozwoliłem!
- To wszystko działo się dla tego? Dla jakiegoś wisiorka i z powodu twojej chorej wizji? - zapytał drżącym głosem Cahan. Kerr zaśmiał się.
- I tak nie pojąłbyś! Jesteś zbyt ograniczony! Ale Leith musiał znaleźć druidzkie dziecko, żeby bezpiecznie przebrnąć przez ten las!
- O czym ty mówisz? - zawołałem.
- Stwórca pokarał was naiwnością i głupotą. Teraz ja dokończę jego dzieła! - zawołał. Nagle jego wisior rozbłysł, jak to zwykle działo się z mym kryształem antymagii. Dziwna cisza zapanowała wokół. Nie słyszałem szumu drzew, ni świergolenia ptaków. Nie słyszałem własnego oddechu. Wtedy, jak z pod ziemi zaczęły wyrastać przed nami upiorne postaci, przedstawiające rozkładające się zwłoki. Chwyciłem za rękojeść miecza. Cahan tymczasem zaczął coś nucić pod nosem. Nie miałem czasu, by dłużej posłuchać, by dowiedzieć się co to, gdyż pierwszy z martwych towarzyszy Laurenta rzucił się w moją stronę z gulgoczącym okrzykiem. Odskoczyłem w bok, a trup rozbił się o kamienny drogowskaz. To było doprawdy żałosne.
Cisza ustąpiła miejsca szumowi, lecz nie był to odgłos listowia poruszanego przez wiatr. Jedyne, co zdążyłem zobaczyć, to jasnoniebieski blask, który otoczył nas ze wszystkich stron. Potem widziałem tylko trupy, padające na leśne poszycie niczym strute ptaki. Cahan stał po środku pobojowiska i ciężko dyszał. Natychmiast podbiegłem do niego.
- Wszystko dobrze? - zapytałem, obejmując go w pasie. On przytaknął i rozejrzał się. Kerra Laurenta nie było w zasięgu oka. Czułem jednak czyjąś obecność, jakby ktoś obserwował nas z bardzo bliska.
- Cahan, odwróć się i użyj swojej magii. Celuj przed siebie, nie ważne gdzie, przed siebie! - wyszeptałem mu do ucha. Laurent mimo swoich możliwości wciąż nie potrafił poruszać się po lesie. Cahan obrócił się gwałtownie i cisnął swą mocą. Nie widziałem niczego, jednak coś głucho uderzyło o drzewo. Naszym oczom ukazał się Laurent.
- Zamaskował się, sukinsyn. - przeklął Cahan. Spojrzałem badawczo na czarownika. Był lekko nieprzytomny i mamrotał coś pod nosem. Podszedłem do niego i jednym ruchem zerwałem mu wisior z szyi.
- Przeklęty... - zamruczał ochrypłym głosem Kerr, wpatrując się we mnie intensywnie.
Jasny blask, który nas otoczył zaślepił nas wszystkich. Światło rozpłynęło się jak mgła i naszym oczom ukazali się dwaj mężczyźni. Jeden z nich wysoki i jasnowłosy, drugi, nieco niższy o ciemniejszej karnacji i kolorze włosów.
- Laurent – wyrzekł jeden z nich. Kerr natychmiast poderwał się do biegu. Chciałem pognać za nim, ale druid powstrzymał mnie.
- Zostaw go, niech ucieka. Nic już nam nie może zrobić.
- Nic? Następnym razem to się może inaczej skończyć! - odparłem ze złością w głosie. - Skąd w ogóle się tu wzięliście?
- Obserwowaliśmy cię, dziecko. Drzewa nam mówiły o tobie.
- Doprawdy – uciąłem sceptycznie. Obaj druidzi jednak zignorowali mnie.
- Leith Daire miał zabrać ten przeklęty amulet jak najdalej od tego miejsca, jak najdalej od nas! Ludzie są chciwi i bezmyślni! Starcy myśleli, że mogą użyć go, by zaspokoić swoje ślepe żądze! Czy oni nie widzieli, że ten diabelski wisiorek jest przepełniony najgorszym rodzajem siły?! Głupcy! - zwołał jeden z druidów.
- Więc co mamy robić? - zapytał Cahan. Jego głos był wciąż spokojny i zrównoważony, jakby to, co przed chwilą usłyszał nie obchodziło go wcale.
- Przecież nie będziemy tu czekać na Leitha Daire ani na cud! Powierzam wam ten amulet i tak dalej! - rzucił druid spoglądając na mnie w bardzo dziwny sposób. Uśmiechnął się złośliwie.
- Ale...
- To jest wielkie wyróżnienie i chwała!
- Pieprzę takie wyróżnienie – mruknąłem pod nosem. Druid tylko prychnął jak kot i pokręcił głową.
- Przenocujemy was, jeśli chcecie. A jeśli nie, to śpijcie w lesie, jak wolicie. - zaproponował drugi druid, wysoki i szczupły blondyn. Był znacznie przystojniejszy od swojego pobratymca. Jego duże, niebieskie oczy rozświetlały jego twarz.
- W takim razie przyjmiemy waszą ofertę – zgodziłem się. Cahan rzucił mi podejrzliwe spojrzenie.
- Dobrze więc, synku. - rzekł blondyn – Chodźcie więc za mną. A tego Laurenta niech piekło pochłonie! - dodał bardzo poważnie i ruszył w sobie tylko znanym kierunku. Obaj podążyliśmy za nim. Przez cały czas ściskałem w ręku ten przeklęty wisiorek. Nie spodziewałem się, że okaże się tak ciężki.
- W wiosce mówili, że porywacie ludzi – zacząłem, mając nadzieję, że dowiem się coś więcej o moim partnerze. Druid wydał z siebie dziwny dźwięk i odwrócił się do mnie.
- Kłamią. - stwierdził z bardzo poważną miną – Nigdy nie skrzywdziliśmy żywej istoty z własnej intencji.
- Chodzi mi o to, że...
- Wiem, co masz na myśli, dziecko. Mogę cię jednak zapewnić, że wszystko wkrótce się wyjaśni. Możesz być tego pewien. - dodał i znów zaczął iść obranym wcześniej traktem.
Wreszcie dotarliśmy na miejsce. Przyznam, że druidzi nieźle sobie urządzili w tych dzikich chaszczach. Wioska była całkiem przytulna i cicha. Na przywitanie nam wyszła jakaś młoda kobieta. Nie wiem, czy widziałem kiedyś piękniejszą dziewczynę. Miała ognistorude włosy i niesamowicie czerwone, pełne usta. Uśmiechnęła się słodko.
- Zaprowadzę naszych gości do ich kwatery – rzekł blondyn, witając się z dziewczyną skinieniem głowy. Ona zamrugała i zwróciła się do nas.
- Witam. - rzekła melodyjnym głosem. Uśmiechnąłem się do niej. Cahan tylko skrzywił się i burknął coś pod nosem.
Po krótkiej chwili znaleźliśmy się w chacie, którą druidzi postanowili nam tymczasowo udostępnić. Rzuciłem torbę na podłogę i a sam usiadłem na łóżku. Było zasłane jakąś skórą o podejrzanym zapachu. Na dodatek była źle oprawiona.
- Casius?
- Daj mi chwilę. - odparłem i położyłem się. Cholernie dobrze było odpocząć na łóżku, nawet na takim, które śmierdziało.
- Tak, tak – zaśmiał się czarownik i usiadł przy stole. Potarł blat ręką. - Dawno tu nie sprzątali. - powiedział, marszcząc nos. Miałem wrażenie, że zaraz kichnie.
- W końcu żyją w zgodzie z naturą – rzekłem z rozbawieniem.
- Wesoło ci a ja nie znam przyczyny – zaśmiał się Cahan i podszedł do mnie. Usiadł na łóżku i zapatrzył się w ścianę. - Nie wiem, w co się wpakowaliśmy.
- Ja też. - przyznałem – Już od samego początku wszystko było dziwne. Potem było już tylko gorzej. Powinienem był się domyślić, że Leith coś kręci. Myślisz, że starsi chcieli się tobą posłużyć w walce z Leithem?
- Któż to wie. - odparł Cahan i zamyślił się. Zapadła cisza, która o dziwo nie męczyła mnie wcale. Jego bliskość wprawiała mnie w dobry nastrój. Poczułem nagle, jak jego dłoń dotknęła mojej. Nachylił się nade mną, a jedyne co zrobiłem to uśmiechnąłem się do niego. Pogładził moją twarz. - Masz zielone oczy. Zielone jak wiosenna trawa. - zaśmiał się. Obwiódł kciukiem linię moich ust i pocałował mnie mocno. Przyciągnąłem go jeszcze bliżej, wplatając palce w jego czarne włosy.
- Casius – wyszeptał Cahan i zaczął całować mnie po szyi. Nie myślałem w tamtej chwili o niczym. Dopiero potem, niedługo potem, dopadły mnie wyrzuty sumienia. Usta Cahana tak cudownie pieściły moją skórę. Czułem bicie jego serca, słyszałem każdy płytki oddech. W końcu uniósł się w górę i pospiesznie zrzucił z siebie kurtkę i ściągnął koszulę przez głowę. Miał niesamowicie jasną skórę.
-Chodź do mnie, Cahan – powiedziałem i wyciągnąłem do niego rękę. On uśmiechnął się lekko i pocałował moją dłoń.
- Kochaj się ze mną – powiedział znów mnie całując. To wszystko trwało chwilę, ale zanim zdążyło do czegokolwiek dojść odepchnąłem go lekko. Usiadłem na łóżku i ukryłem twarz w dłoniach.
- Nie mogę, Cahan.
- Daj spokój... - odparł czarownik, całując moje ramię – Przecież nikt nie musi wiedzieć! Wszystko będzie dobrze!
- Nie będzie! - mruknąłem pod nosem – Nigdy nie powinno dojść do tej sytuacji, co dopiero do czegoś więcej. Ja go kocham, Cahan. Jest nam dobrze ze sobą i chcę żeby tak zostało.
- Kochasz jego? Tego żołnierza? - zastanowił się ciemnowłosy i ciężko podniósł się z łóżka. Jego jasna skóra rumieniła się lekko i błyszczała.
- Chcę doprowadzić tą sprawę do końca i wrócić do domu. - powiedziałem. Zaniepokoiło mnie drżenie w moim głosie, jakbym sam nie dowierzał w to co mówię.
- Wiem, rozumiem... Casius, potrzebujemy się. Ten jeden raz. To nie jest zbrodnia. - rzekł przyciszonym głosem Cahan, klękając przede mną. Jego ciemne oczy błyszczały. - Casius... - wyszeptał.
Nie wiem, co się ze mną działo. Wszystkie myśli wirowały w mojej głowie, niczym bezładne strzępy świadomości, pozbawione kształtu. Nie, nie uprawialiśmy seksu, ale właśnie tej nocy coś się wydarzyło, głęboko w mojej duszy. Kochałem Rainamara, ale niewiele brakowało, bym przespał się z Cahanem. Tak, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, kim czyni mnie ta sytuacja...
Rankiem obudziłem mnie ból głowy. Las szumiał bardzo cicho. W oddali dało się słyszeć czyjeś niewyraźne głosy. Zerwałem się z posłania i podszedłem do okna. Nieznane mi dotąd uczucie paliło mnie od środka. Ciągle miałem w myślach rozognione oczy Cahana.
- Casius... - powiedział czarownik, patrząc na mnie spod przymkniętych powiek. Nie odpowiedziałem.
![]() | ![]() | ![]() |