Wszystko zostaje w rodzinie cz. 1
- Spóźnimy się! – oznajmił Mikołaj, zbiegając po schodach na parter, w locie zapinając guziczki przy mankietach koszuli. Zerknął na zegarek stojący na komodzie w korytarzu. Dochodziła piąta, a oni byli umówieni na piątą trzydzieści. Spóźnienie groziło długim wykładem ojca na temat punktualności. – Zbierać się młodzieży! – rzucił do krzątających się po domu Hanki i Mateusza.
-Nie słyszałeś nigdy o modnym spóźnianiu się? – spytał chłopak, rozkładając się nonszalancko na fotelu w salonie.
-Żartujesz? – prychnęła dziewczyna. – On ma fizia na punkcie punktualności.
-Spokojnie, kochanie, dotrzemy na czas. – Na schodach pojawił się wysoki blondyn w jasnoniebieskiej koszuli i czarnych dżinsach. Mikołaj od razu zapomniał, że się spieszą, a i cel wyjazdu jakoś tak ulotnił się z jego pamięci.
-Wiesz, że nie lubię się spóźniać. – Uśmiechnął się do mężczyzny. Blondyn zbiegł lekko po schodach, wpadając wprost w ramiona Mikołaja. Cmoknął go w usta.
-Zwłaszcza do mojego ojca, co?
-Zwłaszcza do niego! Ale pamiętaj, że musimy jeszcze wpaść po moich rodziców – przypomniał mężczyzna.
-Relaks, braciszku! To tylko trzydzieści minut drogi! – Hanka machnęła ręką.
-Ale przez centrum miasta, w Wigilię! To jak wycieczka po piekle!
-Dobrze, już dobrze. Idę się jakoś ubrać. – Mateusz przewrócił oczami, znikając za drzwiami swojego pokoju.
-Hanka? – Mikołaj posłał siostrze spojrzenie mówiące, że jeśli w pięć minut się nie zbierze, to – ręka, noga, mózg na ścianie.
-Już, już! – Dziewczyna wspięła się na schody. Kiedy oboje zniknęli mu z widoku, Mikołaj mocniej objął swojego mężczyznę i z uśmiechem wariata oznajmił:
-Powybijam ich wszystkich.
-Wątpię, ale zawsze możesz sobie pomarzyć – stwierdził blondyn, zarzucając partnerowi ręce na szyję. Mikołaj już miał odpowiedzieć, kiedy jego uszu doszedł żałosny okrzyk:
-Co zrobimy z Neusiem?!
-Zostawiamy go! – wrzasnął, zanim ktokolwiek inny zdążył się odezwać. Na piętrze rozległ się tupot stóp i na schodach ukazała się dziewczyna z rudym kotem na rękach.
-Chcesz zostawić Neusia?! Ty draniu!
-Nie wpuszczę tego gada do samochodu! – warknął mężczyzna, zły, że jemu i blondynowi przerwano małe tete-a-tete .
-Zostawiam cię z tym – szepnął Radek i cmoknął partnera w policzek. Mikołaj niechętnie wypuścił go z objęć i z żalem obserwował jego postać, znikającą za drzwiami kuchni. Westchnął ciężko i odwrócił się do siostry. Skrzywił się na widok rudego kociska, upasionego do granic absurdu przez Hankę i Mateusza. Zaczynał żałować, że pozwolił im zamieszkać w swoim domu. A właściwie to w ICH domu. Mikołaj i Radek kupili go kilka lat temu, zamieniając na niewielki piętrowy domeczek dwa całkiem spore mieszkania. Nie mieli jednak oporów przed przeprowadzką na drugi koniec miasta, nie dbali o to, że będą musieli wyjeżdżać wcześniej, żeby dotrzeć do pracy przed korkami, zignorowali sprzeciw rodziny, bo przecież to daleko. Ważne było to, że mogli być razem. A potem jego młodsza siostra poszła na studia i okazało się, że jej uczelnia jest bliżej domu brata, niż rodzinnego gniazda. Mikołaj zawetował propozycję zamieszkania Hanki z nimi, Radek ochoczo się zgodził i zanim mężczyzna się zorientował, dziewczyna już wybierała sobie pokój. Jakiś czas później Mateusz znalazł sobie pracę w mieście i również skończył u nich, „bo to bliżej, bo z wami weselej niż ze starszym rodzeństwem i rodzicami, bo przecież skoro już tu jestem to nie wyrzucicie mnie na ulicę, nie?”. Tak więc został z nimi. Ostatnim lokatorem, na którego obecność zgodził się tylko i wyłącznie dlatego, że go przegłosowano, był Neo – rudy kociak, który przybłąkał się za Hanką.
Mikołaj, choć drażniło go trajkotanie Haneczki, głupie żarty o gejach przynoszone czasami przez Mateusza z pracy i podłe kocisko, które okłaczało wszystkie meble, nie mógł ich po prostu wyrzucić. Oficjalna wersja brzmiała tak, że to Radek go „przekonał” do tego współlokatorstwa. Nieoficjalnie, i do tego Mikołaj nigdy by się nie przyznał, robiło mu się ciepło na sercu kiedy patrzył na nich wszystkich siedzących przy stole podczas kolacji lub śniadania, opowiadających co się u nich działo przez cały dzień. Gdyby teraz się wyprowadzili, dom byłby bez nich jakiś pusty, bez życia i brakowałoby mu ich śmiechu i przekrzykiwania się ponad stołem, przepychania w kuchni.
Teraz, widząc wzburzoną twarz młodszej siostry, po prostu nie mógł jej odmówić.
-No dobra! Ale cały czas trzymasz go na rękach, bo jak mi się rozlezie po samochodzie to wyrzucę go przez okno! – zagroził, choć oboje wiedzieli, że tego nie zrobi. Hanka energicznie pokiwała głową.
-Mateusz! Słyszałeś?! Neo jedzie z nami! – rozdarła się dziewczyna.
-Super! – Z pokoju na parterze wyskoczył z radosnym uśmiechem młodszy brat Radka.
-Zawiążcie mu kokardkę na ogonie, powiemy mamie, że to prezent dla niej – mruknął Mikołaj, przewracając oczami. Czasami wydawało mu się, że to ten kot jest tutaj panem i władcą.
-Nie słuchaj go, Neusiu. Niedobry pan tylko żartuje. – Hanka przytuliła zwierzaka, po czym zrobiła w tył zwrot, znikając na piętrze.
-A ty, czego? – Mikołaj zwrócił się do Mateusza. Blondyn wzruszył ramionami z uśmiechem i również wrócił do swojego pokoju. – Daję wam jeszcze pięć minut, albo jadę bez was! – krzyknął.
-Przecież wiemy, że nie zostawisz Radka, kłamco! – odkrzyknęła Hanka. Mikołaj westchnął. Co prawda, to prawda. Nawet gdyby musiał później słuchać całe święta o tym jak nieeleganckie i niewłaściwe jest spóźnianie się na umówione spotkania, Radka nie zostawiłby nigdy i nigdzie.
-Kochanie, pogoń dzieci! – poprosił, wchodząc do kuchni. Widok jaki zastał zatrzymał go w pół kroku. Blondyn stał przy oknie, przyglądając się na sypiący na zewnątrz śnieg. Po kształtnych ustach błąkał się rozmarzony uśmiech, a turkusowe oczy z uwagą śledziły drobne płatki, spadające na białą pierzynkę przed domem. Mikołaj podszedł bliżej i objął kochanka w pasie. Radek oparł się o jego pierś z cichym westchnieniem.
-O czym tak marzysz? – spytał Mikołaj, całując mężczyznę w skroń.
-O tobie.
-Miło mi.
-Spełniły się nasze marzenia, wiesz? – powiedział Radek. Brunet milczał, czekając na dalszą część. – Dom z ogródkiem...
-Miał być większy. – Mikołaj zerknął na podwórko, na którym ledwo mieścił się ich duży, terenowy Jeep.
-Nieważne. Ogródek jest, czyli warunek spełniony.
-I ma czerwony dach.
-I kot biega po domu.
-Miał być pies.
-Kot też może być.
-I są dzieci, o zgrozo!
-Spełniłeś wszystkie moje marzenia. – Radek pokręcił głową z niedowierzaniem. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się na jawie. Bał się, że któregoś dnia obudzi się i okaże się, że przez cały ten czas śnił.
-No, nie wszystkie. – Mikołaj trącił paznokciem srebrną obrączkę na palcu serdecznym blondyna. Wciąż pamiętał dzień, w którym mu się oświadczył i założył mu ją na palec, obiecując, że kiedyś zamieni ją na złotą. Pamiętał łzy szczęścia w oczach ukochanego i dumny wyraz twarzy seniora Wrońskiego kiedy przy całej rodzinie poprosił o rękę jego syna. Gratulacje obu rodzin, które po raz pierwszy zebrały się razem z okazji świąt Wielkanocnych, płacz obu matek i wymianę złośliwości obu ojców, którzy zaskakująco szybko się między sobą dogadali. Ile już minęło od tamtej chwili?
-Mamy czas – oznajmił Radek, zerkając na srebrny krążek. Dwa lata. Tyle minęło od ich zaręczyn, a pamiętał tę chwilę jakby wydarzyła się wczoraj. Jeszcze nigdy nie był tak szczęśliwy jak wtedy.
-Właściwie to nie mamy! – dobiegł ich głos gdzieś zza pleców. Mikołaj już chyba setny raz tego dnia westchnął ciężko. Odwrócili się do Mateusza stojącego w progu. Chłopak uśmiechał się podejrzanie miło.
-Chcesz czegoś? – warknął Mikołaj. Po raz kolejny im przerwano i już zaczynał mieć tego dosyć.
-No, co wy jeszcze tu robicie?! Spóźnimy się! – Do kuchni wparowała Hanka, ubrana już w kurtkę trzymała na rękach kota.
-Spokojnie Mikołaj, pamiętaj, że mamy Wigilię. – Uśmiechnął się Radek i cmoknął partnera w policzek. Mężczyzna wykrzywił wargi w parodii uśmiechu, tłumiąc chęć rzucenia czymś w podłe rodzeństwo.
-Idziemy! – zakomenderował zerkając na zegarek. Jeśli się pospieszą, to może, MOŻE zdążą.
Kiedy podjeżdżali pod dom Wrońskich, dochodziła już szósta, a Mikołaj był wściekły i tylko spokojny uśmiech Radka jakoś koił jego gniew. Przed posesją stały już dwa inne auta, co znaczyło, że goście już się zebrali. Brunet z wojowniczą miną powyciągał wszystkich z auta i parami wyprawił do drzwi. Patrząc na jego minę, nikt nie śmiał mu się sprzeciwić. Jako pierwsi szli jego rodzice, trzymając się pod ramię, żeby nie przewrócić się na lodzie, za nimi Mateusz, Hanka i kot, chichocząc pod nosem. Pochód zamykali Mikołaj i Radek. Brunet z bojową miną, jakby wkraczał właśnie na wojenną ścieżkę, blondyn uśmiechając się pod nosem, mocno ściskał dłoń partnera.
Drzwi stanęły otworem, zanim zdążyli do nich dotrzeć, a w progu ukazała się uśmiechnięta od ucha do ucha matka blondyna.
-Kochani, spóźniliście się! – oznajmiła i bezceremonialnie wciągnęła Warskich do środka. – Chodźcie, chodźcie, bo zimno na dworze, jeszcze mi się poprzeziębiacie. Aniu, co u was, jak zdrowie?
-Po staremu, kochana, nie ma na co narzekać! – odparła matka Mikołaja.
-Chodźcie młodzieży! – Warski obejrzał się na swoje dzieci, które posłusznie spełniły polecenie byłego wojskowego. No bo jak to tak, rozkazu nie posłuchać?
-No nareszcie! – huknął Wroński, kiedy tylko wszyscy przekroczyli próg jego domu. – Pół godziny spóźnienia! Kto tym razem?
-Melduję posłusznie, że to wina dzieci – oznajmił Mikołaj, każącym wzrokiem spoglądając na Hankę i Mateusza, którzy zgodnie zaczerwienili się na malinowo.
-No bo, Neo musiał za potrzebą, a Mika zagroził, że jak mu nabrudzi w samochodzie to go zostawi – wyjaśniła Hanka, uśmiechając się niewinnie.
-I tyle mu to zajęło? – Wroński uniósł pytająco brew.
-Zwiał, biedaczysko, kiedy Mikołaj zaczął krzyczeć – wyjaśnił Mateusz. – No i musieliśmy go szukać po krzakach.
-Trzeba było kocura zostawić w domu. – Senior rodu pokręcił głową z dezaprobatą.
-Chciałem, ale dzieci tak mnie ładnie prosiły. – Mikołaj wzruszył ramionami. Wroński zmierzył ich wzrokiem, pomyślał przez chwilę i uśmiechnął złośliwie.
-Wybaczone, zapomniane – oznajmił i ruszył się z miejsca, żeby powitać gości. Uściskał swoich synów, wszystkich trzech, gdyż Mikołaja już dawno wciągnął do grona rodziny, oraz Hankę, która nie zdążyła umknąć przed tradycyjnym „misiem”. Uścisnął dłoń Warskiego i ucałował matkę Mikołaja w rękę, jak na dżentelmena przystało.
-A my, to co? – Z kuchni wytoczyła się okrągła jak piłeczka Agnieszka. Niemalże od razu otoczyła ją cała gawiedź, macając po brzuchu i zapytując o dzidziusia, na którego pojawienie się czekali już od ośmiu miesięcy. Mało kto zwrócił uwagę na stojącego za nią mężczyznę, a nawet jeśli ktoś go zauważył, to nie poświęcił mu zbytniej uwagi, bo teraz ważniejsza była przyszła mama. Mikołaj wyminął wszystkich i podszedł do dawno nie widzianego przyjaciela.
-Juliusz, miło cię widzieć! – Uśmiechnął się, wyciągając dłoń na przywitanie. Mężczyzna uścisnął ją i odwzajemnił grymas.
-Jak się masz, Mika? – spytał uprzejmie i jego wzrok zaraz uciekł w stronę kobiety, którą oblegały właśnie obie rodziny. Brunet pokiwał głową ze zrozumieniem. Red wpatrywał się w swoją żonę jak w obrazek, odkąd ją poznał. A raczej od kiedy Mikołaj ich ze sobą zapoznał dwa lata temu. Wcale mu się nie dziwił, on sam był zakochany po uszy.
-Jak interesy? – zagadnął przyjaciela.
-W porządku. Restauracja w końcu zaczęła przynosić zyski, a kawiarnia też jakoś się trzyma. Mam w końcu świetnego zarządcę. – Mrugnął do Mikołaja jednym okiem.
-Tylko uważaj, żeby ci ten zarządca nie zaczął rodzić w godzinach szczytu.
-Mówiłem jej, żeby siedziała w domu, ale uparta jest niesamowicie. A przecież nie powinna się tak zapracowywać.
-I kto to mówi? Biegasz między dwiema restauracjami i kawiarnią Agnieszki jak szalony. Zawału dostaniesz, bracie.
-Mateusz mi pomaga, więc nie musisz się o mnie martwić. Zna się chłopak na interesach. Eh, gdybym go znał kilka lat wcześniej.
-Nie wkręciłbyś go do swoich ciemnych sprawek – stwierdził Mikołaj z dziwną pewnością.
-Wtedy może tak, ale teraz z całą pewnością nie. Zmieniłem się.
-Widzę. I nawet mnie to cieszy. – Zamilkł na chwilę i zastanowił, nim zadał pytanie: – Karol wciąż u ciebie pracuje? – Nie widział byłego kochanka od tej afery z nocnym klubem kilka ładnych lat temu, ale od czasu do czasu słuchał opowieści Reda o zielonookim diabliku. Jakby nie było, kiedyś byli naprawdę blisko i Mikołaj martwił się trochę o chłopaka.
-Już nie – odparł Kwiatkowski. – Zwiał wraz z początkiem listopada z tym swoim... Jak mu było?
-Luciano – odpowiedział automatycznie brunet.
-Właśnie. Dostałem od niego kartkę świąteczną z Włoch. Skubany, jakby mi się śmiał prosto w oczy.
-Przynajmniej jeden kłopot z głowy.
-Co prawda, to prawda – zgodził się Red.
-A o czym wy tak, panowie, szepczecie sobie w kątku? – Agnieszka odwróciła się do nich.
-O tobie, oczywiście. – Red zaraz się rozpromienił, podszedł do żony i ucałował ją z miłością.
-No, no, już mi nie słódź! Chodź i się przywitaj.
-Czy to nie Juliuszek? – Warska złapała mężczyznę za policzki, zupełnie jak wtedy kiedy wraz z Mikołajem zdzierali kolana, łażąc po drzewach. – Kiedy ja cię ostatnio widziałam. Nie odwiedzasz już starych znajomych.
-Odwiedzałbym, ale jakoś nie mam czasu. Przepraszam, obiecuję, że się poprawię.
-Mam nadzieję!
-Aniu, kochanie, Juliusz już nie jest dzieckiem i ma swoje sprawy do załatwienia. Rodzina mu się niedługo powiększy, więc daj mu spokój – wtrącił się Warski, klepiąc mężczyznę po plecach.
-Red, miło cię widzieć. – Radek ograniczył się do uprzejmego wygięcia warg. Kwiatkowski odwzajemnił się tym samym. Dla nikogo nie było nowością, że tych dwóch nie pałało do siebie miłością. Przyczyna też nie była tajemnicą. Mimo iż Red był już żonatym przyszłym ojcem, ani mu się śniło zrywać bliskich stosunków z Mikołajem, co nie podobało się Radkowi, który był szalenie zazdrosny o tę ich, podejrzaną w jego mniemaniu, przyjaźń. Jego uprzedzeń nie zmienił nawet fakt, iż był zaręczony z Mikołajem, a Agnieszka pilnowała, żeby mąż nie zrobił niczego głupiego.
-Wiem, że kłamiesz, ale wybaczam. W końcu są święta. – Kwiatkowski wyszczerzył się złośliwie, co nie uszło uwagi Mikołaja – jakby nie było przyczyny całego sporu.
-Paweł przyjedzie? – zapytał głośno, przerywając tym samym wymianę wściekłych spojrzeń pomiędzy tymi dwoma.
-Wigilię spędza z rodziną Marty – poinformowała go Wrońska. – Chyba zamierza się jej oświadczyć.
-Kolejny ślub w rodzinie – westchnął Mateusz.
-No, a kiedy ty? – spytał Wroński.
-Za młody jestem.
-Ćwierćwiecze cię już łapie. Lepiej się sprężaj.
-To, że wszyscy wokół się hajtają, nie znaczy, że i ja chcę. Poza tym, trzeba mieć się z kim żenić, nie?
-Jaki problem? Pannę młodą masz pod bokiem. – Wroński wzruszył ramionami.
-Tato.
-No co? Haneczka bardzo ładna jest.
-Za młoda jestem! – krzyknęła sama zainteresowana.
-No i masz ci los! Nigdy się jej z domu nie pozbędziemy! – Warski przewrócił oczami.
-Już się mnie pozbyliście. Przecież mieszkam u Mikołaja.
-Mogę oddać, jeśli chcecie. – Ucieszył się brunet.
-NIE! – wykrzyknęli zgodnie ojciec i córka.
-On tylko żartuje – uspokoił ich Radek, obejmując partnera. – Nie oddałby żadnego z dzieci. Nawet kota mu szkoda. Czasami.
-Dopóki mi nie wejdzie pod nogi – zgodził się Mikołaj.
-Dobrze, skoro wszyscy są to zaczynajmy, bo jakiś się głodny zrobiłem – oznajmił Wroński.
Złożyli sobie życzenia i zasiedli do wspólnej kolacji. Dwie rodziny, trzy właściwie razem z Agnieszką i Juliuszem, zgodnie podzieliły się posiłkiem i nowościami z codziennego życia. Radek uśmiechał się do siebie, patrząc na swoich bliskich. Kochał ich wszystkich, nawet Reda, choć do tego nie przyznał by się z własnej woli. Nigdy też nie przypuszczał, że jego życie tak się ułoży. Że będzie miał taką dużą rodzinę, powiększającą się jeszcze w zastraszającym tempie, że wróg stanie się przyjacielem, a u jego boku będzie stał mężczyzna, który spełni wszystkie jego marzenia i będzie gotów spełniać kolejne. Choć wpierw wypadałoby zaznaczyć, ze nigdy nie spodziewał się, że u jego boku będzie mężczyzna w ogóle. Mikołaj był jego największym szczęściem i to jemu zawdzięczał to wszystko, co teraz widzi przy wigilijnym stole.
-Grosik za twoje myśli – szepnął mu do ucha brunet. Radek oparł brodę na jego ramieniu, przywierając czołem do policzka mężczyzny.
-Ty naprawdę spełniasz marzenia – powiedział. – Jesteś moim Świętym Mikołajem.
-No, dosłownie i w przenośni – stwierdził brunet i obaj zaśmiali się cicho, żeby nie psuć tej magicznej atmosfery jaka zapadła wokół stołu.
-To co, idziemy na pasterkę? – spytała Hanka i wszyscy zgodnie potwierdzili, że owszem czemu nie, na pasterkę chętnie, a jakże, byleby razem. Ale najpierw...
-Cicha noc... – zaintonowała Wrońska.
-Świeeęta noc... – podchwycił Warski i po chwili wszyscy już śpiewali kolędę. Nawet jeśli fałszowali, nikt się tym specjalnie nie przejął, bo nie o talent przecież chodziło, wiadomo, że „śpiewać każdy może, trochę lepiej, lub trochę gorzej, ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi”, jak śpiewał niegdyś Jerzy Stuhr; chodzi o ten moment, kiedy wszyscy śpiewają w zgodzie, złączeni jedną kolędą jak prawdziwa rodzina – nagle znikają wszystkie różnice, zamierają kłótnie, konflikty idą precz, zastąpione miłością i serdecznością.
-Wesołych Świąt. – Mikołaj nawet nie zauważył, kiedy Radek przysunął się bliżej i objął go za szyję. – Kocham cię – powiedział i pocałował go z czułością.
-Każdy dzień z tobą jest jak święto – odparł Mikołaj z uśmiechem.
Kolęda rozniosła się echem po całym domu pachnącym piernikiem i kawą z cynamonem. Nawet kot miauknął kilkakrotnie, jakby chciał przyłączyć się do śpiewaków, w końcu jednak porzucił próbę nawiązania kontaktu z ludźmi, wskoczył na parapet i zajął się obserwacją spadających na ziemię płatków śniegu.
W oknach sąsiednich domów mrugały kolorowe światełka, z kominów unosił się dym, a gdyby podejść do drzwi z pewnością można by usłyszeć śpiewane przez domowników kolędy, śmiech dzieci i rozmowy dorosłych. Bo święta to przecież czas, w którym wszyscy powinni się cieszyć.
Już niedługo z tych domów wyjdą całe rodziny i łącząc się z sąsiadami w jedną, wielką, zgodną grupę pójdą na pasterkę, a świeży śnieg zaskrzypi im pod butami, życząc wszystkim Wesołych Świąt.