Tom trzeci
Rozdział pierwszy - Gdy ci smutno, gdy ci źle.
Minęły lata. Dziesięć, piętnaście, może nawet dwadzieścia. Łukasz nie był dokładnie pewien, lecz im większa to była liczba, tym bardziej wydawała mu się prawdopodobna. To wszystko zależało od tego, ile lat liczy wieczność i, cholera – to było piekielnie długo!
Chłopak przekręcił się na drugi bok i usiadł wreszcie na łóżku, zerkając niechętnie w kalendarz. Niech to wszystko szlag jasny trafi. Kartka papieru na ścianie beznamiętnie pokazywała, że nie minęły wcale lata, lecz miesiące.
Cztery, tak dla jasności.
A Łukasz mógłby przysiąc, że upłynęło o wiele więcej czasu. Albo po prostu jego dni ciągnęły się niczym guma do żucia, która dawno już straciła swój orzeźwiający, miętowy smak. Lub też ser mozarella na pizzy, którą należałoby już zjeść co najmniej tydzień wcześniej. Albo również jak stary, workowaty sweter, którego nikt nie ma serca wyrzucić do śmieci, choć należało to zrobić lata temu.
Łukasz nie miał pojęcia, jakim cudem znalazł się w łazience przed lustrem, ale gdy do niego dotarło, gdzie jest, odkręcił wolno kran i chlusnął sobie zimną wodą w twarz. Musiał się obudzić i to prędko. Nie chciał iść na uczelnię z zamglonym i zaspanym umysłem, wymyślającym dziwaczne porównania związane z upływem czasu. Powinien być rześki, świeży i bardzo ogarnięty – zwłaszcza, że to był pierwszy dzień wykładów.
Cholerny październik. Mógłby nigdy nie nadchodzić.
Myjąc zęby w takim tempie, w jakim ślimak przechodzi przez ścieżkę, Łukasz zaczął się zastanawiać, dlaczego właściwie wciąż wmawia sobie, że może wyglądać jak przeciętny, normalnie funkcjonujący człowiek. Od czterech miesięcy nie zdarzyło się, by przespał noc od początku do końca, więc właściwie zapomniał już, jak wygląda jego twarz bez cieni pod oczami. Przynajmniej o poranku, bo kiedy tylko wpadał do łazienki z rana, nakładał sobie lekki podkład kupiony jakiś czas temu w drogerii – ze szczególnym uwzględnieniem okolic wokół oczu. Łukasz nie chciał niepotrzebnie niepokoić swoich bliskich widokiem, jaki sobą przedstawiał, skoro i tak nie widział szans, by w najbliższej przyszłości zacząć sypiać normalnie.
Może powinien zainwestować w jakieś tabletki nasenne?
Ale nie, to nie warto. Póki co przecież jakoś funkcjonował. Egzystował. Chociaż ciężko to było nazwać „życiem”.
Chłopak wrócił do swojego pokoju i ubrał się w rzeczy, które jako pierwsze wpadły mu w ręce. Wiedział, że powinien być nieco bardziej przejęty swoją prezencją – to był w końcu pierwszy dzień wykładów i miał poznać ludzi, z którymi będzie się męczy… to jest – z którymi będzie się przyjaźnił podczas studiów. Ale Łukasz miał to tak głęboko w poważaniu, że nawet nie chciało mu się sprawdzać, czy ma ze sobą wszystkie potrzebne rzeczy. Jak ma, to dobrze, a jak nie, to mówi się trudno i żyje się dalej. To znaczy – egzystuje się dalej.
Jedyną rzeczą, której Łukasz nigdy nie zapomniał wychodząc z domu, była rozpinana, zielona bluza. Bluza, którą Sebastian zarzucił mu na ramiona, gdy ostatni raz ze sobą rozmawiali. Cztery miesiące temu.
Wciąż było na niej lekko czuć zapach Sebastiana. Łukasz nie mógł się zmusić, by przestać nosić tę bluzę. Ale też nawet nie próbował.
Sebastian pachniał uspokajająco.
Łukasz wyszedł z domu zastanawiając się, ile jeszcze czasu minie, nim zupełnie postrada swe zmysły.
*
Gdyby Łukasz założył, że wyjście do ludzi poprawi mu nastrój, myliłby się. Ale wcale tego nie zakładał, więc nie był rozczarowany ani trochę. Minął pierwszy tydzień wykładów, a on nie zapamiętał praktycznie żadnego nowego imienia. Parę osób mu się przedstawiało, ale cokolwiek o sobie zechcieli powiedzieć, Łukasz wpuszczał to jednym uchem i wypuszczał drugim. Nie interesowało go nawiązywanie nowych znajomości i ludzie dość szybko to zrozumieli – dzięki czemu był traktowany raczej z dystansem. Nie zrobił na nikim wrażenia sympatycznej osoby, ale też nie miał takiego zamiaru. Po prostu chciał, by wszyscy dali mu święty spokój.
Jedynym wyjątkiem był Emil. Tylko to imię Łukasz zapamiętał i tylko ten jeden człowiek ciągle z nim rozmawiał. A nawet kiedy Łukasz ucinał pogawędkę i nie odpowiadał na pytania, Emil się po prostu ciągle koło niego kręcił. Na pierwszych wykładach usiadł obok niego i tak już zostało. Raz zajmował miejsce obok, raz przed a raz za, jednak wciąż w pobliżu.
Przez cztery dni Łukasz zawzięcie ignorował Emila, zbywał go półsłówkami i nie podtrzymywał żadnej konwersacji, którą ten próbował z nim nawiązać. Kiedy mimo to w piątek Emil przywitał go tak samo ciepło jak zwykle i, również jak zwykle, spróbował zacząć rozmowę, Łukasz poczuł się jak ostatni cham.
– I jak tam? – zagadał Emil, unosząc na powitanie swoją głęboką czapkę z daszkiem, białą, w wielokątne, kolorowe plamy, z którą dość rzadko się rozstawał. – Cieszysz się, że już koniec tygodnia?
Łukasz wsunął głębiej dłonie do kieszeni swojej zielonej bluzy (a nie, nie swojej, przecież nie należała do niego, on tylko ją na sobie nosił – przypomniał sobie) i uśmiechnął się lekko w stronę Emila. Chociaż uśmiech to za dużo powiedziane, po prostu jego twarz przybrała nieco bardziej przystępny i sympatyczny wyraz niż w ostatnich dniach.
– No w sumie tak – przyznał. – Zawsze to lepiej, kiedy człowiek nie musi sobie nastawiać budzika na rano.
Łukasz nie był pewien czy to przez jego łagodniejszy wyraz twarzy, czy też przez to, że wreszcie z własnej woli wypowiedział pełne zdanie, ale Emil od razu spostrzegł różnicę.
– Być może nadinterpretuję – zaczął chłopak, odgarniając swoje czarne, krótkie włosy z czoła i wsuwając je pod czapkę – ale coś mi się zdaje, że masz dzisiaj nieco lepszy humor.
Łukasz westchnął w duchu, ponieważ nie bardzo miał ochotę na rozmowę dotyczącą uczuć. Ani nastrojów.
– Nie mam – uciął. Przez moment zastanawiał się, czy na tym nie poprzestać, jednak znów zaczął się czuć niczym zwyczajny cham, więc dodał po namyśle: – Po prostu dziwię się, że jeszcze chcesz ze mną rozmawiać po tym, jak cię przez cały tydzień olewałem i stwierdziłem, że…
– Że masz zbyt wielkiego kaca moralnego, by mnie dalej olewać – skończył ze śmiechem Emil.
– Nie to miałem zamiar powiedzieć, ale w sumie się zgadza – przyznał Łukasz, choć nieco niechętnie.
Emil momentalnie się ożywił.
– O, no to skoro już panują między nami tak przyjacielskie stosunki, to wykorzystam twojego kaca moralnego, by cię wyciągnąć dzisiaj wieczorem na piwo!
Łukasz cofnął się o krok. Zupełnie nie miał ochoty, by wychodzić między ludzi, udawać, że się dobrze bawi i przyklejać do twarzy sztuczny uśmiech.
– Nie nazwałbym tego „przyjacielskimi stosunkami” – zauważył ostrożnie.
– A ja nie nazwałbym mojej poprzedniej wypowiedzi pytaniem. Raczej stwierdzeniem – odparł płynnie Emil z zadziornym uśmiechem, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Wyciągam cię dzisiaj na piwo. I kropka. Nie akceptuję żadnego „nie mogę”.
– A zaakceptujesz, jak powiem, że nie chcę?
– Nie – uciął młodzieniec. – Za to mogę ci obiecać, że jeśli nie poprawię ci ani trochę humoru dzisiaj wieczorem, to będzie to ostatni raz, kiedy cię gdziekolwiek wyciągam. Jeśli nie będziesz tego chciał, oczywiście. Umowa stoi?
Z jednej strony Łukasz naprawdę nie miał ochoty nigdzie wychodzić tego dnia – wolałby rzucić się na łóżko i patrzeć w sufit, albo wgramolić się na parapet w swoim pokoju i zacząć szkicować różne dziwne, z pozoru niezwiązane ze sobą rzeczy. Z drugiej jednak strony nie miał żadnych planów na piątkowy wieczór, ani też na sobotni, ani tym bardziej na niedzielny. A przesiedzenie całego weekendu w domu z pewnością zwróciłoby uwagę jego rodziców. Mógł równie dobrze poświęcić ten jeden cholerny piątek.
– Stoi.
Chłopak zastanawiał się, czy Emil będzie miał jeszcze kiedykolwiek okazję, by skorzystać z jego numeru komórki, nie licząc tego jednego SMS’a, dzięki któremu ustalili szczegóły. Łukasz starannie dopilnował, by znajdowali się odpowiednio daleko od miejsc, w których często przebywał razem z Sebastianem. Ten wieczór zapowiadał się wyjątkowo uciążliwie nawet i bez wspomnień usilnie przebijających się przez jego podświadomość.
Emil spóźnił się jakiś kwadrans i przez ten czas Łukasz już trzy razy zdążył rozważyć powrót do domu. Na miejscu kręciło się już kilka innych osób z jego roku, więc chłopak po cichu liczył na to, że Emil po prostu zapomni, że go tak usilnie wyciągał i że wystarczy mu towarzystwo całej reszty. W końcu niby dlaczego miałoby mu zależeć akurat na towarzystwie Łukasza?
Nim jednak zdołał podjąć ostateczną decyzję, Emil wpadł do klubu z wywieszonym językiem i zmierzwionymi włosami, jakby właśnie przebiegł Szczecin w tę i z powrotem (a może nawet i nie raz).
– Sorki za spóźnienie – rzucił zamiast przywitania, od razu zrzucając z ramion flanelową koszulę, przez co został w samej szarej koszulce bez rękawów.
– Nie wypiłem jeszcze nawet połowy piwa, więc nie ma sprawy – odparł Łukasz, choć prawda była taka, że miał po prostu wyjątkowe zdolności w spożywaniu alkoholu w zastraszająco powolnym tempie. Nie zawsze z nich korzystał, jednak warto wiedzieć, że posiadał. – A tobie co się stało? – rzucił jeszcze i nawet nie musiał tłumaczyć, o co dokładnie pyta, ponieważ Emil wciąż jeszcze nie złapał do końca oddechu.
– Straciłem poczucie czasu na treningu – wyjaśnił, rozmasowując sobie barki.
– Jakaś sztuka walki? – Łukasz oparł swoją dedukcję na tym, że Emil wyglądał na wysportowanego człowieka i to tak całościowo. Koszulka odsłaniała jego szczupłe, lecz mocno zarysowane ramiona. Wyraźnie widać było, że są wyćwiczone. Nogi było ciężej ocenić, ponieważ zasłaniały je długie dżinsy, jednak Łukasz z postury Emila wnioskował, że musiały być w podobnej formie jak jego ramiona. Czyli naprawdę ponad przyzwoitej.
– Taniec – odparł lekko Emil, przeciągając mocno mięśnie pleców. – Hip-hop, breakdance, te klimaty.
– No tak, w sumie nie powinienem być zdziwiony – przyznał Łukasz po namyśle.
– Co, czemu? Aż tak to widać?
– Twoje nogi tańczą pod ławkami na wykładach – oznajmił spokojnie. – Już parę razy to zauważyłem.
Emil zrobił minę, jakby sam wcześniej sobie z tego nie zdawał sprawy i zakłopotał się nieco.
– Tak, no cóż, nigdy nie lubiłem siedzieć długo w bezruchu – przyznał. Dopiero co uświadomił sobie, że przez część wykładów powtarzał sobie w głowie choreografię, a jego nogi samoistnie układały się tak, jak podczas tańca, oczywiście na tyle, na ile pozwalały ograniczenia ciasnej przestrzeni pod ławką.
– Skoro tak cię pasjonuje taniec, to czemu poszedłeś na studia związane z finansami? – spytał się wreszcie Łukasz.
– A od kiedy to jedno wyklucza drugie? – zdumiał się Emil. – Mogę hobbystycznie spędzać godziny tańcząc breakdance, ale nie jestem w tym aż tak dobry, by robić nie wiadomo jaką karierę w tym zawodzie. Może i mógłbym spróbować, ale ja lubię czuć grunt pod nogami – wyjaśnił spokojnie. – Wolałbym mieć stałe i pewne źródło utrzymania, więc postanowiłem iść na studia. A że mam głowę do liczb i lubię matmę… – Emil wzruszył nieznacznie ramionami. – Już wystarczająco dużo czasu spędziłem rozważając inne opcje planu na życie – dodał pod nosem. – A ty czemu poszedłeś na studiować finanse? – Chłopak odbił wreszcie pytanie. – Mam wrażenie, że się nudzisz na wykładach.
Łukasz przez moment zastanawiał się, co ma powiedzieć. Wolał się nie przyznawać, że po prostu wypisał sobie na kartce wszystkie kierunki studiów w Szczecinie, na które można się dostać mając rozszerzoną matmę na maturze, po czym zamknął oczy i by dokonać jednego z ważniejszych życiowych wyborów użył dziecinnej wyliczanki „ene due”. Oj tak, zdecydowanie nikt nie powinien o tym słyszeć.
– Jakoś tak po prostu wyszło – mruknął więc, skupiając wzrok na szklance piwa.
– No powiedz coś więcej – męczył go Emil. – Poszedłeś, bo chciałeś, czy poszedłeś na przykład za dziewczyną?
Łukasz parsknął gorzkim śmiechem.
– Jak już, to raczej na odwrót.
– Poszedłeś na finanse, bo uciekałeś od dziewczyny? – zaśmiał się młodzieniec, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Kiedyś Łukasz czuł się dziwnie, nazywając Sebastiana swoim chłopakiem. Później jednak tak do tego przywykł, że surrealistyczna była dla niego myśl o posiadaniu dziewczyny. Niestety nie widział innej opcji, jak werbalna zmiana płci swojego byłego partnera przynajmniej na czas tej rozmowy.
– Moja… – to stawało się coraz bardziej niezręczne – moja dziewczyna – wydusił wreszcie Łukasz – chciała, żebym studiował razem z nią w Poznaniu, tylko że to nie było takie proste. Moi rodzice nie wiedzieli, że jesteśmy parą, a jakbym bardziej nalegał na ten Poznań, to by to w końcu wyszło na jaw… To grubsza sprawa, ale musisz wiedzieć, że nie zareagowali by zbyt entuzjastycznie, tego jestem pewien – westchnął i wziął kolejny łyk piwa. – Skończyło się tak, że on…a jest w Poznaniu – Łukasz przeklął w myślach tę idiotyczną pomyłkę z końcówką – a ja siedzę tu w Szczecinie na rachunkowości. Dałoby się to ciągnąć, ale zerwałem z nią po maturach. Wystarczy, że ja mam skopane życie, ona już nie musi. Nie chciałem, żeby była do mnie uwiązana; wolę, żeby znalazła kogoś bardziej… odpowiedniego. Kogoś, kto będzie bardziej… – Łukasz uciął wpół słowa. – Nieważne. Po co ja ci w ogóle to wszystko mówię? – zreflektował się nagle, odstawiając gwałtownie na stół szklankę po wypitym już piwie.
– Po pierwsze, bo ja cię słucham. – Emil zaczął wyliczać na palcach prawej ręki. – A po drugie, bo też niedawno skończyłem związek i choć to nie ja rzucałem, ale mnie rzucono, to i tak potrafię zrozumieć, co czujesz. A jeśli nie potrafię, to przynajmniej mogę próbować skuteczniej niż inni – dodał.
– Przypominam, że miałeś mi poprawić nastrój, a póki co widzę, że zrobił się nam tutaj kącik złamanych serc – parsknął Łukasz.
Emil wzruszył ramionami.
– Po trzecim piwie wyciągnę cię na parkiet – stwierdził wreszcie.
– O nie, nigdy nie będę aż tak pijany, a już z pewnością nie po trzech piwach – zaparł się stanowczo Łukasz, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
– Nie lubisz tańczyć?
– Nie umiem – odparł, wzruszając ramionami. – Nigdy się nie wprawiłem, bo też nigdy specjalnie nie chodziłem na dyskoteki. I odpowiadając na twoje kolejne pytanie: nie, nie chcę się nauczyć – uprzedził Emila prędko.
Chłopak w odpowiedzi pokręcił głową i zaśmiał się, odgarniając z czoła kilka kosmyków krótkich, czarnych włosów. Dostał piwo już jakiś czas temu, więc kilkoma łykami nawilżył sobie gardło.
– Będzie z tobą trudniej, niż się spodziewałem – zaśmiał się pod nosem.
– Zdecydowanie – przyznał Łukasz, bawiąc się pustą butelką po Heinekenie. – Słuchaj, ty nie oglądaj się na mnie i leć się zabaw na parkiecie, poderwij sobie jakąś pannę, spędź z nią miły wieczór. Nie marnuj go na siedzenie ze mną. Ostrzegałem, że jestem marnym towarzyszem.
Łukasz ani przez moment się nie łudził, że będzie się dobrze bawić, jednak nie zamierzał psuć zabawy wszystkim wkoło siebie. Miewał swoje chamskie momenty, przyznawał to bez bicia, jednak jeszcze nie był tak rozgoryczony, by sądzić, że skoro on ma schrzanione życie (z własnej, cholera jasna, winy ) to i wszyscy inni powinni takie mieć. Aż takim egoistą nie był. Właściwie robiło mu się nawet nieco cieplej na sercu, kiedy widział szczęśliwe pary wokół siebie. Znaczyło to bowiem, że to szczęście gdzieś krąży i można je mieć, gdyby się trochę postarać. Łukasz miewał co prawda momenty, kiedy zazdrościł tym ludziom, że mają coś, z czego on sam zrezygnował. Mimo to, przez większość czasu cieszył się po prostu z ich radości.
– E, tak to nie będzie – oznajmił jednak Emil, ku zdumieniu Łukasza. – Ja cię tutaj wyciągnąłem, więc jak masz siedzieć i się nudzić, to będę siedział i się nudził razem z tobą. Czuję się odpowiedzialny za to, co oswoiłem – dodał z uśmiechem.
Łukasz mimowolnie poczuł, że mu jakoś weselej na duszy. Pokręcił głową, śmiejąc się lekko pod nosem. Małego Księcia mu przytaczał, skubaniec jeden.
Chłopak nie wiedział, jak daleko się może posunąć z interpretacją tego gestu, ale do jednej rzeczy miał pewność – to było miłe. Emil go nie zostawił, chociaż mógł, bo przecież w gruncie rzeczy ledwo się znają i nikt do niczego się nie zobowiązywał. Ale nie, postanowił poświęcić własny wieczór na dotrzymanie mu towarzystwa, mimo że perspektywa dobrej zabawy właśnie znikała za horyzontem, machając białą chusteczką i krzycząc „bye bye, frajerzy”. No cóż. I tak w życiu bywa.
Łukasz ze zdumieniem zarejestrował, że ten mały gest chyba właśnie poprawił mu humor. Troszeczkę. Nieznacznie. Ciut, ciut.
– No to skoro mamy tak siedzieć i wpadać w depresję, róbmy to chociaż przy butelce piwa, co? – zaproponował Łukasz po chwili namysłu i wstał, zgarniając ze stołu dwie puste, wysokie szklanki.
Emil wyjął swój portfel i położył pieniądze na stół.
– Te stawiam ja, następne stawiasz ty – oznajmił.
– Spoko.
Łukasz nie lubił tłoku, muzyki tak głośnej, że nie mógł usłyszeć własnych myśli oraz przepychania się w tej ciasnocie między jednym człowiekiem a drugim. Czuł się wtedy bardzo niekomfortowo, lecz przypuszczał, że nie da się przeżyć studiów bez tych… atrakcji.
I kiedy tak Łukasz rozmyślał nad sensem szeroko pojętego clubbingu, niosąc w każdej ręce flaszkę piwa, nagle nieopodal niego zrobiło się jakieś zamieszanie. Ktoś kogoś popchnął, inny ktoś stracił równowagę i wpadł częściowo na Łukasza, przez co Łukasz potknął się o czyjąś torebkę leżącą na ziemi i wpadł na jakiś stolik – skończyło się to boleśnie, bo akurat trafił udem w narożnik. Będzie siniak, jak nic.
Jakby tego było mało, musiał się podeprzeć jedną ręką, żeby nie upaść jeszcze bardziej, a więc oczywiście wyleciała mu z ręki butelka pełna piwa. Otwarta butelka piwa. Płyn z pianką rozlał się na stole, a zielona flaszka poturlała się i potrąciła szklankę, która stanęła jej na drodze, dzięki czemu szklanka również się przewróciła i kolejne ćwierć litra piwa zajęło powierzchnię stołu.
A to wszystko stało się w ciągu mniej niż trzech sekund.
– No kurwa – jęknął Łukasz, patrząc na to małe pobojowisko. Przez kilka chwil zwlekał ze spojrzeniem na ludzi, którzy siedzieli przy owym nieszczęsnym stole.
– Łups, no to mamy problem! – odezwał się jakiś damski głos zdumiewająco radosnym tonem, co było dość dziwne, zważając na okoliczności. Chłopak podniósł wreszcie wzrok i ujrzał roześmianą dziewczynę z długimi włosami, związanymi w kitkę. Mogłaby zostać modelką, biorąc pod uwagę jej pokaźny wzrost i niezbyt uwypuklone kobiece kształty. Łukasz domyślił się, że to jej piwo właśnie odpłynęło w siną dal.
– Sorry za to – przeprosił szybko, nie chcąc wszczynać żadnych konfliktów.
– A tam, nie ma sprawy. – Blondynka machnęła ręką lekceważąco. – Nie twoja wina. Wyrżnąłeś się o moją torebkę.
– Tak, ale też… – zaczął Łukasz, lecz właściwie sam nie wiedział, co chce powiedzieć, więc przerwał. – A, nieważne. Postawię ci drugie piwo, jak chcesz – zaproponował.
– Nie trzeba, ale skoro proponujesz, to kim ja jestem, żeby ci odmawiać? – zaśmiała się lekko dziewczyna. Spojrzała przelotem na koleżankę, która siedziała naprzeciwko niej, po czym wróciła wzrokiem do Łukasza: – Siądziesz z nami? – zaproponowała swobodnie.
Chłopak uniósł brwi ze zdumienia.
– Ja nie… – zaczął, jednak zaraz potem ugryzł się w język. Sam nie miał najmniejszej ochoty na poznawanie nowych ludzi, ale musiał pomyśleć również o Emilu. W końcu chłopak zdecydował się dotrzymać mu towarzystwa, więc Łukasz też mógł coś dla Emila zrobić i pomęczyć się w otoczeniu nieco większej gromadki. Przynajmniej Emil będzie się lepiej bawił. Łukasz zmienił więc prędko swoje słowa i odpowiedział gładko: – Jestem tu z kumplem. Nie macie nic przeciwko, by on również się dołączył?
– A jasne, proś go tutaj! – Blondynka nie traciła wigoru. – Nie będzie przecież sam siedział. Im nas więcej, tym weselej!
– A więc zjawię się za pół minuty – obiecał Łukasz i oddalił się od ich stolika. Kątem oka dostrzegł, że druga dziewczyna, ta, która nie odezwała się ani słowem podczas tej krótkiej rozmowy, kopnęła blondynkę pod stołem w kostkę. Łukasz przez moment zastanawiał się, o co chodzi, jednak w końcu wzruszył ramionami i uznał, że nie jego sprawa.
– Co ci zajęło tak długo? – zapytał Emil, gdy wreszcie dostrzegł Łukasza.
– Potem ci powiem. Teraz zwijaj manatki, mamy nowe towarzystwo – oznajmił, wręczając chłopakowi tę butelkę piwa, która ocalała.
– O, świetnie! – Emil momentalnie się ożywił, dzięki czemu Łukasz upewnił się w przekonaniu, że podjął odpowiednią decyzję.
*
Wieczór minął Łukaszowi dwa razy prędzej, niż się chłopak spodziewał, a stało się tak głównie za sprawą odpowiednio dobranego towarzystwa. I Łukasz nie miał w tym momencie na myśli Sylwii – wysokiej i szczupłej blondynki, z którą na początku rozmawiał. O nie. Zdecydowanie szybciej znalazł wspólny język z drobną, rudowłosą Eweliną. Z początku nie brała udziału w rozmowie, jakby temat zupełnie jej nie interesował, ale akurat tego Łukasz nie miał jej za złe. On sam również często wyłączał się podczas gdy inni rozmawiali o rzeczach, które go w najmniejszym stopniu nie interesowały.
– No, dziewczyny, to co robicie w Szczecinie? – zapytał Emil. Bardzo szybko odnajdywał się w towarzystwie i potrafił się dopasować do innych, dzięki czemu ludzie czuli się dość swobodnie w jego towarzystwie.
– Ja studiuję kosmetologię – odparła Sylwia i rzuciła Ewelinie przeciągłe spojrzenie, zachęcając ją do tego samego. – No weźże odpowiedz, babo jedna – burknęła blondynka, dając koleżance kuksańca w bok.
– Och, cicho siedź – syknęła w odpowiedzi Ewelina, ale wzięła oddech i zwróciła się do Łukasza i Emila: – Właśnie zaczęłam studia gastronomiczne. – Dziewczyna spojrzała na nich ostro i podniosła do góry wskazujący palec. – I od razu lojalnie ostrzegam: jak usłyszę choć jedną uwagę, że baby do garów i do kuchni, to zdzielę patelnią w łeb tak, że nie odróżnicie prawej strony od lewej – zaznaczyła stanowczo.
– Matko, kobieto, weź się uspokój – prychnęła do niej Sylwia. – Jest piątek wieczór, chce się człowiek rozluźnić i pogadać o bzdurach, a ty od razu zaczynasz na wszystkich warczeć!
– To było mnie nie wyciągać tutaj na siłę! Ja bym miała spokój i ty byś miała spokój! – fuknęła Ewelina, patrząc bykiem na Sylwię. – A skoro już nie mogłaś wytrzymać, to chociaż mnie nie zmuszaj do gadania z ludźmi, których znam od pięciu minut – warknęła, wstając od stołu. – Idę zapalić.
Łukasz bezwiednie pociągnął wzrok za oddalającą się Eweliną. Emil tymczasem zagadnął do Sylwii:
– Słuchaj, jeśli to przez nas się pokłóciłyście, to…
– Nie, jest spoko – przerwała mu z uśmiechem Sylwia, zerkając przelotnie za koleżanką. – Ona już tak ma, kiedy wstanie lewą nogą. Dzisiaj już nie będzie lepiej. Jak do niej pójdę, to pokłócimy się jeszcze bardziej. Jutro za to jak jej już przejdzie, to będzie okej. Dogadamy się. Już ją trochę znam – dodała, mrugając.
– Jeśli tak, to w porządku. Swoją drogą…
Łukasz już nie dosłyszał, co swoją drogą, ponieważ nawet nie spostrzegł, kiedy jego myśli odpłynęły od rozmowy Emila z Sylwią. Zamiast tego zaczął się rozglądać wokół siebie, zatrzymując spojrzenie na poszczególnych ludziach, nawet jeśli nie byli specjalnie godni uwagi. Tu ktoś pił, tam ktoś się wygłupiał, jeszcze w innym końcu klubu ogolony na łyso skin próbował poderwać na idiotyczne teksty małą, cycatą brunetkę. I chyba dostał kosza. Łukasz uważał, że skinowi to wychodziło na dobre, bo pięknością to ona nie grzeszyła. Z pewnością za to była profesjonalistką w sztuce tapetowania powierzchni o wszystkich fakturach, zwłaszcza tych pryszczatych. Chociaż gdyby bardziej się w to wgłębić, może i tworzyliby zgraną parę, bo ów chłopak raczej też nie miał szans na karierę modela.
Ale oczywiście ocenianie ludzi po wyglądzie jest złe, pomyślał ironicznie Łukasz.
Ale ja przecież jestem zły... Because I’m bad, I’m bad, really, really bad…, zanucił w myślach, albo i nawet wymruczał pod nosem – nie był pewien, ponieważ hałas w klubie zagłuszyłby mu odbiór nawet własnych słów.
Okej, zaczynam podśpiewywać Michaela Jacksona. Ja nie jestem zły, to ze mną jest źle, sprostował sam siebie, po czym podjął szybką decyzję:
Bezwzględnie muszę wyjść się przewietrzyć.
– Hej, Emil – odezwał się Łukasz, wcinając się w rozmowę kumpla z Sylwią – słuchaj, ja wyjdę na chwilę. Muszę zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, bo tutaj mamy już deficyt. Za parę minut wrócę.
– Okej, jasne, trzymaj się – odparł Emil, po czym powrócił do roztrząsania jakiejś sprawy wraz z blondynką. Odprowadził jednak Łukasza wzrokiem tak daleko, póki jakaś pannica (z poważnie zachwianymi proporcjami naga skóra : ubranie) mu go nie zasłoniła.
*
Łukasz miał zwyczaj przechadzać się wolnym krokiem, zerkając jedynie parę metrów przed siebie i rozmyślając nad swoim życiem. Nie robił tego jednak. Tyle się już namyślał w liceum i nic z tego dobrego nie wyszło. Ostatnimi czasy przerzucił się więc na spacerowanie całkiem bezmyślne, albo raczej spacerowanie z myślami nieskupionymi na żadnym konkretnym problemie. Chłopak, który już prawie wyrastał z tego określenia, a wchodził w okres, by nazywać go młodzieńcem – ten właśnie przechodził się wolno po deptaku, omijając wzrokiem budynki, za to szukając spojrzeniem błękitu nieba oraz różnokolorowych liści drzew. Westchnął cicho, zaciągając się chłodnawym, październikowym powietrzem.
Miał ochotę usiąść na ławce, wyciągnąć szkicownik i użyć go zgodnie z jego przeznaczeniem. Niemniej jednak gdy zahaczył spojrzeniem o wspomniane miejsce, okazało się ono już zajęte. I o dziwo, Łukasz nawet kojarzył tę osobę.
Ewelina dmuchnęła z irytacją na kosmyk kręconych włosów, który spadał jej na nos, a gdy to nie przyniosło skutku, odgarnęła go palcami za ucho. Drugą dłonią zgasiła papierosa o metalowe oparcie ławki i rzuciła niedopałek przed siebie, by go zaraz zmiażdżyć butem.
Łukasz sam nie był pewien, co go podkusiło, by się do niej odezwać.
– Mogę się dosiąść? – rzucił spokojnie, stając nieopodal dziewczyny. Ta zmierzyła go nieprzychylnym spojrzeniem.
– Co tu robisz?
– Zostawiłem ich samych. W klubie było zbyt duszno. – Wzruszył ramionami.
– To siadaj. – Skinęła głową nieco przychylniej.
– Zły dzień? – zdecydował się zapytać Łukasz po chwili ciszy.
– Mhm – odparła enigmatycznie, po czym zerknęła na niego. – A ty co? Też zły dzień?
– O, nie. – Zaprzeczył zbyt prędko, by było to wiarygodne, więc dodał: – Ja mam zły miesiąc. A w sumie cztery miesiące. I brak perspektyw, by uległo to zmianie.
– Chcesz o tym pogadać? – rzuciła po namyśle.
– Nie sądzę – odparł Łukasz, bawiąc się bezmyślnie listkiem klonu, który właśnie spadł z drzewa. – A nawet jakbym chciał, to nie bardzo mam prawo narzekać. To była moja decyzja.
– Nie pytam jaka – zaczęła wolno i uważnie Ewelina. – A zmieniłbyś ją, gdybyś miał okazję?
Łukasz odchylił głowę w tył, by spojrzeć w niebo. Nie zobaczył tam podpowiedzi, a dziewczyna wciąż czekała na jego słowa.
– Tak… Nie – poprawił się szybko. – Sam nie wiem. Jakbym wiedział, to może by to było wszystko łatwiejsze. – Łukasz postanowił jednak zmienić prędko temat, bo nie miał za bardzo ochoty na ponowne roztrząsanie sprawy z Sebastianem (aż bolało tam gdzieś w środku, pod żebrami i mostkiem, gdy choćby myślał o swoim byłym chłopaku). – A ty czemu masz skopany humor?
Ewelina prychnęła cicho pod nosem i wzruszyła ramionami.
– Po prostu nie lubię się szlajać po klubach. Za dużo ludzi, których nie znam. Nie przepadam za tym – wyjaśniła wreszcie.
– Wiem, o czym mówisz. Mnie wyciągnął Emil, żeby mi poprawić nastrój.
– I co? Udało mu się? – spytała prawie że niewinnie.
Łukasz posłał jej przekorny uśmiech.
– A jak sądzisz?
– No nie wiem, śmiejesz się, prawda? – spostrzegła zadziornie, a jej twarz zdradzała oznaki rozbawienia.
– Nie śmieję się – zaprzeczył Łukasz, choć jemu również zaczęło sprawiać trudność kontrolowanie mięśni twarzy. Zupełnie, jakby chciała się trochę… rozpromienić.
– No nie wiem, jak na moje standardy to przed chwilą się uśmiechnąłeś – ciągnęła dalej Ewelina.
– Absolutnie.
– Ani trochę?
– Nawet odrobinkę – podtrzymywał. Zaczęło mu to przypominać przekomarzanie się z Sebastianem, a to samo przez się podnosiło go na duchu.
– Jassssne. – Ewelina przeciągnęła znacząco głoski.
Łukasz zrozumiał, że nie ma już sensu powstrzymywać uśmiechu, który już od kilku chwil walczył o to, by się wreszcie ujawnić.
– Ha, mam cię! – zaśmiała się Ewelina. – Kryptowesołku!
– Nie jestem kryptowesołkiem! – oburzył się Łukasz.
– No jasne, a tu mi kaktus!
Ewelina również była już radosna i rozbawiona. Łukasz poczuł, że mu jakoś lżej na duszy. Nie był pewien powodu, ale przynajmniej znalazł się jeszcze ktoś na tym świecie, kto nie był Sebastianem i kto potrafił przywołać mu uśmiech na twarz.
Chłopak miał wrażenie, że właśnie miał miejsce początek bardzo dobrze zapowiadającej się znajomości.