Rozdzia艂 szesnasty - To ju偶 jest koniec. Mo偶emy i艣膰. Jeste艣my wolni, bo nie ma ju偶 nic.
– Sebastian, wychodzisz? – Dorota zerkn臋艂a z kuchni przez rami臋.
– Um贸wi艂em si臋 z 艁ukaszem i paroma innymi osobami z klasy. Wiesz, koniec matur i tak dalej. Trzeba opi膰 – odpar艂 ch艂opak, si臋gaj膮c po lekk膮 kurtk臋. – A o co chodzi?
Dorota wytar艂a d艂onie w r臋cznik i odwiesi艂a go na wieszak, po czym wesz艂a do przedpokoju.
– Nic, chcia艂am z tob膮 zamieni膰 par臋 s艂贸w, ale mog臋 to r贸wnie dobrze zrobi膰, kiedy ju偶 wr贸cisz. B臋dzie to w miar臋 przyzwoita pora, jak rozumiem? – doda艂a, rzucaj膮c synowi mia偶d偶膮ce, matczyne spojrzenie m贸wi膮ce o tym, 偶e powy偶sze zdanie wcale nie by艂o pytaniem w dos艂ownym tego s艂owa znaczeniu.
– Jasne, jasne. – Sebastian nie zamierza艂 si臋 k艂贸ci膰, zw艂aszcza, 偶e kiedy sko艅czy艂 osiemna艣cie lat, to znaczenie „przyzwoita pora” przesun臋艂o si臋 o kilka godzin do przodu. Nie mia艂 z tym 偶adnego problemu. Wszyscy byli zadowoleni. – Ale mo偶emy pogada膰 teraz – doda艂 ch艂opak, odwieszaj膮c kurtk臋 z powrotem. – Chcia艂em wyj艣膰 nieco wcze艣niej i troch臋 si臋 poszw臋da膰, ale r贸wnie dobrze mog臋 chwil臋 zosta膰. A o co chodzi?
– To si膮d藕my w pokoju – zaproponowa艂a Dorota. – Nie b臋dziemy tak rozmawia膰 w progu.
Sebastian zdj膮艂 buty i poszed艂 za swoj膮 mam膮.
– Chodzi o co艣 powa偶nego? – spyta艂 niepewnie.
– Nie. – Dorota pokr臋ci艂a g艂ow膮. – Nic z艂ego i nic powa偶nego, aczkolwiek to du偶a sprawa. A w艂a艣ciwie dwie du偶e sprawy.
Sebastian klapn膮艂 na kanapie.
– Oho, no to zamieniam si臋 w s艂uch.
– Najpierw tylko zapytam: wybierasz si臋 na studia do Poznania, tak? – zacz臋艂a Dorota.
– No my艣la艂em o tej architekturze. A jaki to ma zwi膮zek?
– To w艂a艣nie jest pierwsza du偶a sprawa. Nie chcia艂am ci m贸wi膰 wcze艣niej, 偶eby ci臋 my艣lami nie odci膮ga膰 od nauki, no ale teraz ju偶 nie mam tej wym贸wki. Moja mama zostawi艂a nam w spadku dom pod Poznaniem – wyja艣ni艂a kobieta spokojnie.
– Ten, gdzie by艂em z 艁ukaszem? – zdumia艂 si臋 Sebastian. – To naprawd臋 spora cha艂upa!
– Spora – przyzna艂a Dorota. – I st膮d od razu przejd臋 do drugiej sprawy. Od d艂u偶szego czasu my艣l臋 nad za艂o偶eniem w艂asnej firmy zajmuj膮cej si臋 architektur膮 wn臋trz. Wcze艣niej to by艂o tylko takie sobie gdybanie, jednak teraz, gdyby艣my sprzedali ten dom i przenie艣li si臋 do Poznania, mia艂abym fundusze na wynaj臋cie lokalu oraz rozpocz臋cie dzia艂alno艣ci. Justyna r贸wnie偶 do艂o偶y艂aby cz臋艣膰 pieni臋dzy. To naprawd臋 mog艂oby si臋 uda膰. Co o tym my艣lisz? – wyrzuci艂a z siebie kobieta. Niepewnie splot艂a ze sob膮 palce obu d艂oni w oczekiwaniu na reakcj臋 syna.
– 艁a艂, nie powiem, zaskoczy艂a艣 mnie – uzna艂 Sebastian po chwili namys艂u. – W艂asna dzia艂alno艣膰? No, w sumie zawsze uwa偶a艂em, 偶e si臋 marnowa艂a艣 pracuj膮c dla tych wi臋kszych firm, bo one zawsze maj膮 jak膮艣 tam swoj膮 wyrobion膮 polityk臋 i ustawiaj膮 co i jak ma by膰. Nie mog艂a艣 rozwin膮膰 skrzyde艂 i w og贸le. To mo偶e by膰 dobry pomys艂. A ta Justyna? Kim ona jest?
– To moja znaj… w艂a艣ciwie to jest moja przyjaci贸艂ka – wyja艣ni艂a Dorota. – Pozna艂y艣my si臋 par臋 lat temu przez forum internetowe i od tego czasu ze sob膮 rozmawiamy. Par臋 razy si臋 spotka艂y艣my. Te偶 jest architektem wn臋trz i w sumie od paru miesi臋cy przewija艂 si臋 nam przez my艣l ten pomys艂 z za艂o偶eniem firmy. By艂aby moj膮 wsp贸lniczk膮 w tym interesie.
– No tak, w sumie jak tak o tym my艣l臋 to wspomina艂a艣 mi o niej par臋 razy – przypomnia艂 sobie Sebastian. U艣miechn膮艂 si臋 pod nosem. – My艣l臋, 偶e to niez艂y pomys艂, aczkolwiek na pewno sporo roboty. Ale chyba wiesz, w co si臋 pakujesz, prawda mamo? – mrukn膮艂.
– Mniej wi臋cej sobie wyobra偶am – odpar艂a z u艣miechem Dorota.
– No to ja nie mam nic przeciwko! – Ch艂opak przytuli艂 rodzicielk臋, u艣miechaj膮c si臋 szeroko. – Za艂atwiaj, co trzeba, a jakby艣 potrzebowa艂a mojej pomocy w czym艣 to 艣mia艂o m贸w, dobra?
– Oj, synek, synek. Co ja bym bez ciebie zrobi艂a? – Dorota za艣mia艂a si臋 ciep艂o.
– No ja nie wiem, mamu艣. Ale lekko to by nie by艂o – odpar艂 rado艣nie.
Dorota odpowiedzia艂a kolejnym u艣miechem, jednak potem spowa偶nia艂a nieco.
– Sebastian, a co z 艁ukaszem? Pomy艣la艂e艣 o nim, prawda?
– Jasne, 偶e pomy艣la艂em! – Sebastiana oburza艂 sam pomys艂, 偶e m贸g艂by o nim zapomnie膰. – Ale on si臋 chyba wybiera na ASP do Poznania, wi臋c chyba nie powinno by膰 problemu, prawda?
– Ju偶 zdecydowa艂? – upewni艂a si臋 Dorota.
– Znaczy… no, w sumie jeszcze nic nie powiedzia艂 na sto procent, ale gdzie indziej m贸g艂by i艣膰? – spyta艂 Sebastian, aczkolwiek zaraz potem si臋 zreflektowa艂: – To jest… ja wiem, 偶e m贸g艂by i艣膰 na mn贸stwo innych kierunk贸w, ale m贸wimy o 艁ukaszu, prawda? O tym 艁ukaszu, kt贸ry swoimi pracami mo偶e podbi膰 艣wiat, je艣li tylko kto艣 mu zasadzi kopniaka i zmusi, by pokaza艂 te prace odpowiednim ludziom. Naprawd臋 mamo, chyba nie s膮dzisz, 偶e chcia艂by… – zacz膮艂, ale Dorota mu szybko przerwa艂a.
– Ja nic nie s膮dz臋. Po prostu id藕 i z nim porozmawiaj. Nie zak艂adaj, 偶e ju偶 znasz jego wyb贸r – poradzi艂a synowi.
– Pewnie masz racj臋 – westchn膮艂 Sebastian. – To dzisiaj z nim pogadam. Swoj膮 drog膮, chyba powinienem si臋 ju偶 zbiera膰 – uzna艂, zerkaj膮c na zegarek. – Chyba, 偶e jest jeszcze co艣?
– Nie, ju偶 nic – odpar艂a z u艣miechem Dorota. – Le膰 i baw si臋 dobrze.
– No ba!
Sebastian wr贸ci艂 do przedpokoju i wsun膮艂 buty na nogi. Si臋ga艂 ju偶 po kurtk臋, kiedy przysz艂a mu do g艂owy pewna my艣l.
– Hej, mamo! – zawo艂a艂 jeszcze przed wyj艣ciem.
– No co?
– Bo tak sobie pomy艣la艂em, 偶e jakby 艁ukasz szed艂 jednak na t膮 ASP w Poznaniu… – zacz膮艂 nieco niepewnie Sebastian, podchodz膮c wolno w stron臋 pokoju.
– No co?
– No to czy w takim wypadku nie m贸g艂by z nami zamieszka膰? – rzuci艂 szybko ch艂opak, trzymaj膮c w my艣lach kciuki, by ten pomys艂 wypali艂.
– Spodziewa艂am si臋 tego pytania – przyzna艂a Dorota wolno.
– I jak膮 przygotowa艂a艣 odpowied藕?
– Tak膮, 偶e jakbym si臋 nie zgodzi艂a, to przecie偶 wy i tak sp臋dzacie ze sob膮 tyle czasu, 偶e w sumie wysz艂oby prawie na to samo. Poza tym miejsca na pewno nie zabraknie, to naprawd臋 bardzo du偶y dom. Nawet lepiej, zawsze to kolejna para r膮k do sprz膮tania tego wszystkiego – odpar艂a spokojnie Dorota.
– Czekaj, znaczy, 偶e si臋 zgadzasz? – upewni艂 si臋 Sebastian, jakby niedowierza艂 w艂asnym uszom.
– Tak. Ja nie mam nic przeciwko. Pami臋taj jednak, 偶e to jeszcze zale偶y od 艁ukasza. Id藕 i z nim porozmawiaj – doda艂a kobieta powa偶nym tonem.
– Jasne, mamu艣 – odpar艂 Sebastian z szerokim u艣miechem, zgarniaj膮c wreszcie t臋 kurtk臋 z przedpokoju. – Pogadam z nim dzisiaj wieczorem. To do zobaczenia potem!
– I baw si臋 dobrze! – powt贸rzy艂a jeszcze Dorota, kr臋c膮c g艂ow膮 z lekkim u艣miechem. Mo偶e wszystko mia艂o si臋 u艂o偶y膰.
*
Sebastian mia艂 porozmawia膰 z 艁ukaszem tego wieczoru, jednak gdy tylko dotar艂 na miejsce i zobaczy艂 ludzi z w艂asnej klasy, wiedzia艂 ju偶, 偶e nie b臋dzie to mo偶liwe. Nie zamierza艂 odci膮ga膰 艁ukasza na stron臋 wtedy, gdy wszyscy razem b臋d膮 si臋 bawi膰 i szale膰, wi臋c ta rozmowa musia艂a poczeka膰.
Sebastian z pewno艣ci膮 bawi艂by si臋 o wiele lepiej, gdyby nie zastanawia艂 si臋 ci臋gle jak zareaguje 艁ukasz na jego nowiny. Do p贸艂nocy wypi艂 w艂a艣ciwie jedynie dwa piwa, poniewa偶 raz po raz zag艂臋bia艂 si臋 w swoje my艣li tak bardzo, 偶e zapomina艂, gdzie si臋 w og贸le znajduje.
艁ukasz od razu spostrzeg艂 nietypowe zachowanie swojego ch艂opaka – by艂o nie by艂o, 艁ukasz momentalnie potrafi艂 wyczu膰 nawet najmniejsz膮 zmian臋 nastroju u Sebastiana – jednak stwierdzi艂, 偶e gdy Sebastian b臋dzie gotowy, sam do niego przyjdzie. 艁ukasz mia艂 powiem wra偶enie, 偶e rozkojarzenie Sebastiana jest 艣ci艣le zwi膮zane z nim samym.
Nie myli艂 si臋.
Ko艂o godziny pierwszej w nocy cz臋艣膰 os贸b by艂a ju偶 w stanie co najmniej nietrze藕wym. 艢wi臋towali koniec matur, wi臋c te偶 nikt sobie alkoholu nie 偶a艂owa艂, bo niby z jakiej racji? 艁ukasz jednak s膮czy艂 dopiero trzecie lub czwarte piwo, poniewa偶 tli艂a si臋 w nim cicha nadzieja, 偶e razem z Sebastianem od艂膮cz膮 si臋 jeszcze od reszty i sp臋dz膮 jeszcze troch臋 czasu we w艂asnym towarzystwie. Nie chcia艂 by膰 wtedy zbyt pijany. Gdyby by艂o im ma艂o, zawsze jeszcze we dw贸jk臋 mogli sobie podnie艣膰 promile we krwi.
Zupe艂nie, jakbym mu czyta艂 w my艣lach, uzna艂 艁ukasz, kiedy Sebastian w pewnym momencie podszed艂 do niego i zaproponowa艂 wsp贸lny spacer po mie艣cie. Ch艂opak od razu si臋 zgodzi艂. Skin膮艂 paru osobom na po偶egnanie, chwyci艂 swoj膮 torb臋 i wyszed艂 za Sebastianem.
Momentalnie uderzy艂o w niego ch艂odne, 艣wie偶e powietrze. 艁ukasz nawet nie zdawa艂 sobie sprawy, jak tam w 艣rodku – w domu jego znajomych, by艂o duszno.
– Idziemy w jakie艣 konkretne miejsce, czy tak si臋 tylko poszw臋damy? – zapyta艂 Sebastiana, wpatruj膮c si臋 w gwiazdy ponad swoj膮 g艂ow膮.
– Mo偶emy i艣膰, gdzie tylko chcesz – odpar艂. – Tak w gruncie rzeczy to chcia艂em po prostu z tob膮 porozmawia膰 – wyja艣ni艂 Sebastian.
– Okej. – Zd膮偶yli si臋 ju偶 oddali膰 od miejsca imprezy i doj艣膰 do pobliskiego parku, wi臋c 艁ukasz obra艂 sobie za cel jedn膮 z 艂awek i usiad艂 na niej, gestem zapraszaj膮c Sebastiana obok siebie. – Tu nikt nie b臋dzie nam przeszkadza艂. Mo偶emy spokojnie pogada膰. Rozumiem, 偶e co艣 konkretnego chodzi ci po g艂owie. Myl臋 si臋?
Sebastian opad艂 na 艂awk臋 z cichym westchnieniem.
– Nie, masz racj臋. To ca艂kiem konkretna sprawa. – Sebastian wzi膮艂 g艂臋boki oddech. – Sko艅czy艂y si臋 matury, wi臋c…
– O nie – przerwa艂 mu z niezadowoleniem 艁ukasz. – Chcesz rozmawia膰 o przysz艂o艣ci, prawda?
– Wiem, 偶e za tym nie przepadasz, ale kiedy艣 chyba trzeba, prawda?
– Kiedy艣 mo偶e i trzeba, ale dlaczego w艂a艣nie teraz? – zaprotestowa艂 艁ukasz. – Jest taka 艂adna noc. Mo偶emy po艂azi膰 sobie tu jeszcze troch臋, pogapi膰 si臋 w gwiazdy, po艣mia膰 si臋 z czego艣. Dlaczego zamiast tego musimy porusza膰 temat przysz艂o艣ci? – j臋kn膮艂 z niezadowoleniem.
Sebastian westchn膮艂 po raz kt贸ry艣 z kolei, przeczesuj膮c palcami swoje w艂osy.
– Bo to wa偶ne – odpar艂 po prostu. – 艁ukasz, o jakich studiach ty tak naprawd臋 my艣lisz? I gdzie? – zapyta艂 powa偶nie.
– Nie wiem, okej?! – warkn膮艂 w odpowiedzi ch艂opak, zaciskaj膮c d艂onie na oparciu 艂awki. – Nie mam bladego ani zielonego poj臋cia! 呕adnego! Co艣 sobie w tym Szczecinie wybior臋 wreszcie! Co to ma za znaczenie?
– W Szczecinie…? – Sebastianowi co艣 ci臋偶kiego osiad艂o na sercu. – Dlaczego w Szczecinie?
– O co chodzi? – zdumia艂 si臋 nagle 艁ukasz, widz膮c sm臋tny nastr贸j swojego ch艂opaka. – Masz jak膮艣 inn膮 propozycj臋?
– Babcia zostawi艂a mi i mamie w spadku dom pod Poznaniem – wypali艂 Sebastian. – I ja b臋d臋 chcia艂 do Poznania i艣膰 na studia. Moja mama chce tam te偶 za艂o偶y膰 firm臋 i… No wiesz. Pewnie sprzedamy ten dom w Szczecinie…
艁ukasz nie potrafi艂 ukry膰 smutku i rozczarowania, kt贸re nagle go wype艂ni艂y.
– Czyli… – zawaha艂 si臋. – Czyli ja zostan臋 w Szczecinie, a ty wyjedziesz do Poznania…?
– Nie – zaprzeczy艂 szybko Sebastian. – Znaczy… niekoniecznie – sprostowa艂. – Przecie偶 te偶 mo偶esz i艣膰 na studia do Poznania.
– Moi rodzice nigdy si臋 na to nie zgodz膮 – westchn膮艂 艁ukasz. – Nie mamy tyle forsy. Musieliby mi p艂aci膰 za mieszkanie, za wy偶ywienie… no wiesz, za wszystko.
– No ale w艂a艣nie w tym rzecz! – przerwa艂 mu Sebastian. – M贸g艂by艣 zamieszka膰 z nami!
– Z… z wami? – zdziwi艂 si臋 艁ukasz.
– No tak! Przecie偶 ta chata jest wielka, sam pami臋tasz. Nie by艂oby najmniejszego problemu. I moja mama si臋 te偶 ju偶 zgodzi艂a. Co o tym my艣lisz? – Sebastian a偶 kipia艂 z nadmiaru pozytywnej energii.
艁ukasz jednak wr臋cz przeciwnie. Podszed艂 do tego ca艂ego pomys艂u z dystansem.
– No nie wiem – mrukn膮艂. – Znaczy nie zrozum mnie 藕le. Ja bym naprawd臋 ch臋tnie zamieszka艂 z tob膮… Ale moi rodzice nigdy si臋 na to nie zgodz膮.
艁ukasz, widz膮c min臋 Sebastiana, pomy艣la艂, 偶e gdyby ten by艂 psem, to w艂a艣nie oklap艂yby mu uszy.
– Ale no… dlaczego? – j臋kn膮艂 z rezygnacj膮.
– S艂uchaj, zapytam ich, okej? – powiedzia艂 wreszcie 艁ukasz z cichym westchnieniem. – Porozmawiam z nimi, spr贸buj臋 co艣 wyja艣ni膰. Po prostu nie s膮dz臋, 偶eby… Ech. Nie r贸b sobie wielkich nadziei, dobrze?
Sebastian zacisn膮艂 d艂onie w pi臋艣ci i przez moment nic nie m贸wi艂, a jedynie zaciska艂 z臋by. Wreszcie jednak fukn膮艂:
– Jasne. 艢wietnie. Super.
艁ukasz spl贸t艂 d艂onie na klatce piersiowej i zmarszczy艂 brwi.
– Hej, nie musisz si臋 na mnie od razu w艣cieka膰, wiesz? – prychn膮艂. – Nie moja wina, 偶e jest tak, a nie inaczej!
Sebastian przez moment pr贸bowa艂 trzyma膰 j臋zyk za z臋bami, ale po kilku sekundach stwierdzi艂, 偶e ju偶 d艂u偶ej to nie ma sensu.
– M贸g艂by艣 si臋 wreszcie wzi膮膰 w gar艣膰, wiesz? – warkn膮艂, czuj膮c, 偶e powoli puszczaj膮 mu nerwy. – Ju偶 mnie szlag trafia od tego twojego niezdecydowania. Nic innego ostatnio nie s艂ysz臋, tylko to ci膮g艂e „nie wiem” i „nie wiem”! Nikt za ciebie 偶adnej decyzji nie podejmie, do jasnej cholery! Nie jeste艣 ju偶 dzieckiem! – krzykn膮艂. – Ale ty si臋 wiecznie ogl膮dasz na wszystkich w ko艂o! Nie potrafisz my艣le膰 samodzielnie?! Wiecznie latasz albo do mnie, albo do Agnieszki, albo do swoich rodzic贸w! Przecie偶 to mo偶na oszale膰! We藕 cho膰 raz si膮d藕 na ty艂ku i po prostu pomy艣l! Pomy艣l o wszystkim! O tym, czego chcesz od innych, czego chcesz od siebie i czego, do diab艂a, chcesz od w艂asnego 偶ycia! I m贸g艂by艣 wreszcie przesta膰 si臋 ogl膮da膰 na swoich rodzic贸w! Jeste艣 doros艂y, do diaska! Podejmuj w艂asne decyzje!
Sebastian sam nie wiedzia艂, sk膮d mu si臋 to wszystko wzi臋艂o. By艂 za to pewien jednego – kumulowa艂o si臋 to w nim ju偶 od jakiego艣 czasu.
Przez moment mi臋dzy nim a 艁ukaszem panowa艂a cisza. Przewa艂 j膮 ten drugi.
– Sko艅czy艂e艣? – Jego g艂os by艂 cichy, szorstki i nieprzyjemny. – Bo je艣li tak, to pozw贸l, 偶e podzi臋kuj臋 za tak malownicze zako艅czenie mojego dnia i wr贸c臋 ju偶 do siebie. – 艁ukasz odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie, zgarn膮艂 z 艂awki swoj膮 torb臋 i szybkim krokiem oddali艂 si臋 od Sebastiana. Przez ca艂y ten czas nie przestawa艂 zaciska膰 pi臋艣ci ze z艂o艣ci. Mia艂 na ko艅cu j臋zyka wiele s艂贸w, kt贸rymi m贸g艂by pocz臋stowa膰 Sebastiana, ale uzna艂, 偶e lepiej tego nie robi膰. Nie chcia艂 wywo艂ywa膰 jeszcze wi臋kszej k艂贸tni.
By艂 z艂y, wr臋cz w艣ciek艂y na swojego ch艂opaka, jednak to nie by艂o wszystko, co w tamtej chwili odczuwa艂. Gdzie艣 g艂臋boko, na dnie serca, pod t膮 ca艂膮 z艂o艣ci膮, czu艂 b贸l tak mocny, 偶e nawet nie chcia艂 o tym my艣le膰.
S艂owa, kt贸re wypowiedzia艂 Sebastian, zrani艂y go. 艁ukasz mia艂 wra偶enie, 偶e nawet on sam jeszcze nie wie, jak mocno.
Sebastian jeszcze przez kilka minut patrzy艂 w miejsce, gdzie powoli znikn臋艂a sylwetka 艁ukasza. Sam nie by艂 pewien, co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o. Jedyne, co mu przychodzi艂o do g艂owy, to 偶e nie by艂o to nic dobrego.
– Nosz kurwa! – krzykn膮艂 pod wp艂ywem negatywnych emocji, kt贸re nagle si臋 w nim skumulowa艂y i uderzy艂 pi臋艣ci膮 w 艂awk臋. Drewno zatrzeszcza艂o, lecz nie p臋k艂o. Jednak pozostanie 艣lad.
I na r臋ce, i na 艂awce.
*
Nast臋pnego dnia 艁ukasz nie odezwa艂 si臋 do Sebastiana ani s艂owem. SMSem ani 偶adn膮 wiadomo艣ci膮 internetow膮 te偶 nie – po prostu si臋 od tego wszystkiego od艂膮czy艂. Sebastian co prawda pr贸bowa艂 zadzwoni膰 dwa razy, ale kiedy 艁ukasz odrzuci艂 oba po艂膮czenia tu偶 po pierwszym sygnale, Sebastian da艂 sobie spok贸j.
艁ukasz potrzebowa艂 tego dnia w zupe艂no艣ci dla siebie. Nie zrobi艂 co prawda niczego konkretnego, jedynie przewraca艂 si臋 z boku na bok i wpatrywa艂 w sufit, my艣l膮c intensywnie nad wszystkim. I nie, tego dnia wr臋cz nie chcia艂 s艂ysze膰 o Sebastianie, a ju偶 tym bardziej z nim rozmawia膰. Po prostu mia艂 tego wszystkiego serdecznie do艣膰.
Jego my艣li jednak wci膮偶 kr膮偶y艂y wok贸艂 spraw zwi膮zanych ze studiami, a co za tym idzie, r贸wnie偶 zwi膮zanych z Poznaniem. 艁ukasz, cho膰 na sam膮 my艣l krew mu zaczyna艂a szybciej kr膮偶y膰 w 偶y艂ach, z niech臋ci膮 przyznawa艂, 偶e mo偶e Sebastian mia艂 odrobin臋 s艂uszno艣ci w tym, co mu wykrzycza艂. Oczywi艣cie spos贸b, w jaki zosta艂o to wszystko przekazane, pozostawia艂 wiele do 偶yczenia, jednak 艁ukasz faktycznie dochodzi艂 do wniosku, 偶e ma problem z podejmowaniem decyzji. Czasami udawa艂o mu si臋 od艂o偶y膰 odpowiedzialno艣膰 na boczny tor, jednak tym razem to nie by艂o mo偶liwe. Musia艂 si臋, jak to Sebastian okre艣li艂, wzi膮膰 w gar艣膰. I tyle.
艁ukasz pod wiecz贸r doszed艂 do wniosku, 偶e czas na powa偶n膮 rozmow臋 z rodzicami. Zamierza艂 im przedstawi膰 propozycj臋 Doroty i Sebastiana.
Uzna艂, 偶e kolacja to idealny moment, by za艂atwi膰 t臋 spraw臋.
– Co jest, 艁ukasz? Nie jeste艣 g艂odny? – zapyta艂a Urszula, gdy 艁ukasz do艣膰 szybko odstawi艂 talerz z jedzeniem i zaj膮艂 si臋 jedynie powolnym dopijaniem herbaty.
– Nie, ju偶 si臋 najad艂em, naprawd臋 – zapewni艂 szybko ch艂opak. – Po prostu chcia艂em z wami porozmawia膰.
– Nie musisz si臋 z tym tak czai膰 – za艣mia艂 si臋 Bartosz. – Chodzi o co艣 powa偶nego, czy to kolejny odcinek s艂uchowiska pod tytu艂em „nie wiem, na jakie mam i艣膰 studia”?
艁ukasz j臋kn膮艂 pod nosem i przejecha艂 teatralnie d艂oni膮 po twarzy.
– No kurde, nawet wy si臋 ju偶 ze mnie nabijacie! – prychn膮艂.
– Kto si臋 z ciebie nabija? My si臋 z ciebie nabijamy? – zapyta艂a z przej臋ciem Urszula. – Ale偶 艁ukasz, my nigdy by艣my tego nie zrobili! Nabija膰 si臋 z ciebie? No sk膮d偶e znowu! – oznajmi艂a powa偶nie. A przynajmniej powa偶nie mia艂o by膰 w za艂o偶eniu, bo w rzeczywisto艣ci efekt nieco zepsu艂 jej 艣miech pod sam koniec. Chwil臋 p贸藕niej do艂膮czy艂 do niej Bartosz, parskaj膮c pod nosem.
– No, mo偶e jednak troszeczk臋 – za艣mia艂 si臋 ju偶 otwarcie m臋偶czyzna.
– 艢wietnie – mrukn膮艂 z przek膮sem 艁ukasz. – 艢miejcie si臋 ze swojego niezdecydowanego syna, prosz臋 was bardzo!
– Och, no dobrze, ju偶 dobrze. – Urszula pokr臋ci艂a g艂ow膮 i szturchni臋ciem w bok uspokoi艂a swojego m臋偶a. – Mo偶esz m贸wi膰, nasz niezdecydowany synu – doda艂a z szerokim u艣miechem.
艁ukasz westchn膮艂 i wypi艂 艂yk swojej herbaty. Zobaczy艂, 偶e rodzice naprawd臋 zerkaj膮 na niego wyczekuj膮co, wi臋c zacz膮艂 wreszcie.
– Zastanawiam si臋, co by艣cie powiedzieli, gdybym chcia艂 i艣膰 na studia do Poznania – zacz膮艂 spokojnie.
– Czy ju偶 przypadkiem nie prowadzili艣my tej rozmowy? – wszed艂 mu w s艂owo ojciec, ju偶 nieco bardziej na powa偶nie. – Przecie偶 wiesz, 偶e nas na to po prostu nie sta膰. Co艣 si臋 tak upar艂 na ten Pozna艅? Nie mo偶esz studiowa膰 normalnie, w Szczecinie?
– No ja wiem, 偶e koszty wynajmu mieszkania i tak dalej – westchn膮艂 艁ukasz, czuj膮c, 偶e w艂a艣nie wchodzi艂 w t膮 ci臋偶sz膮 cz臋艣膰 rozmowy. – Ale w艂a艣nie chodzi o to, 偶e m贸j –
uwa偶aj na s艂owa – przyjaciel, Sebastian, ma tam dom. I powiedzia艂, 偶e m贸g艂bym tam z nim zamieszka膰. Wiecie, to te偶 dla niego by艂oby u艂atwienie, dzieliliby艣my koszty wody, pr膮du i gazu na p贸艂. Jego mama te偶 nie ma nic przeciwko i…
– To jego mama te偶 tam b臋dzie mieszka膰? – wtr膮ci艂a si臋 Urszula.
Mog艂e艣 si臋, kretynie jeden, zamkn膮膰 i nie wspomina膰 o Dorocie!, zgani艂 si臋 艁ukasz w my艣lach i westchn膮艂 g艂臋boko.
– Tak, ale jak ju偶 wspomina艂em, naprawd臋 nie ma nic przeciwko. W艂a艣ciwie sama zaproponowa艂a, 偶ebym…
– Nie zgodz臋 si臋, 偶eby艣 mieszka艂 u obcych ludzi w domu – przerwa艂 mu stanowczo ojciec. – Gdyby艣 chcia艂 si臋 usamodzielni膰, wynaj膮膰 z przyjacielem kawalerk臋, to ju偶 co innego, cho膰 na to te偶 p贸ki co nie mamy pieni臋dzy. Ale mieszkanie u innych ludzi w domu, kiedy masz w艂asny? Nie wstyd ci?
– A tak poza tym, po co ci ten ca艂y Pozna艅? – wtr膮ci艂a Urszula, chc膮c troch臋 za艂agodzi膰 sytuacj臋. – Chodzi o jaki艣 kierunek studi贸w, kt贸rego tutaj nie ma? Bo ja naprawd臋 nie rozumiem. 艁ukasz, wyja艣nij mi.
Ale 艁ukasz nie umia艂 wyja艣ni膰, wi臋c milcza艂. Urszula postanowi艂a wi臋c zgadywa膰.
– S艂uchaj, a mo偶e… – zacz臋艂a i 艁ukaszowi przesz艂y ciarki po plecach, sam nie wiedzia艂 dlaczego. – Czy chodzi o jak膮艣 dziewczyn臋? – Nagle Urszula zwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a. – Kochanie, to mo偶e by膰 to! Mo偶e naprawd臋 si臋 zakocha艂 i chce jecha膰 do tego Poznania na 艂eb i szyj臋?
艁ukasz szybko wzi膮艂 艂yk herbaty, 偶eby przypadkiem nie zacz膮膰 zgrzyta膰 z臋bami. Jednocze艣nie mia艂 wra偶enie, 偶e wewn臋trzne cz臋艣ci d艂oni zacz臋艂y mu si臋 poci膰, a i serce niebezpiecznie przyspieszy艂o swe uderzenia. Jego mama by艂a szalenie bliska prawdy i 艁ukasz nie do ko艅ca wiedzia艂 czemu, ale przerazi艂o go to tak, jak jeszcze nic wcze艣niej. Spanikowa艂. Jego 艣wiat si臋 zachwia艂 i ch艂opak w u艂amku sekundy postanowi艂 zrobi膰 wszystko, by to odkr臋ci膰.
– Mamo, daj spok贸j – j臋kn膮艂, kr臋c膮c g艂ow膮 z lekkim u艣miechem. Nie mia艂 poj臋cia, jakim cudem uda艂o mu si臋 ten u艣miech wyprodukowa膰, ale uzna艂, 偶e rola, w kt贸r膮 w艂a艣nie wszed艂, by艂a godna Oscara. – Naprawd臋 my艣lisz, 偶e bym ci nie powiedzia艂 o swojej dziewczynie, gdybym jak膮艣 mia艂?
K艂amca! 艁ukasz mia艂 ochot臋 naplu膰 sobie w twarz. Ale brn膮艂 w to wszystko dalej.
– Po prostu mn贸stwo moich znajomych idzie na studia do Poznania. Pomy艣la艂em, 偶e mo偶e… – By艂 tak dobrym aktorem, 偶e nawet sfa艂szowa艂 zak艂opotanie. – Mia艂bym tam od razu ca艂膮 paczk臋 ludzi, kt贸rych znam, przyjaci贸艂 i znajomych… Po prostu boj臋 si臋, 偶e kiedy oni wszyscy wyjad膮, to ja zostan臋 tutaj sam. Wiecie, 偶e nowe znajomo艣ci zawsze ci臋偶ko mi przychodz膮…
O tak, rodzice 艁ukasza zdecydowanie pami臋tali czasy, kiedy jeszcze by艂 cichym dzieckiem, stoj膮cym wiecznie na uboczu. Ch艂opak by艂 艣wiadom faktu, 偶e bardzo nie chcieli, by te chwile powr贸ci艂y. Co tu du偶o ukrywa膰, samotno艣膰 nie by艂a mi艂ym do艣wiadczeniem. 艁ukasz by艂 na siebie cholernie z艂y, 偶e u偶ywa艂 tych wspomnie艅, by odci膮gn膮膰 uwag臋 rodzic贸w od tematu, kt贸ry powoli zbli偶a艂 si臋 do jego 偶ycia uczuciowego. Ch艂opa naprawd臋 nie chcia艂 przekracza膰 tej granicy. Jeszcze nie.
Urszula zaskoczy艂a swojego syna, gdy偶 wsta艂a i go do siebie przytuli艂a.
– Dlaczego od razu tego nie powiedzia艂e艣? – westchn臋艂a, targaj膮c mu lekko w艂osy. 艁ukasz momentalnie uspokoi艂 si臋, cho膰 niewiele to mia艂o wsp贸lnego z gestem jego matki. Po prostu ucieszy艂 si臋 w g艂臋bi duszy, 偶e jego sekret jest bezpieczny. – Przecie偶 mog艂e艣 nam wyja艣ni膰, czego si臋 boisz. Zrozumieliby艣my – odpar艂a, ale po chwili doda艂a z cichym westchnieniem. – Jednak ty te偶 musisz zrozumie膰, 偶e wys艂anie ci臋 na studia do innego miasta po prostu przekracza nasze mo偶liwo艣ci finansowe. A ty… przecie偶 tak bardzo zmieni艂e艣 si臋 w liceum. Otworzy艂e艣 si臋 na ludzi. Jestem 艣wi臋cie przekonana, 偶e nie b臋dziesz mie膰 ju偶 problemu, by znale藕膰 nowych przyjaci贸艂 w Szczecinie, na studiach. A przecie偶 nikt ci te偶 nie ka偶e zrywa膰 starych kontakt贸w. Macie przecie偶 ten ca艂y Internet, prawda?
Jasne, pomy艣la艂 z przek膮sem 艁ukasz,
bo ja nie marz臋 o niczym innym, jak o zwi膮zku na odleg艂o艣膰.
– Mamo, ale to przecie偶 nie musia艂oby by膰 w ca艂o艣ci na waszych barkach. – Ch艂opak spr贸bowa艂 si臋 chwyci膰 ostatniej deski ratunku. – M贸g艂bym pracowa膰. To by was odci膮偶y艂o.
Bartosz pokr臋ci艂 g艂ow膮, w艂膮czaj膮c si臋 z powrotem do rozmowy.
– Dziecko, w czasie studi贸w, to ty masz si臋 uczy膰 – powiedzia艂 stanowczo. – Jak b臋dziesz i pracowa艂, i studiowa艂, to ty ani nie zarobisz porz膮dnie, ani si臋 nie nauczysz porz膮dnie. Dobrze wiesz, jak to jest, kiedy si臋 robi dziesi臋膰 rzeczy jednocze艣nie.
– Poza tym gdzie ty dzisiaj dostaniesz prac臋, 艁ukasz – wtr膮ci艂a si臋 Urszula. – Przecie偶 ogl膮dasz wiadomo艣ci, dobrze wiesz, jak jest. Bezrobocie ro艣nie, ludzie po studiach in偶ynierskich nie maj膮 pracy, a ty chcesz zaraz po liceum dosta膰? Nie ma si臋 co 艂udzi膰. Skoro mo偶esz u nas mieszka膰 i mo偶emy ci臋 utrzyma膰, to ty z tego korzystaj, p贸ki mo偶esz – uzna艂a stanowczo. – Nie zgadzam si臋 na ten ca艂y Pozna艅, nie ma mowy – doda艂a. – P贸jdziesz gdzie艣 tutaj na uczelni臋, wybierzesz sobie kierunek, jaki b臋dziesz chcia艂 i p贸ki go nie sko艅czysz, b臋dziesz mieszka艂 z nami. Chocia偶… w sumie b臋dziemy mogli rozwa偶y膰 wynaj臋cie ci jakiej艣 kawalerki, ale to na twoim trzecim roku, nie pr臋dzej – doda艂a, zerkaj膮c na m臋偶a. Bartosz zamy艣li艂 si臋 na moment, po czym skin膮艂 lekko g艂ow膮. Urszula zwr贸ci艂a si臋 z powrotem w stron臋 艁ukasza. – A o znajomych to ty si臋 naprawd臋 nie musisz martwi膰. Jeste艣 mi艂y, sympatyczny i inteligentny. W trymiga si臋 zaprzyja藕nisz z lud藕mi z uczelni, o to si臋 nie b贸j. I dziewczyn臋 sobie na pewno te偶 znajdziesz. Jeste艣 przystojny i rozs膮dny, a ja nie wiem, czego wi臋cej mo偶e teraz dziewczyna oczekiwa膰. Nie zajmuj sobie g艂owy tymi obawami. Naprawd臋 nie ma powodu, mo偶esz mi wierzy膰.
– Tak, pewnie masz racj臋, mamo. – S艂owa same wyp艂yn臋艂y mu z ust. Wr臋cz nie zd膮偶y艂 ich zatrzyma膰. – Chyba jestem bardziej zm臋czony, ni偶 mi si臋 wydawa艂o. P贸jd臋 ju偶 spa膰. Dzi臋ki za rozmow臋, naprawd臋 bardzo mi pomog艂a.
K艂amstwo, k艂amstwo, k艂amstwo! I te wszystkie k艂amstwa k艂amstwo k艂amstwem pogania艂o!
Urszula by艂a szcz臋艣liwa, 偶e rozwia艂a w膮tpliwo艣ci syna i 偶e wreszcie odbyli szczer膮 rozmow臋. Bartosz by艂 szcz臋艣liwy, 偶e wybi艂 mu z g艂owy studiowanie z Poznaniu.
艁ukasz za to wzi膮艂 szybki prysznic, wr贸ci艂 do swojego pokoju, rzuci艂 si臋 na 艂贸偶ko i zacz膮艂 p艂aka膰. Zacisn膮艂 z臋by na ko艂drze, 偶eby jego szlochania nie by艂o s艂ycha膰 przez 艣ciany. Psychicznie nie wytrzyma艂by kolejnej rudny pyta艅.
Ca艂e jego 偶ycie by艂o takie popieprzone! Ostatnie dwa lata zbudowa艂 wok贸艂 k艂amstwa i wiedzia艂, 偶e m贸g艂by to odkr臋ci膰 jednym lub dwoma zdaniami. Zdawa艂 sobie te偶 jednak spraw臋, jak wiele os贸b by tym skrzywdzi艂.
Ojciec pewnie nie chcia艂by tego nawet przyj膮膰 do wiadomo艣ci. Krzycza艂by, wrzeszcza艂. Chcia艂by go naprostowa膰 wszystkimi 艣rodkami, jakie by艂yby dost臋pne.
A matka… Matka to by si臋 najpewniej po prostu za艂ama艂a. A 艁ukasz kocha艂 swoj膮 mam臋. Nie chcia艂 jej krzywdzi膰. Nie chcia艂, by sobie wyrzuca艂a, 偶e 藕le wychowa艂a syna. Nie chcia艂, by uwa偶a艂a, 偶e to jej wina. Nie chcia艂, by p艂aka艂a, a wiedzia艂, 偶e by艂oby to nieuniknione, gdyby zdecydowa艂 si臋 powiedzie膰 im prawd臋. Gdyby przerwa艂 matce wp贸艂 s艂owa i wyja艣ni艂, 偶e tak, to wszystko dlatego, 偶e si臋 zakocha艂 i postanowi艂 sobie u艂o偶y膰 偶ycie… Z facetem.
To wszystko by艂o jak膮艣 cholern膮 abstrakcj膮.
艁ukasz nie m贸g艂 tak d艂u偶ej 偶y膰. Nie chcia艂 wi臋cej k艂ama膰 rodzonej matce prosto w oczy. Nie chcia艂 wi臋cej prowadzi膰 podw贸jnego 偶ycia, udawa膰, 偶e spotyka si臋 ze znajomymi, kiedy w rzeczywisto艣ci szed艂 z Sebastianem na kaw臋, herbat臋 – na randk臋, w ka偶dym tego s艂owa znaczeniu.
Sebastian… Na sam膮 my艣l o nim, 艁ukaszowi robi艂o si臋 cieplej na sercu. Mimo to, gdzie艣 w g艂臋bi duszy, odczuwa艂 r贸wnie偶 b贸l.
艁ukasz zaczyna艂 rozumie膰, 偶e chc膮c wyjecha膰 z Sebastianem do Poznania, musia艂by uderzy膰 pi臋艣ci膮 w st贸艂, spakowa膰 manatki, sta膰 si臋 g艂uchym na s艂owa rodzic贸w i ca艂kowicie si臋 od nich odci膮膰, przynajmniej finansowo. Musia艂by wyj艣膰 z domu, nie b臋d膮c wcale pewnym, czy kiedykolwiek tam wr贸ci. Musia艂by si臋 przygotowa膰 na to, 偶e pewnego dnia rodzice wpadliby do domu jego i Sebastiana, oczekuj膮c wyja艣nie艅, a on musia艂by stan膮膰 przed nimi, spojrze膰 im prosto w oczy i opowiedzie膰 ca艂膮 histori臋 od A do Z. Musia艂by wys艂uchiwa膰 szlochu matki, a co gorsza, musia艂by te偶 stawi膰 czo艂a ojcu. Musia艂by spojrze膰 na m臋偶czyzn臋, kt贸ry go wychowa艂, z pewno艣ci膮 cz艂owieka, kt贸ry wie, czego chce od 偶ycia i kt贸ry nie potrzebuje ju偶 ani jego pieni臋dzy, ani aprobaty. 艁ukasz musia艂by spojrze膰 na swojego ojca jako cz艂owiek zupe艂nie ju偶 od niego niezale偶ny.
Ch艂opak by艂 pewien, 偶e kiedy艣 nadejdzie moment, w kt贸rym b臋dzie w stanie to zrobi膰, ale by艂 r贸wnie偶 pewien, 偶e do tego czasu jest jeszcze bardzo daleko.
Nie potrafi艂by tego wszystkiego zrobi膰 w tamtym momencie. Nawet my艣lenie o takim wyczynie przyprawia艂o go o md艂o艣ci.
艁ukasz pomy艣la艂 o Sebastianie – o tym Sebastianie, kt贸ry tak szalenie si臋 cieszy艂 na wizj臋 zamieszkania razem z nim w Poznaniu. O Sebastianie, kt贸ry przez ponad dwa ostatnie lata zmieni艂 go nie do poznania. O Sebastianie, kt贸ry wywr贸ci艂 jego 艣wiat do g贸ry nogami, kt贸ry pom贸g艂 mu otworzy膰 si臋 na innych i kt贸ry go wspiera艂 za ka偶dym razem, kiedy tego potrzebowa艂.
艁ukasz pomy艣la艂, 偶e Sebastian zas艂uguje na to samo. Zas艂uguje na cz艂owieka, kt贸ry by odwa偶nie przy nim sta艂, a nie kuli艂 si臋 w sobie za ka偶dym razem, gdy padnie jakikolwiek cie艅 podejrzenia odno艣nie jego orientacji seksualnej. Zas艂uguje na cz艂owieka, kt贸ry by dok艂adnie wiedzia艂, czego chce i kt贸ry by bez wzgl臋du na wszystko stawia艂 Sebastiana na pierwszym miejscu w swoim 偶yciu. Sebastian nie zas艂ugiwa艂 na to, by gra膰 drugie skrzypce. Sebastian zas艂ugiwa艂 na cz艂owieka odwa偶nego, pewnego siebie i zaradnego.
艁ukasz pr贸bowa艂 wymy艣la膰 r贸偶ne warianty, jednak za ka偶dym razem jeden wniosek przebija艂 si臋 ponad wszystkie inne. On – 艁ukasz – po prostu nie by艂 tym cz艂owiekiem. Sebastian powinien mie膰 przy sobie kogo艣, kto powiedzia艂by swoim rodzicom o tym, 偶e jest gejem. Sebastian nie powinien przychodzi膰 do domu swojego ch艂opaka, kt贸ry przedstawia go jako przyjaciela.
艁ukasz nie potrafi艂 tego wszystkiego zrobi膰. Na samym pocz膮tku, kiedy ich zwi膮zek dopiero si臋 zaczyna艂, 艁ukasza rozpiera艂a pozytywna energia. Mia艂 wra偶enie, 偶e mo偶e zrobi膰 wszystko i powiedzie膰 wszystko. Po dw贸ch latach ju偶 tak nie by艂o. Sprawa sta艂a si臋 powa偶na. To ju偶 dawno przesta艂 by膰 偶art. 艁ukasz przesta艂 by膰 naiwny. Pozna艂 wielu ludzi, us艂ysza艂 wiele historii. Zrozumia艂, z czym m贸g艂by si臋 wi膮za膰 coming out i, nie ukrywajmy, ba艂 si臋 tego. Ba艂 si臋 p艂aczu, wrzask贸w, k艂贸tni, przygniataj膮cego poczucia winy i odrzucenia widocznego w oczach jego rodziny. Po dw贸ch latach s艂owa „jestem gejem” nie przechodzi艂y mu przez gard艂o tak lekko, poniewa偶 si臋 z nimi identyfikowa艂. Wiedzia艂 dok艂adnie jak wielk膮 lawin臋 skomplikowanych powi膮za艅 sprowadzi艂yby na niego te dwa wyrazy. Domy艣la艂 si臋 skutk贸w. To dla niego nie by艂y ju偶 zwyk艂e, puste s艂owa. To by艂a ca艂a jego przesz艂o艣膰, tera藕niejszo艣膰 i, co najwa偶niejsze, ca艂a jego przysz艂o艣膰.
艁ukasz ju偶 jaki艣 czas temu zrozumia艂, 偶e po prostu nie jest w stanie powiedzie膰 tego swojej rodzinie. I nie s膮dzi艂 te偶, by w najbli偶szej przysz艂o艣ci ta sytuacja uleg艂a zmianie. Nie umia艂 tego zrobi膰. Nie potrafi艂. I nie chcia艂.
Sebastian nie zas艂ugiwa艂 na takiego tch贸rza jak on.
*
Min膮艂 niemal偶e ca艂y tydzie艅, nim Sebastian zdo艂a艂 si臋 um贸wi膰 z 艁ukaszem na spotkanie. Dzie艅 rozpocz膮艂 si臋 艂adnie. S艂o艅ce wychodzi艂o zza chmur i grza艂o tak mocno, 偶e mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e to W艂ochy, a nie Polska. Wra偶enie jak najbardziej mylne, rzecz jasna.
艁ukasz wyszed艂 z domu w d偶insach i koszulce z kr贸tkim r臋kawem. Wtedy jeszcze wygl膮da艂o tak, jakby pi臋kna pogoda mia艂a si臋 utrzyma膰 co najmniej przez ca艂y dzie艅. Niemniej jednak kiedy ch艂opak wyszed艂 z tramwaju i zacz膮艂 kierowa膰 si臋 w stron臋 bulwaru, spostrzeg艂, 偶e niebo zaczyna艂y zasnuwa膰 chmury, przys艂aniaj膮c s艂o艅ce. Okaza艂o si臋, 偶e bez gor膮cych promieni, wcale nie by艂o tak ciep艂o na zewn膮trz, jak mog艂oby si臋 wydawa膰.
Na deptaku, w um贸wionym wcze艣niej miejscu, dostrzeg艂 czekaj膮cego Sebastiana. Podmuch ch艂odnego powietrza przyprawi艂 艁ukasza o g臋si膮 sk贸rk臋, jednak ch艂opak si臋 nawet cieszy艂 z tego faktu. Dzi臋ki temu skupia艂 si臋 na zimnie, a nie na tych wszystkich my艣lach, kt贸re ju偶 od kilku dni bombardowa艂y jego g艂ow臋.
艁ukasz pami臋ta艂, co ostatnim razem wytkn膮艂 mu Sebastian. Niezdecydowanie. I ch艂opak doszed艂 do wniosku, 偶e Sebastian mia艂 wtedy racj臋. To niezdecydowanie by艂o przyczyn膮 wielu jego problem贸w. Przez swoje niezdecydowanie 艁ukasz krzywdzi艂 swoich bliskich.
Przez kilka ostatnich dni 艁ukasz my艣la艂 nad wszystkim tak intensywnie, osi膮gaj膮c wra偶enie, 偶e zaraz co艣 rozsadzi mu czaszk臋 od 艣rodka. Jednak nie 偶a艂owa艂 tych godzin po艣wi臋conych rozwa偶aniom. Zrozumia艂 dzi臋ki temu, co nale偶y zrobi膰. Nie mia艂 pewno艣ci, czy zadecydowa艂 odpowiednio, jednak ta decyzja wyda艂a mu si臋 najbardziej s艂uszn膮, jak膮 m贸g艂 w tym czasie podj膮膰.
Musia艂 powiedzie膰 o tym Sebastianowi.
– 艁ukasz, a tobie to nie za gor膮co? – Sebastian pokr臋ci艂 g艂ow膮 z dezaprobat膮, widz膮c 艁ukasza, obejmuj膮cego d艂o艅mi swoje ramiona. Sam mia艂 na sobie rozpinan膮 bluz臋 z kapturem, dzi臋ki czemu nie straszny by艂 mu ch艂odny wiatr.
– Jak wychodzi艂em z domu, by艂o jeszcze ciep艂o – mrukn膮艂 sucho ch艂opak, rozcieraj膮c sobie ramiona.
Sebastian mia艂 szczer膮 nadziej臋, 偶e 艁ukasz rzuci mu jak膮艣 ci臋t膮, humorystyczn膮 ripost臋, jak zwykle, jednak najwyra藕niej si臋 przeliczy艂. 艁ukasz wygl膮da艂 na powa偶nie zamy艣lonego i nie by艂 skory do 偶art贸w.
Sebastian westchn膮艂 cicho i zdj膮艂 swoj膮 bluz臋 z ramion.
– Masz, ogrzej si臋 – powiedzia艂, podaj膮c j膮 swojemu ch艂opakowi.
– Nie, daj spok贸j – burkn膮艂 艁ukasz. – Zak艂adaj j膮 z powrotem, bo zmarzniesz.
– Nie zmarzn臋, idziemy do kawiarni, napijemy si臋 czego艣 ciep艂ego. A ty si臋 wk艂adaj i nie marud藕. Jeszcze si臋 rozchorujesz. – Sebastian zarzuci艂 mu bluz臋 na barki, nie przyjmuj膮c zwrotu.
艁ukasz opatuli艂 si臋 ni膮, widz膮c ju偶, 偶e nie wygra ze swoim upartym ch艂opakiem. Ten gest by艂 mi艂y. Tak mi艂y, 偶e 艁ukaszowi zn贸w zrobi艂o si臋 cholernie przykro.
Sebastian by艂 za dobry.
– 艁ukasz, co ci jest? – Jeszcze nim weszli do kawiarni, Sebastian pos艂a艂 艁ukaszowi zaniepokojone spojrzenie. Jego ch艂opak wygl膮da艂 na zmartwionego, albo nawet i kry艂o si臋 za tym co艣 wi臋cej. Wory pod oczami wskazywa艂y, 偶e mia艂 trudno艣ci ze spaniem w ostatnich dniach. – Je艣li chodzi o t臋 nasz膮 ostatni膮… rozmow臋… – zacz膮艂 niepewnie Sebastian, kiedy wreszcie odnale藕li odpowiednio oddalony od wej艣cia stolik i rozsiedli si臋 przy nim. – Chcia艂em ci臋 przeprosi膰. By艂em niesprawiedliwy i g艂upi po prostu. Nie powinienem tak na ciebie krzycze膰. W og贸le zapomnij, co wtedy m贸wi艂em. To jakie艣 bzdury. Naprawd臋, przepraszam ci臋 za ten… cokolwiek to by艂o.
艁ukasz unika艂 patrzenia mu w oczy i by艂 przera藕liwie markotny. Sebastian mia艂 nadziej臋, 偶e uda mu si臋 szybko naprostowa膰 sytuacj臋, jakkolwiek z艂a by ona nie by艂a.
– Nie musisz przeprasza膰 – odpar艂 jednak 艁ukasz, ku zdumieniu drugiego z ch艂opak贸w. – Ja… przemy艣la艂em to sobie. Mia艂e艣 racj臋. Nie potrafi臋 podejmowa膰 decyzji. Nie umiem dostrzec odpowiedniego momentu, by dokona膰 wyboru. Wszystko wiecznie przeci膮gam, robi臋 uniki, zatajam fakty i ukrywam je. Mia艂e艣 racj臋, naprawd臋.
Sebastian nie mia艂 poj臋cia, jak si臋 zachowa膰, co odpowiedzie膰, w jaki spos贸b zareagowa膰. Czu艂, 偶e 艁ukasz do czego艣 zmierza. Intuicja podpowiada艂a Sebastianowi, 偶e powinien to wszystko przerwa膰, jednak nie pos艂ucha艂 jej. Pozwoli艂 艁ukaszowi kontynuowa膰.
– I ja to wszystko przemy艣la艂em. – 艁ukasz wygl膮da艂 na bardzo zmartwionego, zestresowanego i zdenerwowanego zarazem. Palce jego d艂oni raz b臋bni艂y w blat sto艂u, raz splata艂y si臋 ze sob膮 i pl膮ta艂y, rozpl膮tywa艂y i tak w ko艂o. Sebastian zaczyna艂 czu膰 strach, 偶e to wszystko nie b臋dzie mie膰 dobrego zako艅czenia.
– Sebastian, ja nie mog臋 tak d艂u偶ej 偶y膰 – wydusi艂 wreszcie 艁ukasz dr偶膮cym g艂osem. – Pyta艂em rodzic贸w, co s膮dz膮 o Poznaniu. Nie zgadzaj膮 si臋. Nigdy si臋 na to nie zgodz膮, przynajmniej p贸ki nie powiem im, o co tak naprawd臋 chodzi. A chodzi o ciebie. Ale tego im nie powiem. My艣la艂em o tym… Ale nie mog臋. Po prostu nie mog臋.
Sebastian s艂ysza艂, 偶e ka偶de kolejne s艂owo sprawia 艁ukaszowi coraz wi臋ksz膮 trudno艣膰. On sam r贸wnie偶 odczu艂 to niemal fizycznie, jakby kto艣 wzi膮艂 m艂ot i uderzy艂 go prosto w serce. Pod艣wiadomie wiedzia艂 ju偶, do czego to wszystko zmierza, ale by艂 tak przera偶ony, 偶e nie umia艂 w 偶aden spos贸b zareagowa膰, przerwa膰 艁ukaszowi, powstrzyma膰 go. Spojrza艂 mu jedynie prosto w oczy i dopiero wtedy dojrza艂 艂zy sp艂ywaj膮ce coraz obficiej po policzkach ch艂opaka. A 艁ukasz nawet nie pr贸bowa艂 ich ociera膰. Jedynie z ca艂ej si艂y obj膮艂 lew膮 d艂oni膮 sw膮 praw膮 d艂o艅, zaci艣ni臋t膮 w pi臋艣膰, i kontynuowa艂 g艂osem, kt贸ry dr偶a艂 jeszcze mocniej ni偶 chwil臋 temu.
– Nie umiem im tego powiedzie膰, Sebastian. Wiem, 偶e powinienem. Wiem, 偶e zas艂ugujesz na to, bym powiedzia艂 moim rodzicom, ale ja po prostu, cholera, nie potrafi臋. Ja bym ich tym skrzywdzi艂. Rozsypa艂 bym im 偶ycie w drobny mak, a ja tego nie chc臋, rozumiesz? Nie chc臋 im tego zrobi膰 – powiedzia艂 z naciskiem. –
Nigdy nie b臋d臋 chcia艂.
Sebastian w tym momencie po prostu musia艂 mu ju偶 przerwa膰.
– 艁ukasz, ja wiem, 偶e zwi膮zek na odleg艂o艣膰 to trudna sprawa, ale przecie偶 Pozna艅 nie jest tak daleko od Szczecina. Mo偶emy si臋 naprawd臋 cz臋sto spotyka膰. A je艣li chodzi o twoich rodzic贸w, to przecie偶 jest jeszcze czas. Nie musisz im teraz niczego m贸wi膰. Spokojnie. – Sebastian nie by艂 pewien, czy m贸wi to do swojego ch艂opaka, czy te偶 po prostu pr贸buje uspokoi膰 samego siebie.
– Nie – przerwa艂 mu stanowczo 艁ukasz. – Nie m贸w tak. Nie rozumiesz, co w艂a艣nie powiedzia艂em? Ja nie potrzebuj臋 czasu. Ja po prostu zdecydowa艂em, 偶e im nie powiem. Nigdy. Nie chc臋, by si臋 ode mnie odwr贸cili. Nie jestem tak silny jak ty. Ja sobie sam nie poradz臋. Potrzebuj臋 ich – wyrzuci艂 z siebie ch艂opak. – A ty… Ty powiniene艣 mie膰 przy sobie kogo艣 odwa偶niejszego, ni偶 ja. Zas艂ugujesz na ch艂opaka, kt贸ry b臋dzie w stanie stan膮膰 w centrum miasta i wykrzycze膰 „kocham ci臋” na ca艂e gard艂o, nie ogl膮daj膮c si臋 na innych. Ja nigdy nie b臋d臋 umia艂 tego zrobi膰. Znasz mnie przecie偶. Jestem niepewny, nieporadny, zamkni臋ty w sobie i wiecznie ogl膮dam si臋 na innych. To si臋 nie zmieni.
– Gadasz bzdury, 艁ukasz! – wykrzykn膮艂 Sebastian, nim zd膮偶y艂 to przemy艣le膰. – Jeste艣 inteligentny, zdolny i masz otwarty umys艂. S艂uchasz innych i ca艂y czas si臋 dzi臋ki temu rozwijasz! Dlaczego si臋 chcesz wycofa膰? Dlaczego wracasz do tego, jaki by艂e艣 kiedy艣?!
艁zy na policzkach 艁ukasza zd膮偶y艂y ju偶 wyschn膮膰, ale jego oczy pozosta艂y przera偶aj膮co puste. Ch艂opak jeszcze mocniej spl贸t艂 swoje palce, jakby w ten spos贸b chcia艂 wy艂adowa膰 cz臋艣膰 swoich emocji. Nie przynosi艂o to zbyt obiecuj膮cych skutk贸w.
– Nie wracam, Sebastian. Ja taki po prostu jestem i zawsze by艂em. Ca艂a reszta to by艂a jaka艣 mrzonka, marzenie. Kto艣, kim chcia艂em by膰, ale kim nigdy nie b臋d臋. 呕ycie, jakie chcia艂bym wie艣膰. Ale to niemo偶liwe. Nie dla mnie. Ale ty mo偶esz to osi膮gn膮膰. Mo偶esz tak 偶y膰 i powiem wi臋cej. Powiniene艣. Zas艂ugujesz na to, by by膰 z cz艂owiekiem, kt贸ry nie b臋dzie ba艂 si臋 przedstawi膰 ci臋 swojej rodzinie. Jed藕 do Poznania, Sebastian, id藕 na wymarzone studia, baw si臋, imprezuj, znajd藕 sobie ch艂opaka, kt贸ry b臋dzie ciebie wart.
– O czym ty w og贸le m贸wisz, 艁ukasz?! – przerwa艂 mu Sebastian, ale ch艂opak nie zareagowa艂 na to wtr膮cenie. Zamiast tego, kontynuowa艂.
– Jedno ci jednak musz臋 przyzna膰. Potrafi臋 bra膰 sobie rady do serca. Powiedzia艂e艣, 偶e musz臋 si臋 nauczy膰 podejmowa膰 decyzje. Mia艂e艣 racj臋. Uciekaj膮c od robienia tego, krzywdzi艂em bliskich sobie ludzi. Czas z tym sko艅czy膰. Wiem ju偶, 偶e nie mog臋 dalej ok艂amywa膰 swojej rodziny, m贸wi膮c im, 偶e nikogo nie mam, ani te偶 nie mog臋 ok艂amywa膰 ciebie, buduj膮c wra偶enie, 偶e kiedykolwiek im o nas powiem. To koniec, Sebastian. Koniec z nami. Tak b臋dzie lepiej dla wszystkich. I tak b臋dzie lepiej dla ciebie.
Cisza, kt贸ra si臋 mi臋dzy nimi przed艂u偶a艂a, nie nale偶a艂a do najprzyjemniejszych. 呕aden z nich nie ruszy艂 si臋 z miejsca nawet o milimetr, jednak odleg艂o艣膰 mi臋dzy nimi powi臋ksza艂a si臋 w zdumiewaj膮cym tempie. Oddalali si臋 od siebie o lata 艣wietlne, a to wszystko w jednym mgnieniu oka. Sebastian nie potrafi艂 wytrzyma膰 tego ani chwili d艂u偶ej.
– Nie wierz臋! Po prostu nie wierz臋! – Ch艂opak sam nie wiedzia艂, co si臋 z nim dzieje. Jego umys艂 wype艂nia艂o tyle sprzecznych emocji, 偶e nie umia艂 tego poj膮膰 ani utrzyma膰 si臋 w ryzach. Z艂o艣膰, niedowierzanie, smutek, przera偶enie, szok, w艣ciek艂o艣膰. Te i mn贸stwo innych. Nie kontrolowa艂 ju偶 d艂u偶ej s艂贸w, kt贸re 艣lina mu nios艂a na j臋zyk. – Jak mo偶esz patrze膰 mi prosto w oczy, m贸wi膮c takie rzeczy?! Jak mo偶esz tak po prostu obwieszcza膰 koniec tego wszystkiego?! Jakby to nic nigdy nie znaczy艂o! Jakby ten ca艂y czas, kt贸ry sp臋dzili艣my razem… te dwa lata… jakby tego nie by艂o!
– Zapomnij o tym – przerwa艂 mu 艁ukasz. – Tak b臋dzie najlepiej.
– Zapomnij?! Mo偶e ty b臋dziesz m贸g艂 zapomnie膰! Mo偶e w og贸le ty ju偶 zapomnia艂e艣, co?! – Sebastian nie mia艂 poj臋cia, w kt贸rym momencie wsta艂 ze swojego krzes艂a i znalaz艂 si臋 przed 艁ukaszem, chwytaj膮c prz贸d jego koszulki i potrz膮saj膮c nim mocno. – A mo偶e od samego pocz膮tku wiedzia艂e艣, 偶e tak si臋 to sko艅czy! Mo偶e nigdy nie chcia艂e艣 jecha膰 ze mn膮 do Poznania! Bo po co, prawda?! Musia艂by艣 wtedy zacz膮膰 my艣le膰 samodzielnie, a ty tego nie umiesz! Biedny, ma艂y 艁ukasz! 殴li ludzie chc膮 go zmusi膰 do podejmowania decyzji! – Sebastian nawet nie zauwa偶y艂, kiedy jego ton sta艂 si臋 niemal偶e szyderczy. Gorzki.
– Podj膮艂em decyzj臋! – przerwa艂 mu 艁ukasz gwa艂townie. – Nie moja wina, 偶e ci si臋 ona nie podoba! I nie moja wina, 偶e sobie ubzdura艂e艣, 偶e jak podejm臋 decyzj臋, to b臋dzie ona taka, jak膮 sobie wcze艣niej zaplanowa艂e艣! Nigdy nie chcia艂e艣, bym my艣la艂 samodzielnie! Zale偶y ci tylko na tym, bym my艣la艂 tak samo jak ty! Ale to moje 偶ycie i moje decyzje i to ja b臋d臋 ponosi艂 za nie odpowiedzialno艣膰, nikt inny! Chcia艂e艣, bym szed艂 swoj膮 w艂asn膮 drog膮, wi臋c ni膮 id臋. Za艂o偶y艂e艣 jednak, 偶e to b臋dzie droga, kt贸r膮 i ty kroczysz. Myli艂e艣 si臋.
– Wiesz co, mo偶e i masz racj臋 – warkn膮艂 Sebastian szorstko. – Mo偶e pr贸bowa艂em narzuci膰 ci swoje w艂asne zdanie, ale wiesz czemu? Bo najwidoczniej tobie my艣lenie po prostu nie wychodzi! Wystarczy popatrze膰! Zabra艂e艣 si臋 za podejmowanie decyzji i co? Od razu kicha! Dam sobie r臋k臋 odci膮膰, 偶e przylecisz do mnie z p艂aczem, jak tylko trafi膮 ci臋 te wszystkie nieprzewidziane konsekwencje! Zgnijesz w 偶yciu, kt贸rego nie chcesz, z osob膮, kt贸rej nie kochasz, w pracy, kt贸rej nienawidzisz i to wszystko na garnuszku swoich rodzic贸w! Chcesz tego?! To i niech tak b臋dzie! Twoja decyzja, o wielki m臋drcu! Ale kiedy zrozumiesz wreszcie, w co si臋 wpakowa艂e艣, nie przychod藕 wtedy do mnie, bo ja, w przeciwie艅stwie do ciebie, b臋d臋 wi贸d艂 偶ycie, jakie b臋d臋 chcia艂! B臋d臋 ub贸stwia艂 swoj膮 robot臋 i znajd臋 sobie osob臋, za kt贸r膮 nie b臋dzie trzeba my艣le膰, bo sama sobie poradzi z pouk艂adaniem w艂asnego 偶ycia! W przeciwie艅stwie do ciebie!
– Widzisz? – odezwa艂 si臋 g艂ucho 艁ukasz, wbijaj膮c wzrok w st贸艂 przed sob膮. – Wi臋c doszli艣my do takich samych wniosk贸w. Jed藕 do Poznania, id藕 na studia i znajd藕 osob臋, kt贸ra b臋dzie na ciebie zas艂ugiwa膰. B膮d藕 szcz臋艣liwy. 呕yj. Beze mnie. Ja nie jestem na tyle odwa偶ny, by o to wszystko zawalczy膰.
Sebastian ju偶 jaki艣 czas temu pu艣ci艂 koszulk臋 艁ukasza. Sta艂 wi臋c tylko przed nim i s艂ucha艂. Kiedy 艁ukasz sko艅czy艂, Sebastianowi przez my艣l przelecia艂y r贸偶ne warianty odpowiedzi na jego s艂owa. Od uderzenia go w twarz, po wyj艣cie z kawiarni. Wybra艂 wersj臋 po艣redni膮.
Uderzy艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂, staraj膮c si臋 pohamowa膰 swoje emocje. Zacisn膮艂 z臋by, a gdy po kilku sekundach otworzy艂 usta, wydoby艂o si臋 z nich tylko gorzkie warkni臋cie.
– 艢wietnie, 艁ukasz. No skoro ty tak s膮dzisz, to pewnie jest prawda.
I to by艂y jego ostatnie s艂owa. W nast臋pnej chwili wyszed艂 z kawiarni, nie patrz膮c ju偶 nawet na twarz swojego ch艂opaka.
Swojego by艂ego ch艂opaka.
KONIEC TOMU DRUGIEGO