Niczego nie żałuję 4
Dodane przez Aquarius dnia Padziernika 20 2012 10:36:02
- Szamanie, rada przewodników prosi – odezwał się nieśmiało chłopiec, a jego głos zabrzmiał nienaturalnie głośno wśród napiętej ciszy.
Złe przeczucia wreszcie dotarły do jego świadomości, jeszcze chwilę temu spychane przez trudną rozmowę.
-Co się stało? – spytał. Wypraszanie Mateusza nie miało sensu. O cokolwiek chodziło i tak prędzej czy później się dowie. Raczej prędzej, znając jego talenty.
-Porwano tamtego wilka. Tego z hotelu dla ludzkich szczeniąt.
-Piotra? – Mateusz poderwał się z fotela niemal tratując dzieciaka. – Co się stało? Mów! – potrząsnął nim za ramiona.
-Spokojnie – Rudy pociągnął do z powrotem na siedzenie.
Mateusz szarpnął się warcząc wściekle, ale został tylko mocniej wepchnięty w pluszowe oparcie.
- Siedź i się nie ruszaj, jasne? – jego spojrzenie czytelnie mówiło, że bynajmniej nie zamierza trzymać się dobrych rad. – Pójdę i się wszystkiego dowiem. A ty nie rób niczego głupiego. W ogóle niczego nie rób.
Płonne nadzieje, ale nie mógł zignorować Rady. Mateusz nie był szczenięciem, umiał odpowiadać za własne czyny. Chcąc nie chcąc, musiał go zostawić. Niemal biegiem udał się w miejsce zgromadzenia.
Spotkania odbywały się w starym, na wpół rozwalonym budynku kościoła. Rudy doskonale znał każdą cegłę rudery. Choć nie był oficjalnym członkiem rady, przewodnicy rzadko podejmowali istotne decyzje bez konsultacji z nim. Nie zawsze słuchali jego sugestii, ale zawsze pozostawała mu przyjemność powiedzenia „a nie mówiłem”.
- Witaj – Fajka, jedna z przewodniczek, machnęła ogonem na jego widok.
Nie wszyscy wykazali podobny entuzjazm, a nawet ten Fajki wydawał się przymuszony. Atmosfera zebrania była w najlepszym razie grobowa, nawet jak na warunki wojenne. Oczywiście, w końcu czegoś takiego nie przewidzieli i teraz ogony kopciły się im niczym zasłona dymna.
Rudy zastrzygł uszami i bez słowa skierował się na swoje ulubione miejsce na podwyższeniu. Czekał aż oni zaczną.
- Dostaliśmy meldunek z śródmieścia – oznajmił beta, wielki, szary basior. Leżał leniwie rozwalony i tylko postawione uszy zdradzały jego zdenerwowanie.
Para alfa wymieniła się porozumiewawczymi spojrzeniami. Rudy wciąż nie powiedział nawet słowa. Intuicja podpowiadała mu, że w tej rozmowie powinien jak najszybciej zyskać przewagę. Przeczekać tę bandę krzykaczy to zawsze najlepsze wyjście.
- Wilki Kulawego porwały Piotra sprzed hotelu dla ich młodych – samica alfa wbiła w niego złote bursztyny oczu.
- Akademika.
- Być może – alfa zbył uwagę. – Zwinęli dzieciaka furgonetką.
- Gdzie była ochrona? – warknął Rudy.
- A co za różnica? – Zaperzył się beta. – Stało się.
- I wypadałoby wiedzieć, czyja to wina! Czy ja wam muszę mówić, co oznacza szaman o talencie Piotra?! Jeśli tamci mają choć trochę oleju w głowach, to mały już dawno hasa po wiecznie zielonych łąkach z przodkami – z pewnym zdziwieniem zauważył, że ledwo panuje nad emocjami.
Wszystko się sypało. Mogli Piotra już nie odzyskać, Kulawy uderzył w najczulszy punkt. Kodeks zabrania zabijania szczeniąt niebiorących udziału w walkach, ale on przecież nie był jednym z nich. Żadne z praw go nie dotyczyło. Rada powinna to przewidzieć, zapobiec. Ufał, że się tym zajmą, że rozumieją powagę sytuacji.
- Łatwo przyszło, łatwo poszło – mruknął Szary.
W Rudym coś się zagotowało. Komentarz Szarego przerwał ostatnią nić samokontroli i uwolniona furia szamana przetoczyła się po kościele, stawiając wszystkim sierść dęba. Kilku wilkom wyrwał się mimowolny warkot.
- To tylko szczenię… Mówilibyście tak, gdyby należał do stada? – wycedził.
- Nie należał.
- Uspokójcie się! – Fajka wskoczyła zgrabnie między nich. – Wasze kłótnie do niczego nie doprowadzą. Ty się uspokój – zwróciła się w stronę szamana, – bo wszystkich nas przeklniesz. A ty, Szary, nie drażnij go, bo sama ci gardło przegryzę. Chyba, że już ci na niczym nie zależy, skoro wkrótce opuszczasz nasze grono…
- Faja – alfa warknął ostrzegawczo. – Na miejsce.
Samica niechętnie wskoczyła na ławę, na której zalegała wcześniej. Alfa podniósł się do siadu, rozglądając się groźnie dookoła.
- Ale masz rację. Nie życzę sobie tu żadnych kłótni. Jeśli ktoś nie jest zainteresowany rozwiązywaniem problemów, niech wyjdzie – odczekał chwilę. – Nikt? Świetnie. Wracając do sprawy… winni z pewnością zostaną ukarani, ale to nie naprawi szkody. Nasze wtyki u Kulawych mówiły, że Piotr jeszcze żyje, czyli można coś jeszcze zadziałać.
- Ciekawe, co mówią im ich wtyki – wysyczał cicho Rudy.
- Dasz radę się z nim skontaktować? – Spytał Alfa, ignorując uwagę.
- To zależy od wielu czynników.
- Spróbuj. Dowiedz się ile tylko możesz. Może uda się go uratować, a jak nie, to informacje zawsze są w cenie.
Rudy powstrzymał się od kolejnych komentarzy. Misiek, jak za młodu przezywał alfę, wiedział doskonale, że duchowe wejście na teren obcego stada nie jest ani łatwe, ani bezpieczne. Być może miał jakiś plan, skoro nalegał na takie rozwiązanie. Szaman nie lubił być niedoinformowany, ale ufał przywódcy. Nawet, jeśli słowa Miśka zabrzmiały tak bezdusznie… były prawdziwe. Nie było miejsca na sentymenty, niezależnie od sytuacji trzeba było zrobić to, co będzie najlepsze dla stada.



***



Obudziłem się ze stanem nieważkości w głowie. Rozejrzałem się dookoła z przeczuciem, jakby wszystko tylko mi się śniło. Mateusz, porwanie i nędzne pomieszczenie w którym znajdowałem się obecnie. Musiało być już po zmroku, dokładnie w tym momencie, kiedy widać jeszcze kształty i cienie, ale nie można już rozpoznać kolorów. Pokój pachniał piwniczną stęchlizną, starym drewnem i szczurzymi odchodami. W górze jednej ze ścian tkwiło niewielkie, zakratowane okienko. Obróciłem się w poszukiwaniu drzwi, ale to co znalazłem wprawiło mnie w lekką konsternację. Leżałem na jakimś kocu, tuż pod betonową ścianą i jednocześnie patrzyłem na leżącego siebie ze środka pomieszczenia.
Patrzyłem sam na siebie.
Jeśli dotychczas moje życie przypominało tragikomedię, to teraz wszedłem w pełnowymiarowy horror.
Patrzyłem.
Na siebie.
I bynajmniej nie było w pobliżu lustra.
Chryste panie.
Niepewnie, na miękkich nogach, podszedłem do mojego własnego ciała. Oddychałem, jeśli można to uznać za jakieś pocieszenie. Nie myłem martwy. Spróbowałem się dotknąć, ale ręka przeleciała mi przez ramię i poczułem jedynie odrobinę ciepła na widmowej skórze.
Gdybym miał żołądek, z pewnością bym się zbełtał.
Wstałem i rozejrzałem się dookoła, jakby w poszukiwaniu ratunku. Tak, z pewnością zaraz z jakiegoś kąta wyskoczy ekipa ratunkowa z dziadkiem mrozem i wróżką zębuszką na czele. Jak łatwo się domyśleć, nigdzie magicznych wybawców nie było. Za to im dłużej wpatrywałem się w cienie, tym silniejsze miałem wrażenie, że one żyją. Kotłowały się, co rusz przybierając kształty na przemian ludzkie i wilcze. Było tam jeszcze coś. Coś zimnego i odpychającego, czego bardzo spotkać nie chciałem. Czułem to każdym nerwem ciała.
Oderwałem wzrok od falującego mroku i raz jeszcze rozejrzałem się po pomieszczeniu. Dobrych wróżek wciąż na horyzoncie wciąż nie było, więc sam musiałem znaleźć wyjście z tego syfu. Podszedłem do drzwi i nasłuchiwałem przez chwilę. Trudno było powiedzieć, czy jako zawartość bez opakowania jestem widoczny dla innych, ale wolałem nie ryzykować. Cała sprawa była dla mnie nowa i lista niewiadomych, jak choćby czy duszy można zrobić krzywdę, niepokoiła. Ostrożnie włożyłem głowę przez drzwi i wyjrzałem na korytarz. Brzydki, betonowy i zdecydowanie piwniczny. Drgnąłem, zauważając patrzącego w moim kierunku wilka, ale najwyraźniej nie widział mnie. Tyle dobrze.
Kręciłem się przez kilkanaście minut po budynku, przytłoczony uczuciem beznadziejności. Nikt mnie nie widział, niczego nie mogłem dotknąć i absolutnie nie znałem tego miejsca. Koncepcji, jak mogę sobie pomóc, dalej nie miałem. Usiadłem wreszcie w jakimś pokoju, obserwując cudzą kłótnię z której niczego nie rozumiałem. Było o wojnie, strategii i tym, że Mateusze są mądrzejsi, niż ich przeciwnicy początkowo zakładali. Uśmiechnąłem się z mściwą satysfakcją i wlazłem prosto w mapy, na których rysowali swoje przyszłe ruchy.
Kątem oka dostrzegłem jakiś nowy ruch. Z boku pomieszczenia stał nastoletni, goły jak niemowlę chłopak i patrzył na mnie. Jego znajome, ciemne oczy patrzyły prosto w moim kierunku i niewątpliwie dla niego niewidzialny nie byłem. On za to wydawał się nie zwracać niczyjej uwagi, jakby nie istniał. Jak ja. Patrzyliśmy się przez chwilę na siebie. Mógł mieć najwyżej osiemnaście lat i wyglądał trochę znajomo. Zastanowiłem się, czy kiedykolwiek wcześniej go spotkałem, aż nie pokręcił głową. Odpowiedź nasunęła się sama. Po prostu wiedziałem. Był martwy. Bił od niego ten sam chłód, który wyzierał z głębszych cieni, ale w jakiś sposób się go nie bałem. Nie miałem żadnej pewności, że mam rację, ale nie wyczuwałem od niego wrogich zamiarów. Potrząsnął rozbawiony głową, jakby potwierdzając domysły. Odwrócił się i kiwnął na mnie ręką, jakby chciał mnie gdzieś zaprowadzić.
Miałem nadzieję, że jest moją dobrą wróżką. Jeśli nie był, najpewniej pakowałem się w wielką kakę, jak mawiał wielki Jar Jar Binks.
Ledwo wyszedłem z powrotem na korytarz, a duch chłopaka już znikał za kolejnymi drzwiami. Nie mając wielkiego wyboru, poszedłem za nim.
- … sza rzecz, jaką mogłeś zrobić!
Pełen wściekłości ton przeszedł mi ciarkami po plecach. Przyjrzałem się dwóm mężczyznom pochłoniętym awanturą. Nie krzyczeli, ale ich aury iskrzyły się gniewem. Jeden był starszy, stary. Ten, który mówił. Pachniał zbliżającą się śmiercią, a jego moc, choć już niestabilna, wydawała się czysta i jasna. Był szamanem takim jak Rudy. Drugi był niewiele starszy ode mnie. Stał oparty o stół i udawał, że pretensje nie robią na nim wrażenia. Robiły, w rzeczywistości pachniał zaskoczeniem i zawodem. Jego aura była trochę podobna w odczuciu do tego pierwszego, ale nie mogłem stwierdzić, czy też ma jakieś specjalne zdolności.
- Zrobiłem to, co uznałem za najlepsze dla stada. Potrzebujemy go.
- Tak? – Stary zmrużył gniewnie oczy. – A jak masz zamiar go do czegokolwiek przekonać? Po tym co zrobiłeś czeka nas tylko jego krwawa zemsta. I nie, ja ci już nie pomogę. Nawet gdyby racja nie była jego, to jestem za słaby na walkę z kimś tak młodym.
- Jest niewyszkolony.
Spojrzałem pytająco na ducha, który mnie tu przyprowadził, ale dał tylko znać ręką, bym słuchał dalej.
- Mimo to jest groźniejszy od ciebie. Jesteś głupcem, jeśli tego nie wiesz. Nie zadziera się z szamanami.
- Ja jestem szamanem! – krzyknął młodszy.
- Twoja moc nie jest naturalna, jesteś zaledwie cieniem prawdziwej mocy. Ja teraz też. Niewielu jest prawdziwych, dar rzadko się budzi.
Młodszy parsknął gniewnie.
- Oni mają już Rudego, nie potrzeba im dwóch!
- Kto dał ci prawo, by o tym decydować?
- Z nim zyskaliby przewagę, nie mogłem na to pozwolić.
- Więc będziesz musiał go zabić, bo po tym wszystkim na pewno do nas nie dołączy.
Stary odwrócił głowę i miałem wrażenie, że patrzy prosto na mnie. Jakby mnie widział. Groźba zawisła w powietrzu i poczułem, jakby była skierowana na mnie. Tylko… dlaczego? Co ja miałem do tych wszystkich przepychanek? Byłem tylko przypadkowym przechodniem. I dlaczego miałem wrażenie, że ktoś zapomniał mi o czymś ważnym powiedzieć?
Zaczynałem się domyślać i nie były to satysfakcjonujące wnioski.



Pod wpływem palącego wzroku szamana zapragnąłem uciec. Jak najdalej i jak najszybciej. Pierwszy raz w moim życiu myślenie życzeniowe zadziałało. Nie wiedzieć kiedy, znalazłem się na placu w komunie wilków. Tych dobrych wilków, a w każdym razie tych, które nie zachowywały się względem mnie agresywnie. Rozejrzałem się dookoła, rozpoznając znajome twarze. Gdzieś dalej przechadzała się pogrążona w rozmowie z koleżanką Mysza.
Ruszyłem w kierunku domu Rudego. Jeśli był ktoś, kto mógł mi pomóc, to tylko on. Przy samych drzwiach minąłem się z Mateuszem. Stanowił fascynujący kłębek sprzecznych, raczej negatywnych emocji. Bał się, martwił, był zdenerwowany… czułem go nawet lepiej niż zwykle. Szybko zerknąłem do środka budynku, upewniając się, że szamana tam nie ma i wiedziony przeczuciem pobiegłem za Mateuszem. Miałem kłopoty z nadążeniem, przynajmniej dopóki nie uświadomiłem sobie, że nie mam nóg, więc pojęcie „tempa” również musi tkwić tylko w mojej głowie.
Mój empatyczny kochanek przeciął plac, kierując się do budynku kościoła. Nie wszedł do środka, ale staną naprzeciwko wejście z marsową miną. Wyglądał jakby chciał stać tam tak długo, aż świat nie nagnie się do jego oczekiwań i nie rozwieje jego problemów. Był w tym trochę śmieszny, jak uparty pięciolatek protestujący przeciw deszczowi, ale i tak zrobiło mi się go żal.
Zupełnie nie umiałem z nim rozmawiać, a przecież coś dla mnie znaczył. Więcej, niż tylko parę upojnych chwil. Ze zdumieniem odkryłem, że mimo chwilowej odporności na jego „fizyczność”, wciąż na mnie działa. Inaczej i spokojniej. Zrozumienie spłynęło na mnie nieoczekiwanie i napełniło mnie niemniejszym szokiem, niż własne porwanie, domniemane szamaństwo i planowanie zabójstwa mojej osoby.
Chyba byłem zakochany.
Kurwa, nie planowałem tego.
Wałkowałbym nowe fakty bez końca, ale szczęśliwie pojawił się Rudy. A może nieszczęśliwie. Trzasnął skrzydłem drzwi z taką siłą, że oczekiwałem niemal, aż pójdą w drzazgi. Jeśli chwilę wcześniej wydawało mi się, że Mateo osiągnął apogeum złego humoru, to przy szamanie musiałem przynajmniej dwukrotnie powiększyć przyjętą skalę. Gniew tak w nim falował, że przechodzące wilki odruchowo stroszyły futro. Ruszył gwałtownie tylko po to, by zamrzeć na mój widok. A nie, na widok Mateusza. Szkoda.
Podszedł do niego z grobową miną.
- Wiesz już coś? – Mateusz odezwał się niecierpliwie.
- Jeszcze nic nowego.
- Mamy winnych?
-To teraz najmniej ważne – westchnął. – Muszę spróbować się z nim skontaktować.
- Z Piotrkiem? – Mateusz wydawał się zdumiony, choć ja sam popierałem pomysł. Przyjemnie byłoby z kimś wreszcie pogadać.
- A z kim innym?
- Jest na terenie wroga! Jeśli i ciebie schwytają…
- Są na to za słabi – stwierdził, choć dałbym głowę, że brakowało w tym przekonania
- Nie możemy ryzykować utraty obydwóch szamanów – zatętnił gniewem. – Czy rada o tym zapomniała?
Obydwóch. Więc wiedzieli, skurwiele, i mi nie powiedzieli. Byłem zły i gniew zaczął we mnie narastać. Nie powiedzieli. Nie dali ani jednego znaku. Od kiedy… czy wszystko, co robili, byłe z tego powodu? Mateusz nie powiedział, że nie mogą stracić nas personalnie. Nie mogli stracić szamanów. Szamanów! Moja własna aura, pełna rozgoryczenia, zawodu i bezgranicznej wściekłości, zaczęła zalewać otoczenie ciemnymi falami. Przesłoniła mi wzrok. Pochłonęła.


***


Rudego przeszedł zimny dreszcz. Zła energia była aż nadto wyczuwalna i zalała go złymi przeczuciami.
- Co się stało? – pytanie Mateusza było przytłumione, jak zza szyby.
- Nic szczególnego – martwił go ten gniewny duch. Miał nadzieje, że nie spotka go po drugiej stronie. W jakiś sposób wydawał się znajomy, ale Rudy nie pamiętał przecież wszystkich wrogich sił, jakie spotkał w życiu.
Odrzucił zbędne niepokoje i niepotrzebne myśli. Miał zadanie przed sobą i musiał się skoncentrować. Zbyt łatwo o brzemienną w skutkach pomyłkę.
Wystawił Mateusza za drzwi swojego domu i zajął się mieszaniem ziół.

Mateusz zdołałby wydeptać rów mariański pod budynkiem, gdyby dać mu wystarczająco dużo czasu. Nie potrafił się uspokoić, zebrać logicznych myśli. Strach przesłaniał mu jasność widzenia. Sam nie pomyślałby, że strata Piotra aż tak silnie na niego podziała. Nie! Nie strata, przecież podobno on jeszcze żyje. I Rudy właśnie z nim gada, pomaga wyciągnąć z tego całego bagna, w jakie go wpakowali. Szaman zaraz wyjdzie i powie, że mają szykować grupę ratunkową. I Mateusz się zgłosi na dowódcę, oczywiście. Musiał się wziąć w garść. Uspokoić się.
- Czarny, możesz się przesunąć?
Mateusz drgnął zaskoczony i podniósł wzrok. Że też dał się podejść tak blisko. Chwilę zajęło mu skojarzenie twarzy i aż odskoczył, kiedy rozpoznał stojącą przed nim osobę.
- Rafał!– warknął. – Co ty tu robisz?
- Przyszedłem pomóc – mężczyzna uśmiechnął się krzywo.
Szczupła twarz o drapieżnych rysach nie zmieniła się bardzo od ich ostatniego spotkania. Przybyło tylko trochę zmarszczek, postura Rafała stała się bardziej koścista i zasuszona. Siwe włosy sterczały w nieładzie i zza ich kurtyny wyzierały żółte, błyszczące oczy.
- Ty? – zakpił Mateusz.
- Jasne. Bo jeszcze poradzicie sobie sami…
Mateusz był w stanie zapomnieć o tym, jak przerażający potrafi być Rafał, by tylko zetrzeć ten uśmiech z jego twarzy. Odpowiedź w pół warknięcia przerwał mu trzask drzwi i Rudy, który zmęczony wytoczył się na ganek własnego domu.
- Jesteś – stwierdził beznamiętnie w stronę Rafała.
- Tak jak rozmawialiśmy.
- Wchodź – przepuścił go w drzwiach.
- Wuju – Mateusz zagrodził Rafałowi drogę, zdeterminowany by nie ustąpić, póki nie wyciągnie z niego wyjaśnień – co tu się dzieje?
- Będziemy ratować twojego szczeniaczka, wilczku – Rafał skrzywił wargi jeszcze bardziej. – Wchodzisz z nami, czy nie zniesiesz mojej osoby nawet dla wyższego celu?
Mateusz zacisnął wściekle usta i bez słowa wszedł do środka. Nienawidził Rafała. Szczerzył kły na samą myśl o tym wilku. Istocie, która pozwoliła zamordować jego rodziców. Neutralnym szamanie, jak nazywali go niektórzy. Wędrownym czarowniku, którego zadaniem było utrzymywać równowagę miedzy stadami na tych samych terytoriach. Wyjątkowym partaczu, biorąc pod uwagę wydarzenia zarówno dawne, jak i obecną wojnę.
Przegryzłby mu tętnicę, gdyby tylko miał okazję.
- Mam uwierzyć, że tak po prostu mu pomożesz? –warknął, rozsiadając się w swoim fotelu.
- Meteo… - spróbował zainterweniować Rudy, ale Rafał uciszył go gestem dłoni.
- Oczywiście – odpowiedział spokojnie, jakby będąc świadkiem dziecięcych dąsów.
- I niby nie chcesz niczego w zamian?
- Tylko Piotra.
- Co? TY CHYBA ŻARTUJESZ!
Rafał tylko wzruszył ramionami.
- Nie jestem już najmłodszy, potrzebuję ucznia.
- Nie zgodzisz się na to – Mateusz spojrzał na Rudego na poły błagalnie, na poły przekonany o niemożliwości innego rozwiązania.
Rudy uciekł wzrokiem w bok.
- Już to zrobiłem.
I wtedy Mateuszowi zabrakło słów. Biegał wzrokiem od jednego szamana do drugiego, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Nie chcąc wierzyć.
- Jak to… - zdołał wreszcie powiedzieć.
- Posłuchaj – zaczął Rudy łagodnie, ignorując kpiącą minę Rafała. – To, że Piotr nie dołączy do Kulawego jest oczywiste. Teraz wie, że nie byliśmy wobec niego szczerzy, więc nam też nie zaufa łatwo. Rafał już raz mu pomógł, do tego będzie potrafił do niego dotrzeć, bo ja nie dałem rady. On się wycofał, Mateo. Uciekł, a jest niewyszkolony i może nie potrafić odnaleźć z powrotem własnego ciała. Tylko Rafał może go sprowadzić… - wziął głęboki wdech – ale będzie potrzebował twojej pomocy.
Mateusz przez dłuższą chwilę trawił zasłyszane słowa.
- Do czego niby mnie potrzebujesz? – warknął.
Rafał uniósł lekko brwi.
- Pomyślmy, jesteś jedyną osobą, która jest z nim związana, więc będziesz robił za duchowy trop. Co więcej, będziesz go musiał przekonać do przystania na moją ofertę.
- Chyba żartujesz – syknął.
- Już to dziś słyszałem z twoich ust.
- Mam ci go oddać? -spytał z niedowierzaniem.
- Och, ja nie chcę ci go odebrać – stwierdził kpiącym tonem. – Gustuję w samicach.
Mateusz wstał z fotela i podszedł do Rafała. Tak blisko, że można to było uznać jedynie za prowokacje.
- Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi.
- Ach, o to ci chodzi! Mały wilczku, on nie należy ani do Rudego, ani do ciebie, ani nawet do mnie. Szaman należy jedynie do duchów, a one zazdrośnie strzegą swojej własności. Twój szczeniak nie żalił ci się, że miewa koszmary? Że nocami wędruje poza ciałem i błąka się po zaświatach? Jak myślisz, ile jeszcze będzie mógł to ignorować? Ile minie, nim nie zwariuje? Podczas festiwali zwrócił nie tylko moją uwagę i teraz wiele rzeczy go obserwuje.
-To prawda? – głos Mateusza brzmiał głucho, kiedy zwracał się do Rudego. Zgarbił się lekko, jakby wraz ze złością wyparowała z niego cała energia.
- Tak.








Po jeden: przepraszam za tak długą przerwę. Powrót do rzeczywistości miejskiej był długi i bolesny, a później Viv powiedziała, żeby wyrzucić cały rozdział i napisać od początku. Miała rację.
Po dwa: znów nie udało mi się zamknąć tekstu w „już na pewno ostatnim” rozdziale. Cóż, zobaczymy czy dam radę w obecnie planowanych kolejnych ;) dziękuję wszystkim, którzy wciąż nie stracili nadziei na ciąg dalszy. Mam nadzieję, że spełniłam oczekiwania.