Zaparz mi herbatę 5
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 28 2012 16:21:11
Rozdział 5: Samo życie, czyli rysunki, filmy i picie

– Matko, ale gorąco! – westchnął Łukasz ściągając z siebie pospiesznie szalik i odrzucając na wieszak rozpiętą wcześniej kurtkę.
– A kto rano biadolił, że mu palce poodmarzały? – dogryzł przyjacielowi Sebastian, ustawiając swoje buty na szafce i wsuwając na stopy lekkie kapcie. Łukaszowi już nawet nie proponował, bo ten zawsze odmawiał. Najwyraźniej odczuwał niepomierną frajdę z możliwości ślizgania się na samych skarpetkach. Sebastian z pewnością uznałby to za infantylne, gdyby nie fakt, iż sam bardzo często praktykował podobne dziecinady.
– I właśnie dlatego nie lubię tych przejściowych miesięcy – stwierdził ciemnowłosy, od razu rozpinając także swoją bluzę, dzięki czemu został w samym zielonym T-shircie. – W zimie jest zimno i rano i popołudniu, więc wiadomo, że trzeba się ciepło ubrać. Z lecie jest ciepło, więc się trzeba lekko ubrać. A w marcu co? – jęknął. – Rano lodowato, nawet szron miejscami widziałem! A popołudniu się zdycha w tych wszystkich zimowych kurtkach.
– Jak nie staniesz, dupa z tyłu – podsumował ze śmiechem Sebastian. – Chcesz gorącej herbatki? – zaproponował słodko.
– Nawet mnie nie wkurwiaj!

– Dobra, to co dzisiaj? – zapytał Łukasz przeciągając się na łóżku Sebastiana zupełnie, jakby podpatrzył ten ruch u Mruczka. A Mruczek, swoją drogą, właśnie wszedł niemal w całości do plecaka swojego właściciela, ale Łukasz taktownie udawał, że niczego nie widzi. Nie chciał sobie robić wrogów – zwłaszcza tych, którzy mają bardzo ostre pazury i wredne charaktery.
– Piątek, mój drogi, piątek – zaakcentował radośnie Sebastian, ziewając przeciągle.
– Dobra, więc co dzisiaj? – powtórzył Łukasz.
– Dzisiaj jest koniec tygodnia – odparł ciemnowłosy, specjalnie starając się zirytować kumpla. – I mam wolną chatę – uściślił po chwili. – Więc teoretycznie powinniśmy sprosić tutaj pół miasta i zrobić taką imprezę, żeby sąsiedzi jej do końca życia nie zapomnieli – dodał, po czym płynnie przeszedł w swój ironiczny ton: - Ale jesteśmy na to za leniwi, prawda?
– Oj prawda – przytaknął mu gorliwie Łukasz, rozciągając się wygodnie na kocu okrywającym łóżko Sebastiana, jakby należało ono do niego. W ogóle Łukasz czuł się już u Sebastiana niemalże jak u siebie.
– Więc co?
– To ja się pytam, co – odparł Łukasz. – Ale gdybym miał prawo wyboru, kazałbym ci odpalać kompa, bo mam ochotę na jakąś gangsterską bijatykę, najlepiej niewymagającą użycia mózgu z mojej strony.
– Wniosek rozpatrzono pozytywnie – uznał Sebastian przesadnie oficjalnym tonem. – Wolisz stare kino, typu Bruce Lee, czy komediowo, typu Jackie Chan, czy krwawo, typu Ninja Assasin, lub jakieś Mission Impossible albo Szybcy i wściekli, chociaż tam to bardziej chodzi o samochody… ?
– Powiedziałeś to na jednym oddechu?
– No. Jestem Bogiem, wiem.
– A oglądałeś Szybkich i wściekłych? Bo widziałem pierwszą część, chętnie zobaczę kolejne – uznał wreszcie Łukasz.
– Widziałem i pierwszą i drugą, ale tak dawno, że drugą mogę zobaczyć jeszcze raz.
– Ile ich wszystkich jest?
– Z cztery, czy pięć. Sprawdzi się. – Sebastian zaczął wklepywać coś w wyszukiwarce. – Możemy zobaczyć wszystkie po kolei. Mamy całą noc.
– No tak. – Łukasz nagle sobie o czymś przypomniał. – Tylko co ja powiem mamie?
– Nie możesz powiedzieć po prostu, że jesteś u mnie? – zdziwił się Sebastian.
– Właśnie wolałbym nie – odparł Łukasz z westchnieniem. – Zaraz mi znowu zacznie coś marudzić, że co ja, domu własnego nie mam i muszę u kumpli pomieszkiwać? Że więcej czasu u ciebie spędzam niż u siebie i mam przystopować, bo się zaczyna niepokoić – przytoczył słowa matki.
– O co?
– Bo ja wiem? Może się boi, że chlamy, ćpamy i jeszcze jakieś „-amy” tutaj na umór. – Łukasz wzruszył ramionami. – Nie przywykła do tego, że mnie tak często nie ma, więc pewnie zachodzi w głowę, co się zmieniło.
Właściwie Łukasz sam nie wiedział, co jest tego przyczyną, ale wolał nie poruszać tego tematu i Sebastian chyba to zauważył, bo nie dociekał.
– To co mówimy? – wznowił temat Sebastian. Żaden z nich nie zauważył momentu, kiedy wszystkie liczby pojedyncze w wypowiedziach pozamieniali na mnogie. Już nie było „robię” i „robisz” tylko „robimy”. Nawet, jeśli chodziło o sprawy osobiste – takie jak chociażby dyskusje między Łukaszem a jego matką.
– Dzwonimy do Roberta, pytamy się, co z Anetą robią, bo że jest z Anetą, to chyba oczywiste, a potem…
– Udajemy, że byliśmy cały czas we czwórkę w jednym miejscu? – dokończył za niego Sebastian.
– Dokładnie.
– Matko, jaka konspiracja. – Roześmiał się ciemnowłosy.
– No żebyś wiedział. Czuję się, jakbyśmy tutaj co najmniej chowali trupy pod podłogą, a nie tylko… chcieli obejrzeć kilka filmów w nocy! – Pokręcił głową Łukasz.
– Popijając Reds’y, nie zapominaj o tym – dodał Sebastian i podał przyjacielowi butelkę piwa. Zieloną.
– Kurwa, znowu kupiłeś to jabłkowe gówno! Zabiję cię – uznał zniesmaczony Łukasz.
– No co miałem zrobić, jak innych nie było – usprawiedliwiał się oskarżony wyciągając przed siebie dłonie w obronnym geście.
– Żywca kupić. Albo Żubra. Albo Warkę Strong – wymieniał ciemnowłosy. – Piwo ma smakować jak piwo. Jakbym chciał poczuć jabłka, to bym sobie, do diabła, sok jabłkowy kupił! – burknął Łukasz.
– Marudzisz – skwitował Sebastian.
– W ramach zadośćuczynienia za krzywdy moralne mógłbyś mi chociaż zrobić herbatę – uznał Łukasz.
– Przedtem mówiłeś, że nie chcesz – oburzył się chłopak.
– Ale już chcę. – Ciemnowłosy przekrzywił głowę zadziornie.
– To sobie idź zrób. Co ja jestem? Twoja gosposia? – odburknął mu Sebastian i odesłał go gestem w stronę kuchni, tak jak się odsyła służbę.
– I tak cię zabiję – zanucił Łukasz wychodząc z jego pokoju.
– Chciałbyś! – odkrzyknął mu przyjaciel.
– Od teraz możesz się bać ciemnych uliczek! – oznajmił mu donośny głos dochodzący z kuchni. Łukasz już tyle razy był u Sebastiana, że odnajdował się w niej nie gorzej jak we własnej. Wiedział, gdzie są kawy, gdzie herbaty, gdzie znaleźć kubki i skąd wziąć cukier.
– Biorę twój kubek, frajerze! – krzyknął jeszcze Łukasz z dziką satysfakcją.
– O nie! Ani mi się waż! – dobiegł go oburzony protest Sebastiana z pokoju.
Walka o ten kubek stanowiła rutynową część ich dnia. Oczywiście najpierw dostawał go Łukasz, jako gość, a potem Sebastian, bo Łukasz zbyt się krępował, żeby wybrzydzać, kiedy dostał w innym. A teraz obowiązywała zasada dżungli – kto pierwszy, ten lepszy.
Nie, żeby było w tym kubku coś specjalnego. Po prostu był duży, stabilny i miał wygodny uchwyt. Żaden z przyjaciół nie przywiązywałby do picia w nim aż takiej wagi, gdyby nie fakt, że ten drugi też ma na niego ochotę.
– Bo co mi zrobisz?! – krzyknął Łukasz zadziornie, uśmiechając się pod nosem.
– Nie zginiesz śmiercią naturalną! – oświadczył mu Sebastian.
– Twoje święte oburzenie mnie porusza, naprawdę – oznajmił Łukasz z udawanym współczuciem, wchodząc do pokoju Seby z gorącą herbatą. – Ale może bałbym się nieco bardziej, gdyby nie fakt, że nawet nie chce ci się ruszyć dupska sprzed kompa, żeby spełnić swe groźby – dodał ironicznie, odstawił kubek na nocną szafkę i ponownie walnął się na łóżko ciemnowłosego.
Obaj zdecydowanie więcej czasu spędzali w domu Sebastiana, niż Łukasza. U tego drugiego byli razem może ze dwa razy. Łukasz tłumaczył rodzicom, że to dlatego, że Sebastian mieszka bliżej szkoły, więc mogą iść prosto do niego i jest bliżej. Niemniej jednak obaj wiedzieli, że tak naprawdę nie o to chodziło.
U Łukasza w domu panowała po prostu nieco bardziej drętwa atmosfera.
*

– Łukasz, musimy porozmawiać.
Wbrew pozorom te słowa wcale nie wypłynęły z ust któregoś z rodziców Łukasza. Wypowiedziała je Agnieszka, stając przy chłopaku zaraz po lekcji rysunku w pewien marcowy czwartek.
– Coś się stało? – zdumiał się ciemnowłosy.
– Nie, po prostu jest sprawa, którą chciałabym z tobą przegadać. Masz teraz czas? – zapytała go nauczycielka. Chociaż tak naprawdę nikt jej jak typowej nauczycielki tu nie traktował; mówili jej po imieniu i cała grupa była raczej w koleżeńskich stosunkach – mimo to Łukasz pierwszy raz został wzięty przez nią na stronę.
– No... no tak – uznał po chwili namysłu. – A długo nam to zajmie? – zapytał. – Bo jeśli tak, to tylko przedzwonię do mamy, żeby się nie dziwiła, że mnie nie ma.
– Znaczy… pomyślałam, że wygodniej by było rozmawiać w tej kafejce na rogu, więc… No, rób jak uważasz – powiedziała brązowowłosa, przewiązując na swojej szyi kasztanową apaszkę. Kiedy ubrała swój beżowy płaszcz, spojrzała na Łukasza, żeby się zorientować, jaką podjął decyzję.
Chłopak już miał telefon przy uchu.

– O co chodzi? – zapytał, siedząc z Agnieszką we wspomnianej kafejce i czując się co najmniej nieswojo. Pierwszy raz rozmawiał z nią twarzą w twarz, a do tego w innym otoczeniu niż jej sala opryskana zewsząd farbą i oklejona plakatami.
– Jest organizowany pewien konkurs. Plastyczny, rzecz jasna. Nie chciałam mówić przy całej grupie, bo… no cóż, żeby do niego podejść i liczyć na jakiś wynik jest wymagany naprawdę pewien poziom… A, co tu dużo mówić, moim zdaniem tylko ty się nadajesz. I to tak naprawdę, bez ściemy. Masz talent, wybijasz się na tle nie tylko tej grupy, ale też ogólnie – wyjaśniła poważnie dziewczyna. A może już kobieta? Łukasz nie wiedział, jak ma o niej myśleć. – Czy jesteś zainteresowany? – zapytała.
– Serio pytasz? – zdumiał się chłopak. – Znaczy… naprawdę sądzisz, że mógłbym? – upewnił się.
– Głupie pytanie! Jasne! – wywróciła oczami plastyczka. – To jak?
– Pewnie. Chętnie spróbuję – uznał Łukasz. – Tylko o co dokładnie chodzi?
– Najprościej rzecz ujmując: konkurs jest podzielony na cztery etapy. Na każdym oddajesz jedną pracę, która zadecyduje o tym, czy przechodzisz dalej. Zabawa trwa do końca czerwca. Mamy marzec, więc prawie cztery miesiące – policzyła szybko Aga. – Są cztery… jakby to ująć… kategorie prac. Pierwszą pracę, przedstawiającą martwą naturę, trzeba wysłać do końca tego miesiąca. Potem, jeśli przejdziesz, rysujesz jakiś krajobraz i dajesz im do końca kwietnia. Do maja oddajesz portret, a kiedy i to ci się uda przejść, to już ścisła czołówka do końca czerwca ma wykonać… - urwała na moment, z wesołymi błyskami w oczach potęgując napięcie. Wzięła głęboki oddech i dokończyła: - kobiecy akt.
Łukasz zarumienił się, choć bardzo chciał tego uniknąć.
– Ale… taki… no… kobiecy akt z modelką… pozowaniem… i tak dalej? – wymamrotał speszony.
Uśmiech na twarzy Agnieszki poszerzył się jeszcze bardziej. Łukasz zupełnie nie rozumiał, co w tym takiego zabawnego.
– Tak, dokładnie tak – pokiwała głową energicznie. – Z „i tak dalej” też – zaśmiała się perliście.
– Ale… to może lepiej się w to nie będę pakował… - stwierdził chłopak. Nawet nie chciał sobie wyobrażać poszukiwania modelki. To by było dla niego dość… krępujące.
– Ej no, nie tak prędko – zastopowała go Agnieszka. – Naprawdę sądzisz, że jesteś w stanie dojść aż do tego etapu? – powiedziała tonem, który miał go zgasić. – Dobrze będzie, jak się na portret załapiesz. Na akt bym nie liczyła. Ale nie chodzi o to, żebyś wygrał – powiedziała stanowczo. – To jest organizowane co parę lat. Teraz spróbujesz i zobaczysz, jak to wygląda. A następnym razem, kto wie? Może wtedy już będziesz mógł się martwić o modelkę – zaśmiała się.
– Aha… - odparł zmieszany chłopak. – No skoro tak, to mogę wziąć w tym udział. Jasne – stwierdził po namyśle. – Spróbować zawsze warto.
– Dokładnie - uśmiechnęła się do niego Agnieszka. – Na następnych zajęciach dam ci stronę internetową organizatora, żebyś mógł sobie o tym poczytać, dobra? – powiedziała z uśmiechem, dopijając ostatnie łyki swojej herbaty.
– W porządku – zgodził się Łukasz i sięgnął po portfel, żeby zapłacić za swoje cappuccino.
Z jednej strony poczuł się trochę przygaszony, że startuje w konkursie, w którym ma marne szanse wygrać, ale z drugiej czuł ulgę, że nie będzie musiał stawiać czoła rysowaniu kobiecego aktu.
Nie wiedział jednak, że Agnieszka sprzedała mu blef w najczystszej postaci. Tak naprawdę uważała, że Łukasz ma ogromne szanse być w pierwszej dziesiątce najlepszych (co stanowiło nie lada wyczyn), tylko naprędce wymyślała coś, co sprawiłoby, że nie zrezygnuje z powodu tematu ostatniej pracy. W końcu najważniejsze to podjąć wyzwanie. Było nie było, kiedy już konkurs będzie trwał, Łukaszowi o wiele ciężej będzie się wycofać, jak już dojdzie do czwartego etapu.
*

– Konkurs? Łał! – Sebastian zareagował na nowinę zdecydowanie bardziej entuzjastycznie niż Łukasz.
– Nie jestem pewien, czy brać w nim udział… - mruknął ciemnowłosy z powątpiewaniem. – Co, jak się tylko wygłupię?
– Oczywiście, że weźmiesz w nim udział! – oświadczył stanowczo Sebastian. – Weź mi tu nie pierdziel, że „co jeśli” albo „a może gdyby” i te pe i te de. Jak nie umiesz zdecydować, to ja to zrobiłem za ciebie. Pójdziemy prosto do mojego domu, włączymy kompa, przejrzymy stronę, a potem cię wpiszemy na listę uczestników, jeśli będzie taka konieczność. Jasne? – rzekł oficjalnym tonem.
– Ale ja nie jestem pewien, czy…
– I żadnego „ale”! – uciął Sebastian mierząc Łukasza spojrzeniem nie pozwalającym na najmniejszy sprzeciw.
Co więc Łukasz miał w tej sytuacji zrobić?
Skapitulował i powlókł się za przyjacielem.

Niebawem jednak zeszli z głównej ulicy i zaczęli iść jedną z tych bocznych, mniej uczęszczanych. Mijali blokowiska, place zabaw, boiska do gry w nogę albo kosza i samochody zaparkowane po bokach jezdni. Ludzie owszem, byli, jednak ulice nie zostały oświetlone już tak dobrze, jak te poprzednie.
Na dworze nie zapadła jeszcze noc, jednak zmrok i szaruga zdążyły przesłonić niebo. Niby wszystko było widać, ale powoli robiło się ciemno.
Sebastian lewą dłonią zaczął majstrować przy swoim prawym nadgarstku. Łukasz zwrócił na to uwagę dopiero wtedy, kiedy chłopak przystanął i zwrócił się do niego:
– Hej, pomóż mi to odwiązać – poprosił wyciągając przed siebie rękę z bransoletką w kolorach tęczy. Łukasz oczywiście miał już wystarczająco dużo czasu, by się zorientować, co ona symbolizowała.
– A co, nagle twoja otwartość zaczęła ci przeszkadzać? – zaśmiał się ciemnowłosy, jednak zaczął próbować rozplątać maleńki supełek.
– Poglądów nie zmieniłem, podejścia też nie – sprostował Sebastian. – Ale to się, mój drogi, nazywa „zdrowy rozsądek” – wyartykułował z przesadną emfazą. – To taka niepisana zasada moja i moich przyjaciół z Warszawy. Można by to ująć tak: nie ukrywaj tego kim jesteś i niech cię widzą, ale nie w ciemnych uliczkach, gdzie jakaś najebana i naćpana banda tylko czeka, żeby ci sprać mordę. Bo wtedy to już nie jest otwartość, to głupota – wyjaśnił.
– Jak taki jesteś mądry, to sam to sobie odwiąż – prychnął Łukasz z irytacją. – To jest jakiś nanosupeł! Pod mikroskopem by to trzeba rozwiązywać. Nie mogłeś sobie kupić bransoletki z jakąś normalną zapinką? – burknął. Nitka wyślizgiwała mu się z palców, a poza tym czuł się niezręcznie stojąc na środku ulicy z kumplem i grzebiąc mu przy nadgarstku. Na początku nie zwracał na to uwagi, ale po kilku minutach to zaczęło się robić naprawdę dziwne.
– Zaraz mnie trafi – dodał, walcząc z supełkiem.
– No to dobra, dajmy sobie spokój, postaram się schować pod rękawem kurtki – odparł Sebastian.
Pomysł niby był dobry, ale po tym, jak Łukasz niedawno usłyszał, że Krzysiek po pobiciu leżał przez tydzień w szpitalu, jakoś nie uśmiechało mu się narażać Sebastiana w ten sposób. Oczywiście, pewnie nic by mu się nie stało, w końcu tak naprawdę tej bransoletki wcale nie było widać, a i też niecodziennie spotyka się bandę napitych dresów, jednak…
– Chwila. Jeszcze daj mi spróbować zębami. Mogę? – zdecydował Łukasz, zerkając pytająco na przyjaciela.
– Jak chcesz. – Sebastian wzruszył ramionami i podciągnął mocniej rękaw kurtki, żeby Łukasz miał większe pole do popisu.
– Teraz to dopiero będzie wyglądało dziwnie – mruknął jeszcze Łukasz, nim przysunął sobie nadgarstek ciemnowłosego do twarzy. Tym razem poszło o wiele prędzej.
– Ta dam! – oznajmił po chwili, ściągając z ręki przyjaciela kolorową ozdobę.
– Dzięki – odparł Sebastian, naciągając z powrotem rękaw na przedramię. Bransoletkę wsunął sobie do kieszeni. – To teraz idziemy do mnie – oświadczył Łukaszowi z błyskiem w oku. – Nie myśl, że przez to wszystko zapomniałem o twoim konkursie.
Ciemnowłosy z rezygnacją pokręcił głową. Mimo to, uśmiechał się.
*

– Jak się czujesz? – zapytała Kinga wyjątkowo miłym głosem. Łukasz właśnie wyszedł od Sebastiana, więc oboje mogli porozmawiać na osobności.
– A o co konkretnie pytasz? – westchnął ciemnowłosy wyciągając się na krześle przed biurkiem. Blondynka z rezygnacją przejechała dłonią po prawej, wygolonej stronie głowy. Drugą ręką przerzuciła przez lewe ramię kucyk zrobiony z pozostałej części włosów.
– Czy to nie oczywiste? – mruknęła. – Jak się czujesz? – powtórzyła. – Bo był tu Łukasz, fajnie, pośmialiśmy się, pogadaliśmy. Ty się uśmiechałeś, ja się uśmiechałam i on się uśmiechał. Ale to ty jesteś w nim po uszy zakochany, nie on w tobie, prawda? Jak to znosisz?
Sebastian przetarł dłońmi zmęczone oczy.
– A jak mam to znosić? – zapytał. – Jesteśmy przyjaciółmi. Spędzamy razem dużo czasu. Lubię to.
Już dawno zaniechał prób wmówienia Kindze, że jest Łukaszem tylko „zauroczony”. Z resztą sam od co najmniej dwóch miesięcy w to nie wierzył. Wpadł jak śliwka w kompot. Na sam widok Łukasza nie mógł powstrzymać uśmiechu cisnącego się mu na usta. Kiedy Łukasz do niego dzwonił, Sebastian przestawał zwracać uwagę na wszystko inne. Mleko kipi? Żelazko spala jego ulubioną koszulę? Woda wylewa się z wanny? A może Mruczek zjada jego śniadanie? Nieważne! Wszystko to schodziło na drugi, trzeci plan, byle tylko mógł usłyszeć głos przyjaciela. Sytuacji wcale nie poprawiał fakt, że i tak spotykał się z nim codziennie w szkole. Po lekcjach także widzieli się bardzo często.
To nie miało znaczenia. Mało. Wszystko to było mało. Sebastian najchętniej zaszyłby się z Łukaszem gdzieś w domku odległym o lata świetlne od ludzkości i patrzył się na niego przez wieki. A może nie tylko patrzył…
Jednak był konsekwentny i miał wyjątkowo silną wolę. Dlatego nie ustawał w wysiłkach, żeby wyrzucać z głowy te wszystkie myśli o ustach Łukasza, oczach Łukasza, języku Łukasza i ogólnie o całym Łukaszowym ciele, zwłaszcza, kiedy był z nim w jednym pomieszczeniu. Nie było łatwo, ale dawał radę. W ciągu dnia musiał być silny.
Udawało mu się to. Sebastian patrzył na siebie pod najsurowszym kątem. Pilnował niezmiennie, by nie patrzeć Łukaszowi w oczy zbyt natarczywie, by nie ściskać jego dłoni na powitanie zbyt długo, albo żeby klepiąc go po przyjacielsku po plecach przypadkiem go nie objąć.
Od początku był świadom, że nie wytrzyma tak długo. Łukasz działał na niego zbyt mocno. Nawet, jeśli psychicznie dałby radę się uporać z tym wszystkim, to i tak jego ciało mogłoby mieć na ten temat inne zdanie. Krępujące sytuacje w szkole naprawdę nie były tym, z czym Sebastian chciałby mieć do czynienia.
Na szczęście wieczory miał tylko dla siebie. Mógł bez obaw zanurzyć się we własnej pościeli i puścić wodze fantazji. Jego myśli i marzenia – tego nikt mu nie mógł odebrać. A Sebastian w żadnym razie nie zamierzał z nich rezygnować. Szczególnie lubił ten moment, kiedy, leżąc późnym wieczorem pod kołdrą, już w piżamie, pod zamkniętymi powiekami widział twarz Łukasza. Wpatrywał się w jego usta, usilnie zapamiętywanie w trakcie dnia. Wyobrażał sobie zapach jego skóry, jej dotyk i miękkość. Niemalże czuł dłonie przyjaciela na swoim karku, torsie albo biodrach. A może Łukasz chwyciłby go za tyłek i przygniótł sobą do pościeli? A może on by zrobił tak z Łukaszem?
Chłopak przygryzał dolną wargę, żeby nie westchnąć. Mimowolnie ruszał biodrami, które gwałtownie domagały się dotyku. Z resztą nie tylko one.
Sebastian powoli wsuwał dłoń za gumkę od piżamy, głaszcząc przy okazji swoje podbrzusze. Z cichym jękiem, umiejętnie tłumionym w poduszkę, obejmował swój członek. Od razu zaczynał poruszać delikatnie dłonią. Nie lubił przeciągać. Nie, jeśli był rozpalony do granic możliwości. Chodziło tylko o to, żeby zaspokoić potrzebę ciała. Wszak jeśli mowa o uczuciach, raczej nieprędko mógł liczyć na podobną ulgę.
Jego nerwy szalały. Mimo to ciemnowłosy muskał palcami także swoje uda i klatkę piersiową. Miał wrażliwe sutki. Wiedział o tym. Zdążył już poznać na tyle swoje ciało.
Na pieszczoty szyi również mocno reagował. Podejrzewał, że uszy też ma wyjątkowo czułe, jednak nigdy nie było mu dane tego sprawdzić w praktyce. Jednakże wyobrażenie Łukasza przygryzającego mu płatek ucha było jednym z tych, które momentalnie zwiększały krążenie w jego żyłach.
Na samym końcu, Sebastian zaciskał zęby i poruszał szybciej dłonią. Często myślał kwaśno, że jak nie ma szczęścia w miłości, to przynajmniej mięśnie jednej ręki porządnie sobie wyrobi. A tuż przed orgazmem jego dłoń naprawdę dostawała wycisk. Żeby było mocniej. Żeby było prędzej. Żeby było już.
Wyginał się. Jęczał. Po wszystkim muskał jeszcze sutki, uspokajał oddech. Wysuwał rzeczoną dłoń nad kołdrę, żeby nie pobrudzić pościeli. Czekała go jeszcze tylko krótka wycieczka do łazienki.
A to wszystko powtarzało się dwa, trzy razy w tygodniu. Oczywiście jeśli nie rozmawiał z Łukaszem sam na sam. Wtedy dłoń musiała poruszać się jeszcze prędzej.
Później. W nocy. Pod kołdrą.
– Więc chcesz mi powiedzieć, że sobie radzisz? – dociekała Kinga.
– Tak – zapewnił ją, starając się brzmieć jak najszczerzej. – Wszystko jest w porządku. – Uśmiechnął się.
Ale tak naprawdę nic nie było w porządku.
*

– Dzień dobry, jest Sebastian? – zapytał Łukasz stając po lekcjach na ganku Grzechowiaków. Otworzyła mu Dorota z wyjątkowo kwaśną miną. Mimo to uśmiechnęła się, kiedy go zobaczyła.
– Jest jest – odparła. – Wejdź. – Odstąpiła mu miejsce w drzwiach.
– Dlaczego nie było go w szkole? – zapytał się Łukasz, zdejmując buty i kurtkę. – Chory?
– Niezupełnie – odpowiedziała enigmatycznie. Chłopak miał wrażenie, że z pewną dozą irytacji. Nie wiedział tylko, czy na niego, czy na Sebastiana. – Z resztą chodź, sam zobaczysz – dodała i wcisnęła mu w dłoń coś szeleszczącego. I piekielnie zimnego.
– Co to? – jęknął Łukasz, prędko przerzucając pakunek z dłoni do dłoni, żeby sobie ich nie odmrozić.
– Zamrożone piersi drobiowe – oznajmiła. Widząc głupią minę Łukasza, postanowiła dodać: - Idź na górę, do mojego syna, a zrozumiesz, do czego ci będą potrzebne. Powiedz mu, że ja mam dość – dodała jeszcze, po czym obróciła się na pięcie i zniknęła w głębi domu.
Zaciekawiony chłopak podążył schodami do pokoju przyjaciela.
– Mamo, kto przysze… - zaczął Sebastian, kiedy tylko drzwi się otworzyły. Przerwał jednak wpół słowa. – A, to ty Łukasz! – zdziwił się, jednak na jego twarzy zaraz pojawił się szeroki uśmiech.
Co, swoją drogą, trochę się kłóciło z ogromnym, fioletowo-żółtym siniakiem pod jego okiem.
– Boże, co ci się stało?! – Łukasz niemalże krzyknął, kiedy tylko ujrzał twarz przyjaciela w całej okazałości.
– Ja…em… no cóż… - Ciemnowłosy speszył się i wzruszył ramionami, jakby to nie było nic takiego.
Łukasz od razu zrozumiał, po co idąc na górę dostał od Doroty mrożonkę w prezencie.
– Jak się schłodzi, to tak nie boli, co? – odgadł, podchodząc do Sebastiana leżącego na łóżku.
– No… - mruknął poszkodowany. Jednak kiedy tylko Łukasz przysiadł obok niego na pościeli, odskoczył jak poparzony. – Ała!
– Co się stało? – przestraszył się ciemnowłosy.
– Usiadłeś mi na ręce – wyjaśnił Sebastian z kwaśną miną, pokazując przyjacielowi swoją dłoń. Obandażowaną w nadgarstku.
– Ale z ciebie dziecko nieszczęścia – skwitował Łukasz, wywracając oczami. – Co ci się stało? Wpadłeś pod ciężarówkę?
– Nie, ale byłeś blisko – westchnął i zaczął opowiadać: – W skrócie: wczoraj po lekcjach Eugeniusz zaczął obrabiać dupę Anecie, co usłyszał Robert. Dał mu w mordę, jako przeciętny przedstawiciel klasy samczej. Eugeniusz mu oddał i zaczęli się prać, jak w MMA. Ja, na swoje nieszczęście, spróbowałem ich rozdzielić. Razem z Marcinem. Jemu się upiekło, a ja niefortunnie załapałem się na prawy prosty od Roberta. Twierdzi, że było niechcący i wydaje się być skruszony – zrelacjonował.
– A nadgarstek? – dociekał Łukasz.
– Dostałem w pysk, zachwiałem się, upadłem i chciałem się podeprzeć ręką, ale…
– Dobra, nie kończ – uciął Łukasz patrząc na Sebastiana. Przez chwilę się nie odzywał.
Cisza nie była miła. Sebastian poczuł się nieswojo.
– No co? – jęknął wreszcie.
Łukasz zmierzył go spojrzeniem.
– No nic. Zastanawiam się tylko, czy lepiej płakać, czy się śmiać – mruknął ironicznie.
– Wredne bydle – warknął Sebastian z oburzeniem. – Żadne „śmiać”! Współczucia mi trzeba! – oznajmił robiąc minę nieszczęśnika.
– Jakiego współczucia? – prychnął Łukasz. – Było się nie pchać w środek bójki. Sam jesteś sobie winien – oznajmił twardo.
– Co za czasy? – zapytał Sebastian dramatycznie, patrząc na swój sufit. – Teraz nikt już nie docenia prawdziwych bohaterów!
– Bohaterów? – Łukasz uniósł kpiąco jedną brew. – Fajtłapa z ciebie i tyle – skwitował, przykładając wreszcie mrożonkę do oka przyjaciela.
– Ał, nie tak mocno! – oburzył się ciemnowłosy, odsuwając odruchowo twarz.
– Jak ci się coś nie podoba, to masz, zdaje się, dość zdrową drugą rękę, prawda? Sam sobie możesz potrzymać – wytknął mu Łukasz. – A skoro wolisz udawać umierającego inwalidę, to chociaż nie narzekaj – dodał stanowczo.
– Dręczyciel – skwitował Sebastian, kładąc obandażowaną rękę na brzuchu, a drugą podtrzymując mrożonkę na swojej twarzy.
Łukasz też nie puścił, więc tak sobie trzymali ją razem.





To opowiadanie można znaleźć również na blogu autorki zaparz-mi-herbate.blogspot.com