Tamten świat 9
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 20 2012 20:55:53
- Szpiegował? – zaniepokoił się Gahalan. – Mam nadzieję, że to nie pościg za nami?
- Nie sądzę. Jest zbyt młody na żołnierza. Poza tym nie wygląda jak żołnierz, jest zbyt dobrze ubrany.
- Mam nadzieję, że go nie zabiłeś? – w głosie Gahalana można był wyczuć niepokój.
- Jeszcze nie, ale jak mnie zmusi… - wprawdzie nie dokończył, ale powiedział to takim tonem, że ślepiec wiedział, że może spełnić swą groźbę. – Pilnuj go. Jakby się obudził, to po prostu walnij w łeb. Może w końcu uda mi się przygotować coś do jedzenia.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? Jakbyś zapomniał jestem ślepy! – Gahalan zdenerwował się. – Może mi zwiać w każdej chwili!
- Och, wybacz, że zapomniałem, że jesteś cholernym, do niczego nie przydatnym ślepcem! – wrzasnął nagle, nie wiadomo czym zirytowany, Akirin. – Może byś tak w końcu przestał pierdolić?! Tyle już cię uczę, a ty dalej swoje?! Wkurwiasz mnie!
- Więc mnie zostaw w cholerę! – Gahalan nie był dłużny, też zaczął krzyczeć i mimo iż był ślepy, to jednak za każdym razem przekręcał twarz dokładnie w tą stronę, w której właśnie znajdował się Akirin.
- Nie kuś, bo naprawdę to zrobię – wysyczał Akirin i zabrał się za przygotowywanie posiłku.
Gahalan jeszcze przez chwilę siedziała nabuzowany. Na koniec westchnął ciężko i wziąwszy kijek do ręki zaczął nim macać wokół siebie. Jednakże cały czas natrafiał tyko na powietrze. Już miał zrezygnować, gdy w pewnym momencie natrafił na jakąś przeszkodę. Próbował wymacać kijkiem kształt i wielkość przeszkody, lecz nie miał jeszcze w tym wprawy, więc mu to nie bardzo wyszło. Jedyne co się dowiedział, to to, że jest to w miarę długie, płaskie i dość miękkie. Przyszło mu do głowy, że to ten tajemniczy podglądacz. Powoli, pomagając sobie kijkiem, podszedł do niego na czworakach i zaczął obmacywać go rękami. Tak, to był stanowczo człowiek. Sądząc po twarzy, to był jeszcze jakiś młodzik, a delikatna twarz i miłe w dotyku ubranie sugerowały, ze był z bogatego domu.
- Kolejny paniczyk, który uciekł z domu – mruknął zdegustowany Gahalan.
- Co ty tam mamroczesz? – zainteresował się Akirin znad ogniska.
- Nic takiego – odparł ślepiec – tak sobie narzekam.
Książę nic nie odpowiedział. Gahalan westchnął ciężko i usiadł obok nieprzytomnego, kładąc na skrzyżowanych nogach kijek. W tym momencie przyszło mu do głowy, że ten gówniarz znowu miął rację. Kijek był całkiem dobry, kiedy musiał nim macać w koło, mimo iż nie stanowił przedłużenia ręki w dosłownym tego słowa znaczeniu. Westchnął ciężko. Dzieciak kolejny raz go pokonał.
- Masz – głos Akirina przywołał go do rzeczywistości, a chwilę potem młodzieniec wciskał w jego rękę miskę z jedzeniem. W jego głosie nie było już słychać tej wcześniejszej złości, którą tak nagle wybuchł.
- A on? – Gahalan skinął głową w stronę nieprzytomnego intruza.
- Ty se chyba żartujesz – mruknął Akirin zdegustowany. – Nie wiem na jak długo nam żarcia starczy jeszcze nam karmić jakiegoś obcego, który nawet nie wiadomo jakie ma wobec nas zamiary?
- No racja – bąknął Gahalan i zabrał się za jedzenie.
Po skończonym posiłku Gahalan wziął swojego kijka i dźgnął leżącego niezbyt delikatnie. Nie dało to żadnego rezultatu.
- Nieźle go załatwiłeś – powiedział z podziwem.
Akirin zaśmiał się i podszedł do leżącego. Klepiąc go niezbyt delikatnie po twarzy w końcu go obudził.
- Jeszcze raz to zrobisz, a cię zabiję – odezwał się nagle złowrogim głosem intruz łapiąc Akirina za rękę, gdy szykował się do kolejnego uderzenia w twarz.
Książę roześmiał się kpiąco.
- Najpierw musiałbyś pokonać mojego ochroniarza –skinął głową w stronę Gahalana.
- Jakiego niby ochroniarza? – zapytał z niepokojem ślepiec. – Nie mów mi, ze znowu zaczynasz…
- No pewnie – Akirin wyszczerzył się w zadowoleniu, na co Gahalan tylko jęknął.
- Widziałem jaki kiepski jest ten twój ochroniarz – warknął nieznajomy. – Jeżeli on jest lepszy od ciebie, to bez trudu cię pokonam.
- Tak? – zdziwił się uprzejmie Akirin. – To ciekawe czemu dałeś mi się złapać niczym małe dziecko?
- Miałeś farta – kolejne warknięcie.
- Ja zawsze mam farta – kolejny szeroki uśmiech, który jednak szybko zniknął. Głos Akirina stał się twardy, kiedy zadawał kolejne pytanie: - Czemu nas szpiegowałeś?
- Nie twój interes – warknął intruz. Akirin wyciągnął zza cholewy buta nóż i zaczął się nim niedbale bawić.
- Nie użyjesz go.
Akirin spojrzał na niego uważnie i odparł:
- Ja nie, ale on bardzo chętnie. – Po czym rzucił w powietrze, wciąż patrząc w oczy intruza: - Gahalan, masz może ochotę pobawić się troszkę?
- Znaczy? – zainteresował się ślepiec.
- Przydałoby się sprawdzić jak ostre są te zdobyczne noże. A ty, o ile pamiętam, lubiłeś to kiedyś.
- Dalej lubię – uśmiechnął się radośnie i macając dokoła kijem podszedł do rozmawiających – Dawaj.
- Czekaj chwilę! – intruz wyraźnie się przestraszył. Akirin powstrzymał Gahala i wyczekująco patrzył, czekając na to co powie obcy. – A ty co byś zrobił na moim miejscu?! Podróżuję sobie po tym kraju unikając wszelkich kłopotów i nagle spotykam obcych, i na dodatek uzbrojonych, ludzi. Nie wiem jak silni sa i jakie są ich zamiary, czy mam się obawiać i jak najszybciej się oddalić, czy może mogę się z nimi zaprzyjaźnić. W takim wypadku najlepiej jest poobserwować z ukrycia.
- Jak długo już nas obserwujesz?
- Od samego początku. Rozbiłem obozowisko niedaleko i gdy zbierałem drzewa na ogień usłyszałem wasze głosy.
- Od początku? – odezwał się Gahalan. – Więc widziałeś jak my….
- Hm, no tak. To było całkiem… interesujące – odparł z dziwnym zakłopotaniem młodzieniec.
- Zboczek – mruknął Akirin. – Może byś tak znalazł sobie kogoś innego do podglądania, co?
- A niby dlaczego? Masz całkiem niezłe ciało i wydajesz takie słodkie odgłosy w czasie seksu….
Gahalan przysunął się bliżej, przygotowując nóż do uderzenia, lecz Akirin powstrzymał go.
- Jak ty masz właściwie na imię? I co tu robisz?
- Jestem Valris. Przybyłem do tego kraju z moim opiekunem w interesach. Ale strasznie mnie to nudziło, wiec postanowiłem sobie trochę pozwiedzać ten kraj na własną rękę.
- Opiekunem? – odezwał się ślepiec. – A więc jesteś cholernym paniczykiem z bogatego domu.
- No i co z tego? – burknął młodzieniec. – Masz coś przeciwko bogaczom?
- Ależ skąd, ja kocham bogaczy, zwłaszcza ich sakiewki – Gahalan uśmiechnął się szeroko.
- A więc jesteście zwykłymi złodziejami?
- Uważaj co mówisz – warknął ślepiec przybliżając się. W ręce wciąż ściskał nóż. – O mnie możesz sobie mówić co chcesz, ale jeśli obrazisz Akirina…
- Gahalan, uspokój się – powiedział spokojnie książę. – Niech sobie mówi co tylko chce, to tylko słowa. Mogą cię zranić tylko wtedy gdy sam będziesz tego chciał.
- Jak uważasz – mruknął Gahalan i odsunął się.
- Co masz zamiar teraz zrobić?
- Pytanie, co TY masz zamiar teraz zrobić – odparł Valris.
- Nie zagrażasz nam, wiec nie mam żadnego interesu w zabiciu ciebie, no chyba, że Gahala chce. Ale jakby co to nie będę mu przeszkadzał, niech tez ma jakieś przyjemności od życia.
- Skoro mówisz, ze szczeniak jest w porządku, to ja tez dam sobie spokój – mruknął ślepiec i odrzucił nóż.
- No i super – Akirin uśmiechnął się. – Więc, jeśli nie masz jakiegoś konkretnego celu podróży, to może przyłączysz się do nas? My też jeszcze nie wiemy dokąd się udać, więc możemy podróżować razem.
- Mówisz poważnie? – Valris spojrzał podejrzliwie na Akirina. – Tak po prostu mam się do was przyłączyć?
- A czemuż by nie? Będzie weselej.
- No dobra. To ja pójdę po swoje rzeczy.
- Chcesz żeby Gahalan ci pomógł?
- On? – popatrzył sceptycznie na ślepca. – On nawet kroku nie zrobi bez twojej pomocy. Jak niby ma mi pomóc?
- Niedoceniasz go i tyle, ale jak chcesz – Akirin wzruszył ramionami. – Idź i wracaj szybko. Zaraz się zbieramy i ruszamy dalej.
Valris wstał i bez słowa odszedł.
- Jesteś pewien? – odezwał się Gahalan.
- Nie mam wyboru – westchnął Akirin. - Nie wiem czy prawdą jest to co mówił, czy nie i jakie są jego prawdziwe zamiary. Lepiej więc mieć go blisko siebie.
- Lepiej uważaj, bo jeszcze przecenisz swoje siły. W pewnym momencie możesz przestać uważać i on może to wykorzystać i zabić cię.
- Dlatego właśnie musimy zwiększyć intensywność twoich treningów. Kiedy ja będę spał, ty będziesz czuwał i go pilnował.
- A jeśli nie dam rady? - Gahalan skrzywił się powątpiewaniem.
- Jeśli wciąż chcesz mnie zabić, to nie masz wyboru – książę wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Idę się myć. Idziesz też?
Gahalan tylko westchnął ciężko i skierował się w stronę rzeki. Nawet nie zauważył iż doszedł tam bez żadnych wskazówek czy pomocy ze strony Akirina.
Zajęci kąpielą nawet nie pomyśleli, że ktoś jeszcze może ich uważnie obserwować.
***
Król siedział ciężko nad stertą papierów i ciężko wzdychał. Ostatnio trochę zaniedbał swoich obowiązków i teraz mu się wszystko razem skumulowało, gdyby nie Danao, który był nad wyraz stanowczy, zapewne sterta ta byłaby jeszcze większa. Na wspomnienie miny głównego doradcy zachichotał. O tak, ten młodzieniec był bardzo podobny do Kirima.
- Kirim – wyszeptał Akirin. – Już nie mogę się doczekać aż do ciebie dołączę. Skończą się wtedy te wszystkie cholerne papierzyska i będziemy mieli czas tylko dla siebie. – Na samą myśl o tym co zrobi, kiedy w końcu spotka Kirima, aż zrobiło mu się gorąco. Położył rękę na udzie i powoli przesunął ją w stronę krocza. Czuł jak jego męskość budzi się do życia. Tyle lat po śmierci ukochanego, a jemu wciąż stawał na jego wspomnienie. Zaczął delikatnie masować powoli rosnące wybrzuszenie w spodniach, a przed jego oczami przebiegały wszystkie te chwile, kiedy kochali się z Kilimem, kiedy ogarniało go pożądanie na sam widok gołego ciała ukochanego. Taaak! Obrazy przelatywały prze oczami, a pożądanie rosło, coraz bardziej uciskając pęczniejący organ. Delikatne masowanie już nie wystarczyło, szybko rozwiązał pasek podtrzymujący spodnie i odchylił je uwalniając członka. Wystrzelił ze spodni niczym bicz, nabrzmiały od krwi i pożądania. Na jego główce lśniła niewielka kropelka spermy. Roztarł ją kciukiem i objąwszy członka zaczął poruszać ręką w górę i w dół. Drugą ręką zaczął pieścić i przyszczypywać mosznę. Prawie czuł na niej ten cudowny język Kirima. Ach, co on z nimi wyprawiał! O, tak, Kirim, pieść mnie jeszcze, liż, gryź, co tylko chcesz. Och, jaki cudowny jesteś. Twoje usta na moim członku, takie ciepłe i cudowne. O tak, Kiiiiiriiiiiim! Doszedł wykrzykując jego imię. Ledwo zdążył doprowadzić się do porządku i sprzątnąć ślady, gdy usłyszał pukanie.
- Wejść! – oddech miał jeszcze lekko przyspieszony i bał się, że służący zauważy to.
Do komnaty wszedł Konas.
- Wasza, wysokość, chciałem tylko powiedzieć, iż młodemu księciu idzie nadzwyczaj dobrze. Jednakże jedna rzecz mnie niepokoi.
- Jaka?
- Czy wasza wysokość dobrze się czuje? – zapytał z niepokojem medyk, widząc jak król oddycha trochę niespokojnie.
- Wszystko w porządku, byłem trochę zajęty… czymś – zaczerwienił się.
Konas uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Rozumiem. Byłbym jednak wdzięczny gdyby wasza wysokość nie oddawał się temu zajęciu zbyt często, bo inaczej serce waszej wysokości może nie wytrzymać.
- Wiesz dobrze, ze ja też mam swój limit na te sprawy – burknął coraz bardziej zmieszany Akirin. Jeszcze nigdy nie rozmawiał z nikim na te tematy i teraz czuł się wyjątkowo niezręcznie. – Więc, co cię niepokoi w sprawie księcia?
- A tak, książę. Otóż książę wszedł w dość bliskie stosunki z tym mordercą. Obawiam się, iż to może nie być zbyt rozsądne, biorąc pod uwagę, że jest następcą tronu.
- A czy ten człowiek wie o pozycji społecznej Akirina?
- Nie, wasza wysokość, książę nic na ten temat nikomu nie powiedział.
- Hm – król zamyślił się. – A więc albo się zakochał, albo to zwykła żądza. Mam nadzieję, że to tylko to drugie – mruknął, a na głos zapytał: - A jak ma się ta druga osoba?
- Bezpieczny, wciąż roztropny.
- To dobrze. Ciekaw jestem jak mu będzie szło. Gdyby coś z nim się działo niedobrego, daj mi znać. Trzeba będzie wtedy przedsięwziąc odpowiednie kroki.
- Jak wasza wysokość sobie życzy – medyk ukłonił się. – Jeśli wasza wysokość nie potrzebuje mnie już, to sobie pójdę…
- Idź, idź – machnął lekceważąco ręką. – Musze jeszcze trochę popracować.
Drzwi za medykiem zamknęły się. Król westchnął ciężko i zabrał się za przeglądanie dokumentów. Jednakże, im dłużej je przeglądał, tym częściej pojawiała mu się przed oczami twarz Kirima, potem jego ciało. I znowu ogarnęło go pożądanie.
- Danao mnie zabije – mruknął kiedy już się zaspokoił. – A potem jeszcze Konas. Jeden będzie marudził, ze nie przejrzałem papierów, w drugi, że nie dbam o zdrowie i stanowczo za często się podniecam. Ech, ciężkie jest życie króla – westchnął i wrócił do dokumentów.
***
Właśnie wychodzili z rzeki, kiedy wrócił ich nowy znajomy, Valris.
- Niezłego masz konia – powiedział Akirin z uznaniem, podchodząc bliżej.- Widać od razu, że ma dobrych przodków – poklepał konia po szyi.
- To klacz, ma na imię Systera.
- A ten mój, to Semen. Piękna klacz.
W tym momencie Semen podszedł do niego i z gniewnym prychnięcie, szturchnął go w plecy.
- Hej, co jest? – książę zdziwiony odwrócił się i zobaczył gniewne spojrzenie swego rumaka. – Czego znowu chcesz? – Koń parsknął gniewnie i potrząsnął łbem w stronę spokojnie stojącej klaczy. – Ty jesteś zazdrosny? – zdumiał się, a widząc obrażoną minę parsknął śmiechem. – Bez jaj, ty naprawdę jesteś zazdrosny!
Słysząc to koń gniewnie parsknął i podszedł do Gahalana, po czym zaczął się do niego przymilać.
- Hej, a tobie co? – zdziwił się ślepiec, odruchowo głaszcząc konia po pysku. – Nic dla ciebie nie mam.
- Głupek jest zazdrosny – odparł spokojnie Akirin.
- Zazdrosny? A o co niby? – zdumiał się Gahalan.
- O moją klacz – odparł Valris.
Gahalan roześmiał się i poklepał Semena po szyi.
- Nie martw się, on i tak cię kocha.
Koń parsknął i „pocałował” Gahalana.
- Twój koń zupełnie nie ma manier, a widać, że też jest po dobrych przodkach – mruknął Valris. – powinien brać przykład z mojej klaczy.
- Słyszysz chabeto? – wykrzyknął Akirin, czym jeszcze bardziej zezłościł konia. Ten tylko parsknął i odszedł z dumnie podniesionym łbem. – No i co ja ma z nim zrobić? – mruknął pod nosem, a na głos dodał: - Jak się tak będziesz obrażał, to cię tu zostawię i pojadę razem z Valrisem na jego wspaniałej klaczy!
W tym momencie rumak przestał się gniewać. Szybko podbiegł do swojego pana i zaczął go skubać wargami po twarzy.
- No dobra, dobra, możesz już przestać – Akirin śmiejąc się próbował odpędzić się od tych czułości. – Wiesz przecież, że jesteś dla mnie bardzo ważny i nigdy bym cię nie zamienił na żadnego innego konia – dodał, po czym pocałował konia w chrapy. – No dobra, koniec tych czułości, czas zbierać się w dalsza drogę.
Szybko pozbierali wszystkie swoje rzeczy i ruszyli w dalszą drogę, a za nimi, w odpowiedniej odległości podążał jak cień, człowiek króla.
Wędrowali dwa dni. W czasie postojów Akirin intensywnie ćwiczył ze ślepcem i chociaż Gahalan cały czas się na niego wściekał o wszystkie te razy, jakie oberwał, to jednak nie przerywał ćwiczeń, tylko zaciskał zęby i dalej trenował. W trakcie jazdy Akirin rozmawiał z Valrisem, natomiast kiedy zatrzymywali się na dłużej, trzymał się blisko Gahalana. Ponieważ wciąż nie ufał wystarczająco ich nowemu towarzyszowi, więc spali razem ze ślepcem na przemian co drugą noc, a jak się dało, to każdy z nich drzemał też za dnia.
W końcu dotarli do jakiegoś miasta.
- Ciekawe jak tam będzie – mruknął Akirin. – Jak myślisz – zwrócił się do Gahalana – znajdziemy tam listy gończe czy nie?
- Może nie – bąknął ślepiec niepewnie. – Nikt nas nie gonił, wiec może wieści tu nie dotarły…
- Przepraszam, można wiedzieć o czym wy mówicie? – odezwał się Valris? – Jesteście wyjęci spod prawa?
- Tak jakby – mruknął Akirin, a widząc zdumiony wzrok Valrisa dodał: - on jest, ja nie, chociaż niektórzy mogą tak uważać. Jeśli ci to przeszkadza, to nikt nie każe ci z nami podróżować. – Po czym uważając temat za zakończony, zwrócił się do ślepca: - Dobra, pojadę wybadać teren. Jeśli nie wrócę do wieczora, znaczy, że mnie złapali. OK?
- Rozumiem.
Akirin dźgnął konia piętami i pogalopował w stronę miasta.
- Więc… - zaczął niepewnie Valris, żeby przerwać panującą ciszę – można wiedzieć za co…
- …nas skazali?
- No tak.
- Mnie za moje grzechy, a jego za dobre serce.
- Nie rozumiem – w głosie Valrisa można było usłyszeć zdziwienie.
- Byłem kiedyś mordercą i złodziejem. Niestety złapano mnie. A on… po prostu znalazł się w nieodpowiednim miejscu w złym czasie. Chciał pomóc dzieciakowi, którego jedynym przewinieniem było, że ukradł z głodu chleb. Burmistrz miasta stwierdził, że to oznacza iż są wspólnikami i wtrącił Akirina także do wiezienia. Ale on nie jest przestępcą. To wspaniały człowiek.
- Skoro tak twierdzisz, to czemu wciąż się odgrażasz, że go zabijesz? – mruknął Valris.
- Bo mam zamiar to zrobić, za to, ze mnie oślepił.
- Nie rozumiem tego. On cię oślepił, a mimo to twierdzisz, ze to wspaniały człowiek? – zdumiał się Valris.
- I nie zrozumiesz póki go bliżej nie poznasz. Tylko pamiętaj, ze jak spróbujesz jakiś nieczystych zagrywek, to cię bez wyrzutów sumienia zabiję. On jest mój – warknął Gahalan, zwracając twarz w stronę rozmówcy. I chociaż jego oczy nie mogły go nastraszyć, to jednak Valris poczuł się wyjątkowo nieswojo na sam widok miny jaką zrobił ślepiec. Zapadło dziwne milczenie. Po dość długiej chwili Gahalan odezwał się:
- Już wraca – w jego głosie można było usłyszeć radość.
- Skąd wiesz? – zdumiał się Valris.
- Słyszę jego konia – odparł Gahalan z dumą w głosie.
Valris bez słowa popatrzył w stronę miasta. Już chciał powiedzieć, że ślepcowi coś się przywidziało, gdy nagle zobaczył galopującego w ich stronę jeźdźca, a po chwili rozpoznał Akirina.
- Jest dobrze – powiedział Akirin zatrzymując konia. – Jest nawet miejsce w karczmie, ale niestety będziemy musieli na nie zarobić. Podjedziemy najbliżej jak tylko można i wtedy zsiądziesz z konia. Musisz wyglądać bardziej wiarygodnie. Powinieneś sobie poradzić. Jakby co to będę w pobliżu.
- Myśle, ze jakoś dam sobie radę.
- To świetnie – Akrin uśmiechnął się i złapawszy lejce konia należącego do ślepca, ruszył przed siebie.
- Przepraszam, o czym on mówił? – wyszeptał Valris podjeżdżając do Gagalana.
- Że będę musiał żebrać.
- I ty się na to zgadzasz? Przecież on cię wykorzystuje! – oburzył się młodzieniec.
- Nawet gdyby chciał ze mnie zrobić niewolnika, też bym się zgodził. Zbyt wiele mu zawdzięczam.
- No tak, ślepota, to coś za co można być tylko wdzięcznym – mruknął sarkastycznie Valris.
- Nie, za to, ze mnie oślepił, to ja go zabiję. Jestem mu wdzięczny za to co zrobił później.
- To znaczy?
- Kiedy się poznaliśmy, nie byłem taki miły jak teraz. Pewny siebie i swojej siły, hardy, butny, pomiatałem innymi, mając za nic ludzkie życie. Ślepota nauczyła mnie pokory, chociaż wciąż jeszcze odzywają się we mnie dawne cechy. Kiedy Akirin mnie oślepił, mógł mnie zabić, zyskał by wtedy respekt wszystkich więźniów. On jednak tego nie zrobił, wręcz stanął w mojej obronie, gdy inni chcieli mnie zabić, kiedy byłem bezbronny niczym dziecko. A potem dał mi moją zemstę, mój powód do dalszego życia. Powiedział, że nauczy mnie jak z mojej ślepoty zrobić zaletę, jak żyć i walczyć. I chociaż dobrze wie, że któregoś dnia dopełnię swojej zemsty, to jednak przez cały czas uczy mnie. I za to mu jestem wdzięczny. I za to go podziwiam, za tą odwagę i siłę, którą ma w sobie.
Valris nic nie powiedział. Jechał milcząco wpatrując się w plecy wesoło pogwizdującego Akirina.
- Dobra, tutaj się rozdzielamy – powiedział Akirin w pewnym momencie, zatrzymując konia. – Znajdź sobie jakieś miejsce. Spotkamy się znowu pod wieczór.
- Rozumiem – odparł Gahalan zsiadając z konia. Wziął swój kostur w rękę i macając nim w koło ruszył przed siebie najszybciej jak tylko mógł. Nie chciał żeby Akirin zobaczył jego twarz, bo wtedy pewnie wyczytał by z niej jak bardzo Gahalan się boi. To przecież pierwszy raz, kiedy miał się poruszać bez towarzystwa. Bał się, że będzie tak zdezorientowany, że zapomni wszystko co do tej pory się nauczył. A tego nie chciał. Nie chciał zawieść tego młokosa, który wkładał tyle serca w ta naukę. Szedł więc z bijącym sercem w stronę bramy miasta, a dolatujący do jego uszu, coraz głośniejszy gwar wskazywał, że dobrą obrał drogę i jest coraz bliżej. Tuż przy bramie, gdzie było wyjątkowo tłoczno, musiał zwolnić i cierpliwie ignorować wszelkie poszturchiwania i kpiące głosy. Nie chciał, żeby tutaj też ich wtrącono do lochów, tylko dlatego, że go trochę poniosło. Szedł wiec powoli, zupełnie ignorując wszelkie zaczepki. W końcu przekroczył bramę. Wtedy, nie przestając iść, wyciągnął rękę i zaczął zawodzić:
- Ludzie, zlitujcie się nad biednym ślepcem! Rzućcie grosz, pozwólcie biednemu człowiekowi zjeść ciepły posiłek! Ludzie, zlitujcie się nad biednym ślepcem!
Pieniądze zaczęły się sypać. Niektórzy ludzie nawet kupowali mu jedzenie. Gahalan za każdym razem wylewnie dziękował, jedzenie zjadał, pieniądze chował i szedł dalej zawodząc. Od czasu do czasu przystawał pod jakimś budynkiem, a gdy czuł, że coraz mniej ludzi daje mu pieniądze, ruszał dalej. I chociaż wciąż bał się, że sobie nie poradzi i się w pewnym momencie zgubi, to jednak wciąż szedł dalej, a jego niepewność powoli malała.