Słońce za chmurami 8
Dodane przez Aquarius dnia Lutego 18 2012 10:01:49
Rozdział 12. Był tchórzem
Rafał odetchnął ciężko, wpatrując się w wyświetlacz swojego telefonu. Mateuszowi w końcu udało się zasnąć. W końcu, bo wcześniej albo wymiotował, albo męczył go ból głowy i zawroty.
Wybrał numer Marcina, stwierdzając, że wypadałoby wreszcie do niego zadzwonić i się jakoś wytłumaczyć.
Przyłożył słuchawkę do ucha, wsłuchując się w odgłos nawiązywanego połączenia.
- Gdzie jesteś? – powitał go wyraźnie zdenerwowany mężczyzna.
- Znalazłem Mateusza w toalecie, wyglądał jakby miał za chwilę paść, więc nie mogłem go tak zostawić – westchnął, tłumacząc mu się. Marcin milczał przez długą chwilę, a Rafał jakoś nie miał ochoty przerywać tej ciszy, bo nie wiedział, co mógłby powiedzieć.
- A ty jesteś poczciwym Samarytaninem – sarknął, na co drugi mężczyzna zmarszczył niezadowolony brwi. Wiedział, że nie zrobił najlepiej zostawiając go, ale, do ciężkiej cholery, nie mógł wtedy tak po prostu zignorować Mateusza.
- Słuchaj, gdybym ja mu nie pomógł, padłby gdzieś tam koło kibla i czekał, aż ktoś stwierdzi, że wypadałoby wezwać karetkę.
- Mogłeś chociaż mi coś powiedzieć. Siedziałem tam jak ten debil i myślałem, że może po prostu znalazłeś sobie kogoś na szybki numerek w kiblu – burknął do słuchawki, na co Rafał odetchnął tylko cierpiętniczo.
- Mogłem powiedzieć – przyznał po chwili. – Ale zrozum, że Mateusz ledwo mógł ustać, naprawdę nie mogłem go tam zostawić…
- Mogłeś – przerwał mu. – Mogłeś po prostu zadzwonić po karetkę. Gdzie teraz jesteś?
Rafał zacisnął usta w wąską linię. Chciałby już zakończyć tę męczącą rozmowę.
- U niego.
- Zależy ci na nim, nie? – zapytał nagle.
- Co? – odparł głupio, zbity z pantałyku. Nie spodziewał się tak otwartego pytania.
- Zależy ci na nim, ale mimo to go oszukujesz. Nic, tylko pogratulować. Wiesz co, Rafał? Zrób coś z tym swoim życiem. Albo Martyna, albo Mateusz, nie możesz oszukiwać obojga, bo w końcu zostaniesz sam. – Rafał nawet nie zdążył mu odpowiedzieć, w słuchawce rozległ się dźwięk przerwanego połączenia.
Spojrzał na telefon z zastanowieniem. Oczywiście, że nie chciał ich oszukiwać, ale co miał zrobić? Powiedzieć Mateuszowi: „Tak przy okazji to jestem żonaty, ale mam nadzieję, że to nic nie zmienia”?
Przeczesał z ciężkim westchnieniem włosy, wbijając wzrok w jasną ścianę kuchenną. Jak na razie przecież było dobrze. Po co cokolwiek zmieniać, skoro jest dobrze?
Do jego świadomości wdarł się jakiś bliżej niezidentyfikowany dźwięk. Zacisnął powieki, przewracając się na bok, jakby miał nadzieję, że w ten sposób uda mu się od tego uciec i będzie mógł dalej spać. Odgłosy z minuty na minutę wzbierały jednak na sile, a on tak bardzo nie chciał wstawać. Było mu ciepło i przyjemnie, na dodatek wciąż czuł się zmęczony.
Wbił zaspane spojrzenie w zieloną ścianę, wsłuchując się w przyjemny, męski śpiew i dźwięk gitar.
I think it's time we stop, children, what's that sound. Everybody look what's going down.*
Podniósł się, ziewając przy okazji rozdarcie. Jego wzrok automatycznie powędrował na postać leżącą tuż obok, całkowicie przykrytą kołdrą, spod której wystawała tylko czupryna. Mężczyzna uśmiechnął się do siebie, po czym przeniósł spojrzenie na wibrujący telefon leżący na stoliku do kawy.
Zgrabnie przeszedł nad śpiącym Mateuszem, łapiąc za aparat.
- Telefon – powiedział do chłopaka, szturchając go i podkładając mu urządzenie do ucha. Nie spotkał się jednak z żadną odpowiedzią, więc zdarł z młodszego kołdrę. – Ej – spojrzał na ekran – Bartek dzwoni.
Mateusz spał jednak jak zabity z lekko uchylonymi ustami. Rafał westchnął ciężko, odkładając aparat, który już po chwili przestał dzwonić. Przecież nie będzie odbierać cudzych telefonów, a jakoś nie chciał budzić teraz chłopaka. Wczoraj miał naprawdę ciężki wieczór, który, jak widać, doszczętnie go wymęczył. W nocy budził się, wymiotując samą żółcią albo herbatą, którą robił mu Rafał. Mężczyzna był wtedy gotów, aby w każdym momencie wskoczyć do samochodu i zawieźć dzieciaka do szpitala, na szczęście koło czwartej nad ranem Mateusz zasnął i śpi tak do teraz.
Wstawił wodę na herbatę, przysiadając na taborecie i błądząc zaspanym wzrokiem po kuchennych szafkach. Niemal od razu przypomniały mu się wczorajsze słowa Marcina.
Czy miał wyrzuty sumienia, że okłamuje Mateusza? Oczywiście, że miał, ale przecież nie są w jakimś związku. Uprawiali raz seks i tyle… Chociaż z drugiej strony lubił młodego. Chłopak miał ciekawe poglądy, zainteresowania i marzenia.
No, a wczoraj, jak go zobaczył przy tej umywalce, to po prostu czuł, że nie może go zostawić. Wtedy to dopiero miałby wyrzuty sumienia i już nawet Marcin go nie obchodził.
Z zamyślenia wyrwał go gwizdek czajnika. Dlaczego to wszystko musi być takie pokręcone?
Zrobił sobie herbatę, po czym usiadł na krześle przy stole. Nie miał pojęcia, co powie Martynie, nie było go przecież całą noc w domu. Westchnął ciężko, garbiąc się i wodząc wzrokiem za parą unoszącą się znad kubka.
Okłamywał wszystkich dookoła. Wszystkich, na których mu zależało. Przetarł zmęczoną twarz dłońmi, zdając sobie sprawę, że teraz to już jest trochę za późno na próbę naprawy swoich błędów.
A zresztą przecież było dobrze. Jak mówi stare przysłowie: „Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”.
I think it's time we stop, children, what's that sound. Everybody look what's going down.
Uniósł głowę, wsłuchując się w znaną już melodię. Westchnął ciężko, wstając i wchodząc do salonu, gdzie spał Mateusz. Telefon leżący na stoliku wibrował i wygrywał akordy piosenki, która rozbrzmiewała w pomieszczeniu, nie budząc jednak właściciela aparatu.
Rafał sięgnął po komórkę, szturchając chłopaka, który nawet nie reagował na próbę pobudki.
- Mateusz… - westchnął zrezygnowany mężczyzna, po czym nacisnął na zielony klawisz, przykładając słuchawkę do ucha. Nie miał chyba serca obudzić chłopaka, kiedy pamiętał jak ciężka była dla niego noc. – Tak?
- Mateusz?! Gdzie ty, do cholery, jesteś?! – wydarł się głos w telefonie. Mężczyzna zmarszczył brwi, słysząc takie powitanie.
- Mateusz śpi – powiedział po chwili. – Z tej strony jego… - zawahał się – kolega, Rafał.
- To go, kurwa, obudź! Taki zapierdol w studiu, a ta pizda śpi?! – No cóż, czegoś takiego się nie spodziewał.
- Wczoraj miał pewne problemy… - zaczął wyjaśniać, próbując jakoś uratować chłopaka, na którego temat toczyła się rozmowa.
- Gówno mnie obchodzi, co wczoraj wziął! – przerwał mu, na co Rafał zamilkł. A więc to nie był pierwszy raz Mateusza? – Obudź go, bo mamy napięty grafik i nie może pozwolić sobie teraz na spanie!
Starszy mężczyzna westchnął, odpowiadając coś jeszcze i zakończając rozmowę. Nachylił się nad Mateuszem, mocniej potrząsając jego ramieniem.
Minął sąsiadkę z grubym jamnikiem, uśmiechając się do niej wymuszenie i witając się z nią. Ta odpowiedziała mu ochoczo, a pies łypnął na niego swoimi guzikowymi oczami. Skrzywił się nieco, wchodząc do klatki i kierując się do windy. Nacisnął na przypalony i pożółkły guzik, czekając.
W końcu ta nadjechała. Stare drzwi otworzyły się z nieprzyjemnym skrzypnięciem, wypuszczając ze środka mocno wymalowaną nastolatkę. Dziewczyna trzymała w dłoni papierosa, w ogóle nie przejmując się, że w windzie był zakaz palenia. Zaciągnęła się ostatni raz, rzucając niedopałek na podłogę windy, po czym zmierzyła go nieprzyjemnym spojrzeniem, wymijając go i przy okazji trącając swoją torebką.
Westchnął ciężko, wchodząc do śmierdzącej papierosowym dymem windy. Gdyby tylko był to jedyny zapach, jaki unosił się w pomieszczeniu, to nie byłoby tak źle… Odór moczu i kurzu mieszał się w jedno, tworząc nieprzyjemną mieszankę.
Nienawidził tego wszystkiego. Tego starego, komunalnego osiedla, tego bloku i jego mieszkańców. Co dzień było tak samo, wszystko tworzyło zataczającą się monotonię, którą, na szczęście, w końcu udało mu się przerwać.
Uśmiechnął się, wybierając odpowiedni guzik z piętrem i czekając, aż drzwi się zamkną, a winda ruszy.
Nawet, jeżeli nie chciał tu wracać. Nawet, jeżeli najchętniej wysiadłby z tej windy, pognał na parking do swojej zdezelowanej Cordoby, to i tak czuł, że wiele w jego życiu się zmieniło i to dodawało mu siły, żeby stanąć przed drzwiami ich wspólnego mieszkania, złapać za klamkę i tam wejść.
Tak też zrobił. Stanął przed drzwiami ich wspólnego mieszkania, złapał za klamkę i wszedł.
- Rafał? – Niemal od razu dobiegł go głos z salonu.
- Tak – odparł, ściągając buty. Z pokoju dziennego wyszła Martyna. W dresach, z nieuczesanymi, niedbale związanymi włosami i bez makijażu. Zamarł na chwilę, widząc ją w takim stanie.
- Nie byłaś w pracy? – zapytał o to, co pierwsze nasunęło mu się na myśl.
- Nie, klasy, z którymi mam lekcje, wyszły do kina – wytłumaczyła, wchodząc do kuchni i nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
Poczuł jak coś ściska go w gardle. Poczucie winy?
- Cały dzień siedziałaś w domu? – zadał kolejne głupie pytanie. Kobieta otworzyła lodówkę, stojąc do niego plecami.
- A co miałam robić? – prychnęła. – Ciebie w tym domu nie ma od wczoraj. – Złapała za karton mleka, otwierając go i pijąc z gwintu.
Przełknął ślinę, teraz czując się już naprawdę winny. Coś mu podpowiadało, że nie może tak jej okłamywać. Powinien jej powiedzieć, tylko jak? W jaki sposób? Jak na to zareaguje? Był tchórzem. Nie dość, że niszczył życie sobie i jej, to jeszcze nie potrafił tego naprawić.
- Martyna… - zaczął.
- Gdzie byłeś? – przerwała mu, odstawiając z hukiem karton mleka na blat stołu. Zmarszczył brwi, zastanawiając się chwilę. Nie było sensu z nią o tym rozmawiać, kiedy była w takim stanie.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni, wchodząc do salonu.
- Pytam, gdzie byłeś?! – krzyknęła. – Rafał… mam już dosyć – dobiegł go jeszcze zduszony szloch.
Leżał nieruchomo na plecach, wpatrując się w ciemny sufit, wsłuchując się w równomierny oddech Martyny leżącej tuż obok niego. Było coraz gorzej. Czuł, jak powoli zatapia się w bagnie albo raczej w swoich kłamstwach.
Ona mu już nie wierzyła. Wiedziała, że coś jest nie tak. Chyba nawet wiedziała to już od dłuższego czasu, ale po prostu nie chciała tego wyciągać na wierzch, aż w końcu coś w niej pękło.
Odetchnął ciężko, przewracając się na bok, plecami do małżonki. Wolałby być u Mateusza, żeby zamiast Martyny leżał obok niego Mateusz. Poprzednia noc, mimo ciągłej opieki nad chłopakiem, była znacznie lepsza od tych spędzonych z małżonką.
- Rafał? – dobiegł go za plecami cichy, nawet nieco drżący głos Martyny. Przełknął ślinę, wtulając policzek w poduszkę.
- Hm? – odmruknął.
- Masz kogoś… prawda? – Jego oczy otworzyły się szerzej, kiedy padło to pytanie. Serce na chwilę aż zwolniło swoje bicie, żeby później zacząć pracę jeszcze intensywniej.
- Skąd ten pomysł? – odparł, choć miał świadomość, że to jest idealny moment, aby wreszcie jej powiedzieć, że nie jest tym, za kogo go miała, jednak…
- Nie jestem głupia, widzę, że coś jest nie tak. Ciągle cię nie ma w domu ostatnio, a jak wracasz to jesteś taki zadowolony. Na początku myślałam, że będę to po prostu ignorować i udawać, że tego nie widzę, ale już nie mogę. – Głos coraz bardziej drżał, aż w końcu się załamał. Przerwała na chwilę, zupełnie jakby zbyt wiele ją to kosztowało. – Masz kogoś, prawda?
Tak, lepszej okazji od tej nie dostanie. Mógłby jej wszystko powiedzieć… Mógłby. Ale był tchórzem.
- Ja pierdolę! – zaśmiał się Rudy, spoglądając na kartkę. – Serio, może odpuśćmy sobie już ten gejowski klub? Bo te utwory mnie przerażają – pokręcił rozbawiony głową.
- Ale zapłacą nam za ten występ – mruknął zamyślony Mateusz. – Nikt nam jeszcze nie płacił za koncerty, to mógłby być dobry początek.
- Ta, w barze dla ciot! – prychnął, podając kartkę Kędziorowi. Mateusz odchrząknął znacząco, gromiąc go spojrzeniem. – No sorry, ale nie uśmiecha mi się to. – Wzruszył ramionami.
- Już widzę Grzecha śpiewającego Dancing Queen! – parsknął nagle Bartek, wczytując się w listę utworów. – O, albo: It’s fun to stay at the Y.M.C.A.* – zanucił, prawie że dusząc się śmiechem, za co został obdarzony zblazowanym spojrzeniem Grzecha. – O Boże! Muszę to usłyszeć, muszę – pokręcił głową z szerokim uśmiechem.
- Kolejny powód, dla którego nie chcę tam grać – mruknął Rudy. – Zobacz jakie pedalskie utwory!
- Ale będziemy mogli zagrać też swoje. W końcu to gejowski klub, nie zagramy tam przecież heavy metalu. – Przewrócił oczami, trochę zirytowany postawą Rudego. Wszystko załatwił, nawet udał się do szefa klubu, żeby wszystko z nim obgadać, a ten jak zwykle kręcił nosem. Wiedział, że kiedyś po prostu nie wytrzyma i mu porządnie przyłoży, miał tylko nadzieję, że to się nie stanie dzisiaj.
- Dobra, w sumie możemy zagrać – odezwał się dotąd milczący Grzechu, drapiąc się w tył głosy. – Nażremy się wstydu, ale przynajmniej nam zapłacą. I zagramy też coś swojego, czyli nie jest tak źle.
- O rany! Czyli jednak usłyszę jak śpiewasz Dancing Queen! – wtrącił rozbawiony Kędzior, na co Grzechu odpowiedział tylko obojętne:
- Zamknij się.
* Myślę, że czas się zatrzymać, dzieci. Co to za odgłos? Każdy patrzy, co dzieje się dookoła. (Buffalo Springfield - For what its worth)
* Fajnie jest w Y.M.C.A (Village People - Y.M.C.A)