My jesteśmy krasnoludki 2
Dodane przez Aquarius dnia Stycznia 19 2012 11:16:50
Następnego dnia słońce jak zwykle obudziło go, pieszczotliwie głaszcząc promieniami po twarzy. Nie spiesząc się otworzył oczy, przeciągnął się leniwie i wstał z łóżka. Przez cały czas uśmiechał się zadowolony. Nie tylko dzień był piękny, ale i sen całkiem przyjemny. Nie spiesząc się w ogóle zabrał się za poranną toaletę, a potem za śniadanie. Po skończonym posiłku wyszedł do ogrodu zerwać trochę kwiatów rumianku, będą idealnie wyglądały w salonie. Jeszcze tylko zajrzał do skrzynek. Jak się można było spodziewać, listów nie było żadnych, za to cała sterta zamówień. Wszedł do chatki, włożył kwiaty do wazonu i usiadłszy przy kuchennym stole zaczął przeglądać zamówienia. Nie był wśród nich nic, co budziłoby niepokój, bo na przykład termin był zbyt krotki. Zwykłe zamówienia. Z wyjątkiem jednego przy którym serce zabiło mu mocniej. Kowadełko chciał, oprócz codziennej porcji muf inek, duży placek rabarbarowy. To będzie świetny pretekst żeby go odwiedzić osobiście!. Podniecony tą perspektywą Bezik zabrał się w końcu do roboty. Na początek postanowił zrobić trochę „waluty” dla kurierów. Na początku próbował różnych wypieków i na koniec okazało się, iż myszki najbardziej wolą te najprostsze ciasteczka z rodzynkami. Najprostsze, bo przepis był bardzo prosty i robiło się je bardzo szybko.
Kiedy już ciasteczka stygły na parapecie, Bezik zabrał się za muf inki dla kowala. Kiedy już je skończył, stwierdził, że do obiadu zostało już niewiele czasu, więc nie było sensu rozpoczynać pracy nad tęczowym ciastem. Postanowił więc posegregować wszystkie zamówienia na te bardziej ważne i mniej ważne, w zależności od terminu na jaki mają być przygotowane. Kiedy już miał wszystko posegregowane, stwierdził, ze jednak zdąży zrobić jeszcze jeden placek przed obiadem. Na szczęście miał wszystkie składniki. Zostało jeszcze piętnaście minut pieczenia, gdy odezwał się wioskowy dzwon nawołujący na obiad. Cierpliwie odczekał ten czas, wyjął cisto do ostygnięcia i szybko pobiegł na obiad. Jadł z niecierpliwością. W jego głowie siedział placek dla kowala, chciał go zrobić jak najszybciej i jak najszybciej go zanieść. Obiad skończył w rekordowym tempie i wrócił do chatki.
Był wesoły jak nigdy dotąd. Puścił sobie „leśny chór” i cicho pogwizdując zabrał się za robienie placka. W czasie kiedy placek się piekł, wciąż wesoło pogwizdując przełożył muf inki do pudełka i schował ciasteczka z rodzynkami do stojącego na lodówce ogromnego słoika.
- Zdążę jeszcze chyba skoczyć do Grosika – mruknął patrząc na zegarek.
Spisał na kartce co mu potrzeba, wziął torbę i pobiegł d sklepu. Chciał szybko zrobić zakupy i wracać do ciast dla kowala, ale jak na złość Grosikowi zebrało się akurat na pogaduszki, efektem czego jak wrócił do domu, okazało się iż placek spalił się całkowicie. Wściekły wyrzucił resztki do kosza i wziął się za robienie nowego placka. Jak na profesjonalistę przystało, Bezik miał dwa piekarniki, wiec kiedy już placek dla Kowadełka się piekł, on zabrał się za robienie kolejnego. Oba powinny akurat upiec się się w tym samym czasie.
Kiedy już oba placki stygły, Bezik pobiegł do łazienki. Umył się dokładnie, łącznie z włosami. Stojąc przed lustrem uważnie obejrzał całą twarz. Odetchnął z ulgą, żadnych pryszczy. Jakby to wyglądało, gdyby poszedł do Kowadełka, a tu na jego twarzy siedziałby ogromny, ohydny pryszcz? Ohyda. Aż wzdrygnął się na samą myśl. Szybko ogolił się i wysuszył włosy układając je szczotką. Kiedy skończył, przejrzał się w lustrze i skrzywił, nie podobało mu się to co zobaczył. Jęknął w duchu, dlaczego wszystko się dzisiaj sprzysięgło przeciwko niemu? Najpierw placek, a teraz te złośliwe włosy? Zmoczył je dokładnie wodą i wysuszył ponownie, tym razem w ogóle nie używając szczotki. W najgorszym wypadku po prostu zwiąże je w kitkę. Kiedy w końcu skończył, spojrzał znowu w lustro i uśmiechnął z zadowolenia. Chyba jednak przestanę używać szczotki, pomyślał. Z lustra spoglądała na niego para błękitnych oczu spod grzywki blond włosów opadających miękko falami na ramiona. No, teraz można iść! Z sercem bijącym ze zdenerwowania przebiegł do sypialni i zaczął grzebać w szafie, zastanawiając się, co włożyć.
- Nie, to już jest za małe, to zbyt krzykliwe, tego w życiu nie założę, ale trzymać trzeba, bo to prezent od Stokrotki – mruczał przerzucając ze zniecierpliwieniem ubrania. W końcu zdecydował się na spodnie w kolorze zgniłej zieleni i pasującą do nich kolorystycznie koszulę z długim rękawem, której rękawy podwinął dokładnie. Spojrzał w lustro znajdujące się w jednym ze skrzydeł szafy i uśmiechnął się. Idealnie! Z sercem bijącym z podniecenia przeszedł do kuchni i ostrożnie zapakował wypieki dla kowala do pudełek, a potem do torby. Wyszedł z chatki. Odległość dzielącą jego chatkę od chatki kowala przebył prawie biegiem. Tuż przed płotem stanął na chwilę, by uspokoić rozkołatane serce. Wszedł do ogródka i zastukał do drzwi. Nie musiał długo czekać, żeby otworzyły się.
- Witaj – uśmiechnął się najładniej jak umiał. – Przyniosłem ci twoje zamówienie.
- Ja miło z twojej strony – kowal odwzajemnił uśmiech – chociaż niepotrzebnie się fatygowałeś. Wystarczyło wysłać list.
- Ach – Bezik machnął ręką. Miał nadzieję iż wyszło to w miarę niedbale, chociaż w głębi duszy bardzo się denerwował. – Nie miałem specjalnie nic do roboty, więc pomyślałem, że się przejdę i ci przyniosę. Proszę – wyciągnął w stronę kowala pakunek.
Ten zajrzał do pudełka i, jak to miał w zwyczaju, wsadził jedną muf inkę w całości do ust. Po chwili jego twarz rozświetlił uśmiech.
- I jak tu nie kochać tych twoich muf inek – westchnął, przez cały czas uśmiechając się.
- Zawstydzasz mnie – mruknął Bezik rumieniąc się.
- Kiedy to prawda – kowal roześmiał się. – Wejdź, zaraz ci zapłacę – otworzył szerzej drzwi.
- Ach, nie chciałbym przeszkadzać – bąknął Bezik, chociaż w głębi duszy modlił się, żeby kowal zaczął nalegać.
- Ależ nie przeszkadzasz. - A jednak marzenie Bezika spełniło się.
- No dobrze – powiedział i wszedł do środka. Jego serce biło jak oszalałe.
Już chciał coś powiedzieć, gdy nagle usłyszał głos jakiejś kobiety dobiegający z głębi chatki:
- Hej, długo jeszcze?
- Już idę! – odkrzyknął kowal w stronę wołającej i odwrócił się do Bezika: - Może wejdziesz dalej, chciałbym ci kogoś przedstawić.
W tym momencie Bezik poczuł się rozczarowany. Miał nadzieję, że pobędzie z Kowadełkiem sam chociaż przez chwilę, a tu nagle pojawiła się jakaś kobieta. Chociaż z drugiej strony był ciekawy co to za kobieta. Na pewno nie była to jego dziewczyna, Turkaweczka, bo ona wyjechała do miasta uczyć się. Zaintrygowany wszedł za gospodarzem do salonu i przystanął zszokowany. Przy stole siedział… Kowadełko! Nie, to niemożliwe! Potrząsnął głową, ale drugi Kowadełko nie zniknął. Zamiast tego wstał i podszedł do niego.
- Beziku – odezwał się ten Kowadełko, który otworzył mu wcześniej drzwi – pozwól, że ci przedstawię, moja siostra Lilijka. Lilijka, to nasz wioskowy cukiernik, Bezik.
Dopiero teraz Bezik zauważył, że ten drugi Kowadełko nie ma brody, a jego klatka piersiowa jest nieco bardziej wypukła. Czyżby to był biust? Nie wiadomo czemu zaczerwienił się.
- Witaj, miło mi poznać – wybąkał zmieszany i uciekając wzrokiem w bok wyciągnął rękę na powitanie.
- Jaki słodki – roześmiała się Lilijka i objąwszy Bezika uściskała go mocno. – Kowadełko, nie sądziłam, że masz takich słodkich przyjaciół.
Kowal roześmiał się.
- A żebyś ty wiedziała jakie świetne ciasta on piecze. A zwłaszcza te jego muf inki… - rozmarzył się. - Niebo w gębie.
- No wiesz – fuknęła Lilijka – to ja myślałam, że ty tu będziesz usychał za rodziną, a ty widzę, urządziłeś się tu całkiem nieźle. Musisz uważać na niego – zwróciła się do cukiernika – jak się do ciebie przyczepi, to już się od niego nie uwolnisz.
- Lilijka! – Odezwał się z wyrzutem w głosie kowal.
- Coś wiem na ten temat – mruknął Bezik. – Codziennie dziesięć muf inek.
- No proszę, no proszę – zdumiała się Lilijka – a w domu nigdy nie przepadałeś za słodyczami.
- Bo nie przepadam – burknął kowal. - To tylko te jego muf inki. A ty jak będziesz się tak zachowywać to nie dostaniesz placka! – krzyknął desperacko.
- O, masz jakiś? – Lilijce zaświeciły się oczy.
- Prosiłem Bezika, żeby specjalnie upiekł. Ale nie dostaniesz jak będziesz się tak zachowywać.
- Dawaj, dawaj! – powiedziała ze zniecierpliwieniem kobieta, a jej oczy zaświeciły się dziwnym blaskiem.
- No dobra, już daję – mruknął kowal. – Poczekaj chwilę, tylko pokroję.
- To ja już może sobie pójdę – bąknął niepewnie Bezik.
- No co ty! – wykrzyknęła Lilijka. – Dopiero co przyszedłeś. – Poza tym chciałabym cię lepiej poznać.
- Mnie? –zdziwił się. – Dlaczego?
- Bo jesteś taaaaaki słodki – uśmiechnęła się. – Siadaj – wskazała ręką na stół. – I opowiadaj.
- Co mam opowiadać? – spytał niepewnie cukiernik siadając przy stole.
- Wszystko. O sobie.
- Ale tu nie ma nic ciekawego do opowiadania. – bąknął. – Może lepiej ty opowiedz coś o sobie. Nie wiedziałem, że Kowadełko ma siostrę.
- Och, ma jeszcze brata.
- Naprawdę?
Tymczasem Kowal wrócił z kuchni z talerzykami i pokrojonym ciastem.
- Mam nadzieję, że nie obgadujecie mnie? – spytał żartobliwie.
- Ależ skąd – odpowiedzieli szybko jednocześnie.
- Masz rację, niebo w gębie – powiedziała Lilijka, kiedy spróbowała placka.
- No przecież mówiłem!
- Przepraszam… - bąknął nieśmiało Bezik w stronę kobiety. – Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale to twoje imię… Zupełnie do ciebie nie pasuje. Jesteś taka… ogromna to znaczy, chciałem powiedzieć, umięśniona, zupełnie jak Kowadełko, a to imię pasuje do kobiety delikatnej i wątłej.
Lilijka roześmiała się.
- To wina naszej mamy. Jak się urodziłam miała nadzieję, ze będę taka jak ona, ale okazało się, że także poszłam w ślady ojca i zostałam kowalem.
- Także? – zainteresował się Bezik.
- Widzisz – odezwał się Kowadełko – w naszej rodzinie jakoś tak się utarło, że wszyscy są kowalami. Mężczyźni i kobiety. Bez wyjątku.
- Tylko nasza mama była wątła i delikatna –wtrąciła się Lilijka. – I miała nadzieję, że ja też taka będę. Niestety, nie dość, że też zostałam kowalem, to w dodatku poślubiłam kowala – roześmiała się.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Mój Zazu jest najwspanialszym kowalem na świecie!
- Tak? To dlaczego go zostawiłaś i przyjechałaś do mnie? – mruknął Kowadełko.
- Bo jest głupi jak but! – sapnęła gniewnie Lilijka.
- Pokłócili się i Lilijka przyjechała na parę dni do mnie – wyjaśnił Kowadełko Bezikowi. – Zanim jej przejdzie złość, pomoże mi trochę w pracy. Ostatnio trochę się jej nazbierało.
- A ty Beziku, dlaczego zostałeś cukiernikiem? – zainteresowała się kobieta. –Twoi rodzice też byli cukiernikami?
- Ach nie – zaprzeczył Bezik. – Mój ojciec był kronikarzem, a mama pracowała w przedszkolu. Chcieli żebym też został kronikarzem i przejął posadę ojca, ale ja wolałem piec ciasta. I tak już zostało, zostałem cukiernikiem i osiedliłem się tutaj, gdzie wcześniej moja siostra znalazła męża.
- A ty masz już żonę? – indagowała dalej Lilijka.
- Hej, przestań, to nie wypada! – krzyknął oburzony Kowadełko.
- Ależ dlaczego? – zdziwił się Bezik. – Nie, nie mam – odpowiedział spokojnie na pytanie.
- To świetnie! – wykrzyknęła radośnie Lilijka, a widząc zdumioną minę cukiernika poprawił się szybko: - och, to znaczy chciałam powiedzieć: to smutne mieszkać tak samemu.
- Dlaczego? – zdziwił się Bezik. – Jest dobrze jak jest.
- A jest jakaś dziewczyna, która ci się podoba?
Bezik nic nie odpowiedział, tylko zaczerwienił się. Przecież nie mógł powiedzieć Lilijce, że interesuje go jej własny brat.
- Ja już sobie lepiej pójdę – bąknął. – Mam jeszcze trochę pracy. – I ruszył w stronę wyjścia.
- Wpadnij jeszcze kiedyś! – krzyknęła za nim Lilijka.
- Bezik… – odezwał się kowal, kiedy już stali przy drzwiach.
- Tak?
- Przepraszam za nią – odparł z zakłopotaniem. – Ona zawsze była tak bezpośrednia.
- Ależ nic się nie stało – Bezik uśmiechnął się ciepło. – Bardzo miła z niej osoba. Dobranoc.
- Dobranoc.
Bezik szybko ruszył do swojej chatki. Kiedy dotarł na miejsce, przypomniał sobie, ze przecież musi jeszcze skończyć tęczowe ciasto. Westchnął ciężko. Znowu go czeka nieprzespana noc. Ale nic to! Przynajmniej porozmawiał sobie z Kowadełkiem i poznał jego siostrę. Chociaż prawdę powiedziawszy przerażała go ona trochę. Była zupełnie taka jak Kowadełko, szeroka i umięśniona. A kobieta powinna być urocza i delikatna. Westchnął ciężko. Szybko przebrał się w coś bardziej domowego i zabrał się za robienie tęczowego ciasta. A ponieważ praca szła mu całkiem dobrze, więc z rozpędu zaczął też robić pozostałe ciasta. Kiedy w końcu nadszedł ranek, tęczowe ciasto było prawie gotowe, a pozostałych placków narobił na dwa dni. Dzięki temu będzie mógł sobie zrobić dzień wolnego. Uśmiechnął się zadowolony. Właśnie kończył sprzątać w kuchni, gdy nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Otworzył i zobaczył biała myszkę z przywiązanym do grzbietu listem. Odwiązał go i zaczął czytać ignorując zupełnie świergotanie myszki.
- Poczekaj chwilę, zaniesiesz odpowiedź – powiedział kiedy skończył czytać i zniknął w środku. Szybko naskrobał na kartce papieru kilka słów, zawinął ją w rulonik i zawiązał. Potem przeszedł do kuchni, wyciągnął z szuflady niewielki płócienny woreczek i włożył do niego cztery ciasteczka z rodzynkami. Wyszedł przed chatkę, gdzie czekała na niego, wyraźnie zła myszka.
- Wybacz – uśmiechnął się. – Zaniesiesz ten list do osoby, która cię do mnie przysłała.
Myszka cos fuknęła po swojemu i odwrócił się chcą odejść, ale Bezik zatrzymał ją mówiąc:
- To nie chcesz ciasteczek? Aż cztery – wyciągnął przed siebie woreczek.
Jak się spodziewał, myszka szybko do niego podskoczyła i z niecierpliwością zaczęła drapać woreczek próbując dostać się do jego zawartości.
- Zaczekaj, pomogę ci – Bezik zaczął się śmiać. Rozwiązał woreczek i wyjął jedno ciasteczko. Dał je myszce i zawiązał woreczek, mówiąc: - resztę będziesz miała na później, dobrze? Rdeścik pomoże ci otworzyć woreczek. Ale musisz zanieść list – dodał szybko, bojąc się, że myszka ucieknie mu.
Na szczęście zwierzątko pokiwało twierdząco główką i nadstawiło szyję. Bezik sprawnie przymocował jej na plecach list, a woreczek przywiązał do szyi, tak, żeby nie przeszkadzał jej, gdy będzie biegła. Kiedy myszka pobiegła wypełnić misję, Bezik zajrzał do skrzynek. Jak zwykle żadnych listów i jakieś zamówienia. Właśnie je przeglądał, gdy usłyszał wesołe głosy:
- Hej, hej!
Podniósł głowę i zobaczył idącego w jego kierunku kowala z siostrą. Uśmiechnął się i pomachał do nich.
- Wczoraj, z tego wszystkiego zapomniałem ci zapłacić – powiedział Kowadełko, kiedy już podeszli.
- Nic się nie stało – Bezik uśmiechnął się.
Kowal bez słowa wyciągnął z kieszeni odliczoną gotówkę.
- Masz piękną chatkę – odezwała się Lilijka, uśmiechając się szeroko. – W środku tez pewnie musi być uroczo. Może byś mnie oprowadził?
- Lilijka! – burknął rozeźlony kowal.
- No co? –z dziwiła się kowalka. – Skoro mi się podoba…
- Lepiej już chodźmy – przerwał jej szybko Kowadełko i pociągnął.
- Ach, Kowadełko… - odezwał się Bezik.
- Tak?
- Wybacz, ale nie zrobiłem dzisiaj muf inek dla ciebie. Całą noc robiłem zamówienia i szczerze mówiąc zapomniałem o tobie. Ale jak tylko się trochę prześpię, to ci zrobię.
- Nie ma problemu – kowal uśmiechnął się. – Dobra, idziemy – pociągnął siostrę, która chciała coś jeszcze powiedzieć.
Bezik wszedł do domu. Położył zamówienia na stole w kuchni i przeszedł do sypialni. Oczy zamykały mu się praktycznie same, więc dał sobie spokój ze śniadaniem, tylko rozebrał się i poszedł spać. Zasnął momentalnie.

***

Właśnie zapadła noc. Kropelka wyszedł przed chatkę i spojrzał w niebo. Uśmiechnął się. Jak zwykle jego przepowiednie sprawdziły się, na niebie nie było ani jednej chmurki, słoneczko świeciło, a teraz była świetna okazja by zbadać gwiazdy pod kątem pogody na kilka najbliższych dni. Wrócił do chatki, a następnie przeszedł do obserwatorium, które było dobudowane do chatki. Podszedł od umieszczonej w ścianie korbki i zaczął nią kręcić powoli otwierając kopulasty dach. Kiedy już otworzył się cały, podszedł do stojącego na centralnym miejscu teleskopu, przysunął do niego niewielki stoli na którym leżał zeszyt i różne, tylko jemu znane, przyrządy pomagające mu przewidywać pogodę. Usiadł w fotelu i kręcąc kolejną korbką wysunął teleskop poza krawędź dachu. Obserwując gwiazdy robił notatki. Przez cały czas mamrotał do siebie:
- Konstelacja wodnika jest dzisiaj widoczna jak nigdy dotąd. To dobrze, znaczy, że większych burz nie powinno być. Oj, nie ładnie, baran znowu schował się za chmurami. Znowu nas czeka krótki deszczyk w ciągu dnia. Ale to na szczęście dopiero za dwa dni. Mam nadzieję, że na święto wiosny nie schowa się znowu. Nie byłoby dobrze żeby w tak ważnym dniu nie dopisywała pogoda. O, na północy duże zagęszczenie cumulonimbusów*. Mam nadzieję, że zanim do ans dojdą, to zdążą się wypadać.
Kiedy w końcu skończył, pokręcił korbką i zmienił położenie teleskopu kierując go na wioskę. Z racji wykonywanego zawodu jego chatka postawiona była na wzniesieniu i prowadziła do niej cała masa schodków wykutych w skale i poukładanych tak, że wkomponowywały się w krajobraz sprawiając wrażenie naturalnych tworów natury, a nie takich zrobionych ręką krasnoludzką. Dzięki takiemu położeniu chatki Kropelka mógł obserwować chmury i gwiazdy, nie martwiąc się, że coś zasłoni mu widok. A oprócz tego, do czego nie przyznał się przed nikim, lubił wieczorami spoglądać na wioskę i podglądać innych. Teraz właśnie postanowił sobie trochę popodglądać życie w wiosce.
- O, Bezik pracuje, znaczy, że ma pełno zamówień. Co to się dziwić, jego placki są zabójcze. Będę musiał sobie jakiś zamówić, dawno nie jadłem nic słodkiego. Hm, Lewatywka znowu ma tego upierdliwego krasnala hipochondryka. Ja nie rozumiem, jak on może z nim wytrzymać. Dzwoneczek znowu nie zasłoniła okna w łazience, mogę zobaczyć nawet pieprzyki na jej pośladku. Były by całkiem kuszące, gdyby była krasnalem. Hehe, Chochelka znowu pokłócił się z żoną, ciekawe o co tym razem poszło. No tak, Igiełka znowu obijał się cały dzień i teraz musi siedzieć i szyć. Nie widzę łodzi Raczka, pewnie jeszcze łowią z synem, znaczy, że jutro pewnie będą na obiad pyszne mirungi. Super! Ciekawe co ciekawego Bursztynek dzisiaj zrobił. Ma wyjątkowo zadowoloną minę. – Na koniec przesunął teleskop w miejsce, które go najbardziej interesowało. W pewnym oddaleniu od wioski znajdowała się jaskinia w której mieszkał obiekt jego cichych westchnień. Wyostrzył teleskop i zajrzał przez okno. Jedno jedyne okno, które dawało mu możliwość zajrzenia do chatki Skarbka, niestety tylko do salonu. Zajrzał wiec do środka i nic nie zobaczył z wyjątkiem buzującego wesoło na kominku ognia. Znaczy, że Skarbek jeszcze pracuje. Zwiększył pole widzenia i zobaczył wydobywający się z góry dym. Znaczyło to, że górnik siedzi w swoim warsztacie i przetapia wydobyte złoto oraz oczyszcza pozostałe kamienie. No tak, przecież jutro Bursztynek odbiera od niego cały towar. Skarbek regularnie raz w miesiącu wydobyte kamienie oddawał Bursztynkowi. Zawsze robił to tego samego dnia, bez względu na to ile wydobył i czego. Ach, Kropelka westchnął, szkoda, ze nie może z nim porozmawiać swobodnie. Kiedyś spróbował i nic z tego nie wyszło. Skarbek to generalnie strasznie małomówny krasnal. Ożywia się jedynie gdy mówi o tych swoich kamieniach. Może o nich mówić godzinami, a oczy błyszczą mu przy tym niczym ogień na kominku. Niestety Kropelkę zupełnie to nie interesowało, on mógł rozmawiać pasjonująco o chmurach. Chmury to coś tak pięknego, ze aż brak słów. No cóż, może kiedyś uda im się znaleźć wspólny temat rozmów. A do tego czasu będzie go sekretnie obserwował. Westchnął ciężko i schował teleskop. Następnie zamknął dach i wziąwszy notatki przeszedł do chatki, gdzie w salonie rozpisał swoje notatki na informacje bardziej przystępne dla innych krasnali. Z samego rana przybiegnie do niego ktoś od Raczka. Zazwyczaj to był zwykle on sam. Mówił zawsze, że te schody prowadzące do chatki Kropelki, to dla niego dobra gimnastyka, a on musi być ciągle w formie, żeby jego syn widział, ze staruszek jeszcze wiele może. Potem powoli, przez cały dzień będą przychodzić inne krasnale. Pierwsza pewnie będzie Stokrotka. Przy tych swoich maluchach ma wiecznie mnóstwo prania, a nie ma sensu rozwieszać prania, jeżeli pogoda ma się popsuć. Truskaweczkę ostatnio coś łamie w plecach, wiec pewnie będzie chciała wiedzieć czy będzie ciepło, czy musi się cieplej ubrać. Nawet ten krasnal hipochondryk tez przyjdzie. Zaraz, jak on ma na imię? A tak, Gburek. Kropelka uśmiechnął się na samo jego wspomnienie. Biedaczek, nawet przy najmniejszym wiaterku opatula się szalikiem, tak że ledwo go widać, a gdy zapowiadane są deszcze, to w ogóle nie wychodzi z domu. Ciekawe czy Lewatywce uda się go w końcu wyleczyć z tych jego fobii. Później jeszcze przyjdą inni, każdy z powodów ważnych dla siebie, a błahych lub zupełnie nieistotnych dla innych. Czasami nawet dzieciaki do niego przybiegały, żeby dowiedzieć się kiedy będą mogły potaplać się w kałużach, ku rozpaczy rodziców. Szybko rozpisał wszystko na kilkanaście egzemplarzy i zgasiwszy światło poszedł spać.

***
Był środek nocy, gdy Truskaweczkę obudziło walenie do drzwi. Przez chwilę jeszcze leżał próbując odegnać sen. Spojrzała na męża, no tak, ten śpioch zawsze miał twardy sen. Westchnęła cicho wstała. Zarzuciła na ramiona szlafrok i zeszła na dół. Otworzyła drzwi. Przed nią stała Biedroneczka, zona Raczka.
- Szybko, potrzebny Lewatywka! Mój chłop miał wypadek na łodzi! – wysapała zdenerwowana.
- Już go budzę. A gdzie jest twój mąż?
Na szczęście udało się go przynieść do domu. Teraz leży cały we krwi i jęczy.
- A co się stało?
- Jak wyciągali sieci, to łańcuch się zerwał i dostało mu się po nogach.
- Rozumiem. To ja budzę męża, a ty wracaj do domu. Zaraz tam przyjdziemy.
Truskaweczka wróciła do sypialni i nie bawiąc siew subtelności obudziła męża.
- Czyś ty zgłupiała kobieto? – burknął lekarz, przecierając oczy.
- Wstawaj, jesteś potrzebny! Raczek miał wypadek na łodzi.
Lewatywka momentalnie oprzytomniał. Założył na nos okulary leżące na nocnym stoliku i zaczął się szybko ubierać. To samo zrobiła Truskaweczka. Była ona wykwalifikowaną pielęgniarką i pomagała mężowi w lecznicy. Lewatywka złapał swoja torbę lekarską, a truskaweczka zapakowała do swojej dodatkowe opatrunki i wybiegli z domu.
Kiedy przybyli na miejsce zobaczyli istne pobojowisko. Raczek leżał na łóżku i próbował zgrywać twardziela, wykrzykując różne inwektywy i szarpiąc się z żoną, Biedroneczka wraz z córką próbowały zatamować krwawienie różnymi ręcznikami i innymi szmatami, jednocześnie powstrzymując rybaka od gwałtowniejszych ruchów, które tylko przyspieszały krwawienie, a Krabik, syn Raczka, stał w kącie pobladły i z przerażeniem patrzył na pojawiające się coraz to nowe plamy krwi. No cóż, chociaż na wodzie doskonale sobie radził i ojciec był z niego dumny i kiedy tylko mógł to go wychwalał, to jednak gdy chodziło o krew, był totalnym mięczakiem. Bladł wtedy i zastygał całkowicie, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Lewatywka odgonił kobiety od pacjenta, nakazując im zabrać Krabika i cierpliwie czekać pod drzwiami sypialni.
Truskaweczka złapała jakąś leżącą w pobliżu księgę i nie bawiąc się w subtelności uciszyła krzykacza.
- No, od razu lepiej – mruknęła i zabrała się za przygotowywanie polowego szpitala. Tymczasem Lewatywka wziął się za oglądanie rany. I chociaż widać było iż dotykały się do niej niewykwalifikowane osoby, jednak mimo to uśmiechnął się zadowolony. Jednak opłacało się przeprowadzać raz na pół roku szkolenia z udzielania pierwszej pomocy w nagłych wypadkach, chociaż na początku, widząc podejście innych krasnali, nie był tego tak pewny. Kiedy już wszystko było gotowe, Truskaweczka stanęła w pobliżu głowy pacjenta, tak żeby w razie potrzeby znowu go uśpić, a Lewatywka wziął się za opatrywanie rany. Ponieważ już niejeden raz przyszło mu operować w polowych warunkach, więc razem z Truskaweczką mieli wszystko dokładnie dopracowane, tak, że podczas zabiegu żadne z nich nie wykonało żadnego zbędnego ruchu, każde narzędzie było położone w takim miejscu, żeby mógł je wziąć nie tracąc czasu. Po skończonym zabiegu Truskaweczka sprawnie wszystko posprzątała, natomiast Lewatywka wyszedł do czekającej z niepokojem pod drzwiami rodziny.
- Wszystko będzie dobrze – uśmiechnął się. – Na szczęście nie straci żadnej z nóg.
Biedroneczka odetchnęła z ulgą.
- To dobrze – wyszeptała. – Chyba by się załamał, gdyby tak się stało. Łowienie ryb to sens jego życia.
- Tak prawdę mówiąc, to dzięki tobie – lekarz poklepał pocieszająco Biedroneczkę po ramieniu.
- Dzięki mnie? – zdumiała się.
- Udało ci się trochę zatamować krwawienie. Gdyby nie to, straciłby zbyt dużo krwi zanim bym przyszedł i wtedy mógłbym już nie być w stanie mu pomóc.
- No widzisz mamo – odezwała się córka – jednak opłaciło się chodzić na te wykłady Lewatywki.
- Mam nadzieję, że na następny tez przyjdziecie – lekarz uśmiechnął się ciepło. – Ponieważ nie mam już tu nic do roboty, więc będę uciekał. Truskaweczka jeszcze zostanie do rana, na wypadek gdyby Raczek nie czuł się zbyt dobrze i potrzebował jakiś leków. Oprócz tego powie wam jakie posiłki macie dla niego przygotowywać, żeby szybko odzyskał siły. Chociaż sądząc po tym jak się zachowywał gdy przyszedłem, to wróci do sił dość szybko.
Biedroneczka nic nie powiedziała, tylko zaczerwieniła się zmieszana, a córka zachichotała.
Lewatywka wyszedł. Kiedy był już na zewnątrz chatki, uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni niewielki notesik. Otworzył go mniej więcej w połowie i postawił krzyżyk. Kolejny do kolekcji.
- Kolejny uratowany. Wybacz, Matko Naturo – mruknął – ale nie mam zamiaru tak łatwo ci ich oddać. Żadnego z nich.


* chmura burzowa z bardzo silnymi wiatrami



CDN