Szach mat 27
Dodane przez Aquarius dnia Stycznia 14 2012 01:44:56
Lantar siedział jak sparaliżowany. To, co usłyszał tak go zmroziło, że nie zwracał uwagi na otoczenie. Tymczasem Kirim otrząsnąwszy się po pierwszym szoku kazał jednemu ze służących wsiąść na konia i jechać do najbliższego miasta po medyka, a pozostałym polecił przenieść nieprzytomnego woźnicę do komnaty, gdzie będzie mu można opatrzyć rany. Potem podszedł do żołnierza i potrząsnął nim mocno, a gdy nie dało to rezultatu zamachnął się i spoliczkował go z całej siły raz i drugi. Dopiero wtedy Lantar ocknął się.
- Jesteś mi potrzebny, chodź – powiedział Kirim.
Lantar posłusznie wstał i poszedł za Kirimem, jednak wzrok miał cały czas nieobecny, jakby jeszcze nie do końca wrócił. Przeszli do komnaty, w której leżał nieprzytomny woźnica.
- Jesteś żołnierzem, znasz się na ranach. Musisz go opatrzyć zanim medyk dotrze – powiedział Kirim do Lantara.
- Opatrzyć? – Lantar w końcu oprzytomniał. – Ja muszę ratować Sanusa! – Rzucił się w stronę drzwi, ale został powstrzymany przez Kirima.
- Zastanów się! Jak chcesz go ratować, jak nawet nie wiesz gdzie jest i co się stało! Ten człowiek – wskazał na nieprzytomnego – może nam powiedzieć co się stało, ale nie zrobi tego gdy umrze. Rozumiesz?! Dlatego musisz go opatrzyć zanim nie przybędzie medyk. Rozumiesz?!
- Tak, wasza wysokość – odparł Lantar o wiele spokojniej.
- Więc zabieraj się do roboty.
Lantar podszedł do rannego, rozebrał go przy pomocy służących i zaczął uważnie oglądać jego rany. Największe zagrożenie stanowiła kłuta rana w boku, z której, mimo prób zatamowania, prawdopodobnie przez rannego, wciąż wypływała krew. Lantar polecił służącym przynieść swój żołnierski kufer oraz wodę i dużo różnych szmat i bandaży. Dwóch innych wysłał do ogrodu, żeby odszukali odpowiednie zioła. Służący posłusznie wybiegli wykonać polecenia, natomiast Lantar dalej oglądał rany woźnicy. Drugą groźną raną była ta na głowie, pozostałe to były niegroźne dla życia otarcia i cięcia, prawdopodobnie szablą, albo nożem. Kiedy wszyscy służący wrócili, najpierw wsadził do ust zioła i zaczął je przeżuwać. W międzyczasie opatrzył mniejsze zranienia. Na koniec oczyścił ranę w boku, wylał na nią miksturę ściągającą ranę, przyłożył paćkę z przeżutych ziół i owinął bandażem. To samo zrobił z raną na głowie.
- To wszystko co mogę zrobić – powiedział na koniec.
- To i tak sporo – odparł Kirim. – Kto wie, może dzięki tobie ten człowiek przeżyje.
- Musi przeżyć, żeby powiedział co się stało z Sanusem – powiedział twardym głosem Lantar.
W tym momencie do komnaty wszedł służący prowadząc nieznanego nikomu mężczyznę. Ten, widząc, kto się znajduje w komnacie, uklęknął i skłonił głowę.
- Wasza wysokość, to prawdziwy zaszczyt dla mnie…
- Dość tych formalności – Kirim brutalnie przerwał wywody mężczyzny. – Masz zająć się tym człowiekiem i lepiej zrób wszystko żeby przeżył.
- Jak wasza wysokość każe.
Medyk usiadł na łóżku i zaczął oglądać rany. Przy mniejszych zranieniach nie zatrzymywał się na dłużej, jednak do rany na głowie i w boku dołożył sobie tylko znane medykamenty.
- Szczerze mówiąc, wasza wysokość, nie mam tu nic do roboty. Rany tego człowieka zostały opatrzone wystarczająco dobrze. Jedynie przy tych poważniejszych musiałem interweniować.
- Czy on przeżyje? – spytał Kirim.
- Tego nie jestem w stanie powiedzieć, wasza wysokość. Stracił zbyt dużo krwi. Jeżeli przeżyje dzisiejszy dzień, to będzie żył.
- Nie możemy tyle czekać! – wykrzyknął zdenerwowany Lantar i chciał jeszcze coś dodać, ale Kirim uciszył go.
- Jesteś w stanie sprawić, żeby się teraz obudził?
- Jestem, wasza wysokość, ale w tym momencie to niewskazane. On może…
- Więc zrób to. Ten człowiek posiada informacje, od których może zależeć czyjeś życie i musimy je znać natychmiast.
- Jak wasza wysokość każe, ale nie wezmę odpowiedzialności…
- Zrób co ci każę – Kirim gniewnie zmarszczył brwi. Medyk bez słowa wyjął z torby jakąś buteleczkę i metalową miseczkę z uchwytem. Wylał niewielką zawartość butelki na miseczkę i podstawił ją nad płomień z lampki oliwnej. Po chwili, kiedy substancja w miseczce zmieniła barwę na fioletową, szybko podsunął ją pod nos rannego. Trzymał ją tam tak długo aż ten w końcu nie otworzył oczu. Widząc to Lantar podskoczył do niego i złapawszy go za ramiona wykrzyknął:
- Gdzie Sanus, mów!
Woźnica otworzył usta, próbując coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydostał się z nich. Widząc to medyk wyciągnął z torby kolejną butelkę i wlał jej zawartość do gardła rannego. Ten zakaszlał jakby dusił się i w końcu odezwał się ledwo słyszalnym głosem:
- Proszę o wybaczenie…. wasza miłość… nie dałem rady… - i przymknął oczy.
- Co się stało? – spytał Kirim powstrzymując Lantara od ponownego potrząśnięcia rannym.
- Właśnie wyjechaliśmy z przydrożnego zajazdu…. w którym jego miłość zjadł posiłek… gdy na drodze zobaczyłem zwalone drzewo. Nie dało rady go objechać… Chciałem je odsunąć końmi… nagle nie wiadomo skąd wypadli bandyci… broniłem jego miłości… zabiłem nawet kilku… ale ich było zbyt wielu… padłem nieprzytomny, kiedy się ocknąłem zobaczyłem pustą karocę i martwego służącego… to wszystko wasza miłość… proszę o wybaczenie, byłem zbyt słaby…
- To nie twoja wina – powiedział szybko Kirim. – Teraz odpoczywaj, musisz szybko wyzdrowieć.
- Dziękuję…. Wasza wysokość.
- Zostaniesz tutaj dopóki ten człowiek nie wyzdrowieje i masz zrobić wszystko, żeby on przeżył, bo inaczej poznasz mój gniew – powiedział Kirim do medyka, na co ten tylko skinął głową.
- Co teraz, wasza wysokość? Ten człowiek nic nam nie powiedział – spytał Lantar.
- Powiedział i to dużo. Po drodze do stolicy jest tylko jeden zajazd, więc to już dużo. Musimy tam pojechać i wszystko obejrzeć.
- My? – zdumiał się Lantar. – Wasza wysokość….
- A co wy myślicie, hrabio, że będę siedział bezczynnie, kiedy mój przyjaciel ma kłopoty?
- Wasza wysokość… - Lantar z przejęcia nie mógł wydusić słowa, a w jego oczach widać było podziw.
- Nie stój tak, musimy działać – mruknął wyraźnie zakłopotany Kirim i odwrócił się do służących – zawołajcie tu majordomusa i wszystkie opiekunki, te, które opiekują się następcą tronu i księżniczką, także. – Służący wyszli. – Słuchaj uważnie – powiedział do majordomusa, kiedy ten stał z pochyloną głową – zostawiamy pod twoją opieką następcą tronu oraz księżniczkę. Masz ich bronić, nawet gdyby przyszło ci postawić na szali własne życie, rozumiesz?
- Tak, wasza wysokość.
- Ponieważ nie wiemy kto porwał Sanusa, więc nie wiemy, czy nie będzie chciał też porwać jego dzieci. Dlaczego też zostawiam tu żołnierzy z królewskiej straży przybocznej. Gdyby coś się działo masz uciekać i chronić dzieci, rozumiesz?
- Tak, wasza wysokość.
- Proszę o wybaczenie, wasza wysokość – odezwał się niepewnie Lantar – ale czy nie lepiej byłoby zawieść dzieci do stolicy? Tam miały by lepszą ochronę, więcej wojska…
- Nie – odparł twardo Kirim. – Dopóki nie dowiemy się kto stoi za tym porwaniem i dlaczego to zrobił, nie możemy stąd ruszać dzieci. W drodze będą narażone na większe niebezpieczeństwo. Tutaj żołnierze mają więcej możliwości obrony.
- Rozumiem, wasza wysokość.
- Czy wszystko jasne? – Kirim zwrócił się do majordomusa.
- Tak, wasza wysokość. Mamy chronić następcą tronu oraz księżniczkę, nawet z narażeniem własnego życia.
- I macie ich nikomu nie oddawać, z wyjątkiem króla i mnie. Nawet gdyby ktoś przyjechał z pismem od króla. Rozumiesz?
- Tak, wasza wysokość.
- To dobrze. W takim razie idź i powtórz wszystko całej służbie. A my ruszajmy w drogę – zwrócił się do Lantara. – Weźcie, hrabio, trochę ubrań na drogę i broń. Nie wiadomo co nas spotka w drodze. Będę na was czekał na dziedzińcu. Tylko pospieszcie się, nie mamy czasu do stracenia.
Wyszedł z komnaty, potem z pałacyku i szybko ruszył w stronę budynku, w którym na czas jego wizyty przebywali żołnierze z królewskiej straży przybocznej będący jego eskortą podczas podróży. Wydał im odpowiednie polecenia i przeszedł do stajni gdzie już czekał na niego Lantar oraz dwa konie. Wsiedli na nie i bezzwłocznie ruszyli. Już na początku Kirim wysunął się na prowadzenie, nadając tempo podróży, jak i jej kierunek. Lantarowi to nie przeszkadzało. On był tylko zwykłym żołnierzem, nie nadawał się do podejmowania decyzji, od tego zawsze byli dowódcy. Pędził więc za Kirimem mając w duszy nadzieję, że tamten wie co robi. Jednak zwątpił w niego, kiedy zobaczył na horyzoncie królewski zamek.
- Wasza wysokość… - zatrzymał się niepewnie.
- Co się stało? – Kirim zatrzymał się także.
- Wasza wysokość, dlaczego jedziemy do stolicy? Przecież ten zajazd o którym wspomniał woźnica jest chyba w innym kierunku.
- To prawda, ale sami nic nie zdziałamy. Potrzebujemy ludzi. Nie wiadomo co nas tam może spotkać, może się okazać, że sam nie dałbyś im rady, a ja w ogóle nie potrafię się bić. Chyba nie chcesz żeby Sanus opłakiwał twoją śmierć, a dzieci dorastały bez ojca?
- Nie.
- No właśnie. Dlatego wracamy do stolicy, Akirin ma więcej możliwości niż my sami. Dlatego też nic nie mów, tylko jedź.
- Dziękuję, wasza wysokość – powiedział Lantar, a jego oczy zaszkliły się niebezpiecznie.
Kiedy w końcu dojechali, Kirim zeskoczył z konia i nie oglądając się na Lantara pobiegł szukać króla. Od służących dowiedział się, iż jego wysokość właśnie rozmawia z poselstwem z sąsiedniego królestwa. Nie zważając na protestujących służących wpadł do komnaty.
- O, kochanie, już wróciłeś? – zdziwił się król, a siedzący przy stole ludzie podnieśli się i skłonili głowy z szacunkiem. – Pozwól, to są…
- Wybacz kochanie, ale nie mam czasu na uprzejmości – wydyszał Kirim.
- Kirim… - król zmarszczył z dezaprobatą brwi.
- Wybaczcie szlachetni panowie, mój brak manier, ale to sprawa wagi państwowej.
- A cóż takiego jest ważniejsze od dobrych stosunków z sąsiadami? – zainteresował się Akirin.
- Sanus został porwany.
- Co? – król zszokowany patrzył na małżonka, w końcu trochę ochłonął. – Wybaczcie panowie, ale to faktycznie sprawa najważniejszej wagi. Dokończymy naszą rozmowę w późniejszym terminie. Służący zaprowadzą was do waszych komnat – zaklaskał w dłonie, a gdy pojawili się służący, wydał im odpowiednie dyspozycje. - Mów – powiedział do Kirami, kiedy już zostali sami.
Kirim opowiedział wszystko ze szczegółami.
- Co robimy? – zapytał zaniepokojony, kiedy już skończył. – Hrabia Sonusa liczy na mnie, a ja nie wiem co robić.
- Na razie musimy poczekać. Gdzie jest Lantar?
- Czeka pod drzwiami.
Akirin bez słowa wyszedł z komnaty i zobaczył chodzącego nerwowo tam i z powrotem Lantara.
- Akirin, pomóż, proszę – powiedział błagalnym tonem, kiedy ich oczy spotkały się. – Nie wiem co robić, jestem tylko zwykłym żołnierzem. Zawsze inni podejmowali za mnie decyzje.
- Uspokój się – odparł spokojnie Akirin.
- Jak mam się uspokoić, kiedy Sanus gdzieś tam… - słowa uwięzły mu w gardle, a z oczu popłynęły łzy.
- Denerwowanie się i panikowanie nic nie pomoże Sanusowi. Uspokój się.
- Nie mogę – wyszeptał Lantar opierając głowę na ramieniu przyjaciela. – Kiedy pomyślę co może się dziać z Sanusem…
- Więc nie myśl, uspokój się.
- A czy ty mółbyś się uspokoić gdyby to chodził o twojego ukochanego? – zapytał Lantar z rozpacza w głosie.
Akirin nic nie odpowiedział, tylko westchnął.
- Nie pozostawiasz mi więc wyboru – mruknął i zanim Lantar zrozumiał o co mu chodzi już leżał nieprzytomny na ziemi.
- Coś ty mu zrobił? – przerażony Kirim podbiegł do leżącego.
- Nic takiego. Musi się trochę uspokoić. W tym stanie na nic nam się nie przyda, a musi być w formie jak pojedziemy szukać Sanusa. Zaniosę go do komnaty, a ty mógłbyś przyprowadzić Konasa?
Kirim skinął głową i poszedł po medyka, natomiast Akirin przerzucił Lantara przez ramie i ruszył w stronę komnaty, w której Lantar spał, kiedy ostatnio był w zamku.
- Wasza wysokość mnie wzywał? – usłyszał po jakimś czasie głos medyka. Stał przy drzwiach z nisko pochyloną głową.
- Potrzebuję żebyś się nim zajął – Akirin wskazał na nieprzytomnego żołnierza.
- Co mu dolega, jeśli wolno spytać, wasza wysokość? – spytał medyk przysiadając na łóżku.
- Przede wszystkim trzeba go uspokoić, jest strasznie roztrzęsiony, nie myśli racjonalnie. Oprócz tego potrzebuję żeby chwilowo był nieprzytomny. Możesz to zrobić?
- Zależy jak długo, wasza wysokość.
- Aż czegoś nie wymyślę. Nie wiem, ile to potrwa. Wszystko zależy od tego jakie informacje uda mi się uzyskać.
- No cóż, mogę sprawić żeby spał przez kilka dni, ale trzy dni to jest maksimum co mogę zrobić. Przez ten czas powinien się trochę uspokoić. Oczywiście po odpowiednich medykamentach.
- Więc tak zrób – powiedział Akirin. – Dam ci znać jak będę go potrzebował.
- Jak wasza wysokość każe – medyk skłonił z szacunkiem głowę i zabrał się za przygotowywanie odpowiednich specyfików.
Akirin wyszedł z komnaty, a za nim Kirim.
- Co teraz? – spytał Kirim.
- Teraz musimy czekać aż zapadnie wieczór.
- Czekać? Na co? Może w tym czasie Sanus…
- Kirim, ty też? – Akirin popatrzył z wyrzutem na małżonka. – Myślałem, że chociaż ty będziesz myślał racjonalnie. Gdzie się podział ten człowiek, którego mądrość podziwiałem, który wspierał mnie swoim rozumem, kiedy tu przybyłem i byłem niedoświadczonym królem?
Kirim zmieszał się.
- Wybacz, troska o przyjaciela sprawia, że nie myślę racjonalnie.
- I to w tobie kocham – Akirin objął Kirima i pocałował go w skroń. – Że nie zostawiasz przyjaciół w potrzebie.
- To co teraz zrobimy?
- Jak mówiłem, musimy poczekać aż zapadnie wieczór.
- Ale dlaczego?
- Zobaczysz – Akirin uśmiechnął się tajemniczo i ruszył przed siebie.
Kiedy już byli przed królewską sypialnią Akirin nagle skręcił w bok i wszedł do komnaty obok.
- Dlaczego tutaj? – zainteresował się Kirim.
- Bądź cierpliwy – odparł król rozpalając w kominku.
- Jak długo mamy czekać? – spytał po pewnym czasie milczenia Kirim.
- Może byś tak w końcu wylazł? – rzucił Akirin w powietrze, a Kirim spojrzał na niego zdziwiony, lecz zanim zdążył coś powiedzieć, usłyszał dochodzący z balkonu głos:
- A myślałem, że już mi się udało oszukać cię. – W drzwiach balkonowych pojawił się jakiś mężczyzna. Kiedy podszedł bliżej, Kirim rozpoznał w nim skrytobójcę o imieniu Kurus.
- Już ci mówiłem, że nigdy ci się to nie uda, czuję twój zapach na kilometr.
- Ech – Kurus tylko westchnął. – Nie wiem czemu ja się z tobą jeszcze zadaję. Nie mogłeś chociaż odezwać się trochę później? Przynajmniej pooglądałbym sobie trochę jak się migdalicie.
- Znajdź sobie kogoś własnego do migdalenia, a nie podglądaj innych, zboczku. Poza tym nie przyszliśmy tu na migdalenie się.
- Nie? – zdziwił się Kurus. – Więc po co on tu jest? – wskazał głową na Kirima.
- Mam dla ciebie robotę, a Kirim zna szczegóły.
- O, robótka? A myślałem, że już nigdy nie wypowiesz tego słowa – Kurus uśmiechnął się z zadowoleniem. – Co mam zrobić? Ukraśc coś? A może zabić kogoś?
- Jeżeli trzeba będzie…
- Ty tak na poważnie? - zaniepokoił się Kurus widząc dziwnie zaciętą minę Akirina.
- Jak najbardziej – pokiwał twierdząco głową.
- Ktoś musiał cię nieźle wkurzyć, że mówisz coś takiego. Więc kto to jest?
- Nie wiem.
- Więc jak mam wykonać swoja robotę?
- Ty musisz się dowiedzieć kto to jest.
- Wiesz, intrygujesz mnie coraz bardziej. Może byś dał jakieś szczegóły?
- Sanus został porwany.
- Sanus? Czy to czasem nie ten twój doradca którego chciałeś…
- Dokładnie ten sam – Akirin przerwał Kursowi. – Kirim zna szczegóły.
- Jechał do pałacu, kiedy został porwany. Służący, który z nim jechał został zabity. Woźnica cudem ocalał. Nie wiadomo czy przeżyje, na szczęście udało mu się wrócić i wszystko opowiedzieć – powiedział Kirim. – Został porwany zaraz po wyjeździe z zajazdu „Pod trójgłowym smokiem”. To wszystko.
- Niewiele tego – mruknął Kurus.
- Chcę żebyś dowiedział się kto za tym stoi – powiedział Akirin. – Masz czas do rana.
- Nie za dużo wymagasz? – skrzywił się Kurus.
W odpowiedzi Akirin wyjął z sekretarzyka dość pękatą sakiewkę.
- Właśnie użyłeś odpowiedniego argumentu – Kurus uśmiechnął się. – To ja lecę. – I już go nie było.
- Myślisz, że on dowie się kto to zrobił? – zapytał z niepokojem Kirim.
- Oczywiście. On jest najlepszy – odparł z głębokim przekonaniem Akirin. – Sam się zresztą przekonałeś, czyż nie?
- Masz rację.
- Więc cierpliwie czekajmy na wieści od niego.

CDN