Kapłani 4
Dodane przez Aquarius dnia Stycznia 14 2012 01:14:16
Shield otarł z twarzy pot. Pracowali od zaledwie godziny a on już czuł się całkowicie wykończony. Wbił łopatę w ziemię i oparł się na niej próbując odpocząć.
Zwrócił wzrok na Saatha, który kopał kilka metrów od niego. Miał ściągniętą koszulę, którą zawiązał sobie wokół pasa dzięki czemu Shield mógł podziwiać jego ciało. Wciąż był nieco wychudzony, lecz i tak wyglądał o wiele lepiej niż parę dni temu.
Nagle Saath wyprostował się i spojrzał na Shielda, który zaraz znów zabrał się do kopania.
- Odpocznij.
- Nie muszę – odparł mężczyzna zaciskając mocniej palce na łopacie.
Saath odrzucił swoją i po chwili przesunął dłońmi po plecach kochanka.
- Nie próbuj – powiedział nagle – Mówiłem ci tyle razy, że nie jestem ze szkła.
Stepowiec pochylił się i pocałował go lekko w szyję.
- Nigdy tak nie uważałem. Po prostu nie jesteś przyzwyczajony do pracy fizycznej. Tylko tyle.
- Przestań – odparł Shield – bo czuję się jeszcze bardziej bezwartościowy.
Mężczyzna poczuł jak nagle Saath spina się. Spojrzał na niego, lecz ten już był odwrócony, zasłaniając ciałem Shielda. Nagle dostrzegł już za linią ostatnich drzew puszczy jakiś duży ciemny kształt. Poczuł jak włosy na karku stają mu dęba gdy zrozumiał, że to K'Chell. Shield wyciągnął do przodu ręce z zamiarem rzucenia jakiegoś zaklęcia obronnego, lecz zaraz przypomniał sobie, że nie jest do tego zdolny. Zaklnął cicho pod nosem i wpatrywał się w bestię, które zbliżała się nieubłaganie. Gdy wreszcie stanęła zaledwie parę metrów od nich, bezwiednie zbliżył się bardziej do Stepowca i zacisnął dłonie na jego ramieniu. K'Chell trwał w bezruchu, a Shield nie był pewien co powinni zrobić. Czuł, ze Saath również.
Bestia miała ciemną skórę i niezwykle długi ogon. Jego rysy były ostre, trochę jak wyciosane z kamienia, zaś oczy zdawały się zmieniać kolory.
Nagle Shield zdał sobie sprawę, że Saath mimo dobrych umiejętności i wytrenowanego ciała, nawet w swojej najlepszej formie nie byłby w stanie mierzyć się z K'Chellem. A co dopiero teraz, gdy nie doszedł jeszcze do siebie.
- Nie rób nic głupiego – wyszeptał mając głupią nadzieję, że bestia tego nie usłyszy.
- Spokojnie.
Shield spojrzał za siebie słysząc znajomy głos przyjaciela. Brook stanął obok nich uśmiechając się lekko. Mężczyzna miał jednak niemiłe wrażenie, że widzi w jego oczach ukrywany strach.
- To Treach.
- Znacie się?
- To były opiekun Bezimiennego.
Shield nie potrafił uwierzyć w to co właśnie usłyszał. To oni mają opiekunów? To w ogóle jest możliwe? Mężczyzna spojrzał znów na bestię z większą niż poprzednio rezerwą. To, że Brook go zna, wcale nie go nie uspokoiło.
- Witaj Treach – zwrócił się do bestii nie próbując mówić głośniej. Jakby słowa tak naprawdę nie były potrzebne. - Czego chcesz?
Przyszedłem się przywitać.
Odpowiadając, K'Chell przeniósł spokojnie swój wzrok na Shielda. Saath natychmiast przesunął się jeszcze próbując jeszcze bardziej zasłonić swoim ciałem kochanka. Treach spojrzał na Stepowca zaś jego oczy przybrały kolor szarego nieba.
- To bardzo miłe z twojej strony – odparł Brook patrząc z niepokojem to na K'Chella to na przyjaciela – Wejdziesz? Elin na pewno ucieszy się na twój widok.
Brook miał przez chwilę wrażenie, że Treach uśmiechnął się na krótką chwilę. Obydwaj dobrze wiedzieli, że członkowie tej rasy nie przepadają za sobą nawzajem. Łączą się ze sobą jedynie w celach prokreacji lub na wiece, które odbywają się raz na parę lat. A tak żyją samotnie.
Treach kiwnął głową, lecz zamiast pójść w stronę domu, odwrócił się w stronę lini drzew i powiedział.
Wyjdziesz w końcu stamtąd?
Trójka mężczyzn spojrzała z zaciekawieniem w stronię lasu. Po chwili wyszła z nich jakaś postać w długim czarnym płaszczu z kapturem, który niemal całkowicie zasłaniał jej twarz. Wszyscy stali w milczeniu aż nieznajomy podejdzie bliżej. Gdy wreszcie stanął obok Treacha patrzyli się na siebie przez dłuższy czas, jakby zaraz miało stać się coś niezwykłego.
- Eee – zaczął Brook – Miło mi.
Nieznajomy nie ruszył się. Po chwili K'Chell sięgnął ręką do jego kaptura i zsunął go.
To Daroth.
Ich oczom ukazała się twarz młodzieńca o nieco dłuższych zielonych włosach oraz oczach w tym samym kolorze. Shield poczuł jak Saath napina mięśnie i wcale nie był tym zdziwiony. Właśnie zobaczyli coś jeszcze bardziej rzadkiego niż mieszkaniec Północnych Ziem. Zabójca z Eivenhoe. Nie wyglądał jednak tak groźnie jak sobie ich wyobrażał, jednak na wyglądzie nie można było polegać. Daroth kiwnął niemal niezauważalnie głową a następnie znów naciągnął sobie na głowę kaptur.
Treach podszedł bliżej do Brooka i położył na jego ramieniu dłoń. Mężczyzna uniósł brwi i spojrzał na bestię. To że go dotknął, świadczyło o tym, że zwraca się bezpośrednio do niego.
Chcę byś go przekonał do zostania tutaj.
- Dlaczego?
Nie ma gdzie się podziać. Błąka się za mną od paru dni, ponieważ wymyślił sobie, że jestem jego nowym panem.
Brook dobrze wiedział, że zabójcy często składają śluby posłuszeństwa konkretnemu panu. Są im wierni jak psy. Gdy śluby te zostaną zerwane – przez śmierć lub zdradę jednej ze stron – uporczywie poszukują kolejnego pana. Po prostu nie potrafią żyć inaczej.
- To będzie trudne.- odparł wreszcie mężczyzna
Tu będzie bezpieczniejszy.
Kapłan spojrzał na Treacha. Zapewne K'Chell wiedział tak samo dobrze jak on, że zabójcy są niezwykle silni. Niektórzy nawet tak bardzo, aby mierzyć się z członkiem rasy bestii, która wzbudzała taki strach. Na pewno nie o bezpieczeństwo tutaj chodziło.


- Tak właściwiem to co oni tutaj robią?
Shield podparł brodę dłonią patrząc przez okno na siedzącego na ziemi K'Chella oraz stojącego obok jak posąg Darotha.
- Nie wiem.
- Ty nie wiesz? - zwrócił się w stronę Elin – Przecież jesteście tej samej rasy. Nie umiesz, no wiesz, pogrzebać w jego umyśle?
Kobieta oparła się o parapet i również spojrzała na dwójkę. Przez chwilę jakby się nad czymś zastanawiała aż wreszcie odparła.
- Ludzie sądzą, że nasza rasa posiada władających mocą. Kogoś takiego jak magowie czy kapłani u was. Prawda jest taka, że nie ma takich osób. Każdy z nas może rzucać zaklęcia lecz to zależy do woli przodków. To tak jakby oni rzucali te zaklęcia, nie sam K'Chell. - kobieta skrzywiła się lekko – Przynajmniej tak było kiedyś. Teraz większość z nas prowadzi osiadły tryb życia. Gdzieś w głębi puszcz powstały osady, w których żyją moi bracia i siostry. Wraz z wybraniem tej drogi życia, straciliśmy umiejętność kontaktowania się z przodkami. Treach to jeden z ostatnich, którzy dalej podróżują odwiedzając miejsca kultu jak mówiła nasza tradycja.
- Chcesz powiedzieć,że staliście się ateistami?
Elis z przekąsem pokiwała głową.
- Nie umiem zajrzeć do jego umysłu. Treach jest zbyt silny.
Shield raz jeszcze spojrzał na K'Chella. Wcale mu się to nie podobało. Miał nadzieję, że Elin potrafiłaby ich obronić, gdyby K'Chell próbował coś wykombinować. Zawsze uważał ją za niezwykle silną kobietę. Okazało się jednak, że jest ktoś, kogo nawet ona się obawia.
Tak samo zachowywał się Brook – zauważył nagle. Mimo, że mieszkał na skraju puszczy, co ludzie mogli by uważać za samobójstwo, to on nie bał się tu osiedlić. Zapewne po części zrobił to dla żony, która nie chciała zbytnio oddalać się od rodzinnych stron. Lecz mimo wszystko Brook nigdy nie dawał po sobie znać, że obawia się jak inni K'Chelli.
Spojrzał na przyjaciela, które do tej pory się nie odzywał. Wydajesz się jednak zaniepokojony tym, że Treach się tu zjawił.
- Co ci powiedział? - spytał nagle Shield.
Brook skrzywił się lekko.
- Nic ważnego.
- Dlaczego tak mówisz?
- Bo jestem przekonany, że kłamał. Nie powiedział dlaczego tak naprawdę się tu zjawił. Dał mi jakiś błahy pretekst, dzięki czemu mógł by zostać parę dni.
- A ten zabójca? To że są razem nie wróży nic dobrego.
Przyjaciel pokiwał głową, lecz nic na to nie odparł. W pomieszczeniu znów zapadła cisza.


Daroth spojrzał na swojego Pana, który wpatrywał się intensywnie w niebo.
- Nie zamierzam cię opuścić. Poprzysięgałem ci wierność i nie zamierzam łamać danego słowa.
Wiem.
- Dlaczego więc tu jesteśmy?
Treach pociągnął nosem i uśmiechnął się pokazując długie kły. Nic nie odparł. Zabójca zmrużył oczy nie będąc pewnym co to ma znaczyć. Również zwrócił swój wzrok w miejsce, gdzie wpatrywał się K'Chell.
- Czekamy na kogoś?
Dragonusa.
Daroth gwałtownie odwrócił się w stronę swojego pana.
- Zmiennokształtnego?
Treach pokiwał spokojnie głową. Chłopak słyszał, że Dragonusi zamieszkują inny kontynent gdzieś daleko za morzem, którego jeszcze nie udało się im pokonać. Nowy Świat zajęty ostatnio wojną nigdy nie próbował wydawać pieniędzy na statki, które służyłyby do eksploatacji. Dziś jednak dobrze wiedział, że nie chcąc aby fabryki stanęły z racji zmniejszonych zleceń, władze postanowiły postawić na kolonizacje kontynentów za wielkim morzem.
- Dlaczego się tu zjawi?
To stary przyjaciel. Spotykamy się co jakiś czas w tym miejscu. Ma specyficzny zapach i łatwo tu trafić.
Daroth przez chwilę zastanowił się.
- Kiedy ostatni raz się widzieliście?
Treach spojrzał na niego przeciągle. Chłopak czując pytanie w tym wzroku dodał.
- Mam wrażenie, że to musiało być dawno temu.
Było dawno temu. Jesteś coś dzisiaj rozmowny. Denerwujesz się?
Zabójca zacisnął usta kręcąc głową. Odwrócił się za siebie patrząc na stojący za nimi domek. Czuł na sobie spojrzenie siedzących tam ludzi.
Jeszcze raz spojrzał na niebo i po chwili skrzywił się zasłaniając twarz mocniej kapturem.
Wejdź do środka.
Daroth spojrzał na swojego Pana, ale nie ruszył się z miejsca. Treach przechylił lekko głowę a jego oczy przybrały ciemniejszy kolor. Chłopak nie wahał się dłużej i wszedł do domku szybko jednak przechodząc do kuchni, skąd był najlepszy widok na podwórze. Siedzące tam osoby zwróciły się do niego ze zdziwieniem, lecz on nie zwracał na nich uwagi. Przeszedł szybko przez pomieszczenie i podszedł do okna stając tam nieruchomo.
- Coś się stało? - Daroth nawet nie spojrzał na Brooka i pokręcił przecząco głową.
- Pewnie musi odpocząć – powiedział nagle Shield. Wszyscy zwrócili się w jego stronę a Daroth niezauważalnie drgnął. Mężczyzna był jakby zdziwiony tym nagłym poruszeniem. - No chyba wiecie jaka jest jedna z ich umiejętności. Dlaczego są tak świetnymi zabójcami.
- Coś słyszałem – powiedział niepewnie Brook – Wiem, że dobrze się maskują.
- Są znakomicie wyszkoleni technicznie – dodał Saath.
Shield uśmiechnął się kiwając głową i powiedział.
- Oni się nie maskują. Ich ciała są trenowane. Po pewnym czasie same, niezależnie od ich woli, dostosowują się do otoczenia. W pewnym sensie to jednocześnie ich dar i klątwa. Pewnie – spojrzał na Zabójcę – musi odpocząć po długiej podróży. Może nie "on" ale jego ciało.
- Skąd to wiesz?
Shield spojrzał na Elin i po chwili odparł.
- Kiedyś mieliśmy z Brookiem zadanie niedaleko Eivenhoe. Postanowiłem nieco rozeznać się wtedy w ich temacie. Nie było to jednak łatwe...
Nagle Daroth odwrócił się gwałtownie i spytał cicho.
- Kto ci o tym powiedział?
Shield na chwilę zamarł by po chwili odpowiedzieć.
- Po co ci wiedzieć?
- Muszę skrócić tę osobę o głowę.
- Nie zdradzę ci w takim razie.
- Dowiem się nawet, jakbym miał wyrwać ci to z gardła.
Chłopak zrobił w jego stronę krok i nagle w jego dłoniach pojawiły się ostrza. Saath zerwał się odsuwając na bok stół i chwytając zabójcę za ramię by go zatrzymać. Ten jednak zręcznie złapał napastnika za dłoń i wykonał szybki ruch sprawiając, że Saath krzyknął krótko a jego ręka zwisła bezwładnie wygięta w dziwnym kierunku. Elin również ruszyła na zabójcę, lecz ten odwrócił się szybko i przyłożył ostrze krótkiego sztyletu do jej szyi gotów zadać śmiercionośny cios. Wszyscy w pomieszczeniu zdawali się nagle zamrzeć. Daroth nagle drgnął i spojrzał przez okno a następnie schował broń i szybko wyszedł na dwór.
Shield wypuścił z siebie powietrze a następnie zerwał się i podbiegł do Saatha, który opierał się o ścianę przytrzymując rękę przy piersi. Jego twarz nic nie wyrażała, lecz mężczyzna mimo wszystko czuł ucisk w gardle widząc rannego Stepowca. Nie chciał nigdy więcej patrzeć jak Saath cierpi zamiast niego lub w jego obronie.
- Chodź – powiedział niezwykle cicho – Opatrzę cię.
- Co do cholery?
Shield spojrzał na Brooka, który wbijał wzrok w okno z otwartymi ustami. Skierował spojrzenie również w tamtą stronę i zaklnął pod nosem.

Daroth wybiegł z domu i zatrzymał się gwałtownie, gdy Treach stanął tuż przed nim. Zabójca spojrzał ponad swoim Panem na potężnego smoka, który pojawił się ponad nimi. Daroth mimowolnie kucnął gdy zwierzę zaczęło się zniżać aby wylądować. Jego potężne skrzydła poruszając się wywoływały niezwykle silne fale powietrze, niemal zwalając chłopaka z nóg. Treach jednak zdawał się nie zwracać w ogóle na to uwagi. Po kilku chwilach Daroth poczuł, że jest w stanie wstać, więc spojrzał raz jeszcze raz przed siebie. Miejsce smoka zajął wysoki mężczyzna o niezwykle ciemnej skórze. Ubrany był w oliwkową szatę z czarnymi elementami. Miał długie kruczoczarne włosy, które opadały na jego plecy. Zmiennokształtny spojrzał na Darotha całkowicie czarnymi oczami, które pozbawione były białek. Po chwili chłopak zdał sobię sprawę, że nie jest to do końca prawdą. Miał żółte kreski jak u węża. Smoka – poprawił się po chwili.
Treach podszedł do niego i objął go jak starego przyjaciela. Chłopakowi trochę nie pasował ten obrazek. Podszedł nieco bliżej, zostając jednak w sporej odległości.
Podróż była bezpieczna?
- Tak. I miło cię znów widzieć.
Głos Dragonusa był niezwykle głęboki lecz też nieco chrapliwy. Odwrócił się patrząc za siebie na stojący dom.
- Widzę, że wiele się zmieniło.
Tak. Czas i wojna zrobiły swoje. Ale są też dobre, strony. W końcu jestem w stanie cię ugościć w odpowiedni dla ciebie sposób.
Dragonus uśmiechnął się lekko spoglądając raz jeszcze na dom.
- Nie jest to na pewno mój pałac, ale dziękuję. Jestem zmęczony po podróży i z chęcią odpocznę. - skierował wzrok na Darotha – I może też coś poza tym.
Zmiennokształtny podszedł powoli do chłopaka i ściągnął długimi palcami kaptur z jego głowy. Przesunął powoli dłonią po jego policzkach i chwycił do delikatnie za podbródek sprawiając, że uniósł wyżej twarz.
- Jak się nazywasz?
Chłopak spojrzał wprost na mężczyznę, lecz jego twarz pozostała niewzruszona.
- Daroth – odparł.
To nie czas.
Treach skierował się stronę domu dając do zrozumienia, że powinni się tam udać. Dragonus z trudem oderwał oczy od chłopaka i ruszył za przyjacielem.
- Jest w moim typie – powiedział gdy znalazł się bliżej.
Chłopak nie jest prostytutką z twojego pałacu.
- Wiem. To, że jest zabójcą, dodaje mu nieco uroku, nie sądzisz?
Nie.
Dragonus roześmiał się krótko.
- Zawsze zaskakuje mnie jak się od siebie różnimy. Jak ogień i woda. Jakim cudem wciąż się przyjaźnimy po tylu latach?
Nie nazwałbym tego przyjaźnią.
- Wiem. W końcu jesteś K'Chellem. Przyzwyczaiłem się do tego.


Brook ukłonił się lekko przed Dragonusem.
- Książę.
Zmiennokształtny odwzajemnij ukłon i obejrzał izbę. Kapłan za to odciągnął z trudem Treacha na bok i syknął.
- Co się wyrabia? Co on tu robi? I wiesz co zrobił ten twój ochroniarz?
Treach skierował wzrok na ścianę pokoju, tam, gdzie był Shield z Saathem. Kiwnął głową i ruszył w tamtą stronę. Brook nie uzyskawszy odpowiedzi został w miejscu nieco oszołomiony. Zaraz jednak minął go również Daroth. Mężczyżna zdał sobię sprawę, że włosy i skóra chłopaka przybrały kolor ścian jego domu. Kolory te jednak były bledsze, jakby nie potrafiły odnaleźć odpowiedniego odcienia. Może chłopak za dużo razy zmieniał otoczenie?
Brook zauważył jak Elin podchodzi powoli do ich syna i zasłania mu dłonią otwarte usta. Mężczyzna mimowolnie uśmiechnął się widząc podziw jaki wymalował się na jego twarzy.
- Proszę się nie martwić – powiedział nagle Dragonus. Brook spojrzał na niego i zdał sobie sprawę, że to do niego się zwraca – Postaram się załatwić tylko najważniejsze sprawy a potem odejdę. Nie sądziłem, że sprawię kłopot.
- Ależ nie! - odparł Brook podnosząc rękę w trochę obronnym geście – To nie problem. Jesteśmy po prostu zaskoczeni.
Reszta osób w pomieszczeniu zwróciła na Brooka spojrzenie jakby jeszcze nie do końca zdając sobie sprawę z tego co się dzieję. Ale mężczyzna dobrze wiedział, że nikt nie zamierza protestować.
Z sąsiedniego pomieszczenia nadleciał zapach polnych kwiatów oraz wiosennego wiatru. Dragonus usiadł spokojnie przy stole i spojrzał na Elin wyczekująco. Brook skrzywił się spodziewając się wybuchu złości u żony, ta jednak zacisnęła jedynie usta i kiwnęła głową kierując się do kuchni. Mężczyzna odetchnął głęboko.
Odwrócił się gdy poczuł, że ktoś stoi za nim. K'Chell spojrzał za niego szarymi oczami i przekrzywił lekko głowę.
Możemy zostać sami?
Mężczyzna zaplótł ręce na piersi kręcąc przecząco głową.
- Mój dom, moje zasady.
Treach nie ruszył się z miejsca. Wbijał jedynie wzrok w kapłana jakby czekając. Niezręczną ciszę przerwał jednak głęboki głos.
- Niech będzie. - odwrócili się w stronę Dragonusa, który wskazał dwójce krzesła dając do zrozumienia aby usiedli.- Co się więc działo gdy mnie nie było?
10 lat temu zaczęła się wojna. Wybrałem na jego szefa Coltaina – zaczął Treach – Dobrze się sprawił. Większość spraw przebiegała według postanowień, lecz nie byłem w stanie opanować wszystkiego. Przywódca się zakochał w zdrajcy. To trochę komplikowało sprawy.
- Zaraz – przerwał mu mimowolnie Brook – Jak to "wybrałeś" Coltaina?
K'Chell spojrzał na niego spokojnie.
Trzeba było zacząć wojnę aby rozładować napięcie. Wszystko było potrzebne aby was zjednoczyć.
- Chcesz więc powiedzieć, że straciłem część życia przez ciebie? Że Shield stracił swoje moce przez ciebie? - Brook z trudem panował nad głosem - Manipulowałeś nami?
Tak. To było konieczne.
Mężczyzna zerwał się przewracając krzeszło. Zacisnął pięści, lecz Treach odwrócił się patrząc na Dragonusa.
Dlatego chciałem porozmawiać na osobności.
Zmiennokształtny wyglądał na rozbawionego.
- Naważyłeś sobie piwa, więc teraz musisz je wypić.
Nagle w twarz K'Chella uderzył mocny cios, który jednak nawet nie zostawił śladu. Brook jedynie krzyknął łapiąc się za rękę. Treach spojrzał w jego kierunku jakby nieco znudzony. Niemal w tym samym momencie drzwi otworzyły się i stanęła w nich Elin z tacą w ręku. Spojrzała na męża, który jednak szybko wyciągnął w jej stronę dłoń, zatrzymując ją.
- Sam to załatwię – syknął. Zwrócił się jeszcze raz w stronę Treacha – Lepiej to wyjaśnij. Wiem, że nie da się cofnąć czasu, lecz spodziewam się jakiegoś zadośćuczynienia.
Nie czuję się do tego zmuszony. Pomogłem wam przeżyć i skończyć misję. To ja przyspieszyłem proces powstawania Bezimiennego. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakby było to trudne.
- Ty...?
Tak. Zajęło mi wiele trudu i upokorzenia dostanie się na jego dwór. Teraz uspokój się.
Brook kiwnął głową z lekko otwartymi ustami. Treach odwrócił się do Dragonusa i kontynuował.
W międzyczasie dwaj kapłani, Brook i Shield, siali ideę pokoju w umysłach przywódców.
Zmiennokształtny prychnął pod nosem.
- Twoje metody stają się okropnie nudne. Zastosowałeś to podczas poprzedniej wojny. - mężczyzna uśmiechnął się pod nosem – Lubiłem tę kobietę, którą wysłałeś. Jak się nazywała...? Ach tak. Yvonne.
Treach wpatrywał się w przyjaciela niewzruszony. Wreszcie Zmiennokształtny skończyć wspominać uroki piękności, te wyglądu jak i "umiejętności" w sypialni i K'Chell mógł kontynuować.
Śmierć Colaina wznieciła nastroje prowojenne. Spiskowcy widzieli swój zysk i podgrzegali je z ochotą. To niezwykle utrudniało sprawę. Zrozumiałem, że kapłani nie są już w stanie wypełnić swojej misji. Shield stracił swoje moce zaś Brook był wyczerpany. Jak zauważyłeś jest w połowie K'Chellem i czerpie moc podobnie jak ja.
Dragonus uniósł brwi patrząc na Brooka.
- To godne podziwu. Treach mówił mi, że staje się to trudną sztukom dla jego pobratymców, więc dla kogoś półkrwi musi to być nie lada wyzwaniem.
Brook jedynie kiwnął głową i niepotrafią powiedzieć ani słowa. Treach znowu czekał spokojnie aż Zmiennokształtny skończy i znów zaczął opowieść.
Nie mogłem więc już liczyć na kapłanów. Nie było też czasu aby wysłać nowych. Musiałem więc sam się zając spiskowcami. - Bestia przekrzywiła lekko głowę i oblizała wargi – Ich krew nie była smaczna. Gorzka i przesycona... "cywilizacją".
Brook wzdrygnął się lekko, zaś Dragonus uśmiechnął się lekko.
- Stare metody są jednak najlepsze. Tak bardzo się starałeś a jednak musiałeś kogoś zabić? Nie ukryjesz swojej natury, Treach.
Nigdy nie starałem się tego robić. Próbowałem po prostu działać po cichu.
Czarnoskóry mężczyzna odchylił lekko głowę do tyłu. Po chwili zerknął na Elis, która wciąż stała w drzwiach nieco nabuzowana. Skinął na nią ręką dając do zrozumienia aby podeszła z tacą. Kobieta chwilę się wahała, lecz wreszcie podała napoje i kubki. Zmiennokształtny nalał sobie spokojnie a następnie pociągnął długi łyk.
- Ach, u nas nie ma tak dobrej wody. Czysta.
- Niedługo jej zabraknie – powiedziała Elin – Lasy są są mniejsze niż 20 lat temu. Od dłuższego czasu nie potrafią już dobrze filtrować wody. A miasta coraz bardziej się rozrastają. Skażenie gleby postępuje. Ale ciebie zapewne mało to obchodzi...
- Elin – syknął Brook próbując uspokoić żonę. Dragonus jednak podniósł rękę.
- Uwierz mi kobieto, gdyby nie obchodził mnie los tego zakrawionego kraju to zapewne nie przylatywałbym tutaj z kontynetu oddalonego o setki kilometrów, nie sądzisz?
Brook miał wrażenie, że w pomieszczeniu pojawiło się niezwykle silne napięcie. Dragonus patrzył spokojnie na Elin, jakby pokazując ukryty do tej pory pad jedwabną chusteczką śmiertelnie groźny sztylet. Kobieta zagryzła szczęki, ale nic nie odpowiedziała.
- Rozumiem, że teraz ja mam zdać sprawozdanie? Szczerze mówiąc niewiele się wydarzyło. Naszym kontynentem nie szarpią takie rewolucje i wojny jak u was. Nikomu nie przychodzi do głowy buntowanie się. Trzymamy swoich niewolników na krótkiej smyczy.
- Niewolników?
Dragonus spojrzał czarnymi oczami na Brooka.
- Tak, głównie ludzi. Są słabi fizycznie i psychicznie. Idealni słudzy do roboty w naszych pałacach, miastach elfów albo kopalniach krasnoludów. Żyją krótko, nie buntują się i łatwo się ich zastępuje. Szybko się rozmnażają.
- Mówisz o nas jak o zwierzętach!
- Tak – odparł spokojnie Dragonus – Przeszkadza ci to?
- T..tak nie wolno! Przecież mamy też swoją godność!
Spokojnie. Traktują ludzi dobrze. Są starymi ludami, w których niewola jest czymś na kształt tradycji. To dlatego nie buntują się. Moglibyście ich nazwać... pracownikami. Jeśli chcą to mogą odejść ale nie robią tego, bo to oznaczałoby śmierć. Kontynent Pandoriki jest zamieszkany przez mnóstwo niebezpiecznych ras i stworzeń. Należy być silnym aby móc tam mieszkać.
- Ach Treach – Dragonus spojrzał na niego z wyrzutem – Psujesz mi zabawę.
Wybacz.
- Nie mam zbyt wiele do opowiedzenia. Naszym głównym problemem są stwory zamieszkające terytoria Pandoriki. Ach, zapomniałbym.
Mężczyzna spojrzał gdzieś pod ścianę. Brook podążył za jego wzrokiem i niemal podskoczył, gdy dostrzegł stojącego tam Darotha. Chłopak był niemal niezauważalny.
- Mógłbym wykupić od ciebie chłopaka, Treach?
Nie jest na sprzedaż.
- Wszystko jest na sprzedaż. Trzeba tylko podać odpowiednią cenę.
Musisz go przekonać, że chcesz go wziąć ze sobą. Ale nie pozwolę mu, jeśli ma być dla ciebie tylko rozrywką z łóżku.
Zmiennokształtny uśmiechnął się lekko.
- Spokojnie. Wcześniej żartowałem. Potrzebuję kogoś kto mógłby mi niezauważenie donosić co się dzieje w Pandorice. On jest idealny.
- Donosić? O czym? Mówiłeś, że nie macie żadnych problemów.
Dragonus spojrzał przeciągle na Brooka, który skrzywił się lekko. Miał wrażenie, że nie było to wygodne pytanie.
- To prawda, nie mamy takich konfliktów jak wy. Zbrojnych. Istnieją jednak pewne... przepychanki dyplomatyczne między rasami. O terytoria, dziedzictwo, wiedzę. A kartą przetargową w tych działaniach jest informacja. To odwieczny proces. Treach dobrze o tym wie i nie widziałem sensu w traceniu jego cennego czasu, by o tym mówić.
Więc jak, chłopcze? - zwrócił się do Darotha - Chcesz pozać Pandorikę?