Szach mat 22
Dodane przez Aquarius dnia Grudnia 10 2011 00:20:02
Udając zainteresowanie lokalną architekturą oraz dobrami ofiarowywanymi przez licznych straganiarzy, Lantar kręcił się przez cały dzień po mieście, uważnie nasłuchując wszystkiego w koło i próbując pociągnąć rozmówców za języki. Zaszedł nawet na posiłek do karczmy o wątpliwej reputacji. Niestety nie dowiedział się nic, co mogłoby im ponoć w wykonaniu zadania.
- Udało ci się coś dowiedzieć? – spytał Kurus, kiedy już siedział w komnacie
- Niestety nie – westchnął hrabia. – Nie rozumiem dlaczego, ale wszyscy tutaj się boją. Wystarczy wypowiedzieć słowo „król”, a już rozglądają się na boki i szukają dziury, w której mogliby się schować.
- Tak jakby ten król rządził terrorem.
- Na to wygląda. Przykro mi, że nie byłem ci nic pomocny.
- To nie twoja wina. Zrobiłeś co było w twojej mocy. Po prostu będę miał trochę więcej roboty. Poczekam jeszcze chwilę i ruszam.
Siedzący cały czas cicho na łóżku Kurusa Taranis poszedł po posiłek i kąpiel dla Lantara. Kurus wyszedł, a Lantar zajął się najpierw kąpielą, a potem posiłkiem, zupełnie nie zwracając uwagi na wystraszonego służącego Kurusa.
Kiedy nadszedł ranek Kurus wślizgnął się do komnaty. Tak jak się spodziewał, nie udało mu się dostać na zamek. Chcąc zwiększyć jego szanse Lantar postanowił dostać się oficjalnie na zamek, co okazało się bardzo proste. Król Komus szósty lubił urządzać przyjęcia, na których mógł się przechwalać swoim bogactwem. Obecność na takim przyjęciu dawała szansę wejścia w łaski króla i uzyskania niezłych korzyści materialnych, dlatego też szlachta tłumnie się na nie schodziła, a żołnierze zbytnio ich nie kontrolowali. Lantar skorzystał z tego i wślizgnąwszy się do środka już pierwszego dnia dał się poznać i zapamiętać kilku osobom, które, jak mniemał, były dość ważnymi osobistościami. Było to konieczne na wypadek gdyby jednak któremuś z żołnierzy przyszło do głowy, by go sprawdzić. Na szczęście tak się nigdy nie stało i Lantar mógł się poruszać po zamku całkiem swobodnie. Pod pretekstem szukania miejsca odosobnienia***, hrabiny X czy hrabiego Y, celem dalszej wspólnej zabawy, albo miejsca, w którym można by bez świadków pofiglować, Lantar sukcesywnie sprawdzał pałacowe komnaty. Bardzo szybko okazało się, iż są takie komnaty albo korytarze, do których wstępu bronią uzbrojeni żołnierze i żadne tłumaczenia ani groźne teksty nie pomagały. Informacje o tych miejscach przekazywał Kurusowi, który, sobie tylko znanymi sposobami, sprawdzał je. Aż w końcu po którymś z kolei dniu takich wycieczek do zamku Kurus odnalazł służącego którego szukali. Nie bawiąc się w subtelności wyciągnął ze służącego wszystkie potrzebne mu informacje, a potem zabił go a wraz z nim głównego zleceniodawcę. I mimo iż był nim sam król Komus dziewiąty, to Kurus nie miał żadnych skrupułów, ani wyrzutów sumienia, można powiedzieć, że wręcz miał z tego czystą przyjemność, gdyż pastwił się nad nim wyjątkowo długo i okrutnie. Informacja o osobie głównego zleceniodawcy wprawiła Lantara w zdumienie, z którego dość szybko się otrząsnął, pamiętając o powodach swojej misji.
Czyn Kurusa miał poważne konsekwencje, chociaż nie dla nich bezpośrednio. Po tym jak odkryto śmierć króla, żołnierze zaczęli szukać winnego, nie wypuszczając nikogo z miasta, ani też nie wpuszczając. Przez cały ten czas Lantar drżał z niepewności czy jednak nie zostaną odkryci i straceni. Królobójcy traktowani byli gorzej niż najgorsi bandyci. Jednak mimo tego strachu Lantar z Kurusem wciąż odgrywali swoje role przejezdnych szlachciców. Aż w końcu nadszedł ten dzień, kiedy na głównym dziedzińcu zostali widowiskowo straceni bandyci odpowiedzialni za śmierć króla i bramy miasta zostały znowu otwarte dla podróżnych. Nie zwlekając ani chwili, bojąc się przez cały czas, ze jednak zostaną odkryci, Lantar wyruszył w drogę powrotną, a wraz z nim Kurus i jego służący Taranis.
Po dwóch dniach dotarli do zamku króla Akirina pierwszego, który wciąż leżał bez życia. Lantar od razu kazał się prowadzić do królewskich doradców, co też zostało uczynione. Kiedy się z nimi zobaczył, okazało się, iż to, co wcześniej mówił o służącym Kurusa, Taranisie jest prawdą. Był to hrabia Kornelus Harumov, a dzieckiem, którym on się opiekował, okazał się, uznany za zmarłego, następca tronu.
Kiedy zszokowany tymi wszystkimi informacjami hrabia Harumov wyszedł z medykiem, który miał mu przywrócić pamięć, Mares podszedł do Lantara i podając jemu oraz Kurusowi kielich z winem zapytał:
- Zdajecie sobie sprawę z tego, hrabio Sonusa, iż to, co zrobiliście jest niezgodne z prawem?
- Zdaję sobie sprawę, ale nie dbam o to. Jeżeli jego wysokość będzie chciał mnie za to ukarać, przyjmę karę, pod wszelką postacią, ale chcę żebyście wiedzieli, panie, iż zrobiłem to dla jego wysokości, żeby odwdzięczyć się za łaskę jaką mi okazał i wszelkie zaszczyty jakie otrzymałem z jego ręki.
Mares uśmiechnął się dobrotliwie.
- Myślę, że jego wysokość nie będzie chciał wyciągać wobec was, hrabio, żadnych konsekwencji, wszak przywróciliście mu to, co dla niego najcenniejsze, jego syna.
- A wobec niego? – Lantar wskazał na milczącego Kurusa.
- Myślę, że to dotyczy się także jego, wszakże uczyniliście to wspólnie.
- To prawda – odparł Kurus – działaliśmy wspólnie, chociaż to ja trzymałem otrze, które zagłębiło się w piersi winowajcy.
- Oj, mało istotny szczegół – mruknął Mares. – Najważniejsze, że nikt nie ma możliwości powiązania tego incydentu z jego wysokością. Chyba się nie mylę? – doradca spojrzał groźnie na Lantara i Kurusa.
- Ależ oczywiście. Zrobiliśmy wszystko, co tylko możliwe, żeby wzięto nas za kogoś innego.
W tym momencie do komnaty wpadł podekscytowany hrabia Harumov i krzyknął:
- Wszystko pamiętam!
- Wiedziałem – medyk uśmiechnął się zadowolony. – Miłość to najlepszy lek na niektóre „dolegliwości”.
Hrabia Harumov podszedł do Kurusa i powiedział:
- Nie wiem kim jesteś, ani co tobą kierowało. Wiem za to, że tylko dzięki tobie żyję ja i następca tronu. Dlatego też będę twoim dłużnikiem do końca życia – ukłonił się.
- Nie ma takiej potrzeby – mruknął zawstydzony skrytobójca. – Zrobiłem to na prośbę Akirina, a poza tym nie byłem sam – dodał szybko.
- Tobie też dziękuję hrabio Sonusa – hrabia Harumov podbiegł do żołnierza i uścisnął mu dłoń. – A teraz wybaczcie wszyscy, ale chciałbym wrócić do mojego ukochanego – i już go nie było.
- A właśnie, Jego Wysokość! – krzyknął Kirim - Konas, dlaczego on cały czas leży bez życia?
- Nie wiem. Prawdopodobnie utracił wolę życia – odparł zapytany.
- Co można zrobić by mu ją przywrócić?
- Nie mam pojęcia.
- Więc co, już zawsze tak zostanie? Nie możemy na to pozwolić! Musimy coś zrobić! – Kirim, nie zdając sobie nawet z tego sprawy zaczął krzyczeć, coraz bardziej wzburzony.
- Uspokój się – powiedział Mares. – Nie możemy nic robić.
- Nawet nie próbujecie! – Krzyknął doradca. – Ale ja się nie poddam! – Przycisnął dziecko do piersi i wybiegł z sali obrad.
- Nie przejmujcie się nim, hrabio Sonusa – powiedział Mares, kiedy zdumiony Lantar patrzył na wybiegającego z komnaty Kirima. – On bardzo przywiązał się do następcy tronu i strasznie przeżywa fakt, że może on zostać sierotą.
- Mam nadzieję, że jego wysokość szybko odzyska przytomność.
- Też mamy taką nadzieję – odezwał się Ganar. – Niestety nie możemy zrobić nic jak tylko czekać.
- Może, hrabio Sonusa, przy wspólnym posiłku opowiecie nam wszystko – odezwał się Warnek.
- To ja już sobie pójdę – mruknął Kurus i zaczął się powoli wycofywać w stronę drzwi.
- W żadnym wypadku – odparł Mares i objął skrytobójcę ramieniem. – Wszakże brałeś w tym udział, więc musisz nam wszystko opowiedzieć.
- No dobrze – mruknął skrytobójca i usiadł przy stole, na którym chwilę potem pojawiły się półmiski z daniem.
Jeszcze długo w nocy Lantar, na przemian z Kurusem opowiadali o swojej wyprawie, a gdy już skończyli, służące zaprowadziły Lantara do komnaty, w której miał spędzić noc, a Kurus stwierdził, że ma jeszcze coś do załatwienia i wybył z pałacu.
Lantar przewracał się z boku na bok nie mogąc zasnąć. Teraz, kiedy już wypełnił swoją misję, jego myśli znowu powędrowały do ukochanego i ich słodkich szkrabów. Zastanawiał się czy u nich wszystko w porządku, czy są zdrowi i czy bardzo za nim tęsknią. Serce waliło mu z podniecenia i chociaż najchętniej wstałby i popędził do domu, to jednak zmusił się, by przespać chociaż te parę godzin. Przecież nie może pozwolić żeby Kornelus zobaczył go w takim koszmarnym stanie. Zresztą jakby to wyglądało gdyby przyjechał do domu i zamiast cieszyć się swoimi klejnotami, spałby? Tak, zdecydowanie musi się wyspać. Jeszcze jakiś czas przewracał się z boku na bok, aż w końcu zmęczenie wzięło górę i odpłynął do krainy snu. Kiedy się w końcu obudził, słońce stało już wysoko na niebie. Umył się, zignorował zupełnie oferowany przez doradców poranny posiłek i wsiadłszy na konia pognał do domu. Kiedy w końcu zobaczył pałacyk jego serce zaczęło walić jak oszalałe, a z każdym przebytym metrem waliło coraz bardziej. Kiedy w końcu dojechał, służący poinformowali go, iż jego miłość Sanus właśnie przebywa z dziećmi w ogrodzie i jeśli jego miłość sobie życzy, to służący poinformują go o powrocie małżonka. Nie, nie życzy sobie, bo to by oznaczało czekanie. Długie i denerwujące czekanie. Woli sam poinformować Sanusa. Drogę do ogrodu przebył biegiem. Będąc już na miejscu uspokoił oddech i po cichu zaczął przemierzać ogrodowe alejki, szukając ukochanego. Znalazł go na niewielkim, porośniętym trawą, placyku, na którym stał drewniany daszek na czterech słupkach, osłonięty z trzech stron znajdującym się w pewnej odległości dość wysokim żywopłotem, który skutecznie chronił przed silniejszymi wiatrami, dopuszczając jedynie niewielkie i łagodne wietrzyki. Sanus drzemał na szezlongu z jakąś księgą na piersi, a obok niego stały dwie kołyski. Lantar podszedł cicho i zajrzał do kołysek, dzieci spały. Uśmiechnął się czule i poprawił im kocyki, a następnie pochylił się nad Sanusem i pocałował go delikatnie w usta.
Sanus otworzył sennie oczy, a gdy zobaczył kto go wyrwał ze snu, momentalnie oprzytomniał.
- Lantar! Wróciłeś! – objął ukochanego za szyję i uściskał mocno. – Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłem.
- Na pewno nie bardziej ode mnie – mruknął Lantar i zaczął całować ukochanego, jednocześnie wsuwając rękę pod jego szatę.
- Hej, co robisz?
- A jak myślisz? – mruknął Lantar schodząc z pocałunkami na szyję.
- Nie możesz – jęknął Sanus, jednak nie zrobił nic, żeby przeszkodzić małżonkowi.
- Dlaczego? Ty wiesz jak mi tego brakowało?
- Dzieci – jęknął Sanus starając się trzymać resztek zdrowego rozsądku, który odbierały mu usta i dłonie Lantara błądzące po jego ciele.
- Co ”Dzieci”? – zdziwił się Lantar patrząc uważnie na małżonka.
- Obudzimy je.
- W takim razie oddajmy je opiekunkom.
- Dobrze.
Ostrożnie wzięli dzieci na ręce i udali się do pałacyku. Oddawszy dzieci opiekunkom udali się bezzwłocznie do sypialni i tam, zapominając o całym świecie, dali upust swoim uczuciom i długo trwającym tęsknotom.
- To teraz opowiadaj – powiedział Sanus, kiedy już nasycili się sobą nawzajem i leżeli przytuleni do siebie. – Chcę wiedzieć wszystko ze szczegółami.
I Lantar posłusznie opowiedział wszystko, nie ukrywając nawet swoich zalotów do służących, co okupił nieszczęśliwą miną Sanusa i posądzeniem o „niekochanie”. Przekonywanie małżonka o intensywności i wyłączności jego uczuć zajęło mu dobre dwie klepsydry, w końcu udobruchany Sanus pozwolił pocałować się na zgodę.
Dni mijały leniwie w spokoju i szczęściu, dzieci chowały się zdrowo. Słowem istna sielanka. Jednak ta sielanka wkrótce miała zostać zniszczona.
Minął rok od tych pamiętnych wydarzeń w czasie których o mało nie zginął następca tronu. Lantar z Sinusem właśnie bawili się z dziećmi w ogrodzie, gdy służący zaanonsował pismo z pałacu.
- Pismo z pałacu? - zdumiał się Lantar.
- Daj mi – Sanus wyciągnął rękę, na której służący położył pismo, a następnie ukłonił się i bez słowa odszedł. – Faktycznie z pałacu – mruknął zdumiony po obejrzeniu pieczęci. – Ciekawe co tu jest napisane. Może to coś od Kirima? Dość długo się nie odzywał…
- No wiesz, był zajęty czym innym – mruknął Lantar.
- Masz rację – zaśmiał się doradca – noszenie dziecka w brzuch jest strasznie absorbujące. Coś wiem na ten temat.
Roześmiali się obaj krótko i Sanus zagłębił się w treść pisma.
- Nie do wiary! – wykrzyknął kiedy już skończył.
- Co się stało? – Lantar na chwilę przerwał zabawę z Akirinem i spojrzał uważnie na małżonka.
- Wiesz co to jest? – Sanu pomachał trzymanym w ręku pergaminem.
- Pismo z pałacu – mruknął Lantar.
- Imienne zaproszenie od jego wysokości na przyjęcie zorganizowane z okazji narodzin księżniczki, której nadano imię Anaja.
- O, to ten twój doradca już urodził? – zdziwił się Lantar.
- Na to wychodzi, ale nie o to chodzi – powiedział podekscytowany Sanus. Jego oczy błyszczały niczym dwa małe ogniki. – Imienne zaproszenie. Wiesz co to oznacza?
- Nie mam bladego pojęcia – Sanus wzruszył ramionami.
- To znaczy, że będziemy siedzieli przy tym samym stole co jego wysokość, może nawet obok niego samego! To wielki zaszczyt dostać takie zaproszenie. Tylko nieliczni go dostępują. Trzeba naprawdę przysłużyć się jego wysokości by na to zasłużyć.
- Wiesz, jakby na to nie patrzeć, ja przysłużyłem się jego wysokości i to bardzo – mruknął Lantar mimowolnie bawiąc się pierścieniem z brylantem, który miał na serdecznym palcu lewej ręki.
- No tak, wybacz, zupełnie o tym zapomniałem – Sanus roześmiał się. – Chociaż przyznam ci się szczerze, iż myślałem, że król wynagrodzi cię za to i zapomni o tobie.
- Wychodzi na to, że nie zapomniał. Nie zapominaj, iż on nie jest taki ja Lamer dziewiąty. Tamten faktycznie miał kiepską pamięć, jeśli chodziło o innych.
- Fakt, pamiętał tylko to, co było wygodne dla niego - westchnął Sanus. – Powiem ci szczerze, że ucieszyłem się kiedy usłyszałem, że nie żyje. Wiem, że nie powinienem tak myśleć, wszak ojciec wpajał mi szacunek dla władcy, ale przy tym człowieku nie mogłem się powstrzymać.
- Wiem co czujesz – westchnął Lantar. – Przecież należałem do królewskiej straży przybocznej i widziałem co król wyprawia. I cieszę się, że Akirin pierwszy jest zupełnie inny niż on. A tak w ogóle, to kiedy to przyjęcie? – zainteresował się.
- Za miesiąc.
- No to spokojnie zdążymy przygotować jakiś wspaniały prezent dla księżniczki.
- Mam nadzieję – westchnął Sanus. – Musimy porządnie się zastanowić, nie możemy dać osobie z królewskiego rodu byle jakiego prezentu, nawet jeśli jest na tyle mała by nie pamiętać o tym.
- Masz rację. Już wiem! – wykrzyknął po chwili.
- Co wiesz?
- To znaczy mam pomysł na prezent.
- Jaki?
- Wtedy, gdy jego wysokość wyszedł na ulice miasta doszło do pewnego incydentu.
- Życie króla było zagrożone?
- Nie, w żadnym wypadku – Sanus machnął uspokajająco ręką.- Po prostu jego wysokość trochę zakłócił porządek uroczystości i wszedł w tłum. Natknęliśmy się wtedy na młodego biednego chłopaka, który robił rzeźby z drewna. Chłopak miał talent, a jego rzeźby wyraźnie podobały się jego wysokości. Tak pomyślałem, że może można by odnaleźć tego chłopaka i zlecić mu wykonanie rzeźbionej kołyski?
- Świetny pomysł.
- Świetnie! W takim razie ruszam! – Sanus podniósł się i chciał biec, ale głos Lantara skutecznie go powstrzymał.
- Stój! Nigdzie nie idziesz! – krzyknął żołnierz.
- Ale przecież powiedziałeś, że to dobry pomysł – bąkną zdziwiony Sanus.
- Bo tak uważam, ale nie zgadzam się żebyś ty szukał tego chłopaka. Nie wiesz gdzie ten chłopak mieszka i szukając go będziesz musiał zagłębić się w najciemniejsze uliczki miasta. A to nie jest miejsce, w którym ty powinieneś przebywać. Co innego ja, byłem żołnierzem, potrafię się obronić.
- Masz rację. Wybacz, nie pomyślałem o tym – Sanus uśmiechnął się słabo. – Chyba za bardzo się tym wszystkim przejmuję.
- I to w tobie kocham – Lantar wstał, podszedł do ukochanego i objąwszy go ucałował w skroń. – Ale teraz nie przejmuj się ani tym ani niczym innym i wracaj do dzieci.
- Masz rację – Sanus uśmiechnął się. – Dzieci są najważniejsze.
Do końca dnia nic nie zakłóciło im sielankowego spokoju ani zabaw z dziećmi.
Kiedy nadszedł ranek Lantar szybko zjadł śniadanie, ucałował dzieci i małżonka i pojechał do stolicy. Kiedy dojechał na miejsce, pierwszym, co zrobił było wynajęcie komnaty w karczmie. Jakby nie patrzeć stolica to było dość spore miasto, a ponieważ Sanus nie wiedział nic więcej o tym chłopcu, więc Lantar założył, ze poszukiwania mogą się nie skończyć na jednym dniu. Zostawił konia i udał się na piesze poszukiwania. Na początek postanowił rozejrzeć się po głównych ulicach, tam gdzie zazwyczaj rozkładali się handlarze i rzemieślnicy. Jeżeli nie znajdzie tam dzieciaka, wtedy spróbuje zagłębić się w pozostałe uliczki.
Szedł powoli rozglądając się w koło i oglądając stragany. Było tutaj wszystko, począwszy od żywności, a skończywszy na dobrach luksusowych, sprowadzanych specjalnie z zagranicy. Chociaż teraz mógł sobie pozwolić na kupno wielu z tych rzeczy, to jednak wciąż patrzył na niektóre w nich z podziwem i zazdrością. Na szczęście zdobyta w tak niespodziewany i nagły sposób fortuna nie przewróciła mu w głowie i nie kupował rzeczy, których posiadanie uważał za zbędne. W takich wypadkach, gdy musiał decydować, co kupić a czego nie, odzywał się w nim żołnierski charakter, który szybko rozwiewał wątpliwości. Tylko w jednym wypadku nie zastanawiał się, gdy chodziło o kupienie jakiegoś drobiazgu dla Sanusa. I nie ważne było czy ten drobiazg był drobny, tak, że zmieściłby się w dłoni, czy wielki, tak, że musiał stać na dworze. Liczyła się uradowana mina ukochanego, kiedy wręczał mu prezent. Tak samo było i teraz, gdy stanął przed straganem z ręcznie robioną złotą biżuterią. W oko od razu wpadł mu misternie pleciony, delikatny łańcuch na szyję.
- Ile za ten łańcuch? – spytał sprzedawcę.
- Dwie złote monety, wasza miłość. To bardzo piękny łańcuch – dodał szybko sprzedawca, jakby bał się, ze interesant, słysząc cenę, straci zainteresowanie towarem – idealnie pasuje do każdej szyi, zarówno damsiej, jak i męskiej. Ręcznie robiony, nie ma takiego drugiego na świecie.
Lantar nie słuchał wywodów sprzedawcy, wpatrując się cały czas w łańcuch. Wiedział, że bez względu na cenę i tak go kupi. Bez słowa wyjął zza pazuchy sakiewkę, a z niej dwie złote monety. Sprzedawca, widząc, ze trafił mu się klient, który nawet nie zamierza się targować, zaczął rozpływać się z zachwytem nad trafnością zakupu, dobrym gustem jego wielmożności i szczęściem osoby, która otrzyma ten wspaniały łańcuch, ale Lantar i tak go nie słuchał, zajętym wyobrażaniem sobie jak Sanus będzie w nim wyglądał. Przez cały czas uśmiechał się do własnych myśli. Uśmiechałby się tak nie wiadomo jak długo jeszcze, gdyby nie przypomniał sobie po co przyjechał. Otrząsnął się z cichym westchnieniem i ruszył dalej, chowając kupiony łańcuch w sakiewce. Dalej rozglądał się w koło, ale żaden ze straganów już nie przyciągał tak jego uwagi. W pewnym momencie usłyszał czyjś głos mówiący:
- Kupcie, panie, rzeźbę. To bardzo piękna rzeźba. Tylko dwadzieścia grajcarów. Kupcie rzeźbę, wasza miłość…
Uważnie rozejrzał się w koło w poszukiwaniu właściciela głosu i zobaczył młodego chłopaka zaczepiającego przechodniów. Niestety wszyscy się od niego opędzali, albo w najlepszym wypadku, ignorowali go. Widząc jego nieszczęśliwą minę postanowił podejść i kupić jakąś rzeźbę, tylko po to żeby zobaczyć choć cień uśmiechu na jego twarzy.
- Może wasza miłość kupi rzeźbę? – chłopak w końcu podszedł do Lantara.
- Pokaż – wyciągnął rękę.
Uważnie obejrzał rzeźbę i stwierdził, że mu się podoba.
- Ile za nią – spytał oglądając wciąż rzeźbę.
- Dwadzieścia grajcarów, wasza miłość – odparł szybko chłopak.
- Wezmę ją – i już sięgał po sakiewkę, gdy chłopak szybko zapytał:
- A może wasza miłość kupiłby jeszcze jakieś inne? Mam jeszcze kilka.
- Pokaż. Wszystkie.
Chłopak otworzył przewieszoną przez ramię torbę i zaczął wyciągać z niej poszczególne rzeźby. Lantar oglądał je bez słowa, by na koniec włożyć wszystkie z powrotem do torby młodzieńca.
- Ile za nie wszystkie?
- Jeden talar, wasza miłość. Chociaz wolałbym w grajcarach – odparł szybko zdumiony chłopak.
Lantar wyciągnął sakiewkę i zaczął w niej grzebać przeliczając monety.
- Niestety nie mam żadnego talara, a grajcarów mi nie starczy – mruknął po chwili. – Ale wiesz co – dodał szybko widząc zawiedzioną minę chłopaka – twoje rzeźby bardzo mi się podobają, więc dam ci za nie to – i pokazał chłopakowi złotą monetę.
- Złota moneta – wyszeptał zdumiony chłopak biorąc do rąk pieniądz i oglądając go ze wszystkich stron. – Wasza miłość jest tak chojny jak jego wysokość.
- To znaczy? – zainteresował się.
- Dwa lata temu, jego wysokość wyszedł na ulice, żeby wszyscy mieszkańcy mogli go zobaczyć. Kupił wtedy wszystkie moje rzeźby i dał za nie złotą monetę, zupełnie jak wasza miłość dzisiaj.
Lantar popatrzył zdumiony, czyżby to był ten chłopak, którego szukał?
- A czy jego wysokość kupił rzeźby tylko od ciebie, czy może jeszcze od kogoś innego? – musiał się upewnić.
- Tylko ja sprzedaję rzeźby, wasza miłość.
- A więc jesteś tym, którego szukam.
- Wasza miłość mnie szukał? – chłopak zdumiał się. – Ale dlaczego? Nic złego nie zrobiłem – zdumienie w jego głosie przeszło w niepokój.
- A czy ja mówię, że coś zrobiłeś? Ktoś mi powiedział o twoich rzeźbach i stwierdziłem, że mógłbyś coś dla mnie wykonać. Oczywiście za odpowiednią opłatą.
- Jeżeli to jest z drewna, to wasza miłość może być pewny, że wykonam to najlepiej jak potrafię! – odparł chłopak entuzjastycznie.
- To ma być kołyska dla dziecka. Drewniana, rzeźbiona.
- Wasza miłość, może być spokojny, zrobię tak piękną, jak nik dotąd nie widział!
- W takim razie chodźmy – Lantar już odwracał się, żeby odejść.
- Dokąd, wasza miłość?
- Do mojej posiadłości. Mieszkam kilka godzin drogi od stolicy.
- Nie mogę, wasza miłość.
- Dlaczego? – zainteresował się Lantar.
- Nie mogę zostawić siostry. Ona jest jeszcze bardzo mała i ma tylko mnie.
- A gdzie teraz jest twoja siostra?
- W domu, czeka na mój powrót, wasza miłość.
- W takim razie prowadź mnie do niej. Chciałbym ją poznać.
- Jak wasza miłość sobie życzy, tylko… - chłopak zawachał się.
- Tak? – spytal łagodnie Lantar.
- Wasza miłość pozwoli, że najpierw kupię trochę jedzenia? Jeszcze nic dzisiaj z siostrą nie jedliśmy.
- Ależ oczywiście.
Chłopak uśmiechnął się i ruszył przed siebie. Najpierw podszedł do straganu na którym można było kupić chleb i inne wyroby piekarnicze. Wziął chleb i dwie słodkie bułki. Niestety okazało się iż handlarz nie chce wydać reszty ze złotej monety. Zawiedziony chłopak zastanawiał się gdzie mógłby wymienić złotą monetę na grajcary. Lantar widząc jego minę bez zastanowienia wyciągną rządaną kwotę z sakiewki i zapłacił. Widząc to chłopak solennie obiecał iż jak tylko rozmieni złotą monetę, to odda jego miłośći wszystko co do grajcara. Lantar machnął na to ręką. Wydatek rzędu kilka grajcarów nie stanowił dla niego żadnego problemu. Sytuacja powtórzyła się przy straganie z owocami. Oczywście Lantar także zapłacił. Na koniec chłopak z niepewną miną zapytał cicho, czy jego miłość będzie jeszcze tak łaskawy i pozwoli kupić coś słodkiego dla siostry. Lantar oczywiście się zgodził. Uradowany chłopak wziął ogromnego lizaka i szybko ruszył w stronę domu. Przez chwilę szli różnymi krętymi uliczkami, aż w końcu stanęli przez rozpadajacą się ze starości chatą. Przytuloną do murów miasta. Weszli do środka.
CDN