Cały wredny ja 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 08 2011 14:31:37
Wciągam znajomy zapach, zatrzymuję na chwilę powietrze w płucach, po czym wypuszczam je z lubością. Uwielbiam ten zapach. Owutemy pisemne z eliksirów. Strach wisi w powietrzu, atmosfera jest tak gęsta, że można w niej zawiesić siekierę. Ostatni egzamin roku.
Uczniowie spoglądają na mnie z nienawiścią. Na mój kpiący uśmiech. Wiedzą dobrze, że gdyby mnie słuchali i odrabiali prace domowe, jakie im zadawałem, nie mieliby żadnych problemów z napisaniem odpowiedzi na leżące przed nimi pytania. Przynajmniej TO wiedzą te bezmózgie bałwany. Już dawno straciłem nadzieję, że czegoś ich nauczę, ale cóż… takie życie.
Rozglądam się po sali. Napotykam spojrzenie zielonych oczu. Nie odwracam wzroku, on także.
- Profesorze… -słyszę drżący głosik, dziewczyna wolałaby chyba zginąć, niż powiedzieć to, co chce, tak bardzo się mnie boi. A może egzaminu? Albo tak działa mieszanka. W każdym razie jestem zmuszony na nią spojrzeć. -Profesorze… ja… przepraszam… -jąka się i rumieni. Jak ona się nazywa? Clark? Amelia Clark?
- Tak panno Clark? - Głos nie jest niemiły. Jest otrzeźwiający. Bądź co bądź nie chcę żeby przeze mnie umarła tu na zawał.
- Czy… - opanowuje się odrobinę -…mogę prosić szklankę wody?
Bez słowa przywołuję szklankę. Dziewczyna dziękuje i uśmiecha się do mnie bojaźliwie. Marlinie, bo jeszcze ktoś pomyśli, że byłem miły! Powracam do przechadzania się między ławkami, patrząc czy czasem jakiś głupiec nie próbuje oszukiwać.
Znowu czuję na sobie to zielonookie spojrzenie. Kiedy się odwracam stoi do mnie bokiem, pochylając się nad jakimś uczniem. Po chwili widzę jak się uśmiecha i robi to, co ja przed chwilą. Uczeń odwzajemnia uśmiech, tylko w przeciwieństwie do panny Clark bez strachu.
Taaa… dobry profesor Potter. Miły profesor Potter. Zmora mojego życia. Nie dość, że musiałem go uczyć, to teraz jeszcze jesteśmy kolegami po fachu. "Kurwa" - to jedyny komentarz, jaki mi przychodzi do głowy, mimo iż zazwyczaj nie zniżam się do wulgaryzmów.
Od śmierci Dumbledora, cóż, sam mnie do tego zobligował, wiele się wydarzyło. McGonagall jako dyrektor jest świetna, nawet ja to muszę przyznać. Nie było mnie w tych murach ponad trzy lata. Dużo się zmieniło przez ten czas. Przede wszystkim Dzielny Harry Potter, Chłopiec Który Przeżył, pokonał Czarnego Pana, i został Dzielnym Harrym Potterem, Chłopcem Który Przeżył i Uwolnił Świat Od Najgorszego Czarnoksiężnika Wszechczasów.
Dumbledor zostawił listy. Na moje szczęście, choć patrząc na to z perspektywy czasu, może nieszczęście? Musiałem współpracować z Potterem. A był wtedy ledwo pełnoletni i myślał, że pozjadał wszystkie rozumy, ponadto kipiał do mnie niepohamowaną nienawiścią. Między innymi za to, że zabiłem Dumbledora, ale akurat tego nie miałem mu za złe.
Potem działo się równie wiele. Rzeczy, o których myśleć nie chcę, a dzięki którym nie siedzę teraz w Azkabanie. Byłem ponadto zmuszony od spędzenia pewnego czasu z panem Potterem sam ma sam. Najlepsze i najgorsze trzy miesiące mego życia. Z nim. W małym domku. BEZ możliwości wyjścia.
Siłą rzeczy, żeby się nie pozabijać musieliśmy sobie wyjaśnić parę spraw. Było to już po ukończeniu przez niego Hogwartu, zabiciu Czarnego Pana, i owszem, był już aurorem. Powiedzmy, że wywiązała się między nami wątła nić porozumienia. Nie pomogła świadomość, że robi to tylko i wyłącznie żeby ratować mi skórę, a już na pewno nie to, iż przez niego przypomniałem sobie, jakże wyraźnie i boleśnie, że jestem gejem. Cóż za ironia losu, zakochać się w tym durniu…
Chodź może już nie durniu? Te lata go zmieniły. Bardzo. Dużo śmierci przeżył, wielu ludzi stracił. I… jakby… stał się mądrzejszy? Nie wiedziałem, że jestem w stanie to przyznać.
Potem, dzięki Merlinowi, wyszliśmy stamtąd. On powrócił do łapania czarnoksiężników, a mi McGonagall zaproponowała posadę mistrza eliksirów i opiekuna Slytherinu. Wróciłem do jedynego miejsca na ziemi, w jakim dane mi było poczuć się jak w domu.
Tu mogłem zacząć o nim zapominać. Szczerze mówiąc nie było to specjalnie bolesne. Wciąż go nienawidziłem, zresztą tak, jak i on mnie. A nigdy nie żywiłem jakichkolwiek nadzieji, co do możliwości odwzajemnienia tego uczucia. Gdyby, podkreślam: gdyby dane mu było kiedykolwiek się o nim dowiedzieć. Bo ja nie mam zamiaru się tym z nim dzielić.
No, ale stało się. Przestał być aurorem. Ku mojemu przerażeniu, chodź bynajmniej nie zdziwieniu, McGonagall zaproponowała mu posadę nauczyciela obrony przed czarną magią i opiekuna Gryffindoru. Przyjął ją oczywiście.
Jest tu już cały, długi rok. Odnosimy się do siebie z chłodnym profesjonalizmem. Ale na szczęście zbliżają się wakacje, ten czas, w którym cały personel zamku, tudzież uczniowie, rozjeżdżają się na cztery strony świata (krzyżyk im na drogę) i mogę być w moim ukochanym zamku sam. Zupełnie sam.
*
Accio! - Pomyślałem i książka wyrwała się dziewczynie z ręki.
- Minus 20 punktów dla Gryffindoru, panno Dancan. - Dziewczyna spojrzała na mnie bezczelnie, z wyrzutem i złością. - Minus kolejne 20 za bezczelność, - dodałem ze zjadliwym uśmiechem - i będę musiał o tym porozmawiać z profesorem Potterem.
Dopiero teraz jej mina wyraża skruchę. Taak, gdyby nie to, że to ostatni tydzień w szkole dałbym jej szlaban na weekend. Ale weekendu już nie będzie. Spoglądam na okładkę "Obrona przed czarną magią…". No tak, gdybym to zrobił wcześniej to byłoby po minus 50. Trudno, chyba się starzeję.
- Iiii… panno Dancan, - zaczynam w pełni świadom jak wredne to będzie z mojej strony - widząc jak bardzo stara się pani pogłębić swoją wiedzę, - tu podnoszę podręcznik - dam pani niepowtarzalną szansę. - Dziewczyna zbladła. - Ponieważ będzie pani miała ogrom wolnego czasu w wakacje, oczekuję że napisze pani po… powiedzmy stopie, - co i tak da cholernie dużo roboty - o każdym eliksirze jaki przerobiliśmy w ciągu tego roku. Mile widziane będą cechy najbardziej charakterystyczne i niezwykłe w działaniu, jak i skutki uboczne dla spożywającego. - Zakończyłem z uśmiechem.
Ach, nareszcie dzwonek. Bezmózgi tłum wylewa się na zewnątrz. Jakie to szczęście że już ich nie zobaczę, - myślę idąc do klasy Pottera - choć nie, jeszcze uczta pożegnalna -poprawiam sam siebie. Gdyby wiedzieli jak wielką ulgę sprawił mi dzwonek, uznali by, że oni po prostu troszkę chcieli już wyjść.
Tłum z jego klasy wylewa się powoli, jak zwykle ktoś zostaje, żeby zadać mu pytanie. Jak zwykle z uśmiechem odpowiada. Czekam aż wszyscy wyjdą. Wyraz twarzy zmienia mu się nieznacznie. Dostrzegam pewną smutną mądrość, którą zdobywa się cierpiąc, jak zwykle? Siada przy swoim biurku i zamyka oczy.
Pukam do otwartych drzwi. Cóż, nie jestem chamem żeby tak po prostu wpadać tu z awanturą. Daję mu się wyrwać z zadumy.
- Proszę profesorze Snape. - Nie otwiera oczu. To irytujące. Gestem zaprasza mnie abym usiadł naprzeciw niego.
Siadam, ach… nareszcie raczy zaszczycić mnie swym spojrzeniem. Nie zakłada maski przeznaczonej dla uczniów i innych nauczycieli. Jestem mu bądź co bądź za to wdzięczny. Kładę podręcznik na biurku.
- To panny Clarisy Dancan. - Zaczynam. - Panie Potter, prosił bym aby… - cholera jasna, ganię się w myślach kolejny raz. To już nie jest uczeń którego strofuję, to nauczyciel z którym rozmawiam… -…porozmawiał pan jeszcze raz ze swoimi uczniami, na temat odrabiania innych lekcji podczas moich. Nie będę tego tolerował, nawet na ostatnich zajęciach przed wakacjami.
- Dobrze. - Odpowiada zrezygnowanym tonem. Poddaje się na wstępie? - Panie Snape, -mimowolnie zwraca się do mnie dokładnie tak, jak ja do niego, nie robi tego złośliwie, nawet przestałem mieć mu to za złe - jaką karę jej pan wyznaczył?
Ach, więc to o to chodzi? Walka jednak będzie.
- Minus 40 punktów i dodatkowa praca na wakacje, profesorze Potter. - Odpowiadam spokojnie zwalczając chęć nazwania go Harry.
Ciekawe co by zrobił? Zemdlał czy nazwał mnie Severus? A może jedno i drugie? Powstrzymuję złośliwy uśmiech.
- Czy mógłbym wiedzieć jaka to praca?
Nie twój interes.
- Oczywiście. Po stopie pergaminu o każdym eliksirze jaki przerabialiśmy w tym roku. Dokładne informacje.
Zamyka oczy, gdybym go nie znał, pomyślałbym, że jest już tym wszystkim zmęczony i wcale dziewczyny bronić nie chce.
- Niech pan jej daruje profesorze. - To brzmiało jak "Niech pan MI daruje…".
Nie w tym życiu Potter.
- Dałem jej tylko szansę na pogłębienie wiedzy. Przecież do tego dążyła, czyż nie?
Wyzłośliwiam się, unoszę brwi, dłonią wskazuję na podręcznik.
- Nie ma szans, tak? - A więc gramy w otwarte karty. Kręcę głową. - Żadna prośba nic nie wskóra? - Kolejne zaprzeczenie. Widzę zmęczenie w jego oczach, prawie robi mi się go żal. Prawie. - Profesorze, niech pan skróci listę do piętnastu. - Taaa.. jasne. Przez jeden semestr przerabiam dwa razy tyle, co dopiero przez cały rok. - Sam je wybiorę, dostarczę panu listę do południa i potem jej powiem, zgoda?
Nieczysta zagrywka. Obaj dobrze wiemy co to oznacza. To będzie te piętnaście z których każdy sprawi dziewczynie więcej problemów niż reszta razem wzięta. Będzie się męczył wybierając, a potem przyznając się jej że to on wybrał. Pokusa dania jej większej pracy walczy we mnie z chęcią zmuszenia go do wyboru. No, bo przecież i tak będzie musiała o tych piętnastu napisać, prawda?
- Zgoda. - Ale to nie wszystko. - Przyjdę do profesora gabinetu o 17 z poprawiona listą. - Mówię pewien że nic nie będę musiał zmieniać. - Mam nadzieję wręczyć ją pannie Dancan.
Z rezygnacją skinął głową. Będę światkiem jego rozmowy z uczniem. Rozmowy w której to ja będę tym złym, ale Potter niesprawiedliwym i nic nie rozumiejącym. Nie wścieka się, nie złości. Wie, że kara spadła na niego, co więcej dziewczyna na pewno nie będzie mu za to wdzięczna. Jest zrezygnowany. Ciekawe dlaczego? Ganię się za ostatnią myśl, wstaję.
- Do zobaczenia, profesorze Snape.
Kiwam głową, wychodzę.
O jedenastej dostaję listę piętnastu najgorszych eliksirów o jakich uczyłem tą krnąbrną dziewuchę przez cały ten rok. Analizuję ją. A jednak jest coś co chciałbym zmienić. Jedna propozycja z listy Pottera nie zgadza się z listą którą sam stworzyłem. Ale… zastanawiam się chwile. Porównuję obie mikstury.
Genialne, złośliwie genialne. Nie wiem, jak mogłem to przeoczyć. Jego propozycja jest lepsza niż moja. Kto by pomyślał?
A może to przypadek? Nie, odrzucam tą myśl. Taki eliksir na tej liście… to nie może być przypadek. On się za dobrze na tym zna. O dziwo teraz jego wiedzę można porównać z moją i nawet nie wypada tak blado. Gdy był aurorem, kiedy się uczył, musiał opanować tą piękną, subtelna sztukę w której jestem mistrzem. Inaczej by zginął.
Eliksir rozweselający… kto by pomyślał? Śmieję się lekko.
Równo o godzinie 17 zjawiam się w jego gabinecie. Dziewczyna już tam jest. Troszkę przestraszona, ale otuchy dodaje jej obecność ulubionego profesora. Oczywiście nie mówię tu o sobie. Spogląda to na mnie to na Pottera, widzę zmianę jaka przy tym zachodzi. No tak… podkochuje się w nim. Typowe. Tylko dlaczego do jasnej cholery muszę być tak spostrzegawczy? Ta wiedza była mi naprawdę zbędna. Szczerze.
- Clariso, profesor Snape powiedział mi… - a nie doniósł? hmm… ciekawe -…o twoim zachowaniu na lekcji eliksirów. To niedopuszczalne. - Mówi o dziwo twardo.
- Przepraszam, panie profesorze, naprawdę mi przykro. - Wybąkała do swoich stóp, zwrócona w moją stronę.
Taaa, jjjasne. Jedyne dlaczego jest jej przykro, to że Potter ją potępił. Nic nie mówię, kładę na biurku listę.
- Całkowicie zgadzam się z ideą zadanej ci kary, - dziewczyna patrzy na niego z niedowierzaniem - ale udało mi się trochę zmniejszyć jej wymiar. - Ulga, moim zdaniem przedwczesna, pojawia się na jej twarzy. -Własnoręcznie… - cóż za piękne podkreślenie -…wybrałem ci piętnaście najtrudniejszych eliksirów… - wręcza jej listę, otworzyła szeroko oczy w niemej prośbie o pomoc -…o których będziesz musiała napisać.
Ciągle to proszące spojrzenie. Osobiście nie rozumiem o co jej chodzi. Przecież z jakichś siedemdziesięciu paru pozycji zeszła do piętnastu. Powinna go po rękach całować. Ale takie są dzieci. Małe. Niewdzięczne. Potwory.
- Mam nadzieję że poświęcisz temu zadaniu dużo pracy. - Spojrzał na nią surowo.
Ona jeszcze raz przegląda listę i iskra nadziei pojawia się w jej oczach. Zauważyła "mały kruczek" Pottera. Spogląda na niego, jak pewnie myśli, w porozumieniu spiskowców. Cóż, kiedy zacznie robić tą pozycję zrzednie jej mina. Albo pomyśli że Potter jej oddał niedźwiedzią przysługę, albo, że jest po prostu złośliwy. Tak czy tak zmieni opinię o swoim ulubionym profesorze na dobre. I podejrzewam, że już nie będzie się plasował w czołówce jej ulubionych nauczycieli.
- To już wszystko Clariso.
Dziewczyna zaczęła odchodzić z sercem pełnym nadziei. To będzie zaiste wspaniałe.
- Zaczekaj. - I co ja do cholery robię?! - Profesorze Potter, zapomniałem o czymś. -Potter patrzy na mnie nie rozumiejąc. - Miałem poprawić te elementy które mi się nie podobają. - Wyjmuję jej kartkę z rąk, skreślam eliksir rozweselający na rzecz kurczącego. -Teraz jest dobrze, możesz iść. - Uśmiecham się wrednie.
Dziewczyna rzuciła okiem na zmianę. Posmutniała, rzuciła Potterowi spojrzenie "próbował pan" i wyszła. Potter widział co na co zamieniłem.
- Profesorze Snape… - zaczyna, ale ja nie chcę tego słuchać.
- Profesorze Potter… - przerywam mu -…wiem, że to pańska uczennica, ale do prawdy… tak marna próba… -mówię zniesmaczony.
Patrzy na mnie przez moment. Kiwa głową, jakby to było potrzebne. Wiem co chciałby powiedzieć, "dziękuję", ale tego też nie chcę słuchać, i on o tym wie. Uśmiecha się za to dziwnie.
- Przepraszam, faktycznie nie było to zbyt mądre. - Podejmuje grę.
Mimo, że jesteśmy sami i nikt nas nie słucha. To ja jestem tym złym, zawsze. W oczach tej małej na pewno.
- Do widzenia panie Potter.
- Do widzenia panie Snape.
I wróciło… znowu mam go ochotę zdzielić, za to nieumyślne przedrzeźnianie.
***





Niom, to koniec części pierwszej. To pierwsze opowiadanie które tu wysyłam, mam nadzieję że się spodoba, jak do tej pory słyszałam parę pochlebnych i parę mniej pochlebnych zdań o nim, toteż mam nadzieję na konstruktywną krytykę :} gdyby ktoś cos chciał, to spokojnie pisać na mail:} będę się starała uprzedzać w komentarzach o następnych częściach.