I widzę ciemność... 14
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 22:01:09
Rozdział czternasty
Morten Sigurdsen spoglądał na nich błękitnymi oczyma. Przed chwilą jego źrenice były czerwone.
- Panie Potter.
Harry spojrzał na niego twardym, zdecydowanym wzrokiem.
- Cieszę się, że czuje się pan lepiej, ale chyba nie przyszedł pan kontynuować badań?
Młodzieniec postąpił o krok do przodu.
- Nie - oznajmił. - Widziałem twoje oczy.
Przez twarz czarnoksiężnika przemknął uśmieszek.
- Widziałeś tylko część.
- Widziałem dość.
- I co zamierzasz zrobić?
- Zakończyć to.
- Chciałem dać ci szansę... Jestem... o krok od rozwiązania.
U boku Harry'ego rozległ się głuchy psi warkot.
Syriusz, zmieniony w swoją psią postać, znał jedno z podstawowych praw dotyczących magicznych barier - to, co chroni przed magią, zazwyczaj nie chroni przed fizycznym atakiem.
Skoczył - góra żylastych mięśni i czarnego futra.
- Black! - wrzasnął Snape, wyciągając różdżkę, spodziewając się, że Sigurdsen zaatakuje.
Lecz Sigurdsen nie zaatakował. Upadł na ziemię, zaskoczony nagłą przemianą animaga i powalony ciężarem psiego ciała.
Sven uśmiechnął się triumfalnie, podchodząc do bariery. W jej wnętrzu pies przyciskał czarnoksiężnika do podłogi, szczerząc zęby tuż przy jego szyi.
- Doskonała robota - rzekł młody Norweg, przekraczając granicę kręgu. - Nie myślałem, że pójdzie tak łatwo. Proszę go przytrzymać... jeszcze trochę... I co, mistrzu? - spytał, schylając się. -Na co ci to było?
Sigurdsen pokręcił głową.
- Sven...
- Dość - czubek różdżki skierował się w stronę czarnoksiężnika. - Drętwota!
I Sigurdsen znieruchomiał - leżąc na posadzce, z czerwoną szatą rozpostartą niczym olbrzymie skrzydła.
***
- To było zbyt proste - Snape pokręcił głową, patrząc na nieruchomego czarnoksiężnika.
- Nie zdążył... - Sven zbliżył się do biblioteczki - Mieliśmy szczęście... Gdzieś tu... Notatki...
- Ministerstwo powinno je zabezpieczyć - zauważył Draco.
- Skorumpowane ministerstwo - przypomniał Sven. - Poza tym, on ma moc... ilu ludzi? Policzcie sobie. Trzeba ją z niego wyciągnąć. Wrócić do właścicieli, jeśli można - zerknął na Harry'ego - jednego właściciela, właściwie...
- Ja... - Harry pokręcił głową - Nie powinienem...
- Są dwa sposoby, dwa sposoby, które są mi znane - tłumaczył Sven, stojąc plecami do szafki - na pozbawienie kogoś mocy. Wyciągnąć ją z niego - a wiem, jak to zrobić - albo go zabić.
- Nie o to mi chodzi.
- Panie Potter, pan umiał to kontrolować. Bał się pan, ale radził pan sobie. Poradzi pan sobie jeszcze przez jakiś czas, potem... są sposoby, pieczęcie... powinien tu pan znaleźć źródła... Nie możemy pozwolić, żeby tak niebezpieczna osoba miała kolejną szansę. Póki jest unieruchomiony, powinniśmy zrobić to, co możemy... - Odwrócił się znów ku biblioteczce. - O, jest. Doskonale - rzekł z zadowoleniem, wyciągając opasłe tomiszcze oprawione w skórę tej samej barwy, co szata Sigurdsena.
Wnętrze okładek wypełniały stronnice zapisane różnymi charakterami pisma, poprzeplatane składanymi diagramami i schematami. Sven rozłożył księgę na pulpicie.
- Wnieście go - polecił - z powrotem do kręgu.
- Nie podoba mi się to - mruknął Snape, zaplatając ramiona.
- Nie widzę wyjścia, ten człowiek zna się na tym, co robi - stwierdził Syriusz.
- Za dobrze się zna. Chętnie zobaczyłbym te notatki... - Mistrz Eliksirów mówił półgłosem, tak, że właściwie słyszał go tylko animag - stojący najbliżej niego, obaj nie wiedzieli, jak to się stało.
- Do listy twoich wad, Severusie, dopisuję właśnie paranoję...
Snape prychnął głośno.
- To nie paranoja, Black, to zdrowy rozsądek i doświadczenie życiowe. Za osób próbowało mnie zajść od tyłu, żebym sobie tego nie wyrobił.
- A jedna osoba - animag wyszczerzył zęby - w końcu to zrobiła. Zaszła cię od tyłu. I byłeś całkiem zadowolony...
Snape pewnie powiedziałby coś naprawdę złośliwego, może nawet posunąłby się do rzucenia słabszej klątwy, bo jego mimika sugerowała, że aluzje Syriusza nie przypadły mu wcale do gustu. W tym jednak momencie Sven uniósł głowę znad księgi.
- Panie Black, panie Snape, mam pomóc? Panie Malfoy?
Zanieśli w końcu Sigurdsena do kręgu - Syriusz na spółkę ze Svenem. Snape wlókł sie za nimi powoli, jakby znudzony - ale jego oczy przyglądały się wszystkiemu, bacznie i uważnie.
- Bariery ciągle stoją - mruknął do siebie.
Kiedy nieprzytomny czarnoksiężnik układany był wewnątrz kręgu, on wsparł się o stół, kątem oka zerkając na widniejący w księdze schemat. Cofnął się jednak, gdy Sven podniósł się. wycofał się ostrożnie - w stronę Klary.
- I co myślisz, Wójsik? Mnie coś tu nie gra...
Czarownica pokręciła głową.
- Nie wiem...
- Myśl, Wójsik. Jesteś najinteligentniejsza z tej bandy. Malfoy do niedorobiony Śmierciożerca, Black ma mózg napalonego nastolatka, Potter wdał się w ojca. Ty umiesz myśleć, Wójsik, tylko przestań skupiać się na spodniach tego całego Oedenmarka, a skoncentruj na tym, jaki on jest...
Klara poczerwieniała nagle. Snape uśmiechnął się kątem ust.
- Myśl - powtórzył. - Jak wyglądał rytuał, gdy go przerwałaś?
Sven siadał wewnątrz kręgu, Harry - naprzeciw niego, tyłem do ściany. Sigurdsen leżał pomiędzy nimi, nieruchomy, lecz w jego oczach malował się lęk - ciężki, przytłaczający lęk.
Syriusz i Draco wycofali się pod ścianę, patrząc.
Sven uniósł dłoń. Różdżkę miał długą, z białego drewna, rzeźbioną delikatnie. Rzadkie dzieło sztuki, nie rzemieślnicza robota, jaką posługiwała się większość czarodziejów. Otworzył usta. Język, w którym mówił zaklęcie nie był łaciną, powszechnie używaną w tym celu w całej Europie - przypominał raczej ten, którym posługiwały się skandynawskie trolle. Jakby był idealnym medium do używania czarnej magii...
Znaki kręgu rozjarzyły się bladozielonym światłem. Niepokojące... Potem poświata ogarnęła Sigurdsena, a następnie Harry'ego... Sven siedział naprzeciw niego, naprzeciw lustra...
Myśl, Wójsik, myśl...
Jak wyglądał rytuał, gdy go przerwałaś?
Co jest w tym pomieszczeniu teraz, czego nie było wtedy?
I nagle ujrzała. Ujrzała twarz Svena odbijającą się w lustrze i jego gesty odwrócone w odbiciu. Przypomniała sobie - wszystkie te drobiazgi, te zasady magii, których nie uczy się w szkołach, które stają się jednak kluczowe, kiedy stajesz się czarodziejem wyższej klasy, kiedy uczysz się rytuałów wymagających czegoś więcej, niż prostego zaklęcia i różdżki, kiedy przeprowadzasz eksperymenty i tworzysz własne zaklęcia... A teoria magii była dla Klary dokładną odwrotnością latania na miotle.
Lustro odwraca gesty. Odwrócone gesty odwracają zaklęcie.
To nie Harry był celem zaklęcia, to nie do niego miała przepłynąć moc - lecz do Svena.
Zaklęła, głośno, nie myśląc, nie ostrzegając nikogo - ruszyła w stronę kręgu, ściskają różdżkę.
Użyła już kiedyś na Svenie jednego zaklęcia niewybaczalnego - powinna była użyć innego...
A Sven otwierał właśnie oczy - czerwone, jak przed chwilą oczy Sigurdsena. W lustrze widział kobietę - uniósł się więc i odwrócił. Poświata ogarniała go cały czas - jego, Sigurdsena, Harry'ego. Zaklęcie zostało zatrzymane - lecz jeszcze nie przerwane.
- Kolejny Władca Ciemności - wycedziła czarownica przez zęby.
Sven wyciągnął ku niej różdżkę.
- Crucio - powiedział spokojnie. - Nie jestem naiwny, Clarice.
I wtedy Klara przekonała się o dwóch rzeczach. Pierwszą było to, że magiczne bariery zazwyczaj blokują zaklęcia wchodzące - ale już nie wychodzące. Drugą był fakt, że Sven Oedenmark potrafi beznamiętnie zadać tyle cierpienia, ile ona nie jest w stanie wykrzesać z siebie w gniewie.
Upadła z wrzaskiem na posadzkę, wijąc się, pozbawiona nagle całej godności, całej determinacji.
Głupia, głupia, głupia Klarysa.
Jak przez mgłę ujrzała poruszenie, gdy jej towarzysze za nią rzucili się w stronę kręgu. Potem osunęła się w błogosławioną ciemność nieprzytomności.
***
Kiedy Klara upadła na ziemię, Snape już ściskał różdżkę w ręku. Nie był zadowolony, że nie jako pierwszy zauważyły, do czego służy lustro - był jednak alchemikiem, a nie teoretykiem magii. Niemniej jednak widział już lustro używane do odwracania zaklęcia i zwodzenia przeciwnika... Powinien był...
Ale teraz nie miał czasu na przemyślenia i wyrzuty sumienia. Musiał działać - po raz pierwszy od kilku lat. Nienawidził tego. Lubił swoją spokojną przystań, Hogwart, nie przepadał za wystawianiem nosa poza jego mury. A teraz to... Przeklęty Potter, że też musiał się w to wplątać... Przeklęty Black...
- Drętwota - krzyknął, wyciągając różdżkę w stronę Svena.
Bariera odbiła zaklęcie - oczywiście.
Syriusz zmienił się w psa - największa głupota, powtórzyć dwa razy to samo... Snape widział, jak skacze, jak dostaje jakimś zaklęciem, odlatuje w bok. Gdzieś w jego głowie pojawiła się koncepcja ratowania go... Ale były ważniejsze rzeczy...
Draco celował różdżką w krąg - próbował wymazać znaki. Sprytny chłopak. Może jednak nauczył się czegoś na kursie aurorskim... I oczywiście, także i on oberwał. Za dobre zabezpieczenia, za dużo mocy... Bez szans...
I wtedy zobaczył - młodego mężczyznę wstającego z kolan, wyrywającego się z apatii i chwytającego Oedenmarka za ramiona, wykręcającego mu je do tyłu i wypychającego czarnoksiężnika poza krąg.
- Dobra robota, Potter... - mruknął, celując różdżką. - Sectumsempra!
Zaklęcie opracowane w szkolnych czasach, niebezpieczne na tyle, że gdyby było powszechnie znane, zostałoby zakazane, chlasnęło Svena przez pierś. Trysnęła krew - purpurowa fontanna.
Zielonkawy blask osłabł, zniknął. Oedenmark popatrzył wkoło błędnym wzrokiem nim osunął się martwy na ziemię.
***
Dwa ciała leżały na podłodze - martwy Sven Oedenmark i sparaliżowany Morten Sigurdsen. Pozostali podnosili się pomału - mniej lub bardziej poharatani, ale żywi.
Harry oddychał płytko, szybko. Adreanlina ciągle buzowała mu w żyłach. Patrzył na to, co się tu stało, to, do czego sam przyłożył rękę. Krew rozlewała się po podłodze coraz większą plamą, jasnoczerwona, pachnąca żelazem.
Runy i symbole nakreślone na posadzce ciągle pulsowały bladym światłem. Młody mężczyzna przykucnął, dotknął ich palcami. Uczuł lekkie mrowienie. Magia cały czas obecna była w znakach, choć gasła od chwili, gdy rytuał został przerwany.
Wstał. Mrowienie nie ustawało - po trochu rozchodziło się od jego palców na całe ręce, ramiona, resztę ciała. Wnikało do jego wnętrza, do żył, wraz z krwią wędrowało do wszystkich narządów i pozostawało tam - na zawsze, na powrót. Znajome mrowienie, z którego istnienia nie zdawał sobie sprawy póki nie ustało - to, co tworzyło jego tożsamość, kształtowało go. Jego magiczna moc.
Pomału spojrzał w lustro. Odbijało go - znajomą sylwetkę, wysoką i smukłą, zwieńczoną strzechą czarnych włosów. Znajoma blizna na czole i zielone oczy lśniące zza szkieł okularów. Żadnej czerwieni, żadnych pionowych źrenic. Może ten pierwiastek zmarł wraz z Oedenmarkiem? Może...
- W porządku? - spytał Syriusz.
Harry odwrócił się do niego, uśmiechnął lekko, ale z pewnością siebie.
- Tak. Myślę, że tak.
Draco klęczał przy Sigurdsenie. Czarnoksiężnik pomału odzyskiwał przytomność.
- Sven... - wyjęczał, próbując dźwignąć się z podłogi, nieświadomy jeszcze tego, co się wydarzyło. - Sven, ty zdradziecka kanalio...
- Panie Sigurdsen, złoży pan parę wyjaśnień w sądzie... - auror z rodu Malfoyów uśmiechał się z satysfakcją. - Zarówno w kwestii pańskich eksperymentów i ofiar, które pochłonęły, jak i prawdopodobnej korupcji w skandynawskim Ministerstwie. A ja zadbam o to, osobiście oto zadbam, żeby brytyjski rząd dopilnował, żeby proces nie został umorzony. Pan uśmiercił obywateli krajów innych, niż pana własny, Sigurdsen.
- Sven... - czarnoksiężnik pokręcił głową i spojrzał w stronę Klary. Stała nad zwłokami z zaciśniętymi mocno ustami. - Dobrze grał, czyż nie? Zwiódł nas wszystkich.
- Tak... - mruknęła młoda kobieta. - Nas wszystkich.
Harry pomyślał, że za jej miną stała jakaś osobista tragedia, która umknęła mu najwyraźniej. Ile ważnych rzeczy zignorował, pogrążony w apatii? Ktoś przeżył coś niemniej ciężkiego niż on sam, on zaś nie zwracał na to uwagi, skoncentrowany na samym sobie, najpierw na własnych lękach, potem na stracie mocy. Czy to było fair? Czy miał prawo żądać, by świat kręcił się wokół niego? Nie był już siedemnastolatkiem, skoncentrowanym na swoim wybraństwie i walce z Mrocznym Panem.
Czy można - zastanawiał się, cztery miesiące później - definiować całe swoje życie na podstawie tego, co robiło się będąc nastolatkiem? Nieistotne, jak bardzo doniosłe były to czyny - czyżby nie był dość silny by wyjść z życia w cieniu samego siebie? Apatia towarzyszyła mu dłużej, niż te kilka dni - podążała za nim od lat, od gorzkiego zwycięstwa nad Voldemortem, które kosztowało go tyle żyć. Jego przyjaciele jednak umieli żyć dalej, cieszyć się tym, co mieli, zacząć wszystko od nowa. Remus i Tonks wychowywali małą Morganę, Ron i Hermiona planowali ślub. Draco Malfoy błyszczał na procesie Sigurdsena - wschodząca gwiazda, jak mówiono, dziś jeszcze szeregowy auror, lecz jutro? Specjalista od prawa czarodziejów? Dyplomata? Kimkolwiek zostanie, przywróci chwałę rodowi, zhańbionemu układami z Voldemortem, śmiercią Lucjusza i samobójstwem Narcissy. On wyszedł z cienia swoich rodziców, z cienia samego siebie i lśnił jak nigdy dotąd. Harry z trudem rozpoznawał w nim Malfoya, którego tak nienawidził w szkole...
A Syriusz? Syriusz, który nigdy naprawdę nie żył, który dwa razy umarł i dwa razy powrócił do życia? On też odkrywał nowe aspekty samego siebie - Harry nie był ślepy i jakkolwiek początkowo czuł się dziwnie ze świadomością, czemu jego ojciec chrzestny tak często składa wizyty Snape'owi, musiał to zaakceptować. I sam Snape też - kiedyś kochał kogoś, dwie osoby, boleśnie, jak twierdził. Pierwszą była Lily, drugą ktoś, kogo ponoć zabił Voldemort... Czy można żyć dalej, straciwszy ukochanych? Widać można, skoro on żył i miał jeszcze dość sił, by nie powiedzieć Syriuszowi "nie chcę cię więcej widzieć".
"Więc - myślał Harry, idąc brukowaną uliczką, flankowaną dwoma rzędami starych kamienic - Jeśli oni mogą żyć dalej, żyć od nowa, mogę i ja, prawda? Przestać być tylko Chłopcem Który Przeżył, bo to było coś, co robiłem, gdy byłem dzieckiem... Nie mogę być dzieckiem przez resztę mojego życia, ile lat mam przed sobą? Dziesiątki. Setkę? Może setkę... Całe życie zamartwiać się czerwonymi oczyma w moich snach? A jeśli są iluzją..."
Uśmiechnął się do siebie. To miało sens. A jeśli oczy iluzją nie były - cóż za problem, żyć pomimo to, szukać sposobu na opanowanie tej ciemności? Jeśli była w nim - radził z nią sobie już od lat. Umiał to zrobić.
Kobieta czekała na niego, siedząc na fontannie - na małym placyku obok wielkiego gotyckiego kościoła, na uboczu gwarnego rynku. Kiedy wstała, uświadomił sobie, że była od niego sporo niższa... A przecież była starsza o... dwa lata? Chyba dwa... Czy to miało jakieś znaczenie? Pewnie nie.
- Jesteś - uśmiechnęła się - bałam się, że zrezygnujesz.
- Czemu miałbym?
Przekrzywiła głowę, zaśmiała się - całą twarzą, od ust aż po jasnobrązowe oczy.
- Ze strachu?
- Przed potencjalnie najlepszym teoretykiem magii w Europie?
- Tylko potencjalnie... a poza tym... jeśli nasze badania skończą się tak, jak badania Sigurdsena? Albo, jeśli potwierdzą twoje obawy?
- Jestem na to gotowy, Clare - uśmiechnął się do niej. - Ale najpierw... najpierw chodźmy gdzieś... Podoba mi się twoje miasto. Chcę je poznać.
"I ciebie też Clare - dodał w myślach - chcę poznać ciebie."