I widzę ciemność... 9
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 21:58:40
Rozdział dziewiąty
Kiedy Harry oznajmił, że powodem jego nagłej podróży jest poszukiwanie spokoju i próba pozbycia się dręczących go nieustannie snów, Syriusz pomyślał, ze chłopak chce odwiedzić Hogwart. To wydało mu się najbardziej sensownym rozwiązaniem - biblioteka najbardziej znanej na świecie szkoły magii musiała zawierać odpowiednie księgi, byli tam też ludzie, którzy posłużą chłopcu radą. Minewra McGonagall chociażby. Albo Severus Snape. Tak więc Syriusz nie martwił się o swego chrześniaka, przynajmniej na początku. Co prawda nie otrzymywał od niego żadnych listów, wiedział jednak, że Harry potrzebuje spokoju, on zaś powinien ta potrzebę uszanować. Kiedy więc chłopak wyjechał, mężczyzna zdecydował się wykorzystać wolny czas na porządkowanie swoich papierów i na zatroszczenie się o pierwsze formalności, które miały potwierdzić jego powrót do świata żywych.
W ciągu tych wszystkich lat świat zmienił się jednak wystarczająco, by wywoływać w nim uczucie zagubienia. Mugole musieli przebudować cały Londyn, a przynajmniej wybudowali na tyle dużo nowych budynków, burząc przy okazji stare, że Syriusz gubił się, ilekroć próbował wyjść gdzieś, po prostu na spacer. W porównaniu do świata zewnętrznego, świat magiczny był o wiele spokojniejszy, wolniejszy, mniej jasny i głośny, na Pokątnej większość sklepów nawet po dwóch wojnach pozostawała taka sama, choć za ich ladami siedzieli ludzie, których Animag nigdy dotąd nie widział, ale z drugiej strony mógł kręcić się po uliczce, nie wzbudzając swoją osobą żadnego zainteresowania. Stare plakaty z jego fotografią dawno już zniknęły ze ścian, zaklejone innymi lub też po prostu podarte i rozmoczone przez deszcze. Wszyscy już zapomnieli i nikt nie kojarzył starannie ogolonego mężczyzny o smutnej twarzy, z niebezpiecznym przestępcą, poszukiwanym niegdyś przez Aurorów, ani z bohaterem poległym podczas ostatniej wojny. Jak szybko potrafi zmienić się ludzki punkt widzenia... Wczoraj zbrodniarz, potem zmarły bohater, dziś mógł przejść przez tłum niezauważony. Przez chwile przemknęło mu przez głowę, że można by tak to zostawić, pozostać anonimowym do końca życia, do końca życia być tylko obserwatorem... Czemu nie?
Nie. To byłoby nie fair, zarówno wobec samego siebie, jak i wobec wszystkich przyjaciół, cieszących się z jego powrotu. To byłaby ucieczka, a przecież nie o tym śnił podczas długich, skandynawskich nocy. Śnił o wielu rzeczach, zbyt wielu, jak się domyślał, niektóre z tych snów, resztki obrazów, które rozwiewały się z nadejściem świtu, zapisywał na luźnych kartkach, które teraz, porządkując swoje zapiski, znajdował, kartki zawierające wyrwane z kontekstu zdania, przywodzące na myśl coś, co umknęło z chwilą przebudzenia. Pomimo ulotności tych snów jedno było jednak pewne, jeden motyw pojawiał się w jego marzeniach, tak we śnie, jak i na jawie - wyrwać się, wrócić. Desperackie pragnienie wolności, które doprowadzało go do szaleństwa przez trzynaście lat w Azkabanie i trzy lata w lesie, które sprawiało, że gotów był własnymi rękami rozdrapać kamienie, że w psiej postaci miotał się wewnątrz bariery. Wieczny więzień... nie, teraz już wolny, na zawsze wolny... Gotowy powrócić na dobre, w blasku własnej chwały, gotowy zmierzyć się z ludzkim podziwem, ludzką zawiścią i zdumieniem... Tak, był dość silny, by stawić czoła niebezpieczeństwom, samotności, własnemu szaleństwu, ktoś, kto przeszedł tyle co on, nie powinien bać się społeczeństwa...
Minął tydzień i Syriusz stwierdził, że jego przemyślenia posuwają się stanowczo za daleko, zaś jego starania o odzyskanie tożsamości są już na tyle zaawansowane, że siedzenie w Londynie nie jest już tak bardzo konieczne. Do tego Harry od kilku dni nie przysłał żadnego listu, Syriusz zaś był ciekawy, jak poszły mu poszukiwania - to wszystko wpłynęło na ostateczna decyzje animaga o podróży do Hogwartu.
Mijały lata, a stara szkoła magii, najstarsza w Europie, a zapewne i na świecie, nie zmieniała się. Świat magii, w przeciwieństwie do świata mugoli, nie pędził za postępem, preferując stabilizację i odrzucając zbędne innowację, jeśli jednak istniało gdzieś miejsce, które zmieniało się najmniej ze wszystkich - był to właśnie Hogwart. Idąc korytarzami, Syriusz mijał uczniów, którzy przypominali mu odległe czasy jego własnej młodości. Miał wrażenie, że wszystkie drogi zbiegały się w tym właśnie miejscu, że kto raz w życiu przekroczył próg tej szkoły, będzie tu wracać już zawsze.
- Witaj - McGonagall uśmiechnęła się, gdy przekroczył próg jej gabinetu. - pewna święta księga mówi "błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli", ale chyba bardziej wiarygodne jest dla mnie to spotkanie, niż wszystkie mniej lub bardziej potwierdzone plotki, jakie słyszałam.
- Plotki? - mężczyzna popatrzył na nią zdziwiony. - Harry nie powiedział pani...?
- Harry? - jej zdziwienie było niemniejsze, niż jego.
- Sądziłem, że jest tutaj - i właściwie dlatego przyjechałem. Mówił, ze szuka rozwiązania... swojego problemu... a ja doszedłem do wniosku, że najprawdopodobniej szuka go w bibliotece Hogwartu. A ponieważ nie dostawałem żadnych listów...
- Wygląda na to, że ostatnio wszyscy szukają rozwiązania swoich problemów w Hogwarcie - stwierdziła dyrektor - niestety, nie Harry.
Syriusz westchnął. Był zaniepokojony - jaka sprawa mogła być tak ważna, że chłopak nie zdecydował się podzielić z nim sekretem? W gruncie rzeczy znali się mało - podczas tych kilku tygodni spędzonych razem starali się nadrobić zaległości, ale ciągle pozostawały białe plamy. Harry powtarzał, że mu ufa, że Syriusz jest jedyna osobą, którą uważa za rodzinę, a mimo to milknął czasami. Czasem zadawał niezręczne pytania i mężczyzna musiał tłumaczyć się z błędów młodości, czując się przy tym wyjątkowo paskudnie. Były rzeczy, których chłopiec dowiedział się podczas jego nieobecności, rzeczy, które Syriusz wolałby powiedzieć mu sam... Jeśli więc nie ufał mu do końca... to bolało, ale było możliwe do zrozumienia...
- Była tu jakiś czas temu jedna z naszych absolwentek - mówiła McGonagall spokojnym głosem. - Wspominała o panu... no i ta cała tajemnicza sprawa z czarodziejami, którzy uczestniczyli najwyraźniej w jakichś eksperymentach...
- Słucham?
- Panna Wójsik i profesor Snape prowadzą prywatne śledztwo w tej sprawie.
Syriusz otworzył szeroko oczy. Clare, Snape... Świat skurczył się ostatnio jeszcze bardziej. Dlaczego dziewczyna miałaby przejmować się tajemniczymi śmierciami i dlaczego Snape, ten zimny sukinsyn, miałby przejmować się czymkolwiek? Mężczyzna poczuł, jak kiełkuje w nim ciekawość, skupił się jednak, by nie zadawać więcej pytań na ten temat. Miał teraz własny problem i mieszanie się w cokolwiek innego mogło go tylko rozproszyć, zwłaszcza, jeśli sprawa dotyczyła Snape'a, ostatniej osoby, którą miał ochotę spotkać, a spotkanie z którą wydawało mu się, mimo wszystko, nieuniknione. Z perspektywy czasu i rozmów z Harrym widział, na czym polegał problem - lub raczej część problemu, bo nadal pozostawało wiele niewiadomych, biała, niezbadana plama wewnątrz własnego serca, na obszar której obawiał się wejść, choć często krążył po jej krawędzi.
Szedł korytarzem, a jego uszu dobiegał, na granicy jego zasięgu słyszalności, szept postaci na obrazach. W Hogwarcie plotki rozprzestrzeniały się szybko, i to bez udziału zarówno uczniów, jak i nauczycieli. Magiczne obrazy wiedziały rzeczy, których nie pamiętały nawet skrzaty ani wyglądający na wiecznego Flitch. Nie zdradzały jednak nikomu swoich sekretów, dzieląc je zazdrośnie wyłącznie ze sobą, ukrywając między nasączonymi magia włóknami antycznych płócien. Ile zbrodni popełniono w tych murach, za świadków mając jedynie obrazy? Wielu dyrektorów umiało wyciągać z nich wiadomości, lecz malowidła znały sekrety, które nie ujrzały nigdy światła dziennego. Nikt ich w końcu nie pytał.
Nikt nie spytał by ich, czemu w bocznym korytarzu łka chłopiec o brązowych włosach. Gdyby Syriusz nie przechodził akurat tamtędy, nie dowiedziałby się nikt, a siniaki na nogach i ramionach trzynastolatka zostałyby uznane za efekt upadku ze schodów. Traf jednak chciał, że animag zatrzymał się w przejściu, by ujrzeć półleżącego na podłodze chłopca i stojących nad nim dwóch starszych uczniów. Brązowowłosy starał się tłumić łkanie, ale mógł jedynie łykać łzy. Napastnicy, na oko najwyżej rok starsi, zadowolili się na razie rzuceniem swojej ofiary na podłogę i napawaniem się jej strachem.
- No i co, żmijko, teraz nie jesteś taki dzielny, co, mały śmieciu? - odezwał się drwiącym tonem ten wyższy, ale mocniej zbudowany, blondyn o postawie wskazującej na to, że jest pałkarzem drużyny quiddicha.
- W tłumie zawsze jest odważny, ale teraz widać, że to tylko mały, tchórzliwy kujon - zaśmiał się drugi, wysoki, szczupły brunet o włosach związanych w kitkę.
Przed oczyma Syriusza mimowolnie pojawił się obraz z jego własnej przeszłości. Dwóch chłopców, wysokich, przystojnych, i trzeci dzieciak, chudy, o kredowobladej twarzy, z przestrachem w czarnych oczach...
Ale minęło wiele lat i Syriusz inaczej postrzegał wiele spraw. Nie wahał się długo przed interwencją. Mocno chwycił za ramię blondyna, który właśnie zamierzał się do pierwszego ciosu.
- Dość - syknął mu prosto w ucho zaskakująco szorstkim, nieprzyjemnym tonem.
Wszyscy trzej chłopcy zaskoczeni wlepili w niego oczy.
- Dość, powiedziałem. Spływajcie obaj, zanim zdecyduję, czy mam was na zawsze spetryfikować czy może rozszarpać wam gardła, gnojki - zagroził, i, ku jego własnemu zdziwieniu, te groźby nie były do końca blefem. Naprawdę odczułby satysfakcje, gdyby jego psie zęby wbiły się w ciała tych dwóch. Chyba łatwo było wyczytać to pragnienie w jego oczach, bo źrenice blondyna i bruneta rozszerzyły się z przerażenia. Chłopcy wahali się jeszcze przez chwile, a potem potykając się pobiegli korytarzem. Syriusz spojrzał na ich ofiarę. Chłopak był drobny i chudy, miał delikatne rysy twarzy i inteligentne, łagodne oczy, których wyraz przeczył przyszytemu do jego ubrania emblematowi Slytherinu. - Ślizgon...
- Tak... profesorze...?
- Nie, nie jestem nauczycielem - Syriusz spojrzał w stronę korytarza, którym odbiegli napastnicy. - Ci dwaj byli z...?
- Gryffindoru.
Mężczyzna westchnął ciężko. Dlaczego spodziewał się właśnie takiej sytuacji?
- A więc historia lubi się powtarzać... - zmarszczył czoło. Kiedy stąd odejdzie, ci dwaj znowu będą znęcać się nad chłopcem, pewnie z jeszcze większa zajadłością. Jeśli dzieciak nie miał przyjaciół, co było prawdopodobne, biorąc pod uwagę fakt, jak mało jego delikatne, wrażliwe rysy pasowały do wizerunku przeciętnego ucznia ze Slytherinu, będzie coraz bardziej zatapiał się w ponurych myślach, a może nawet mrocznej magii i po ukończeniu szkoły stanie się geniuszem o pięknej twarzy i stwardniałym na kamień sercu. Zbyt dobrze znał ten schemat. - Choć, musimy to zgłosić komu trzeba, jeśli tego jakoś nie rozwiążemy, będą cię prześladować do końca szkoły.
- Tak było zawsze - mruknął chłopak, ocierając łzy rękawem. - Zawsze silniejsi znęcają się nad słabszymi.
- Wiem. Ale to nie znaczy, że powinniśmy zignorować ten problem. Więc zaprowadź mnie do opiekuna twojego domu.
Chłopiec kiwnął głową. Syriusz ruszył za nim, zastanawiając się głęboko. Nie mógł pojąć, jak w ogóle mogło dość do sytuacji takiej jak ta. Severus Snape, obecny opiekun Slytherinu, był ostatnią osobą, którą Syriusz mógłby sobie wyobrazić przyzwalającą na prześladowanie Ślizgonów. Z drugiej strony sam on sam musiał przebyć długą drogę, skoro właśnie szedł powiadomić Snape'a o incydencie - wiele lat temu los chłopca nie wzruszyłby go, jeszcze wcześniej zaś Syriusz sam zajmował pozycję prześladowcy... A teraz stał u drzwi prowadzących do gabinetu tamtego bladego chłopca, którego w czasach szkolnych dręczył razem z James'em.
Z lękiem przekroczył próg pomieszczenia. Nieprzyjemny, irracjonalny niepokój przybrał na sile jeszcze bardziej, gdy mistrz eliksirów podniósł spojrzenie znad studiowanej właśnie książki i spojrzał prosto na niego. Lodowate, czarne oczy wpatrywały się w oczy fiołkowe, przeszywając ich właściciela jak ostrza.
- Black - Snape wypowiedział jego nazwisko, jakby je wypluwał.
Syriusz zamaskował swój lęk niefrasobliwym, może nawet odrobinę drwiącym uśmiechem.
- Mnie też miło cię widzieć.
- Nie miałeś nawet na tyle przyzwoitości, by nie pokazywać mi się na oczy, co? - prychnął drugi mężczyzna.
- Wierz mi, zrezygnowałbym z niewątpliwej przyjemności spotkania z tobą, gdybym nie musiał dopilnować pewnej sprawy - popatrzył na towarzyszącego mu chłopca.
Dopiero teraz Snape dostrzegł jednego ze swoich uczniów. Spojrzał pytającym wzrokiem najpierw na Syriusza, potem na niego.
- Ja... - zaczął chłopiec, i urwał, spuszczając głowę by ukryć płonące policzki.
- Dwóch gówniarzy prawie pobiło go na korytarzu - Syriusz czuł, jak zaczyna wybuchać w nim wściekłość. - Byłem przekonany, że lepiej dbasz o swoich uczniów, a tymczasem oni wstydzą się swojej słabości. Tego chcesz, co? Żeby ten dzieciak skończył tak jak ty? - ostatnie słowa niebezpiecznie zbliżyły się do granicy krzyku.
- Od kiedy niby ciebie obchodzi prześladowanie jednych uczniów przez drugich?
- Jakby to teraz było ważne! Twój uczeń cierpi prześladowanie, a ty tego nie widzisz. Czy dymy z tych twoich eliksirów wyżarły ci oczy, czy wynalazłeś coś, co zamieniło twoje serce w kamień?
- Wystarczy, Black - Snape zaciskał zęby i całym swym ciężarem opierał się rękami na masywnym biurku. - Nie wiem, co chcesz mi udowodnić. Nie chcę wiedzieć. Wynoś się stad. Natychmiast.
Syriusz odwrócił się i spokojnie ruszył w kierunku drzwi. Chłopiec podążył za nim, lecz polecenie mistrza eliksirów nakazało mu zostać w gabinecie. Animag poczuł ulgę, gdy sam znalazł się za drzwiami. Tą sprawę mógł uznać za zamkniętą, przynajmniej dla siebie. to, czy cierpienia chłopca zakończą się, czy będą trwały nadal, nie było już jego problemem. Severus Snape mógłby nawet wykorzystywać swoich uczniów, tak, jak opowiadały liczne złośliwe plotki - to nadal nie była sprawa Syriusza, choć sama myśl o tym wywoływała bardzo nieprzyjemny skurcz w jego żołądku. Przez chwilę miał ochotę wejść z powrotem do gabinetu i zobaczyć co się tam dzieje - tylko zobaczyć, tylko sprawdzić, powtarzał sobie, to tylko zwyczajna ciekawość.
Pamiętał, że kiedy był chłopcem, takim, jak ci dwaj spotkani na korytarzu, przeprowadził pewnego dnia eksperyment. Nie do końca wiedział, czemu to właściwie robi, ale teraz podejrzewał, że pchała go do tego ciekawość - w jaki sposób zareaguje ten blady, czarnowłosy dzieciak, jeśli się go dotknie... Nie, nie uderzy, a dotknie, z niemal perwersyjną czułością, tak, nawet nie podejrzewał, że ta ziemistej barwy skóra może być taka gładka w dotyku, zupełnie jak skóra dziewczyny i te zaskoczone, czarne oczy...
Zadrżał. Skąd wzięło się nagle to wspomnienie, wyraźne jak nigdy i niemal materialne? Wtedy był jedynie ciekawy jego reakcji, może szukał sposobu żeby go upokorzyć, Bóg jeden wie, co działo się w umyśle głupiego nastolatka, jakim był wówczas. Teraz nie zrobiłby czegoś takiego.
Nie zrobiłby?
Oparł głowę o ścianę, łapiąc oddech. Wizje przemykające przez jego umysł na samej granicy świadomości z chwili na chwilę stawały się coraz bardziej materialne. Było ich za dużo... Poczuł, jak jego wargi poruszają się bezdźwięcznie, wypowiadając imię, którego nie powinien był wypowiadać. Więc to o to chodziło? O to chodziło przez cały czas, a on nie przyjmował tego do wiadomości, pewnie nie uświadomiłby sobie nigdy, gdyby nie przekroczył progu tego przeklętego gabinetu.
Został z niego wyrzucony. Więc nie ma sensu wracać.
Po prostu... spokojnie... opuści... Hogwart...
Drzwi skrzypnęły.
- Co tu jeszcze robisz, Black?
Animag spojrzał w tamtym. Chłopiec wymknął się z gabinetu i popędził korytarzem, nie oglądając się nawet. Zostali teraz tylko oni dwaj, nieprzyjemna sytuacja, do której nie powinno było dojść. Gdyby Snape poznał jego niedawne myśli, Syriusz byłby skończony. Równie dobrze mógł był pozostać po Tamtej Stronie, w magicznym lesie czy w Azkabanie...
- Wyglądasz koszmarnie - usłyszał zaskakująco spokojny głos, zaś silne palce chwyciły go za ramię. - Powinieneś usiąść.
- Powinienem... - "iść" chciał powiedzieć, ale w niewiadomy sposób znalazł się w gabinecie swojego największego wroga, na swojego największego wroga fotelu.
- Powiedziałbym - mówił Snape. - Że to zmiana klimatu daje ci się we znaki. Ale chyba nie - przez cały czas nie spuszczał z niego świdrującego wzroku, nieświadomie powodując kolejne zawroty głowy. - Nie poznaje cię, Black. Mógłbym przysiąc, że z krainy zmarłych przybył jakiś demon i podszywa się pod ciebie. Więc, kim jesteś?
- Z tego co wiem, jestem Syriuszem Blackiem - powiedział mężczyzna słabym głosem.
Drugi powolnym ruchem wyjął z fałd szaty różdżkę.
- Z tego co wiem - oznajmił, kierując jej koniec w kierunku animaga. - Syriusz Black nie żyje. Coś za szybko wszyscy uwierzyli w to twoje cudowne zmartwychwstanie... Ale ja, ja nie jestem taki naiwny. Zbyt wiele dziwnych rzeczy widziałem, żeby uwierzyć własnym oczom i plotkom. Więc, panie "Black", kim pan jest?
- Masz paranoję...
- Na moim miejscu każdy by ją miał - Snape stał przed nim, celując w niego różdżką. Był przerażający, ze zwężonymi oczyma, zaciętą miną. - Syriusz Black nie przejąłby się losem dręczonego Ślizgona, doskonale o tym wiem. Więc, jeszcze raz...
- Przykro mi.
- Co? - zaskoczony mistrz eliksirów cofnął różdżkę.
Syriusz wstał.
- Przykro mi - powtórzył. - Wiem, czemu mi nie ufasz. Wiem, że jest za późno na przeprosiny. Powinienem był zrobić to wiele lat temu, więc nie zdziwię się, jeśli nigdy mi nie wybaczysz.
- Nie ułatwiasz mi sprawy...
- Wiem. Wiem, że uwierzenie w moje dobre intencje to ostatnie, co zrobisz - więc pozwól mi po prostu stąd wyjść.
Ruszył w kierunku drzwi, gdy Snape złapał go za ramię. Syriusz obrócił głowę i ich twarze znalazły się w niebezpiecznie bliskiej od siebie odległości. Oczy mistrza eliksirów wyrażały ślepy, bezmyślny gniew, były oczyma kogoś gotowego uderzać na oślep, mimo pełniej świadomości bezskuteczności tego typu działania.
- Wypuść mnie.
Snape nie posłuchał, rozluźnił jednak uścisk.
- Wolałbym, żebyś to nie był ty. Wolałbym, żebyś nadal nie żył. Wolałbym nigdy cię nie spotkać.
- Ja też - powiedział Syriusz cicho. Mimo całej wściekłości, którą widział w oczach drugiego mężczyzny, irracjonalne pragnienie w jego umyśle przyjmowało coraz bardziej wyraźny kształt. Co by było gdyby...
Jego dłonie zacisnęły się na ramionach drugiego mężczyzny, mnąc czarną tkaninę jego szaty.
- Severus - powiedział. Tylko tyle. Imię, którym nigdy się do niego nie zwrócił.
- Czego chcesz?
"Ciebie. Odejść. Umrzeć."
- Nie wiem - ręce Syriusza opadły bezwładnie po bokach jego ciała. Jego palce drżały, jego oczy wpatrzone były w podłogę.
- Zwariowałeś, Black, prawda? - głos mistrza eliksirów znowu był spokojny, miękki, niemal łagodny.
- Najwyższy czas.
- Najwyższy - zgodził się, a jego palce dotknęły policzka Syriusza, zimne, długie, niezwykle silne palce, zmuszające animaga do podniesienia głowy i spojrzenia po raz kolejny w wąskie, czarne oczy.
- Więc myślę, że mi wybaczysz. Szaleńcom się wybacza - powiedział Syriusz cicho, zbliżając usta do twarzy drugiego mężczyzny.
***
Czarnowłosy mężczyzna leżał na łóżku pogrążony we śnie, jego klatka piersiowa, na której wciąż lśniły kropelki potu, unosiła się i opadała rytmicznie, usta miał rozchylone, a oczy zamknięte. W kosmyku włosów, który opadał na jego czoło, widać było wąskie, srebrne pasemka, lecz ta przedwczesna chyba siwizna dodawała mu jedynie uroku. Jego twarz była piękna nie urodą nastolatka, lecz dojrzałym pięknem, które przetrwało pomimo wszelkich cierpień, przez które mężczyzna musiał przejść.
- Powinieneś był wymknąć się o świcie - szepnął Snape niemal bezgłośnie, powoli, by nie zbudzić Syriusza siadając na krawędzi lóżka. - Powinieneś mnie zostawić, żebym myślał że to był kolejny z moich szalonych snów. Jesteś bezczelny jak zawsze. Zwariowałeś, tak? Więc zwariowaliśmy obaj.
Wstał, zimny prąd powietrza, który przez jakąś szparę wślizgnął się do pokoju, przesunął się po jego rozpalonej skórze. Snape przez chwilę stał nagi pośrodku swojego pokoju. Nie sądził, żeby widok jego ciała, zbyt bladego i zbyt kościstego, mógłby sprawić komukolwiek przyjemność, jednak poza mężczyzną, śpiącym w jego własnym łóżku, w pokoju nie było nikogo - a Syriusz i tak widział już zbyt wiele i zbyt wiele dotknął. Snape nie czuł w tej chwili wstydu ani zażenowania - jedynie gorycz spowodowaną faktem, że to co się stało będzie zapewne przedmiotem kolejnych drwin. Nie liczył nigdy na posiadanie kogoś, kto mógłby po prostu pokochać go - ani na kogoś, komu zależałoby na związaniu się z nim na dłużej. Jako nastolatek zakochał się z najmniej odpowiedniej osobie, po ukończeniu szkoły związał się z kimś, kto obecnie nie żył już od wielu lat, i nie liczył na trwały związek. A już na pewno nie z Syriuszem Blackiem, niezależnie od tego, jak silne i głupie było to zauroczenie z czasów szkolnych. To, co się stało, powinien zapamiętać jako jeszcze jeden sen.
Zebrał z podłogi rozrzucone kolejne warstwy ciemnych, powłóczystych szat, jego osobistą zbroję, którą odgradzał od świata siebie, swoją seksualność ale także swoją osobowość. Wczorajszego wieczora pozbył się tej ochronnej bariery - nie, został jej pozbawiony przez zręczne palce człowieka, który spał teraz w jego łóżku, na skłębionej pościeli pachnącej ich ciałami. Nie żałował, żałował jedynie tego, że niezależnie jak materialny, był to tylko sen.
Niemal bezszelestnie poszedł do łazienki, zmyć z siebie resztki snu, pot i zapach Syrisuza. Miał wrażenie, że to ostatnie pozostanie przyklejone do jego ciała przez resztę życia, jego skóra miała teraz zapamiętać dotyk dwóch osób, dotyk Syriusza nakładający się na dotyk Sebastiana.
Ubrany, wrócił do sypialni i ujrzał, że Syriusz siedzi na łóżku, a jego fiołkowe oczy wpatrują się prosto w niego.
- Umyłeś włosy - stwierdził animag.
Snape mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi.
- Widać od razu. Wyglądają lepiej, o wiele lepiej - Syriusz wstał, powodując zażenowanie mistrza eliksirów. Nie miał na sobie nic, a jego ciało prezentowało się doskonale, zgrabne, z mięśniami delikatnie rysującymi się pod skórą.
- Mógłbyś sobie darować - Snape odwrócił głowę. Byłby pewnie czerwony na całej twarzy, gdyby tylko jego skóra posiadała taką właściwość.
- Jak chcesz. Ale mam nadzieję widzieć cię częściej z czystymi włosami - Syriusz w spokoju zbierał swoje ubranie.
- Jeśli w ogóle chcesz... - zaczął, ale przerwał napotkawszy spojrzenie drugiego maga. Fiołkowe oczy uśmiechały się. Do niego.
- Myślę, że to zależy ode mnie tak samo, jak od ciebie - rzucił Syriusz, idąc do łazienki.