I widzę ciemność... 8
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 21:57:58
Rozdział ósmy

- Severusie, czy mogę prosić cię na słówko?
Uczniowie odwrócili głowy w stronę drzwi, w których stała Minewra McGonagall. Klepsydra na biurku nauczycielskim wskazywała, ze do końca lekcji zostało zaledwie kilka minut. Snape pomyślał, że uczniowie musza marzyć o tym, aby wypuścił ich wcześniej. Nie miał ochoty dawać im tej satysfakcji, ale dyrektor najwyraźniej czekała na niego, westchnął więc.
- Moment. Dobrze, możecie już iść, ale za tydzień widzę wasze wypracowania o zastosowaniu mandragory na moim biurku - przypomniał uczniom, co ostudziło nieco ich zapał. Mimo to wybiegli z sali z wyraźnym entuzjazmem. - Słucham?
- Powinnam może porozmawiać ze wszystkimi nauczycielami naraz - mówiła McGonagall. - Ale wydaje mi się, że zależy jej na rozmowie z panem.
- Jej? - Snape uniósł pytająco brwi.
- Mamy gościa, Severusie. Jedna z absolwentek Hogwartu właśnie przyjechała, czeka w moim gabinecie. Powiedział mi, o co mniej więcej chodzi i sprawa jest, niestety, poważna - dyrektor westchnęła.
- Co to ma wspólnego ze mną?
- Myślę, że lepiej będzie, jeśli ona sama to wytłumaczy - McGonagall podała hasło i otwarła drzwi swojego gabinetu.
W wielkim fotelu, pamiętającym wielu dyrektorów, siedziała młoda kobieta o falistych, kasztanowych włosach. Siedziała wygodnie, zagłębiwszy plecy w wielkim oparciu, a jej szarozielony sweter stapiał się w jedną plamę z obiciem. Słysząc otwierane drzwi, wstała.
- Pani McGonagal. Ach... Profesorze Snape - wymawiając jego nazwisko, dziewczyna podniosła dłoń i dotknęła nią lekko swojego policzka. Gdyby nie ten gest, być może dłużej zastanawiałby się, próbując dopasować nazwisko do twarzy.
- Panna... Vooyshik...
- Wójsik. Miło mi pana znowu widzieć - i znowu ten gest, jak zaprzeczenie jej słów, jakby szukała pod palcami opuchlizny po uderzeniu. A jednocześnie swobodny uśmiech na jej twarzy. - Pani McGonagall?
- Musi mu pani wszystko sama opowiedzieć.
Dziewczyna westchnęła. Snape zastanawiał się, jak bardzo niezadowolona jest z tego spotkania. A może to tylko to, co miała do opowiedzenia wywoływało w niej taką reakcje? Kiedy wszyscy troje siedzieli już wygodnie, dziewczyna zaczęła opowieść.
- Ostatnie dwa lata spędziłam poza moim krajem. Nie będę rozwodzić się nad tym, dlaczego tak było, ani dlaczego kilka dni temu zrezygnowałam z pracy, którą miałam. Tak czy inaczej, moja rezygnacja zbiegła się w czasie z listem od kuzyna. Pierwszym, co musiałam zrobić po przybyciu do kraju, było więc złożenie wizyty rodzinie. Matka i jej siostra poróżniły się miedzy sobą jakiś czas temu... ujmijmy to w ten sposób: mama byłaby w Gryffindorze, ciocia w Slytherinie... Ale rodzina to rodzina... I pierwszym, o czym się dowiedziałam, była śmierć mojej ciotki... Mogę jeszcze herbaty? - nalawszy sobie kolejna filiżankę lśniącego, złotego płynu, dziewczyna kontynuowała opowieść. - Nikt nie miał pojęcia, dlaczego umarła. To było zupełnie, jakby ktoś wyssał z niej życie. Pierwsze, o czym pomyślałam, to były te dwa przypadki z jesieni. Bez związku? Zaczęłam pytać aurorów którzy badali tą sprawę. Powiedzieli, ze od zadawania pytań są oni i zresztą zaraz zaczęli to robić - skrzywiła się - Miłe to nie było.
- Wiem cos o tym - mruknął Snape. Aurorzy badający sprawę śmierci Melissy zachowywali się tak, jakby to on był głównym podejrzanym. Szybko zresztą zamknęli śledztwo, z braku dowodów na działanie czarnej magii. Puste miejsce w ławce przypominało mistrzowi eliksirów, że także on szybko się poddał.
- W każdym bądź razie, Cyprian, mój kuzyn, obiecał zająć się sprawą na miejscu, a ja pomyślałam o Hogwarcie. Jeśli te sprawy są naprawdę ze sobą powiązane, możemy pomóc sobie nawzajem, profesorze - uśmiechnęła się delikatnie. Snape zdziwił się, że tym razem nie dotknęła policzka.
- Pomóc w jaki właściwie sposób? - spytał z powątpiewaniem. - Chciałbym wiedzieć, jaki ma pani pomysł.
- Po pierwsze, przepytać uczniów.
- Myśli pani, że tego nie robiłem?
- Ależ bynajmniej. Po prostu możemy teraz zwrócić uwagę na parę rzeczy, które pominął pan wcześniej...
McGonagall uniosła brwi, patrząc na Snape'a. Jej mina mówiła, że dyrektor zauważa obiekcje mistrza eliksirów.
- Severusie, myślę, że panna Wójsik powinna otrzymać jakąś szansę, twoje osobiste odczucia nie mają tu nic do rzeczy - powiedziała, gdy dziewczyna wyszła.
- Nie chodzi tu o moje osobiste odczucia - odparł.
- Jak wolisz - kobieta wzruszyła ramionami. Nie zamierzała mieszać się do prywatnych rozgrywek między mistrzem eliksirów, a jego uczniami - w przeciwnym wypadku zmuszona byłaby zamknąć Snape'a na zawsze w komórce, tak przynajmniej żartowała reszta ciała pedagogicznego Hogwartu.
Sam Snape jak zawsze nie przejmował się tym. Z reguły nie okazywał najmniejszego przejęcia swoją opinią. Teraz jedyne, czego chciał, to nie widzieć tego nieszczerego, uprzejmego uśmiechu zdobiącego twarz Clare Wójsik. Znajdowali się w sali lekcyjnej, zaś Clare siedziała, ku wielkiemu jego niezadowoleniu, na jego własnym, ciężkim, poczerniałym ze starości biurku, dokładnie na inkrustacji (teraz już co prawda niemal niewidocznej) przedstawiającej herb Domu. Siedziała, machała nogami w powietrzu, zupełnie lekceważąc fakt, że cierpi na tym jego autorytet jako nauczyciela.
- Za kilka minut powinni zjawić się uczniowie, wolałbym więc, żeby pani zeszła - oznajmił, wchodząc do sali.
- Nie jest pan zadowolony, prawda? - spytała, o dziwo, posłusznie zeskakując z biurka na ziemię. - Panie Snape, myślałam, że to ja zmieniłam się przez te cztery lata - zmarszczyła czoło, wpatrując się w niego uważnie. Czasami przypominała sobie obrazy - wpatrzone w nią zimne jak lód czarne oczy, Snape podczas lekcji, analizujący każdy ruch uczniów, Snape odciągający ją za ramię z korytarza do gabinetu, Snape z łzą spływającą po policzku, Snape na sali sądowej...
- Proszę mi nie wypominać.
- Czego? Uderzenia czy łez?
Mężczyzna zesztywniał. Łzy? Nie pamiętał żadnych łez. Pamiętał policzek, który wymierzył dziewczynie, by przywołać ją do porządku, kiedy zjawiła się na korytarzu obładowana walizkami i oznajmiła Umbrige, że nic jej w Hogwarcie nie zatrzyma, a zwłaszcza taka stara małpa, jaką niewątpliwie była wysłanniczka Knota. Podziwiał ją wtedy za odwagę, ale nakrzyczał na nią za jej głupotę i brak zdrowego rozsądku. Ale łzy...?
- Słucham?
- Kiedy przyszłam się z panem pożegnać... Płakał pan.
- Panno Wójsik...
Nie skończył jednak wyrazić swojej myśli, gdy w sali zjawili się uczniowie. Odesłał więc dziewczynę na zaplecze, skąd, przez uchylone drzwi, mogła obserwować lekcję. Tego poranka zajęcia miał drugi rok, Krukoni i Puchoni, staranni, pilni i spokojni. Na lekcji z ich udziałem atmosfera była zupełnie inna, niż ta, która Klara zapamiętała z własnych szkolnych czasów. Owszem, Snape nadal był surowy, ale nie zauważyła, żeby był niesprawiedliwy, żeby faworyzował kogoś, żeby bez powodu odbierał punkty. Nagle okazał się być zupełnie innym człowiekiem.
Podczas trwania lekcji jeszcze raz przeczytała list od Cypriana, który dostała gdy rano jadła śniadanie w dużej sali. Dziwne było jedzenie posiłku i poruszanie się po Hogwarcie w sposób nie obwarowany wszystkimi zakazami, jakie obowiązywały ją przed czterema laty. Czy świat się zmienił, czy ona?
Snape czuł, ze oczy dziewczyny obserwują go cały czas. Czuł dyskomfort - nigdy nie lubił być obserwowany, nie lubił, kiedy ktoś wnikał w jego prywatność. A za takie wnikanie uważał uporczywa obserwację zza własnych pleców. Zupełnie, jakby go szpiegowano. Mimo to przeprowadził lekcje do końca. Uczniowie byli spokojni i nie mieli skłonności do wysadzania kociołków w powietrze ani nawet do krzywego krojenia składników. Przyjemnością było patrzeć, jak, bojąc się panicznie, ale bez protestów, spełniają polecenia. Kiedy wreszcie zadał im do napisania wielostronnicowe wypracowanie i wypuścił z klasy mógł zająć się niewygodną obserwatorką.
- A więc? W jakiej właściwie sprawie pani przyszła?
- Dostałam rano list - pokazała mu pergamin. Był zapisany eleganckim pismem, ciemnozielonym atramentem, ale w języku, którego Snape nie rozumiał. - Od mojego kuzyna. I jeszcze parę papierów - kolejne arkusze pergaminu, kolejne style pisma, kilka tekstów po angielsku. - Możemy usiąść? Kiedy ma pan kolejną grupę?
- Mam okienko.
- To dobrze. w pańskim gabinecie?
Skinął głową.
Kiedy poprzedni raz rozmawiali w tym ciemnym, pachnącym kurzem i chemikaliami pomieszczeniu, przypomniał sobie, przyszło się pożegnać. Tak, miała rację, płakał wtedy. Jeden z nielicznych przypadków, gdy płakał - przez lata oduczył się okazywać w ten sposób jakiekolwiek swoje uczucia. W dzieciństwie wbito mu do głowy, że łzy to oznaka słabości, on zaś nie chciał być słaby, wiec postanowił, że nauczy innych się go bać. Potem był Lucjusz, straszy, roztaczający wokół siebie atmosferę władzy i promieniujący czymś, co przyciągało - tym dziwnym rodzajem erotycznego magnetyzmu, jakim artyści obdarzają wizerunki demonów. Lucjusz, który pokazał mu, że nie musi być ofiarą i otworzył drogę do upragnionych od najmłodszych lat sekretów czarnej magii. Ale i to nie była dobra droga - nie mogła być dobrą droga, na której stała istota o oczach węża, której człowieczeństwo było jedynie ulotnym wspomnieniem. W pewnym momencie pojął, że nie może być silny i wolny słuchając rozkazów kogoś, kogo się boi. Że został oszukany, że nadal jest ofiarą i nadal drży ze strachu przed silniejszymi od siebie. Pewnego dnia udał się więc do jedynej osoby, której dobrych intencji był pewien i ofiarował swoje usługi jako szpiega w zamian za bezpieczeństwo. Wiedział już, że nigdy nie ucieknie - od tej pory aż do końca życia miał być przywiązany do jednego miejsca i oszukiwać się, wmawiać sobie, że choć nad uczniami ma kontrolę. Czasem myślał, że może lepiej byłoby umrzeć - choćby tamtego dnia dwa lata temu, kiedy tylko jego własne kapryśne szczęście ocaliło go od gniewu Voldemorta, zawsze jednak kurczowo trzymał się życia, jakby w nadziei, że coś jeszcze może się wydarzyć. Próbował znaleźć choć trochę sensu, walcząc przeciw dawnym sojusznikom, próbując wbić uczniom do głowy choćby podstawowe zasady przedmiotu. I zapomnieć, ze kiedykolwiek płakał. To wszystko psuło. Cztery lata temu jego nerwy puściły Dokładnie w tym miejscu i dokładnie w obecności tej dziewczyny. Łzy wściekłości i żalu. Za czym? Czasem próbował wytłumaczyć to sobie racjonalnie, ale potem pojawiały się sny i rujnowały wszystko.
- Teraz słucham? - spytał, siadając w swoim fotelu. Myśli przykre myśli odpłynęły i był już gotowy jej wysłuchać.
Dziewczyna przyciągnęła sobie zakurzone krzesło i usiadła naprzeciw niego, po drugiej stronie biurka. Musiał zrobić trochę miejsca, by mogła rozłożyć wszystkie przyniesione ze sobą papiery.
- To jest list, który ciotka otrzymała na miesiąc przed śmiercią. Proszę.
Listy był po angielsku. Snape przejrzał do szybko, próbując zorientować się, czego dotyczy.
- Pani podanie... rozpatrzone pozytywnie... udział w eksperymencie... - podniósł oczy znad listu i popatrzył na dziewczynę pytającym wzrokiem. - O jaki eksperyment chodziło?
- Tego nie wiem. Kuzyn pisze, że data otrzymania listu zgadza się z data jej wyjazdu. Nie było jej przez tydzień. Potem zachowywała się... dziwnie. Była apatyczna, rzadko wychodziła ze swojego pokoju. Wreszcie zmarła.
- Eksperyment... Mówi pani, że umarła w taki sam sposób, jak moja uczennica?
- Te same objawy.
- Na tydzień przed śmiercią Melissa rzeczywiście była apatyczna - przypominał sobie. - Nie wychodziły jej najprostsze zaklęcia. Musiałem odbierać przez nią punkty Ślizgonom - dodał tonem, który można by wziąć za urażony. - Czemu się pani śmieje?
- Przepraszam - dziewczyna spoważniała. - To wcale nie było śmieszne.
"Impertynentka" - pomyślał. Miał przeczucie, ze aż kręci ją, by poruszyć temat tamtych łez. Jakby to był prawdziwy powód jej wizyty. A może po prostu na starość dorobił się paranoi? Jaka starość? Miał niewiele ponad czterdzieści lat i ani jednego siwego włosa, jakby natura postanowiła wynagrodzić mu w ten sposób skłonność jego cery do niezdrowego, żółtego koloru, a włosów do przetłuszczania się. Jakby miał mieć jakikolwiek pożytek ze swojego wyglądu... Od lat nie miał nikogo... Dlaczego akurat teraz musiał o tym pomyśleć? Nerwowo przeczesał dłonią włosy. Dziewczyna siedziała na krześle spokojnie i przeglądała przyniesione papiery, szukając kolejnej informacji, która miała się z nim podzielić.
- Chwileczkę... Mam - trzymała w dłoniach mały zeszycik oprawiony w wytartą, czerwono-szarą skórę - to dziennik ciotki. Użyła zaklęcia usuwającego pismo, ale w jednej z notek znalazła to. Przeczytam panu. "Nie wiem, czy to dobry pomysł, ale kwestia jest ciekawa. Oczywiście, jak wszystko dotyczące czarnej magii wiąże się to z ryzykiem - zawsze zdawałam sobie z tego sprawę. Ale stawka jest zbyty wysoka, by rezygnować. Wreszcie mamy szanse udowodnić, że czarna magia może być przydatna." To tyle - podniosła wzrok.
Snape patrzył na nią w milczeniu. Eksperymenty z czarna magią, nawet jeśli spowodowały śmierć tylko jednej osoby, musiały natychmiast zostać zgłoszone odpowiednim władzom. Ale jeśli aurorzy nie wykryli niczego...? A jeśli - przeszło mu przez myśl - nie chcieli nic wykryć? Ta koncepcja zahaczała o paranoję.
- Panno Wójsik, wie pani, kto przysłał ten list?
- Jest adres zwrotny - potwierdziła. - Ale brakuje nazwiska. List przyszedł z Norwegii - zmarszczyła czoło. - Chyba będę musiała wrócić do Skandynawii.
Dziewczyna została w Hogwarcie jeszcze jeden dzień. Nie miała tu już wiele do roboty. Ona i Snape zawarli układ dotyczący dalszego działania. Podczas gdy dziewczyna miała pojechać do Norwegii (Jak sama przyznała - nie miała na to ochoty.), on miał po raz kolejny przesłuchać uczniów. Podjęli decyzję, ze dopóki nie będą naprawdę wiedzieć, co się wydarzyło, nie poinformują aurorów. Na tym etapie podejrzenia spisku wydawały się im obojgu śmieszne, Snape'owi nawet żałosne, ale woleli dmuchać na zimne.
- Wie pan - powiedziała dziewczyna następnego dnia rano, kiedy była już spakowana i postanowiła po raz ostatni zwiedzić szkołę, coś, o czym zawsze marzyła, i czego nie mogła nigdy wcześniej zrobić. - chyba powinnam przedtem sprawdzić, jak właściwie poradził sobie Syriusz.
Powiedziała to mimochodem i dopiero po chwili zauważyła, jak zareagował Snape.



***



Harry po raz kolejny przeczytał list. Teraz, po kilku tygodniach intensywnej korespondencji był już pewien. Czarodziej obiecywał mu zbadanie natury dręczących go snów. "To nie będzie w stu procentach bezpieczne" - pisał - "Nie można mówić o stuprocentowym bezpieczeństwie, gdy w grę wchodzi czarna magia. Ale zapewniam pana, że moje badania maja pełne poparcie rządu. Są tajne, to oczywiste - dlatego nie może pan konsultować się z nikim, w obawie o zachowanie tajemnicy. Niestety, czasami dobre intencje mogą prowadzić do katastrofy - za przykład mógłbym podać tu problemy, które napotkał niedawno mój asystent, ale nie chcę za bardzo się rozpisywać. Mniemam jednak, że pański zdrowy rozsądek połączony z pańskim doświadczeniem w zakresie przeciwstawiania się czarnej magii podpowie panu, w jakim stopniu może mi pan zaufać. Czekam na szybką odpowiedź."
Dotknął różdżką pergaminu. Litery zniknęły. Podjął już decyzję - jeśli to było rozwiązanie, jeśli ogień rzeczywiście najlepiej zwalczać jest ogniem, to może należy podjąć ryzyko. Wziął pióro i napisał odpowiedź. Potem udał się na strych.
- Tam, gdzie poprzednie, Hedwigo.
Sowa zagruchała ze zrozumieniem i zerwała się do lotu. chłopak z ciężkim sercem patrzył, jak odlatuje. Nie mógł powiedzieć, ze się nie boi - bał się i to bardzo, w końcu postanowił nie mieć nigdy więcej do czynienia z czarną magią. Wyglądało jednak na to, ze coś ciągnie go do zakazanej sztuki - nawet, jeśli wmawiał sobie, ze szuka w ten sposób rozwiązania swoich problemów. Czuł pewną fascynację, niepohamowaną ciekawość. Jak wygląda laboratorium maga? Jakie są jego księgi? Czy będzie mu wolno do nich zajrzeć?
Zszedł na dół.
- Syriuszu - oznajmił swojemu ojcu chrzestnemu - Będę musiał wyjechać na jakiś czas