I widzę ciemność... 5
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 21:56:12
Rozdział piąty
Kamień stał na drodze niczym ostrzeżenie, porośnięty mchem, spomiędzy którego widać było na wpół zatarte już runy. Stał jak znak, jak słup graniczny, lśniący bielą między ciemnymi paniami drzew, wyznaczając miejsce, gdzie być może kiedyś biegła droga. Dziewczyna poczuła dreszcz na plecach, jej towarzysz natomiast przykucnął przy kamieniu, odgarniając dłonią mech i przesuwając palcami po runach.
- Idziemy w dobrą stronę, tak? - dziewczyna stanęła nad nim, patrząc, jak w słabym świetle emanującym z jego różdżki próbuje odczytać napis.
- Tak - młody mężczyzna wstał. - Nie rozumiem wszystkiego, ale to na pewno drogowskaz.
Dziewczyna przysunęła się bliżej niego, słysząc, jak kilkanaście metrów od nich trzasnęła gałązka. Irracjonalne, ale bała się. Pocieszało ją jedynie to, że i jej towarzysz był do pewnego stopnia przerażony i nie musiała odgrywać przed nim "wystraszonego dziewczęcia".
- Wiesz coś o stworzeniach, które można tu spotkać?
- Nie - pokręciła głową. - mój poprzednik zostawił mi notatki z opisami niektórych stworzeń, jakie napotkał, kiedy sam wszedł do lasu... Prawdę mówiąc... wiele z nich było nie do zidentyfikowania...
Kolejna gałązka trzasnęła, trochę dalej niż poprzednia. Młody mężczyzna chwycił ramię dziewczyny.
- Nie bój się, Clarice.
- Nie mogę się nie bać, skoro i ty się boisz - mruknęła.
Znów coś trzasnęło, tym razem bliżej niż za pierwszym razem.
- Może ruszajmy dalej - zaproponowała.
Sven skinął głową. Oboje czuli, ze stanie w miejscu było najgorszym, co mogli zrobić. Był wieczór Yule, czas, gdy wiele istot opuszcza swoje kryjówki, zyskując moc, niedostępną dla nich w ciągu roku. Najdłuższa noc, kiedy stwory ciemności wychodzą z cienia, gdzie przesiadują na co dzień. A oni właśnie w tę noc zmierzali w kierunku przejścia do otchłani, śledzeni przez tysiące oczu, których nie widzieli, ale których obecność wyczuwali. Różne istoty obudziły się wraz z zapadnięciem zmroku i krążyły teraz między drzewami, ignorując ich albo obserwując te dwie dziwne istoty, które brnęły przez grubą warstwę śniegu trzymając się za ręce. tu w głębi lasu było jeszcze zimniej, korony drzew były zaś tak splątane, że rzadko tylko mogli ujrzeć skrawek niemal całkiem czarnego już nieba. Po kilkudziesięciu minutach natknęli się na drugi kamień, prawie niewidoczny spod śniegu, przechylony na bok i zapadnięty w ziemię. A więc nie zgubili drogi, choć od kilkunastu minut rozważali tę możliwość. Las był większy wewnątrz niż na zewnątrz.
- Powiedz, bałaś się kiedyś, tak naprawdę bardzo? - spytał Sven, kiedy minęli drugi kamień i szli dalej, cały czas słysząc dziwne odgłosy wokół siebie.
Klara zadrżała, próbując odgonić wspomnienie. Było nie możliwe, by ciemna postać wyłoniła się spomiędzy drzew, sunąc prosto w ich stronę, wyciągając długie, blade palce... To było niemożliwe, ale strach, który towarzyszył im w drodze przez las, przerodził się nagle w cień tamtego paraliżującego lęku.
- Zadaj inne pytanie - powiedziała, przytrzymując fałdy płaszcza, jakby nagle zrobiło się zimniej, lecz zimno, które czuła pochodziło nie z zewnątrz, a z głębi jej pamięci.
- Więc... Czy jak byłaś w szkole, robiłaś coś ryzykownego, za co należała ci się kara?
- Najpierw w Krzyżtoporze... Ja i mój kuzyn Cyprian. Byliśmy straszni, mieli nas dość. I naprawdę mnie za to w pewien sposób ukarali... Wyrzucili mnie.
- Ze szkoły?
- Yhm.
- Więc... - Sven zatrzymał się zaskoczony. - Nie skończyłaś szkoły?
- Skończyłam. Trafiłam do Hogwartu na dwa lata. A tam działo się tyle, że na mnie już naprawdę prawie nikt nie zwracał uwagi.. No, kiedy byłam na siódmym roku, zwymyślałam tą sukę Umbrige. Mało brakowało, a znowu pożegnałabym się ze szkołą...
- Byłaś w Hogwarcie?
- Dwa lata.
- To ty! Turniej Trujmagiczny. Siedziałaś na trybunie dla nauczycieli, pamiętam, miałaś wściekłą minę.
- Boże, byłam głupia, ty nawet nie wiesz, jaka ja głupia była wtedy...
- To było ciekawe - uśmiechnął się - Aż dziwiliśmy się, jakim cudem ktoś taki jak ty wylądował w Gryffindorze... Zresztą, ten twój pojedynek z Sigurdem też był ciekawy. Twoje możliwości są interesujące.
- Czyli... byłeś w Drumstrangu? - spytała, marszcząc brwi.
- Tak.
- Nie pamiętam cię.
- Jakoś nie zwracałem na siebie uwagi... wszyscy interesowali się Krumem.
- Ja nie.
- Wiem, nie lubisz quidditcha. Chodzi mi o to, ze on ma talent ściągania na siebie uwagi, zresztą, wszyscy uczestnicy turnieju wydawali się mieć taki dar. No i integracja między szkołami nie postąpiła za bardzo...
- Ciągnęło was do Slizgonów - mruknęła niechętnie.
- Ach, tak ten głupi konflikt miedzy domami... Co to?
Przystanął nagle.. Klara też stanęła, nasłuchując. Coś szło w ich stronę, miedzy drzewami, ocierając się o gałązki brnęło przez śnieg, szło tak cicho, ze żadne z nich nie usłyszałoby jego kroków, gdyby nie cisza, która nagle zapadła.
Klara słyszała, jak jej serce łomoce, gdy przywołane przed kilkunastoma minutami wspomnienie znów do niej wróciło. Ścisnęła różdżkę, Sven zrobił to samo, nakazując jej ruchem ręki, żeby stanęła za nim. Nie zrobiła tego, gotowa sama się bronić, przypominając sobie zaklęcia obronne wyuczone w szkole i te zaklęcia defensywne, których uczyła ją matka, kiedy w ciągu dwóch lat wojny w każdej chwili mogły spodziewać się ataku, zaklęcia, których nie wykorzystała, sparaliżowana lękiem i szokiem, kiedy tamta kobieta w milczeniu stała nad ciałami jej rodziców, a potem odeszła, zostawiając dziewczynę bladą jak ściana, klęczącą na powalanym krwią dywanie. Teraz ciało nie mogło odmówić jej posłuszeństwa, zbyt wiele razy przywoływała tą scenę, zaciskając pięści, wbijając paznokcie w dłonie niemal do krwi. Teraz musiała sobie poradzić, dla nich i dla siebie, dla samej siebie, udowodnić sobie.
Istota stanęła między drzewami, patrząc prosto na nich. Klara poznała ją bez trudu, poznała uporczywe spojrzenie jej oczu, nie zwierzęce, a niemal ludzkie. Palce dziewczyny, dotąd zaciśnięte kurczowo na różdżce, rozluźniły się, część strachu uleciała gdzieś. Istota wyglądała jak pies, duży pies o gęstym, czarnym futrze.
- Co to jest? - usłyszała głos w swoim lewym uchu. - Odsuń się, zajmę się tym czymś.
- Nie Sven, nie chce atakować, widzisz?
Postąpiła krok do przodu. Pies stał nadal między drzewami, spoglądając to na nią to na Svena.
- Clarice, nie bądź głupia. Nie wiesz nawet co to jest.
- Nie ma wrogich zamiarów - dziewczyna przykucnęła - No, piesku, chodź tu.
Pies nie drgnął nawet, tylko jego oczy skupiły się na Klarze.
- Chodź tu - powtórzyła. - Nie zrobię ci krzywdy. Sven też nic ci nie zrobi.
- Ty oszalałaś, Clarice! To stworzenie może być wszystkim, ale na pewno nie jest psem!
Klara ignorowała go, nadal przywołując psa, który w końcu ruszył się i wolno przeszedł kilka kroków. Nie podszedł dostateczne blisko, by można go było dotknąć, dość blisko jednak, aby trafiło go zaklęcie Svena, lub by sam mógł Svenowi albo Klarze skoczyć do gardła. Nie skoczył jednak, a Sven nie rzucił żadnego czaru. Pies odwrócił się nagle i cofnął się znowu, zatrzymując się po chwili i oglądając na nich.
Klara wstała.
- Chce, żebyśmy za nim poszli.
- I trafili na jego stado.
- Jest sam, wiem to.
- Ach tak? Wymieniacie myśli telepatycznie?
- Sven, po prostu mi zaufaj, ok?
Ruszyła za psem. Sven stał przez chwilę, licząc, że zawróci, ale ona weszła miedzy drzewa i jej postać pomału znikała mu z oczu. Pobiegł za nią, zły.
Szli teraz w milczeniu, najpierw czarny pies, oglądający się co chwila na podążającą za nim Klarę, na końcu Sven. Młody mężczyzna zastanawiał się, czy gdyby dziewczyna nie dowiedziała się, jaką skończył szkołę, podeszłaby do jego obaw inaczej. Opinia o uczniach Drumstrangu nie była tylko stereotypem, miała silne poparcie w rzeczywistości, nie zdziwił się przecież, gdy w czasie wojny większość jego szkolnych kolegów opowiedziała się za Voldemortem. Oczywiście, o swoim stosunku do czarnej magii rozmawiali nie raz, wiedziała o podejrzeniach, które władze żywiły względem jego mistrza. Jak bardzo jej stosunek do niego zależał od tych czynników?
Między drzewami błysnęło światełko. Pies zatrzymał się i spojrzał na parę czarodziejów swoimi oczyma, czarnymi z drobinami błękitu i fioletu w głębi. Popatrzył na nich, a potem pobiegł i zniknął między drzewami, zostawiając ich samych.
Sven rozglądał się niepewnie, wypatrując niebezpieczeństwa, którego oczekiwał od samego początku, może sfory podobnych do psów istot, pragnących ich rozszarpać, lecz zamiast nich między drzewami pojawił się tym razem komitet powitalny.
Trolle, wyższe od ludzi, masywnie zbudowane, o szerokich nosach i wąskich oczach schowanych pod wydatnymi łukami brwiowymi, uszach szpiczastych, porośniętych, podobnie jak reszta ich ciał, krótkim, szarobrunatnym futrem, ubrane w skóry zwierząt i prymitywnie wykonane tkaniny, z ozdobami z kości, polerowanego kamienia i drewna wplecionymi w ciemne, skołtunione włosy i zwieszającymi się z ich szyi i grubych nadgarstków, trolle stały przed nimi, wpatrując się uważnie w dwoje intruzów, naruszających ich prywatność, prezentując przewagę liczebną i siłę, ale nie przygotowując się do ataku.
Sven dał Klarze do zrozumienia, że on będzie mówił. Nie wyraziła sprzeciwu, nie znając przecież języka trolli, nawet jej znajomość szwedzkiego była, choć przecież dziewczyna uczyła się tego języka usilnie przez dwa lata, jednak znikoma i ograniczona, zbyt mała, by ująć wszelkie niuanse, niezbędne w rozmowie z istotami owianymi tak złą sława jak trolle. Pozwoliła więc Svenowi mówić, sama wyłapując jedyne pojedyncze słowa. Język trolli wywodził się pierwotnie, jak pamiętała, z języków ugrofińskich, jako, ze trolle przybyły z północnej Azji w tym samym mniej więcej czasie co ludy należące do tej właśnie grupy językowej. Jednak w poszczególnych krajach język trolli ewoluował pod wpływem kontaktów z ludźmi. Dialekt trolli z tego lasu był najbardziej zbliżony do języka, jakim skandynawskie trolle mówiły w czasach średniowiecza - surowa mieszanina wpływów ugrofińskich i północnogemrańskich, łatwiejsza zapewne do zrozumienia dla kogoś, kto posługiwałby się fińskim albo islandzkim.
- Mówią, że nas oczekiwali - szepnął jej do ucha Sven. - Że wiedzieli, że się zbliżamy, a odwieczne prawa nakazują im ugościć nas, bo w noc Yule nie wolno nikogo odpędzić od wspólnego ogniska. Ich przywódca cieszy się, że umiem posługiwać się ich językiem, ale tobie przyśle kogoś, kto będzie dla ciebie tłumaczył. Cieszą się, że wreszcie zdecydowałaś się ich odwiedzić, wygląda na to, że twoi poprzednicy utrzymywali z nimi dość częste kontakty.
Klara uśmiechnęła się lekko, przypominając sobie kartkę, którą zostawił jej poprzednik: "Trollom za bimber z muchomorów - pięć galeonów".
- Powiedz, że i ja się cieszę.
Sven przetłumaczył. Duży troll, prawdopodobnie przywódca wyszczerzył w jej stronę żeby, prawdopodobnie jego intencją było uśmiechnięcie się do gościa, ale Klara mimowolnie zadrżała, widząc jego mocne zęby i przypominając sobie, że w zamierzchłych czasach trolle nierzadko zjadały podróżujących samotnie ludzi, a i współcześnie spotkanie z głodnym górskim mogło skończyć się w owego trolla brzuchu.
Przywódca Trolli powiedział coś, jak się okazało, doskonale odgadując jej myśli.
- Mówi - przetłumaczył Sven. - że nie musimy się niczego bać, ludzie od wieków nie należą do ich diety, zresztą nie wypada zjeść gości przybywających w święty wieczór Yule. Zaprasza nas do wzięcia udziału w uroczystościach oraz na pieczeń z łosia i inne przysmaki.
- Bimber z muchomorów - zachichotała Klara.
- Słucham?
- Nie tłumacz tego. I uważaj, co będziesz pił.
Sven skinął głowa i znowu cos powiedział, coś, co Klara zrozumiała jako przyjęcie zaproszenia. Przywódca trolli obdarzył ich kolejnym przerażającym uśmiechem i wprowadził do wioski.
Wioska była chyba najlepszym określeniem na osadę trolli, składającą się z kilku ziemianek oraz jaskini w wystającej niewiele ponad ziemię skale. Jaskinia była głęboka, a centralna jej cześć służyła za miejsce zgromadzeń, z ogniskiem na samym środku i otaczającymi je stołami, pełnymi naczyń z drewna, gliny i kamienia, a czasem nawet obtłuczonego szkła czy zmatowiałego metalu, naczyń, z których nieliczne pełniły prawdopodobnie funkcje talerzy, inne kubków, inne zaś wypełnione były płynami o ostrym zapachu alkoholu albo niewiadomego składu potrawami. Klarę posadzono w miejscu, które zapewne przeznaczone było dla honorowego gościa i postawiono przed nią talerz i kubek z metalu, który po przetarciu chusteczka do nosa okazał się być srebrem. Z jednej jej strony usiadła trollica, młoda zapewne, o powierzchowności, głównie za sprawa jej wieku, oraz starannie uczesanych włosów, dość miłej dla ludzkiego poczucia estetyki, posługująca się łamanym szwedzkim. Ponieważ szwedzki Klary był niewiele lepszy, obie dogadywały się znakomicie. Trollica wyjaśniła, ze Sven będzie siedział obok przywódcy, jako, że to on przecież ma do nich sprawę. Trolle szanują wolność ludzkich kobiet, ale Klara powinna znajdować się w towarzystwie kogoś, z czyjej strony nie spotka jej niezamierzona krzywda, kiedy zabawa zacznie się na dobre. Klara przyznała jej rację. Miejsce z drugiej strony było puste, także zaopatrzone w talerz i kubek, dość porządne, więc dziewczyna domyślała się, że jej drugi sąsiad nie był poślednim trollem.
Rozmowy i hałasy ucichły. Wszyscy zebrani skierowali wzrok w centrum jaskini, gdzie, koło zapalonego ognia, stał skurczony ze starości troll o siwym futrze przetykanym zielonymi pręgami rosnących w nim mchów. Nikt nie musiał tłumaczyć dziewczynie, że ma do czynienia z szamanem, zamilkła więc wsłuchując się w dziwny język, jeszcze bardziej pradawny od tego, którym trolle posługiwały się na co dzień, płynący z ust starca, melodyjny, niepodobny do obiegowych opinii o możliwościach wokalnych trolli, język niósł ze sobą wspomnienie najbardziej pradawnej mocy, tej mocy, która była wokół nich obecna przez cały czas, a teraz, w chwili, gdy zbliżał się środek świętej nocy, kumulowała się i niemal migotała przed oczami młodej czarodziejki. Nie trzeba wiec było rozumieć języka, którym mówił szaman, wystarczyło czuć, że uczestniczy się w czymś najbardziej pierwotnym, najświętszym, o czym większość ludzi, nawet ludzi z magicznego świata, zachowała nikłą pamięć, możliwą do przebudzenia tylko pod wpływem bodźca takiego, jak te słowa w pradawnym języku. Więc Klara chłonęła słowa, nie rozumiejąc ich znaczenia, ale pojmując ich sens, aż szaman zamilkł i w ciszy, jaka zapadła, dziewczyna wyczuła, jak cos przesuwa się za jej plecami, muska jej kark, coś czego nie umiała nazwać, obce i niebezpieczne, ale zarazem należące do niej. A potem ognisko zgasło nagle i w ciemnościach dotyk widmowych palców stał się bardziej materialny a w ciszy jej serce łomotało w głębi klatki piersiowej z pierwotnego strachu i podniecenia związanego z oczekiwaniem. Ogień rozbłysnął na nowo, wybuchł snopem iskier aż pod sufit, szaman zaintonował pieśń bez słów i melodii, pieśń, którą podjęli wszyscy zebrani, pieśń sławiącą światło przebijające się przez mrok, ogień, pokonujący zimno.
Klara nie wiedziała, kiedy uroczystość skończyła się, musiała długo siedzieć jak w transie, oczarowana pierwotną magię, która przez chwile spowijała ich wszystkich, wybudził ją dopiero głos jej sąsiada z prawej strony, sąsiada, który w pierwszej chwili wydał jej się ucieleśnieniem mocy, która dotykała ją z miłością w mroku.
- Niech się pani obudzi - powiedział głos, posługując się pozbawionym jakiegokolwiek obcego akcentu angielskim. - Już po wszystkim.
Otrząsnęła się i popatrzyła na mówiącego. W pierwszej chwili pomyślała, ze ma do czynienia z mniejszym trollem albo z mieszańcem trolla i człowieka, dopiero potem dotarło do niej, że stojąca koło niej istota jest człowiekiem w stu procentach, choć gęsty zarost i grube, futrzane ubranie upodabniało mężczyznę do pozostałych biesiadników. Był wysoki, smukłej budowy, a jego twarz, choć blada, wychudzona i zarośnięta, była zapewne twarzą kogoś, kto w przeszłości odznaczał się wyjątkową urodą. Najwyraźniejszym szczegółem w tej twarzy były oczy, fiołkowej barwy oczy, których spojrzenie zdradzało silną wolę właściciela i długą walkę z szaleństwem.
- Za pierwszym razem zawsze człowiek czuje się oszołomiony. Próbowałem zrozumieć, jak czerpią z otoczenia tyle magii i co z nią potem robią, ale wygląda na to, że oni sami tego nie rozumieją. Jak się pani czuje?
- Już lepiej. Kim pan jest? - odsunęła się nieco, nie będąc do końca pewna, czy ma do czynienia z bytem, który zmaterializował się, gdy zgasł ogień, czy też z człowiekiem z krwi i kości.
- Nie używajmy na razie imion. Jestem człowiekiem, przynajmniej mam nadzieję, ze nadal nim jestem. Przepraszam, jeśli panią przestraszyłem. Przyszedłem kiedy uroczystość się zaczynała, była pani zbyt zajęta, żeby mnie zauważyć.
- No dobrze, ale skąd się pan tutaj wziął?
Mężczyzna westchnął.
- Proszę, gdyby mogła pani powstrzymać swoją ciekawość na chwile... to długa historia.
- Ale pan pewnie chciałby wiedzieć co tu robimy? - spytała dziewczyna.
- Pani jest strażniczką lasu - uśmiechnął się, a Klara domyśliła się, ze ten uśmiech przed laty musiał powalać. - Co czyni moją sytuację o tyle nieciekawą, że pani poprzednik odszedł ze stanowiska przekonany, ze polecenie "zróbcie z nim, co uznacie za stosowne" trolle zrozumiały jako "zabijcie go i najlepiej zjedzcie".
"A więc wplątałam się w jakąś paskudna sprawę" - pomyślała Klara, zastanawiając się, skąd zna te fiołkowe oczy i dlaczego wydaje jej się, że wie, jaka twarz skrywa gęsty zarost. Siedział obok niej ktoś śmiertelnie niebezpieczny, kto powinien nie żyć. Czemu żył było zagadką, podobnie, jak zagadką była jego tożsamość. Powiedział, że imiona należy zostawić na później, ale istniała możliwość, że znał jej imię, mając dzięki temu przewagę nad nią.
- Proszę, może pani coś zje? Nie radzę jeść tego zielonego, mój żołądek zawsze po tym wariuje. Ale jakieś mięso powinno być strawne, tylko trzeba uważać, żeby dostać kawałek, który nie będzie za bardzo przypalony, ani za bardzo niedopieczony.
- Dawno nie miał pan kontaktu z innymi ludźmi? - spytała, zgodnie z sugestią częstując się mięsem. Po przeciwnej stronie Sven rozmawiał z przywódcą, po jej lewej ręce trollica flirtowała ze swoim sąsiadem, o ile flirtem można nazwać szturchanie się łokciami i szarpanie za włosy.
- Około trzech lat. Trafiłem tu jesienią, to pamiętam, ale który to był rok i który jest teraz...
- Jest grudzień dziewięćdziesiątego dziewiątego.
- A więc niewiele czasu... - powiedział mężczyzna cicho. - Wojna się skończyła, prawda? Pokonali - zawiesił głos - go?
- Tak. Dwa lata temu.
- A...
- Słucham?
- Nie, później... mam zbyt wiele pytań. I pani pewnie też.
- Owszem.
- Więc potem wymienimy się odpowiedziami.
- Jedno pytanie za jedno pytanie?
- Owszem. I jeden warunek.
- Jaki?
- Jest pani cudzoziemka, prawda?
- Tak. Jest mi pan już winien jedną odpowiedź.
- Dobrze. Ale najpierw mój warunek: jeśli uzna pani, że nie będę mógł stąd wyjść, nie poinformuje pani swoich przełożonych.
- Oni chcą pana zabić?
- Nie - mężczyzna zawiesił głos, zastanawiając się przez chwilę - oni tylko uważają, że nie żyje, a to duża różnica, ktoś, kto jest martwy nie powinien nagle zjawiać się w świecie żywych.
Po plecach Klary przebiegł zimny dreszcz. Czyżby ten mężczyzna miał coś wspólnego z bramą, której szukał Sven? spojrzała ponad stołem. Młody mag, zgodnie z jej sugestią, a może tylko na podstawie własnych wniosków, unikał picia większości podejrzanych trunków. Jego rozmowa z przywódcą trolli miała spokojny przebieg, nie wiadomo było, czy temat bramy został poruszony, lecz Klara szczerze w to wątpiła. Możliwe, że nieświadomie zbliżyła się do przejścia bardziej niż Sven.
- To bardzo skomplikowane - kontynuował mężczyzna. - wytłumaczę to pani... O, zaczyna się.
Wzrok Klary powędrował za jego wzrokiem. w jednym z rogów dwa trolle właśnie przeszły od ostrej wymiany zdań do rękoczynów i zbierający się wokół nich tłumek najwyraźniej miał ochotę przyłączyć się do "zabawy". Okrzyki zagrzewające do walki coraz wyraźniej przebijały się przez gwar rozmów.
Mężczyzna wstał i położył dłoń na ramieniu Klary.
- Sugeruję, żebyśmy się wycofali. Pani towarzysz powinien sobie poradzić, ale jeśli martwi się pani o niego....
- Poradzi sobie - powiedziała z przekonaniem, widząc, ze Sven także wstaje, ponaglany przez przywódcę. - Gdzie idziemy?
- Do mnie, jeśli to pani nie przeszkadza.
- Nie przeszkadza - potrząsnęła głową i ruszyła za mężczyzną.
Nie mieszkał w jaskini, a w jednej z ziemianek, urządzonej tak, by jak najbardziej przypominała ludzkie mieszkanie. Dziewczyna nie mogła nie podziwiać go za to, jak bardzo się starał. Trzy lata w tym miejscu, ze świadomością, że być może nigdy nie uda mu się wyjść na zewnątrz, a nawet jeśli, to z pewnością znajdą się tacy, którzy będą chcieli się go pozbyć. Ale walka z szaleństwem, którą, jak przypuszczała, musiał stoczyć w przeszłości, być może nie jeden raz, nie brała się z samej tej świadomości.
Na drewnianym stole dziewczyna zauważyła stertę arkuszy zrobionych ze skóry i kory, służących za papier, gliniany kałamarz z atramentem wykonanym prawdopodobnie z sadzy, z wetkniętym weń piórem jakiegoś ptaka. Pisanie musiało uprzyjemniać mężczyźnie czas i być sposobem na przetrwanie, na zebranie myśli.
- A więc, nasza runda pytań i odpowiedzi?
- Oczywiście. Nie jest pani Szwedką, to już wiem. Skąd dokładnie pani pochodzi?
- Z Polski - usiadła na łóżku, podczas gdy jej gospodarz zajął niski stołek.
- Świetnie mówi pani po angielsku. Nazywa się pani?
- Klara Wójsik.
- Clare... Kim...
- Chwileczkę, wisi mi pan już dwa pytania. Po pierwsze, chciałabym znać pańskie nazwisko, po drugie, jest pan Anglikiem?
- Nie pierwsze pytanie nie odpowiem.
- Dlaczego?
- Clare, niech pani będzie cierpliwa, błagam, moja sytuacja jest niezręczna, była niezręczna jeszcze zanim tu trafiłem. Tak, pochodzę z Anglii i nie miałem w planie tutaj wylądować. A pani jest być może moją ostatnią szansą na wydostanie się, o ile mi pani uwierzy. Chce wiedzieć, jak skończyła się wojna.
- Voldemort nie żyje - powiedziała Klara spokojnym tonem, ignorując fakt, że jej rozmówca zapewne przyzwyczajony był unikać wymawiania imienia Władcy Ciemności. - Z tego, co wiem, większość zniszczeń, których dokonał została już naprawiona. Mówię o zniszczeniach materialnych - "Bo niektóre rany nigdy się nie zagoją, a ja nie mam prawa użalać się nad sobą, powinnam być szczęśliwa, że żyję i jestem przy zdrowych zmysłach". - Moja kolej. Po czyjej stał pan stronie?
- Byłem w Zakonie Feniksa.
- Tak, jak moja matka. Czemu więc chcą pana zabić?
- Mówiłem już, nie chcą. Ja oficjalnie nie żyję.
- Chodzi o przejście do otchłani, prawda? Jakimś cudem wydostał się pan ze świata zmarłych, a władze nie maja pojęcia, co z tym zrobić.
- Najlepiej byłoby, gdybym został tu do końca życia, a ja nie zamierzam. Dość już czasu zmarnowałem i nie mogę przestać myśleć, że nie było mnie tam, gdzie byłem najbardziej potrzebny. Nie wyobraża sobie nawet pani, ile razy próbowałem wydostać się na własną rękę. A byłem przekonany, że uciekałem już z lepiej strzeżonych miejsc - mężczyzna wstał. - Wystarczy na dzisiaj. Może pani spać tutaj, ja znajdę sobie jakiś kąt na zewnątrz. Do jutra.
Miała wrażenie, że wycofywał się, jakby rozmowa zaczęła schodzić na tematy bolesne dla niego. Ale równocześnie oboje wiedzieli, że będzie musiał wyznać jej całą prawdę - to był warunek, bez tego nie miała prawa wypuścić go... a przecież chciała mu pomóc, podjęła już decyzję, że nie zostawi go.
"Czuję się jak dziecko męczące się z układanką" - pomyślała sennie, zdejmując buty i okrywając się skórą jakiegoś zwierzęcia. - "Zabawne, ale wydaje mi się, że gdzieś widziałam ten obrazek... Ciekawe gdzie jest Sven" - pomyślała potem. Z zewnątrz dobiegł ją chóralny śpiew, najwidoczniej trolle przeniosły część imprezy na zewnątrz. Ciekawe jak Sven i tajemniczy mężczyzna czują się w takim towarzystwie...
I gdzie tak właściwie podział się ten pies... "Zapomniałam o nim..." - przemknęło jej przez myśl, gdy starała się ułożyć wygodniej. Potem zamknęła oczy.
Stała w oknie i widziała płomienie buchające w centrum lasu. Wycie zwierzęcia było coraz głośniejsze, jak rozpaczliwa prośba o pomoc. Za swoimi plecami usłyszała szelest, a potem ktoś położył jej na ramieniu dłoń.
...przyprowadź go - usłyszała głos.
Potem zapadła się w głęboka, bezdenną ciemność.
Obudziło ją szarpanie za ramię. Nie od razu, minęło kilka chwil nim doszła do siebie. Coś musiało jej się przyśnić tuż przed przebudzeniem, bo otwierając oczy mruknęła:
- Czarny pies...
- Słucham?
Otrząsnąwszy się już i zorientowawszy, że przez otwarte drzwi ziemianki wpada białe światło dnia, oraz, że budzącym ją z taką zaciekłością jest poznany poprzedniego dnia tajemniczy mężczyzna, Klara zorientowała się także, że to, co mówiła, powiedziała po polsku.
- Black... - zaczęła i urwała. W jej umyśle dwa obrazy nałożyły się na siebie, a potem pojawił się trzeci obraz.
- Wstawaj, Clare, potrzebna mi pomoc - powiedział mężczyzna. -Twój znajomy... nie może dostać się do bramy.
- Słucham? - nie do końca rozumiała o co mu chodzi, umysł mając podzielony między budzenie się a odkrycie, którego właśnie dokonała.
- Wiedziała pani, że pani kolega chce dostać się do bramy?
- Tak.
Popatrzył na nią przerażony.
- Czy pani zdaje sobie sprawę... Nie ważne - pociągnął ją za ramię upewniwszy się, że ubrała buty. Płaszcz musiała zapinać już, biegnąc za nim przez brudny, zadeptany śnieg pokrywający plac pośrodku wioski. - Pani nie zdaje sobie sprawy, z czym to się wiąże. Proszę mi zaufać byłem po drugiej stronie.
Nie odpowiedziała, próbując złapać oddech. Kilka metrów dalej śnieg był niemal nietknięty. Tylko ślady Svena odznaczały się wyraźnie w białym puchu, obok nich Klara dostrzegła ślady psich łap. Popatrzyła na mężczyznę, ciągnącego ją za sobą. Nie zwracał na nic uwagi, ściskając tylko jej nadgarstek. Pewnie obwiniał ja za to, że wpuściła Svena do lasu... Jak miała mu wytłumaczyć... Ale z drugiej strony, jak on miał wytłumaczyć to, przez co przeszedł?
Spomiędzy drzew wyłonił się krąg kamieni, podobnych do tych, które mijali na leśnej drodze. Runy wyryte w kamieniu pokryte były czymś czerwonym - farba? Krwią? w centrum kręgu znajdowała się kolejna jaskinia, przy wejściu do niej stały kolejne dwa kamienie z trzecim, płaskim głazem położonym na ich szczycie - dolmen, wyznaczający granicę między światem żywych a przejściem do świata zmarłych. Szaman trolli stał przy wejściu, z sękatymi rękami uniesionymi w zabraniającym geście, bez ruchu, spetryfikowany. Klara sięgnęła po różdżkę.
- Zajmiemy się nim potem - mężczyzna powstrzymał ją ruchem ręki. - Brama jest w jaskini. Musi mi pani pomóc go powstrzymać. Nie zdaje sobie pani sprawy z tego, ile szkód może wyrządzić adept czarnej magii czerpiący moc z Tamtej Strony.
Dziewczyna nie miała czasu na wstyd ani na wyrzuty sumienia. Jedynym wyjściem było dopilnowanie, żeby nikomu nie stała się krzywda. Kiwnęła głową.
Mężczyzna zrzucił z siebie ubranie, przez chwilę dostrzegła w jego oczach niezwykły błysk, kiedy całe jego ciało zaczęło porastać gęstym, czarnym futrem. Po chwili przy jej boku stał czarny pies, patrzący na nią ponaglającym wzrokiem. Dziewczyna przełknęła ślinę i wkroczyła do jaskini. Pies biegł przy jej nodze, podnosząc na nią co jakiś czas wzrok.
Korytarz schodził ostro w dół, prowadząc do jaskini albo wykutej w skale sali - tego nie można było być pewnym. Pośrodku sali stała kolejna konstrukcja z kamienia, na pozór nie prowadząca donikąd, po dokładniejszym jednak przyjrzeniu się można było zauważyć, że pomiędzy kamiennymi filarami unosi się coś na kształt szarej mgiełki czy też cienia. Lodowaty podmuch powietrza ogarnął dziewczynę, gdy stanęła dokładnie naprzeciwko bramy.
Sven czytał z uwagą runiczne inskrypcje na ścianach. Klara poczuła ulgę, widząc, ze nic złego mu się nie stało. Nie, do licha, nie mogła... zacisnęła zęby.
- Sven!
Młody mężczyzna spojrzał na nią, potem na psa przy jej nodze.
- Sven, co robisz?
- To, po co tu przyszedłem, jak widzisz.
- Masz pozwolenie?
- Widziałaś przecież.
- Wiesz, ze nie o to mi chodzi - zacisnęła palce na uchwycie różdżki. - Sven, nikt nie wiedział, po co tu szedłeś.
- Ty wiedziałaś.
- Ale nie sądziłam, że zaatakujesz szamana... i że będziesz się przede mną ukrywał.
- Każesz mi wracać?
- Tak - powiedziała sucho, podnosząc wysoko podbródek. - Każę ci.
- Rozmawiałaś wczoraj z tym szaleńcem, widziałem.
Pies nastroszył sierść i zaczął głośno warczeć.
- I to zwierzę... - młody mężczyzna skierował różdżkę w kierunku psa. - Mówiłem, że trzeba się go pozbyć - dodał ciszej, przez zaciśnięte zęby.
Zanim Klara zdążyła cokolwiek powiedzieć, pies sprężył się i skoczył, przewracając Svena na ziemię. Psie zęby szczerzyły się prosto w twarz zaskoczonego młodzieńca, jedna z kudłatych łap przydeptała nadgarstek jego prawej dłoni, uniemożliwiając posłużenie się różdżką.
- Black, nie! - Krzyknęła dziewczyna.
Pies odwrócił głowę i spojrzał na nią. Jego oczy miały zacięty, zdecydowany wyraz.
- Clarice, o co tu chodzi?
- Daj mi swoją różdżkę, Sven - podeszła, wyciągając dłoń.
- Zabierz to zwierze.
- Daj mi różdżkę.
- Cholera, Clarice, nie rozumiesz nawet, o co mi chodzi.
- Powiedziałbyś mi? - spytała. Młody mag milczał. - Dobrze. Daj mi różdżkę. Black - zwróciła się do psa, widząc, że Sven ociąga się z wykonaniem polecenia. Pies nacisnął mocniej na nadgarstek młodzieńca, tak, ze ten puścił różdżkę. - Dziękuję panu za współpracę, panie Oedenmark. Panie Black, może go pan puścić.
Pies stanął na ziemi, nie spuszczając wzroku z młodego mężczyzny i nie przestając szczerzyć zębów. Sven podniósł się ostrożnie, otrzepując płaszcz. Był wściekły.
- Pan Black odprowadzi pana do granicy lasu. Dam mu zaklęcie, które was wypuści. Na zewnątrz dostanie pan swoją różdżkę. Ja zaczekam aż trolle się obudzą i spróbuję wyjaśnić sytuację - mówiła dziewczyna, stojąc plecami do pozostałych. - I niech się pan wynosi do wszystkich diabłów, panie Oedenmark.