I widzę ciemność... 3
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 21:55:00
Rozdział trzeci
Dziewczyna wyjrzała na korytarz, rozglądając się uważnie. Nikogo. O tej porze wszędzie panowała głucha cisza. Przeszła kilka kroków, zataczając się lekko. Jej nogi odmawiały posłuszeństwa, czuła, że zawroty głowy, które zaczęła mieć w chwili przebudzenia, przybierają na sile. Jak przez mgłę zobaczyła krople krwi spadająca na podłogę. Z niedowierzaniem dotknęła swojego nosa. Krew wypływała z niego kropla po kropli, spadając na lśniącą drewniana posadzkę. Dziewczyna chwiejnym krokiem podeszła do ściany i wsparła się łokciem na rzeźbionej boazerii. Oczy postaci na wiszącym obok gobelinie wpatrywały się w nią z zaskoczeniem i przerażeniem, kiedy ze wszystkich sil starała nie osunąć się na podłogę. Przed oczyma zaczynała widzieć mgle, zacierały się wszelkie szczegóły. Przeszła kolejne kilka kroków, trzymając się ściany, skręciła w korytarz, nie wiedziała już, właściwy, czy nie. Krew nieprzerwanie kapała z jej nosa, coraz bardziej kręciło się jej w głowie. Znów upadła, wywracając stojącą na korytarzu zbroję. Ciężkie blachy upadły z przeraźliwym łomotem, krawędź jednej z nich rozcięła dziewczynie dłoń i na podłogę zaczęły spadać kolejne krople krwi. Tego jednak dziewczyna już nie czuła. Kończyny odmawiały jej posłuszeństwa, zdołała jedynie podnieść się na klęczki i doczołgać w stronę postaci, która krzycząc coś zjawiła się na korytarzu.
- Nie, błagam, nie - bełkotała dziewczyna, chwytając kurczowo fałdy czarnej szaty.
Postać, która w jej oczach wydawała się kim innym, niż w rzeczywistości była, pochyliła się, mówiąc do niej. Dziewczyna mnie rozumiała, jej zmysły gasły jeden po drugim.
- Nie! - jęknęła dziewczyna a jej ciałem wstrząsnął spazm bólu. - Nie! Obiecałeś mi!
Jej palce zwiotczały, mgła przed jej oczyma zgęstniała, wreszcie jej serce przestało bić.
Mężczyzna w czerni przykucnął nad ciałem. Dziewczyna była blada, z kącika jej ust oraz z nosa sączyła się krew, także jej wytrzeszczone oczy były przekrwione, jakby jedynie śmierć powstrzymała naczynia krwionośnie od popękania. Palce, którymi przed chwilą czepiała się jego szaty, sztywniały już, powyginane jak szpony. Wnętrze jednej dłoni miała rozcięte, ściekająca krew wsiąkała w jej koszulę nocną.
Znał dziewczynę, była zdolna uczennicą, inteligentną, pełną pasji dla swoich zainteresowań. Czasami może zbyt ambitną, ale nie obnoszącą się z tym, nie zasługującą w najmniejszym stopniu na opinię kujonki. Nie budziła niepokoju, przynajmniej nie w większym stopniu, niż większość uczniów ze Slytherinu. Nie cierpiała na nic, czego nie można by było wyleczyć za pomocą kilku prostych zaklęć. A teraz nagle, w samym środku nocy umarła na korytarzu, pod jego stopami.
Wydobył z fałd szaty różdżkę i zapalił światło na całym korytarzu. Blask pochodni rozjaśnił korytarz, wydobywając z cienia rozrzucone dookoła kawałki zbroi, przerażone spojrzenia postaci na gobelinach i obrazach, krople krwi na podłodze. Światło zamigotało na jasnej skórze i złocistych włosach martwej dziewczyny, wydobyło z cienia blada, pociągłą twarz mężczyzny. W oddali słychać było kroki, najwyraźniej hałas zdążył już przyciągnąć innych.
Niedługo potem cały Hogwart był na nogach. Wieść o śmierci jednej z uczennic w przeciągu kilkunastu minut stała się sensacja i zza drzwi dyrektorskiego gabinetu można było usłyszeć szepty cisnących się na korytarzu uczniów. Niestrudzony Flitch próbował ich rozgonić, ale oni ignorowali ich. Od dwóch lat Hogwart był tak spokojny, że teraz nic nie mogło powstrzymać uczniowskiej ciekawości.
Minerwa McGonagall, od czasu śmierci nieodżałowanego, i, jak uważało wielu, niezastąpionego Albusa Dumbledore'a, dyrektorka Hogwartu, siedziała za swoim biurkiem ze zmartwionym wyrazem twarzy.
- Rozumiesz, mam nadzieje, ze musisz dokładnie opowiedzieć, co tam robiłeś? - skierowała swoje pytanie do rozmówcy, bladego mężczyzny w średnim wieku, o pociągłej twarzy, szpiczastym nosie i ciemnych, przetłuszczonych włosach.
Severus Snape parsknął cicho.
- Jeżeli obawiasz się, Minewro, że ktoś mógłby się do mnie przyczepić, to wierz mi, nic nie znajdą. Dwa lata temu już próbowali.
- Wiem - ucięła. - I wiem, że teraz też nie znajdą, ale muszę dopełnić formalności.
- Dobrze. Zamierzałem wziąć coś na sen.
McGonagall poprawiła okulary.
- Masz problemy z zaśnięciem?
- Nie - mruknął. - Ze snami.
Ostatnia rzeczą, którą miał ochotę wyjawić, był charakter snu, który zmusił go do ubrania się i wyjścia w środku nocy na korytarz. Mroczny, niepokojąco erotyczny sen o ciemnowłosym mężczyźnie, klęczącym przed nim z dłońmi na jego biodrach, z twarzą na poziomie jego lędźwi. Gdzie byli, czemu znajdowali się w takiej sytuacji - tego nie wiedział, z całego snu zapamiętał tylko ten obraz, siebie samego i klęczącego mężczyznę, własny przyspieszony oddech, swoje dłonie chwytające włosy mężczyzny, by przyciągnąć jego twarz bliżej, spojrzenie fiołkowych oczu gdy mężczyzna uniósł na chwile głowę, przenikliwe spojrzenie...
Potem obudził się, wciąż czując podniecenie, czując suchość w gardle, pot na całym ciele. Musiał wstać i otworzyć szeroko okno, by zimny, jesienny wiatr pomógł mu normalnie oddychać i na powrót kontrolować swoje ciało. Ale strach, że sen może powrócić był tak silny, że wyszedł, poszukać w swoim gabinecie eliksiru, który dałby mu sen pozbawiony snów.
Nie, to nie był pierwszy raz, kiedy Snape śnił o tej właśnie osobie. Ale gdy ta osoba umarła cztery lata temu, liczył, że sny, same w sobie przyjemne, lecz ciągnące za sobą niezbyt już przyjemne wnioski, skończą się raz na zawsze. Nie skończyły się. Wracały co jakoś czas, przypominając mu przykre wspomnienia z młodości, determinację, z jaka próbował wyrzucić je z pamięci, wracały obrazy, które nakładając się na siebie, tworzyły jedną twarz, której nie mógł zapomnieć, choć nie raz pragnął tego bardziej, niż czegokolwiek innego. A może oszukiwał się tylko, wmawiając sobie, że chce zapomnieć, podczas gdy sny wyrażały jego prawdziwe, niemożliwe do spełnienia pragnienia?
- Mam nadzieję, że sobie poradzisz - powiedziała McGonagall, zapisując coś. Nie miała zamiaru dociekać, o czym śnił nauczyciel eliksirów, zdając sobie sprawę z tego, że w jego życiu dość było wydarzeń, które mogły wracać do niego teraz w postaci koszmarów. - Chciałbym, żebyś dowiedział się wszystkiego co się da na temat tej dziewczyny, w końcu była jedną z twoich podopiecznych. Mam złe przeczucia co do tej sprawy.
- Ja też. Będziemy mieli aurorów na głowie?
- Na to wygląda. Mam nadzieje, ze uda się uspokoić uczniów... Bóg jeden wie, jakie plotki zaczną się teraz rozprzestrzeniać.
- Bywało gorzej - rzekł, wstając.
- Owszem - odpowiedziała - ale wówczas mieliśmy Albusa. Nie poradziłabym sobie, gdyby sprawy przybrały równie zły obrót, co wtedy.
Snape przemilczał fakt, że po tragicznej śmierci poprzedniego dyrektora McGonagall musiała wykazać się niezmiernym hartem ducha i siłą, by w ostatnich miesiącach wojny wziąć w swoje ręce opiekę nad zamienioną w twierdzą szkołą. w pełni zasłużyła na podziw i zaszczyty, którymi obdarzono ją po zakończeniu wojny, a których nie chciała przyjąć, zachowując dla siebie jedynie stanowisko dyrektora Hogwartu, wiedząc, że tego życzyłby sobie Dumbledore.
- Poradzisz sobie, Minewro - rzekł z przekonaniem - niezależnie od tego co naprawdę się stało.
- Wierzę w to - jej wąskie wargi rozciągnęły się w lekkim uśmiechu - I polegam na tobie, Severusie, liczę na to, że czegoś się dowiesz.
Uczniowie rozstąpili się z respektem i lekkim lękiem, gdy wychodził. Tak, ciągle budził w nich przerażenie i wiedział o wielu krążących na jego temat plotkach. Szeptano, ze jest wampirem, o czym miała by świadczyć jego niemal chorobliwie blada cera. Że niektórzy uczniowie mogli łatwo, choć w sposób hańbiący tak dla nich, jak i dla niego, zasłużyć sobie na jego względy i lepsze oceny. Najbardziej jednak nieprawdopodobne plotki dotyczyły tego, co naprawdę, zdaniem uczniów, zdarzyło się podczas jego zniknięcia dwa lata temu. Prawdę dotyczącą tych wydarzeń znali nieliczni, w szkole zaś jej strzępy krążyły, rozrastając się w coraz bardziej fantastyczne historie. Teraz zapewne wszystkie te plotki zostaną uzupełnione o dodatkowy wątek - tajemniczą śmierć dziewczyny.
- Profesorze? - usłyszał głos za swoimi plecami. Odwrócił się.
Stała przed nim dziewczyna o inteligentnej twarzy, okolonej falującymi, czarnymi z błękitnym połyskiem włosami i szarych oczach o hardym, upartym spojrzeniu. Pamiętał, ze dziewczyna siedziała koło zmarłej, była jej przyjaciółką.
- Tak?
- Chodzi o Melissę - mówiąc do niego, dziewczyna trzymała podbródek wysoko uniesiony, nie okazując lęku, zmieszania czy smutku, lecz widział wyraźnie, że skóra wokół jej oczu jest lekko zaczerwieniona. Dziewczyna musiała mocno trzeć oczy, by koledzy nie zobaczyli jej łez - oznaki słabości.
- Proszę do mojego gabinetu - powiedział krótko.
Dziewczyna ruszyła za nim, słyszał jej kroki w ciszy, która zapanowała, gdy pozostałym nauczycielom udało się wreszcie zapędzić szepcących między uczniów do dormitoriów.
Na zewnątrz zaczynał wstawać zimny, listopadowy świt. Kiedy Snape podniósł rolety w swoim gabinecie, do środka zaczęło sączyć się blade światło. Było go jeszcze zbyt mało, by w ciemnym gabinecie widział coś więcej, niż sylwetkę dziewczyny. Zapalił świece w stojącym na masywnym, czarnym biurku mosiężnym, pokrytym kurzem, zaschniętą skorupą wosku i patyną lichtarzu. Światło rozbłysło, odbijając się w stojących wszędzie kolbach, retortach i szczelnie zakorkowanych butelkach pełnych podejrzanie wyglądających płynów, które zajmowały każdą półkę a czasem i wolna przestrzeń na podłodze. W oddalonym kącie w aparacie do destylacji powoli bulgotał mętna, brunatna zawiesina, która po przepłynięciu przez skomplikowany system rur skraplała się w postaci przejrzystego płynu bursztynowej barwy. Na biurku, pod lichtarzem, leżała gruba księga w czarnej, skórzanej oprawie pokrytej plamami wosku, który kropla za kroplą skapywał z jednej ze świec, wygiętej kiedyś od gorąca i zastygłej już w tej formie. Księga nieużywana zapewne od wielu, wielu tygodni, jeśli nie miesięcy i lat, w przeciwieństwie do innego tomu, pełnego notatek na marginesach, pozakładanego strzępami pergaminu czy nawet kawałkami niewiadomego pochodzenia wstążek, o pozaginanych rogach, który leżał, otwarty i do góry grzbietem, na poręczy masywnego fotela o wytartym obiciu.
Snape przełożył książkę na biurko i usiadł w fotelu. Dziewczyna stała po drugiej stronie biurka, sztywna, wyprostowana, przytrzymując narzuconą na nocna koszulę pelerynę.
- Jeśli wolisz teraz pójść spać, możemy przełożyć tę rozmowę na inny termin - powiedział.
Dziewczyna potarła prawe oko kantem dłoni. Zapewne po raz kolejny tej nocy walczyła z płaczem.
- Nie - powiedziała nieco nienaturalnie suchym głosem - wszystko w porządku. Czy mogę gdzieś usiąść?
- Proszę.
Dziewczyna przyciągnęła sobie lekko zdezelowane krzesło z ciemnego drewna. Siedząc na nim po drugiej stronie masywnego biurka wydawała się mała i zagubiona, w wielkim, zagraconym pomieszczeniu. Miała jednak na tyle odwagi, silnej woli, by nie podać się temu wrażeniu.
- Więc? Wie pan coś? - powiedziała donośnym, dźwięcznym głosem.
- Nie. gdybym wiedział, nie byłoby całego tego tłumu na korytarzu.
- Widział pan jej śmierć - w jej głosie pobrzmiewały nutki rozpaczy.
- Widziałem - potwierdził. -I nie mam pojęcia, co mogło być jej przyczyną. Mam nadzieję, ze ty wiesz cos, co może mnie naprowadzić na trop.
Dziewczyna pochyliła głowę, znów trąc oczy, tym razem za pomocą skraju peleryny.
- Przepraszam - powiedziała cicho - ja...
Skrzywił się. Ślizgoni z ich opinią zimnokrwistych i nieczułych nie mogli pozwolić sobie na łzy. On sam pamiętał czasy, kiedy musiał ukrywać się w zakamarkach Hogwartu, aby nikt nie zobaczył go płaczącego. Robił to samo, co ta dziewczyna - zagryzał zęby, aby potem moczyć łzami karty czytanej książki. Za którymś razem został znaleziony i do dziś się zastanawiał, choć zwykle próbował wyrzucić to z pamięci, co naprawdę oznaczał dotyk, którego wówczas doświadczył, czy bawiono się nim jedynie, czy też uległ halucynacji lub śnił na jawie. Czemu teraz wróciło do niego to wspomnienie? Przez ostatnich kilkanaście minut skupił się wyłącznie na problemie Melissy, zapominając o śnie, teraz jednak znów miał przed oczyma piękną twarz okoloną ciemnymi włosami i fiołkowe oczy, patrzące na niego z drwiną i pogardą. Piękną twarz, szesnastoletnią jak tamtego dnia, kiedy czuł dłonie przesuwające się po swoich policzkach, szyi i ramionach, siedząc, jak zahipnotyzowany, aż do momentu, gdy drugi chłopak wybuchnął śmiechem i popchnął go na podłogę, gdzie pozostawił go już, zdezorientowanego i z nowymi łzami napływającymi do oczu.
- Przede mną nie musisz się wstydzić, ale lepiej, żeby koledzy nie zobaczyli cię w takim stanie - powiedział nie patrząc w jej stronę. Wyrządzał w ten sposób krzywdę dziewczynie, która zostanie teraz zapewne uznana za nieczułą, ale niemniejsza krzywda spotkałaby ją, gdyby przyznała się do swojej słabości. Jego samego wyśmiewano z powodu łez, niegodnych przecież Ślizgona. Nawet we własnym domu był wyrzutkiem, uznany za mięczaka, izolowany.
- Dziękuję - dziewczyna pociągnęła nosem. - Ja... Ja naprawdę nie wiem nic... Na co pan liczy?
- Z kim się kontaktowała, kto ją lubił, a z kim miała na pieńku, jaka miała sytuację w rodzinie, cokolwiek.
- J... Jej kuzyn zmarł, jakieś trzy tygodnie temu, była na pogrzebie.
- Jak zmarł?
- Nie wiem, ale nie sądzę... Myśli pan, profesorze, ze to jakaś choroba? - uniosła przerażone oczy, w których zaczynały w końcu lśnić łzy.
- Skąd mam wiedzieć - uciął zirytowany. - Właśnie zamierzam ustalić, czym to jest, a czym nie.
- A więc klątwa?
- Nie wykluczam.
Zakryła twarz dłońmi.
- Przecież... boże, kto mógł to zrobić... Ktoś ze szkoły? Ja... - zaczęła szlochać.
Ta rozmowa nie prowadziła do niczego. Snape wstał.
- Możesz wracać do siebie. Prześpij się jeszcze przed lekcjami - jego głos był suchy i beznamiętny.
Dziewczyna ukradkiem przełknęła łzy i pośpiesznie wyszła. Snape poczuł coś w rodzaju ulgi. Oczywiście, nie dowiedział się niczego. Oczywiście, dziewczynę czekają kolejne przesłuchania, jego zresztą też. Ktoś tam zapewne przypomni sobie o pewnych niechlubnych momentach z jego przeszłości i będzie drążył całą sprawę pod kątem jego udziału, jakby nie był oczywistym fakt, że zależy mu na wyjaśnieniu problemu nie mniej, o ile nie bardziej nawet, niż innym. Ta dziewczyna, Melissa, była jego podopieczną.
Zacisnął zęby. Przynajmniej było na tyle późno, ze nie musiał iść spać. Przeczeka te kilka godzin, jakie pozostały mu do rozpoczęcia pracy, nad książką.