I widzę ciemność... 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 21:53:23
Rozdział pierwszy
Były dni, kiedy po prostu siedziała, przycisnąwszy policzek do szyby i patrzyła na splątane gałęzie, ocierające się o ścianę jej domu. Puszcza, wchłaniająca wszystko na swojej drodze, nie mogła przekroczyć niewidzialnej bariery, biegnącej tuż obok domu młodej kobiety. Pokręcone gałęzie pradawnych dębów drapały i stukały w szyby przy każdej wichurze, wołając, by im otworzono, by wpuszczono je do środka... lub raczej, by wypuszczono je na zewnątrz, by otwarto wrota niewidzialnej zagrody, która dzieliła je od reszty świata, uśpionego spokojnie miasteczka, nieświadomego pradawnych sił czających się tuż obok.
W takie noce młoda kobieta wychodziła przed dom. Wiatr targał jej kasztanowe włosy i płaszcz barwy wieczornego nieba, gdy stawała tuz przed barierą niewidoczną dla normalnego człowieka i unosiła oba ramiona. Jasne światło zapalało się na czubku różdżki, którą trzymała w prawej dłoni, światło, które ludzie z miasteczka, jeśli widzieli, brali za wyładowanie elektryczne zwiastujące burzę. Zamykała oczy i słyszała wściekłe wycie wiatru w głębi prastarego lasu. Skupiała się i wypowiadała słowa, po których las i żyjące w jego głębi siły uspokajały się, wiatr ucichał. Bariera trwała na swoim miejscu, puszcza nie opuszczała granic, zachowując w swoim wnętrzu mroczne sekrety, nadal jednak bezskutecznie próbowała opleść dom, wchłonąć go razem z właścicielką.
Młoda kobieta wyczuwała to i w skrytości ducha przyznawała puszczy rację. Nie należała do tego miasteczka, które widziała ze swoich okien, tam w oddali, poniżej wzgórza. Czasem przechodziła jego ulicami i widziała, że mieszkający tam ludzie są jej obcy. Kiedyś umiała kochać taki świat, boleśnie racjonalny, nieświadomy, pełen sprzeczności, teraz wiedziała, że jej nadzieja na oświecenie go spełzłaby na niczym. Tego drugiego świata, do którego przypisywała ją jej moc, też nie umiała kochać. Nie umiała stać się częścią świata, który odebrał jej rodziców. I tylko dlatego nie pozwoliła pochłonąć się puszczy, w głębi której wyczuwała mroczną moc, taką jak ta, która przed dwoma zaledwie laty odebrała jej jedyne osoby, które kochała. A więc, po opuszczeniu kraju swojego dzieciństwa, żyła tutaj, na odległej północy, robiąc to, czego się zawsze obawiała - pilnując granicy między dwoma światami, które niegdyś chciała połączyć. Może - myślała czasem - to właśnie było najlepsze dla niej zajęcie, strzeżenie tego lasu, właściwa funkcja dla takiego mieszańca. A potem z uśmiechem przypominała sobie pewnego mężczyznę, który na miano mieszańca bardziej niż ona zasługiwał, ona przecież była całkowicie człowiekiem, w innym miejscu pilnującego zupełnie innego lasu. Śmieszne, z tamtym lasem nie poradziłaby sobie, choć ponoć był bardziej zbadany, niż ten. A może właśnie dlatego? Miała tylko pilnować, żeby nikt niepowołany nie przekroczył granicy. To, co działo się wewnątrz, za bariera, nie należało już do niej. Gdyby zaczęło dziać się coś podejrzanego, miała po prostu wysłać wiadomość swoim zwierzchnikom.
Póki co, jedynym podejrzanym przypadkiem był emisariusz trolli, niski jak na swoją rasę, kudłaty i władający szwedzkim jeszcze gorszym, niż jej własny, oraz, o dziwo, łamanym angielskim. Domagał się kontaktu "z władzami". W jakiej sprawie - nie dowiedziała się nigdy, podobnie, jak nie dowiedziała się, jakie były tego efekty.
Z zewnątrz przybywali czarodzieje zainteresowani badaniem lasu. Niektórych odprawiała z kwitkiem, klęli wtedy na "cholerną pół-krwi cudzoziemską smarkulę" i odchodzili, czasem awanturowali się dłużej, ale ona pozostawała niewzruszona. Była oficjalną strażniczką lasu, nawet, jeśli była cudzoziemką. Co do jej mieszanej krwi... Nie mieli nic do gadania. Nie przejmowała się tym.
Była młoda. Dwadzieścia dwa lata to naprawdę niewiele, by zamykać się i odgradzać od świata. Miała świadomość tego, jak również miała świadomość faktu, że nie była ani jedyną ani najbardziej poszkodowaną ofiara wojny. Ale pamięć o okrutnej śmierci ojca, o ciele matki leżącym na środku pokoju z przepaloną piersią - to już wystarczyło. A gdy czasem w nocy budziła się z koszmaru, w którym jej twarz oplatały lodowato zimne, widmowe palce, wtedy wiedziała, że minie trochę czasu, nim będzie gotowa wrócić do normalnego życia.
Gdzieś, oddalony o setki kilometrów od niej, żył chłopiec o zielonych oczach, który miał większe niż ona prawa aby odcinać się od świata. Trzy lata od niej młodszy, ale gdyby nie on, zapewne podzieliłaby los swoich rodziców. Wiedziała, że kiedyś będzie musiała opuścić swoje schronienie i udać się w świat, by go znaleźć. Popatrzeć jeszcze raz w jego wielkie oczy i podziękować. I powiedzieć, że się myliła. Kiedy wiedziała go po raz ostatni, cztery lata temu, obiecała mu ponowne spotkanie, Nie miała jednak pojęcia że tak a nie inaczej potoczą się jej losy... co do jego losów... wiedziała, poniekąd wszyscy wiedzieli wtedy, co go czeka, był w końcu wybrańcem i miał przed sobą dwie drogi. Zabić, lub zostać zabitym.
Chciała jeszcze raz popatrzeć w jego oczy, odgadnąć co czuł w tamtej chwili. Ona nie miała w sobie dość siły, by pomścić śmierć swoich rodziców. Nie miała dość siły, by zabić tamta kobietę, której kiedyś ufała jej matka, miała dość siły jedynie na łzy, choć zawsze krzyczała, nie mogąc płakać. Klęczała nad ciałem matki, a łzy spływały jej po policzkach.
Tak więc, gdy wieczorami gałęzie ocierały się o jej okno, ona patrzyła na nie i na swoje odbicie w szybie, zastanawiając się, czy kiedyś nadejdzie dzień, kiedy będzie mogła z czystym sumieniem odejść z tego miejsca, zostawić za sobą las, kolejny etap swojego życia, poszukać jeszcze innej drogi, poszukać innych ludzi, znów kogoś pokochać. Nie, nigdy w swoim życiu nie kochała nikogo poza rodzicami. Do nikogo nigdy się nie zbliżyła. Nigdy nie miała najbliższej przyjaciółki, nigdy nie miała nikogo, na kim by jej zależało, dla kogo mogłaby zrobić wszystko. Przez ostatnie dwa lata nauki poznała kilkoro młodych ludzi. Łączyła ich tajemnica, łączyło przeznaczenie, łączyła przyjaźń. Zazdrościła im, gdy widziała ich idących razem, śmiejących się, albo pocieszających się w złych chwilach. Mogła wtedy podejść do nich, ale zamiast tego patrzyła na nich tylko, obserwowała ich jak zza bariery. Stała z boku, jak widz obserwujący przedstawienie. Czasem zastanawiała się, czy gdyby wtrąciła się za którymś razem, mogłaby coś zmienić, zmienić na lepsze. Czy mogłaby ocalić przynajmniej jedno, przynajmniej dwa ludzkie życia? Oszczędzić komuś łez? Oszczędzić łez sobie?
Czasem, tak jak tego dnia, schodziła do miasteczka, chociażby po to, żeby wypić kawę, patrząc, jak ludzie przechodzą główna ulicą za szybą. Właścicielka kawiarenki znała ją zawsze witała z uśmiechem milczącą dziewczynę w czerni i granacie, która w żartach nazywała "małą czarownicą". Wierzyła, że ma do czynienia z przyszłą pisarką, która na północy poszukuje natchnienia. Dziewczyna nie wyprowadzała jej z błędu, twierdząc, że pracuje nad powieścią o czarownicy mieszkającej na skraju prastarego lasu, właścicielka kawiarni zaś przytaknęła, twierdząc, że wczucie się postać to połowa sukcesu, poczym odeszła do innych klientów, pozostawiając dziewczynę z jej kawą i szarlotką, polana gęstym i słodkim waniliowym sosem. Dziewczyna wypiła łyk mocnego, czarnego płynu i zapatrzyła się na ulicę. Szwedzkie miasteczko było spokojnym azylem dla kogoś, kto tego potrzebował, ale jej własne serca z dnia na dzień stawało się niespokojne. Czuła, ze zegar jej życia odlicza dni do wydarzenia, które wyrwie ją ze spokojnej, bezpiecznej rutyny. Tej wietrznej, jesiennej nocy, po tym, jak po raz kolejny sprawdziła i wzmocniła barierę, miała sen. Śniła o szkole, w której spędziła dwa lata, tak, często śniło jej się to niesamowite miejsce, labirynt sal i korytarzy, którego była, jak wówczas myślała, więźniem. W ostatnim śnie siedziała w swoim łóżku w dormitorium, w samym środku nocy, podczas gdy pozostałe dziewczyny spały spokojnie. Słyszała coś. Przenikliwy dźwięk, jak zawodzenie... Wiatru w gałęziach? Jakiegoś zwierzęcia? Wiedziała, ze to ten dźwięk ją obudził, tylko ja, jakby tylko dla jej uszu był przeznaczony. Wstała i na bosych stopach podeszła do otwartego okna. Nie wiedziała, kto zostawił je otwarte w środku zimy - wiatr dmuchał jej prosto w twarz, kłuł jej skórę lodowatymi igiełkami, tak, pamiętała z tego snu nawet uczucie zimna. Wyjrzała przez okno i zobaczyła dachy obsypane śniegiem, a w oddali - ciemną ścianę lasu. "To nie jest Zakazany Las" - pomyślała, widząc wijące się niczym węże gałęzie. - "To mój las". Nie miała pojęcia, skąd to wie, przecież w tym śnie była co najmniej cztery lata młodsza. Patrzyła na las a ten zdawał się zbliżać do niej i nagle ujrzała światło zapalające się pośrodku, fontannę ognia tryskającą spomiędzy drzew. To stamtąd dobiegało jej uszu wycie.
Pomału ukroiła małym widelcem kawałek szarlotki i zanurzyła w sosie. Przeżuwała powoli, zastanawiając się nad znaczeniem swojego snu. Wiedziała, ze większość senników, z jakimi miała do czynienia nie jest wiele warta - prawdziwe znaczenie snu najczęściej odwoływało się do podświadomości i lęków śniącego, o tym wiedzieli nie tylko czarodzieje. Do przyszłości lub odległych wydarzeń w teraźniejszości - niezwykle rzadko i zwykle u osób dysponujących szczególnymi mocami. Oczywiście, mogła zignorować ten sen, ale za bardzo ją niepokoił. Pożar w lesie? Banalne, choć nie wykluczone. Czy to zwierzę dlatego właśnie wyło? Ze strachu przed ogniem? Z bólu? A może, aby ja ostrzec? I czemu we śnie powróciła do szkoły?
Przełknęła szarlotkę i wypiła kolejny łyk coraz zimniejszej kawy. Na ulicy zaczął padać śnieg z deszczem - rzecz normalna o tej porze roku i w tym klimacie. Grupka nastolatków schroniła się przed wilgocią w kawiarni. Składali teraz parasole, zdejmowali mokre płaszcze, śmiali się, zajmując największy stolik. Byli zupełnie inni od młodych ludzi jej rodzaju a równocześnie tacy sami. Przyglądała się ich twarzom, szukając czegoś... Przyłapała się na porównywaniu ich do ludzi, których znała w przeszłości. Ten rudy chłopak, szeroko uśmiechnięty, nie musiała się nawet zastanawiać, kogo jej przypominał. A ta brunetka? Była taka dziewczyna, z jej rocznika, całkiem miła, podobna do niej, jakże ona miała na imię? Nie mogła sobie przypomnieć.
Drzwi otwarły się jeszcze raz i do kawiarenki wszedł młody mężczyzna w czerni. Dziewczyna wzięła go za znajomego wesołej grupki, tak więc zaskoczył ją fakt, że przybysz zignorował nastolatków i zaczął rozglądać się uważnie po sali. Zadrżała, gdy jego wzrok spoczął dokładnie na niej. Szarobłękitne, lśniące oczy patrzyły na nią uważnie, gdy młodzieniec zbliżał się do jej stolika.
- Czeka pani na kogoś? - spytał.
Zaprzeczyła ruchem głowy, wpatrując się w pociągłą twarz, okolona długimi włosami w kolorze szarawego blondu. Było w nim coś, co ją pociągało, jego płynne, kocie ruchy, jego twarz i błyszczące oczy, zwłaszcza te błyszczące oczy...
- W takim razie, nie będzie chyba miała pani nic przeciwko, jeśli się przysiądę... Clarice?
- Wolałabym "Clare" - odrzekła z lekkim zażenowaniem. Clarice to piękne imię, ale ona nie uważała za piękną jego polskiej formy. Klarysa. Nie lubiła Klarysy. Zawsze była Klarą.
- Clare... Clare V... Vooyshik..?
- Wójsik - poprawiła machinalnie. - Słucham?
- Sven Oedemark. Dostała pani mój list?
Zaprzeczyła.
- Posłałem list... prośbę... Chodzi o wstęp do lasu.
Ile on może mieć lat - zastanawiała się. Powyżej dwudziestu, ale raczej nie więcej, niż dwadzieścia pięć. A więc, mniej-więcej jej rówieśnik. Byłby w takim razie najmłodszym, który przybywał aby badać las. Przypomniał jej się jeden, który zresztą nie dostał pozwolenia, niesympatyczny osobnik w średnim wieku, który rozbierał ją wzrokiem. Do diabła, gdyby...
- Nie dostałam tego listu - oznajmiła suchym głosem. - Bardzo mi przykro.
- Czy mam pisać podanie? Mam wszystkie papiery z wydziału, brakuje mi tylko pani opinii, Clarice.
Tym razem nie poprawiła go. Miał miły głos.
- Jeśli pan pozwoli, dopiję moja kawę i przeniesiemy się do mnie - oznajmiła.
- Oczywiście, proszę sobie nie przeszkadzać, mam czas.
Usiadł wygodnie na krześle naprzeciw niej, w swobodnej pozie, płaszcz przewiesiwszy przez oparcie. Był to długi, czarny płaszcz, ze staromodną pelerynką okrywającą ramiona. Podobnie czarna była reszta jego ubrania, neutralny, nie rzucający się w oczy sweter z golfem i dżinsy. Jedynym niezwykłym elementem była maleńka broszka przypięta po prawej stronie golfu, malutki pentagram z ciemnego srebra.
Klara piła kawę, zerkając co jakiś czas na swego towarzysza, który z zainteresowaniem rozglądał się po lokalu.
- Może pan tez się skusi na kawę? - spytała. - Bardzo dobra. Nie mówiąc o szarlotce.
- Nie, dziękuję. Może kiedy indziej. Ciekawe miasteczko. Dziwne, ze jest pani jedyna czarownicą, która tu mieszka... I w dodatku cudzoziemka...
- Zdarzyło się - wzruszyła ramionami, wypijając resztkę kawy. - Chodźmy.
Wstała i ubrała płaszcz. Sven zrobił to samo i ruszył za nią.
Dom na wzgórzu i ciemna, niezbadana ściana lasu za nim zafascynowały młodego mężczyznę. Przez chwilę stał i patrzył na splątane gałęzie. Klara czuła pewną satysfakcję, widząc, jakie wrażenie robi na nim ten widok. Czy czuł teraz moc, pulsującą w głębi lasu, między drzewami, w głębi ziemi? Tak, musiał ją czuć, bo przyklęknął na błotnistej ziemi, z wyrazem uniesienia na twarzy i z zamkniętymi oczyma, położył dłoń na ścieżce.
Roześmiała się głośno, choć rozumiała jego reakcje.
- Do diabła, dostanie pan orgazmu zaraz po wejściu do lasu. Chyba nie wydam panu zgody.
Wstał, także z uśmiechem na twarzy, strzepując błoto z ręki i spodni, co właściwie równało się rozmazaniu go.
- Clarice, pani przypuszczenia co do natury mojej seksualności wprawiają mnie w zażenowanie - oznajmił, z przesadnie oburzona miną.
- Panie Oedemark, sprawdziłabym z przyjemnością naturę pańskiej seksualności, gdyby nie fakt, że nie posiadam w moim skromnym domu żadnego alkoholu, nie mówiąc już o jakimkolwiek afrodyzjaku. Czuję się niezmiernie zażenowana, że nie zaopatrzyłam się w nie na okoliczność przyjmowania w moim domu tak atrakcyjnego mężczyzny, jednakże mogę zrekompensować to panu filiżanką zielonej herbaty - przekręciła klucz w zamku. - Proponuję panu również skorzystanie z mojej łazienki. Nie uśmiecha mi się widok plam z błota na moim obrusie.
- Nie odmówię ani możliwości umycia się, ani wypicia herbaty - wszedł do przedpokoju i zaczął się rozglądać. - Interesujące...
Zignorowała jego ostatnie słowo, choć domyślała się, do czego się odnosi.
- Łazienka - wskazała ruchem ręki. - na szafce leży szczotka do błota, powinna załatwić sprawę pańskiego ubrania.
Sven skinął głową i zniknął w głębi korytarza. Nabrała powietrza, gdy zniknął jej z oczu. Do diabła, czyżby właśnie zaczęła flirt? Oby tylko nie wziął tego co powiedziała, zbyt poważnie. Przypadkowy seks nie był bynajmniej tym, czego potrzebowała. Drżącymi rękami zajęła się przygotowywaniem herbaty. Kiedy Sven wyszedł z łazienki, już czysty i szeroko uśmiechnięty, filiżanki pełne parującego płynu stały na stole a obok nich tacka z kruchymi ciasteczkami.
- Czy zawsze traktuje pani tak petentów? - spytał młody mężczyzna, siadając przy stole. - Czy też jest to zasługa mojego uroku osobistego?
- Staram się być miła dla wszystkich - odparła najbardziej naturalnym tonem, na jaki było ją stać. - rzadko miewam gości.
- Dziwna sprawa. Taka młoda kobieta, sama, w obcym kraju...
- Zaraz pan pewnie spyta, co robię w tak parszywym miejscu - roześmiała się.
- Miejsce jest miłe. Tylko wydawało mi się, że ktoś w pani wieku powinien szukać towarzystwa innych... Ja nie wytrzymałbym tak długo w samotności... chyba, ze ci z miasteczka...
- Nie utrzymuję z nimi kontaktów. Muszę... zebrać myśli.
- Więc chyba nie będzie się pani podobało, że zamierzam zostać tu przez zimę?
- Przez zimę?
- Tak.. może, przejdźmy do rzeczy?
Przytaknęła z ulga, podczas gdy młody mężczyzna wyciągnął plik dokumentów. Przejrzała je. Podpisy mieniły się złotem - niepodrabialna, magiczna sygnatura urzędnika odpowiedzialnego za ochronę ośrodków dzikiej magii. Zmarszczyła czoło, gdy ujrzała, że papiery dotyczą dwóch osób.
- Morten Sigurdsen?
- Mój mistrz. Początkowo rzeczywiście mieliśmy jechać razem, ale uznał, ze to będzie swoisty sprawdzian dla mnie.
- Zezwolenie na badanie lasu... na kontakt z trollami... tu jakieś zastrzeżenia co do osoby Mortena Sigurdsena... Dlaczego?
- Głupio mi to stwierdzić, ale mistrz był podejrzewany o sympatię względem... -jego głos się zawahał. - wie pani kogo... - Klara prychnęła. Nawet dwa lata po wojnie wielu ludzi miało obawy przed wymawianiem imienia pokonanego wroga. - Nigdy mu tego nie udowodniono, ale też nigdy nie zniesiono oskarżeń.
- I dlatego postanowił wysłać pana samego? - jej oczy skupiły się na broszce z pentagramem. Nie, to był zwykły pentagram, sama nosiła podobny, jako zapinkę do peleryny. Żadnych węży, żadnych złowrogich znaków, zwykła, srebrna gwiazdka.
- Poniekąd - przyznał Sven. - Kiedy mistrz się wycofał, przestali robić problemy.
- Czy mogę wiedzieć, o co dokładnie chodzi?
- Słyszała pani o przejściach? Przejściach do otchłani. Jest ich niewiele, a lokalizacja zaledwie dwóch jest znana. Prawdopodobnie trzecie jest w centrum tego lasu.
Po plecach Klary przebiegł dreszcz. Przejście do otchłani. Miejsce, gdzie świat żywych łączy się ze światem umarłych. A ten młody, przystojny człowiek siedzący przy jej stole i pijący jej herbatę z jej białej filiżanki w granatowo-złoty wzór był uczniem czarodzieja podejrzanego o korzystanie z czarnej magii, więcej nawet, o bycie stronnikiem Mrocznego Pana. Do czego uciekł się, aby wydano mu zezwolenie? Miała wysłać do zwierzchników sowę z listem argumentującym odmowę? Odesłać Svena? A jeśli się zgodzi? Jaki będzie tego powód? Urok osobisty młodego mężczyzny? Do diabła, musiała być profesjonalistką, zignorować swój wiek i fakt, że samotność była czasem bolesna, a jej ciało domagało się dotyku. Znała Svena od niewiele ponad godziny, to za mało na cokolwiek, nie wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia. Ale gdyby został przez zimę - podpowiedział jej jakiś egoistyczny głosik - poznałaby go lepiej. Przygryzła wargę.
- Panie Oedemark, obawiam się, że choć papiery są w porządku, będę musiała jeszcze przemyśleć pańską sprawę.
- Rozumiem. Właściwie, spodziewałem się tego. Wynająłem już pokój w miasteczku, będę czekał na pani decyzję - jego miły głos był niezwykle spokojny, jak na głos kogoś, kto właśnie spotkał się z odmową. - Miło było panią poznać, Clarice.
Zamknęła za nim drzwi i odetchnęła głęboko, opierając się plecami o drzwi. Wiedziała, ze czeka ją niespokojna noc, ale przynajmniej nie będzie miała snów... Oby nie miała żadnych snów... Westchnęła. Pewien rodzaj snów był jak najbardziej prawdopodobny. Gdyby miała jakiś eliksir pozwalający jej spać bez snów... Nigdy nie była zła z tego akurat przedmiotu, tylko jakoś nie znalazła powodów, żeby stosować wyniesioną ze szkoły wiedze w praktyce... przynajmniej jeśli chodzi o ten właśnie przedmiot. Przypomniała sobie nauczyciela, z którym miała zajęcia przez ostatnie dwa lata i uśmiechnęła się na myśl o pogardliwej minie, jaka zrobiłby na wieść, że jego uczennica woli parzyć herbatę niż stosować się do jego nauk. Ta myśl otrzeźwiła ją trochę. Zebrała brudne filiżanki i zabrała się za zmywanie. Proste czynności domowe, które mogłaby bez problemu wykonać za pomocą magii zawsze przełamywały w jakiś sposób monotonną codzienność i pomagały jej skupić myśli. Tak więc, szorując, może nieco zbyt intensywnie, filiżanki, wróciła do rozważań na temat zezwolenia dla Svena.
Gdyby wydział miał jakieś poważniejsze zastrzeżenia co do jego osoby, zezwolenia by mu nie wydano. W praktyce, gdyby odmówiła, Sven przyjechałby jeszcze raz, z nowymi papierami, jej odmowa równałaby się tylko przedłużeniu biurokratycznej drogi, którą musiał przebyć młody czarodziej. Poza tym, szczerość, z jaką Sven przyznał się do faktu, że jego tak zwany "mistrz" jest osobą niepewną była dość przekonywująca. Ktoś, kto w czasie wojny należał do Śmierciożerców, próbowałby zapewne za wszelką cenę dowodzić swojej niewinności, udowadniając równocześnie, że jego oskarżyciele mylą się albo, że próbują ukryć własne ciemne sprawki. Przeczytała dość relacji z procesów, aby zauważyć schemat. Pamiętała dumna, piękną kobietę, patrzącą z góry na ławę oskarżonych, z uporem powtarzającą, że wszystko, co robiła, robiła dla swojego syna, platynowowłosego chłopaka, który milcząc siedział na sali. To dla jego dobra, jak pisały gazety, popełniła samobójstwo przed wydaniem wyroku, w pożegnalnym liście pisząc, że nie chce, by w tym nowym świecie jej dziecko żyło z piętnem syna zbrodniarzy.
Klarze robiło się niedobrze, kiedy wspominała tą falę procesów, długą listę oskarżonych i skazanych, którą czytała, z nadzieją odnalezienia na niej nazwiska morderczyni swoich rodziców. Odnalazła je w końcu. Nikt, kto nosił Mroczny Znak nie uniknął schwytania i konfrontacji z sądem. Niektórych uniewinniono, udowadniając, że działali pod przymusem albo szpiegowali na zlecenie drugiej strony. Kobieta, która zabiła jej rodziców nie została uniewinniona, choć jej wyrok nie był zbyt wysoki. Może wyjdzie za parę lat z więzienia, jeśli przeżyje ten koszmar, jakim był Azkaban...
Dziewczyna otrząsnęła się. Przykre wspomnienia, które nawiedzały ją od dwóch lat, wróciły po raz kolejny. Na zewnątrz ściemniało się i zaczął sypać śnieg. O tej porze roku w tych szerokościach geograficznych zaczynała się prawdziwa zima. Jutro będzie musiała ubrać wysokie buty, żeby móc przedrzeć się do miasteczka. Wolałaby polecieć, cóż, w mieście zamieszkanym przez samych mugoli nie mgła sobie na to pozwolić... I tak miotła kurzyła się w kącie, a ona sama traciła wprawę w lataniu.
Nakarmiła swoją sowę, umyła się i w końcu wylądowała w łóżku ze szklanką ciepłego mleka doprawionego cynamonem i papierami, które zostawił jej Sven. Analizowała je długo, w końcu jednak zasnęła.