Bo piekło niebem nie jest 4
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 30 2011 18:59:34
4
Po raz drugi w ciągu dwóch dni wszystkie oczy skierowane są na mnie. Nie przepadam za tym, zawsze mam głupie wrażenie, że zaraz się potknę i wywinę orła, albo coś w ten deseń. Na szczęście nie ma tu Pożogi, który mógłby chwycić mnie za kostkę i publicznie posprzątać mną podłogę. Celowo go nie zabrałem. W dużej sali, wokół wielkiego okrągłego stołu siedzi dziewięciu dowódców Plag. Zajmuję jedyne puste miejsce. Przez dłuższą chwilę panuje cisza. Spoglądam po twarzach zgromadzonych, wszyscy czekają aż zacznę. Dlaczego ja mam zaczynać.
- Jesteśmy Makot Mitzrayim - z trudem wymawiam Hebrajskie słowa - Dziesięć Plag Egipskich. Z Jego słowa Gniew Pana i Grom w Jego ręku.
Nie ja to wymyśliłem. Tekst znajduje się w jednej z historycznych ksiąg. Wypowiedział go pierwszy Generał Krwi, kiedy składał przysięgę wierności. Wszyscy uczyliśmy się tej inwokacji na pamięć wstępując do Plag, ciekawi mnie ilu z generałów ją pamięta. Jehiel - generał Pierwszej Plagi odzywa się natychmiast, kiedy kończę mówić
- Aaron podniósł laskę i uderzył nią wody Nilu na oczach faraona i sług jego. Woda Nilu zamieniła się w krew. Ryby rzeki wyginęły, a Nil zaczął wydawać przykrą woń, tak że Egipcjanie nie mogli pić wody z Nilu. Krew była w całym kraju egipskim.
Kiwam głową. O to mi chodziło, na sam początek niech przypomną sobie, do czego zostaliśmy stworzeni.
- Aaron wyciągnął rękę swoją na wody Egiptu, wyszły żaby, i pokryły ziemię egipską - dodaje Lemech, generał Drugiej Plagi
- Aaron wyciągnął rękę swoją i laskę i uderzył proch ziemi. Komary pokryły ziemię i bydło, cały proch ziemi w kraju egipskim zamienił się w komary.
- I uczynił tak Pan, i sprowadził mnóstwo much do domu faraona, do domów sług jego i na całą ziemię egipską. Kraj został zniszczony przez muchy - słyszę niechętny, niski głos Abirama - Czemu ma służ.... - na szczęście przerywa mu Noab, generał Pomoru
- Oto ręka Pana poraziła bydło na polu, konie, osły, wielbłądy, woły i owce, i była bardzo wielka zaraza.
- Wzięli więc sadzy z pieca i stanęli przed faraonem, a Mojżesz rzucił ją ku niebu i powstały wrzody i pryszcze na ludziach i zwierzętach - kontynuował dowódca Epidemii, najstarszy ze wszystkich generał Noah
- I wyciągnął Mojżesz laskę swoją do nieba, a Pan zesłał grzmot i grad i spadł ogień na ziemię. Pan spuścił również grad na ziemię egipską. I powstał grad i błyskawice z gradem na przemian tak ogromne, że nie było takich na całej ziem egipskiej od czasu, gdy stał się narodem. I spadł grad na całą ziemię egipską, na wszystko, co było na polu. Grad zniszczył ludzi, zwierzęta i wszelką trawę polną oraz złamał każde drzewo na polu - głos Haggai aż dzwonił od uśmiechu i ukrytej kpiny. Generał Gradu jak zwykle świetnie się bawi, widocznie podoba mu się odpytka, jaką przygotowałem dla dowódców, trąca mnie lekko kolanem pod stołem, więc dołączam i swoją część
- I wyciągnął Mojżesz laskę swoją nad ziemię egipską, a Pan sprowadził wiatr wschodni, który wiał przez cały dzień i całą noc. Rano wiatr wschodni przyniósł szarańczę. Szarańcza przyleciała na całą ziemię egipską i opuściła się na cały kraj egipski tak licznie, że tyle szarańczy nie było dotąd ani nie będzie nigdy. I pokryła powierzchnię całej ziemi. I ciemną stała się ziemia od szarańczy w takiej ilości. Pożarła wszelką trawę ziemi i wszelki owoc z drzewa, który pozostał po gradzie, i nie pozostało nic zielonego na drzewach i nic z roślinności polnej w całej ziemi egipskiej. - mówię powoli, bo Iwrit nigdy nie był moją najmocniejszą stroną. Ledwie udaje mi się dobrnąć do końca, Rieene dorzuca swój fragment
- Wyciągnął Mojżesz rękę do nieba i nastała ciemność gęsta w całej ziemi egipskiej przez trzy dni. Jeden drugiego nie widział i nikt nie mógł wstać z miejsca swego przez trzy dni. - jego Hebrajski jest najlepszy ze wszystkich. Milknie i patrzy w stronę Shamgara. Cień anioła śmierci już na początku wstał od stołu i podszedł do okna, zdając się nie zwracać uwagi na Inwokację z podziałem na role. Dałbym fortunę za jego myśli. W ogrodzie zasugerował, że mi nie ufa, więc ten mały pokaz musiał zupełnie zbić go z tropu. Jeżeli myślał, że zamierzam wycofać Plagi z wojny, deklaracja lojalności, którą właśnie powtarzamy powinna mu te myśli wybić z głowy. A przynajmniej taką mam nadzieję. Wolę, żeby nie węszył mi pod nogami.
Cisza przedłuża się. Wszystkie oczy wbijają się teraz w plecy mężczyzny z intensywnością, którą na pewno czuje. Tylko ja nie patrzę na niego. Prześlizguję się po twarzach pozostałych. Rieene mi ufa, jestem tego pewien niemal tak bardzo jak tego jak się nazywam. To samo z Haggai, którego traktuję bardziej jak brata niż cokolwiek innego. Noah też można ufać, jego pradziad był generałem w pierwszym sztabie Plag, jestem się w stanie założyć, że nie podobały mu się rządy Eser Ha-Makot. Nie mam pojęcia co z resztą. Abiram może, jeżeli zobaczyłby w nowej polityce jakieś korzyści dla siebie, podobnie jak Noab i Lemech. Największy zgryz mam przy Shamgarze... jakby odczytywał moje myśli - odwraca się w tej chwili i patrząc prościutko w moje oczy cytuje
- O północy przejdę przez Egipt. I pomrą wszyscy pierworodni w ziemi egipskiej od pierworodnego syna faraona, który siedzi na swym tronie, aż do pierworodnego niewolnicy, która jest zajęta przy żarnach, i wszelkie pierworodne bydła. Wtedy w całej ziemi egipskiej będzie wielkie narzekanie, jakiego nie było nigdy i jakiego już nie będzie. U Izraelitów nawet pies nie zaszczeka ani na ludzi, ani na bydło, abyście poznali, że Pan uczynił różnicę. - na dźwięk jego głosu podnoszą mi się wszystkie włoski na karku. Starożytne słowa brzmią jak groźba. Siłą woli powstrzymuje się, żeby głośno nie przełknąć, chociaż kula w gardle jest nie do zniesienia. uśmiecham się do niego z wysiłkiem. Nie pokażę mu, że się boję. - A teraz, Malkiarze, powiedz, bo wszyscy jesteśmy ciekawi, czemu miało służyć to przypomnienie... - zakłada ręce na piersi, przysiadając na parapecie
- Właśnie - popiera do Abiram
- Właśnie - powtarzają kolejne głosy
- Właśnie. - odpowiadam spokojnie - Miało służyć przypomnieniu sobie kim tak naprawdę jesteśmy. Ilu z was pamiętało? - rozglądam się pytająco. Nikt nie kwapi się z odpowiedzią. - W którym miejscu mowa jest o paradnej gwardii Eser Ha-Makot? O służbie zdziadziałym pierdołom, którzy sami nie wiedzą czego chcą? - zamurowało ich. Albo nimi potrząsnę, albo mnie stąd wyrzucą. Innej możliwości nie ma. - Noab, kiedy ostatnio twoi ludzie stanęli do walki?
Generał Pomoru czerwienieje na twarzy. Doskonale wiem, że jego jednostka nie ruszyła się z pałacu od miesięcy.
- Abiram, a twoi? - kontynuuję najbardziej zjadliwym tonem na jaki jestem się w stanie zdobyć - Jedyne co robicie, to polerujecie te swoje odpustowe szabelki. Zapomnieliście już nawet jak wygląda prawdziwa broń...
- Wystarczy! - dowódca Much podrywa się z miejsca, jego oczy ciskają błyskawice - Jak śmiesz...
- A co, myli się? - przerywa mu Haggai nonszalancko przypatrując się swoim dłoniom - Siadaj, nie rób z siebie durnia...
Mężczyzna siada, mamrocząc coś gniewnie pod nosem. Reszta dowódców kręci się niespokojnie na swoich miejscach, jakby zastanawiali się komu się jeszcze oberwie. Proszę uprzejmie, mogę tak do rana.
- Muchy miały wspomóc legion Lemecha w pierwszym przedpieklu w ostatniej bitwie. I co? Za gorąco tam dla ciebie? Wolisz byczyć się w pałacu? Pozwól że ci przypomnę, Abiram, straciliśmy dwa oddziały, kolejne dwa musiały się wycofać... I poddaliśmy się. Przez ciebie...
- Nie zwalaj winy na mnie za idiotyczną strategię! - ryknął uderzając pięścią w stół
- Jaką strategię? - prycham - Ty miałeś tam być i robić dobre wrażenie ilościowe!
- Ty gówniarzu...
Ponownie podrywa się z miejsca, ale natychmiast wyrasta przed nim Haggai. Potężny, jasnowłosy generał Gradu zakłada ręce na piersiach i patrzy na Abirama wzrokiem, który byłby w stanie topić skały. Pod wpływem tego spojrzenia mężczyzna znów opada na krzesło.
- No. Kontynuuj Malkiarze...
- Szkoda słów - wzruszam ramionami - Z elitarnej jednostki staliśmy się marionetkami. I to marionetkami poruszanymi przez niewłaściwego lalkarza...
Zdało mi się że Shamgar zastrzygł uszami, a właściwie cały zamienił się w słuch.
- Jesteś młody. - zwraca się do mnie przywódca Epidemii - Ledwie wczoraj zostałeś generałem, dlaczego wydaje ci się, że możesz wytykać nam błędy?
- Bo je popełniacie - odpowiadam prosto
- Nikt nie jest doskonały.
- Owszem, ale jest zauważalna granica między pomyłką a trwałą głupotą...
W pokoju rozlega się szmer urazy, chyba właśnie zyskuję sobie wrogów, ostatnio jestem w tym dobry.
- Malkiarze zdaje się, że masz jakiś cel w tym co mówisz - odzywa się nagle Rieene siedzący po mojej lewej stronie
- Mam.
- Więc albo szybko do niego dojdziesz, albo sam dam ci po pysku. Nie przyszliśmy tu po to, żebyś nas obrażał...
Haggai gwiżdże z podziwem na tak bezpośrednią groźbę, ja uśmiecham się lekko. Czekałem aż ktoś powie coś takiego, nie spodziewałem się tylko, że to będzie właśnie Rieene. Odchylam się do tyłu na krześle i opieram nogi o blat stołu.
- Cel mówisz? Dobrze. Odpowiedz mi przedtem na jedno pytanie.
- Słucham?
- Dlaczego poszedłeś za mną, kiedy Szarańcza zerwała sojusz z radą?
Zapada milczenie. Widzę, że na wargi generała Ciemności cisną się słowa odpowiedzi i mam doskonałą świadomość, że nie powie prawdy. Jakoś mnie to nie rusza, sam się podłożył. Cisza przedłuża się.
- Haggai? - zagaduję, kiedy jasnym staje się , że Rienne nie odpowie - A ty?
- Ufam ci. - odpowiada beztrosko
Salutuję mu żartobliwie i przenoszę wzrok na Generała Much.
- Abiramie, ty byłeś trzeci. Nie ufasz mi. Ani mnie nie lubisz, więc dlaczego?
Cisza staje się tak gęsta, że niemal namacalna. Rozkoszuję się nią przez dłuższą chwilę. Osiągnąłem dokładnie to o co mi chodziło. Po pierwsze zaczęli się zastanawiać. Po drugie, nie muszę od razu wyłuszczać im swoich zamierzeń, co jest mi bardzo na rękę. Mam zamiar przetrzymać Shamgara, uśpić jego czujność... Nie podnoszę wzroku na Cień Anioła Śmierci, żeby wiedzieć że na mnie patrzy. Jego palące spojrzenie wwierca mi się w umysł, ale on nie umie czytać w myślach. Uśmiecham się lekko pod nosem. Wstaję wreszcie. Przednie nogi krzesła głośno uderzają o marmurową posadzkę, robiąc więcej huku niż to konieczne. Niemal wszyscy podskakują na swoich miejscach. Niemal.
- Bo trzeba było to w końcu zrobić, panowie. Trzeba było w końcu to zrobić, wszyscy o tym wiecie... - odpowiadam za nich - Przemyślcie to sobie na spokojnie. Spotkamy się jutro o tej samej porze. Dobranoc.
Odwracam się i nie zatrzymywany przez nikogo wychodzę z sali. Spotkanie trwało może z pół godziny, a czuję się jakbym własnymi rękami przeorał pole. Otwieram przejście do ósmego przedpiekla tuż za progiem. Ciekaw jestem czy Rieene przyjdzie.
Budzi mnie przeciągłe warknięcie Pożogi. Przewracam się na drugi bok i naciągam przykrycie na głowę. Warczenie nie ustaje. Zamierzam właśnie otworzyć usta i na niego krzyknąć, kiedy zwala się na mnie nieforemny ciężar. Przeklinam głośno i zrzucam go z siebie, jednocześnie sięgając po sztylet.
- Jestem nie... nieuzorbojony... - udaje się wyksztusić Rieene
- Jesteś pijany - wzdycham krzywiąc się
- Ordro... - czka - odrobinkę...
- Właśnie widzę, mieliśmy pić razem, jak mi się zdaje...
Rieene gramoli się na kolana i podpełza do mnie. Do moich nozdrzy dolatuje kwaśny zapach wina, odwracam głowę, kiedy próbuje mnie pocałować. Traci równowagę i leci na twarz wprost na poduszki. Z gardła Pożogi wciąż wydobywa się jednostajny bulgot.
- Cicho, w porządku! - rzucam, a ogar milknie
Rieene niezbornie łapie mnie za rękę i ciągnie ku sobie. Wyswobadzam się łagodnie acz stanowczo.
- Będę się z tobą piep...
- Jasne! - przerywam mu - W tym stanie nie trafiłbyś w ścianę za mną!
- Zami...lknij... - czka znowu
Wzdycham. Chwytam Rieene pod ramiona i podciągam go na poduszki. Wstaje i ściągam mu buty, po czym zarzucam na niego przykrycie. Kiedy się pochylam łapie mnie za włosy i szarpnięciem przyciąga moją głowę do swojej.
- Ała! Cholera! Puść!!!
Pożoga podrywa się z posłania z gniewnym warkotem, generał Ciemności rechota.
- Spokój! Leżeć! Rieene puść mnie!!! - próbuje jednocześnie wyplątać włosy z między palców mężczyzny i gestem powstrzymać ogara przed atakiem. - Szlag, no puść! Zostań Pożoga!
Czuję, że zaraz stracę garść włosów razem ze skórą na głowie, siłą odginam jego palce jeden po drugim. Kiedy już mi się prawie udaje, Rieene siada gwałtownie, uderzając mnie czołem w skroń, jego dłoń znów się zaciska, ciągnąc mnie za włosy w dół.
- Puść! Cholera, Rieene oprzytomniej!
W dość ograniczonym teraz polu mojego widzenia pojawia się nagle czyjaś ręka. Łapie Rieene za nadgarstek i jego palce rozwierają się gwałtownie. Prostuję się szybko, zanim zdąży znów mnie złapać. Na przeciwnym brzegu łóżka siedzi Haggai i uśmiecha się szeroko
- Wiedziałem, że będą z nim jakieś kłopoty - oznajmia radośnie - Kazał się zaprowadzić tutaj, a nie do siebie...
- Poradziłbym sobie - wzruszam ramionami - Tyle, że nie chciałem zrobić mu krzywdy...
- Prędzej on by tobie zrobił - wyciąga rękę w kierunku Pożogi i ogar podbiega do niego jak mały psiak, opiera mu łeb na kolanach i najzwyczajniej w świecie podstawia się do drapania za uszami.
- Dzięki, Haggai.
- Zawsze do usług - poklepuje zwierzę po łopatkach i wstaje. Łapie pion szybkim ruchem ramion, czyli też pił. Czyżby ominęła mnie jakaś impreza?
- Też piłeś? - pytam wprost
- Wszyscy pili. Nawet Noah chlapnął sobie kielicha. Kiedy wychodziłem Abiram spał na stole, Lemech pod stołem, a Dathan sikał w kącie - chichota
- Czekaliście aż wyjdę? - marszczę brwi. Rieene zaczyna coś bełkotać i podnosić się z posłania, ale Haggai przytrzymuje go w miejscu
- Śpij, głąbie! - rzuca z sympatią - Tak jakoś wyszło - zwraca się do mnie - Chcesz pogadać?
Wzruszam ramionami i idę w stronę drugiego pokoju. Haggai podąża za mną, Pożoga tuż przy jego nodze, Rieene zaczyna chrapać. Wskazuję generałowi Gradu fotel, a sam siadam na parapecie i wyglądam przez okno, na dziedziniec oświetlony jedynie parującymi lampami.
- Dałeś im dzisiaj popalić - zaczyna po długiej chwili milczenia
- Prawda w oczy kole. - stwierdzam filozoficznie
- Bardzo dobrze, należało im się. Co zresztą sami stwierdzili. Potrzeba do tego było dwóch antałków wina, ale wreszcie się z tobą zgodzili, mały.
- Nie mów do mnie mały - oburzam się - Jestem generałem ósmej Plagi!
- Oczywiście - unosi ręce w obronnym geście, a Pożoga warczy na mnie z niesmakiem - Powiedz mi, bo Rieene się usta nie zamykały....
O szlag by to trafił! Nie wiem, czy chcę wiedzieć co Rieene mu naopowiadał...
- Faktycznie powiedziałeś, że wystarczy poprosić?
-... - wzruszam ramionami
- A co jeżeli bym poprosił?
- ... - nagle zasycha mi w gardle. Cholera, co ich wzięło? Nagle zacząłem być taki niesamowicie pociągający? Po dłuższej chwili zmuszam się, żeby znów wzruszyć ramionami. Haggai wpatruje się we mnie tak intensywnie, jakby chciał zobaczyć co mam w środku. Wstaje powoli i odsuwa Pożogę, jakby ten był ratlerkiem. Podchodzi do mnie blisko. Bardzo blisko. Opiera się dłońmi o parapet po moich bokach, nogi mam rozsunięte szeroko, jakbym chciał go nimi objąć w pasie. Nie chcę. Nie jestem w stanie. Nie jestem się w stanie ruszyć. Nawet drgnąć. Zagląda mi w oczy i jest to jeden z nielicznych momentów, kiedy jest poważny. Przysuwa się jeszcze bliżej, nasze wargi prawie się stykają. Prawie.
- Nie. - szepcę cichutko. Otwiera usta, ale nie pozwalam mu mówić. - Nie proś, Haggai. Nie teraz...
Uśmiecha się lekko. Bardziej ten uśmiech czuję niż widzę. I naglę czuję jego smak, lekką gorącą słodycz wina.
Nie mogę zamknąć oczu, zbyt intensywnie na mnie patrzy. Jego wargi są miękkie i jedwabiste, nie znajduję w sobie siły, żeby się odsunąć. To on cofa się po dłuższej chwili. Już znowu jest tym kpiącym, roześmianym generałem Gradu.
- Dasz sobie z nim radę, czy zanieść go gdzie indziej?
Kiwam głową, niezdolny do wyartykułowania jakiegokolwiek dźwięku.
- Zostawić? - znowu kiwam - W takim razie dobranoc, Malkiarze, jakby co, to poślij po mnie...
Wychodzi, po drodze jeszcze poklepując Pożogę po łopatkach. A ja zostaję. Trzęsę się w środku. Nie mogę przestać.