Ancyum 10
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 13:40:31
Ancyum 10


Riki siedział w fotelu, owinięty miękkim kocem. Co prawda robiło się coraz cieplej, ale noce nadal były dość chłodne. W dłoniach trzymał kubek z do niedawna jeszcze gorącą herbatą. Był znudzony i zniecierpliwiony. Iason obiecał mu, że wróci jak najszybciej, a tymczasem dochodziła już północ. Czyżby obrady trwały aż tak długo? Tak bardzo chciał spędzić te ostatnie dni z blondynem. Z niechęcią spojrzał na sporych rozmiarów walizkę stojącą pod ścianą. Bał się wyjazdu. Otuchy dodawał mu fakt, że pojedzie z nim Katze. Był ciekaw czy zgodził się na podróż ze względu na niego czy Iasona. Na pewno opuszczenie Tanagury nie leżało w jego interesie. Tutaj miał wyrobioną renomę, był prawą ręką Blondyna, zajmował się czarnym rynkiem...a tam? Co będzie miał ze swoich umiejętności na pustyni? Co on sam tam będzie robił? Owszem, na południu było dla niego bezpieczniej, ale czy istnieją tam odpowiednie warunki do wychowania dzieci? Tyle się nasłuchał...Ciężko mu było wyobrazić sobie przyszłość. Nienawidził Tanagury, gardził jej systemem i slumsami, lecz tutaj się urodził, tu wychował. Znał tylko taką rzeczywistość.
Odwrócił głowę w stronę okna. Niebo miało rdzawy kolor. Gwiazdy były niewidoczne - przesłoniły je czerwonawe, gęste chmury. W oddali migały światła Ceres. To tam było jego miejsce, a siedział w luksusowym mieszkaniu na ostatnim piętrze Eos. Wstał i powolnym krokiem przeszedł się po ogromnym salonie. Tyle się wydarzyło w jego życiu.
- Iason... - wyszeptał gdy podszedł do antycznej komody, na której stało zdjęcie Blondyna. Nie był na nim co prawda sam. Siedział na eleganckim, nowoczesnym fotelu obitego w jasną skórę, tuż obok niego stał Raoul opierając jedną dłoń o mebel. Obaj byli w strojach służbowych. Riki poczuł ukłucie zazdrości widząc jak drugi mężczyzna patrzy na jego kochanka. Z pewnością nie było to spojrzenie jakim przyjaciel obdarza przyjaciela. Mieszaniec skrzywił się na samą myśl o tym i odwrócił ramkę. Jak na złość jednak cały czas miał obraz Iasona i Raoula przed oczami. W sumie nie wiedział prawie nic o przeszłości Iasona. Kto wie, czy dawniej nie byli kochankami... Ścisnęło go w żołądku. Nie, nie chciał o tym myśleć. W ogóle wyobrażanie Iasona z kimś innym było dla niego niezbyt przyjemne. Uśmiechnął się gorzko do siebie. Chyba stawał się zaborczy. Iason i Almond... Mink niewiele o nim mówił i Riki każdą informację musiał z niego wyciągać. Wiedział jedynie, że byli ze sobą w czasach uniwersyteckich oraz że Iason niezbyt za nim przepada. Ba! Wręcz go nie znosi. Teraz praktycznie to, co ich ze sobą łączyło to sprawy zawodowe i wyjazd Rikiego. W każdym bądź razie Almond nie wydawał mu się aż taki zły. Ilekroć się spotkali wypytywał się o jego samopoczucie, nie patrzył na niego z wyższością, jak inni Blondyni. Wręcz przeciwnie, rozmawiał jak równy z równym. Przynajmniej Riki odnosił takie wrażenie.
Ciszę przerwał wysoki, melodyjny sygnał. Przy klawiaturze telefonu migało czerwone światełko, co oznaczało, że nadeszła nowa wiadomość elektroniczna. Mieszaniec podszedł do urządzenia i włączył niewielki ekran, na którym pojawił się tekst:

Przyjdź do Raoula, to ważne. Iason.

Przebrał się. Już miał wyjść, gdy nagle drzwi rozsunęły się i do mieszkania wkroczył Dahli.
- Witaj. Wybacz, że nachodzę Cię dość późno, ale przypomniałem sobie o czymś bardzo ważnym. - Mówiąc to szybkim krokiem wszedł do salonu.
- Nie może to poczekać? Właśnie miałem...
- Niezbyt. Spieszy mi się. Mam jeszcze wiele spraw do załatwienia przed wyjazdem. Lepiej usiądź.
Postawił torbę na niskim stoliku i wyjął z niej kilka specyfików.
- Na południu panuje zupełnie inny klimat, który możesz źle znosić w tym stanie oraz przez pewien czas po porodzie. Te leki pozwolą ci się lepiej przystosować. To - pokazał Rikiemu opakowanie małych, czerwonych tabletek - bierz dwa razy dziennie, najlepiej co dwanaście godzin. To - wskazał żółte, półprzezroczyste kapsułki - przed każdym posiłkiem. A to - wziął ampułkę z zielonkawym płynem - wstrzykuj sobie co dwa dni. Teraz zaaplikuję ci pierwszą dawkę.
Riki z niechęcią patrzył jak Dahli przygotowuje mu zastrzyk. Nie lubił tego rodzaju zabiegów. Skoro jednak musiał... Podwinął rękaw odsłaniając ramię.
- Nie, Riki, tego nie dostaniesz w rękę. - Powiedział lekarz podchodząc z wacikiem, aby odkazić miejsce ukłucia.
- To niby gdzie?
- ... odwróć się...
- ... chyba sobie kurwa żartujesz... - wycedził mieszaniec posyłając mu mordercze spojrzenie.
- No, kochany! Czas nagli.



* * *


Raoul leżał po środku ogromnego, rzeźbionego łoża z głową odchyloną do tyłu. Jego długie, ciemnozłote włosy, zawsze starannie wymodelowane, były teraz w nieładzie. Kilka pasm przykleiło się do jego wilgotnego od potu ciała. Co jakiś czas spoglądał na Iasona, którego głowa poruszała się miarowo między jego szeroko rozłożonymi nogami. Czuł niesamowitą rozkosz, jaką dawały mu utalentowane usta i język przyjaciela. Godzinami mógłby tak leżeć i poddawać się jego pieszczotom. Nigdy nie przypuszczał, że to może być aż tak przyjemne. To było coś zupełnie innego niż to, czego doświadczał kiedy oglądał pokaz pieszczochów. Uczucie wręcz nieporównywalne. Przymknął powieki poddając się wszystkiemu, co dawał mu przyjaciel. Kiedy tak dryfował na falach rozkoszy, poczuł jak pokryte czymś śliskim i ciepłym smukłe palce Iasona dotykają jego wrażliwego miejsca. Zniknęły oplatające go usta. Półprzytomny otworzył oczy i ujrzał nad sobą twarz kochanka. Boże, on był taki piękny! Raoul nie mógł oderwać wzroku od jego nabrzmiałych, wilgotnych warg, teraz lekko rozchylonych, od jego lśniących, jasnych oczu i delikatnych rumieńców. Iason już go nie dotykał. Spoglądał na niego, wsparty na dłoniach. Czekał na przyzwolenie. Am skinął znacząco głową. Wiedział, co teraz nastąpi...teoretycznie. Nigdy nie pozwolił nikomu tak się do siebie zbliżyć. To wszystko należało do Iasona. Objął go w pasie, zbliżając do siebie, po czym ponownie zamknął oczy. Poczuł przeszywający ból.


* * *


Winda cicho sunęła w dół. Tylna część ciała, gdzie plecy kończyły swoją szlachetną nazwę, bolała Rikiego jak diabli. Miał nadzieję, że lek przeciwbólowy, który zażył chwilę temu, szybko zacznie działać. Kiedy dotarł na miejsce, ciemne drzwi rozsunęły się bezszelestnie, wręcz zapraszająco. To była jego pierwsza wizyta u Raoula. Jedynym miejscem w całej Eos, gdzie bywał do tej pory, było mieszkanie Iasona. Trochę niepewnie wszedł do środka. Już w korytarzu przywitał go przepych, z jakim urządzony był apartament naukowca. Nie żeby Iason mieszkał skromnie. U Raoula znajdowało się więcej zdobień, na ścianach mnóstwo obrazów w grubych, niemal kapiących złotem ramach. Po kątach były porozstawiane różnorodne rzeźby, starożytne wazy oraz inne drogocenne przedmioty umieszczone w gablotach.
- Iason?
Wszedł do ogromnego salonu. Jego uwagę od razu przykuło sporych rozmiarów akwarium, które odgradzało pokój od drugiego, niewiele mniejszego pomieszczenia. Niestety nigdzie nie było widać ani gospodarza ani Iasona. Niezbyt mu się uśmiechało szukanie ich po apartamencie. Czuł się nieswojo otoczony opływającym zewsząd blichtrem. W porównaniu do naukowca Mink okazywał się minimalistą.
Zrobił kilka kroków w głąb korytarza, gdy nagle usłyszał głośny jęk dobiegający z jednego z wielu pokoi. Po chwili jęk się powtórzył, tym razem głośniejszy. Riki zdał sobie sprawę, że wydobywał się zza lekko uchylonych drzwi na końcu przedpokoju. Chłopak wpatrywał się w nie z lękiem. Bał się wejść i zobaczyć to, co podsuwały mu natrętne, obrzydliwe myśli. Przecież mógłby się odwrócić i wyjść, a potem udawać, że nic nie słyszał. To wcale nie musi być to, o czym pomyślał...Nie musi...ale może. Żadnego z mężczyzn nie zastał w salonie, a jedyną oznaką, że ktoś był w domu, były te odgłosy... Musiał mieć pewność, dlatego też pchnął śnieżnobiałe drzwi...
Raoul wił się pod Iasonem, którego silne, koliste ruchy bioder uwalniały kolejne jęki. Zajęci sobą nawet nie zauważyli jego obecności. Przez chwilę wpatrywał się oniemiały w ich splątane, wilgotne od potu ciała. Nie mógł uwierzyć...Nie chciał uwierzyć... Mężczyzna, którego kochał posuwał mężczyznę, którego tak nienawidził. Nie spuszczając z nich wzroku wycofał się, aż doszedł do drzwi wejściowych.
Nie wiedział kiedy wszedł do windy. Nie wiedział nawet gdzie dokładnie jest, gdyż obraz był zniekształcony przez łzy niczym akwarela. Ostry ból w klatce piersiowej nie pozwalał mu swobodnie oddychać. "Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?! Jak mógł mu to zrobić?" Nie zdawał sobie sprawy, że opuścił budynek, a na zewnątrz lało jak z cebra. Nie usłyszał także wołania Katze. Spostrzegł jego obecność dopiero gdy mężczyzna chwycił go za ramię i pociągnął mocno w swoją stronę.
- Co ty wyrabiasz, do cholery?! - Krzyknął broker kładąc mu drugą dłoń na barku.
Riki popatrzył na niego wpółprzytomnym wzrokiem.
- ... O... o co ci...chodzi... - Wyjąkał.
- Jak to, kurwa, o co?! Jeszcze chwila a wpieprzyłbyś się pod wehikuł! Co z tobą?!
Dopiero teraz chłopak zauważył, że stoi na jednej z najbardziej ruchliwych ulic, a pojazdy śmigają z ogromną prędkością zaledwie niecałe pół metra od niego. Gdyby nie Katze niewiele by z niego zostało. Jednakże z jakiegoś powodu stało mu się to obojętne. Krople deszczu spływały strużkami z jego włosów na twarz mieszając się ze słonymi łzami, których przybywało.
- ...
- Riki? - Katze potrząsnął nim. Kiedy chłopak ponownie przeniósł na niego spojrzenie, rudzielec spostrzegł jego zaczerwienione od płaczu oczy.
- ... Ja... Oni... Dlaczego?... - zaczął Riki, lecz bolesny ucisk w gardle i łamiący się głos uniemożliwił mu odpowiedź. Nie był w stanie mówić o tym, co zobaczył.
Zdezorientowany Katze przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu. Coś się musiało wydarzyć w Eos i rudzielec miał niejasne wrażenie, że miało to coś wspólnego z Raoulem.
- Uspokój się. Powiesz mi co się dzieje, ale nie tutaj. Idziemy do Khagiego. - Rzekł broker odciągając go od jezdni na bezpieczną odległość, po czym poprowadził go w dobrze mu znanym kierunku.


* * *


To było niesamowite. Nie spodziewał się, że seks może być aż tak przyjemny. Pasja, pożądanie...To piękne, zmysłowe ciało przygniatające go swoim ciężarem, Jego bicie serca, zamglone spojrzenie. Czuł się tak cudownie bezsilny. Tak cudownie zawładnięty przez tego mężczyznę. Fala za falą ekstaza rozlewała się w jego ciele, by w końcu osiągnąć apogeum. Zupełnie stracił nad sobą kontrolę. Jakby z oddali słyszał czyjeś głośne jęki i westchnienia. Dopiero później dotarło do niego, że były jego. Otworzył oczy i spojrzał na pochylonego nad nim Iasona. Jego zmierzwione włosy tworzyły kurtynę zasłaniającą ich przed resztą świata.
- Iason... - szepnął, po czym wsunął dłoń w jasne pasma i przyciągnął syndyka do pocałunku. Całował go namiętnie, głęboko, jakby chciał ukraść jego ostatnie tchnienie. Nagle Iason oderwał się od niego. Kilka wilgotnych pasm włosów przykleiło się do jego czoła i policzków, kiedy odchyliwszy głowę osiągnął spełnienie. Niski, pełen satysfakcji jęk rozniósł się po sypialni. Oddychając ciężko powoli opadł na Raoula i wtulił twarz w zgięcie między jego szyją a ramieniem.
- Kocham Cię...
Usłyszawszy te dwa najbardziej wyczekiwane słowa padające z ust ukochanego mężczyzny, naukowiec mocniej przytulił do siebie wciąż drżące po orgazmie ciało. Czuł jak ciepło rozlewa się w jego klatce piersiowej. Było to nieznane mu dotychczas uczucie, aczkolwiek bardzo przyjemne. Najchętniej spędziłby resztę życia w tych objęciach, wsłuchując się w coraz bardziej regularny rytm bicia serca przyjaciela. Te wszystkie lata czekania i cierpienia zostały mu tej nocy wynagrodzone.
- Ja Ciebie też, Iason...od dawna... - wyszeptał czule całując skroń Minka.
- Tak bardzo Cię kocham...Riki...mój Riki...
Raoul zamarł. W jednej chwili euforia została wyparta przez potworny ból. Ból, którego źródło znajdowało się w tym samym miejscu, gdzie emanowała zduszona radość. Poczuł ucisk w gardle i dziwne pieczenie pod powiekami. Pojawiła się wilgoć zniekształcająca obraz, która spłynęła po wciąż zarumienionych policzkach. Nie przesłyszał się.
Ledwo co sięgnął nieba, a już spadł z niego prosto na ziemię. Na bardzo twardą ziemię. Jaki on był naiwny sądząc, że narkotyk pomoże mu zdobyć mężczyznę. Owszem, zdobył, lecz tylko fizycznie. To wszystko od początku było farsą, kłamstwem, które sam stworzył i na które tylko on się nabrał. Był przekonany, że seks mu wystarczy. Tymczasem pragnął więcej i sama świadomość, że przez cały czas Iason miał przed oczami mieszańca, była dla niego nie do zniesienia. To z Rikim się kochał, to Rikiemu szeptał teraz wyznania miłości. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę z ryzyka, jakie niesie za sobą zastosowanie owego specyfiku. Wiedział, że mogą występować różnego rodzaju halucynacje. Zatem dlaczego? Dlaczego pozwolił sobie uwierzyć w szczęśliwe zakończenie?
Powinien był wstać i wyjść zostawiając Iasona i swoje niespełnione marzenia za drzwiami sypialni. Jednakże został. Został wciąż obejmując przyjaciela, wdychając jego zapach, wsłuchując się w miarowy oddech ze świadomością, że to ostatni raz kiedy jest tak blisko niego. O świcie ich pierwsza wspólna noc będzie jedynie mglistym wspomnieniem. Później będzie już tylko ból.


* * *


Jak na dość późną godzinę w "Selene" było niewiele osób. Kilku starych klientów siedziało w kącie i grało w karty. Jakaś para kołysała się na parkiecie w rytm smętnej, starej piosenki granej z wręcz zabytkowego automatu.
Zajęli miejsce przy niedużym stoliku we wnęce koło baru i elektrycznego kominka.
- Poczekaj chwilę - powiedział Katze i ruszył w stronę zaplecza.
Riki przysunął się bliżej grzejnika. Pogoda była fatalna, a on wyszedł tylko w luźnych, domowych spodniach i koszuli, która dosyć dobrze maskowała jego stan. Był przemoczony do suchej nitki.
- Masz. Przebierz się. - Katze podał mu dużą, jasną bluzę sportową. Lepiej abyś się nie przeziębił.
- Skąd...
- Od Khagiego. Mieszka dwa piętra wyżej. No już, idź do łazienki i załóż to. Wezmę ci herbatę.
Chłopak posłusznie wziął rzeczy i poszedł. W międzyczasie Katze złożył zamówienie, po czym rozsiadł się w fotelu. Był ciekaw co zaszło w Eos, że doprowadziło Rikiego do takiego stanu. Dałby sobie rękę uciąć, że miało to związek z Raoulem. Próbował po drodze wyciągnąć od bruneta bardziej konkretne informacje. Na próżno.
- Królestwo za twoje myśli, przyjacielu - usłyszał. Nie zauważył kiedy Khagi podszedł do ich stolika i usiadł tuż obok niego.
- Nie warto, stary - uśmiechnął się smutno - to przereklamowany towar.
- Pieprzysz. Co jest? Co się stało dzieciakowi? Nie mów, że nic. Znamy się nie od dziś i widzę, że coś cię gryzie. A nawet chyba was oboje. O co chodzi?
- Sam chciałbym wiedzieć. - Westchnął rudzielec.
Mężczyzna przez chwilę uważnie przyglądał się kompanowi.
- Rozumiem. Jakbyś chciał pogadać, albo co to wiesz gdzie mnie szukać. - Położył znacząco dłoń na jego ramieniu, po czym odszedł w stronę baru.
Bez wątpienia Khagi był kimś, komu Katze ufał bezgranicznie. Jak naprawdę niewielu. Mężczyzna już wiele razy udowodnił mu swoją przyjaźń i lojalność.
Kiedy Riki wrócił przebrany, gorąca herbata już na niego czekała. W ciszy wpatrywał się w jasnobrązowy płyn, po czym ostrożnie upił łyk. Była dość mocna i słodka.
- Jesteś głodny? - Zapytał Katze.
- Nie. - Mruknął Riki nie podnosząc wzroku na rozmówcę.
Rudowłosy przysunął się bliżej.
- Co się stało Riki? - Wyszeptał.
- ...
- Wiesz, że mi możesz powiedzieć.
- Wiem...ale... - Riki spojrzał na drugiego mężczyznę. W jego oczach broker ujrzał rozpacz. Zmarszczył brwi. Już raz widział Rikiego w takim stanie. W Dana Bahn. - ... to tak boli... Oni...
- Czy to ma jakiś związek z Raoulem?
- Z Raoulem... - powtórzył brunet. Na jego twarzy pojawił się grymas obrzydzenia. - Ma. I to kurwa spory... On go posuwał.
- Co?! - Katze zakrztusił się właśnie upitym łykiem kawy. Chyba się przesłyszał. - Co powiedziałeś?!
- Posuwał Raoula. Pieprzyli się bez opamiętania. U niego. W jego cholernym łóżku. I pomyśleć, że my wcześniej... - Oczy Rikiego zaszkliły się. - Kurwa! Katze, wytłumacz mi to, bo ja sam tego zrozumieć nie mogę.
Niestety także broker nic nie rozumiał. Sytuacja wydawała u się absurdalna. Jak to możliwe, że Iason i Raoul... Przecież był pewien uczuć Blondyna do Rikiego. On kochał go jak nikogo na świecie. Jakim więc cudem znalazł się w łóżku biotechnologa? Chyba że... Nie, Raoul nienawidził mieszańca, ale nie ryzykowałby przyjaźni z Iasonem knując taką intrygę. Tak mu się przynajmniej zdawało. Tyle lat spędził u boku Iasona i był pewien, że potrafi odczytać relacje między nim a naukowcem. Czyżby się pomylił? Przecież coś by zauważył. Tymczasem żadnych znaków świadczących o wzroście zainteresowania Raoulem nie było. Coś tu śmierdziało.
- Posłuchaj, Riki. Wiem, że to trudne, ale spróbuj się uspokoić.
- ... mógł chociaż poczekać aż wyjadę... aż się pozbędzie mnie i ... innych problemów...
- Riki, czy ty słyszysz co mówię? Uspokój się!
- Uspokój się! - Prychnął brunet. - Jak mam się uspokoić?! To przez niego jestem w tym stanie! To przez niego muszę stąd wypieprzać! To przez niego mogą mnie kroić na środku jebanej pustyni! A on? Rżnie się z tym kutasem piętro niżej! I ja mam być spokojny?! - Katze miał wrażenie, że czarne oczy Rikiego pociemniały jeszcze bardziej, a na ich dnie migały wściekłe błyski. Jego pieści były mocno zaciśnięte, aż pobielały mu kłykcie. Oddech był niespokojny, a na twarzy pojawiły się wypieki. Siedział tu przed nim - Riki the Dark. Jego nieujarzmiona, dzika natura dawała o sobie znać.
- Tak. A przynajmniej spróbuj. Słuchaj stary, pomyśl na chłodno. Iason Cię kocha i wiesz o tym. Nie kręć mi tu kurwa głową! Kocha Cię do szaleństwa. Jak więc mógłby Ci zrobić coś takiego? I to z Raoulem? Nie masz wrażenia, że coś tu nie gra?
- Wiele rzeczy mi tu nie gra, Katze. - Syknął Riki. - Chociażby to, że ja jestem Mieszańcem a on pieprzonym Blondynem...
- Daj z tym spokój! Myślę, że on nie przespałby się z Raoulem z własnej woli.
- Więc co sugerujesz? Gwałt? Wybacz, Katze, ale to mi bynajmniej na to wyglądało. Co więcej, jemu było zajebiście dobrze!
Riki wstał gwałtownie i ruszył do wyjścia.
- Hej, a ty gdzie? - krzyknął rudowłosy.
- Wychodzę. Mam dość tej rozmowy. Wiem, co widziałem. - Warknął brunet.
- I co zamierzasz teraz zrobić? Wrócisz do mieszkania i będziesz tam czekał na niego? Zdemolujesz mu chatę w akcie zemsty?
- Zabiorę swoje rzeczy.
- I dokąd pójdziesz? - Zapytał z nutą niepokoju broker.
- Do ciebie. - Spokojnie odpowiedział Riki otwierając drzwi. - Mogę spać na kanapie.
Wyszedł.


* * *


Szedł bardziej przytomnym, aczkolwiek wciąż posępnym krokiem. Zupełnie nie zwracał uwagi na kałuże zajmujące niekiedy znaczną część chodnika. Było mu wszystko jedno. Nie przeszkadzał mu także deszcz nabierający na sile. Doszedł do głównej ulicy, jednej z tych, na których ruch prawie nigdy nie zamiera. Wehikuły mijały go z zawrotną prędkością przypominając bezkształtne pociski laserowe. Wystarczyło zrobić kilka kroków w bok, aby znaleźć się na jezdni, naprzeciw mknącej maszynie. Lecz w takiej sytuacji samobójstwo nie było w stylu Rikiego. Oznaczałoby, że się poddał, okazał słabość charakteru. Utraciłby swoja godność. Życie zadało mu wiele ran i żadna nie spowodowała, aby chciał odebrać sobie życie. Więcej, na przekór wszystkiemu chciał przeć dalej. Aż starczy mu sił by żyć. A miał dla kogo. Jakby podświadomie dotknął zasłoniętego obszerną bluzą brzucha. Musiał być silny dla nich.
Zatrzymał się przed skrzyżowaniem. Naprzeciw niego piętrzyła się Eos - wyniosła, zarozumiała, obłudna - tak jak Elita, która ją zamieszkiwała. Miał mieszane uczucia względem tego miejsca. Wszak przeżył tu także kilka pięknych chwil. Niestety było ich znacznie mniej, niż tych gorszych. Jego oczy po raz kolejny tego wieczoru zaszły łzami.
"Iason..." Co jeśli tam będzie? Czy wykrzyczy mu w twarz wszystko co mu leży na sercu? Bez słowa zabierze rzeczy i wyjdzie, aby już nigdy tam nie powrócić? Czy może rzuci się Blondynowi w ramiona i uwierzy we wszystko co ten mu powie? Nie wiedział. Nie potrafił przewidzieć jak może się zachować. Najlepiej, jakby go tam nie było. Nie mógł jednak tego stwierdzić stojąc w deszczu u stóp wieżowca. Powoli ruszył przed siebie.

Mieszkanie było puste. Tak jak je zostawił wychodząc. Nie chciał się zastanawiać dlaczego Blondyn jeszcze nie wrócił. Teraz mógł przynajmniej w spokoju zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i schronić się u Katze. Naturalnie, to byłaby tylko tymczasowa kryjówka. Jednym z pierwszych miejsc, w jakich szukałby go Iason, byłoby mieszkanie brokera. Dlatego na kilka następnych dni musiałby znaleźć coś innego. Jakieś miejsce, gdzie blondyn go nie znajdzie. Póki co miał pustkę w głowie. Nie mógł przecież w swoim stanie pójść gdziekolwiek. Zanim wyszedł jeszcze raz omiótł spojrzeniem mieszkanie - taras, na którym spędził wiele wieczorów, salon, sypialnię, gdzie przeżył z Iasonem wiele gorących chwil. Masa wspomnień wypełniła mu umysł. Potrząsnął głową, jakby chciał je z niej wyrzucić, sprawić, że znikną, rozproszą się. Te jednak uparcie pojawiały mu się przed oczyma, jak gdyby chciały go zatrzymać. Tworzyły niewidzialną więź między nim a tym miejscem. Riki niemal słyszał jak pęka, gdy drzwi windy niemal bezszelestnie się za nim zasunęły.


* * *


Dochodziła druga w nocy. Mimo to serce Tanagury wciąż jeszcze tętniło życiem. Czasem Riki miał wrażenie, że ta dzielnica nigdy nie zasypia. Rozejrzał się za taksówką. Nie było mowy, aby taszczył swoją torbę taki kawał drogi. Jak na złość wszystkie były albo zajęte, albo mijały go bez cienia zainteresowania. Gdyby tylko miał przy sobie swój motor... Zapewne byłoby mu trochę nieporęcznie, ale zawsze to byłoby coś. Lepsze niż czekanie na postoju, aż jaskrawo-zielony wehikuł łaskawie się zatrzyma. Podszedł do najbliższej markizy i usiadł pod nią na bagażu. Był zły na siebie, że nie pomyślał, aby zamówić taxi z mieszkania.
Nagle jeden z pędzących wehikułów zjechał w zatoczkę i zatrzymał się dokładnie naprzeciw niego. Maszyna na pewno nie była taryfą, o czym świadczyły między innymi lśniący, granatowy lakier i nieco krótszy, opływowy kształt. Bez wątpienia był to jeden z najnowszych modeli. Boczna, przyciemniana szyba się rozsunęła.
- Riki!
Słysząc swoje imię zaskoczony mieszaniec podszedł dość niepewnie do wehikułu. Nie miał w sumie żadnych znajomych, którzy dysponowaliby takim cudem. A jednak osoba siedząca wewnątrz znała go. Gdy pochylił się i zajrzał do środka napotkał parę migdałowych oczu barwy głębokiego fioletu.
Almond.
- A dokąd to się wybierasz w taką "wspaniałą" pogodę? - zapytał z uśmiechem blondyn rzucając spojrzeniem na pakunek Rikiego.
- Na herbatkę do przyjaciół. - Sarknął mieszaniec.
- No to wybrałeś sobie "idealną" porę. - Blondyn puścił oko. - Może cię podrzucić? - Zaproponował otwierając drzwi od strony pasażera.
Riki już chciał podziękować i powiedzieć, że poczeka na taxi, jednak coś kazało mu przyjąć zaproszenie blondyna. Może to był głos rozsądku? Przecież mógł spędzić całą noc bezskutecznie czekając na postoju. Ponadto lało jak z cebra. Bez słowa otworzył tylne drzwi i wrzucił do środka torbę.
- Dzięki. - Mruknął sadowiąc się w wygodnym, skórzanym fotelu tuż obok kierowcy.
Wehikuł powoli ruszył i zgrabnie włączył się w ruch. Przez krótką chwilę jechali w milczeniu, które przerwał Almond.
- A więc dokąd zmierzasz? - Zapytał.
- Do przyjaciela. Mieszka niedaleko Portu Handlowego. - Padła odpowiedź. - Chociaż z największa chęcią spieprzałbym jak najdalej stąd.
- Uwierz mi, sam często mam na to ochotę. - Westchnął blondyn z uśmiechem. - Życie tutaj potrafi być męczące.
"I to kurwa jak" - pomyślał z goryczą Riki wpatrując się jak krople deszczu spływają bokami przedniej szyby pokrytej specjalną warstwą. Dzięki niej nie trzeba było używać innych mechanizmów aby poprawić widoczność w czasie ulewy.
- Chcesz pogadać? - zapytał po chwili milczenia Almond.
- O czym?
- O tym, co cię trapi, mój drogi.
- ... niezbyt.
- Czyżby Iason narozrabiał?
Riki odwrócił twarz w stronę bocznej szyby, za którą świat na zewnątrz przemijał w zawrotnym tempie.
- Coś w ten deseń. Dzisiejszą noc wolę spędzić bez niego.
- Rozumiem... Aż tak źle? - Dopytywał się Almond.
- Niestety... - westchnął Mieszaniec.
Ponownie nastąpiła między nimi cisza.
Dojechali do skrzyżowania. Zielone światło zmieniło się w czerwone. Wciąż znajdowali się w centralnej dzielnicy miasta. Nagle rozległo się głośne, żałosne burczenie. Riki poruszył się niespokojnie na siedzeniu, nieco skrępowany odgłosami jakie wydobyły się z wnętrza jego brzucha.
Almond zaśmiał się cicho.
- Głodny?
- Trochę. - Mruknął Riki. Prawda była taka, że nic nie jadł od czasu obiadu, czyli kilka dobrych godzin temu.
- W takim razie zapraszam na kolację do mnie.
Ta propozycja zaskoczyła Rikiego. Właściwie to nawet się nie znali, raptem kilka razy Almond odwiedził mieszkanie Iasona, a ten go zaprasza do siebie. Na kolację. Co więcej, Almond był Blondynem. Dość niespotykanym Blondynem... jak Iason.
- Słuchaj, Almond... dzięki za zaproszenie ale...
- Boisz się?
- Nie. Po prostu... nie wydaje mi się, aby to był dobry pomysł. Chodzi o to, że jestem mieszańcem, a ty...
- Wiem, kim jestem, Riki. I jaki w tym problem? - Almond wzruszył ramionami.
- No właśnie między innymi w tym. Ostatnią rzeczą jaką powinieneś zrobić to zaprosić Mieszańca na kolację. To raczej nie jest właściwe...
- Masz rację. Bardziej właściwy jest regularny sex Blondyna z Mieszańcem. - Prychnął Xin-Ju. - Co ci nie pasuje, Riki? Szczerze. Bo na pewno nie ten mezalians. Oboje wiemy, że te podziały klasowe masz głęboko w dupie. Zatem chodzi o coś innego. To jak? Powiesz mi?
Almond miał rację. Tu nie chodziło o skandal. Miał to gdzieś. Riki wiedział, że ta sytuacja nie spodobałaby się Iasonowi. On nie chciałby żeby jakiekolwiek więzi między Mieszańcem a tym Blondynem się zacieśniały. Riki miał być blisko niego. I był. Od kilku lat właściwie tylko jego. Natomiast On... Bolesne obrazy ponownie pojawiły się przed oczyma Rikiego. Dlaczego on nadal chce żyć tak, by sprawić Iasonowi przyjemność? Zwłaszcza po tym, co ujrzał.
- Po cholerę mam ci się tłumaczyć?
Almond uśmiechnął się triumfalnie.
- Wcale nie musisz. Nie mnie. Ale Iasonowi... Twojego Pana pewnie by krew zalała gdybyś bez jego wiedzy przebywał w domu innego Blondyna...
- On nie jest moim Panem! - Wysyczał Riki akcentując każde słowo. - Nikt nim nie jest! Już nie jestem Pieszczochem.
- To czemu zachowujesz się jakbyś nim był? - Zapytał spokojnie Xin-Ju. - Co cię powstrzymuje? Gniew Minka? - Odwrócił się w stronę Mieszańca i spojrzał mu w oczy.
Riki zauważył, że nie jest w stanie oderwać wzroku od tych niesamowitych fioletowych tęczówek.
"Właśnie, Riki. Co cię powstrzymuje? Iason się pogniewa? Niech się gniewa. To nie ty rżnąłeś się z innym facetem. To nie ty spierdoliłeś sprawę. On nie myślał o Tobie posuwając Raoula więc teraz ty przestań myśleć o nim."
- Nie obawiam się. Gówno mnie obchodzi jego zdanie. Chcesz kolacji ze mną? Dobra. Ale lepiej, aby było to coś dobrego. Potem odwieziesz mnie do Katze.
- Jak sobie życzysz. - Powiedział teraz szeroko uśmiechnięty Blondyn. Był bardzo zadowolony z siebie. Lubił dostawać to, co chciał.
A chciał Rikiego.


* * *


Obudził go silny ból głowy. Myśli wydawały się być zbłądzonymi pociskami odbijającymi się rykoszetem od kości czaszki, szukając wyjścia na zewnątrz. Powieki były niczym z ołowiu. Ciężkie. Ból nasilił się, kiedy je podniósł. Bolała go głowa, bolały myśli, bolały oczy a także światło, które ujrzał. Odwrócił twarz w drugą stronę, jak najdalej od kłującej jasności. Ponownie otworzył oczy i rozejrzał się. Z całą pewnością nie znajdował się u siebie. Chciał się podnieść, lecz poczuł miękki ciężar na swojej klatce piersiowej. Ów ciężar obejmował ramieniem jego tors, a jasną twarz, okoloną złocistymi włosami, przytulał do jego piersi. Jego spokojny, miarowy oddech wskazywał, że był pogrążony w głębokim śnie.
- Raoul... - wyszeptał zdezorientowany Iason. Nic nie rozumiał. Jakim cudem znalazł się w łóżku z przyjacielem? Dlaczego powitała go agonia i dlaczego, do cholery, oboje są nadzy...? Ostrożnie odsunął śpiącego Raoula i usiadł na łóżku, ściskając skronie przy kolejnej fali cierpienia.
- Co tu się, do kurwy nędzy, zdarzyło?
Spojrzał na naukowca, jakby jego widok pomógł mu ogarnąć sytuację. Pamiętał męczące spotkanie, partyjkę bilarda u Raoula, zaczęli pić wino, co najmniej kilka lampek... i nic więcej nie mógł sobie przypomnieć. W miejscu, gdzie powinny znajdować się wspomnienia z wczorajszego wieczora była ogromna czarna dziura otoczona barierą bólu.
Cholera, przecież coś się musiało stać, że obudził się w sypialni Raoula tak jak go Matka Natura przy pomocy Jupitera była stworzyła. Jego wzrok zatrzymał się na stercie ubrań leżącej tuż obok łóżka. Wyglądało to jakby zostały rzucone tam w pośpiechu... Wtedy to dotarło do Iasona. Ta jedna zabłąkana myśl uderzyła w niego z niesamowitą siłą.
"Nie... niemożliwe... To po prostu, kurwa, N I E M O Ż L I W E!!!" Odwrócił się. Raoul już nie spał. Wpatrywał się w niego zaspanym spojrzeniem. W przeciwieństwie do Iasona nie był ani trochę zaskoczony ich położeniem. Przez chwilę bez słowa patrzyli na siebie. W końcu odezwał się Iason.
- Nie masz mi nic do powiedzenia?
Raoul poczuł jak na dźwięk ochrypłego głosu przyjaciela przeszedł go dreszcz.
- Dzień dobry.
- Dobry? Czy według ciebie tak zaczyna się dobry dzień?! - Syknął Mink.
- Zależy dla kogo...
- Mam nadzieję, że masz dobre wytłumaczenie... i nie udawaj idioty, Raoul. Wiesz o czym mówię...
- Wiem. I ty chyba też idiotą nie jesteś i dobrze wiesz co zaszło. - To mówiąc przeciągnął się leniwie, po czym wstał i narzucił na siebie ciemnozielony szlafrok. - Jesteś już dużym chłopcem, Iason.
Podszedł do drugiego mężczyzny i delikatnie, z czułością pogłaskał jego policzek.
- Kochaliśmy się. - Wyszeptał. - Było cudownie...
- Cudownie?! Na Boga, Raoul, co ty pieprzysz?! - Warknął Iason strącając dłoń ze swojej twarzy. - Dobrze wiesz, że nie poszedłbym z tobą do łóżka. Jestem z Rikim...
- Twoje wczorajsze zachowanie nie wskazywało na to.
- O czym ty...
- Wypiliśmy trochę, ale doskonale wiem, że chciałeś tego. Chciałeś się ze mną kochać, Iason. Alkohol tylko pomógł ci zwolnić hamulce.
- Upiłeś mnie...
- Czym? Trzema lampkami wina? Ciebie? Iason, nie takie ilości nieraz wypiliśmy...
- To dlaczego nic nie pamiętam?! Skoro według ciebie nie byłem pijany to czemu, kurwa, nie pamiętam tego wszystkiego?!
"Nie pamiętasz i nigdy sobie nie przypomnisz." Raoul nie mógł wytrzymać tego oskarżycielskiego spojrzenia Iasona. Nie przypuszczał, że będzie mu tak ciężko. Po raz pierwszy w życiu odczuł lęk wobec przyjaciela. Jeżeli Iason się dowie o... a dowie się. Trudno. Teraz już nie było odwrotu. Zimny wzrok Minka przeszywał go na wylot. Te piękne, jasnoniebieskie oczy...
- Ty... dodałeś coś do wina... - wyszeptał Iason, gdy Raoul uciekł spojrzeniem - zaplanowałeś to... Czym mnie naćpałeś? Mów!!! - W oka mgnieniu chwycił Raoula za poły ubrania i przyciągnął do siebie, tak, że teraz dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów.
- To nieistotne. Ważne że zadziałało. Tak, Iason, zaplanowałem to. - Wyznał Am tym razem nie odwracając wzroku.
- Dlaczego...
- Bo mi się należy! Od tak dawna jestem przy tobie... Tak blisko, ale nigdy na tyle, abyś mnie zauważył. Nawet nie wiesz jak długo czekałem na tą chwilę. Ty we mnie zawsze widziałeś tylko przyjaciela. Z każdym problemem przychodziłeś do mnie. Byłem twoim powiernikiem. Znałem twoje myśli. Miałem nadzieję, że z czasem spojrzysz na mnie nie tylko jak na przyjaciela... Ale nie. Najpierw był Almond, potem ten cholerny kundel. To dla niego mnie odsunąłeś. Na początku przymykałem na to oko. Myślałem, że ta chora fascynacja szybko minie. Przelecisz go kilka razy i starczy. Tymczasem to zmieniło się w obsesję, którą ty nazywasz miłością. Ze wszystkim zwracałeś się do mnie. To bolało, Iason. Tym bardziej, że doskonale zdawałeś sobie sprawę z tego co do ciebie czuję. Nie zaprzeczaj. Od dawna o tym wiesz. Udajesz, że nie widzisz. A ja kocham cię nie mniej od tego pieprzonego mieszańca! Kto był przy tobie gdy Almond cię skrzywdził? Kto zawsze stał za tobą murem, nawet jeżeli decyzje, które podejmowałeś nie do końca były słuszne? Kto pomagał ci ocalić Rikiego z Dana Bahn? Mam dość milczenia, Iason. Kocham cię, idioto! Dlatego.
Iason miał mętlik w głowie, która wciąż sprawiała wrażenie, jakby chciała eksplodować. Raoul właśnie wyznał mu miłość. Ten Raoul, który zawsze z pogardą wypowiadał się o uczuciach, jakimi kierowali się mieszańcy. Ten Raoul, który zawsze potępiał seksualne kontakty wśród Blondynów, jako coś degradującego ich godność do poziomu nic nie wartych mieszkańców Ceres. Kochał go. Przez ten cały czas żywił do niego ukryte uczucia... ukryte... Czy on naprawdę ich nie widział? Nie... Raoul miał rację... widział, ale udawał. Związek z Almondem wiele go nauczył w dość bolesny sposób. Bał się, że z Raoulem mogłoby być podobnie. Gdyby im nie wyszło, straciłby najbliższego przyjaciela. Mimo to Raoul nigdy nie pozostawał mu obojętny. Dla dobra ich przyjaźni musiał ignorować jego tęskne spojrzenia, czuły dotyk. Raul z całą pewnością nie zdawał sobie sprawy z niektórych swoich zachowań. Prawdę powiedziawszy Iasonowi było to rękę. Wiedział, że Raoul go nie opuści, że zawsze będzie przy nim. Mink wiedział, że to nie w porządku wobec niego. Kiedy pojawił się Riki, uczucia Raoula nie miały już znaczenia. Cała ty sytuacja... Powinien był już dawno wyjaśnić sprawę z przyjacielem, a nie udawać, że problemu nie ma. Nie przypuszczał jednak, że to wszystko zajdzie aż tak daleko. Za daleko.
Jego uścisk zelżał.
- Teraz rozumiesz? - Raoul objął delikatnie jego dłonie. Oczy koloru butelkowej zieleni wpatrywały się smutno w Iasona. - Możesz mnie znienawidzić, ale nie odbierzesz mi ostatniej nocy.
- Nie możesz ode mnie niczego oczekiwać. Zwłaszcza teraz.
- Nie oczekuję. Mam wszystko, czego chciałem. A nawet więcej.
Iason spojrzał na niego pytająco.
- Więcej? Co masz na myśli?
W odpowiedzi Raoul poprowadził jego dłoń na swoje podbrzusze.
- To nie było zwykłe wino...
Kiedy sens słów biotechnologa dotarł do Iasona, zrobiło mu się ciemno przed oczami. Gwałtownie odsunął się od naukowca.
"Boże... nie... to jakiś koszmar!"
- Nie zrobiłeś tego... - wyszeptał drżącymi wargami. O ile był w stanie jeszcze zrozumieć zaciągnięcie go do łóżka z powodu nieodwzajemnionej miłości, to w to nie potrafił uwierzyć.
- To będzie najdoskonalsza istota, Iason. Lepsza, piękniejsza i mądrzejsza niż te... Jupiter je zaakceptuje w przeciwieństwie do...
- Zamilcz!!!
W jednej chwili znaleźli się na podłodze. Iason całym ciałem przygniatał do ziemi Raoula. Jego dłoń ujęła w żelaznym uścisku szyję naukowca. Zimne jasnoniebieskie oczy pałały teraz ogniem jawnej nienawiści.
"Zrobi to. Zabije mnie." Pomyślał Raoul, gdy przed oczyma zaczęły pojawiać się ciemne plamki.
- Iason... Nie... Dziecko... - wychrypiał. Na nic zdały się próby odepchnięcia drugiego mężczyzny. Czuł jak opuszczają go siły.
"To koniec..."
Nagle uścisk zelżał, a po chwili zniknął zupełnie. Raoul leżał sam na miękkim, puchatym dywanie obok łóżka łapiąc chciwie powietrze. Iason stał przy oknie, odwrócony do niego tyłem.
- Iason...
- Coś ty zrobił...- szept Minka był prawie niesłyszalny i przepełniony ogromnym bólem. Raoula ścisnęło w klatce piersiowej, tak jakby to było jego własne cierpienie. Chciał coś powiedzieć, cokolwiek co przecięłoby tę ciężką ciszę, jaka miedzy nimi zawisła, lecz cóż mógł? Powiedzieć 'przepraszam'? Nic, żadne jego słowo w tej chwili nie było adekwatne.
- Nie waż się mówić o tym Rikiemu...
Kolec. Ton jego głosu był jak kolec. Zimny, ostry sopel.
- ... on już wie... widział nas... - powiedział Am.
Kiedy Iason odwrócił się w jego stronę, Raoul ujrzał coś, czego już nigdy w życiu nie spodziewał się ujrzeć. Nie u Iasona.
Łzy.
Jedna po drugiej znaczyły wilgotne linie na pięknej twarzy Iasona. Na jego widok Raoulowi ścisnęło serce. Już kiedyś widział go w takim stanie, gdy Almond... Ale tym razem to nie był Xin-Ju. To on mu to zrobił. To on go tak zranił. On, zaślepiony egoistycznie swoimi uczuciami do tego doprowadził.
- Iason...
Nic nie powiedział. W milczeniu zabrał swoje rzeczy i wyszedł.


* * *


Kiedy spotyka cię coś złego, coś, co zmienia twój poukładany świat w stertę gruzu, masz wrażenie, że już gorzej być nie może. Każda następna ciężka sytuacja zaje się być niczym, w porównaniu do tamtego strasznego wydarzenia. Albo zła passa się utrzyma, albo będzie już tylko lepiej. Przecież musi być jakaś cholerna równowaga na tym świecie. Po tych gorszych dniach przychodzą te lepsze. Wtedy przychodzi nadzieja, że jeśli przetrwasz ten trudny czas, nie ugniesz się, otrzymasz nagrodę za swoje cierpienia, pocieszenie za swoja pokutę. Lecz co jeśli świat z całą swoją harmonią postanowi się na dobre od ciebie odwrócić? Po raz kolejny zsyła na ciebie nieszczęście? Stajesz się pechowcem, ofiarą losu albo przewodniczącym syndykatu w największym i najpotężniejszym mieście Amoi.
W mieszkaniu panowała cisza, którą przerwał stukot obcasów. Dźwięk żałośnie odbijał się echem w korytarzu. Jadąc windą Iason miał nadzieję, że Riki czeka na niego w mieszkaniu. Z awanturą, żądaniem wyjaśnień, z czymkolwiek, ale jest. Jednak tuż po wejściu do apartamentu wiedział, że jest sam. Brakowało walizki, pusta szafa była otwarta na oścież. Odszedł.
Znowu go stracił. Lecz tym razem to nie było porwanie. To on podjął taką decyzję.
Gdyby tylko to on zawinił. Świadomie się przespał z Raoulem czy zranił w inny sposób, a nie padł ofiarą ohydnej intrygi. Miałby wtedy to, na co zasłużył. Tymczasem skrzywdził Rikiego totalnie nieświadomie. Sam został skrzywdzony. Stracił za jednym razem przyjaciela i ukochanego. Kurewska niesprawiedliwość!
Miał dwa wyjścia. Mógł usiąść na łóżku i użalać się nad swoim okrutnym losem, odpuścić sobie. Albo wziąć się w garść, poruszyć niebo i ziemię aby odnaleźć Rikiego i wyjaśnić sprawę. Raoulem i resztą zajmie się później. Najważniejszy był Riki.
Znał tylko jedną osobę, do której mógł się zwrócić w swoim stanie i z każdym problemem.
Szybko wystukał numer.
- Jestem u ciebie za godzinę. Nie mów Rikiemu. - Powiedział bez powitania, gdy po drugiej stronie odezwał się zaspany głos brokera.
- ...Rikiemu?
- Dobrze wiem, że przyszedł do ciebie. Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię, Katze.
- ... Iason... nie ma u mnie Rikiego...
- Na miłość boską Katze! Nie wkurwiaj mnie takimi żartami! Myślisz, że nie...
- Spotkaliśmy się wczoraj. Mówił, że chce u mnie nocować, że idzie po rzeczy ale nie wrócił... - w głosie rudowłosego czuć było narastający niepokój.
- Kiedy go po raz ostatni widziałeś?
- ...jakieś siedem godzin temu...
- Skoro go nie ma w mieszkaniu to powinien być u ciebie. A jeśli i tam go nie ma to znaczy, że coś tu kurwa nie gra! A kolejnym problemem jest to, że się tym, do kurwy nędzy, nie zainteresowałeś jakieś kilka godzin temu!!! Masz pięć sekund aby ruszyć swoją zaspaną dupę. Za pół godziny widzę cię u mnie.
- ... Iason, ja ...
Iason skończył rozmowę. Z całą zebraną w sobie wściekłością i poczuciem bezsilności trzasnął aparaturą w marmurową posadzkę.
"Powtórka z rozrywki... Nie myśl o tym Iason, bo zwariujesz... uspokój się... na pewno go znajdziesz... na pewno..."
Tak, zdecydowanie świat postanowił się wypiąć na ciebie. Podstawił ci nogę, abyś się potknął. Popchnął, gdy upadałeś, a kiedy leżysz wśród rozbitego szkła, które było twoim szczęściem, radośnie skacze po tobie.