My guardian angel 6
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 29 2011 21:06:44
VI
Poczuł silne uderzenie. Musiał upaść. Przez chwilę bał się otworzyć oczy, ale wiedział, że i tak w końcu będzie musiał. Powoli rozchylił powieki i poraziła go czysta biel. Syknął mrużąc oczy.
- I znów się spotykamy...- usłyszał smutny głos niedaleko od siebie.- Miałem nadzieję, że nastąpi to dużo później...
Ren wstał szybko i zlokalizował postać. Stał tak, jak zawsze powalająco piękny, w swojej purpurowej szacie. Ren dopadł do niego z przerażeniem w oczach.
- Asmodeusz! To nie może się tak skończyć! Ja muszę tam wrócić! Pomóż mi, błagam...Naprawdę nie widziałem tego samochodu.- łzy napłynęły mu do oczu.- On był już tak blisko mnie...widział mnie! Miał wszystko wyjaśnić...Zaskoczyło mnie to wszystko! Asmodeusz...to moja wina, ale błagam, daj mi szansę...- osunął się na kolana i wtulił twarz w szaty boga.- On żyje, prawda...? Uratowali go...? Powiedz mi...
Asmodeusz położył dłoń na głowie Rena i w milczeniu gładził go po włosach.
- Nic nie mogę ci powiedzieć...ani też, nie mogę cię odesłać do Reji. To nie zależy wyłącznie ode mnie...- mówił cichym, smutnym głosem.
Ren spojrzał na niego, w oczach pojawił się strach...strach o siebie.
- Asmodeusz...? To znaczy, że to koniec? Już nie mam szans wrócić? Ześlecie mnie? Na śmierć?
- To się jeszcze okaże...- odezwał się starszy głos. Obaj spojrzeli w stronę, z której dobiegał. Marduk właśnie wszedł do pomieszczenia.- Asmodeusz, zabierz Rena do siebie, musi się przygotować. Cała Rada się zbierze za kilka godzin. Wtedy się okaże czy Ren będzie mógł naprawić błąd.
Asmodeusz uśmiechnął się lekko do Rena.
- Jeszcze nie wszystko stracone. A teraz chodź, musisz się uspokoić i przygotować...
- Ale...powiedzcie mi co z Reji.- Ren spojrzał błagalnie na towarzyszy.
Obaj spuścili spojrzenia i pokręcili głowami.
- Na wszystko przyjdzie pora, Ren.- powiedział spokojnie Marduk i wyszedł.
Asmodeusz poprowadził Rena, w ciszy, do siebie.
- Prześpij się, pozbieraj myśli. Musisz przekonać Radę, udowodnić im, że zasługujesz na drugą szansę.- posadził Rena na łóżku.
Ten spojrzał na niego kompletnie zagubiony.
- Mogę nigdy się nie dowiedzieć, co Reji chciał mi powiedzieć...? Nigdy więcej go nie zobaczyć...? I trafić do tego piekła na dole...?
Asmodeusz westchnął i usiadł obok niego.
- Wszystko roztrzygnie się jutro, bądź cierpliwy.- pogłaskał Rena po policzku.- Osobiście uważam, że zasługujesz na drugą szansę. Nie byłeś przeszkolony, nic nie wiesz o byciu Strażnikiem, kierowałeś się sercem. Co do zesłania...jeśli to by się zdarzyło, będę cię ochraniał jak tylko będę mógł najlepiej. Moi słudzy mają o wiele smaczniejsze kąski od ciebie. Oni karmią się zepsuciem, złem. Na dole jest takich osób wiele, więc łatwo możesz uniknąć spotkania z, hm...dziećmi nocy. Ty jesteś wypełniony tylko złością, a złość można zmyć...w odróżnieniu do zepsucia, bo ono zostaje już na zawsze.
Ren spojrzał na niego z cieniem nadziei w oczach.
- Pomożesz mi...prawda?
- Tak, zrobię co tylko będę mógł...- Asmodeusz przechylił się do Rena i pocałował w usta.
Ten jednak nie mógł odwzajemnić pocałunku. Odsunął się spuszczając wzrok.
- Przepraszam...ale nie mogę...
Asmodeusz uśmiechnął się i wstał.
- Nie masz za co przepraszać Ren...Połóż się teraz, jak będziesz potrzebny, to po ciebie przyjdę.- i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Ren rzucił się na łóżko i zakrył oczy ramieniem. Długo nie mógł zasnąć, martwił się, bał. Ale w końcu zasnął, ostatnie wydarzenia go wykończyły zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
Nic mu się nie śniło. Spał spokojnie, ale ciągle czujny. Na tą chwilę zapomniał o Reji, o tym, co go może czekać, o tym, że może nigdy nie dowiedzieć się, co Reji chciał mu przekazać.
Obudził go zgrzyt zamka. Usiadł na łóżku rozespany. Po chwili do sypialni wszedł Asmodeusz.
- Zamknąłeś mnie...?- spytał zdziwiony Ren.
- Tak, przepraszam, ale musiałem...Odgórne rozkazy.- westchnął. Po chwili uśmiechnął się do Rena.- Czekają na ciebie. Chodź.
- Rany...masz tu łazienkę?
- Tak, tam.- wskazał na drzwi po lewej stronie.
Ren wstał i zniknął w pomieszczeniu. Przemył twarz wodą, przepłukał usta jakimś miętowym płynem i przeczesał włosy dłonią. Gdy poprawił ubranie, i doszedł do wniosku, że lepiej wyglądać już nie będzie, wyszedł z łazienki.
- Gotowy?- Asmodeusz czekał nadal przy drzwiach.
- Taa...lepiej nie będzie.- ruszył wolno w stronę młodego boga.
Obaj weszli do Sali, tej, w której stała magiczna misa. Poprzedni stół zastąpiono innym, zajmował całą powierzchnię Sali. Był okrągły, w środku była wolna przestrzeń, a od strony drzwi, przerwa. Misy nigdzie nie było, została usunięta z pomieszczenia.
- Idz na środek sali, tak by wszyscy cię widzieli.- Asmodeusz szepnął mu do ucha, podczas gdy on sam, zasiadł na miejscu koło swojego ojca. Zajęli się cichą rozmową.
Ren popatrzył niepewnie po twarzach zgromadzonych członków Rady. Asmodeusz był z nich najmłodszy, ale wielu było w podobnym do niego wieku. Teraz wręcz przeważała tutaj "młodzież". Wszyscy rozmawiali między sobą, zniżonymi głosami. Jednak, gdy Ren wyszedł na środek sali, wszyscy umilkli, poczuł na sobie wiele spojrzeń.
Marduk podniósł się powoli, odciągając uwagę reszty od Rena.
- Wszyscy znacie sprawę, w jakiej się zebraliśmy. Ren został wybrany na stróża swojego przyjaciela...szło mu dobrze, wręcz wyśmienicie...aż do tego feralnego wypadku. Teraz, nadszed czas, byśmy osądzili, czy Ren zasługuje na kolejną szansę, czy też nie.- wskazał na Rena.- Doceńmy odwagę tego młodego człowieka. Oddaję go do waszej dyspozycji...- usiadł patrzac na Rena uspokajająco.
Spojrzenia ponownie powędrowały na Rena. Jeden z najstarszych mężczyzn uniósł dłoń, dając reszcie do zrozumienia, iż będzie mówił.
-, Czemu zgodziłeś się zostać jego Strażnikiem?- wbił w Rena przenikliwe wejrzenie niebieskich oczu.
Ren zamyślił się. Nie wiedział czy lepiej mówić prawdę, czy też grać bohatera o złotym sercu. Doszedł do wniosku, że nie warto okłamywać bogów.
-, Więc...erm...dowiedziałem się, że jeśli zajmę się nim odpowiednio...to odzyskam swoje ciało.
- Tylko, dlatego się zgodziłeś?- bóg zmarszczył brwi.
- Tak...chociaż...nie, nie tylko.- Ren poczuł gorąco w piersi.- Chciałem go zobaczyć...podświadomie...
Starzec pokiwał głową i opuścił dłoń. Kolejna osoba dała znak, że chce zabrać głos.
- Wiedziałeś, co to znaczy być Strażnikiem? Znałeś swoje możliwości?
- Wiedziałem mniej więcej, co to znaczy...ale sam odkrywałem swoje możliwości...
Renowi zdawało się, że przesłuchanie trwa całe wieki. Ciągle ktoś o coś go pytał. W końcu Asmodeusz uniósł dłoń i wstał.
- Chciałem wyjaśnić pewną sprawę...- zamilkł na chwilę, patrząc po twarzach zgromadzonych.- Ale muszę poprosić o usunięcie Rena z Sali...- spojrzał na niego przepraszająco.
- " Kolejna rzecz "o której nie wolno mu mówić""- Ren westchnął, pokiwał głową i wyszedł.
Gdy tylko drzwi zamknęły się za Renem, Asmodeusz ponownie przemówił.
- Nie byliśmy ze skazanym do końca szczerzy...- mruknął.- Ren sądził, że odzyska ciało, gdy tylko spełni zadanie...ale to nieprawda. Warunkiem odzyskania ciała, było ponowne pokochanie ochranianego przez Rena chłopca. Ich drogi rozeszły się dość gwałtownie...Potem, nie mieli okazji, wyjaśnić sobie wielu spraw. Chciałem im pomóc, umożliwić życie w szczęściu...Wiem, że zrobiłem błąd nie powiadamiając o tym Rena...ale ostatnie wydarzenie, udowadnia, że mi się udało...W końcu naszą rolą jest, dawać ludziom szczęście i nadzieję...- usiadł kończąc tym samym swoją wypowiedź.
Marduk patrzył na Asmodeusza zaniepokojony. To posunięcie było odważne, ale także głupie. Jego syna, mogła spotkać straszliwa kara.
Jeden z bogów odezwał się nagle.
-, Czyli Ren nie wiedział, że gdy pokocha Reji to, odzyska ciało? Ani też o tym, że okazując mu uczucie, nawet podświadomie, staje się bardziej namacalny...?
- Nie, nie wiedział o tym.- odpowiedział Marduk.
-, Więc, wypadek był wynikiem, braku reakcji z jego strony, spowodowanym szokiem i zagubieniem w sytuacji, w której to, został zauważony przez podopiecznego, tak?
- Dokładnie tak.- Asmodeusz pokiwał głową.
- Dobrze, teraz wysłuchamy wersji Rena.- bóg machnął ręką i drzwi otworzyły się.- Zapraszamy z powrotem...
Ren wszedł do Sali, już dużo spokojniejszy i pewniejszy siebie. Stanął pośrodku sali i czekał.
- Opowiedz nam wszystko Ren, to, co czujesz, to, czego pragniesz...- powiedział ten sam mężczyzna, który otworzył drzwi, i wypytywał Asmodeusza.
Ren odetchnął, kiwnął głową na znak, że zrozumiał polecenie i zaczął ostrożnie.
- Z początku zależało mi na odzyskaniu ciała, swojego życia, powrotu do zespołu. Zgodziłem się prawie od razu na zostanie Strażnikiem...nawet nie dopytywałem co dokładnie mam robić. W końcu każdy człowiek zetknął się z mitem, to znaczy faktem, istnienia Aniołów Stróżów.- zamilkł na dłuższą chwilę.- Reji, którego miałem chronić...był dla mnie swego czasu najważniejszą osobą na świecie. Ale pewne...okoliczności, to zmieniły. Od dość dawna, nienawidziłem go...z całego serca. Właściwie, miałem wątpliwości, czy będę w stanie go ochraniać...ale gdy go zobaczyłem, gdy zacząłem być jego cieniem...gdy byłem z nim zawsze i wszędzie, dostrzegłem, że Reji coś dręczy, coś nie daje mu spokoju. Jego rodzice, często mnie wspominali, on wiecznie płakał. Gdy jakimś cudem, dotknąłem go, od razu pomyślał o mnie, nie o jakimś członku rodziny, tylko o mnie, którego odrzucił w tak okrutny sposób. Wtedy zacząłem coś podejrzewać. Wydawało mi się, coraz częściej, że czegoś nie wiem, i że ta sprawa, wszystko by zmieniła...
Rozejrzał się po sali, patrząc, zebranym, prosto w oczy.
- Zaraz przed wypadkiem, podjąłem złą decyzję. Zamiast iść za Reji, poszedłem za jego matką, która szła wyjaśnić, jakieś sprawy z moją. Miałem nadzieję, że dowiem się, dlaczego Reji tak nagle mnie porzucił...ale pomyliłem się. Gdy wróciłem do Reji, okazało się, że to właśnie on wyjaśniał mi to, mając nadzieję, że jestem przy nim. Jednak spóźniłem się, usłyszałem tylko ostatnie zdanie, które nic nie wyjaśniało.- westchnął ciężko.- Wiem, że popełniłem błąd, bo zostawiłem go samego, a nie wolno mi było tego robić...A potem, pojawił się ten samochód, ja naprawdę nie wiedziałem, co się dzieje...- spuścił wzrok.- Wcale nie chcę się usprawiedliwiać, ponoszę całkowitą odpowiedzialność za to, co się stało, bo powinienem był zapanować nad sobą i sytuacją...- zamilkł uznając, że nie ma już nic więcej do powiedzenia.
Marudk wstał wolno.
- Nie chcesz nic więcej dodać?
- Nie.- Ren pokręcił głową.
-, Zatem daję chwilę na uzgodnienie werdyktu. Proszę o dokładne przemyślenie swoich decyzji.
Stał dopóki wszyscy zebrani nie naradzili się między sobą. Próbował odczytać cokolwiek z ich twarzy, ale to było niemożliwe.
- Dobrze, skoro wszyscy już znają swoją opinię...proszę o wprowadzenie misy.
Dwie kobiety wniosły misę do środka sali. Trzecia, która weszła za nimi, niosła dzban, wypełniony po brzegi mleczną substancją. Misa została ustawiona na środku sali, na czerwonym okręgu namalowanym na podłodze. Kobieta z dzbanem uklękła przy misie, i powoli, bardzo ostrożnie, zaczęła wylewać zawartość do misy.
Ren poznał ten dziwny dym, w którym potem ukazał mu się Reji.
Wszyscy zebrani, zaczeli wrzucać swoje głosy do naczynia, zaczęli w ustalonej kolejności, od lewej, do prawej.
Marduk podszedl jednak do misy ostatni, mimo, iż siedział po środku stołu. Wrzucił swój głos.
- Ren, teraz okaże się, czy zyskałeś kolejną szansę, czy też nie...a jeśli tak, to jakie będą warunki tej szansy...
Ren patrzył w misę jak zaklęty. Od tego, co się w niej ukaże, zależy całe jego życie.
Płyn nagle zaczął wirować, ale nie stał się, tak jak poprzednio, szklisty, tylko biały jak mleko. Ren wytęrzył wzrok by dostrzec cokolwiek w nieprzeźroczystej substancji. Gdy już miał się poddać, z płynu, zaczęły wynurzać się czarne litery. Ale nie były to litery, które mógł odczytać Reji. Przypominały cyrylicę bądź jakieś starożytne runy. W każdym bądź razie, Ren nie był w stanie przeczytać ani słowa. Westchnął, więc tylko i czekał.
Marduk spojrzał na napis i poczuł się naprawdę bardzo staro. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa i gdyby nie to, że Asmodeusz dopadł do niego, upadłby.
- Ojcze...? Dobrze się...- młody bóg urwał widząc napis.- Oh...
"
"
Ren spojrzał pytająco na Asmodeusza. Zaczynało go irytować to milczenie i "oh-anie".
- Więc...?- wypalił w końcu, zyskując uwagę.
- Ah..tak..- Marduk wsparł się na ramieniu syna i odetchnął.- W wyniku głosowania...które przebiegało zgodnie z zasadami i bez zakłóceń...Powoda, uznaje się winnym, i skazuje na zesłanie...- zamilkł, patrząc na Rena smutno.
Asmodeusz podszedł do zszokowanego Rena, i położył mu dłoń na ramieniu.
- Tak mi przykro Ren...naprawdę. Nie spodziewałem się takiego wyroku...- głos mu drżał.
- To nie twoja wina Asmodeuszu...Widocznie zasłużyłem na to...- Ren uśmiechnął się blado.
- Wyciągnę cię stamtąd jak najszybciej będę mógł.- bóg obiecał mu gorliwie.
- Nie...nie chcę.- Ren położył dłoń na dłoni Asmodeusza.- Jeśli nie mogę dowiedzieć się, co stało się z Reji, i co miał mi powiedzieć...no i, nie mogę go zobaczyć...wolę pozostać tam, na dole.
- Nie wiesz, co cię tam czeka Ren...nie chcesz tego przeżywać.
- Wiem, co mnie czeka, widziałem, co zostaje z tych, co tam trafią. Ale, pozostaje przy mojej decyzji.
Asmodeusz westchnął ciężko.
-, Zatem za chwilę cię odeślę...masz chwilę czasu by się przygotować...
- Dobrze, dzięki za wszystko.
Asmodeusz skinął głową i już miał wyjść, gdy nagle płyn w misie zaczął wirować z cichym sykiem.
***
Coś w oddali wydawało jednostajny pisk. Gdzieś nieopodal, słychać było syk, jakby ktoś pompował koło od roweru. Było ciemno, albo nic nie widział. Czuł, ze może poruszać powiekami, ale nie widział światła. Spanikował, bał się, że oślepł. Przypomniał sobie, że może dotknąć trwarzy. Uniósł dłoń, która dotknęła czegoś miękkiego na jego oczach. Jęknął zdziwiony, złapał to coś mocniej, chcąc zedrzeć z głowy. Ale to nie było takie proste, miał to owinięte wokół całej czaszki. Wymacał przed sobą materac, usiadł ostrożnie i wtedy, urzywając obu rąk, ściągnął rzecz bez trudu. Odetchnął i ostrożnie otworzył oczy. W pokoju było tak jasno, że z cichym sykiem zmrużył oczy. Ale szybko się przyzwyczaił do światła. Był dzień, słońce zaglądało przez okno. Spojrzał na to, co trzymał w dłoniach, był to opatrunek. Zamrugał zdziwiony, i obmacał głowę. Jednak nie wyczuł ani krwi, ani ran. Za to ręce zaplątały mu się w różne kable i rurki.
- Co to jeest...?- zajęczał sam do siebie. I wtedy dostrzegł, że ma coś w nosie.
Stęknął wyciągając z niego króciutkie rureczki(z każdej dziurki po jednej). Odrzucił je na bok. Potem znalazł jakieś przyssawki na swojej piersi. Oderwał je wszystkie na raz. Całe pomieszczenie wypełnił pisk, a na maszynie zapaliła się czerwona lampka.
Spanikował, nie wiedział, co się dzieje. W pośpiechu zrywał z siebie inne druciki i rureczki, jedna z wielu prowadziła do kroplówki. Już miał wstawać z łóżka, gdy nagle otworzyły się drzwi. Stanął w nich lekarz, na jego twarzy malowało się przerażenie, ale szybko zastąpiła go, ulga, na widok siedzącego na łóżku, zdziwionego, pacjenta.
- Całe szczęście...- odetchnął.- Wystraszyłeś wszystkich...
- Co? Czemu? A właściwie to, co ja tutaj robię?
- Miałeś wypadek...wpadłeś pod samochód.- lekarz podszedł do niego i obejrzał uważnie.- Miałeś sporo szczęścia...chyba masz dobrego Anioła Stróża...- uśmiechnął się do pacjenta.
- Ren...!- teraz sobie przypomniał. Zerwał się z łóżka.- Gdzie on jest?!
- Byłeś tam sam Reji...usiądź proszę...- posadził go ponownie na łóżku.
- Jak to sam...?
- Na ulicy nie było nikogo prócz ciebie i samochodu...
Reji zamyślił się. Nie, to nie była jego wyobraźnia. Widział i słyszał Rena, nie wyobraził go sobie.
- Długo tu jestem?- spojrzał na lekarza pytająco.
- Będzie z miesiąc...
Reji, ze zdziwienia, rozchylił usta. Tyle czasu, niemożliwe...Wszystko pamiętał tak dobrze, jakby wydarzyło się góra dzień wcześniej.
- Gdzie są moi rodzice?
- Powinni zaraz wrócić, wyszli tylko coś zjeść.- lekarz podał Reji termometr.- Przyjdę za parę minut.
Gdy drzwi, za lekarzem, zamknęły się, Reji schował twarz w ramionach. Myślał nad tym wszystkim. Czy to możliwe, że wymyślił sobie to wszystko? I wpadł pod samochód, zwiedziony sztuczką własnego umysłu? Nie, na pewno nie. Gdyby tak było, musiałby mieć schizofrenię, a wiedział napewno, że nie ma. Uniósł głowę i rozejrzał się uważnie.
- Ren...? Jesteś tutaj, prawda?- wyszeptał.
Odpowiedziała mu głucha cisza.
Wielokrotnie jeszcze próbował, bez rezultatu, aż w końcu przyszli jego rodzice. Oboje promienieli ze szczęścia.
Reji uśmiechnął się do nich.
- Cześć mamo, tato.- usiadł wygodniej.
- Jak się czujesz?- spytała jak zawsze zatroskana matka.
- Świetnie, naprawdę. Wyspałem się, za wsze czasy.
Zaśmiali się, wszyscy razem. Reji zapomniał o Renie, dowiadując się wielu rzeczy, które go ominęły. W międzyczasie przyszedł lekarz i stwierdził, że po kilku dniach obserwacji, Reji moze wracać do domu.
Pacjent odetchnął z ulgą, nie przepadał za szpitalami.
Przez te kilka dni, pobrali mu tyle krwi, i innych płynów, które lepiej przemilczeć, że zaczą obawiać się o ich niedobór. Miał już szczrze dosyć przebywania w szpitalu. Ale musiał przyznać, że czuł się dużo lepiej, niż przed wypadkiem. Dostał tyle kroplówek, witamin i innych dziwactw, że był pewien, iż spokojnie dociagnie setki. Jednak z wyglądem było gorzej. Po miesiacu śpiączki, zbladł, włosy miał potargane i nieodżywione, a cera...szkoda o niej mówić.
Gdy nadszedł, jakże upragniony, dzień wypisania ze szpitala, Reji był w siódmym niebie. Spakował swoje nieliczne rzeczy, i czekał na rodziców, którzy podpisywali dokumenty. Gdy w końcu wrócili, Reji oddał torbę ojcu i chrząknął cicho.
- Nie dam się zaciągnąć do domu, przed wizytą u fryzjera i kosmetyczki!- zaparł się.- Włosy mam jak siano, cera...oh, rany boskie...i reszta też.
Rodzice popatrzyli po sobie. Ojciec westchnął.
- A tak się cieszyłem, że będę miał syna...mniej wydatków...a tu masz...- uśmiechnął się całując Reji w główkę.- Masz już załatwioną wizytę...
- Serio?!- oczy mu zalśniły.
- Tak, twój ojciec od razu zabukował termin, jak tylko się obudziłeś.- matka uśmiechnęła się do syna.
- Świetnie! Idziemy...- wybiegł z sali, po drodze pożegnał się z personelem szpitala. Rodzice ledwo za nim nadążali.
Reji entuzjastycznie wpakował się do samochodu.
Po dziesięciu minutach nudnej jazdy samochodem, trafił na fotel u fryzjera i odetchnął rozluźniony. Po przycięciu włosów, odświeżających maseczkach i kuracji parowej, poczuł się jak nowonarodzony. Wypieszczony, wypiękniony i szczęśliwy, wrócił do domu i od razu zabrał się za zapełnianie żołądka. Może i dostawał kroplówki, ale żołądek pozostawał pusty, a jedzenie szpitalne było naprawdę niedobre.
Matka patrzyła na Reji szczęśliwa, że ktoś docenia jej trudy a ojciec przerażony, ale przygotowany na wykupienie karnetu na siłownię dla syna.
Całe życie wróciło do ładu. Reji odnalazł w sobie nową siłę i chęć życia, a rodzice przestali się wreszcie zamartwiać.
Tak szybko, to co działo się przed wypadkiem, zostało puszczone w niepamięć. Jednak nie do końca, sweterek, który Reji znalazł w swojej szafie, był jego ulubionym, a list od Rena, zawsze leżał pod jego poduszką...