Inny świat 6
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 21:12:09
Kiedy się ocknął zobaczył nad sobą biały sufit. Biały sufit? Przecież w królewskiej komnacie, ani w żadnej innej nie ma białego sufitu. Na wszystkich są rzeźby. Gdzie on jest? Gdzie jest jego dziecko?
- Moje dziecko! - poderwał się z przerażeniem na twarzy.
- Uspokój się synku. To był tylko sen, długi sen - usłyszał nagle.
Odwrócił się w stronę z której dochodził głos i jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Mama?
- To ja, synku - siedząca przy nim kobieta miała łzy w oczach.
- Gdzie ja jestem?
- W szpitalu kochanie. Pobili cię i byłeś przez miesiąc nieprzytomny, ale już wszystko jest w porządku.
Adam opadł na poduszkę. A więc to wszystko było snem? Tylko dlaczego to było takie realne, dlaczego to tak boli? Z oczu Adama popłynęły łzy. Nie wiedział dlaczego, ale świadomość, że to wszystko było tylko snem sprawiła mu ogromny ból.
Jeszcze tego samego dnia porobiono mu mnóstwo najróżniejszych badań, które na szczęście wykazały, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie było wiec sensu dłużej go trzymać w szpitalu i już pod wieczór był w domu. Czuł się dziwnie przekraczając jego próg. Tak jakby to nie był jego świat. Odruchowo poszedł do swojego pokoju.
- Zaraz zrobię jakąś kolację - powiedziała matka.
- Nie trzeba mamo, nie jestem głodny.
- To może chcesz się coś napić?
- Nie, dziękuję. Myślę że się położę. Jestem trochę zmęczony.
- Oczywiście kochanie, połóż się - matka objęła Adama i pocałowała w czoło.
Adam rozebrał się i położył na łóżku. Było rozścielone, jakby cały czas czekało na niego. Zasnął mając przed oczami twarz Kirima. Kiedy się obudził miał nadzieję że jak otworzy oczy to zobaczy ten, wiecznie go denerwujący, kwiatowy wzór na baldachimie. Niestety, kiedy otworzył oczy zobaczył jedynie biały sufit. Przekręcił głowę w lewo - ściana, przekręcił głowę w prawo - pokój, jego pokój. A więc tym razem to nie sen. Westchnął ciężko. Nagle usłyszał ciche pukanie do drzwi.
- Proszę.
Drzwi powoli uchyliły się i pokazała się w nich głowa jego młodszego brata Karola. Chociaż był jego bratem to strasznie go wkurwiał. Niedawno skończył osiemnaście lat i myślał, że już wszystko mu wolno.
- Nie obudziłem cię? - spytał niepewnie Karol.
- Nie. Właśnie miałem zamiar wstać.
- Mogę wejść?
- Słucham? - Adam zdumiał się.
- Pytałem się czy mogę wejść, ale jeśli nie to sorry - Karol już chciał się wycofać, ale Adam powstrzymał go:
- To nie to. Po prostu zdziwiło mnie twoje pytanie. Zazwyczaj włazisz bez pytania i traktujesz moje rzeczy jak swoją własność. Po prostu mnie zaskoczyłeś.
Karol wszedł i ukląkł przy łóżku.
- Czemu masz taki dziwny wzrok? - zdziwił się Adam.
Karol bez słowa rzucił mu się na szyję i rozpłakał się.
- Ty wiesz jak ja się o ciebie martwiłem? Nie odzyskiwałeś przytomności. Myślałem, że umrzesz!
- Ej, no co ty? Ryczysz zupełnie jak jakiś gówniarz - Adam zdziwiony zachowaniem brata nie wiedział co ma zrobić. Objął go niezdarnie i próbował uspokoić głaszcząc niepewnie po głowie.
- Bo ja cię tak strasznie kocham! Nie wiem co bym zrobił gdybyś umarł!
- No cóż, mógłbyś spokojnie grać na moim komputerze, albo brać moje ciuchy bez pytania... - Adam chcąc ukryć zmieszanie próbował dowcipkować.
- Nie chcę tego komputera! Nie chcę ciuchów! Chcę ciebie!
- Już dobrze, jestem tu - Adam pogłaskał brata po głowie. - Ja też cię kocham.
- Naprawdę? - Karol popatrzył na Adama chcąc sprawdzić czy ten aby nie żartuje.
- Naprawdę.
- Obiecuję że już będę grzeczny, tylko proszę, nie zostawiaj mnie.
- Ty grzeczny? Aż niemożliwe.
- Naprawdę. Od dzisiaj będę się zachowywał jak na dorosłego przystało.
W tym momencie do pokoju weszła matka.
- Jak to miło widzieć was tak razem - uśmiechnęła się. - Jeżeli już obaj wstaliście to zrobię śniadanie.
- Pomogę ci mamo - Karol poderwał się i wybiegł z pokoju zostawiając osłupiałego Adama.
Adam ubrał się i przeszedł do kuchni. Matka kroiła chleb i smarowała masłem, a Karol kroił i układał wędlinę. Adam usiadł przy stole.
- Ja chyba jednak jeszcze śnię - westchnął Adam.
- Dlaczego? Co się stało? - zaniepokoiła się matka.
- To musi być sen bo niemożliwe żeby Karol był taki miły i żeby z własnej woli pomagał ci w kuchni.
Matka zaśmiała się i potargała młodszego syna po głowie.
- A jednak. Od twojego wypadku Karol bardzo się zmienił. Spoważniał, zaczął mi pomagać i nawet poprawił stopnie w szkole.
- Naprawdę? - zdumiał się Adam. - Przecież ty zawsze miałeś awersję do szkoły.
- Jakoś tak wyszło - mruknął zawstydzony Karol uciekając wzrokiem w bok.
- Właściwie to nie poprawił jeszcze, ale powoli poprawia - powiedziała matka.
- Więc ty naprawdę masz zamiar być grzeczny?
- No.
- Koniec świata - westchnął Adam.
- Co zamierzasz dzisiaj robić? - spytał Karol, kiedy już zjedli śniadanie.
- A jaki dzisiaj dzień?
- Sobota.
- W takim razie chyba pójdę trochę poćwiczyć Kung-fu. Nie ćwiczyłem przez miesiąc.
- Mogę iść z tobą?
- Słucham? - Adam ppatrzył zdziwiony na brata.
- Chciałbym iść z tobą. Chciałbym się też nauczyć.
- Poważnie?
- Tak. Chcę żebyś mnie też nauczył. Chcę ćwiczyć razem z tobą.
Adam uśmiechnął się.
- W takim razie chodź.
Poszli do klubu. Najpierw Karol tylko siedział i patrzył jak Adam rozgrzewa się i ćwiczy, a po kilku dniach w końcu się przyłączył. Na początku jego ruchy były sztywne i niepewne, jednak w miarę upływu czasu stawały się coraz bardziej płynne i harmonijne. W końcu Adam doszedł do wniosku że już mu wystarczy. Wtedy zaczął ćwiczyć razem z Karolem, który wyjątkowo cierpliwie znosił wszystkie przytyki i poszturchiwania Adama.
- Nie sądziłem, że to takie męczące - jęknął Karol któregoś razu, kiedy już skończyli i wyszli z klubu.
- Czyżbyś chciał zrezygnować?
- Nie, nie chcę! Tylko myślałem, że to będzie łatwiejsze.
- Na początku będzie ci trochę trudno, bo musimy rozciągnąć twoje ciało. Na razie jest strasznie sztywne, ale jak będziesz regularnie ćwiczył, to stanie się takie sprężyste jak moje.
- I wtedy będę mógł robić takie rzeczy jak ty? - Karolowi zaświeciły się oczy.
- Nie od razu, ale tak.
- Super.
- To może teraz pójdziemy na browarka?
- Przecież ty nie pijesz? - zdumiał się Karol.
- No to ty wypijesz za mnie. Lubisz piwo, nie?
- No pewnie.
- W takim razie chodźmy.
Poszli do znajdującego się w pobliżu klubu zwanego "piekło i niebo". Gdy weszli Adamowi w oko wpadła grupka pięciu chłopaków siedzących przy jednym stoliku. Okazało się iż to jego kumple z roku.
- Cześć - Adam podszedł do nich.
Wszyscy popatrzyli na niego zdumieni. Jeden z nich nawet z wrażenia wypluł piwo, które właśnie przełykał.
- Hej, ty żyjesz?
- Jak widzisz.
- Kiedy się obudziłeś?
- Wczoraj.
- To może z tej okazji napijesz się z nami?
- Czemu nie - Adam usiadł przy stoliku.
- A to kto?
- Mój młodszy brat.
- Ten wkurwiający gówniarz?
- Co on powiedział? - mruknął Karol pochylając się nad Adamem - Pogadamy o tym w domu.
- Już nie gówniarz i nie wkurwiający - odpowiedział Adam.
- Siadaj - Karol usiadł.
Kilka godzin później Adam musiał prowadzić pijanego Karola do domu. Matka widząc w jakim stanie jest Karol zaczęła zrzędzić, ale wystarczyło iż Adam uśmiechnął się przepraszająco i cała złość jej przeszła. Zjedli obiad. Po obiedzie Adam poszedł do swego pokoju. Usiadł przy komputerze. Kiedyś nie mógł się doczekać aż będzie mógł go włączyć, a teraz... Zajrzał do skrzynki pocztowej. Była pełna. Wszedł na gadu-gadu, ale nikt ze znajomych nie był dostępny. Włączył grę online, w którą grał przed wypadkiem, ale jakoś mu nie szło. Wyłączył więc komputer. Westchnął ciężko i położył się na łóżku. Zamknął oczy. Chciał chociaż jeszcze raz zobaczyć tamtych ludzi, Kirima, Ganara, Warneka, Sanusa, Maresa, Konasa, a nawet tego wkurzającego Kurusa. Chciał jeszcze raz przeżyć to wszystko. Łzy popłynęły mu z oczu. Chociaż to był tylko sen, jednak czuł się jakby stracił coś ważnego. Jakby stracił cząstkę swojej duszy. Leżał i płakał bezgłośnie nie chcąc niepokoić matki. W końcu zmęczony płaczem usnął. Przyszła niedziela. Wstał wcześnie rano i przyklejając na twarz odpowiedni uśmiech wyszedł z pokoju. Zjadł śniadanie i szybko wyszedł z domu. Na szczęście Karol jeszcze spał więc nie musiał wymyślać wymówek żeby nie zabierać go ze sobą. Całą niedzielę spędził włócząc się po mieście. Wrócił dopiero po dwudziestej drugiej. Tak jak się spodziewał Karol był obrażony. Przeprosił go i obiecał, że weźmie ze sobą następnym razem. Kiedy już go udobruchał poszedł do pokoju i położył się od razu spać. I znowu zanim zasnął przed oczami stanęli mu wszyscy z tamtego snu, i znowu z oczu popłynęły mu łzy. Zasnął płacząc. Następnego dnia poszedł na uczelnię. Kiedy tylko wszedł na salę wszyscy ze zdumieniem w oczach otoczyli go. Potrząsali jego rękami i poklepywali ciesząc się, że wrócił do zdrowia. Jednak Adamowi nie sprawiało to wcale przyjemności. Kiedyś może pękałby z dumy, że jest tak popularny, ale teraz... Cholernie go to drażniło. Robił więc dobrą minę do złej gry nie mogąc się doczekać kiedy przyjdzie wykładowca i to zakończy. Nagle zaczął się rumor, wszyscy szybko zajmowali miejsca. Adam usiadł w pierwszym rzędzie i pochylił nad zeszytem. Nie lubił profesora Markockiego i nie miał ochoty na niego patrzeć więcej niż to konieczne.
- Witam wszystkich - Adam zdziwił się słysząc obcy głos. - Nazywam się Konrad Konarski i będę prowadził wykłady oraz zajęcia z grafiki komputerowej do czasu powrotu profesora Markockiego ze szpitala.
Po sali rozszedł się szept.
- To nic poważnego, zwykły wyrostek, tak więc profesor niedługo powinien wrócić.
Znowu szept, tym razem rozczarowania. Adam podniósł głowę chcąc zobaczyć zastępcę. Oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia. Ten człowiek wyglądał zupełnie jak Konas! I nawet jego nazwisko brzmiało podobnie! Jak to możliwe? Te pytania tak bardzo zaprzątały mu głowę, że nie mógł się skupić ani na wykładzie ani na ćwiczeniach, które były zaraz potem. Dopiero na wykładzie z matematyki, który miał z dziekanem, udało mu się zmusić do myślenia o zajęciach. Kiedy wrócił do domu zamknął się w swoim pokoju. Leżąc na łóżku porównywał Konasa i tego nowego. I im dłużej ich porównywał tym więcej podobieństw znajdował. Jak to możliwe? Czyżby jego podświadomość z niego zakpiła i wykreowała osobę podobną do kogoś kogo nigdy w życiu nie widział? Jak to możliwe? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie, ani na żadne inne.
Dni płynęły. Adam chodził na zajęcia, a cały czas wolny spędzał w klubie ćwicząc kung-fu. Miał nadzieję iż może dzięki temu zapomni o tym dziwnym śnie, iż może w końcu wyrzuci z pamięci te wszystkie twarze, które co noc wracają do niego dręcząc go coraz bardziej. Jednak im bardziej się starał, tym intensywniejsze były te wspomnienia. Był już na skraju wytrzymałości. Postanowił to skończyć w drastyczny sposób. Pewnej nocy, gdy matka i Karol już dawno spali, ubrał się i wyszedł po cichu z domu. Szedł jakiś czas aż w końcu dotarł do najbliższego mostu. Wszedł na niego. Zatrzymał się i oparłszy o barierkę zapatrzył w wodę. Ostatnimi dniami mówili w radiu o podniesionym poziomie wody w rzece. W miejscu w którym Adam stał widać było jak woda jest niespokojna. Stał i patrzył jak urzeczony a przez głowę przelatywały mu tysiące myśli. A wszystkie związane były z tamtym światem i ani jedna z tym. W końcu zdecydował się. Już się przechylał żeby skoczyć gdy nagle usłyszał głos:
- Witaj! Nie wiedziałem że też tu mieszkasz. - Odwrócił się i ujrzał profesora Konarskiego ubranego w spodnie dresowe i podkoszulkę.
- To pan?
- Wybacz, ale nie pamiętam jak się nazywasz. Zapamiętałem tylko twoją twarz, bo zawsze siadasz w pierwszym rzędzie.
- Adam - mruknął Adam.
- Więc Adam, co tu robisz o tak późnej porze?
- Nie mogłem zasnąć, wiec wyszedłem na spacer, a pan?
- Jak widzisz, biegam. Lubię być w dobrej kondycji. - Konarski podszedł do barierki i spojrzał na wodę - Piękna.
- Słucham?
- Mówię, że rzeka jest piękna.
- Nie widzę w niej nic pięknego - mruknął Adam. -Brudna i zimna...
- To ludzie ją zanieczyścili. Poza tym przypatrz się uważnie. Płynie sobie nie zważając na nic, spokojna dostojna. A gdy trafi na przeszkodę staje się dzika i zmysłowa, tylko po to żeby potem znowu stać się spokojną. Ludzie powinni brać z niej przykład.
- Co pan przez to rozumie?
- Ludzie powinni być jak ta rzeka, spokojni i cisi. Lecz gdy przyjdzie potrzeba, gdy natrafią na przeciwności, powinni zebrać wszystkie swoje siły, by te przeciwności pokonać i wrócić do swojego spokojnego życia. Niestety nie wszyscy tacy są. Niektórzy jak tchórze chowają głowy w piasku, a inni poddają się całkowicie. W ten sposób tracą wszystko co mają. - Konarski zamilkł na chwilę, jakby nad czymś się zastanawiał. - No nic, będę już uciekał.
Profesor pobiegł w swoją stronę, a Adam jeszcze chwilę stał i zastanawiał się nad tym co właśnie usłyszał. Profesor miał rację. Powinien walczyć z tym , a nie poddawać się. Samobójstwo to nie rozwiązanie. Westchnął cicho i wrócił do domu. Położył się spać. Kiedy wstał była już dziesiąta, a odgłosy dochodzące z mieszkania świadczyły o tym, że wszyscy już wstali. Poszedł pod prysznic. Kiedy się wycierał nagle niebezpiecznie zachwiał się i poleciał w stronę umywalki. Odruchowo wyciągną ręce, ale nie zdążył zamortyzować upadku i nagle poczuł ból w prawym boku. Jęknął i złapał się za bok. Czuł jak pulsuje. Spojrzał w dół, żeby sprawdzić czy przypadkiem nie ma jakiejś rany i jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Nagle zaczął się śmiać. Śmiał się jak szalony, tak głośno, że aż przybiegła matka z Karolem.
- Coś się stało? - zapytała zaniepokojona.
- Nic takiego mamo, po prostu poślizgnąłem się.
Matka odetchnęła z ulgą i wyszła, a za nią dziwnie patrzący Karol. Adam jeszcze przez jakiś czas śmiał się. Tym razem śmiał się ze szczęścia. Na jego prawym boku widniała duża blizna. Blizna będąca pamiątką po walce jaką stoczył pomagając hrabiemu De la Feyne. A więc to wszystko nie było snem! Naprawdę tam był. Naprawdę spotkał tych ludzi. Naprawdę wszystko to przeżył. Jego śmiech niepostrzeżenie przeszedł w płacz. Wraz z tym płaczem uchodziło z niego całe napięcie, cały smutek, który czuł od momentu "przebudzenia". Kiedy już nie miał siły, doprowadził się do porządku, ubrał i zjadłszy szybko śniadanie poszedł na zajęcia. Właśnie miał się zacząć wykład z grafiki komputerowej. Już na wstępie profesor Konarski poinformował wszystkich, że następne zajęcia odbędą się już z profesorem Markockim, co wywołało pomruk niezadowolenia na sali. Adam się tym właściwie nie przejmował. Jego myśli zaprzątnięte były czymś zupełnie innym. Dlatego też nie zauważył ani razu jak profesor Konarski zerkał na niego uważnie przez cały wykład. Po wykładzie były ćwiczenia. Adam cały czas rozkojarzony, w ogóle nie zwracał uwagi na to co się do niego mówi.
- Stary, przegrzebałeś sobie - powiedział do niego kumpel, kiedy już wyszli z ćwiczeń.
- Dlaczego?
- Zupełnie go olałeś, zarówno w czasie wykładu, jak i w czasie ćwiczeń. Aż dziwię się, że cię nie wywalił.
- Szczerze mówiąc zwisa mi to. On jest tylko na zastępstwo.
- Ale dobrze wiesz, że przekaże nasze wyniki Markockiemu. Sam o tym nam powiedział. Jeżeli powie też, że olewałeś zajęcia to masz przegrzebane na amen. Markocki nie dopuści cię do egzaminu.
- Szczerze mówiąc zwisa mi to - powtórzył Adam z uśmiechem i wyszedł z uczelni, mimo iż właśnie zaczynały się następne zajęcia.
Wsiadł w autobus i pojechał na ten most na którym był w nocy. Stanął w tym samym miejscu i zapatrzył się w rzekę.
- Jednak nie zrezygnowałeś? - usłyszał nagle głos. Odwrócił się tam skąd on dochodził i zobaczył profesora Konarskiego ubranego w długi, sięgający kostek płaszcz. - Jednak masz zamiar się zabić?
- A, to pan. Szczerze mówiąc to nie pana interes.
- Właśnie, że mój i ty dobrze o tym wiesz Adam. A może powinienem powiedzieć: Akirin?
Adam ze zdumieniem spojrzał na Konarskiego. Skąd on zna to imię? Przecież nikomu nic nie mówił.
- Więc jak będzie, Wasza Wysokość? - w tym momencie powiał silny wiatr i rozchylił poły płaszcza profesora Konarskiego. Oczom Adama ukazał się szata nie pasująca do tego świata.
- Konas? Jakim cudem...
Konarski bez słowa podszedł do Adama.
- Więc jak będzie, Wasza Wysokość?
- Co ty tu robisz? Jak to możliwe?
- Ktoś musiał mieć oko na Waszą Wysokość. A jak to możliwe? No cóż, mam swoje sposoby. Ale to nieistotne. Najważniejsze jest co Wasza Wysokość chce teraz zrobić.
- Chciałbym tam wrócić - szepnął Adam i zapatrzył się na rzekę. - Czuję jakbym już nie pasował do tego świata. Brakuje mi tych wszystkich ludzi. Mam wrażenie jakbym wracając tu stracił część swojej duszy. Pomyślałem, że może jak skoczę, to znowu się tam przeniosę.
- Cieszę się, że chcesz wrócić - powiedział miękko Konas. - Wiedziałem od razu, że wybrałem właściwego człowieka.
- Wybrałeś? - zdumiał się Adam. - Co chcesz przez to powiedzieć?
- Pewnie będziesz na mnie wściekły, ale wtedy w tej uliczce to ja sprawiłem, że straciłeś przytomność i znalazłeś się w naszym świecie.
- Ale dlaczego?
- Żebyś został naszym królem.
- Dlaczego akurat ja? Przecież mogłeś wybrać kogokolwiek.
- Nie. Naszym krajem nie może rządzić ktokolwiek. Potrzebny jest człowiek o silnej osobowości, wspaniałym sercu i czystej duszy. Odwiedziłem wiele miast w poszukiwaniu tego jednego, jedynego. I tylko ty spełniałeś te wszystkie kryteria. Dlatego zrobiłem co zrobiłem. Nie żałuję tego i nawet gdybyś miał mnie za to ukarać to i tak zrobiłbym to ponownie.
- Jak mógłbym cie za to karać? - Adam uśmiechnął się smutno. - Dzięki tobie przeżyłem coś wspaniałego. Chciałbym tam wrócić.
- Jesteś pewien?
- Jak najbardziej. Nic mnie tutaj nie trzyma.
- A twoi przyjaciele, rodzina?
- Myślę, że przez jakiś czas będą rozpaczać, ale w końcu zapomną o mnie i będą żyć dalej. Wiem, że to nieczułe z mojej strony, ale nic na to nie poradzę, że bardziej zależy mi na ludziach z tamtego świata niż na własnej rodzinie.
- Jesteś pewien? Jeżeli teraz się przeniesiesz to już na dobre. Nigdy już tu nie wrócisz.
- Jestem pewien. Chcę tam wrócić - odparł twardo Adam.
- Dobrze. W takim razie wypij to - Konas podał Adamowi mała buteleczkę z nieznanym płynem.
- Co to jest?
- Pomoże ci się przenieść. Wypij to i skocz do rzeki.
- A ty?
- Ja wrócę po swojemu.
- Rozumiem - Adam odkorkował buteleczkę i szybko wypił jej zawartość. - Przy okazji, Konas...
- Tak?
- Mam nadzieję, że jak wrócimy, to nie będziesz się tak ze mną spoufalał jak przed chwilą?
- Ależ oczywiście, Wasza Wysokość - Konas uśmiechnął się i ukłonił. Po czym odszedł, ignorują zupełnie wiatr rozwiewając poły jego płaszcza.
Kiedy już zniknął Adamowi z oczu, ten szybko przeszedł przez barierkę. Chwilę stał jakby się nad czymś zastanawiał. Widział jak w jego stronę biegną jacyś ludzie wykrzykując coś. Nie obchodziło go to zupełnie. Rozłożył ręce i skoczył. Nagle poczuł mocne i bolesne uderzenie po którym przestał cokolwiek czuć. Kiedy się ocknął pierwsze co zobaczył to był wzorzysty materiał. Znajomy materiał. Serce podeszło mu do piersi. Poderwał się i rozejrzał w koło. Był w swojej komnacie. Z oczu popłynęły mu łzy.
- Wasza Wysokość... - usłyszał obok. Odwrócił się i zobaczył Konasa siedzącego na łóżku. Objął go mocno.
- Wróciłem - wyszeptał. - Udało się.
- Tak, Wasza Wysokość, udało się - Konas uśmiechnął się ciepło.
Akirin przez chwilę jeszcze płakał ze szczęścia. Nagle oderwał się od Konasa i spojrzał na niego przerażonym wzrokiem.
- Co z moim dzieckiem? Nie żyje?
- Żyje, Wasza Wysokość, udało się go uratować.
- Gdzie jest? Chcę go zobaczyć - Akirin odrzucił kołdrę i chciał wstać z łóżka, ale Konas powstrzymał go.
- Proszę nie wstawać, Wasza Wysokość. Wasza Wysokość jest jeszcze zbyt osłabiony. Zaraz każę przynieść dziecko.
Akirin posłusznie wrócił do łóżka. Konas zaklaskał w dłonie, a kiedy pojawił się służący powiedział:
- Przynieście następcę tronu. - Służący ukłonił się i wyszedł.
- Następca tronu? Trochę dziwnie to brzmi.
- Ale prawdziwie, Wasza Wysokość.
- Będę musiał się do tego przyzwyczaić.
- Myślę, że Wasza Wysokość doskonale sobie z tym poradzi. Tak jak ze wszystkim innym.
- Pochlebca. A tak przy okazji co się ze mną działo tutaj, kiedy byłem tam?
- Poród był wyjątkowo ciężki i Wasza Wysokość stracił przytomność na prawie dwa miesiące.
- A kto w tym czasie opiekował się moim dzieckiem?
- Kirim, Wasza Wysokość.
- Mam nadzieję, że robił to tak jak trzeba i nie zrobił mu żadnej krzywdy.
- Oczywiście, Wasza Wysokość. Nie mógłby zrobić mu krzywdy, przecież jest jego ojcem.
- Skąd ty o tym wiesz? - Zdumiał się Adam.
- Ja wiem dużo rzeczy, Wasza Wysokość.
- Jesteś niebezpiecznym człowiekiem Konas.
- Tylko jeżeli chodzi o bezpieczeństwo tego kraju, Wasza Wysokość.
- Czy Kirim wie?
- Nie, Wasza Wysokość.
- To dobrze.
- Nie lepiej byłoby mu powiedzieć? On bardzo kocha to dziecko.
- Może mu kiedyś powiem, ale jeszcze nie teraz.
- Jak Wasza Wysokość uważa.
- Jak daliście dziecku na imię?
- Nie nadaliśmy mu żadnego imienia, Wasza Wysokość. Czekaliśmy aż Wasza Wysokość sam to zrobi.
- Jakie ja mu mogę nadać imię, jak nawet nie wiem jakie imiona są u was używane.
- Jeżeli mogę coś zasugerować...
- No?
- Proponowałbym imię Solan.
- Solan? A dlaczego akurat to?
- To drugie imię jego ojca.
- Drugie imię Kirima? Nie wiedziałem.
- Nikt nie wie, Wasza Wysokość.
- Z wyjątkiem ciebie, Konas.
- Z wyjątkiem mnie, Wasza Wysokość - odparł medyk z uśmiechem.
- Ty naprawdę wszystko wiesz.
- Jak mówiłem, Wasza Wysokość.
- Właściwie to nawet podoba mi się to imię.
- Jeżeli Wasza Wysokość mógłby nic nie mówić...
- Że wiem, że to drugie imię Kirima? - medyk skinął głową. - Nie miałem zamiaru. Przynajmniej na razie.
W tym momencie do komnaty wszedł Kirim niosąc na ręku zawiniątko z dzieckiem.
- Wasza Wysokość... - w jego głosie można było wyczuć wzruszenie, a w oczach dostrzec łzy. Ostrożnie podał królowi zawiniątko. Akirin wziął je delikatnie jakby bał się, że zrobi mu krzywdę. Dziecko spało. Położył je na poduszkę i zapatrzył się. Na twarzy błąkał mu się dziwny uśmiech.
- Jest piękny. Nie mogę uwierzyć, że to moje dziecko - szepnął. - To takie dziwne uczucie. Coś tak niewinnego powstało z twojego ciała.
- To normalna reakcja, Wasza Wysokość - powiedział Konas.
- Boje się, że nie dam rady.
- Wszystko będzie dobrze, Wasza Wysokość. Wszyscy tu jesteśmy po to by pomóc Waszej Wysokości.
- To dobrze. Kirim...
- Tak, Wasza Wysokość? - Kirim skłonił się nisko.
- Konas powiedział że przez ten czas, kiedy byłem nieprzytomny ty opiekowałeś się dzieckiem. I że wszystko robiłeś sam, nie pozwalając służbie nawet dotknąć go.
- Zgadza się, Wasza Wysokość. Chciałem mieć pewność, że następna tronu jest bezpieczny i że niczego mu nie brakuje.
- Dobrze się spisałeś Kirim.
- Dziękuję, Wasza Wysokość - Kirim ponownie się skłonił. - Proszę o wybaczenie mojej śmiałości, Wasza Wysokość, ale jakie będzie imię następcy tronu? Chcielibyśmy odnotować w kronikach fakt jego narodzin.
- Podoba mi się imię Solan.
- Solan, Wasza Wysokość? - Akirin widział jak Kirim drgnął ze zdziwienia.
- Tak, Solan.
- Rozumiem, Wasza Wysokość. Zaraz pójdę uzupełnić wpisy w księgach. Jeżeli Wasza Wysokość pozwoli...
- Oczywiście, możesz odejść. - Kirim ukłonił się i odszedł.
Akirin położył się cały czas wpatrując w dziecko.
- Konas, powiedz mi, co będzie tam?
- Tam? - medyk nie rozumiał o co chodzi Akirinowi.
- No wiesz, w tamtym świecie.
- A, tam. Jak Wasza Wysokość mówił, po jakimś czasie zapomną.
- Pewnie myślisz, że jestem egoistą bez serca?
- Nie Wasza Wysokość, nie myślę tak. Wasza Wysokość wybrał to co mu serce dyktowało i to jest najważniejsze.
- A czy mój powrót tutaj jest już na dobre?
- Na dobre, Wasza Wysokość.
- Wiec jeżeli coś mi się stanie, to nie przeniosę się tam, tylko zginę?
- Zgadza się Wasza Wysokość.
- To dobrze - Akirin uśmiechnął się. - Nie chcę tam już nigdy wracać. Chcę zostać tutaj, z wami wszystkimi.
- Cieszę się, że Wasza Wysokość tak mówi.
Akirin położył się tak żeby móc patrzeć na dziecko.
- Myślę, że się trochę zdrzemnę.
- Dobry pomysł, Wasza Wysokość. Wasza Wysokość musi szybko wrócić do pełni sił - odparł Konas, ale Akirin już tego nie słyszał. Spał, a na jego twarzy błąkał się uśmiech. Konas ostrożnie przykrył Akirina i wyszedł z królewskiej komnaty.
Kiedy Akirin obudził się był już ranek następnego dnia. Na początku nieprzytomny, jednak szybko przypomniał sobie wszystko z poprzedniego dnia. Spojrzał na łóżko i z przerażeniem stwierdził, że nie ma dziecka. Serce podeszło mu do gardła. Zaklaskał w dłonie. Drzwi do komnaty otworzyły się i stanął w nich służący.
- Gdzie jest mój syn?
- Królewski doradca wziął następcę tronu, Wasza Wysokość. Są teraz w królewskim ogrodzie. Czy mam po niego pójść, Wasza Wysokość?
- Nie trzeba, sam pójdę. A ty przynieś mi śniadanie.
Służący ukłonił się i wyszedł. Akirin ubrał szlafrok i wyszedł do ogrodu. Już z daleka słyszał śmiech dziecka i wesoły głos Kirima. Ostrożnie podszedł bliżej. Na szczęście krzewy rosnące w ogrodzie umożliwiały mu podejście możliwie blisko bez bycia zauważonym. Stał więc i patrzył jak Kirim bawi się z dzieckiem. Widział jak dziecko wesoło śmieje się. Widział też uśmiechniętą twarz Kirima. Po raz pierwszy widział taki wyraz jego twarzy. Po raz pierwszy widział tyle szczęścia. Przez moment zrobiło mu się głupio, że nie powiedział nic Kirimowi, ale szybko otrząsnął się i odpędził od siebie te myśli. Nie może nic powiedzieć. Musi być pewny, że ten którego wybierze na swojego partnera będzie kochał go nie dlatego, że jest królem, ale dlatego, że jest sobą. Po cichu wrócił do komnaty. Na stole stało już śniadanie. Zjadł wszystko i przebrał się. Potem poszedł z powrotem do ogrodu. Tym razem już się nie krył. Kiedy Kirim zobaczył go, przyklęknął na jedno kolano i pochylił głowę.
- Proszę o wybaczenie Wasza Wysokość, że wziąłem następcę tronu, ale płakał i chciałem go uspokoić.
- W porządku Kirim. Wiem, że zależy ci na tym dziecku, więc nie zrobisz niczego co by mu zaszkodziło. A teraz daj mi go.
Kirim posłusznie oddał dziecko Akirinowi. Akirin usiadł. Kirim wstał i czekał na to co powie Akirin.
- Siadaj Kirim. Czuje się jeszcze trochę słabo i potrzebuję twojego ramienia.
Kirim posłusznie usiadł na ławce. Wtedy Akirin przysunął się do niego i oparł się kładąc głowę na jego obojczyku. Kirim ostrożnie wyciągnął rękę i objął Akirina. Czekał na reakcje króla, ale ten tylko westchnął i zamknął oczy.
- Proszę o wybaczenie Wasza Wysokość, ale uważam, że Wasza Wysokość nie powinien jeszcze wstawać z łoża.
- Zrzędzisz zupełnie jak Konas - mruknął Akirin.
- Proszę o wybaczenie Wasza Wysokość, ale dla mnie zdrowie króla jest najważniejsze.
- Nawet jeżeli nie lubisz tego króla?
- Wasza Wysokość, ja... - Kirim zamilkł nie wiedząc co powiedzieć.
- Czyżbyś zmienił o mnie zdanie, Kirim? - spytał Akirin nie zmieniając pozycji, w której siedział, a w jego głosie można było wyczuć rozbawienie.
- Proszę o wybaczenie Wasza Wysokość, jestem słabym człowiekiem z mnóstwem przywar i...
- Wiesz Kirim, każdy ma jakieś słabości i przywary. Nawet ja. Nawet Solan jak dorośnie będzie miał jakieś. Tak to już jest. Dlatego mam ciebie i pozostałych żebyście mi pomagali.
- Będę robił co w mojej mocy, Wasza Wysokość.
- Wiem. Dlatego właśnie jestem spokojny gdy Solan jest z tobą. Wiem, że zawsze będziesz przy mnie.
- Proszę o wybaczenie Wasza Wysokość, ale nie rozumiem.
- Czego nie rozumiesz, Kirim?
- Waszej Wysokości. Wasza Wysokość jest zupełnie inny niż wcześniejsi władcy.
- Może dlatego Kirim, że nie pochodzę z tego świata.
- Poza tym Wasza Wysokość w jednej chwili skazuje mnie na banicję, a w drugiej okazuje zaufanie w tak ważnej kwestii jak opieka nad następcą tronu. Proszę o wybaczenie Wasza Wysokość, ale nie potrafię tego pojąć.
- I tu mnie masz Kirim - Akirin zaśmiał się. - Ja po prostu...
W tym momencie dziecko obudziło się i zaczęło płakać. Kirim sięgnął do stojącego na ziemi koszyka i wyjął z niego butelkę. Podał ją Akirinowi.
- Wasza Wysokość, myślę, że następca tronu jest głodny.
Akirin wziął butelkę i zaczął karmić dziecko. Kirim uważnie obserwował go.
- Wasza Wysokość wydaje się być szczęśliwy.
- Oczywiście, że jestem szczęśliwy Kirim. Chociaż jest jeszcze coś co muszę zrobić. Wtedy moje szczęście będzie kompletne.
- Co to jest Wasza Wysokość? Jeżeli tylko Wasza Wysokość mi powie, zrobię wszystko żeby to się spełniło.
- Nie Kirim, to jest coś co muszę zrobić sam.
- Rozumiem, Wasza Wysokość.
W tym momencie dziecko skończyło jeść. Akirin poczekał aż mu się odbije i zaczął je kołysać do snu śpiewając kołysankę.

Zamknij oczka swe, zamknij
Śnij kolorowe sny, śnij
Ukołyszę ci do snu, ukołyszę
Gwiazdkę z nieba podam ci
Byś miał kolorowe sny
Księżyc ciepłem swym otuli cię
Wiatr oddechem ukołysze
Słońce uśmiech ci przyniesie
Byś szczęśliwie śnił
Więc śpij spokojnie, śpij

Kirim patrzył na króla jak urzeczony. Po raz pierwszy widział tak szczęśliwego człowieka. Po raz pierwszy widział tyle spokoju i łagodności na czyjejś twarzy. Nie mógł zrozumieć jak to jest możliwe. Czyżby to dziecko to sprawiło?
- Zasnął - głos Akirina przerwał rozmyślania Kirima. - Prawda, że słodki?
- To prawda, Wasza Wysokość - Kirm uśmiechnął się czule.
- Skoro zasnął, to chyba możemy się wziąć za obowiązki. Chodźmy - Akirin wstał.
- Może jednak Wasza Wysokość powinien jeszcze dzisiaj odpocząć?
- Nie mogę Kirim. Muszę czuwać nad tym krajem, prawda? Poza tym dwa miesiące byłem nieprzytomny, więc mam trochę zaległości do nadrobienia.
- To prawda, Wasza Wysokość, ale zdrowie Waszej Wysokości...
- Jest dobrze Kirim. A nawet gdyby coś się stało to będziesz przy mnie, zgadza się?
- Będę, Wasza Wysokość.
- No właśnie. Więc nie ma się czym martwić - Akirin ruszył przed siebie, a Kirim zaraz za nim.
Poszli do sali obrad, gdzie Akirin, wciąż trzymając na rękach śpiące dziecko, zapoznawał się z ostatnimi wydarzeniami jakie zaszły w kraju. Było tego dość dużo i w pewnym momencie poczuł, że ma już tego dosyć. Czuł jak głowa zaczyna go boleć, coraz bardziej, serce wali i robi się duszno.
- Kirim... - przerwał wywody Warneka, który właśnie mówił coś o rolnictwie.
- Tak, Wasza Wysokość?
- Weź dziecko - odparł Akirin słabym głosem. Ledwo Kirim zdążył zabrać dziecko z rąk Akirina, ten poczuł jak uginają się pod nim nogi i traci przytomność.








CDN