Sweet razorblade 4
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 19:33:16
Hej,hej, hej It's me again.
Ponieważ jestem leń i nie chce mi się podpisywać za każdym razem: wszystkie teksty piosenek należą do zespołu Children of Bodom.
Mam nadzieję, że ta część nie będzie o wiele gorsza od poprzednich...
Telto


In the night I crave to feel your breath
And your touch like angel of death

Nie mam pojęcia jak udało mi się w tak niezłej kondycji przebrnąć przez ten tydzień. Chyba wyszło nieźle, może nie zrobię z siebie pośmiewiska, za to weekendu boję się panicznie. No i bliższych rozmów z resztą kadry, na szczęście nigdy za nimi nie przepadałem i z wzajemnością, bo ktoś na pewno poczułby jak zalatuje ode mnie winem. Dwie butelki Egri dziennie, oto, co pomagało mi trzymać się jakoś. Dzięki nim gapiłem się bezmyślnie w przestrzeń zamiast pożądliwie na jednego z uczniów. Tylko jak długo można tak ciągnąć? Jak długo moja wątroba wytrzyma? No i co z tym przeklętym weekendem? Wtedy nawet spić się nie będę mógł, bo przecież Marta od razu zauważy. Ciekawe jak by zareagowała, gdybym teraz nagle przestał się u nich pokazywać. Jak by to zinterpretowała? Może doczekałbym się opinii homofoba. A to dobre, cha, cha, cha. Tylko, że mi wcale nie jest do śmiechu, co ja mam niby z tym wszystkim zrobić? Nigdy nie miałem zbyt wielu uprzedzeń czy zasad, jeśli chodzi o te kwestie, w sumie bardzo rzadko odmawiałem sobie przyjemności, zupełnie nie jestem przygotowany do czegoś takiego. Niech to szlag, jasny trafi, raz a porządnie!
Jeszcze ten weekend i wszystkie następne. Siedzieć tam ze świadomością, że on może jest na górze z tym blondynkiem, albo kimś innym, a nawet jak nie jest to myśli o nich.ARGH! Dość, bo zwariuję, a już dopijam drugą butelkę. Wystarczy na dziś, jeśli jutro chcę chociaż jako tako wyglądać. Niech diabli wezmą Marka i jego przeklętą wizytę. Gdyby nie on, nic bym nie wiedział, nie musiałbym też robić za doktora Freuda i wysłuchiwać niekończących się zwierzeń zagubionej trzydziestoparolatki z wyraźnym kompleksem wieku średniego.
Najgorsze jest to, że nawet nie wiem, czemu ja się tak męczę? Że mogliby mnie za to zamknąć? Zdarzało się już ryzykować, poza tym chłopak nie wygląda na takiego co by od razu miał się żalić wszystkim naokoło. Że znałem i podziwiałem jego ojca, a niech spoczywa sobie w pokoju, nic mu do tego. Nie wiem, nie wiem, nie wiem i nie rozumiem siebie. Za to wiem, że się męczę cholernie. Niech te święta już się zaczną!


***


Nic, zero. Czy tego człowieka nic nie jest w stanie ruszyć?! Fakt, może ma jakieś kłopoty bo lekko rozkojarzony, jakby przymulony chodzi ale względem mnie zmian zero. Nic. Null. Absolutnie i definitywnie nic. Aż tak bardzo masz mnie gdzieś? Każdy chyba by coś pokazał po sobie: zażenowanie, pogardę, współczucie, może trochę sympatii…tylko nie on. Co jest z nim nie w porządku??
A teraz siedzi sobie spokojnie, po drugiej stronie stołu i nawet nie zerknie. Matka, od tygodnia zresztą, bez przerwy rzuca jakieś aluzje, próbuje nawiązać do tematu, a ten nic. W sumie szkoda mi jej: chyba trzeba to jednak było załatwić nieco delikatniej, przygotować najpierw grunt i w ogóle. Tylko, że to była spontaniczna decyzja a druga taka okazja mogłaby się zbyt szybko nie powtórzyć. A teraz stresuje się, biedna, skoro odkryła wreszcie czemu jej kochany synek ma w głębokim poważaniu wszystkie rówieśniczki a na pytanie czy nie podkochuje się przypadkiem w Julce, wybuchł śmiechem. Gdyby była choć odrobinę bardziej spostrzegawcza, trochę mniej zajęta własnymi problemami, dawno by już coś zauważyła, więc chyba mógłbym uznać, że sama jest sobie winna, jednak nie potrafię i dalej czuję się podle. Niech to szlag!
- Przepraszam, nie jestem już głodny, mogę iść do siebie?
Znowu to zranione spojrzenie. Nie rozumiesz, że NIE MOGĘ siedzieć z nim przy jednym stole? Bo stanie się coś, na pewno i to w dodatku coś, czego wszyscy troje wolelibyśmy uniknąć.
- Tak, oczywiście. Dobrze się czujesz?
- Tak, po prostu nie mam apetytu.
Wlokę się po schodach jak skazaniec, z powrotem w półmrok pokoju, który nagle z azylu stał się więzieniem, lochem do którego zsyła się tych, dla których nie ma już miejsca na świecie, wśród żywych, normalnych, uprawiających seks z przedmiotami swego pożądania. Puszczam muzykę, na tyle głośno, by nie słyszeć odgłosów z dołu i idę do łazienki. Wyjmuję żyletkę i starannie dezynfekuję, nie chcemy przecież żadnych powikłań, żadnego paprania się. Podwijam rękaw i z namysłem wybieram miejsce. To w sumie dość ważne, jeśli nie chcesz oszpecić całego ramienia. Aaaaaa o to chodziło. Zaciskam szczęki, upuszczam żyletkę do umywalki i zaciskam kurczowo pięści.Przez chwilę nie ma mnie, łazienki, świata, dosłownie niczego poza czystym, fizycznym bólem. Ulga, sam nie wiem dlaczego tak mi to poprawia samopoczucie, może ci dawni lekarze, co to wszystkim na wszystko przystawiali pijawki, mieli jednak trochę racji? Dobra, teraz jeszcze raz dezynfekcja, porządny opatrunek i wyczyścić umywalkę. Wracam do pokoju i siadam na podłodze, nagle spokojny i cichy, po raz pierwszy od kilku dni mogę się po prostu wsłuchać w muzykę. Przymykam oczy i odpływam na dłuższą chwilę. Przedramię pulsuje bólem i kiedy koncentruję się na nim, żadna inna myśl nie ma do mnie dostępu.
Niestety, niezbyt długo dane mi jest cieszyć się tym błogostanem, niech to wszyscy diabli, pukanie do drzwi.

***


Nie no, nie mam pojęcia jakim cudem dałem się w to wrobić, przecież powtarzałem sobie tyle razy, że jeśli choćby cień podobnej myśli przemknie tej idiotce przez głowę, to będę się bronił kłami i pazurami, zaprę wszystkimi czterema kopytami a nie pozwolę się wyrolować. No i to tyle, jeśli idzie o ambitne plany i wielkie postanowienia. Idę po tych schodach jak na szafot, na ścięcie. Co ja mam mu niby powiedzieć? Poklepać po ramieniu i powiedzieć, nie martw się mały, nie jesteś sam, ale ubaw, no nie? A niech to. Nie chcę, za nic nie chcę tam wchodzić do jego pokoju, wypełnionego jego rzeczami, jego zapachem, gdzie będzie mógł a nawet pewnie musiał stać tak niebezpiecznie blisko. Nie chcę. Tylko, że jeśli teraz zrejteruję, to Marta nabierze podejrzeń co do mnie. I będzie mnie męczyć tymi swoimi półsłówkami, którymi Marcela już omal nie zakatowała. Tak, zauważyłem, wiem czemu wcześniej wstał od stołu. Jak pomyślę, że ona tak pewnie przez cały tydzień, strasznie mi się go żal robi, zupełnie jakby nie mogła mu dać świętego spokoju. No już, nie rozczulaj się tak, to niezdrowe dla wątroby. Przewraca się w tobie i marszczy. No już, łapa w górę i >puk, puk<.

***


Ładny, schludny pokój, trochę plakatów, dużo książek, biurko z komputerem, wieża. Słabe światło daje tylko niewielka lampka w kącie. Niech to, mogłoby być tu mniej nastrojowo, mniej przytulnie. Unosisz jedną brew i patrzysz niemal wyzywająco, doskonale wiesz dlaczego tu jestem.
- Słucham? Dziwny głos, pełen niechęci i zbolały zarazem, sprawia, że sam od razu zaczynam się czuć o wiele gorzej, chociaż przedtem sądziłem, że to już niemożliwe. Zamykam za sobą drzwi i natychmiast przyklejam się do nich. Żadnego siadania, to byłby poważny błąd taktyczny.
- Twoja mama, hmmm.Martwi się trochę. Myślę, że chciałaby z tobą porozmawiać na kilka tematów, tylko nie bardzo umie zacząć
- Umie, umie, po prostu woli się kimś wyręczyć bo nie lubi poważnych rozmów.
Bingo.
- Skoro wiesz o co jej chodzi, nie uważasz, że najlepiej byłoby po prostu z nią porozmawiać, żeby przestała się przejmować?
- Sęk w tym, że ja wcale nie chcę z nią rozmawiać. Nie mam za bardzo o czym. Jak chce zwierzeń, to trzeba było zacz trochę wcześniej, teraz sam sobie radzę ze swoimi sprawami. - Kłamca, nie radzę sobie w ogóle, ale przecież tobie się do tego nie przyznam.
Cholera i co teraz?! Przecież nie będę z niego wyciągać zwierzeń. Do diabła.
- A jednak…
- Nie ma żadnego jednak. Może jej pan powiedzieć, że owszem, dobrze zrozumiała to co zobaczyła i wystarczy. Radzę sobie bez jej zainteresowania i upierdliwych aluzji.
Boże, jaki ty jesteś śliczny, kiedy się tak wściekasz, kiedy wstajesz i podchodzisz.Zdecydowanie za blisko.
- Nie potrzebuję niczyjej pomocy, ani męskiej rady, bo założę się, że po to tu pana przysłała. Więc możecie spokojnie już dalej patrzeć na mnie z góry i traktować jak powietrze - Ops, za daleko. Zdziwienie na jego twarzy.Szlag. Nie tak powinno być. Ale teraz już jest za późno, powiedziałem piramidalną głupotę, w dodatku stoimy tak blisko…czy to tylko ja, czy faktycznie nagle zrobiło się tu strasznie gorąco? Patrzenie mu w oczy też nie było najlepszym pomysłem, teraz już po prostu nie potrafię odkleić spojrzenia... Na szczęście on chyba też.Dlaczego? Twarz nadal ma bez wyrazu ale te oczy,nie mogę się skupić na niczym, mam wrażenie jakbym odpływał, jakbym się nieźle wstawił. Krok w przód. I jeszcze jeden. Teraz muszę lekko zadrzeć głowę, żeby nie zerwać kontaktu wzrokowego. Co się dzieje?? Czemu nie rzuci jakiejś ironicznej uwagi i po prostu nie wyjdzie? Niemożliwe, żeby nie wiedział co się dzieje. Czyżby..
Nagle pełną napięcia ciszę rozdarł terkot dzwonka do drzwi. Jeremi i Marcel otrząsnęli się nagle, chłopak zrobił krok w tył, nauczyciel odwrócił wzrok.
- Marcel, do ciebie. Ze zdenerwowania w jej głosie od razu wywnioskował, że to Tomek, tylko co ten debil tu robił?? Przecież nie umawiali się ani nic, przez ostatnie parę dni w ogóle nie pokazywał się w szkole.
- Przepraszam - Fala gorąca gdy przeciskał się obok Jeremiego i już zbiegał ze schodów, gotowy zbluzgać nieproszonego gościa. Jednak nie zrobił tego. Tomek, jak zwykle miał na sobie parkę w której, będąc drobnej budowy wyglądał jak, nie przymierzając tipi, w zmarzniętej dłoni ściskał mocno sfatygowany plecak, tak zwaną kostkę. Spuścił głowę tak, że włosy zasłaniały mu niemal całą twarz, drżał z zimna.
- Właź, nie stój tak na progu.
Chłopak posłusznie wszedł do przedpokoju i zaczął rozsznurowywać glany, bardzo powoli, nadal bez słowa. To zaniepokoiło Marcela nie na żarty.
- Herbaty?
Skinienie głowy. Cholibka, co jest??
- Chodź na górę. Zignorował dziwną minę matki i kompletną obojętność Jeremiego, który najwidoczniej doszedł już do siebie.


***


- Co jest grane? Zaatakował, gdy tylko znaleźli się za zamkniętymi drzwiami.
- Przeszkadzam? Sory, mogę się zaraz wynieść.
- Nie chrzań, wiesz, że nie o to chodzi. Warknął Marcel, nastawiając wodę. Jasne, że chodziło o to, że Tomek właśnie zepsuł bardzo ważny moment, jednak to nie był najlepszy moment na mówienie mu tego.
Blondyn długo nie odpowiadał, nerwowo zaplatał wciąż zgrabiałe z zimna palce i kontemplował wzór na dywanie.
- Tomek - Marcel przestraszył się nie na żarty.
- Mam…mam prośbę. To znaczy, jasne że zrozumiem jak domówisz, po prostu, no, byłeś pierwszą osobą o której pomyślałem i..
- Wyduś to z siebie wreszcie.
-Mógłbym tu dzisiaj przenocować? Tylko dzisiaj i gdziekolwiek, choćby na dole, nie chce sprawiać kłopotu ani nic, tylko…
- Rany, jasne, znaczy muszę pogadać z matką, ale to da się zrobić. Co się stało?
- Trochę się pożarliśmy z ojcem, nie ważne. Nie chce mi się o tym gadać.
- Jasne - Marcel powtórzył nieco bezmyślnie. Podał chłopakowi kubek z herbatą.
- Masz, wskakuj pod kołdrę i rozgrzej się trochę a ja pójdę na dół, spytać. Zaraz wracam.
- Dzięki.

Uff, poszedł sobie, całe szczęście. Dobra, teraz, jak się do tego zabrać?
- Mamo- Cholera, nie wiem jak to powiedzieć. To nie, takie rzeczy powinny się dziać o wiele wolniej.
- Tak?
- Słuchaj, mam prośbę. Czy Tomek mógłby tu przenocować? Mogę mu pościelić w gościnnym, jeśli ci to przeszkadza, po prostu… - Urwałem i już nie umiałem dokończyć. Cholibka i co teraz? Milczała dość długo, pochylona nad stołem.
- Czy on ma jakieś kłopoty?- Odezwała się wreszcie. Chyba faktycznie się przejęła.
- Mówi, że pokłócił się z ojcem. Jeszcze nie wiem o co chodzi.
- Nie układa im się?
- Bo ja wiem. Nigdy o nim za wiele nie mówił. - Do diabła, Tomek nigdy o niczym za wiele nie mówił. Jak to się mogło stać, że sypiam z chłopakiem od pół roku i nie mam zielonego pojęcia o jego życiu? Ledwo wiem gdzie mieszka?
Znowu skinęła głową, jakby ta odpowiedźź w pełni ją satysfakcjonowała. Nie mam również pojęcia co się dzieje w głowie mojej własnej matki.
- Niech zostanie. Wszystko mi jedno gdzie będzie spał.
- Dzięki.
- Spytaj czy nie jest głodny.
- Jasne, dzięki mamo.

***


Zastałem go tak jak zostawiłem: z kubkiem herbaty w dłoniach, spuszczoną głową.
- Mówiłem wskakuj pod kołdrę. Albo lepiej weź gorący prysznic, a dopiero potem łóżko. Nie chcesz się przecież rozchorować.
- Nie, nie chce.
- No to już. Tu masz ręcznik, tu dres: ciepły i wygodny, niestety nie mam żadnej piżamy.
- Dzięki, jest w sam raz. Pierwszy nikły uśmiech.
- Może jesteś głodny? Mogę coś szybko zgrzać.
- Nie, nie. Dzięki.
- Na pewno?
- Tak, jasne. Może rano ale nie teraz.
Zniknął za drzwiami łazienki a ja nareszcie mogłem usiąść w spokoju i zebrać myśli. Punkt pierwszy Jeremi, pan Nieprzystępny. Co to miało znaczyć, to dzisiaj? Przecież jeszcze trochę i naprawdę bym go pocałował. I nie mógł nie zdawać sobie z tego sprawy. Czemu więc nic nie zrobił, nie zareagował? Zupełnie jakby chciał tego? Głupia nadzieja a jednak czy miał jakiś inny powód? Super, no, nie mógł przyleźć dwie minuty później???? Teraz znowu mam mentlik w głowie i nic już nie wiem na pewno, poza tym tylko, że jeszcze bardziej go chcę. A w poniedziałek w szkole chyba nie wysiedzę spokojnie. Argh!
Dobra, punkt drugi: Tomek. Czuję się paskudnie, jak kompletna świnia. Co prawda nigdy nie chciał by traktować go zbyt poważnie, nigdy nie oczekiwał, że go pokocham czy coś w tym stylu ale jednak kompletne ignorowanie go to przesada. Do licha ciężkiego, nawet nie bardzo wiem czy go lubię.
Szum wody w łazience umilkł i po chwili Tomek pojawił się z powrotem, śmieszny w tym sporo za dużym dresie, z wilgotnymi włosami oblepiającymi twarz. Odruchowo je odgarnął a mnie zatkało. Natychmiast się zreflektował ale za późno. Już byłem przy nim.
Cały prawy bok głowy miał spuchnięty i siny. Kiedy włosy zasłaniały skroń i spory kawałek policzka, zupełnie nie było tego widać, ale teraz...Zaczerwienił się, zupełnie jakby popełnił jakąś gafę, nie odezwał się tylko wskoczył do łóżka i zakopał się pod kołdrą. Po chwili podszedłem do niego, usiadłem obok.
- Nadal nie masz ochoty pogadać?
- Nie ma o czym.
- Jest.
- Nie, nie ma. Nie podniósł głowy, głos miał raczej spokojny, trochę zmęczony. - I nie ma się co nade mną użalać.
- Nie miałem takiego zamiaru. Po prostu czasem dobrze jest z kimś pogadać…
- Możemy to odłożyć do rana?
- Jasne, nie ma sprawy.
Właściwie to nawet lepiej, dość mam własnych problemów jak na jeden dzień.