Sweet razorblade 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 19:30:43
Sweet razorblade, 2

The razor caressed my flesh and my arms turned red,
I feel a vast desire
years of pain are flowing down my arms


Bed of Razords, Children of Bodom


Patrzę na ciebie i widzę jak zwykle niechęć. Pogardę? A może po prostu obojętność? Podobno znałeś mojego ojca, ale któż go nie znał? Pisałeś o nim jakąś pracę? W sumie nic dziwnego. Przez te dziesięć lat napisano o nim tyle różnych prac, książek, wspomnień, że czuję się prawie jakbym go znał. Jasne, że go pamiętam, ale tak bardzo mgliście, właściwie bardziej tęsknotę za nim niż jego obecność. Zawsze w drodze, na przedstawieniach, na przyjęciach, w pracy. Nigdy z nami. Ze mną. Z mamą. Macie do niej pretensje, że nie opłakuje go do dzisiaj, że próbuje ułożyć sobie życie. Hipokryci. Nie pochwalam sposobu w jaki to robi ale to już jej sprawa, jest w końcu dorosła nawet jeśli wcale nie dojrzała. To smutne, gdy widzisz we własnej matce dziewczynkę, zagubione, szukające opieki dziecko. Ten doktorek z wczoraj...nie pamiętam imienia, był nawet sympatyczny. Wesoły. Mógłby zostać na dłużej, na pewno dobrze by jej to zrobiło, ale on rano musiał jechać. Szkoda.
Zastanawiam się czy to dobrze, czy źle, że się pojawił. Chyba spalę się ze wstydu, zapadnę pod ziemię a język skołowacieje mi w ustach prędzej niż zdobędę się na powiedzenie tego co przecież w końcu powiedzieć muszę. Z drugiej strony to znaczy, że pojawisz się w naszym domu, może wreszcie przestaniesz być taki...okropny, złośliwy i znudzony. Myślisz, że tego nie widać? Nienawidzisz nas wcale nie za to, że wykończyliśmy nerwowo tamtego kretyna, tylko za to, że masz miękkie serce i musisz tutaj tkwić aż do wiosny. Tak przynajmniej zrozumiałem tego blondasa. Więc może jakoś złagodzimy twoją nudę? To pewnie głupie, zazdrościć własnej matce? Zwłaszcza tak prostego faktu, że jest kobietą, w dodatku dość ładną i może ci się podobać, prawda? A jednak. Wiem, jestem głupi, niepoważny, pewnie masz rację, jak z resztą zwykle.
Wczoraj chyba za bardzo się zabalowało? Ciekawe z kim, swoją drogą? Bo chyba nie pijesz do lustra, co? Chociaż, w sumie, co w tym złego? Każdy z nas ma swoje sposoby na łagodzenie bólu, prawda?
Dzwonek, nienawidzę tego, ja chyba naprawdę prędzej połknę własny język...!
- Przepraszam, panie profesorze.
- Słucham? - Nie, nie patrz tak na mnie. Wiem, że zaraz zrównasz mnie z ziemią, chociaż przecież wcale nie masz do tego prawa, to nie moja wina i, do cholery, przecież nic ci nie zrobiłem, nawet jestem uprzejmy. Ten uśmieszek BYŁ obraźliwy. Prawie jak policzek. Nikt nie potrzebuje twojej zasranej łaski! Tak trudno być po prostu uprzejmym?! Do diabła, ja to ja, ale jak będziesz się tak zachowywał przy matce, daję słowo, że zlinczuję. Uff, dobrze mieć to już za sobą, teraz przeklęty W-F i tym razem się nie wykręcę bólem żołądka. Szlag by to, musiało mnie akurat wczoraj napaść? Dobra, może nie przyczepi się do plecionki na nadgarstku, jak się nie zsunie, będzie dobrze. Nie cierpię się tłumaczyć, usprawiedliwiać. Co to kogo obchodzi, nawet jeśli od czasu do czasu się potnę? To i tak boli o wiele, wiele mniej niż...cała reszta. Tylko kto to ma niby zrozumieć? Ten ograniczony kretyn, dumny ze swoich nowych adidasów i wciąż nie mogący się nadziwić jakim cudem skończył ten AWF, w dodatku pewnie na jakiejś podrzędnej uczelni? A może taki Jarek? On jest dobry do rzucania bezczelnych tekstów na lekcjach, co przyznaję, jest niezłą rozrywką. Uwielbiam obserwować konsternację na twarzach tych idiotek. I tak każdy wie, że przynajmniej trzy czwarte z nich jest tu tylko dlatego, że daje się obracać temu staremu żółwiowi, ale przed nami koniecznie muszą udawać wielkie cnotki. Obrzydliwość.

Nareszcie własny pokój, cisza, półmrok. Tak, kiedy wracam ze szkoły już jest ciemno, to podobno sprzyja stanom depresyjnym. Faktycznie, zimą tnę się o wiele częściej, ale to wynika raczej z kwestii technicznych: zimną o wiele łatwiej ukryć blizny. Dlatego zazwyczaj zimą mam lepszy nastrój, co dziwi wszystkich dookoła, ze szkolnym psychologiem włącznie. Cóż, facet o bliznach oczywiście nie wie, więc dla niego to wielka zagadka: jakim cudem brak słońca poprawia mi nastrój. Może niedługo dojdzie do wniosku, że jestem jakimś dziwnym rodzajem wampira? Cha, cha.
W każdym razie jestem w domu. W swoim przytulnym pokoju, pełnym książek, plakatów i płyt. Włączam wierzę, dzisiaj mam nastrój na Children of Bodom, ponure wrzaski, świetne teksty, dobra muzyka, pozwalają mi się odprężyć, odlecieć na parę chwil, zanim zabiorę się za tą wredną pracę domową, którą nam zadałeś. Może to i dobrze, że tak nas gonisz, wreszcie czuję się jakbym coś robił. Innych zeszytów, po staremu nie musze nawet dotykać, ale z tobą to inna sprawa. Może to i lepiej, w jakiś sposób mi pomagasz. Gdybyś jeszcze tylko nie zrównywał mojego ego z ziemną, mógłbym być ci naprawdę wdzięczny. Ale tak pewnie jest lepiej, przynajmniej wiemy na czym stoimy i nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Kiedy czasem marzę o tym, że moglibyśmy tak normalnie, otwarcie porozmawiać robi mi się zimno ze strachu: nalewną strzeliłbym jakąś piramidalną głupotę, albo co gorsza przyznał się...nie, nie, tak naprawdę jest lepiej. Kiedy cały czas muszę uważać na to co i jak mówię, kiedy czuję dystans. Rozluźnienie potrafi być niebezpieczne. Kilka dni temu miałem przedsmak takiej nieostrożności. Niewiele brakowało a wygadałbym się temu kretynowi, Tomkowi. W sumie uroczy chłopak ale o inteligencji pierwotniaka, za to przynajmniej nie usiłuje się do mnie przykleić i nie raczy mnie tekstami o wielkiej miłości. Nie ma czegoś takiego, to tylko wymysł głupich, rozmarzonych pisarzy, którzy sami chyba nie wierzyli w to co pisali. Mdłe, hollywoodzkie brednie...to nie dla mnie. Ludzie czasem potrzebują siebie nawzajem ale to nie jest miłość, a raczej to jest właśnie jedyna prawdziwa miłość, tylko po prostu nie umiemy jej docenić, więc wymyślamy te przesłodzone brednie. Właściwie nie powinienem używać liczby mnogiej: ja przecież się pod tym nie podpisuję. A skoro nie wierzę w miłość, to dlaczego od dwóch miesięcy, w swojej głowie gadam prawie bez przerwy do najbardziej wrednego nauczyciela jakiego kiedykolwiek spotkałem? Cha, cha, dobre pytanie, ale wcale nie takie celne. Łatwo to w sumie wytłumaczyć. Zaimponowałeś mi, a jakże, no i wniosłeś powiew świeżości w to przepełnione kretynami bagienko, w którym żyję. I jest w tobie coś takiego, pociągającego, chociaż z tym wielkim nochalem i wiecznie skrzywioną twarzą nie możesz udawać amanta, to jednak masz w sobie to coś, a ja w końcu jestem nafaszerowanym hormonami osiemnastolatkiem, wszyscy dookoła nam to powtarzają. Nie można więc mieć do mnie pretensji...
Ile ty masz właściwie lat? Trzydzieści? Chyba nie więcej, a przynajmniej niewiele. To jeszcze za wcześnie na kryzys wieku średniego. A szkoda, może wtedy miałbym u ciebie szanse, podobno wtedy faceci głupieją...cholera, o czym ja gadam? Miałbym szanse, pewnie, gdybym był osiemnastolatką. Niestety. Życie bywa brutalne, na szczęście dziś mam dużo do roboty, a potem czeka na mnie jeszcze pan Sandor Marai, niesamowicie inteligentny facet. Uwielbiam jego książki, zwłaszcza Dziennik, chociaż zawsze strasznie mnie dołuje. Nie jest dobrze zbyt wcześnie i zbyt dużo czytać o starości. Ale dziś żadnego cięcia się: co za dużo to nie zdrowo, jak to się zwykło mawiać. Koniec płyty, do roboty zatem.

Obiad, którego nie można było uniknąć. Niestety czy na szczęście? Było w sumie miło, jak to ładnie z twojej strony, że zauważyłeś, że wziąłem się do roboty. I, że doceniasz moją inteligencję, doprawdy. Mogłeś być tylko trochę bardziej przyjacielski, bez tej rezerwy. Chociaż może to i dobrze, dzięki temu nie nocujesz tu dzisiaj, dzięki czemu ja nie szaleję z zazdrości. Chociaż z drugiej strony to dziwne, przecież chyba jesteś sam odkąd tu przyjechałeś. Na pewno, inaczej cała szkoła już by gadała o tym z kim, kiedy, gdzie się spotykasz i dodatku co razem robicie. A więc nie masz żadnej "dziewczyny"...może jesteś impotentem? To by tłumaczyło tą zgryźliwość. A może...nie, dość myślenia o bzdurach, raczej niemożliwe. Chybaby wiedział. Jakoś wyczuł? Czy to faktycznie widać. W sumie skoro po mnie nie...Cholera, mogłeś jednak zostać na noc. Byłbym chory z zazdrości i pewnie nie mógłbym zasnąć całą noc ale przynajmniej nie leżałbym tu teraz i nie snuł jakichś chorych, idiotycznych domysłów, opartych wyłącznie na fakcie, że nie przespałeś się z moją matką. Może po prostu starasz się być dżentelmenem? Albo nie jest w twoim typie...do diabła, ostatnimi czasy przybyło mi strasznie dużo pytań.
I feel the fire burning in my heart, I see it sparkling in your eyes
The blaze you're feeding more and more
O, do diabła. A niech mnie. Cholera. Jasna w dodatku. I sam już nie wiem co jeszcze mógłbym powiedzieć, co pozwoliłoby mi ochłonąć. Zimny prysznic powinien pomóc, ale jakoś wcale nie chce mi się stawać i pozwalać, żeby zimna woda wypłukała z mojego ciała, albo i z umysłu, wspomnienie....
To było tak przerażająco rzeczywiste, tak boleśnie cudowne. Bardzo ciemne pomieszczenie, tylko kilka wątłych płomyków świec rozpraszających mrok. W tym skąpym świetle najpierw twoja twarz, nachylona tak nisko nad moją, że mogłem poczuć na policzkach muśnięcie twoich włosów. Ten pełen irytacji gest, którym odgarniasz je do tyłu...jakim cudem mógł mieć w sobie aż tyle seksu?! I pocałunek, w dziwny sposób jednocześnie szorstki i delikatny, oszałamiający i cudowny. Poddaję się twoim wargom i niepewnie wyciągam dłonie, by po raz pierwszy dotknąć nagich, cudownie gładkich ramion. Drżysz lekko, najwidoczniej ci się to podoba. Przesuwasz wargi na moją szyję, o tak, cudownie!, zaciskam spazmatycznie dłonie na twoich ramionach i czuję jak wargi układając ci się w ten tak dobrze znany uśmieszek. Tyle tylko, że teraz jest mi wszystko jedno. Proszę bardzo, czuj się lepszy, bardziej doświadczony, ty dyktujesz warunki. Mi już jest wszystko jedno, chcę się tylko zatracić w tym cudownym, oszałamiającym uczuciu, gdy twoje zręczne dłonie wędrują powoli, lecz konsekwentnie w dół mojej klatki piersiowej i gdy przytulam się do twojej szyi, czuję twój niepowtarzalny, cudownie podniecający zapach.
Normalnie powinienem czuć opory, w końcu nigdy nie byłem "pod spodem", właściwie nie powinienem nawet wiedzieć jak to jest a jednak tu, we śnie...po prostu w pewnym momencie wchodzisz we mnie a ja wyginam się w tył, krzyczę głośno twoje imię. Wszystko wydaje się takie naturalne i oczywiste, gdy poruszamy się razem w tym samym rytmie, opieramy nasze czoła o siebie, nasze usta są tak blisko siebie, że niemal się dotykają, czujemy swoje przyspieszone oddechy. Przyspieszamy, wcale nie chcę, żeby to się zbyt szybko skończyło, ale tak trudno jest się powstrzymać przed sięganiem po "jeszcze trochę więcej". W końcu dochodzimy, razem oczywiście, krzycząc i opadamy na wilgotne prześcieradło, spoceni i drżący jeszcze z rozkoszy. I właśnie wtedy się budzę. Sam. We własnym łóżku, w ciemnym pokoju. I mam tylko nadzieję, że moje serce jeszcze kiedyś się uspokoi. I że jutro nie zaczerwienię się jak ostatni idiota na twój widok. I że nie krzyczałem przez sen, bo mama chybaby zawału dostała, a tego jej przecież nie życzę. Uch...życie nie jest łatwe.