Lux in tenebris 7
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 13:04:54
De integro


Życie toczyło się swoim trybem. W Argento wszystko powoli się uspokoiło; ostatecznie skoro on sam postanowił żadnych pretensji już do niego nie mieć, to nie było podstaw do tego, żeby mieli je inni. A to, co stało się z tym wszystkim, co mu powierzono... Temu w zasadzie nikt się nie sprzeciwiał. Argento pokochało go na tyle, że dla jego uratowania przyjęto by tu bez szemrania znacznie większe straty, pomijając już to, że przy tutejszym "skrajnym" humanitaryzmie zaakceptowano je by w takim przypadku, nawet gdyby chodziło o wroga.
Zresztą to mimo wszystko była jego własność, miał prawo ją sprzedać - nawet Garenowi. Nissyen patrzył na to trochę inaczej, bo to jednak nie była taka zwyczajna własność, to było prawie tak samo, jak dawniej z arystokracją, własność-władza, coś, co powinno być przede wszystkim odpowiedzialnością. Ostatecznie to nie był jakiś tam majątek, tylko większa część całej prowincji, która teraz właściwie należała do wszystkich, tak jak wszystkich był cały kraj, niezależnie od tego, kto, jaką jego część posiadał jako swoją własność.
Ale inni... Ludzie w Argento traktowali to chyba trochę jak zadośćuczynienie. Jak spłatę swego długu wobec niego, wobec wszystkiego, czym tu był... Oni chyba naprawdę czuli się wobec niego nieco winni. Nie mieliby śmiałości zrobić czegokolwiek przeciw niemu... i wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że teraz już nikt poza nim nie byłby w stanie tego jakoś uratować, poprowadzić spraw tak, żeby odzyskać Argento i naprawić to, co zniszczył. Nie miało sensu odbierać mu władzy; nadal będąc wodzem, zwiększał swoje szanse w Helmand i możliwość sukcesu. Zresztą tego sukcesu wszyscy byli pewni. Wszyscy poza nim. Widział szanse, ale pewny nie był. Dlatego on to traktował inaczej, trochę jak karę, jak wygnanie. Powrót do Argento i do roli rzeczywistego przywódcy - bo rzecz jasna z powodu wyjazdu, który mógł potrwać nawet lata, musiał przekazać Aveście wszelkie pełnomocnictwa do załatwiania spraw w Argento - był kwestią tego, czy zdoła to wszystko naprawić.
Wyjechali cicho, ale wśród spokoju, chyba wszyscy wierzyli, że wrócą i to nawet szybciej niż uważał Nissyen. Sam był trochę sceptyczny, byli ze sobą dość blisko, by ta jego buzująca podskórnie nieodparta moc nie obezwładniała go aż tak, jak innych ludzi i by spojrzeć na to bardziej chłodno. Rozmawiali o tym wiele razy, rozumiał jak trudne to będzie, jak wiele wymaga wysiłku... To mogło potrwać bardzo długo... Bardzo... ale udać się musiało, musieli odzyskać dom i pokonać tego drania, nie miał prawa tak łatwo z nimi wygrać. I przeliczył się, jeśli sądził, że tak ich tym wszystkim skłóci, że sparaliżuje ich zdolność działania. Może i był sprytny, ale nie miał pojęcia, na czym polegają uczucia i ile dają siły.
Wygrają z nim. Kiedyś na pewno.
Pożegnali się trochę smutno, ale bez jakiegoś strasznego przygnębienia, może poza malutkim Mine, dla którego takie odległości w czasie były przerażającą abstrakcją, pobudzającą do łkania, więc musieli mu "obieciuwać i obieciuwać", że to będzie tak krótko, jak się tylko da.
Sam chciałby też mu marudzić o taką obietnicę, bo choć zgrywał przed nim odważnego i zupełnie spokojnego, to tak długi pobyt w Helmand jednak go nieco przerażał. Pamiętał, jak przyjemnie było ostatnio... A tym razem nie zamierzał przecież ukrywać się w pokoju - co zresztą przez tak długi czas byłoby wręcz nie do wytrzymania - tym razem chciał mu pomagać.
Przyjechali wczesnym świtem i nikt ich na razie nie widział, ale teraz już na pewno wiedzieli, bo Nissi poszedł do nich zaraz po śniadaniu, które mieli jeszcze z drogi... Ale obiad powinien mu już zrobić w kuchni, a tam wpadnie na Alteę i pewnie jeszcze parę osób. Miło nie będzie. Na to liczyć nie mógł. Cóż, trudno, będzie okazja się przyzwyczaić. Zresztą... mógł spróbować poprosić Karina o pomoc, trzymać się go choć na początku... Przy nim nikt by się aż tak go nie czepiał, nic by mu też nie groziło od tamtych upartych band. Karin zgodziłby się na pewno, tyle że... tyle że to mogłoby być dla niego niedogodne. Chociaż z drugiej strony dzieciakiem mógłby się zajmować i będąc z nim, Ashi go przecież lubił. A Sheat na pewno nie miał dla niego aż tak dużo czasu, żeby Karin nie miał chwili na to, by trochę pobyć z nim, a chyba... a ostatnio wyglądało na to, że jego towarzystwo już mu nie przeszkadza, nawet się przecież cieszył... Ostatecznie na początku byli przyjaciółmi... Nie, nie będzie mu chyba przeszkadzać, jeśli mu trochę tak pomoże...
Było dawno po południu, w Helmand już raczej było po obiedzie, ale Nissyen wolał jeść jeszcze później, więc miał trochę czasu do tej przerażającej wyprawy w kierunku kuchni... Może do tego czasu Karin dowie się, że przyjechał i sam przyjdzie do niego? Zwłaszcza tego pierwszego dnia chciałby, żeby wszystko poszło bezboleśnie...
Drzwi trzasnęły tym dobrze znanym dźwiękiem "Nissi wrócił", więc wyszedł z sypialni, idąc do niego szybko, a on od razu na wstępie chwycił go ze śmiechem w pasie i podrzucił nieco do góry, przytrzymując tak przy sobie.
- Mmm... Ile ja godzin mojej myszeńki nie widziałem... - potarł swoim nosem o jego.
- Uspokój się i powiedz, jak ci poszło - uśmiechnął się do niego.
- Cóż... Ciężko się to zapowiada... - westchnął. - Za bardzo na razie nie ruszę z miejsca, Sheat gdzieś się wybrał z tym twoim przyjacielem, nie wiadomo kiedy wrócą... A bez jego zgody mnie do wielu rzeczy tak od ręki nie dopuszczą... No trudno, zacznę od najgorszego i przekopię wszystkie papierki ogólnodostępne, szukając jakichś luk... Zobaczymy, jak pójdzie.
- I tak najlepiej od tego zacząć... Pomogę ci, jeśli tylko dasz... - przechylił głowę. - A... dokąd pojechali?
- Nie wiem, nie pytałem. A co?
- Nic, tylko... Wiesz, myślałem, że może Karin trochę by mi pomógł na początku... ale daj spokój... Nie patrz tak, poradzę sobie i bez tego. Nie martw się.
- Na pewno? - spytał ostrożnie.
- Na pewno, kochanie - uśmiechnął się przymilnie. - Nie popadaj w czarną rozpacz w powodu takich błahostek. Lubię, jak się mną przejmujesz, ale bez przesady. Nikt mnie nie zje, nie boję się. A potem Karin wróci i jak trochę się z nim poafiszuję, to może się odczepią - pocałował go głośno w policzek. - Nie martw się, nie... Będzie dobrze, zobaczysz... No, to ja polecę teraz do kuchni i zabiorę się za obiad.
- Może... ja pójdę z tobą?
- Nie wygłupiaj się - dmuchnął mu we włosy. - Idź lepiej i przygotuj sobie już wszystko... Ja sobie poradzę, o tej porze pewnie nikogo już w kuchni nie ma, w Helmand jedzą obiad sporo wcześniej, niż ty lubisz. No, puść.
Westchnął i postawił go na ziemi, całując delikatnie jeszcze raz. Avae uśmiechnął się i skinął mu lekko dłonią, znikając zaraz za drzwiami.
Natychmiast po tym, jak je zamknął, oparł się o nie plecami i wziął głęboki wdech. Był w nieco mniej radosnym nastroju, kiedy już naprawdę musiał się z tym wszystkim zmierzyć... Ale co tam, wystarczyło iść ostrożnie, nie było powiedziane, że musi na kogokolwiek wpaść w tej plątaninie pokoi i schodów. To przecież była część gościnna, a kuchnia była zaraz obok niej. Na nikogo z Helmand wcale wpaść nie musiał... Wystarczy sprawdzać ostrożnie pokoje i w razie czego wybierać inną drogę. Wszystko.
Ruszył powoli, czując się jak ktoś w rodzaju włamywacza, ale na szczęście istotnie wszędzie było pusto, wszyscy przyjezdni odpoczywali teraz pewnie w swoich pokojach i po przechodnich salonikach nikt się nie pałętał, nawet helmandzka obsługa. Nie licząc jednego wycofania się po cichu z pokoiku, gdzie zaszyła się jakaś parka, której nawet nie rozpoznał i nadłożenia z tej przyczyny drogi, dotarł do kuchni właściwie bezboleśnie. Niestety tu jego szczęście się skończyło, bo nadal sprzątała tam Altea, w dodatku poirytowana. Odwróciła się akurat, kiedy wchodził i od razu zmierzyła go gniewnym wzrokiem.
- Czego tu znowu szukasz? - spytała wrogo.
- A czego ja mogę szukać w kuchni? - mruknął mimo wszystko. Zmarszczyła brwi i podeszła, zmuszając go, by wycofał się za próg.
- Zła godzina, spóźniłeś się - powiedziała chłodno, wyciągając klucz i odwracając się, by zamknąć drzwi. Spojrzał na nią niepewnie, nie rozumiejąc, o co chodzi.
- Altea.... Ja muszę mu przecież... - szepnął.
- Nie wiem, co musisz. Kuchnia zamknięta - obejrzała się na niego przez ramię. Udawała spokój, ale była wściekła, nie radziła sobie z zamkiem w tej hamowanej irytacji.
- Ja wiem, przecież... przecież ja nie proszę, żebyś ty... ja sam chciałem... - dotknął jej ramienia. - Jemu jest wygodniej jeść o tej porze.
- Nie będziesz mi się w środku wałęsał - burknęła, odpychając jego dłoń. - Jak twój pan chce jadać, to niech cię przysyła o właściwej porze - trzasnęła opornymi drzwiami i zamknęła je wreszcie na klucz, odchodząc szybko. Avae zagryzł wargę i usiadł pod ścianą, kryjąc twarz w ramionach. Trwał tak dłuższą chwilę nieruchomo, walcząc z niespokojnym oddechem.
- Głupku... - szepnął do siebie łagodnie. - Nie rycz tylko zaraz o byle zgrzyt... Wyżyła się, na kimś musiała... Nie łam się, gamoniu, tylko pomyśl, co zrobić... przecież nie będziemy mu zawracać głowy takimi durnotkami i wszystkiego utrudniać...
Zacisnął mocno powieki, biorąc jeszcze głęboki wdech i uspokoił się zupełnie, a niedługo potem wyprostował się, uśmiechając pod nosem.
- Taka mądra jesteś, rybeńko? Ja też.


Ardee westchnął cicho, brutalnie wyszarpnięty ze snu, na który tak życzliwie zezwolono mu w celu wypoczęcia po długiej podróży, i zaciągnięty do kuchni przez zaaferowaną żonę i podekscytowaną aż do radosnego popiskiwania córeczkę. Na miejscu, jak to ujęła Inapan, "zbrodni", został usadowiony przy stole i przekupiony ciastem podanym przez skupioną chmurnie Ranon, która lekko go zawsze niepokoiła, najbardziej z całego z założenia antagonistycznego światka przyjaciółek drogiej małżonki.
Przekupić się wstępnie pozwolił, mimo kompletnej nieznajomości zagadnienia, acz z nieznaczną obawą i zarysowującą się roboczo nieufnością przyglądał się kątem oka zaabsorbowanym czymś niezwykle rozlicznym niewiastom, które częściowo obsiadły okolice udzielonego mu stolika, częściowo kręciły się w okolicy, a częściowo symulowały niewinne zajmowanie się swoją pracą, przy czym starsze i bardziej wprawione w oszustwach, jak Altea, istotnie "coś" robiły, natomiast młodsze i bardziej popędliwe po prostu przestawiały garnki bądź talerze z miejsca na miejsce, pod publiczkę i zgoła bezproduktywnie.
O coś im chodziło. To nie ulegało wątpliwości. Już ciasto było znaczące.
A uśmiechająca się do niego Ranon sugerowała, że musiało dojść do co najmniej średnich rozmiarów kataklizmu.
- Inapan... - spojrzał podejrzliwie. - Co się dzieje?
- Nic, dlaczego? - posłała mu spojrzenie tak niewinne, że przygotował się na najgorsze.
- Inapan...
- No cóż... - uśmiechnęła się promiennie. - Wszyscy wiemy, kochanie, jaki jesteś inteligentny, wykształcony, twórczy, błyskotliwy, konsekwentny, bywały w świecie...
- Nie no, może wystarczy... - zaczął nieco podbudowany
- Nie przerywaj mi - groźnie osadziła go na miejscu żona, niemal w tej samej chwili ponownie rozpływając się w uśmiechu. - Umiesz sobie poradzić w każdej sytuacji, zawsze wiesz, jak postąpić, masz taką nieziemską intuicję dyplomaty, długoletnie doświadczenie...
- Dopiero...
- Cicho - przerwała mu ostro, natychmiast delikatnie go głaszcząc po dłoni. - Otóż, kochanie, doszłyśmy do wniosku, że tylko ty jesteś w stanie rozwiązać pewien nurtujący nas problem... Pomożesz, skarbie? - szepnęła czule.
- Oczywiście, że pomogę, ale o co chodzi?
- Posłuchaj... Tydzień temu Altea zabroniła Avae wchodzić do kuchni, bo chciał robić coś sam i o takiej porze, kiedy jej tam nie ma. Ten jego Nissyen jakoś tak dziwnie jada. No i kuchnia jest zamknięta na klucz... A Avae i tak mu te posiłki robi!
- Kobiety... - jęknął. - I to jest ten problem? Niech sobie robi, to przecież jego praca! Czemuż wy się do tego wtrącacie, wścibskie niewiasty? Miejcie litość nade mną...
- Matko, jak w tobie nie ma ani odrobinę ciekawości... - zirytowała się Inapan. - No zastanów się, gdzie on to robi? Z czego? Przecież to jest... tajemnicze.
- Taak... Jak tytuł powieści Sivy Ajjere... hm... "Tajemnica siedmiu obiadów"... Dramatyczne, doprawdy...
- Ardee... - spojrzała złowieszczo.
- Czekaj, czekaj... Avae to demon, tak? No to wszystko jasne, używa diabelskich mocy - skinął poważnie głową.
- Przestaniesz się z nas nabijać? - zmrużyła oczy Inapan.
- A... mam inne wyjście? - spytał ostrożnie.
- Masz, kochanie, tylko jedno wyjście - dowiedzieć się prawdy. Ale to już.
- W tej chwili? W tej chwili niby jak? Avae siedzi u nich w pokoju. Z własnej woli się nie przyzna i wcale mu się nie dziwię. Jędze z was.
- Nie truj... - machnęła ręką. - Mnie to głównie bawi. Altea i dziewczyny są trochę cięte... ale im przejdzie.
- Nie obiecuj za mnie - mruknęła kobieta, poprawiając ogień w palenisku.
- Przejdzie ci, przejdzie, bo już ci z całej tej afery przechodzi - powiedziała protekcjonalnie. - No Ardee... Dowiedz się, gdzie on to robi. Nie chodzi do nikogo, bo nikt by go przede wszystkim nie wpuścił. Znika w lesie. No przecież tam nie da rady nic zrobić? Ognia nie ma, nie wspominając o jakichkolwiek produktach. To jest jedna wielka tajemnica. Chcę wiedzieć!
- Ciem! - potwierdziła Zilla, gramoląc się mu na kolana.
- Yhm... Widzę, że nie dajecie mi możliwości wyboru...
- Żebyś wiedział, kochanie, żebyś wiedział...


Pośpiesznie ustawił wszystko na tacy i umocował ją na sznurkach, bo właściwie już powinien być z tą kolacją u drzwi. W tej ich kuchni wszystko szło wolniej niż w domu i trochę zajęło, zanim się do niej przyzwyczaił. Rozkład wszystkiego był całkiem inny, mniej poręczny, a w dodatku nie było żadnych z tych cywilizacyjnych udogodnień, które tak na początku przeraziły go w Argento...
Szło mu wprawdzie już sprawniej niż przed tygodniem, ale przyszedł trochę za późno, bo sporo czasu zmitrężył na wymknięcie się Ardee, który wprost się uwziął, żeby dziś z nim bez przerwy rozmawiać i ciągle kręcił się gdzieś w pobliżu... Bał się już, że nigdy go nie zgubi, na szczęście Nissi jadł kolację dawno po zmroku i jakoś zdołał przedostać się tu dzięki ciemnościom...
Nie no, żeby ze zwykłym jedzeniem odstawiać taką kontrabandę, to już przechodziło ludzkie pojęcie. Mógł podchodzić do tego i pod tym kątem, że tego rodzaju rozrywki przynajmniej nie pozwalały się nudzić... ale mimo wszystko wolałby, żeby było normalnie. Co to komu szkodziło, że chciał korzystać z kuchni w innych porach? Tak potrzebował. W Helmand śniadanie jedzono dwie godziny później niż w Argento, drugiego śniadania nie jedzono wcale, obiad jedzono pięć godzin wcześniej, kolację trzy godziny wcześniej... Może to i nie był problem natury głęboko egzystencjalnej, ale każdy woli jeść wtedy, kiedy się przyzwyczaił. Nissi był głodny niemal zaraz po wstaniu, potem zanim oni tu jedli obiad, ich obiadu nie był w stanie w całości zjeść tak wcześnie, nie wspominając o kolacji. Może i mógłby się przestawić, ale po co do cholery miał to robić? Tak wolał i miał prawo.
Altea trochę chyba przesadzała. Nie cierpiała go i nic dziwnego, ale to on jej podpadł, nie Nissyen, a utrudniając mu pracę, działała i na jego szkodę. Na szczęście był dość bystry, by sobie poradzić i nie dokładać mu zmartwień. Wściekłby się, że tak go potraktowali, a lepiej było, żeby nie wpadał w konflikty z mieszkańcami Helmand... Znalazł sposób, żeby dostać się do kuchni... i mimo to wciąż z tą samą naiwną nadzieją, że może już jej się ta zabawa znudziła, sprawdzał drzwi codziennie. Zawsze były zamknięte. Zastanawiał się tylko, jak długo ta przepychanka może trwać...
Widziała przecież, że i tak sobie radzi... Mogłaby wiedzieć, kiedy należy się poddać...
Westchnął cicho, ostrożnie spuszczając tacę na dół i sam też przecisnął się przez dziurę, starannie zastawiając z powrotem przejście i zeskakując na dół. Skamieniał na chwilę ze strachu, kiedy zamiast na ziemię, wpadł w męskie ramiona.
- Mam cię! - usłyszał roześmiany głos Ardee.
- A... Ardee... - wyjąkał.
- Myślałeś, że mnie zgubiłeś, co? Nie tak łatwo ze mną, przyjacielu... - roześmiał się, obracając go do siebie. - Wygląda mi na to, że tajemnica się wydała.
- Niestety... - westchnął z rezygnacją.
- Niczym się nie martw i chodź ze mną... - z uśmiechem poprowadził za sobą nieco apatycznie niezadowolonego chłopaka, którego apatia przerodziła się w lekkie zdenerwowanie, kiedy dotarli do kuchennych drzwi.
- Ardee...
- Nie martw się - pchnął drzwi, wprowadzając go do środka. - Poczekaj, proszę...
- Ale Ardee...
- Poczekaj.
Westchnął, stawiając tacę na stole, po czym lekko oparł się o niego plecami, czekając w nieco przygnębionym milczeniu. Nadspodziewanie szybko wrócił Ardee, zgodnie z jego najczarniejszymi wizjami z całym stadkiem rozgorączkowanych niewiast, które od progu wbiły w niego zaintrygowane spojrzenia... zaintrygowane?!
- Ardee... - odezwał się niepewnie. - Można wiedzieć, po co mnie tu przyprowadziłeś? Muszę iść - powiedział zdenerwowany.
- Spokojnie Avae, nie spiesz się tak - z powagą wykonał uspokajający gest. - Jakbyś nie wiedział, to od tygodnia wszyscy żyją tylko tym, w jaki sposób udaje ci się robić te posiłki.
- A nie macie większych zmartwień? - burknął.
- Poczekaj, poczekaj... - zmierzwił mu lekko włosy. - Kobiety to ciekawskie stworzenia i trzeba im od czasu do czasu sprawić taką przyjemność, żeby były dla ciebie miłe.
- Już to widzę... - mruknął ponuro.
- Nie martw się, będzie dobrze... A teraz chwila dla dam. Mam tylko jedno, ale za to zasadnicze pytanie: Dlaczego uważacie, że on nie robił tego zwyczajnie - w kuchni?
- Bo drzwi zostawiłam zamknięte, a nie ma możliwości, żeby dostać się tu inaczej - wzruszyła ramionami Altea.
- Jesteś pewna? - spytał z tajemniczym uśmiechem.
- Och, Ardee, jeśli nic nie ustaliłeś, to nie zawracaj nam głowy - zniecierpliwiła się Inapan. - Głupie pytanie.
- Czyżby... najdroższa? - zmrużył lekko powieki, stanowczo podchodząc do lady pod oknem, odginając jej osłonę i demonstrując kawałek ściany.
- No i? - spojrzała na niego z politowaniem. Ardee uśmiechnął się, przyklękając i najspokojniej w świecie biorąc do ręki całkiem spory kawałek ściany, po czym odwracając go bokiem, który okazał się nadspodziewanie wąski. - Tektura, moje drogie... Farbowana na kolor ściany tektura. Pewnie dawne okienko do wydawania żywności albo coś takiego. Z tamtej strony jest taka sama zamazana na biało - oszacował wzrokiem otwór i z rozbawieniem spojrzał na Avae. - Tylko taka zwinna, mała mysza mogła się tędy przecisnąć, ale nie ulega wątpliwości, że do kuchni jednak MOŻNA się dostać - powiedział, złośliwie zerkając na żonę.
- Ale czemu... - zaczerwieniła się Inapan. - Nikt w ogrodzie nie widział...
- Bo tam na dole jest pełno chaszczy i zaniedbany sad niskopiennych jabłoni - przerwał jej z uśmiechem. - Jak widzicie, zjawisko jest całkowicie normalne, choć wymaga nieco inwencji i starania. Hm, tu nam upada koncepcja demona, gdyby nim był, załatwiłby to w mniej forsowny sposób - dodał wrednie, obrywając od gryzącej już ze śmiechu wargi Inapan.
- Nawet ja nie wiedziałam, że to tu jest... - burknęła Altea, nieufnie patrząc na nastroszonego wciąż trochę Avae.
- To dziura stara jak świat - wzruszył ramionami, biorąc tacę. - A samotne dzieci bawią się dziwnie... Przepraszam, ale naprawdę muszę iść. I tak się już spóźniłem - wyszeptał, odwracając się na pięcie i wychodząc pośpiesznie, by nikt go już nie zdążył zatrzymać. Poszedł na górę tak szybko, jak tylko to było możliwe bez szkody dla niesionej kolacji i odszukał go w gabinetowym pokoju, sprawnie zabierając mu sprzed nosa dokumenty i stawiając na ich miejscu tacę.
- Co tak późno? - mruknął Nissyen. - Głodny jestem.
- Nie marudź - westchnął, siadając mu na kolanach. - Ciężki dzień za mną...
- Diabełek ma zmartwienie? - pogłaskał go delikatnie po policzku.
- Nic takiego, nie przejmuj się. Jakoś sobie radzę, prawda? - spytał z uśmiechem.
- Świetnie sobie radzisz, sikoreczko, jak nikt.
- Dobrze, dobrze... - połaskotał go z przekorną miną.
- Nie podlega to żadnej wątpliwości... - mruknął niewyraźnie, sięgając po herbatę. - Na coś takiego, jak ty mi zawsze przyniesiesz, to warto czekać i rok... Ale jutro, kotuś, postaraj się śniadanie przynieść nawet trochę szybciej, dobrze? Muszę wcześnie wyjść.
- Dobrze, Nissi... - szepnął, opierając głowę na jego barku, a potem westchnął cicho i przytulił się do niego. Dobrze było go mieć i miło było czuć się pomocnym, zwłaszcza że on to zawsze doceniał. Dla niego przyjemnie było się starać... Nie miał tylko pojęcia, jakim cudem teraz dostarczy mu to śniadanie.
Ale następnego dnia drzwi kuchni były otwarte.


Zawieszenie broni trwało już dwa dni, choć nikt nie użył słowa wyjaśnienia. Nie było na co narzekać... Wolał to bez kłopotów niż potoki wyjaśnień - z kłopotami. Teraz przynajmniej mógł wszystko robić bez dodatkowych utrudnień i komplikacji, a to znaczyło, że miał więcej czasu, żeby mu w czymś czasem pomóc i też po prostu dla siebie... Dla Nissyena to była ciężka praca i wygnanie, a dla niego właściwie coś w rodzaju przerwy. Tęsknił za domem, ale znał go i wiedział, że wrócą... Teraz po prostu mógł trochę odpoczywać, lenić się wręcz nieprzyzwoicie. Bo co to było właściwie to przygotowywanie posiłków i utrzymywanie w czystości ledwie kilku pokoi, nawet jeśli doliczyć i to pomaganie mu w przeglądaniu jakichś rzeczy lub szukanie jakiejś informacji? W domu miał pięć razy więcej zajęć, nawet gdy pomagała mu służba. Fakt, że wszystko też zależało od sezonu czy innych okoliczności i zdarzały się całe tygodnie, kiedy prawie nic do roboty nie miał... ale to teraz po prostu będzie dłuższą przerwą. Na razie nie zapuszczał się nigdzie, jeśli nie musiał i tylko czytał lub uczył się starego narzecza gór Argento, do czego specjalnie zabrał sobie książki z domu. To był wręcz wstyd, że do tej pory się go jeszcze nie nauczył... No to teraz miał okazję.
A kiedy wróci Karin... to będzie mógł spokojnie gdzieś się ruszyć, jak nie będzie zbytnio potrzebny to może i wybrać się gdzieś na Ninthel. Mały Ashi na pewno by chciał, więc Karin się zgodzi. Z nimi będzie w porządku...
Zatrzymał się pod drzwiami kuchni, słysząc dobiegający stamtąd hałas. Było bardzo wcześnie, co one wszystkie tam robiły? Ech, konfrontacja świtem i w dodatku na czczo... Co tam, nie wypadało się wycofywać, zwłaszcza, że istniało ostatecznie owo zawieszenie broni...
Nacisnął powoli klamkę i wszedł ostrożnie. W kuchni panował rejwach na całego. Lai i Inapan w upapranych owocami, czekoladą i innymi bliżej nieidentyfikowalnymi rzeczami sukienkach uwijały się przy bocznej ladzie zasypanej różnymi słodkimi preliminariami, Delin i Sandia płukały, myły i otrzepywały wszystko, co im tylko podsunięto, Ranon z Othi zaciekle i wojowniczo siekały warzywa, Erin, Saithi i Mea biegały wszędzie w charakterze doręczycielek, trzymaczek, mieszaczek i wszelkich innych funkcji, Safira w swój spokojny i niepasujący dziś wręcz rażąco do ogólnej atmosfery sposób przygotowywała na ladzie pod oknem przystawki, a Altea, Althi i Kailen zajmowały się przy środkowym stole mięsem. Dzikimi ilościami.
- Eciae... - Inapan wymruczała coś w rodzaju przywitania, przebiegając obok niego z ustami wypełnionymi zabójczą mieszanką próbek i zagłębiając się w szafce z formami do ciast.
- No i jeszcze i ty! - wykrzyknęła na jego widok Altea. - Nie możesz gdzie indziej sobie tego zrobić? Sam widzisz, co się tu wyprawia.
- Co się dzieje? - mruknął pytająco, nie mając wielkiej nadziei na odpowiedź.
- Słońce, bankiet na trzysta dusz... - westchnęła przebiegająca Inapan, smarując jednocześnie tłuszczem tortownicę i rzucając ją do Lai. - Zwariować można, a to oczywiście zasługa mojego nieocenionego mężusia, który rzecz jasna po prostu MUSI akurat dziś podjąć wszystkich zagranicznych podrzutków, uprzedzając nas ledwie wczoraj wieczorem. On sobie chyba wyobraża, że to Cascavel. Tu nie ma pięćdziesięcioosobowej obsługi kuchni.
- Pomóc wam? - spytał ściszonym głosem. Spojrzały na niego natychmiast, aż poczuł się nieswojo. - On chyba tak szybko dziś nie wstanie... Mogę potem mu zrobić śniadanie... Zresztą to moment, a potem... - urwał niepewnie, unikając ich wzroku, ale wtedy nagle zerwała się Inapan, lekko klepiąc go w ramię.
- No już myślałam, że nie zaproponujesz, wiesz? Nieładnie tak, my od rana gonimy własny ogon, a ty się obijasz, zamiast brać się do roboty.
- Mnie nie... - zaczęła Altea, ale urwała pod spojrzeniem Inapan. - No dobrze... - mruknęła. - Zrób jakieś nadzienie do indyka - odwróciła się, zamierzając wrócić do pracy.
- Jakie? - zadał to na pozór niewinne pytanie profilaktycznie z nieznaczną nieśmiałością. Czuł się jak szpieg na terenie wroga.
- A bo ja wiem, jakie ty umiesz? - wzruszyła ramionami.
- Kilkadziesiąt... - powiedział, blednąc mimowolnie pod ciężkimi spojrzeniami. - Co? - spytał niepewnie.
- Zrób najlepsze - burknęła Inapan, po czym wszystkie niewiasty ostentacyjnie wróciły do swoich zajęć. Zamrugał powiekami jak na siebie średnio inteligentnie, ale wzruszył ramionami, zabierając się do pracy. To nie było trudne i robiło się szybko, choć wymagało współpracy z sekcją krajającą, biegającą i płuczącą, ale w całym tym zamieszaniu wrogi obóz nie pamiętał o obowiązkowych wrogich spojrzeniach, więc nie było tak źle...
Musiały być w strasznej desperacji, skoro przyjęły akurat jego pomoc... Mimo tej świadomości jakoś lepiej się czuł włączony w rozgardiasz Helmand, wieczne odsunięcie na zewnątrz nie było wcale przyjemne... Jakoś wybitnie swobodnie się z nimi wszystkimi nie czuł, ale... już lepiej. Tyle osób naraz i nikt nawet złego słowa. To było nawet lepsze niż zawieszenie broni... Uśmiechnął się do siebie, mieszając wszystko ostatni raz i rozejrzał się znów. Jak dla niego stanowisko dowodzenia było przy stole mięsnym, choćby z uwagi na obecność Altei, więc tam zaniósł swoje dzieło, dzielnie stając między Althi i Alteą, co tak po prawdzie stanowiło najgorsze - dla jego nerwów - umiejscowienie w całej kuchni.
- No i? - postawił między nimi miskę, kończąc jeszcze mieszanie. - Może być?
Kobiety z uniesionymi brwiami pochyliły się nad naczyniem, Inapan też podeszła, zaglądając mu przez ramię i przy okazji szczypiąc go lekko w łokieć z miną, od której musiał się uśmiechnąć.
- Co to za dziwadło? - spojrzała podejrzliwie Altea.
- Takie się najczęściej robi u nas w domu - powiedział, ostukując starannie łyżkę o brzeg miski.
- W domu? - cicho spytała Althi.
- To znaczy w Argento - pochylił się, wciągając lekko powietrze. - Zapach wyszedł, to najtrudniejsze.
- Miejmy nadzieję, że to w ogóle jadalne - mruknęła Altea.
- Pokaż - Inapan bezceremonialnie nabrała pełną łyżkę, od razu wkładając ją do ust. - O mamuniu... - wymamrotała. - Ty wiesz co... może ty zrób za mnie krem... tylko ani słowa Ardee...
- Wstydziłabyś się... - westchnęła Kailen.
- Zamknij się, pogadamy, jak wyjdziesz za mąż...
- No to chodź, pomogę ci, z tym już skończyłem... - roześmiał się. - W ogóle mogę wam pomóc z deserami, one najlepiej mi wychodzą.
- Czy "najlepiej" to znaczy lepiej niż to?
- Tak sądzę - powiedział ze śmiechem.
- Niech Ardee sobie gada, co chce... Jesteś demonem - mruknęła. - Lai, zmykaj młodociana, my się zajmiemy sekcją deserową, pomóż Safirze z przystawkami. Ja znalazłam skarb i nie będę się dzielić chwałą.


Nissyen wsunął się dość niemrawo do kuchni, z powodu niedawnego obudzenia przechodząc bezboleśnie do porządku nad panującym tu harmidrem i rozejrzał się tęsknie, starając się zlokalizować Avae i dzięki dużej wprawie w tej operacji mimo wszelkich przeciwności pod postacią owego właśnie harmidru i własnych nie do końca jeszcze rozbudzonych oczu, ostatecznie odnalazł go siedzącego przy bocznym stole, gdzie drastycznie szybko kręcił w misce mieszadłem do mas.
- No tu jest mój skarb... - wymamrotał nieprzytomnie, siadając naprzeciw i machinalnie sięgając do miski z mieszaną przez chłopaka masą.
- Gdzie? - trzepnął go lekko po dłoni. - To nie dla ciebie. To na ten ich bankiecik.
- Mm, a ja? - spytał sennie.
- Ty nie dostaniesz, byłeś niegrzeczny - uśmiechnął się Avae, lekko pacnąwszy go palcem w nos.
- Wcale nie - mruknął leniwie, przymykając oczy.
- Prosiłem, żebyś położył się wcześniej.
- Chciałem to skończyć... - westchnął.
- To ponoś konsekwencje...
- Kiciu... - zamruczał, ciągnąc go lekko za rękaw.
- Oj, ty... - pokręcił głową. - Twoje śniadanie stoi tam, weź sobie. Ja im jeszcze muszę trochę pomóc i potem do ciebie przyjdę. Poszukać ci czegoś?
- Nie trzeba, mam aż za dużo... - przeciągnął się lekko, wstając i biorąc sobie tacę. - Tylko pośpiesz się, co?
- I tak ci tylko przeszkadzam.
- Wcale nie, myszeńku - pocałował go w policzek i wciąż nieco lunatycznym krokiem skierował się za drzwi. - Pa. Przyjdź szybko.
- Pa - uśmiechnął się nieznacznie i dosypując jeszcze trochę suszonych okruchów malin, wrócił do mieszania, nie zwracając uwagi na przerwę w zamęcie.
- Co się lenicie? - uszczypliwie spytała Inapan, powodując wokół lekki popłoch i chaotyczny powrót do pracy.
- Gdzie u diabła włóczy się ta przeklęta Kalla? - gwałtownie zirytowała się Altea. - Powinna tu być od rana. Pewnie, Sheat wyjechał i pannica niczego się nie boi. Już ja z nim porozmawiam, jak wróci. Trzeba tę wredną dziewuchę nauczyć w końcu rozumu. Nie przyjechała tu odpoczywać.
- Mamuś, uspokój się, przecież Avae nam pomaga - spokojnie powiedziała Safira. - Wychodzi na jedno.
- Jakie na jedno? - postukała się w czoło Inapan. - Ta królewna bardziej przeszkadza niż pomaga.
- Nieważne, powinna tu być! - huknęła na nie Altea. - Zawsze to dwie ręce więcej do pracy.
- Zdaje mi się, że na początku chciałaś mówić, że więcej pomocy ci nie trzeba... - złośliwie przypomniała Inapan.
- Widzieliście smarkulę... - wymruczała z niezadowoleniem, agresywnie rozbijając sztukę mięsa. - Tak czy siak wszyscy są zajęci i nie ma komu pójść ze mną do piwnicy, a sama sobie nie poradzę... Swoją drogą nic by się takiego nie stało, gdyby niektóre księżniczki z ogrodu pofatygowały się dziś do mnie, tam aż tyle pracy nie ma. A tu jest dziś urwanie głowy.
- My się pofatygowałyśmy - dobiegło od strony sekcji siekającej.
- Mamuś, wszędzie jest dużo pracy - trzeźwo zauważyła Safira. - I tak przecież nie wszystkie jesteśmy od kuchni. A Inapan to żona zleceniodawcy.
- No właśnie i ja nie rozumiem, czemu tu nie mam żadnych względów - mruknęła niewyraźnie z próbką wytworu Avae w ustach. - Zresztą Avae skończył, niech idzie z tobą. I tak nam idzie szybciej niż wam wszystkim, choć mamy więcej pracy - zauważyła butnie. - Nadrobimy.
- Rozpuściłaś córeczkę, Althi, rozpuściłaś do cna - stwierdziła z dezaprobatą Altea, kierując się w stronę drzwi. - No idziesz czy nie? - burknęła pod adresem Avae. Cóż robić, poszedł, nie pozwalając sobie nawet na wzdychanie, choć praca przy Inapan, która była cały czas miła, uśmiechała mu się bardziej niż wędrówka z nieznoszącą go kobietą do ponurej i wilgotnej piwnicy. Gdzie bez trudu można ukryć ciało...
Trochę za dużo się ostatnio naczytał tych wellandzkich kryminałów. Trzeba będzie zmienić repertuar.
- Po co idziemy do tej piwnicy? - spytał zmrożony przedłużającą się ciszą.
- Po więcej marynat, a po co? - burknęła niemiło.
- Aha... - westchnął, znów milknąc na długą chwilę. - A może... - urwał.
- Co? - spojrzała na niego kątem oka.
- Macie jakieś konfitury? Przydałyby się.
- Znajdź coś sobie - wzruszyła ramionami i pchnęła drzwi. - Wchodź, tu trzeba zamykać.... - milcząco zapaliła naścienną lampkę i razem zeszli po schodkach. - O, tu... weź tamten uchwyt i dźwigniemy to. Tu są marynaty.
- Większego nie było? - sapnął, z trudem pomagając jej dźwignąć wieko. - Moglibyście porobić przegrody i osobne... wieka - stęknął, opadając na pięty.
- U siebie sobie rób innowacje - mruknęła, nakładając słoje do koszy. - Ty gdzie? - ofuknęła go, odsuwając jego rękę.
- Przecież nie stłukę... - cofnął się posłusznie, przysiadając na schodku.
- Nie wiesz, czego mi trzeba. Nie chce mi się tłumaczyć. Zresztą ja łatwiej poznam, robiłam. Tam na półkach są konfitury, poszukaj i weź sobie, jakie ci trzeba.
Popatrzył na nią z wahaniem, zamyślając się na chwilę i przymknął oczy.
- Altea...
- Co znowu?
- Czemu właściwie... czemu przestałaś zamykać drzwi? I dziś...
- Ardee przekonał mnie, że nie powinnam ci przeszkadzać w pracy - powiedziała szorstko. - Twój pan naszym wrogiem nie jest i nie powinien być. To wszystko. A dziś... Dziś pomoc po prostu była nam potrzebna. To nawet sprawiedliwe, żebyś u nas odpracował utrzymanie siebie i pana.
- Nienawidzisz mnie, co? - spytał cicho, podciągając kolana pod brodę. Spojrzała na niego beznamiętnie, wzruszając lekko ramionami.
- Sama nie wiem, czy ja ciebie nienawidzę... - przygryzła na moment wargę, spoglądając w bok. - Sama nie wiem, czy ja cię winię...
- Czy mnie winisz? - popatrzył na nią zaskoczony.
- Brzydzę się wszystkim tym, co zrobiłeś. I nie podoba mi się to, że uszło ci to w gruncie rzeczy na sucho... Ale nie wiem, czy ja ciebie winię... O wiele bardziej od twojej obecności irytuje mnie to, że Adelaide potraktowano łagodniej, bo to ta wiedźma jest wszystkiemu najbardziej winna, to ona zamieniła Helmand w piekło i wszystko mi jedno, czy zrobiła to swoimi rękami, męża, czy twoimi... Nie wiem, czy ja ciebie winię, ja mam dzieci... Adelaide to nie jest matka. Pamiętam, jak zależnie od przypływów i odpływów jej nadziei na Cascavel, pilnowała, żebyś żył lub miała to gdzieś, a nawet wolała, żebyś nie żył, jak kazała cię uczyć, potem przestawała płacić nauczycielom, jak gniewało ją, że na jakimś ich spotkaniu ktoś poświęca więcej uwagi tobie niż jej, jak zapomniała o tobie po twoim urodzeniu, jak przez ponad rok siedziałeś w zatęchłym pokoju z tą fleją Kairą, a potem i sam, choć ledwie umiałeś chodzić i sam te swoje resztki jeść. Pamiętam, jak mogłeś już wychodzić i jak się w nią wpatrywałeś... łaziłeś za nią jak mały psiak, czepiałeś się jej spódnicy, a ona cię nie dostrzegała nawet, gdy się przewracałeś, a kiedy... a kiedy raz tak przyszedłeś do niej przy jej gościach... pamiętam, jak była wściekła i jak zawlokła cię na górę i... i nie wiem, co zrobiła, ale nigdy więcej już tak za nią nie łaziłeś. Pamiętasz cokolwiek z tego? - spytała nagle chłodno.
- Nie... - szepnął. - Chyba nie... To... to musiało być zanim...
- Nawet nie miałeś trzech lat... - zacisnęła usta i spojrzała na niego twardo. - Raz zwichnąłeś kostkę w parku, a ona minęła cię z koleżanką i nic. Stałam tam blisko i ci nie pomogłam, chociaż mi spojrzałeś w oczy. Bałam się. Pochyliłam się do grządki i nie wyprostowałam się, aż dokulałeś do pałacu. Ledwo wtedy mówiłeś, po tym roku samotności zachowywałeś się jak płochliwe zwierzątko... Nie wiem, czy ja ciebie winię. Nie wiem, czy w ogóle mogłeś stać się inny i tego wszystkiego nie zrobić. Nie wiem, czy jakiekolwiek dziecko mogło być inne z taką matką... Ta czarownica... może to jedno jej się w tobie podobało, że mogłeś jej dostarczyć rozrywki. Nie pytaj mnie, czy ja ciebie nienawidzę... Nie wiem. Nie wiem, czy powinniśmy ci cokolwiek przebaczać i czy ty naprawdę się zmieniłeś, czy tylko udajesz jak dawniej. Możesz robić, co chcesz, kręć się tu dowoli... Moje dzieci żyją. To egoistyczne... ale to sprawia, że mogę spokojnie na ciebie patrzeć.


Karin wrócił kilka dni temu i nawet nie musiał prosić go o pomoc, sam do niego przybiegł już pierwszego dnia i odtąd przynajmniej kilka godzin dziennie spędzali razem. Był taki jak dawniej, na samym początku, może tylko odrobinę mniej dziecinny... ale tylko odrobinę. To było naprawdę niezwykłe, że ktoś po takich bolesnych przeżyciach, cierpieniu, zaznanej goryczy... może po prostu otrzepać się jak mokry psiak i być taki jak kiedyś... Nawet jego, najgorszego wroga, traktując, jakby to wszystko się nie wydarzyło. Karin był zwyczajnie szczęśliwy, że odzyskał swojego kilkutygodniowego przyjaciela, który niedługo potem przestał być mu potrzebny, a jeszcze potem stał się wrogiem.
Zastanawiał się, po co właściwie jest mu potrzebny teraz, ale... czy to było ważne? Skoro Karin "się nie gniewał" i znów był taki kochany, śmiał się przy nim i opowiadał o wszystkim szczęśliwy i rozbawiony, to cała ta reszta się nie liczyła... Nie mówiąc już o tym, że towarzystwo Karina naprawdę pomagało mu w Helmand przetrwać. Nikt z porządniejszych ludzi przy chłopcu nie pozwalał sobie nawet na docinki, a tamta hałastra... cóż, zostały im tylko docinki. Nie podnieśliby na niego ręki, ci tchórze nawet dobrego i łagodnego Karina się bali. Ale za słowa żadna ewentualna kara nie wchodziła w grę, więc na tym polu używali ile wlezie. Chyba nawet ich kręciło, że mają pretekst by poużywać nieprzyzwoitych wyrazów w obecności takiej czystej i niewinnej do bólu zębów istoty jak Karin. Ale do ich gadania już się przyzwyczaił i nie tak trudno było się odciąć, choć Karinowi każda taka scena sprawiała przykrość. Naprawdę mogliby mieć choć na tyle przyzwoitości, żeby pohamować się przynajmniej przy nim. Tylko że oni chyba w ogóle nie wiedzieli co to takiego ta jakaś przyzwoitość... Zawsze jakaś grupka przygłupich świntuchów kręciła się w ich pobliżu i co jakiś czas musiał odpierać brudne ataki jakiegoś chwilowo odważniejszego typka lub nawet kilku naraz. Przegadanie takiego osobnika nie stanowiło większego problemu i nieszczególnie się tymi ich odzywkami przejmował, zwłaszcza, że wiedział, iż przy Karinie na nic gorszego się nie odważą, ale właśnie ze względu na niego wolał to szybko przerywać i znikać z pola widzenia, bo chłopiec aż się kulił, słuchając takiego gadania; z tymi swoimi niewinnymi oczętami zbyt łatwo się dawał takim plugawym potokom słów zaskoczyć, żeby choć zaprotestować... Kto wie, może to ta jego bezbronność sprawiła, że to wszystko przestało mu sprawiać przykrość, znów czuł się przy kimś dojrzalszy i powołany do opieki, więc nie miał już tego uczucia paniki, że kiedy jest z dala od Nissyena, wszystko z przeszłości może w każdej chwili wrócić... a może to i dlatego, że nigdy wcześniej nie czuł się tak pewien, że to wszystko jest bez znaczenia, skoro wreszcie ktoś się w nim zakochał, to było trochę jak zdjęcie klątwy...
Tak, teraz już co najwyżej go denerwowali, nie mogli go naprawdę zranić. I trochę ich to rozwścieczało, bo czepiali się coraz zacieklej, po kilka razy dziennie. Dziś musieli znieść takie odwiedziny już sześć razy, a ledwo co minęło południe... Teraz też cała grupka sępów usadowiła się w sąsiednim pokoiku, rechotliwie opowiadając sobie niewątpliwie kolejne pikantne historyjki z nim samym w roli głównej. Lekceważył ich i kazał Karinowi, bo ostatecznie ile razy można zmieniać miejsce rozmowy... Od rana siedzieli ze sobą, a Karin zdążył mu już opowiedzieć chyba wszystko, co działo się w Helmand od czasu, kiedy stąd wyjechał, dodając pełno anegdot z reszty kraju i zagranicy, a czerpiąc z tego takie mnóstwo przyjemności, że odpuścił sobie nawet złośliwostki na temat zaraźliwego helmandzkiego plotkarstwa. Cóż, ostatecznie całkiem miło było dowiedzieć się CZEGOKOLWIEK o najnowszych wydarzeniach mniejszej wagi, bo w Argento opowiadano plotki mniej więcej tak często, jak w zachodnich prowincjach dyskutowano nad najnowszymi osiągnięciami nauki. Dawno już nie miał okazji zmarnować tyle czasu - jak bez wątpienia by to osądzili jego przyjaciele - ale marnowało się go przyjemnie z rozweselonym i promiennym Karinem, więc skoro do swoich zajęć miał jeszcze tylko dwie godziny, to nie widział przeszkód, by zmarnować je też, zwłaszcza, że odmawiać komuś tak miłemu jak Karin odrobiny przyjemności zakrawałoby na nieprzyzwoitość...
Chłopiec rozemocjonował się tak, że w końcu niepostrzeżenie dla nich obu zszedł na starannie dotąd omijany, bo cóż - dość karkołomny w ich przypadku temat, jakim był Sheat i wszystko, co się z nim wiązało, ale po wstępnym przestraszonym spięciu w okolicach żołądka Avae stwierdził, że zagadnienie nie doprowadziło do większych wstrząsów, jemu nie sprawiło przykrości, a Karin nie zdradzał nawet objawów zaniepokojenia, bądź przebłysków wrogości, jakie pewne mimowolnie nasuwające się wspomnienia mogłyby w nim przecież pełnoprawnie wywołać. Rozsądnie byłoby się tym zadowolić i cichcem przeczekać aż Karin zgrabnie wpłynie na mniej usiane rafami wody, ale rozsądek nie był jego mocną stroną, za to jego bardzo mocną stroną było martwienie się każdym potencjalnym problemem przez bardziej niefrasobliwe jednostki zwane szukaniem dziury w całym. Rzecz zresztą nurtowała go od kilku dni i uznał, że prędzej czy później i tak by nie wytrzymał, toteż bezpieczniej chyba było spytać, kiedy to Karin zaczął o nim mówić, więc gdy tylko chłopiec wyhamował dla zaczerpnięcia oddechu, przytrzymał go w nadgarstku, powstrzymując powrót Karinowej paplaniny.
- Co? - spojrzał na niego lekko wystraszony Karin, który dopiero teraz najwyraźniej zdał sobie sprawę, że w towarzystwie osoby, do której mówił, podjęty temat nie był szczytem dyplomacji.
Avae pokręcił uspokajająco głową, cofając dłoń i wzdychając tylko cicho.
- Powiedz mi... - spytał niepewnie. - Czy... czy on nie ma do ciebie... pretensji? No wiesz... że przychodzisz do mnie i... w ogóle... Nie chcę, żebyś miał przeze mnie przykrości...
- ...nie powiedziałem mu - mruknął Karin po chwili zakłopotanego milczenia.
- No ładnie... - roześmiał się. - A ja cię miałem za takiego prostolinijnego chłopczyka... Zatajasz?
- Nie... - szepnął. - Po prostu nie pytał...
- A czy zdarzyła się jakakolwiek rzecz odkąd jesteście razem, o której mu nie powiedziałeś? - zapytał podchwytliwie. Chłopiec spojrzał na niego, westchnął i pokręcił głową.
- Nie chcę mu kłamać... Tylko... tylko... boję się, że będzie mu przykro, bo ty go... a ja chciałbym, żeby znów było jak kiedyś...
- Ciebie też skrzywdziłem - powiedział poważnie. - Miałeś prawo mi to przebaczyć. Za niego nie musisz. Nie ma o co być zły. A przykro... - zacisnął powieki. - Jeśli to przemyśli... to nie powinno mu być aż tak przykro.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się.
- Kocha cię, tak? - spytał nerwowo. - Powinien chcieć twojego szczęścia. A ja i on... Nieważne.
- Avae...
- Opowiedz mi lepiej, jak było w Terme - przerwał mu stanowczo. Chłopiec westchnął i wzruszył ramionami.
- Normalnie... Tylko wszyscy mnie... - zaczerwienił się. - No wiesz, jacy oni są...
- Milsze to chyba od tej mojej bandy... - odkaszlnął, zerkając w stronę siedzących w drugim pokoju mężczyzn. - ...wielbicieli.
- Oj, Avae... - przewrócił oczami.
- To prawda, że nasze chuchro romansuje ze Svegiem?
- Nie wiem... - westchnął. - Ale Set jest naprawdę okropny... Oni wszyscy są dla niego tacy mili i dobrzy, a on tak obrzydliwie o nich mówi... Nie wiem, jak on może tak ich oszukiwać...
- Podejrzewam, że akurat jemu z trudem to nie przychodzi... - mruknął. - Set jest najgorszy z całej rodzinki...
- Co ty mówisz? - zdziwił się chłopak. - Przecież on zrobił o wiele...
- ...mniej paskudnych rzeczy niż wszyscy poza niezdarnym cielaczkiem Aro - roześmiał się. - Ale Lin Tevere to po prostu rodzina z poronionymi poglądami na świat i w związku z tym niewiele z tego świata wiedząca. Caura to pyszna, stara wariatka, Sunde był ślepym, konserwatywnym, zadufanym w sobie kretynem, Rize i Kase to wypaczony efekt wychowania w izolacji od wszystkiego poza tym, co akceptowała powyższa wykoślawiona para, Aro istne głupiutkie jagnię i dlatego tylko stworzonko mniej zbrodnicze od rodzeństwa, ale rozumujące tak samo błędnie i naiwnie, a Set... - zagryzł wargę. - Set jest jak moja matka - zamilkł na dłuższą chwilę.
- Wiesz, co się z nimi dzieje? - cicho spytał Karin.
- Ojciec jest w Bardu, a matka w Halle. Całkiem mądrze... w Bardu mają powody do nienawiści względem arystokratek, a w Halle względem arystokratów. Nie jest im wcale tak źle... To znaczy mnie na przykład by nie było, ale oni na pewno żyją tylko goryczą i chęcią zemsty - przymknął oczy. - Poniżyli się, żeby przeżyć... Nie spodziewałem się tego. Myślałem... że jej przynajmniej to nie ruszy. Ale widać byli odważni tylko, dopóki chodziło o cudze umieranie... Nigdy ich nie kochałem... ale to żenujące... wolałbym, żeby zachowali się... choć tak jak Rize.
- Skazaliby ich na śmierć, gdyby nie próbowali się bronić - spojrzał na niego z boku.
- Tak... - szepnął. - Ale wy uratowaliście wszystkich... I teraz... to jest żenujące...
- Avae... - zaczął chłopiec, ale urwał pod wpływem uciszającego gestu.
- Cicho teraz, kolejna wycieczka krajoznawcza... - mruknął z irytacją. - Rig tym razem, czy im się nigdy nie znudzi? - odchrząknął cicho, patrząc na niego z namysłem. - To mówisz, że arszenik nie jest wystarczająco humanitarny? Ale dlaczego?
Karin parsknął śmiechem, ale po spojrzeniu na stojącego za kanapą mężczyznę rozbawienie wyparowało z niego błyskawicznie, więc Avae westchnął tylko, wstając i odwracając się z lekką irytacją w stronę ponuro wpatrzonego w nich Riga.
- No i czego tobie znowu, biedaczysko, potrzeba? - spytał współczującym tonem. - Co ci postawili, wino? Ja bym najpierw sprawdził czy ich stać... Jak tak patrzę na te zakazane mordy, to nie wierzę w ich dobry stan majątkowy...
- Posłuchaj no, ty mała, zepsuta kurwo... - wycedził z wściekłością.
- No i masz, od razu zaczyna... - westchnął Avae. - A może byśmy tak raz dla odmiany zaczęli od rozmowy o pogodzie? Co tak od razu przechodzisz do sedna? Nudni się przez to stajecie... Co tam znowu - odkaszlnął. - ...inteligentnego wymyśliliście? Z kim znowu spałem? Może z Karinem? - zerknął ze śmiechem na błyskawicznie zarumienionego chłopca. - Chociaż nie, on jest za miły, prawda? To musiało być jakieś bydlę... O, wiem! Z tobą?
Rig, który przedtem dał się lekko zbić z tropu i cofnął się chyba nieco za mocno kopnięty sugestią, poczerwieniał teraz z wściekłości, chwytając Avae za ramię.
- Co ty sobie myślisz, pieprzona dziwko?!
- Zabieraj to cuchnące łapsko - odepchnął go, mrużąc lekko powieki. - I nie pozwalaj sobie... Koniec zabawy, uciekaj do kolegów, może ci łezki utulą.
- Nie rozśmieszaj mnie - prychnął nieprzyjemnie, hamując wściekłość. - Co ty robisz za popisy? Nie te czasy, cholerny gówniarzu, nie ten moment... Nie zapominaj, kim się stałeś, kurwo. Zawsze odstawiałeś wyniosłego paniczyka, a teraz proszę... jak tylko zrobiło się niebezpiecznie wpakowałeś się do łóżka pierwszemu, który się nawinął. Taki zawsze niedotykalski... taki jaśnie panicz... taki z góry do każdego poddanego... a tu...
- A tu staję się czyjąś własnością, fakt - powiedział znudzony. - No i?
- Nic, nic... zastanawiam się tylko, jak ci z tym jest. Uwodziłeś, uwodziłeś, upokarzałeś, całe życie byłeś górą... A teraz wszystko się odwróciło i ktoś może robić z tobą, co tylko zechce. Zabawne, prawda?
- Szalenie - mruknął.
- I co? - spytał drwiąco Rig. - Sprawia ci przyjemność lizanie stóp poddanego?
Avae uśmiechnął się kpiąco i uniósł odrobinę na palcach, zbliżając swoją twarz do jego i patrząc mu prosto w oczy.
- Owszem, sprawia... I nie tylko stóp...
Mężczyzna cofnął nieco głowę, wilżąc spierzchnięte wargi i mimowolnie przełykając ślinę, a Avae z krzywym uśmieszkiem dmuchnął mu w twarz i odwrócił się na pięcie, ciągnąc za sobą oniemiałego Karina.
- Coś tak zamilkł? - spytał z rozbawieniem, kiedy dotarli do innego salonu, a chłopiec zaczął iść w miarę samodzielnie.
- Avae, czemu ty tak robisz? - szepnął niepewnie, zatrzymując się obok regału z książkami.
- Bo to zabawne - roześmiał się, obracając się do niego. - Lubię, jak takiego kretyna zatka. Widziałeś, jaką miał głupią minę?
- Ale... w ten sposób tylko ich w tym utwierdzasz... pozwalasz im... na to wszystko. Nie rozumiem cię - westchnął, odwracając wzrok.
- Utwierdzam ich? - zapytał z uśmiechem. - A w czym? Sądzisz, że nie mają racji?
- Oczywiście, że nie, co ty mówisz? - spojrzał na niego zaskoczony.
- A dlaczego? - przechylił lekko głowę.
- Bo przecież... - wykrztusił zdetonowany chłopiec. - To nie jest prawda... ja wiem... przecież... ty nie jesteś... taki...
- Wiesz? - zmrużył oczy, powoli stając za nim. - A skąd? A może... - objął go za szyję, opierając brodę na jego ramieniu i uśmiechając się kpiąco do ich odbicia w lustrze. - ...jednak jestem?
- Avae, nie wygłupiaj się... - szepnął zaczerwieniony, z wysiłkiem odwracając wzrok od ich twarzy. Avae zaśmiał się cicho i otarł przymilnie o jego policzek.
- Nadal jesteś prześliczny... - mruknął, łaskocząc go lekko w szyję.
- Czemu mi dokuczasz? - spytał z zażenowaniem Karin.
- Dokuczam? - uśmiechnął się przekornie. - Odkąd to mówienie komuś, że jest śliczny, kwalifikuje się jako dokuczanie? Gdybym chociaż kłamał, to może to i mogłaby być drwina, ale tak? Jesteś prześliczny.
- Czy ty zawsze musisz odstawiać takie rzeczy? - westchnął z rezygnacją. - Jeśli zawsze będziesz udawać demonicznego prowokatora, to nikt już nie będzie wiedzieć, jaki jesteś naprawdę. To głupie...
- Nissi wie - przymknął oczy z uśmiechem. - Zawsze wiedział. Przy nim mogę być, jaki chcę... Bo ja często chcę czegoś innego, Karin. Dlaczego ci to przeszkadza? Tylko się z tobą droczę... W żaden sposób nikogo nie krzywdzę. Nimi... nimi się trochę bawię, bo to jedyny sposób, żeby im stępić zęby. Wybacz, kochany chłopczyku, ale ty nigdy w życiu nie czułeś się dziwką. Nikt cię tak nie traktował. Nie wiesz, jak to jest... Nie wiesz, jak się od tego wyzwalać... Nie wiesz, że można zachowywać się jak ja teraz i to wcale niczego złego nie może oznaczać... Niewinny jesteś... To pewnie dobrze. Ale ja... ja nie jestem taki jak ty. Inny... ale to jeszcze nie znaczy, że zły. Może i zachowuję się czasem prowokacyjnie, może czasem żartuję trochę za ostro, jak na twój gust... Ale Karin... Ja taki jestem. I wcale nie czuję się zepsutą kurwą, jak to mnie miło określił nasz znajomy. Dlaczego chcesz mnie traktować jak oni?
- Nie traktuję cię jak oni... - powiedział nieśmiało. - Ja tylko... Nieswojo się czuję, kiedy jesteś taki. Trochę się... odzwyczaiłem od ciebie. Bo przecież...
- Wiem... - westchnął. - Wiem... Ale ja nie mogę cały czas zachowywać się jak zbolały pokutnik, któremu mógłbyś okazywać serce i współczucie. Wtedy wiedziałbyś, jak się znaleźć, co? - zaśmiał się cicho.
- Dlaczego mnie obrażasz? - szepnął ze łzami w oczach.
- Nie obrażam, głuptasie - powiedział łagodnie, delikatnie całując go w policzek. - Po prostu taki właśnie jesteś... Najłatwiej ci się litować, bo jesteś dobry... Ale ja się nie zachowuję jak nawrócony zbrodniarz, jestem szczęśliwy, roześmiany, żartuję... Lubiłeś to, kiedy byliśmy mali, bo uważałeś to za normalne, właściwe i tak dalej... Ale teraz... teraz nie rozumiesz, jak ja mogę się tak zachowywać... Karin... Karin, to nie jest tak, że ja się nie czuję winny temu, co się stało w przeszłości... Czuję się, ale... Ja to odcierpiałem już wtedy. Wcale nie chciałem taki być... Ja dopiero teraz pierwszy raz w życiu jestem naprawdę szczęśliwy... Nawet przez ten miesiąc, kiedy przyjechałeś, ja... Karin, ja mam teraz kogoś kto mnie kocha, dla kogo jestem najważniejszą osobą na świecie... A wtedy... wtedy to ty mnie byłeś potrzebny, nie ja tobie... Tak, Karin, wiesz, że to prawda... Byłeś dla mnie bardzo miły, ale... ty miałeś dom, brata, a potem i... Ja miałem tylko ciebie. Nawet moi rodzice nigdy mnie nie kochali... Pozwól mi teraz być szczęśliwym, mam w końcu swoją miłość... a ty mi przebaczyłeś. Spójrz na to z innej strony - żądać więcej byłoby już bezczelnością... Muszę być szczęśliwy... Zło odpokutowałem wcześniej... Może i dla dorosłego tyle lat bólu i cierpienia, ile miałem, to byłoby za mało wobec ciążącego na mnie zła... Ale wtedy byłem dzieckiem. Dla dziecka to o sto lat więcej, uwierz mi...
- Bardzo się plączesz w tym, co mówisz o przeszłości, wiesz? - spytał poważnie Karin. - Ale... wolę ci wierzyć teraz. Nie martw się, nie będę cię męczyć... - uśmiechnął się przekornie, przypatrując się jego twarzy. - I nawet jeśli czasem mnie peszy to, jak się zachowujesz, to nie dlatego, że gorszy mnie twój nastrój, tylko dlatego, że naprawdę odzwyczaiłem się od twojego sposobu bycia. Przez cały... ten czas, byłeś inny. Wcale mi nie przeszkadza, że jesteś szczęśliwy, Avae, nie mów tak... Zresztą... żyjąc tutaj nie będziesz miał okazji uwolnić się od bólu. Wiesz o tym... Nie udawaj takiego dzielnego, co? Widziałem, że oni ci sprawiają przykrość. O to mi chodzi. Przynajmniej to byś mógł zatrzymać... Nie prowokuj ich, po co?
- Och, Karin, Karin... - pokręcił głową. - Ci mili mężczyźni z Helmand, których tak dobrze znasz, zachowywali się tak, zanim ja zacząłem. Ja ich nie prowokuję. Nie pozwalam im tylko czuć się ode mnie silniejszymi. Nie martw się o mnie, mały... - zmrużył powieki. - Z takimi rzeczami nauczyłem się sobie radzić... To już tak nie boli, odkąd wiem, że można mnie kochać, a nie traktować tylko jak... Zresztą, zostawmy to już...
- Wy jakoś dziwnie się kochacie... - przymknął oczy.
- Czemu? - roześmiał się, puszczając go i siadając w fotelu. Chłopiec odwrócił się do niego powoli.
- Słyszałem... że...
- Znów zaczynasz? - westchnął.
- Ale to jest prawda...
- Owszem, prawda... Ale skoro ty mogłeś wybaczyć mnie, to czemu ja nie miałbym jemu, skoro go kocham? Ty darowałeś mi, zanim podejrzewałeś, że czegokolwiek żałuję... A ja... widziałem jak... - głoś zadrżał mu lekko. - Gdybym mu nie darował, to byłoby jak zabić ukochaną osobę... Musiałem mu darować. Proszę cię... już mam dość tłumaczenia tego wszystkim.
- W porządku... Musiałem tylko spytać - powiedział spokojnie, siadając obok niego. Avae popatrzył w zamyśleniu na jego twarz i po chwili odetchnął głęboko.
- Karin... - szepnął, przygryzając na moment wargę. - Czy ja mogę cię... o coś prosić?
- Oczywiście, a o co? - uśmiechnął się przyjaźnie.
- Nie tu... - pokręcił nieznacznie głową. - Chodźmy do mnie. Dobrze?
- Dobrze, ale...
- Tam ci powiem - odwrócił wzrok. - Chodź, to blisko przecież - wstał, delikatnie podnosząc go za łokieć i zaprowadził zaintrygowanego chłopca do pokoju.
- No o co chodzi? - spytał Karin, siadając na łóżku. Avae spojrzał na niego z wahaniem i odwrócił głowę.
- Widzisz... - urwał i westchnął cicho, a potem podszedł do stołu, siadając na nim skokiem. - Sam nie wiem... czy to jest dobry pomysł... - powiedział niepewnie. - Ty wprawdzie... Ech... - zacisnął powieki, odchylając się lekko w tył.
- Ja mam czas - uśmiechnął się chłopiec. - Nie denerwuj się... Możesz się przygotowywać dowoli.
- A skąd ty wiesz, że ja się muszę przygotowywać - spojrzał na niego spod oka.
- Widzę... - przechylił lekko głowę. - To chyba coś trudnego.
- Do poproszenia nie bardzo. Do przyznania się owszem - szepnął.
- To ma coś wspólnego z nimi? - spytał ostrożnie.
- Z nimi? - popatrzył wytrącony z zamyślenia. - Nie... Nie, Karin. Chociaż... - przymknął oczy. - Może i w pewnym sensie ma... Wiesz, oni są trochę śmieszni.
- Śmieszni? - przymknął oczy Karin, wyczuwając, że Avae usiłuje zmienić temat, ale postanawiając dać mu spokój. To wyglądało na coś poważnego, a takich rzeczy lepiej nie wydzierać z kogoś na siłę... Spojrzał na niego tylko ze zdziwieniem, starając się odsunąć czający się gdzieś w sercu niepokój i pozwalając mu zapomnieć na teraz o tym nieznanym dręczącym kłopocie. - Nie rozumiem, co cię może w nich bawić - westchnął jedynie, uśmiechając się niewyraźnie.
- Zachowują się, jakby jedynym, co mają do roboty, było czatowanie na mnie i dogryzanie mi tymi paplaninami. Chyba naprawdę są sfrustrowani. Może i nic dziwnego, bo kto by na nich poleciał? Widać to dla nich jedyny sposób na rozładowanie napięcia... Coraz łatwiej mi ich olewać...
- To dobrze.
- Sam widzisz, nie ma zmartwienia.
- A nie przeszkadza ci... - spojrzał niepewnie. - No wiesz, nie kiedy zmyślają, tylko... tylko kiedy... o was mówią... Nie wiem, jak oni tak mogą... to...
- Podnieca ich to, że jestem jego własnością - wzruszył ramionami, krzywiąc się wzgardliwie. - No wiesz... On tak naprawdę wcale nie był poddanym, ale oni nie rozumieją, co to znaczy, że ktoś może być nieprzynależny. Dla nich on jest tym samym, czym oni. Byłym poddanym. I ma mnie. I naprawdę może robić ze mną, co zechce. Inna rzecz, że on mnie tak nie traktuje... Ale dla nich to niepojęte. W ich logice mając mnie na własność, można wykorzystywać to tylko w jeden sposób.
- Ale przecież wy...
- Karin, przecież dobrze wiesz, że to nie jest to samo - roześmiał się. - Kochamy się... A nawet jeszcze zanim tak się stało, to on po prostu zwyczajnie mnie zawsze szanował. Nie traktował mnie jak szmaty, nadającej się tylko do szybkiego zerżnięcia. Nie czerwień się, twoi przyjaciele używają niemal wyłącznie tego określenia.
- To nie są moi przyjaciele - mruknął.
- No dobrze, dobrze... - uśmiechnął się. - Oni są obrzydliwi i tyle... Wkurza mnie trochę, kiedy o nas i o to, co jest między nami, ktoś wyciera swoją plugawą mordę w tak ordynarny sposób, ale cóż... Ja wiem, że oni po prostu nic z tego nie rozumieją. Nie przejmuję się aż tak... Dla niektórych to po prostu nie ta sfera i poziom odczuwania... Dla nich... najprzyjemniejsza w takiej sytuacji byłaby możliwość poniżania mnie. To ich najbardziej kręci. Jemu by to nie sprawiało przyjemności. Zresztą... w kwestii tego, czy ze sobą będziemy, decyzja zawsze należała do mnie. Dopóki nie chciałem, nie nalegał nawet... choć wiem, że go od początku... hm... - zerknął na Karina rozbawiony. - My od pierwszej nocy sypialiśmy w jednym łóżku, wiesz? A on nawet nie próbował, bo ja się wtedy... bałem. Jest zupełnie inny niż jakikolwiek mężczyzna, z jakim miałem do czynienia - przymknął oczy.
- A Sheat? - spytał cicho chłopiec. - On... też cię tak...
- On kochał ciebie, Karin - powiedział poważnie. - Wiedziałem o tym i to właśnie dlatego go... Nie mogę mówić o nim. To by było niesprawiedliwe... To ty wiesz, jaki jest. Nie mówmy już o tym, skoro mi wybaczyłeś... Dobrze? To trochę tak...
- W porządku - pokręcił głową. - Nie mam już do ciebie żalu, przecież wiesz... Cieszę się, że obaj jesteśmy szczęśliwi... I tyle.
- Dobry z ciebie dzieciak, wiesz? - uśmiechnął się.
- Sam jesteś dzieciak - pokazał mu język i roześmiał się. - Ojej, pamiętasz, jak często tak wtedy mówiliśmy?
- Pamiętam - przymknął oczy przed słońcem, które wyszło zza chmur i padło mu snopem światła prosto na twarz. Karin przyjrzał mu się i przygryzł wargę, wahając się przez chwilę.
- A... Avae... - powiedział niepewnie.
- No... - mruknął.
- A ty... naprawdę...
- Co naprawdę? - spojrzał na niego.
- Nno wiesz... No to co mówiłeś... do niego... że... Naprawdę?
Avae uniósł brwi, zeskakując ze stołu i podszedł do niego, nachylając się do jego twarzy.
- A czemu to cię, królewno, interesuje? - spytał z rozbawieniem.
- Nie mów do mnie królewno - burknął chłopiec, odwracając się z irytacją. Avae roześmiał się i podszedł do okna. - Ale... naprawdę? - dobiegło go po chwili.
- Kaarin - obejrzał się i spojrzał na niego, pochylając się lekko. - Tyś się, kochanie, zrobił jakiś taki paskudnie ciekawy. Z czego to, gwiazdusiu słodka, wynika?
- Avae... - mruknął z pretensją.
- Co, Avae? Ja tylko pytam, jak taki grzeczny i dobrze wychowany chłopiec jak ty, może tak drastycznie łamać zasady dobrego wychowania. Ostatecznie to chyba moja sprawa, co ja robię w sypialni... - zastanowił się. - I w innych miejscach. Więc pytam o przyczyny.
- Nieważne, zapomnij - naburmuszył się Karin.
- Ach, taak... tu się kryje jakaś tajemnica... - podszedł, siadając obok niego i przyglądając się z uwagą jego zirytowanej minie. - Hmm... Czekaj, czekaj, wiem! Ty się dokształcić chcesz! Aaa... dlatego taki ciekawy...
- Głupek - burknął Karin, próbując wstać, ale Avae ściągnął go z powrotem i przewrócił na lóżko, zaczynając łaskotać.
- No nie wstydź się, ja rozumiem... No co, no co... Nuda się wam do sypialni wkradła, czy jak? Poradzić ci coś?
- Uch, puść... - zezłościł się Karin, ale nie zdołał powstrzymać śmiechu.
- Noo... od razu tak trzeba było... No to co chcesz wiedzieć, co... ja ci powiem...
- Puść, wariacie... - mruknął, wyrywając mu się z trudem. Avae usiadł na łóżku, uśmiechając się do niego szeroko.
- Proszę, proszę, a ja myślałem, że z ciebie taki niewinny chłopczyk... a tu się okazuje... no, no...
- Ty chyba naprawdę uwielbiasz mi dokuczać... - westchnął i wstał, opierając się o kolumienkę łóżka. - Powiesz mi, o co właściwie chciałeś mnie poprosić? - Avae pochylił głowę, przestając się uśmiechać i przygryzł lekko wargę. - No o co chodzi? - łagodnie spytał Karin, patrząc na niego ze skrywaną niepewnością.
- Posłuchaj... - zaczął i urwał, zaciskając na moment powieki, a potem odetchnął głęboko i podszedł do drzwi, przekręcając w nich klucz. Odwrócił się, ponownie przymykając oczy i powoli zaczął rozpinać koszulę.
- Avae... - szepnął Karin, podnosząc dłoń do ust i siadając bezsilnie na łóżku.
- On... mówi, że mu to nie przeszkadza, ale... Przecież wiesz... - uśmiechnął się niewyraźnie. - Kilka razy już myślałem, ale... wstydziłem się to komuś pokazać... A ty... ty rozumiesz, Karin... wiesz... I to... to się już stało dość dawno, więc... nie powinno cię... Mógłbyś... to...
- Jasne - poważnie skinął głową ze spokojnym uśmiechem. - Nie ma sprawy.


- Masz tu wszystko... - ziewnął Avae, kładąc przed nim na stole stosik dokumentów. - Nic więcej nie powinno wam być teraz potrzebne.
- Niewyspany? - uśmiechnął się.
- Głupie pytanie - burknął. - Z twojej winy.
Nissyen roześmiał się i łagodnie, choć stanowczo posadził chłopca bokiem na swoich kolanach, całując go delikatnie i głaszcząc lekko po ramieniu. Przeniósł powoli pocałunki na jego szyję i kark, wsuwając mu dłoń pod koszulę i pieszcząc lekko spięty brzuch, nieśpiesznie przesuwał ją ku górze.
- Co ty wyprawiasz? - spytał surowo Avae.
- A jak ci się wydaje? - zamruczał mu do ucha.
- Nie będziemy się teraz kochać, wybij to sobie z głowy. Zaraz masz spotkanie.
- Proszę, proszę, od kiedy to mój chłopiec kochany jest taki kamiennie twardy...
- Nissi, daj spokój... - zawiercił się z irytacją, próbując wydostać z jego objęć.
- Oj, kotku... - jęknął rozbawiony. - Tak to nie ułatwiasz sprawy...
- Musisz iść - zacisnął wargi, czerwieniąc się trochę.
- No pójdę, śliczności moje naburmuszone, już zaraz idę, słowo... Muszę sobie troszkę moje maleństwo popieścić, bo jak ja przetrwam bez ciebie cały długi dzień?
- Przyjdziesz na obiad - sprostował już nieco ułagodzony.
- No właśnie nie wiem, myszoskoczku słodki, nie wiem...
- Jak to? - spytał groźnie.
- Po spotkaniu ze wszystkimi, będę musiał jeszcze trochę porozmawiać z twoim starszym kuzynem. Mam parę spraw w związku z zagranicą, już się umówiliśmy. Żonka mnie w związku z powyższym wprosiła na obiad.
- A ja? - popatrzył niezadowolony. Nie uśmiechało mu się następne samotne popołudnie. Jak on mógł woleć zostać z obcymi, zamiast wrócić do niego? No cóż... widać wcale mu nie był aż taki niezbędny, jak twierdził...
- Co ty? - uśmiechnął się niewinnie.
- Nic... - westchnął z rezygnacją, opierając brodę na jego ramieniu.
- Oj, głuptasie... - zaśmiał się rozbawiony, całując go we włosy. - Podpuszczam cię przecież... Tak mało mam teraz czasu dla ciebie... Naprawdę myślałeś, że cię tak wystawię do wiatru? Każdą wolną chwilkę sobie dla ciebie urywam, a ty mi takie coś... - pokręcił głową.
- Ech, ty... - trzepnął go lekko. - Czyli nie zostaniesz tam?
- Zostanę, łyso odmawiać pięknej kobiecie...
- Nissi... - warknął.
- Ale ty też jesteś wproszony - połaskotał go lekko w szyję.
- Ja? - speszył się. - Ale...
- Spokojnie, ona sama chciała. A tam będą tylko oni dwoje i my. Aha, tylko Inapan kazała ci przekazać, żebyś nawet nie ważył się przychodzić wcześniej i jej pomagać... nie, czekaj, powiedziała: wtrącać się do kuchni, bo potem będzie cała zasługa na ciebie, a ona jest niedawno po ślubie i sobie na takie rzeczy nie może pozwalać.
- Ba... rdzo śmieszne - wyjąkał, czując znów dotyk jego dłoni pod koszulą. - Nissi... musisz iść...
- Yhm... - pocałował go za uchem, nie przerywając dotyku.
- Za chwilę... - dokończył z westchnieniem, ocierając się o jego policzek i ignorując cichy śmiech, pocałował go lekko w ramię.
- Hm... - mruknął cicho Nissyen, dmuchając mu w kark.
- Co hm? - szepnął z trudem.
- Wiesz... Słowem nie wspomniałeś... Ale... Czy przypadkiem Karin nie ma czegoś wspólnego z twoim... - zawahał się.
- Aha, jednak zauważyłeś... - uśmiechnął się złośliwie. - Jak wczoraj tak nic nie mówiłeś, to prawie się dałem nabrać, że wcześniej też nic nie dostrzegałeś... A tu proszę, jednak znać różnicę...
- Wczoraj miałem lepszy pomysł na wyładowania od kłótni z tobą... Nie chciałem przerywać sobie w trakcie - przygryzł delikatnie jego ucho.
- Kłótni? - zamrugał oczami, obracając twarz ku niemu.
- Nie jestem pewien, czy mi się podoba, że ktoś...
- Daj spokój, Karin to coś jak lekarz - zaczerwienił się.
- Bardzo ładny lekarz - mruknął.
- Bardzo ładny, doprawdy? - spytał zaczepnie, unosząc nieco brwi. - Ładniejszy ode mnie?
- Nie, nie ładniejszy - uśmiechnął się.
- Kłamca - wydął wargi. - Dobrze wiem, że jest ładniejszy.
- To po co pytasz?
- Świnia - burknął, próbując wstać, ale został przemocą posadzony na jego kolanach.
- Nie bądź dzieciak... - pocałował go z czułością za uchem. - Jesteś najpiękniejszy, najmilszy, najmądrzejszy i w ogóle najwspanialszy na całym świecie...
- To ty tak twierdzisz... - mruknął z udawanym niezadowoleniem.
- A przepraszam... kogo pytałeś?


Stał przez korytarzem prowadzącym do pokojów zajmowanych przez Ardee i Inapan... i myślał. Od dłuższego czasu. W ostatecznym, zdawałoby się, wyniku rozmyślił się, odwrócił na pięcie i planował ewakuację, ale zawahał się i znów zatrzymał.
- Takiś ty? - mruknął do siebie. - To do niego miałeś pretensje, że mógłby zrezygnować z twojego towarzystwa, a ty co? Wiejesz? I to przed czym ty cykorzysz, frajerze? Ani Ardee ani Inapan jednego złego słowa ci nie powiedzieli... No tak... Boimy się mamuni... Ale Althi ma nie być... Ale może wpaść... Kto jej zabroni... Cholera... - westchnął. - Nie byłem nigdy tchórzem, ale... Cały obiad? Koszmar... Będzie... A może nie? Czemu ja tak panikuję? Oni są mili... Jeśli naprawdę będą tylko oni... Inapan sama chciała, żebym przyszedł... A jak nie? Jak mi nakłamał? E tam... - machnął ręką, odwracając się z powrotem i idąc szybko, ale stopniowo znów zwolnił i niemal zawrócił, ale akurat wtedy z bocznych drzwi wyszedł na korytarz Ardee i nie zdążył nawet skląć labiryntowej budowy pałacu.
- O, cześć, Avae. Idziesz do nas? - uśmiechnął się do niego.
- Yhm... - potaknął z tajoną rezygnacją, idąc z nim dalej. - A ty co? Podobno mieliście mieć jakąś szalenie ważną rozmowę.
- No, i nawet mieliśmy - roześmiał się. - Musiałem tylko teraz podskoczyć przywitać margrabiego Hailar Seiln, oficjalna wizytacja. Dobrze chociaż, że przyjechał bez żony - skrzywił się nieznacznie. - Straszna baba... Co gorsza próbuje mnie od pięciu lat uwieść, nawet moim małżeństwem się nie przejęła.
- I tak ci to przeszkadza? - zapytał złośliwie.
- Powiedzmy, że nie jest w moim typie - mruknął.
- A jaki jest twój typ? - spojrzał na niego ze śmiechem.
- Jakieś trzydzieści lat młodszy... Karin mi mówił, że ma z tobą urwanie głowy.
- Tak? A to czemu?
- Droczysz się z nimi... martwi się o ciebie.
- Takiej aluzyjnej oględności nauczyłeś się w Wellandzie? - spytał z uśmiechem.
- Avae...
- Spokojnie, nic mi nie zrobią... To za ryzykowne, wiedzą o tym. Chyba nie mam wysłuchiwać ich plucia z potulną miną? Nawet jeśli, to nie jestem w stanie. Urodziłem się bezczelny i bezczelny pozostanę. Będzie dobrze, nie musisz uruchamiać machiny działań dyplomatycznych... - mrugnął lekko.
- Miejmy nadzieję... - westchnął.
- Ale jemu chyba nic nie powiedziałeś, co? - zaniepokoił się.
- Nie... Nie powiem, jeśli nie będzie takiej potrzeby, nie martw się. On się bardzo tobą przejmuje... - spojrzał na niego kątem oka. - Chyba lepiej... nie wyprowadzać go z równowagi - powiedział powoli i umilkł, nie odzywając się przez resztę drogi. Avae nie podniósł wzroku, również milcząc w zamyśleniu. Karinowi już dawno wypsnęły się słowa, z których wynikało, że Ardee ma na temat Nissyena całkiem sporą wiedzę. Nie było w tym zresztą nic aż tak dziwnego... tu wszędzie słyszano o nim co najwyżej wątłe plotki i to dopiero od czasu rewolucji, ale wśród najwyższej arystokracji temat zapewne był dość żywy... a ta klika czołówki czołówek aż tak znowu liczna nie była, spośród szesnastu rodów z tytułem bejlera tworzyło ją ich zaledwie sześć, a i Eau Claire i Cern Cascavel na Cascavel się do niej zaliczały... O niczym więcej... Karin nie wspomniał, ale... nie miał powodu... zresztą może i nie wiedział... ale Ardee raczej tak. Powiedziałby mu? Raczej nie... Ale... Nie znał go przecież aż tak dobrze, dawniej widział go przecież tylko przez jeden dzień. A teraz? Co mógł wiedzieć o nim teraz? Rozmawiali ledwie trzeci raz. Był miły i wzbudzał zaufanie, ale ostatecznie na tym polegała jego praca... To jeszcze wcale nie musiało znaczyć, że naprawdę taki był...
Ech, po prostu zwyczajnie świrował na punkcie swojego świra. Myśl, że znów mogłaby go spotkać jakaś krzywda, choćby najdrobniejsza przykrość, była wprost nie do zniesienia...
Zerknął spod oka na swojego poważnego teraz towarzysza. O czym on myślał? Może też o tym... ostatecznie jeśli wszystko wiedział, to byłoby dziwne, gdyby nie pomyślał teraz i o tym... Ale jemu to nie sprawiało przyjemności, nie był taki jak reszta tych zblazowanych salonowych papug. Nigdy nie dał żadnego powodu, żeby mu nie ufać; po co właściwie miałby go pytać? Westchnął cicho, kiedy dotarli już do nich. Ardee spojrzał na niego przelotnie, ale nic nie powiedział.
- No, jesteśmy... - ujął lekko za klamkę, ale wtedy Avae prędko powstrzymał jego dłoń.
- Ardee... - szepnął z wahaniem. - Ty... wiesz, prawda?
- O czym? - spytał spokojnie.
- O nim... O Nissim i o... o jego... ojcu. Wasi rodzice... to przecież były te same sfery... no i ty potem... Na pewno słyszałeś. Prawda?
- Słyszałem... - skinął powoli głową, patrząc na niego uważnie.
- Ardee... Ty nie mów o tym nikomu, dobrze?
- Uważasz, że rozpowiadanie tego sprawiałoby mi jakąś przyjemność? Masz kiepskie zdanie na mój temat - uśmiechnął się niewyraźnie.
- Ale Ardee... nawet Inapan.
- Nawet Inapan - westchnął. - Ale nie ja jeden słyszałem. On jest nawet w liberalniejszych herbarzach.
- Ale... reszta... to plotki. I to takie których nie powtarzało się dzieciom. A nie ma już wielu... dorosłych, którzy mogliby...
- Nie bój się - zmierzwił mu z uśmiechem włosy. - Ode mnie na pewno nikt się nie dowie. Nie musiałeś nawet prosić...
- Przepraszam, ja tylko... chcę go chronić. Kocham go - szepnął po prostu.
- Cii, rozumiem... Nie jestem taki głupi, na jakiego wyglądam... Chodź - pchnął lekko drzwi, wpuszczając go do środka i razem poszli do pokoju jadalnego, gdzie Inapan zajmowała się już stołem.
- Jak tam twoja kochanka? - uszczypliwie spytała na ich widok.
- Przyjechał bez niej, kochanie - odpowiedział niezmącenie.
- Kondolencje. Avae, siadaj i się nie ruszaj z miejsca, bo dostaniesz chochlą.
- Wreszcie jakaś normalna kobieta, w domu nam innymi sprzętami grożą, prawda? - rozbawiony odwrócił się do Nissyena, który apatycznie siedział w rogu kanapy i dopiero teraz spojrzał na niego nieco nieprzytomnie; uśmiechnął się sennie, wyciągając do niego dłoń.
- Cześć, kiciuniu - ziewnął lekko. - Nie śpieszyło ci się do mnie.
- Mieliście jeszcze rozmawiać przecież... - usiadł obok niego. - Coś taki wykończony?
- Szkoda gadać...
- No czy ja wiem... - uniósł brwi Ardee. - Jak wychodziłem, nic ci nie było. Coś ty wyprawiał z moją żoną?
Nissyen rzucił ponure spojrzenie na niewinnie uśmiechniętą Inapan.
- Ona mi się kazała zająć waszą córunią... - mruknął niemrawo, opierając głowę na ramieniu Avae i przymykając oczy.
- Inapan, no doprawdy... - Ardee spojrzał na żonę lekko zgorszony. - Tak się nie traktuje gości...
- Ktoś się nią musiał zająć, ja byłam zajęta - powiedziała z urazą. - Nie moja wina, że to mięczak.
- Przy Zilli każdy padnie - westchnął. - Gdzie to moje energiczne dziecko?
- Pobiegło do Karina, nieopatrznie obiecał jej polowanie na żaby. Co ja znów zrobię z tymi gadami?
- Płazami, kochanie.
- Sam jesteś płaz - mruknęła - Zobaczymy, co powiesz, jak ta gadzina się rozlezie po domu. Ja nie będę ich łapać.
- Kotku...
- Nie podlizuj się i nie rób tej miny, bo przy nich i tak ci nic nie da. Jazda do kuchni, pomożesz mi wszystko przynieść. Avae, bądź tak dobry i postaraj się doprowadzić do użyteczności Nissyena.
- Nie ma sprawy... - roześmiał się. - Jak tylko wyjdziecie...
- Popatrz ty się... - mruknęła. - Już się ożywił...


Spróbował wyślizgnąć się z łóżka, ale on schwytał go z powrotem, przyciągając do siebie.
- Ktoś puka... - westchnął z trudem, przesuwając dłonią przez jego włosy.
- Wiesz, co się mówi w takich sytuacjach? - spytał na lekko rwanym oddechu.
- Niech puka... - zachichotał, przytulając mocniej jego głowę.
- Właśnie... - zaaprobował z satysfakcją, przetaczając się z nim po łóżku i wracając do wyjściowej pozycji.
- Ale może to coś ważnego...
- Avae...
- Ymm... no dobrze, już cię nie wkurzam... - mruknął rozbawiony, całując go w usta, a potem w szyję i dalej wolno idąc w dół rozpraszany powracającym odgłosem, ale zaraz potem pukanie ustało. Avae uśmiechnął się przekornie, zerkając na niego i zsunął się odrobinę w dół, lekko przesuwając językiem po spinających się od tego dotyku mięśniach brzucha.
- Łobuz... - powiedział z trudem.
- Yhm... Dokładnie... - wyszeptał, wracając do pocałunków, które po kilku chwilach przerwało ponowne pukanie. - Uparli się dzisiaj... - westchnął.
- Skąd wiesz, że to kto inny? - spytał zdziwiony.
- Głuchy jesteś? Tamten był wkurzony, a ten nieśmiały... Oj, może to... - wygramolił się wśród krótkiej szamotaniny z ramion zdegustowanego mężczyzny, który spojrzał na niego wrogo, ale niemal natychmiast rozpogodził się, już nie protestując. Avae pokazał mu język, włożył szybko ubranie i wyszedł z pokoju, idąc do drzwi i otwierając je.
- O, Karin, cześć... - uśmiechnął się. - O co chodzi?
- O... o nic... - wyjąkał zapatrzony na niego chłopiec. - Nic ważnego, ja... ja przyjdę później... - wykrztusił, obracając się na pięcie i uciekając szybko. Avae dość zdezorientowany zamrugał powiekami i zamknął drzwi, wracając do sypialni.
- Kto to? - z uśmiechem spytał siedzący na łóżku Nissyen.
- Karin... - powiedział niepewnie. - Nie wiem, co mu się stało - potarł kark. - Patrzył na mnie, jakby... Z czego się śmiejesz?
- Nie, nic... - przygryzł wargę, uciekając przed jego podejrzliwym wzrokiem.
- Nissi... - zaczął z groźbą wyczuwalną w głosie.
- Masz coś na policzku, kochanie... - uśmiechnął się do niego rozbrajająco.
- C... - złapał się za policzek chłopak. - ...
- Co? - spytał, z ciekawością przyglądając się jego minie.
- ZABIJĘ CIĘ! - na wpół krzyknął, na wpół jęknął Avae, przewracając na łóżko i okładając pięściami mężczyznę nieprzerywającego sobie wyjątkowo nieodpowiednio beztroskiego i bezczelnego śmiechu, który po nieszczególnie długiej walce udzielił się hojnie również agresorowi.
- Z czego się śmiejesz? - spytał go dość złośliwie, ale chłopaka tylko bardziej to rozbawiło; wtulił twarz w jego ramię i prawie płakał ze śmiechu. - Avae... - przeciągnął melodyjnie.
- Nic... - wykrztusił z trudem. - ...biedny Karin - wyszeptał resztkami sił, nie umiejąc w żaden sposób pohamować chichotania. - Biedny... kochany, mały Karin, o matko... biedny... Wiesz co... ja może... może ja pójdę do niego? - usiadł z niepewną miną.
- O nie, słoneczko. Jak się coś zaczyna, to się to kończy... - zamruczał, obejmując go od tyłu i gryząc lekko brzeg jego ucha. - Kolegę odpeszysz później...
- Ale...
- Żadnych ale, kochanie... Mam wolne tylko te dwie godziny i zamierzam je dobrze wykorzystać... Masz coś przeciwko?
- Nie... - roześmiał się i pocałował go mocno w usta, a potem odsunął się, głaszcząc lekko jego policzek. - Ostatnio roznosi cię... energia.
- Bo mało cię mam - mruknął tonem wyjaśnienia, stanowczo przewracając się z nim z powrotem na łóżko. - A bardzo dużo chcę... - szepnął mu do ucha. - Jak nigdy wcześniej... Kocham cię, moje nieznośne, dokuczliwe diablątko... Nawet nie wiesz, jak to może zachwycać...
- Naprawdę? - uśmiechnął się przekornie.
- Naprawdę... - pocałował go lekko w szyję.
- Wiesz co?
- Mm?
- Kocham cię... - powiedział ze śmiechem.
- To dobrze... - wymruczał, lekko przygryzając jego ucho.
- A ty? Kochasz mnie?
- Przed chwilą powiedziałem.
- No to co?
- Bardzo kocham - uniósł się lekko, patrząc na niego rozbawiony.
- Nie śmiej się ze mnie - burknął. - Lubię sobie posłuchać.
- Bardzo, bardzo kocham - pogłaskał go delikatnie po policzku. - I wcale się nie śmieję. Po prostu jesteś kochany. I strasznie słodki... Nawet jak na mnie krzyczysz - mrugnął, przyciągając go do siebie.
- Też coś... - wymamrotał mu we włosy.


Przeszedł już pół pałacu, szukając Karina, ale chłopiec wręcz zapadł się pod ziemię. Chyba się pogniewał... Nikt nie miał pojęcia, gdzie on jest, a przełamując wszelkie opory spytał ponad dwadzieścia osób.
Z drugiej strony w obliczu nieżyczliwości otoczenia mogła wchodzić w grę dezinformacja. Tknięty tą myślą, skierował się w odrzucone zgodnie z zaprzeczeniami rejony i wkrótce istotnie znalazł chłopaka, siedzącego samotnie w saloniku przy dawnych apartamentach matki. Oni przeginają... Coś z tym trzeba będzie zrobić. To już było po prostu niepoważne.
Na razie jednak odepchnął te myśli i z wahaniem przysiadł obok chłopca, który wyglądał na lekko nadąsanego. Karin zerknął na niego z boku i nic nie powiedział, więc niepewnie położył mu dłoń na ramieniu, starając się delikatnie obrócić go do siebie, ale chłopak wzruszył tylko ramionami, opierając brodę na kolanach.
- Karin... - odezwał się z zażenowaniem. - Karin, przepraszam, ja wtedy... No wiesz, nie wiedziałem... No bo to Nissi...
- No ja myślę, że samemu to by ci raczej ciężko było - przymrużył lekko powieki, zaraz odwracając głowę. Avae na moment stracił mowę.
- Kaaaarin? - odezwał się w końcu nieco skołowany.
- Co? - spojrzał na niego kątem oka.
- To ty? - spytał ostrożnie.
- Nie wygłupiaj się, ja - burknął zezłoszczony.
- Ale na pewno?
- Avae! - cisnął w niego poduszką.
- Karin, tak się nie robi - starannie odłożył ją na kanapę. - Hafciki... mogą popękać... - szepnął z trudem, przygryzając wargę.
- Śmiej się, śmiej... - mruknął chłopiec. - Ale ja z tobą już nie będę rozmawiać...
- Będziesz, gwiazdusiu... będziesz... - przewrócił go, łaskocząc lekko. - No przepraszam... Nie powiedział mi, świnia...
- Głupi jesteś, nie gniewam się przecież... - westchnął z uśmiechem. - Tylko było mi...
- Spiekłeś raczka... - zachichotał.
- Avae, nie przeginaj... I zejdźmy z tego tematu! - trzepnął go w ucho.
- Już, na rozkaz - mrugnął wesoło. - Powiedz, co chciałeś wtedy.
- Teraz już nic - wzruszył ramionami.
- Kaarin...
- Ashi chciał pojechać do Małych Grot, a ja nie znam drogi... - westchnął z rezygnacją, siadając przy stoliku i opierając na nim łokcie.
- Nie znasz? - spojrzał na niego lekko zszokowany. - Karin, mieszkasz w Helmand pięć lat!
- No to co, wszędzie nie musiałem być - burknął.
- Gwiazduniu, Helmand to jedna z najmniejszych prowincji w kraju! Argento jest cztery razy większe, a ja zdążyłem być już prawie wszędzie!
- Ja to nie ty - przewrócił oczami. - Nie było okazji.
- Karin... - zastanowił się. - Czy ja z tobą tam czasem nie byłem?
- Owszem, cztery lata temu. Raz - mruknął. - Po prostu nie pamiętam drogi.
- Oj ty, jesteś niesamowity... - roześmiał się, wichrząc mu włosy. - No to dobrze, pojedźmy. Mam wolne do wieczora.
- On ci daje "wolne"? - zrobił wielkie oczy Karin.
- A co myślałeś? - przymrużył powieki. - Jesteśmy razem, ale ja dla niego pracuję.
- No ale...
- I czym ty się znów martwisz? - pstryknął go delikatnie w nos. - Naprawdę trudno o milszego szefa. I w dodatku mogę mu całkiem bezkarnie wchodzić na głowę, jak mi się nudzi - zachichotał. - Nie rozumiem, czemu wy wszyscy macie przed nim takiego pietra...
- A ty nie miałeś na początku? - zrobił obrażoną minę.
- Na początku... - zamyślił się. - Nie... Nie, Karin, tak bym tego nie nazwał... Zresztą... - mrugnął lekko. - Już wtedy mu właziłem na głowę... Nie panikuj tak przed nim, on cię lubi.
- Za co? - zdziwił się chłopiec.
- No i masz! - załamany trzepnął się w czoło. - Ciebie ciężko jest nie lubić. No i... jesteś dla mnie miły. Pomagasz mi... Bardzo się martwił o to, jak tu sobie poradzę... No cóż... poza tobą nikt mnie tu nie lubi.
- Ardee cię lubi.
- Ardee nie jest stąd - westchnął.
- Ashi też cię lubi - uśmiechnął się.
- I też nie jest stąd. I też jest arystokratą. I na dokładkę małym dzieckiem... - pokręcił z rezygnacją głową. - Nie pocieszaj mnie, bo wypadam jeszcze bardziej żałośnie..
- Co ty pleciesz... - szepnął łagodnie, opierając mu dłonie na ramionach. - To tak tylko... Muszą... muszą się przyzwyczaić.
- Do mnie? - spytał z krzywym uśmiechem.
- Tak... - pocałował go lekko w policzek. - Nie smuć się... Jeszcze wszystko będzie dobrze.
- Akurat - zaśmiał się, przyjaźnie mierzwiąc mu włosy. - Sam w to nie wierzysz... Inaczej... inaczej na przykład byś się mu przyznał.
- Przyznałem się - powiedział poważnie.
- I co? - odwrócił wzrok, blednąc lekko.
- Nic... Miałeś wtedy rację. Nie był zły. I nie wydaje mi się, żeby było mu przykro... Nie rozumiem, czemu ty się wszystkim martwisz coraz bardziej, zamiast coraz mniej...
- Czasem trochę... brakuje mi tu powietrza... - westchnął cicho. - Ale nic... - popatrzył na niego z uśmiechem. - Chodźmy do małego, nie będę zrażać jednej z nielicznych życzliwych osób - pociągnął go ze śmiechem za rękę. Karin pokręcił głową, idąc za nim posłusznie; Ashi wpadł na nich zaraz na korytarzu.
- No idziecie? - spytał lekko nadąsany. - Czekam i czekam, to jest brzydko...
- Strasznie brzydko! - Avae chwycił go w pasie i podrzucił mocno do góry. - Daruj, już się zbieramy. Ślamazary z nas, co Karin? - obejrzał się z uśmiechem na chłopaka.
- Jak z kogo... - mruknął złośliwie. - To ty byłeś... zajęty.
- Czym zajęty? - zaciekawił się Ashi.
- Dowiesz się, jak będziesz starszy - protekcjonalnie poklepał go po główce, odstawiwszy na podłogę. - A poza tym nie słuchaj tej małpy, sieje ferment i niezgodę.
- Oj, chodźmy... - trzepnął go w ramię Karin. - Jak tak dalej pójdzie, to nie zdążymy przed zmierzchem.
- Nie panikuj, zdążymy... - roześmiał się.
- Popatrz, popatrz... No i kogo my znów widzimy? - dobiegło do niech z tyłu. Avae skrzywił się lekko, rozpoznając głos.
- Chłopaki nie wiedzą, kiedy przestać... - mruknął do Karina. - Ashi, leć do stajni i zaczekaj na nas, dobrze?
- Ale... - niepewnie rozejrzał się chłopczyk.
- No już, zmykaj... - uśmiechnął się, odganiając go nieco niecierpliwym gestem. Nie poruszył się, dopóki chłopiec nie zniknął mu z oczu, a potem wolno się odwrócił, chłodno mierząc wzrokiem dwóch mężczyzn. - Czy wy zdajecie sobie sprawę z tego, jak jesteście monotonni? - spytał z drwiącym uśmieszkiem. - No i znowu, Naas i Rig. Ze wszystkich jesteście najbardziej upierdliwi...
- Ty mała...
- Lepiej się zamknij, Rig - chłodno odezwał się Karin. - Albo wylądujesz w karcerze.
- Słucham?! - spojrzał na niego zszokowany. - Co takiego?
- To, co słyszałeś. Avae za łagodnie was traktuje, ale ja nie zamierzam. Jeśli jeszcze którykolwiek powie chociaż jedno złe słowo do niego, pójdzie pod sąd. Podczas pobytu w Helmand włos mu nie ma prawa spaść z głowy, jasne? Jest nietykalny. Zapamiętajcie to sobie.
- A niby kto tak powiedział? - zaśmiał się drwiąco Naas.
- Sheat - spokojnie odpowiedział chłopiec. Mężczyźni popatrzyli na niego niepewnie i z wahaniem spojrzeli po sobie. - Jeśli mi nie wierzycie, to możecie go spytać - uśmiechnął się. - Ale wtedy się wyda, że zakaz łamaliście... i nie słuchaliście mnie. Nie zapominajcie, że nad posiadłościami pałacu władzę mam też ja.
- W porządku, czy ktoś coś mówił... - bąknął cichcem Rig, obaj odwrócili wzrok od chłodnych oczu Karina. Chłopak z uśmiechem odprowadził ich spojrzeniem.
- Karin... - niepewnie zaczął przysłuchujący się dotąd w zdumieniu Avae, ale w tej samej chwili z drugiej strony pokoju rozległo się spokojne klaskanie i obaj zaskoczeni obrócili się w tę stronę.
- Niezły blef, Karin... - krzywo uśmiechnął się Lahr, podchodząc do nich z szyderczym uśmiechem.
- Dlaczego sądzisz, że to był blef? - zmarszczył brwi.
- Daj spokój... - roześmiał się. - Sheat ma lekką obsesję na twoim punkcie, ale żeby do tego stopnia? Po co miałby chronić tę zwyrodniałą kurwę? - spojrzał drwiąco na Avae.
- Lahr... - z wściekłością zaczął Karin, ale Avae spokojnie ścisnął jego ramię, podnosząc zimny wzrok na mężczyznę.
- Zamierzasz mnie przestraszyć? - zmrużył powieki Lahr. - Nie sądzisz, że jesteś na to już za słaby?
- Nigdy nie będę aż tak słaby, żeby nie móc poradzić sobie z tobą - powiedział z uśmiechem. - Bądź tak dobry i waż słowa mówiąc do mnie...
- Robisz się bezczelny, kiedy wyczuwasz szansę na osłonę, szczeniaku - zmarszczył nieznacznie brwi. - Ale ja się nie boję skarg Karina. I z jakiej racji mam ważyć te słowa? Żadne nie jest za słabe na ciebie. Czy ja w czymś minąłem się z prawdą? Jesteś kurwą.
- Ja? - zrobił zdziwioną minę. - Doprawdy? A czy to ja robiłem za spodnią deskę w łóżku mojego ojca?
Lahr zbladł jak ściana i cofnął się nieco, wpatrując się w niego z nienawiścią, ale też zbolałym lękiem. Przygryzł wargę i odwrócił się gwałtownie, wychodząc szybko z pokoju. Twarz Avae odtajała z wystudiowanej kpiny, też nieco teraz blednąc.
- Cholera... - szepnął, przymykając powieki. Karin z rozszerzonymi oczami wpatrywał się w jego schyloną głowę i lekko drżące usta.
- Avae... - wyszeptał. - Czy... to, co powiedziałeś to...
- Nie, Karin, nie powiedziałem nic, dobrze? - zmierzwił mu pieszczotliwie włosy. Chłopiec westchnął i skinął głową, uśmiechem kwitując wyjaśniający, przepraszający i dziękujący pocałunek w policzek, który nagle przypomniał mu tego wprost chłopczyka sprzed paru lat. Takiego Avae nie dawało się nienawidzić... czemu niemal nikt nie mógł tego zrozumieć?
- I? - powiedział cicho.
- Nic, Karin... Poczekajcie na mnie w stajni.
- Dobrze - westchnął z niewyraźnym uśmiechem, przytrzymując jeszcze przez moment jego dłoń, a potem odwracając się i idąc za chłopczykiem. Avae odprowadził go wzrokiem i westchnął cicho, skręcając w boczny korytarz i kierując się prosto na szczytowy taras, odwieczne helmandzkie miejsce ucieczki, odizolowane i zarośnięte jak las. Sam tam się nie chował, ale dobrze wiedział, że robili tak wszyscy inni chłopcy. Może dlatego, jak na jego życie, było to zbyt zwykłe miejsce; ze swoimi złymi myślami nie miał prawa cierpieć w towarzystwie.
Stanął cicho przy wejściu i westchnął znów z rezygnacją, ruszając wzdłuż kamiennej blanki; znalazł go siedzącego w walącym się nieco w zapuszczeniu rogu, z nogami wiszącymi już na zewnątrz. Mając do czynienia z kimś nie z Helmand, może by się zaniepokoił. Lahr obejrzał się na niego wrogo, zaciskając gwałtownie pięść.
- Szczęśliwy? - wykrztusił.
- Lahr... - szepnął niewyraźnie. - Ja... przepraszam...
- Zamknij się i zjeżdżaj.
- Nie wiem... czemu ja... to powiedziałem. Wiem, że... że myślałeś, że nikt nie wie, ale... ja nie sądziłem, że kiedyś... Wyrwało mi się, przepraszam. Wiem, że po prostu... on...
- Avae, odciąłeś się i w porządku, nie baw się teraz! - krzyknął. - Brawo, dowaliłeś mi jak nikt w życiu! Won!
Chłopak przygryzł wargę i wsunął ręce w kieszenie, spoglądając w bok.
- Tobie nikt nie dał wyboru... To nie jest to samo co.... co ja - przymknął oczy. - Posłuchaj, ja... ja nie mówiłem tego nikomu... i nie powiem, naprawdę... A Karin... sam wiesz, jaki jest Karin. Możesz być spokojny... - zawahał się jeszcze przez moment, ale westchnął tylko i odszedł szybko.



Siedział sam na ławce, opierając łokcie na drewnianej ławie i czuł się nieswojo. To był główny plac i cały czas ktoś się tu kręcił, a choć usiadł wśród drzew i w głębi trawnika, i tak był dość wyraźnie dostrzegalny. Spojrzenia nie były mordercze, ale przyjazne też nie, a dosięgały go co moment. Mógł wprawdzie zostać w pokoju, ale ile można tak siedzieć? Powietrze i słońce aż do siebie ciągnęły... w takie piękne dni nawet Nissi nie siedział w środku, tylko zabierał co się da na zewnątrz i razem zaszywali się gdzieś w parku lub lesie. Szło wtedy wprawdzie nieco mniej sprawnie niż w pokoju, bo leżąc na kocu, czytali jakoś dziwnie wolniej... albo może rzadziej, rozleniwiając się do nieprzyzwoitości, ale ostatecznie od czasu do czasu mieli też prawo do chwili odpoczynku.
Ale dziś był sam; Nissi był z Radą, która na dokładkę odbywała się też z Ardee i zagranicznymi posłami, nawet Karin tam był jako współgospodarz Helmand, choć tak naprawdę jeszcze nie miał żadnej formalnej władzy. Ale tak wyglądało dyplomatyczniej... Zresztą... do ich urodzin, a więc i pełnoletności pozostało ledwie dwa tygodnie. Swoją drogą ciekawe jak TO będzie wyglądać. Cóż, Karin pierwszy raz od dawna będzie miał miłe urodziny, a on... dla niego pierwszy raz przynajmniej jedna osoba z pewnością będzie miła. Zabawne... będzie więc lepiej niż kiedykolwiek przedtem...
Uśmiechnął się nieznacznie, podciągając kolana pod brodę i przy okazji rozsypując trzymane na nich kartki, o których w tym zamyśleniu całkiem zapomniał. Jęknął i wcisnął się pod ławę, zbierając je powoli. Obok przebiegła Inapan i zatrzymała się nagle, odwracając się do niego.
- Avae, nie masz dziś nic do roboty, prawda? - spytała szybko. - Nissyen tam będzie siedzieć chyba do późnego wieczora.
- Aha, a co? - wydostał się spod ławy. - Mam coś pomóc?
- Dokładnie, skarbie... - uśmiechnęła się przymilnie. - Idę pomagać dziewczynom z wyprawą Erin, ktoś się musi zająć Zillą.
- I ja mam... - urwał, patrząc na nią niepewnie.
- Nikt nie jest teraz wolny aż tyle, do wieczora tam będę - powiedziała spokojnie.
- No dobrze... - szepnął z niewyraźnym uśmiechem. - A gdzie ona jest?
- Tam sobie biega... Zilla! Zilla, chodź, znalazłam ci miłą nianię!
- Nianię... - mruknął Avae, wyrównując o blat zapisane słowami z narzecza kartki i przygniatając je płaskim kamieniem.
- Nianię, nianię... Zilla!
- Juuuuś! - zawołała dziewczynka, biegnąc tak szybko, jak pozwalały jej na to małe nóżki. Zatrzymała się, łapiąc maminą spódnicę i hamując w niej rozpęd; z tego też bezpiecznego miejsca zerkała roześmianymi i zaciekawionymi oczkami na Avae.
- Pamiętasz Avae? - uśmiechnęła się Inapan, kucając i przeciągając córeczkę do przodu.
- Jaśne, cio? - przechyliła główkę Zilla, spoglądając na niego od dołu z miną doświadczonej łobuzicy.
- Zostaniesz z nim?
- Ziośtaniem - potaknęła zdecydowanie, popierając postanowienie wyciągnięciem obu rączek. - Na reńcie! Psitul! - zażądała apodyktycznie. Spięty lekko Avae roześmiał się, spełniając polecenie, mała z zadowoloną miną usadowiła się na jego kolanach.
- No, chyba sobie poradzicie - uśmiechnęła się Inapan. - Lecę, pa.
- Paaa! - energicznie zamachała za nią Zilla. - Avae, do lasiu! - zakomenderowała stanowczo. - Ganiać!
- Park nie wystarczy? - westchnął.
- Nie!
I rzeczywiście nie wystarczył. Dawniej mała była wesolutka i pełna energii, ale teraz stała się wręcz przerażająco niezmordowana, szalenie wymagająca i zastraszająco pewna siebie. No tak, teraz była małą panieneczką z bogatego Cascavel, rozpuszczaną bez wątpienia na potęgę, zwłaszcza, że Ardee musiał z pewnością odbić sobie parę lat nieobecności w jej życiu. Maleńka stała się potworem... ale kochanym potworem. Miała niespożyte pokłady sił, ale była milutka i słodka do bólu. Przynajmniej trudno się było przy niej nudzić... Po "ganianiu" przyszła kolej na "siowanie", po "siowaniu" na "lapcianie", po "lapcianiu" na "hopcianie"... jednym słowem grafik był napięty. W dodatku fantazja co do miejsc zabawy też jej nie opuszczała, a z miejsca na miejsce musiał ją rzecz jasna przenosić - z lasu do parku, z parku do pałacu, z pałacu na place, z placów do lasu, z lasu do dawnych poddańczych zabudowań, z zabudowań na pola, z pól do ogrodów, z ogrodów do stajni, ze stajni do pałacu... i tak bez wytchnienia do samego popołudnia. Przynajmniej miał spokój od tych typków... bali się zaczynać coś przy Zilli, malutka uchodziła za złośnicę i co gorsza skarżypytę. Lepiej było nie ryzykować...
- Maleńka, daj odsapnąć! - jęknął w końcu ze śmiechem, przysiadając na kamiennym wykończeniu dziedzińca.
- Zmeńciony? - spytała ze zdziwieniem, gramoląc się mu na kolana i obejmując go za szyję. - Ciemu nie mówiś? - pokręciła z politowaniem główką, głaszcząc go troskliwie po policzku. - Moziemy pociekać.
- To pociekajmy... - westchnął.
- Lubiś?
- Ciebie?
- Psiecieś... - spojrzała na niego z pobłażaniem.
- Bardzo - musnął ustami jej nosek. - Jesteś dla mnie bardzo miła. Dziękuję.
- Zia cio? - zamrugała zdziwionymi oczkami.
- Cóż, niewiele osób poza tobą mnie tu lubi - uśmiechnął się trochę blado. Mała w gwałtownym sprzeciwie potrzepała rozwichrzonymi włoskami.
- Mamuś lubi, tatuś lubi... Karin lubi!
- Yhm, i to by było na tyle...
- Marudziś! - uświadomiła mu stanowczo.
- Może i racja... - westchnął cicho. - Marudzę...
- Vin i Keli mówiom, zie jeśteś dziabeł - poinformowała. - Ale ja siem nie bojem! Źmyślajom... Kiedyś to... śtraśnie sie ziościleś. Ciali ćaś, nawet jak zie nie i sie śmiaieś. Widziaiam. Ale to nie jeśt, zie jeśteś dziabeł. Źreśtom im powiedziaiam, ale ksikali i ciaikiem... no to nawet śpytaiam w domu i juś wiem na pewno, bo powiedziaia zie nie.
- Mama?
- Babcia... - urwała i podskoczyła mu na kolanach. - Oj, motyl! - pisnęła, zeskakując na ziemię i odbiegając trochę. Popatrzył za nią trochę zbity z tropu.
- Jak sobie radzisz? - usłyszał nagle; Inapan przysiadła obok niego, patrząc z uśmiechem na podskakującą za motylem dziewczynkę.
- Dobrze - szepnął. - Miły ten wasz dzieciak. Myślałem... że się będzie bała... - powiedział niepewnie.
- Zilla? Zapomnij... - roześmiała się. - Bałam się, że za bardzo ci wlezie na głowę.
- Wlazła w granicach przyzwoitości.
- Przechodziłam kilka razy, gdzie byliście?
- Wszędzie... - westchnął nieco zbolałym tonem.
- Nie wykorzystuję cię za bardzo? - roześmiała się z lekkim zakłopotaniem.
- Skąd... nie miałem co robić. Nie nudzę się... no i... no i przy niej nikt się mnie nie czepia.
- Bardzo ci dokuczają? - spytała poważnie.
- Nie, już nie tak strasznie... Ale kiedy jestem sam, zawsze się jakiś oprych przypałęta... Nielogiczni są, mówią takie rzeczy, a zakładają, że ja nie doniosę i nic im nie grozi - uśmiechnął się z goryczą. - Nawet Karina się boją bardziej niż mnie. Zakładanie, że ja się mścić nie będę, jest dość bezsensowne przy tym, co wszyscy o mnie tu sądzą.
- Dlaczego wszyscy? - zmrużyła powieki. Wzruszył ramionami, podnosząc z ziemi patyk i przyglądając mu się pod słońce. Spojrzał na nią kątem oka.
- Inapan...
- Tak?
- Czemu ty... - westchnął. - Czemu jesteś dla mnie miła?
- Och, muszę być. Ardee cię lubi, a ja jestem posłuszną żoną - mrugnęła.
- Nie żartuj... - pochylił głowę, rysując patykiem po ziemi.
- Nie żartuję - roześmiała się. - Ufam mu. Zna się na ludziach. No a poza tym... ostatecznie jesteś moim mlecznym bratem - szepnęła cicho.
- Co? - spojrzał na nią zdziwiony.
- No chyba nie myślałeś że to Adelaide osobiście raczyła...
- No tak - mruknął.
- A mnie mama karmiła aż do drugiego roku życia... - zawahała się na moment. - Wiesz, Avae...
- Mamuś! - pisnęła Zilla, przybiegając do nich i wdrapując się Inapan na kolana.
- Co, malutka? - szepnęła z lekkim westchnieniem.
- Psiślaś! - radośnie wyjaśniła dziewczynka, radośnie cmokając mamę gdzie popadnie.
- No przyszłam... - roześmiała się. - Ale już muszę lecieć... A co, z Avae ci źle?
- Nie... - zachichotała, moszcząc sobie miejsce między nimi. - Mniamusi!
- Sam widzisz, jesteś mniamusi - poważnie przekazała mu Inapan, nie przejmując się lekko nasrożonym spojrzeniem, które napotkała. - Phi, pozwalasz jej, bo jest młodsza - wystawiła język i pogardliwie strzepnęła włosy. - Typowe...
- Ja myślałem, że twój mąż woli damy po pięćdziesiątce - z uśmiechem przypomniał sobie ich trwające przez cały obiad przekomarzania na temat drogiej margrabiny Hailar Seiln.
- Też - westchnęła melancholijnie. - To jak Zilla, pobawisz się z tym bezczelnym typem jeszcze trochę?
- Ciem! - pokiwała energicznie główką, wieszając się Avae na szyi.
- No, to miłej zabawy - uśmiechnęła się Inapan, całując jeszcze córeczkę. - Ja potem jeszcze mam oficjalną kolacyjkę z Ardee u jakichś przyjezdnych szych. Odprowadź Zillę do nas zaraz po kolacji i połóż ją spać, dobrze?
- Yhm... - mruknął, poprawiając rączki dziewczynki na swojej szyi.
- Ziobacimy... - wyszeptała mu do ucha.


- Co wam Avae zrobił? - spytał melancholijnie Nissyen.
- Czemu? - Ardee spojrzał na niego niespokojnie zdziwiony.
- Twoja żona najwyraźniej nasłała na niego waszą córunię - wskazał kciukiem za okno.
- Rzeczywiście... - roześmiał się, wyglądając na zewnątrz. - Biedny... mała ma z każdym dniem więcej energii.
- Rozpuściliście ją i tyle... - uśmiechnął się kątem ust, opierając łokcie na parapecie i przyglądając obciążonemu Zillą Avae. - Jak myślisz, ile ta przerwa jeszcze potrwa?
- Nie, nie zdążysz do niego pójść.
- Ha... ha... ha... - spojrzał na niego ciężko.
- Nie ma nic złego w maleńkiej obsesji... - zerknął na niego rozbawiony.
- Odczep się... - wymruczał, wyciągając się lekko i opierając głowę na wyciągniętych ramionach, z uśmiechem patrzył na Avae. - Należy mi się trochę przyjemności po wysłuchiwaniu tego wszystkiego... Przecież to normalny koszmar. Ci ludzie przez większość czasu mówią o niczym...
- Tak już jest... - powiedział ze śmiechem. - Żeby ustalić dwie sensowne rzeczy trzeba słuchać bzdur godzinami.
- Łatwo ci mówić... Jesteś przyzwyczajony - burknął.
- Ale też na mnie spoczywa najgorsze... - westchnął. - Kiedy tylko dojdziemy do jakiegoś punktu zapalnego albo ktoś się niezręcznie odezwie, wszyscy milkną i gapią się na mnie... - pokręcił głową. - Wiem, że to moja praca, ale nie wytrzymuję już nerwowo... - spojrzał na niego smętnie. - Martwię się trochę... Widziałeś, jak zachowuje się margrabia? Welland robi się bardzo... kategoryczny... Po rewolucji ledwo zahamowałem "pokojową interwencję"... Gdyby zhołdowali nas, Kashan padłoby siłą rozpędu... Masz pojęcie, jak ogromne tereny by im wtedy podlegały?
- Jeśli spróbują, pokonamy ich.
- Być może... - powiedział powoli. - Ale wolałbym, żeby obeszło się bez wojny.
- Spokojnie... oni zawsze dużo mówią. I nic z tego nie wynika. Trzeba tylko pilnować, żeby nie dostarczyć im pretekstu.
- Tak... - westchnął. - Niektórzy niezbyt się starają...
- Ustalanie prawa jest w toku - zacisnął powieki. - Trwa to... cholernie wolno, ale... pretekst odpada. Walczymy z tym, co może budzić zastrzeżenia.
- Głównie ty... - uśmiechnął się pod nosem.
- To jak obowiązek, wymyśliłem to... Muszę pilnować, żeby działało zgodnie z założeniami... Byłem zbyt naiwny, wierząc, że wszyscy zachowają się odpowiedzialnie. Od początku trzeba było uregulować prawem postępowanie z niewolnikami. Błędy się naprawia...
- To nie powinno już zająć dłużej niż miesiąc... Tłumaczę to margrabiemu... ale cóż... Chyba będę się musiał na trochę wybrać do Wellandu... Nie zachwyca mnie to, nie będę ryzykował podróży Inapan w jej stanie, a samej też nie chciałbym jej zostawiać...
- To jeszcze parę miesięcy... Nie panikuj tak, żonkosiu... - uśmiechnął się kpiąco.
- Pozwól, że cię zacytuję... Ha... ha... ha....
- Dobrze, dobrze... Może zostaw ją tutaj, ma tu rodziców, przyjaciół... No i Karina... w razie czego. Nie musi przecież siedzieć w Cascavel.
- Nie, musimy już wracać... - pokręcił głową. - Tonnerre. Zresztą jeśli wyjadę do Wellandu, to wolałbym, żeby to ona...
- Pilnowała interesów? - dopowiedział z uśmiechem.
- Mniej więcej... - westchnął. - Przejechałem się już na prefektach. Nawet kiedy są uczciwi, to... W obecnej napiętej sytuacji wolę mieć Cascavel dobrze obsadzone. Wyjedziemy chyba razem z margrabią...
- Trochę szkoda.
- Co, aż tak ci nas będzie brakować? - przymrużył powieki.
- Yhm... - mruknął. - Tylko ty i twoja żona nie traktujecie mnie jak przerażającego dziwoląga.
- Nie przesadzasz? - roześmiał się.
- Nie całkiem... Chwilami wydaje mi się, że łatwiej już akceptują Avae.
- Daj spokój... - pokręcił głową. - Ludzie tu bardzo cię szanują, po prostu... onieśmielasz wszystkich. Myślę, że to ze względu na ciebie zdecydowali się jako tako akceptować Avae... Biedny dzieciak. Nieźle się wpakował...
- Lubisz Avae, prawda? - spytał cicho.
- Owszem... lubię - uśmiechnął się.
- Mimo tego, co mówi się o nim wśród twoich przyjaciół? - przymknął oczy. - Dlaczego?
- Nie wiem, może dlatego, że przypomina mi Karina - westchnął, wzruszając ramionami.
- Karina? - roześmiał się - Przecież oni są zupełnie inni.
- Tak, są inni. Jak dwa odmienne gatunki.... Ale rodzaj ten sam. Cieplarniane kwiaty rozkwitające tylko od miłości. Żaden z nich nie może być sobą w pełni, dopóki nie jest kochany. Są ludzie, którzy nigdy nie zajaśnieją, jeśli nie ma przy nich ciepła. Karin i Avae... są tak niezwykli, że przykuwają wzrok, uwagę, wszystko... nawet bez tego. Ale obaj czując miłość, rozkwitają naprawdę... Nie ma porównania między tym przygaszonym chłopczykiem, którego widziałem kiedyś i tym Avae, którego teraz przywiozłeś. Karin jest taki sam, oni naprawdę są podobni... Delikatni i silni, choć każdy na swój sposób... Avae mnie rozbraja... Nie umiałbym widzieć w nim takiego diabła jak ludzie w Helmand.
- Mimo tego co...
- To dobry chłopiec, nie można mieć takich oczu i takich spojrzeń... będąc złym - pokręcił głową. - Nawet niewinność można udawać, ale udawana zawsze ma w sobie jakiś zgrzyt, coś co się tak nieprzytomnie gryzie... Często to widziałem. W Avae tego nie ma... Nie wiem, jak stało się to wszystko... Przede wszystkim nie chce mi się wierzyć, żeby Adelaide i Broome byli aż tak bezradni wobec małego chłopca. I nie wierzę, żeby trzyletnie dziecko było w stanie wymyślić coś takiego, jak egzekucja Hanetha. To zdaje się ta jest pierwsza na liście, prawda? Zresztą ja kilka razy widziałem wtedy to dziecko. Wiem, że słodki malec może być zdolny do różnych rzeczy, ale na pewno nie taki wystraszony i nieśmiały... Może i się potem zmienił, musiał zresztą, bo inaczej nie wyżyłby tu tak długo, nie mając nikogo bliskiego. Ale jak przyjechałem tu, kiedy chłopcy mieli urodziny, to... to nadal było tylko smutne, zahukane, małe dziecko. Nawet się trochę martwiłem, że może Karin źle się tu czuje... z jego powodu. Bo ja wysłałem Karina akurat do tych krewnych, żeby miał rówieśnika, chciałem, żeby nie było mu tak smutno. Wtedy... nie miałem pojęcia, jak tu było naprawdę. Karin się nie skarżył... A zresztą tego dnia promieniał i był taki szczęśliwy... Z mojego powodu, głupi byłem... Nissyen, sam powiedz, czy tobie się wydaje realne, żeby tamta zachowująca się w taki sposób para, krzywdziła ludzi, dopóki nie podrosło ich dziecko, a potem stała się niewinna, w niczym nie zmieniając jednak swego zachowania i sposobu, w jaki traktowała służbę, a to ciche dziecko, które z czasem powoli wyrosło z tęsknienia za ludźmi, zrobiło się mniej wystraszone, bardziej oschłe i pewne siebie wobec świata, ale za to potwornie zamknięte w sobie, od najmłodszych lat okazało się bezwzględnym, sadystycznym mordercą nie dając tego w żaden sposób poznać, choć przecież to by mu tylko w tym jego świecie pomogło? Mnie się nie wydaje.
- Mnie też nie - uśmiechnął się. - Ale to Avae tak twierdzi.
- Nie. Nie, Nissyen. Avae to potwierdził. A to bardzo duża różnica.
- Avae mi nie pozwala.
- Na co?
- Nie pozwala mi wiedzieć, jaka jest prawda. Ale wie, że... że ja chyba i tak ją znam... powiedzmy... przeczuwam. Nie mam pojęcia, o co chodzi, bo nie mogę mieć, póki mi nie powie, ale...
- Równanie nie wychodzi.
- Nie wychodzi - potaknął z uśmiechem. - Za dużo ktoś podopisywał cyferek z sąsiedniego. A Avae popatrzył i powiedział, że to wszystko jedno. Rozumiesz?
- Chyba tak.

- Tylko popatrz, Ardee... Ja się zwyczajnie poddaję. Poddaję - stanęła w progu sypialni córeczki, wskazując zbliżającemu się do niej mężowi siedzącą na łóżku Zillę. Dziewczynka położyła maleńki paluszek na ustach, uśmiechając się radośnie całą buzią i pokazała im drugą rączką śpiącego Avae, delikatnie dotykając paluszkami jego rozsypanych na poduszce włosów.
- No i proszę... - Inapan siadła przy stole, melancholijnie przyglądając się córeczce. - Nasza córka jest niepokonana... - z westchnieniem oparła głowę na łokciu. - Zmogła nawet Avae... Ja naprawdę nie wiem, czy ją można uśpić...
- Jak chce, to śpi - uśmiechnął się do rozpromienionej dziewczynki.
- Śpi! - potaknęła radośnie, łapiąc zaraz obiema rączkami za buzię. - Cii... - pokazała rodzicom zadowolona.
- Rozpuszczasz ją... - pokręciła głową Inapan.
- Wszyscy ją rozpuszczają... - przeciągnął się lekko. - Jestem wykończony... Chyba położę się dziś trochę wcześniej - usiadł obok niej, odchylając się nieco na krześle.
- A co zrobimy z Avae?
- Nissyen widział, że zajmuje się Zillą, na pewno niedługo tu przyjdzie.
- W istocie. Gdzie Avae? - spytał od drzwi, niedbale opierając się plecami o framugę.
- W Argento się nie puka? - jadowicie uśmiechnęła się Inapan.
- Puka, myślałem, że w Helmand nie. Avae nie ma takiego zwyczaju.
- Avae w ogóle nie ma żadnego zwyczaju - mruknęła. - Zostawiam mu córkę pod opieką, a on co? - zdegustowana wskazała na łóżko.
- Yhm... Cześć, Zilla.
Dziewczynka spojrzała na niego z niechęcią, fuknęła cichutko i nie odpowiedziała.
- Co znowu się stało? - spojrzał na nią z zakłopotaną miną. - Nie odzywasz się do mnie?
Mała odwróciła się tylko plecami. Popatrzył pytająco na Inapan.
- Boi się, że jej zabierzesz nową zabawkę - pokiwała poważnie głową.
- Co? - zdziwił się.
- Avae - wyjaśniła uprzejmie. - Zilla najwyraźniej uznała, że należy teraz do niej.
- Bardzo śmieszne... - mruknął.
- Ja nie żartuję, sam popatrz. Z własnej woli ci go na pewno nie odda, a ja nie będę swojemu dziecku dostarczać traumatycznych przeżyć. Sam sobie radź - pokazała mu język.
- Smarkula - stwierdził, podchodząc do łóżka.
- Ardee, czy ty mu nic nie zamierzasz powiedzieć? Słyszałeś, jak mnie nazwał? - spytała słodkim tonem.
- Obiektywnie jesteś smarkulą... - powiedział ryzykownie.
- No nie... - aż się cofnęła. - Podpadłeś, mój drogi...
- Zilla... Oddaj mi Avae... co? - Nissyen wstępnie uśmiechnął się do małej, która rzuciła mu tylko ponure spojrzenie i otoczyła szyję chłopaka małą rączką, wtulając buzię w jego włosy i stamtąd bezpiecznie obserwując rozwój sytuacji. - Ej, słuchaj, mała, obiektywnie patrząc to on jest MÓJ - podkreślił z pewnym zdenerwowaniem. Inapan parsknęła śmiechem. - Nie śmiej się, ty ją rozwydrzyłaś... Jak ja się mam porozumieć z tym małym potworem? Nawet się nie odzywa.
- I się nie odezwie, dopóki nie wyjdziesz, mogę ci zagwarantować - rzuciła zjadliwie. - Wcale nie jest rozwydrzona.
- Jasne... - mruknął. - Zilla... No nie bądź taka... Hm... posłuchaj, muszę go w końcu zabrać, prawda? No popatrz przecież jest zmęczony... Skarbie... Ja go tylko zabiorę do łóżeczka...
- Żebyś go tylko bardziej tym nie zmęczył - mruknęła Inapan. Posłał jej mordercze spojrzenie, które zostało przyjęte dość pogodnie.
- Jutro ci go oddam - powiedział niepewnie. Nie spotkało się to z większym entuzjazmem.
- Cześć, jest Zilla? - do pokoju wsunął się Karin. - Chciała ze mną pójść poszukać świetlików...
Malutka zerwała się z uśmiechem i zgramoliła z łóżka, ale zawahała się i obejrzała na Avae, a potem podejrzliwie i dość wrogo spojrzała na Nissyena.
- Osiołkowi w żłoby dano - mruknął Ardee.
- Ona po prostu uwielbia ładnych chłopców - roześmiała się Inapan, ściągając na siebie rozeźlone spojrzenie zaczerwienionego Karina.
- Ty się lepiej zacznij martwić. Skoro ona już TERAZ jest taka kochliwa, to co będzie za jakieś dziesięć lat? - melancholijnie zauważył Ardee.
- Karin... - błagalnie spojrzał na niego Nissyen. - Weź tę okrutną dziewczynę ze sobą, przecież nie będę się z dzieciakiem szarpał... Chcę zanieść Avae do nas, przecież nie będzie tutaj spał...
- Czemu? - złośliwie pisnęła Inapan.
- Bo nie - warknął do niej, przenosząc komplemenciarski już wzrok na Karina. - Zabierz ją, co?
Karin uśmiechnął się rozbawiony i podszedł do małej, kucając przy niej i rozpogadzając nachmurzoną buzię.
- To jak - uśmiechnął się łagodnie. - Pójdziesz ze mną na spacer?
Dziewczynka spojrzała na niego niepewnie, znów spojrzała na łóżko i znów na Karina.
- No chodź - wziął ją za rękę, wstając. Zilla zacisnęła usteczka i mocno przytrzymała go za nogawkę.
- A to mała pazera, obu chce! - Ardee parsknął śmiechem, tłumiąc go z trudem dłonią.
- Jak ty mówisz o własnej córce? - zgorszyła się Inapan, spoglądając z niesmakiem na drgające plecy męża.
- To może... Avae pójdzie z nami? - niepewnie spytał Karin ku pełnej aprobacie dziewczynki, blednąc jednak pod ciężkim spojrzeniem Nissyena.
- Nie bój się, on tylko tak krwiożerczo wygląda - mruknęła Inapan.
- Krwiożerczo?
- Idź do lustra...
- To ja poczekam... - wyszeptał Karin, nieśmiało przysiadając na brzeżku krzesła bardzo blisko brata.
- Wcale nie jestem krwiożerczy... - mruknął, nachylając się do lustra i dostrzegając w nim dławiącą się od tłumionego śmiechu Inapan, co przerwała jej konieczność złapania lecącego w jej stronę lustra.
- Kryształowe... - syknęła jadowicie.
- Nie będziesz mieć pewności, póki nie rozbijesz - stwierdził spokojnie i odwrócił się w stronę koczującej z zawziętą miną przy łóżku dziewczynki. - No dobra mała - zirytował się w końcu. - Budzimy go i niech sam wybiera - stwierdził stanowczo, usilnie starając się ignorować Inapan płaczącą ze śmiechu na ramieniu męża. Obudził Avae dość łagodnie jak na swoją narastającą niecierpliwość i po zastosowaniu kilku średnio legalnych metod perswazji przekonał go, żeby usiadł na łóżku. Siadł naprzeciw niego i nie zwracając uwagi na jego półprzytomne ziewanie, z powagą spojrzał mu głęboko w oczy.
- Wybieraj: Wracasz ze mną, czy zostajesz z Zillą? - rzucił z zaskoczenia. Avae zatrzepotał rzęsami, usiłując zrozumieć, czy się już obudził. Rozejrzał się nieco niepewnie, licząc z drobnymi pomyłkami wpatrzone w niego twarze.
- A mogę to przemyśleć? - spytał ostrożnie.
- ... słucham? - powiedział wyjątkowo spokojnie po krótkiej chwili milczenia, polepszając jeszcze świetny humor Inapan.
- No wiesz, ostatecznie to moja narzeczona.
- Co takiego? A to niby od kiedy?
- No będzie gdzieś tak od południa - zastanowił się.
- A czy ja mogę wiedzieć, jak do tego doszło? - zapytał w sposób niepokojąco uprzejmy.
- No zwyczajnie - beztrosko odpowiedział Avae. - Powiedziała mi, że jak dorośnie, to się ze mną ożeni.
- Ożeni.
- Aha - skinął głową.
- Ahaa... - sporo wolniej powtórzył ten ruch.
- Zawsze lepiej wiedzieć zawczasu - sentencjonalnie zwrócił się do żony Ardee. Potaknęła z pełnym zrozumieniem.
- No wiesz co, Zilla... - zrobił urażoną minę Karin. - Ledwie dwa tygodnie temu mówiłaś, że ożenisz się ze mną.
- No przykro mi, Karin, jesteś jej stryjem, musiałbyś dostać dyspensę z Heinsein. Mam fory - pokazał mu język.
- Jedno co masz, to pewne lanie - mruknął Nissyen, ku oburzeniu dziewczynki szybkim ruchem przerzucając go sobie przez ramię i zmierzając do drzwi. - Dobranoc, pomylona rodzino. Czuję się przy was okazem zdrowia.
Avae smętnie im tylko pomachał, z niezmąconym spokojem znosząc naruszenie swojej swobody jeszcze przez najbliższe dwa piętra.
- Postawisz mnie? - spytał w końcu bez zbytniego zainteresowania.
- Położę. Jak dojdziemy.
- Daj spokój, nie zwieję... - ziewnął lekko, robiąc palcem leniwe kółka na jego łopatce. - Jak na kogoś wpadniemy, wpędzimy go w konfuzję.
- Nie przeraża mnie to.
- Twoja wola, skarbie. Wiesz, fajnie dzisiaj było... No wiesz, dalej tu za mną nie przepadają, ale... I tak jest o wiele lepiej niż mogłem się spodziewać. Większość mnie... jakoś toleruje. Na chłodno, ale zawsze... A Karin i Ardee, i Inapan są dla mnie tacy mili...
- I Zilla... - dodał zjadliwie. - Wolałbym, żebyś nie zaręczał się za moimi plecami...
- Daj spokój, to czteroletnia dziewczynka... - roześmiał się. - Zresztą sam słyszałeś, jaką mam konkurencję. Pewnie ma jeszcze paru innych narzeczonych.
- Czteroletnia, nie czteroletnia... sprytna mała kobietka, jak ma to po mamusi, współczuję biednemu Ardee... Robi niewinne, słodziutkie oczęta, miękniecie jak wosk, a ja od dziś będę pewnie znajdować karaluchy w zupie...
- Nie będziesz, kochanie, ja ci przynoszę zupcię, biedny, prześladowany chłopczyk może jeść spokojnie.
- Miejmy nadzieję... - mruknął.
- W ogóle to lepiej nie udawaj, że aż tak się stęskniłeś... Dobrze wiem, że spotkanie skończyło się sporo wcześniej, Ardee był potem z Inapan na kolacji. Wcale mnie nie szukałeś. Wstręęętnyy...
- Miałem jeszcze jedno spotkanie - powiedział niechętnie, otwierając drzwi pokoju i wnosząc go do środka.
- Z kim? - spytał podejrzliwie.
- Lepiej, żebyś nie wiedział.
- Coś kręcisz...
- Nie, kotuś - powiedział łagodnie. - Wcale nie. Poza tym... gdybym mógł, to na pewno porwałbym cię wcześniej... - roześmiał się, kładąc go na łóżku.
- Czy ty masz jakieś nieczyste intencje?
- Nieczyste?
- Właściwie to jest jeszcze dość wcześnie. Czemu uznałeś, że mam się kłaść?
- Bo tak.
- Czyli nieczyste... - uśmiechnął się promiennie.
- A co w nich nieczystego? - wymruczał niewyraźnie, całując bok jego szyi.
- Tak się mówi... - szepnął, delikatnie gładząc jego ramię. - Nissi... nie gniewaj się, że tyle tam siedziałem...
- Co ci strzeliło do główki? - podniósł zdziwiony wzrok. - Przecież to normalne, że nie tkwisz sam w pokoju, kiedy mnie nie ma. O co ja się mam gniewać? Prawdę mówiąc to myślę, że nawet kiedy ja tylko siedzę w tych papierach, nie musisz się tak czujnie kręcić w pobliżu i nudzić. Powiem ci, jeśli będziesz mi potrzebny, a gdy zrobię sobie przerwę, to na pewno nie omieszkam cię poszukać - uśmiechnął się. - Dobrze, że przestałeś się tu czuć taki wystraszony, martwiłem się trochę... Naprawdę się cieszę, że już jest w porządku.
- Yhm... To aż nie do wiary, żeby ktoś z Helmand czuł do mnie sympatię - mruknął. - Wiesz? To chyba dzięki tobie.
- Dzięki mnie? - roześmiał się, delikatnie głaszcząc jego policzek.
- Żebyś wiedział - pocałował go lekko - Odkąd zjawiłeś się w moim życiu, ludzie zaczynają mnie... lubić. To aż niesamowite.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Jak ja cię kocham... - wyszeptał, ujmując jego twarz w dłonie - Jak bardzo...
- I nie żałujesz? - poprawił mu delikatnie włosy.
- Czego?
- Decyzji, by układać to wszystko od początku...
- Nie... Nie, dopóki będziesz mnie tak kochać... Nie boję się, Nissi... Czego miałbym się bać?...