W imię twoje 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 11:12:57
Ponieważ niedawno zostałam owrzeszczana przez pewną osobę, za rzekomą niejasność mojej twórczości i pozbawienie choćby takiej dawki wyjaśnień, o jaką błaga przyzwoitość, wyjaśniam:
Większość imion i innych nazw własnych(zwłaszcza ras) pochodzi z mitologii germańskiej/mezopotamskiej/hinduskiej/w porywach grecko-rzymskiej. Dokładnych znaczeń i związanej z tym symboliki proszę sobie w leksykonach poszukać(wiem, że jestem leniwa--;) Imiona Nusku to zazwyczaj nazwy gwiazd, nazwiska to już inna bajka. Niektóre nazwy geograficzne są autentyczne, co jeszcze nie znaczy, że akcja dzieje się tam, gdzie to wam pokaże mapa^^; Ja po prostu lubię nazwy z naszego globu, co zapewne dało się zauważyć i w innych moich opowiadaniach. Rzeczy niejasne teraz najpewniej wyjaśnią się w dalszym toku akcji.
Wyjaśnień koniec, przynajmniej jak chodzi o to opowiadanie.





"Chłopcze, co wzrokiem spoglądasz dziewczęcym,
Tak ciebie pragnę, a ty mnie nie słuchasz.
Nie wiesz, że cugle mej duszy
W twoim znalazły się ręku."
Anakreont




Pieśń pierwsza: Enae volare mezzo




- Więc mówisz... że słynny Seine Silvretta ma dla mnie jakąś propozycję? - Hadda Ymir niecierpliwym gestem odpędził siedzącą przy nim młodą kobietę i spojrzał spod zmarszczonych brwi na stojącego przed nim mężczyznę - A jaką propozycję może mieć dla mnie ochroniarz Waimea? Nie myśli chyba że zrezygnuję z jej zajęcia? To za duże ryzyko, zostawiać silną wioskę na tyłach, kiedy idzie się na Kashi. Poza tym moi ludzie potrzebują łupów.
- Nie wiem czego chce...
- A może tak mnie byś zapytał, Hadda? - z tyłu rozległ się nagle kpiący głos.
- Ty nigdy nie wchodzisz drzwiami, prawda? - westchnął Ymir - Może usiądziesz?
- Dobrze, ale niech ta twoja dziewka przyniesie trochę wina. Z Waimea długa droga...
- No właśnie. A ty fatygujesz się do mnie nie wiadomo po co. Chyba nie przyszło ci do głowy tak po prostu mnie odwiedzać?
- Dlaczego nie? - wziął wino z rąk dziewczyny - Tak dawno się nie widzieliśmy... O... nie zatrute...
- Jak możesz...
- Mój biedny, naiwny wspólnik po ostatniej wizycie u ciebie wybrał się w odwiedziny do przodków. Dziwne, jak dotąd nie wrócił.
- Seine, przecież nigdy nie lubiłeś dzielić się zyskami...
- Tak, ty zawsze myślisz tylko o tym jak oddać mi przysługę...
- W końcu byłeś moim najlepszym i najbardziej zaufanym człowiekiem.... dopóki nie zniknąłeś nagle ze wszystkimi łupami i połową mojej armii...
- Och, wiecznie mi wypominasz te stare figle... miałem tylko szesnaście lat, pstro w głowie... Nie mogę cię odwiedzić, żebyś o tym nie wspomniał...
- No to porozmawiajmy o czymś innym.... jak tam obrona Waimea?
- Wszystko w najlepszym porządku. Myślę, że nie załamie się nawet przez miesiąc... Podobno Nusku obiecali pomóc...
- Nusku? A od kiedy oni pomagają ludziom?
- Czasy się zmieniają.... Może zechcą zniżyć się do naszego poziomu...
- No tak.... może... Wiesz, jesteś dobry, ale miesiąc... to wieśniacy, nie utrzymają się dłużej niż kilka dni...
- Prawda, to nie geniusze walki.... Ale odpowiednio pokierowani.... Jest ich pięć tysięcy....
- Pięć tysięcy?!
- Hadda.... Gdzie twoja zimna krew? Sprawiasz mi zawód... - ukrył uśmiech w kielichu.
- Czego.... chcesz.... - oschle odezwał się Ymir.
- Ty oczywiście planujesz zająć Kashi pod nieobecność jego władców. Ambitne... Wiesz, pewnie po miesiącu mógłbyś zająć Waimea i wybić nas do nogi, ale... wtedy Kashi będzie już zbrojne... Może nawet Ogda już wrócą... nie będzie sensu przypuszczać na nas szturmu....
- Do rzeczy.
- Jak zwykle niecierpliwy... No dobrze, nie będę czarować... obaj wiemy, że mamy jednakowe szanse. Ja nie lubię zbędnego ryzyka...
- Ile wziąłeś od nich pieniędzy? - Ymir uśmiechnął się pod nosem.
- 100000.
- Wysoko się cenisz...
- Nie jestem jakimś tam najemnikiem... Moje usługi są najwyższej jakości...
- Wa, daj mu 100000.
- No wiesz co... wodza najsłynniejszej bandy w całym Warri stać chyba na więcej niż jakichś tam wieśniaków...
- 200000.
- Pamiętaj, że stawiam na szali swój honor...
- Twój co? - parsknął Ymir - No dobrze 300000.
- Wiesz, tak właściwie to ich polubiłem...
- Seine, do ostatniego szatana! 500000 i ani tael więcej!
- Niech będzie moja strata... - wzruszył ramionami i wstał odbierając pieniądze - Do zobaczenia Hadda...
- Nie tutaj to w piekle... - mruknął mężczyzna, odprowadzając spojrzeniem smukłą sylwetkę, oddalającą się spokojnym, ale sprężystym krokiem.


Seine Silvretta miał dopiero dwadzieścia lat, ale był jednym z najlepszych wojowników tego kraju, tak pod względem bezpośredniej walki jak i strategii. Był niezawodnym płatnym zabójcą. Genialnym oszustem i złodziejem. I nie mniej genialnym zdrajcą.
Choć do tej pory zdradzał tylko swoich dowódców, potem wspólników. Z zasady pracował sam, więc nie uważał żadnych układów za wiążące. Dziś po raz pierwszy sprzedał kogoś, kto go wynajął. No cóż, miał sporo szans na zwycięstwo, ale to nie było pewne. Nie miał zamiaru ryzykować, skoro nie musiał. Ale 100000 to była duża pokusa.
I w końcu wyszedł na swoje, 600000 z jednego interesu to naprawdę coś. Ci głupcy z Waimea nie mają szans z dzikimi hordami Haddy. To było nierozsądne zaufać komuś takiemu jak on.
Choć w zasadzie nie mieli wyboru, a on był wyjątkowo przekonujący.
Pierwszy raz ukradł mając trzy lata, pierwszych kanciarskich sztuczek nauczył się zanim skończył cztery, pierwszy raz zabił w swoje szóste urodziny. Tak jak widział to wcześniej setki razy, nożem prosto w serce.
Od tego czasu jego technika bardzo się podniosła.
Nigdy nie miał litości dla nikogo, tak najłatwiej przeżyć. Wypełnił całą listę przestępstw, z których każde zakazywało wstępu do świątyń ludu Enki bez odpowiedniej ceremonii oczyszczenia. Teraz by jej już nie przeżył, zbyt wiele tych plam na nim było.
Ale po co on miałby się wybierać do świątyń Enki?
Sita go o to prosiła. Ona chyba naprawdę go kochała... Wraz z jej bratem przez trzy miesiące łupili zachodnie kantony, ale potem on przestał mu być potrzebny, a poza tym zaczął chcieć coraz większych zysków. Zabił go. A Sita zabiła się na grobie brata.
Właściwie jej nie kochał, irytowała go to swoją cierpiętniczą miną wobec jego czynów i obojętnością w czasie wspólnych nocy. Chyba nigdy nikogo nie kochał. Ani Karii, ani Asete, ani Mihiasa, ani Der, ani Silla. Nie, nikogo.... Może tylko.... Nanna, dobra, mądra, cierpliwa, najpiękniejsza na świecie, nigdy się na niego nie złościła, zawsze miała dla niego czas, była jak matka, choć nie mogła mieć więcej niż dziesięć lat od niego... nie był pewien, bo to było przecież tak dawno, a nie mieli nikogo poza sobą, nie było kogo się spytać, ile ona miała lat. Ale po jej śmierci musiał radzić sobie sam. I radził sobie. Bardzo dobrze.
Skręcił w górską ścieżkę. Teraz najlepiej będzie udać się na północ. Po drodze będzie mógł się zatrzymać w Linares, Vali na pewno go przenocuje i w dodatku uprzyjemni mu pobyt. Głupi dzieciak, on chyba ciągle się w nim kocha. Był nawet na swój sposób ujmujący, choć, jak na gust Seine, zdecydowanie przesłodzony. Po kilku dniach nie mógł już z nim wytrzymać. Mimo to Vali wciąż go uwielbiał i zawsze witał tak samo chętnie. Nie da się ukryć, Seine miał niezwykłe powodzenie u obu płci. Jego włosy w barwie brunatnego brązu miękko opadały na smagłą twarz o wyjątkowo harmonijnych rysach. Potrafił obezwładniać samym spojrzeniem ciemnych, grafitowych oczu. To te oczy wciąż odmieniały jego twarz, sprawiając, że raz zdawał się być niebezpiecznym mordercą, raz bezwzględnym wojownikiem, raz sprytnym oszustem, raz niewinnym młodzieńcem, raz żartobliwym, niegroźnym łobuzem. Łatwo zmieniał maski, stosownie do tego, czego akurat potrzebował. Jego silne, doskonale zbudowane ciało przykuwało uwagę już z daleka swobodnym, ale dającym wyraz jednocześnie sile i wdziękowi, sposobem poruszania. Pociągał, fascynował i przerażał. Bliższa znajomość z nim i obdarzanie go zaufaniem nikomu nie wychodziło na dobre. Zawsze kierował się tylko swoim interesem, nic poza tym go nie obchodziło.
Na szczytach gór obejrzał się od niechcenia i gwizdnął z podziwem.
- Hadda ma jeszcze prędkość... - pokręcił głową i powoli zaczął kierować się w dół, na północne stoki.
Waimea płonęło.