Pamiętnik pewnej prostytutki 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 21:21:59
ROZDZIAŁ 2

"MOUNSIEUR GAWAIN I JEGO "DOM""





No i oto część druga nowej historii. Tym razem Elis pozna pewną ciekawą osobę, która bardzo się nim zainteresuje. ^^ Motywacje ślijcie pod Ryoko.Kotoyo@interia.pl
--------------------------------------------------------------------------------




Wstałem wcześnie z nędznego posłania w zajeździe. Obmyłem się, włożyłem najładniejsze z ubrań jakie miałem i udałem się do biura pośrednictwa pracy, którego adres zapisała mi wieczorem Helga Traviss.

W kantorze czekało już kilka osób. Przy oknie za biurkiem, siedziała starsza matrona, widocznie właścicielka przedsiębiorstwa, wertując jakieś notesy i zapisując coś co chwilę. Krzesło przed nią było wolne.
Nikt, jak mi się wydawało, nie zwrócił uwagi na moje wejście. Stanąłem nieśmiało przy drzwiach i opuściłem wstydliwie oczy, obserwując ukradkiem ludzi w pokoju. Matrona za biurkiem w końcu mnie spostrzegła, podniosła na mnie wzrok, długa chwilę jakby taksowała mój wygląd i urodę, po czym rzuciła krótko i sucho, tonem rozkazu:

- Podejdź bliżej!
Podszedłem posłusznie i ukłoniłem się nisko.
- W jakiej sprawie? - zabrzmiało pytanie.
- Bo ja, proszę jaśnie pani... - zacząłem się jąkać. - W sprawie, właśnie, no... Pracy, przyjechałem do Lione i właśnie...
- Skąd przyjechałeś? - ucięła.
- Ze wsi, proszę jaśnie pani.
- A gdzie rodzice?
- Umarli, proszę jaśnie pani.
- Rodzeństwo jest jakieś?
- Też pomarło, prószę pani. - załkałem.
- Hm, tak... - chrząknęła obojętnie matrona utkwiwszy we mnie spojrzenie. - A masz tutaj krewnych?
- Nie...
- Może jakichś znajomych?
- Też nie...
- Więc jesteś zupełnie sam na świecie?
- Tak, proszę jaśnie pani... - opuściłem boleśnie oczy.
- Jakiej pracy szukasz? - spytała z pewnym ożywieniem.
- Mógłbym być służącym u dobrych państwa. - zacząłem szybko zachwalać swoje zdolności. - Jestem posłuszny i chętny do pracy, i...
- Dosyć. - machnęła lekceważąco ręką. - Z taką figurą i wyglądem trudno ci będzie być służącym. A może... - dodała po krótkiej przerwie. - Nie warto ci będzie... Czy masz furina na wpisowe u mnie?
- Mam, proszę jaśnie pani. - wyjąłem skwapliwie sakiewkę.
- To dawaj i usiądź tam. - wskazała kąt kantoru, wyciągając rękę po pieniądze. - I czekaj. Zastanowię się. Może znajdę dla ciebie coś dobrego... - spojrzała ukradkiem na jakiegoś faceta, który siedział pod ścianą.

Usiadłem we wskazanym mi kącie. Poczułem na sobie wzrok mężczyzny, z którym pośredniczka wymieniła przed chwilą spojrzenia. Siląc się na odwagę, skierowałem oczy w jego stronę.
Był to mężczyzna przysadzisty, tęgi, o czerwonych policzkach, w wieku około pięćdziesięciu lat. Ubrany był bardzo wystawnie, nosił mimo gorącej pory lata, aksamitny płaszcz z obfitym, rzucającym się w oczy przybraniem, co świadczyło - jak mi się w mojej naiwności wydawało - o jego przynależności do wysokiej strefy towarzyskiej.
Lustrował mnie od stóp do głów bez przerwy, jakby chciał mnie pożreć pożądliwym spojrzeniem. Pod naporem jego taksującego wzroku zarumieniłem się po białka oczu. Ta moja wstydliwość odpowiadała widocznie jego zamiarom, bo podniósł swoje obfite kształty z krzesła i podszedł do mnie.

- Mój drogi - zagadnął słodkim głosem. - Jak słyszałem szukasz pracy, prawda?
- Tak, proszę jaśnie pana. - zerwałem się z krzesła i pokłoniłem do ziemi. - Bardzo tego pragnę.
- Wobec tego wszystko świetnie się składa. - uśmiechnął się. - Ty szukasz pracy, a ja szukam pracownika. Wyglądasz na porządnego chłopca i sądzę, że uda mi się przyuczyć cię do pracy u mnie. Będzie ci u mnie dobrze, jeśli będziesz dobry dla mnie. Lione jest miastem grzechu i występku - podniósł uroczyście i ostrzegawczo palec - ale w moim domu znajdziesz spokój i schronienie przed grzechem i występkiem. Pójdziesz ze mną. Nazywam się mounsieur Gawain.
- O, dziękuję, dziękuję, jaśnie panu! - ucałowałem z wdzięcznością jego tłuste, pokryte pierścieniami ręce.
- Popatrz, jakie masz szczęście! - zawołała do mnie właścicielka biura śmiejąc się i zamieniając z mounsieur Gawain znaczące spojrzenia. - Ledwo pojawiłeś się w Lione, a już znalazłeś pracę w cichym, skromnym, bogatym domu, gdzie wszelkie zło, brud i zbrodnia nie mogą mieć dostępu. Możesz być wdzięczny mounsieur Gawain, że zachciał cię wziąć pod swoje opiekuńcze skrzydła. Wierzę, że odpłacisz mu za to posłuszeństwem i pełnym oddaniem.

(Znacznie później pojąłem, że oboje znakomicie się rozumieli i że mounsieur Gawain często odwiedzał biuro starej matrony, poszukując co raz to nowych "pracowników" dla swojego "bogobojnego domu"...)
Nie posiadałem się z zachwytu! Mounsieur Gawain wsadził mnie do wspaniałej karety i kazał stangretowi wieźć nas przez centralne ulice Lione, aby pokazać mi cuda miasta, po czym zawiózł mnie do swego domu w cichej, ustronnej uliczce.
Gdy wprowadził mnie do salonu, stanąłem osłupiały. Takiego przepychu w życiu nie widziałem! Jakie to wszystko było inne, niż biedne pokoiki naszego wiejskiego domku!
Salon był olbrzymi, podłogę wyścielał wspaniały dywan, na ścianach wisiały dwa wielkie lustra w złotych ramach, pod ścianą rzeźbiony kredens, w którego oszklonych szafkach widniały kosztowne porcelanowe serwisy, ozdobne, kryształowe kielichy i karafki z rozlicznymi trunkami!
To niewątpliwe bogactwo olśniewało mnie. Dziękowałem opatrzności, że oddała mnie w takie ręce i skierowała do takiego domu.

- Siadaj, mój mały. - rzekł dobrotliwie mounsieur Gawain i siadając na fotelu wskazał mi krzesło.
- Czy to wypada, proszę jaśnie pana? - zapytałem wstydliwie, stojąc nadal. - Czy to wypada, abym siedział przed panem, ja, zwyczajny służący?
Wtedy spotkała mnie pierwsza niespodzianka w domu mounsieur Gawain.
- Nie będziesz u mnie służącym. - oświadczył z uśmiechem tęgi gentelman.
- A czym? - spytałem zaskoczony.
- Będziesz moim chłopcem do towarzystwa. - odparł pan domu. - Nie obciążę ciebie obowiązkami służącego. To byłoby zbyt wyczerpujące. Jesteś na to za delikatny, za ładny. Nie powinieneś zajmować się brudną, ciężką pracą, która zniszczy twoją urodę. Będziesz troszczyć się tylko o mnie, o moje życie w tym domu i o moje wygody. Ale za to wymagam, byś był zawsze szczery ze mną, posłuszny, pogodny i gotowy do wszelkich usług, które mi będą potrzebne. Jesteś sierotą, nie masz ojca. Otóż jeżeli przekonasz mnie swoim postępowaniem w tym domu, że mogę być z ciebie zadowolony, zastąpię ci nie jednego lecz dwudziestu ojców. - zaśmiał się mounsieur Gawain jakoś w dziwny sposób.

Nie wiedziałem jeszcze, co ten dziwny śmiech może zwiastować. Wkrótce wypadło mi przekonać się o tym. Teraz z bezgranicznym szczęściem obsypywałem pocałunkami pulchne dłonie mojego dobrodzieja.
Gospodarz pociągnął za sznur dzwonka. Do salonu wszedł gruby służący.

- Russ - rzekł do niego surowo mounsieur. - Przyjąłem właśnie chłopca do towarzystwa - wskazał na mnie. - Zajmie się on wszystkimi moimi sprawami osobistymi. Będziesz odnosić się do niego z takim samym szacunkiem jak do mnie, bo kocham go jak rodzonego syna. Wskaż mu pokój na górze, w którym zamieszka.

Russ był doskonale przyuczony do swojej roli z takimi "synami" jak ja. Skłonił mi się z powagą, otworzył przede mną drzwi, wskazał drogę na schody i przepuścił przodem.
Na najwyższym piętrze domu mieścił się mały, schludny pokoik, którego znaczną część zajmowało wielkie, małżeńskie łoże. Spojrzałem na nie z pewnym zdziwieniem, porównując je w duchu z moim chłopięcym wąskim łóżkiem na wsi.
Russ spostrzegł widocznie moje zaskoczenie, bo natychmiast wyjaśnił:

- Jaśnie panicz będzie tu spał z młodym kuzynem mounsieur. Jest to miły, piękny i dobry pan. Panicz szybko go pokocha jak brata. Jest tak miły i kochany, tak dobry i wyrozumiały jak sam nasz mounsieur. W tym domu i pod taka opieką panicz nie zazna żadnych trosk. Będzie tu paniczowi dobrze jak w raju, a teraz może panicz odpocząć przed obiadem.

Obiad jedliśmy w salonie przy stole nakrytym na trzy osoby. Gdy wszedłem, oczekiwał mnie już mounsieur Gawain i młody, ładny chłopak, którego mounsieur przedstawił mi, mówiąc:

- Proszę cię, drogi Elis, oto właśnie mój kuzyn, który dzielić będzie z tobą pokój. Nazywa się Phoebe Ayres. Mam nadzieję, że staniecie się szybko serdecznymi przyjaciółmi.

Jak się później dowiedziałem, Phoebe Ayres pełnił rolę "kierownika domu" pana Gawain. Jednym z jego obowiązków było odpowiednie przygotowywanie takich jak ja "chłopców do towarzystwa" do zadań, które przeznaczy im mounsieur.
Mówiąc językiem wiejskim, Phoebe oswajał młode, dzikie konie pod siodło i przyszłych jeźdźców. Dlatego miał zamieszkać ze mną w jednym pokoju.


*****************


No! Mam nadzieję, że się podoba. Juz niedługo część nastepna. Bluzgi i pochwały ślijcie do: Ryoko.Kotoyo@interia.pl
2003