Krzyk 3
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 13:37:08
- Proszę wejdź. Czekałem na ciebie...
Drzwi otworzyły się bezgłośnie. Caroll stanął w progu. Kilka razy szybko zamrugał, najwyraźniej jasno oświetlony pokój raził jego oczy. Przecież w reszcie domu panowała zupełna ciemność. A tu wszystkie lampy były zapalone i w każdym lichtarzu płonęły świece, dodatkowo w kominku buzował ogień. Ciemnoskóry powoli, jakby niepewnie wszedł do środka, rozejrzał się dokoła. W prawej dłoni trzymał miecz. Tak po prostu, obnażony, głownią do dołu, błyszczący jakby wykuto go z szlachetnego metalu. Na pozbawionej uczuć twarzy chłopaka widać było czerwone plamy, kilka smug znaczyło jego ubranie, ale na broni nie było najmniejszego nawet śladu krwi, tkanki czy osocza.
Tylman nieśpiesznie odwrócił się od okna. Uśmiechnął się na widok chłopaka, ale nic nie powiedział. Przez dłuższą chwilę przyglądał mu się uważnie.
- A więc ty jesteś jego cieniem. Bezbłędne... - Mruknął z autentycznym podziwem. - Absolutnie bezbłędne ciało. Willem zawsze miał doskonały gust, i ty młodzieńcze jesteś tego najlepszym dowodem. Aż przyjemnie popatrzeć.
Caroll nie zareagował, gdy podszedł. Wampir był sporo od niego wyższy; podobnie z resztą jak Książę. I miał w sobie ten sam rodzaj cichej elegancji, wdzięku i nie narzucającego się majestatu. Swobodnym, powolnym krokiem obszedł go dokoła, kładąc rękę na ramieniu. Oglądał z każdej strony, jak jakieś zwierze na wystawie, czy towar w sklepie. Potem delikatnie chwycił chłopaka za brodę, podniósł jego twarz. Przyjrzał się jej uważnie, oceniając. Wynik był niewątpliwie pomyślny, bo uśmiechnął się szeroko.
- Zachwycający. Mój cień miał rację, jest w tobie coś z anioła. - nagle spoważniał. - Aż mi ciebie żal. Taki młody, niemal jeszcze dziecko, i już stracony dla świata. Straszny los. Ale on zawsze wybierał podobnych tobie. Młodych chłopców, w trochę niewieścim stylu. Dotarłem do twoich poprzedników, wiesz? Ty nie byłeś jedynym. Wielu przed tobą służyło mu, tak jak i wielu służy mi i innym, nam podobnym. Jednak on zawsze chciał więcej. Co ci dał? Naszą siłę? Zręczność? Pokazał słabe punkty? Nauczył cię zabijać, byś mu służył, byś go chronił? Odpowiedz cieniu.
- Tak.
Szepnął jakby wbrew swej woli. Tylman ciężko westchnął. Przesunął dłonią po jego włosach, odgarniając kilka jasnych kosmyków, które wysunąwszy się z długiego warkocza, opadały na twarz. Założył mu je za ucho.
- Jakiś ty biedny. Przecież niedługo on i tak cię porzuci, i co wtedy? Widziałem tych, którzy mu służyli, a których nie zabił. Samotni, podstarzali, żałosni, pozbawieni swojego pana popadali w szaleństwo. Widzę, że tobie też odebrał uczucia. Blokuje je przez cały czas... - wytłumaczył sobie. - Tamtych potraktował identycznie. A potem, gdy się nimi znudził, gdy wyrośli z wieku młodzieńczego i ich zostawiał, nie potrafili sobie z tym poradzić. Szaleli z powodu nadmiaru bodźców, emocji, do których nie byli przyzwyczajeni. Zabicie ich było aktem litości, nie zemsty, czy okrucieństwa. Nie rozumiem, dlaczego upierał się przy tak głębokiej ingerencji w wasze umysły...
Pokręcił przecząco głową. W jego głosie brzmiał autentyczny smutek i żal. Wpatrywał się z współczuciem w chłopaka. Ale on nie reagował. Jego oczy pozostały tak samo smutne, i martwe jednocześnie, jak w chwili w której tu wszedł, jak zawsze. Nie puścił broni. Trzymał z niedbałością, wskazującą na to, że walka nie jest mu pierwszyzną. Swobodą właściwą profesjonalistom. Jednak nie atakował, nawet nie szykował się do walki. Zupełnie jakby na coś czekał.
- Ochroniarz, zabójca, towarzysz. Naprawdę jesteś piękny. Silny, a jednocześnie filigranowy i delikatny. - Nagle nachylił się nad nim, tak mocno, że niemal dotknął wargami jego ucha. - Powiedz, jak daleko się posunęliście? Poszliście na całość? Zostaliście kochankami?
Caroll gwałtownie cofnął się o krok. Jednak to była jedyna oznaka emocji i nie można było powiedzieć, co ją wywołało. Bezpośredniość pytania, czy bliskość umarłego. On, widząc to, zaśmiał się i odskoczył z zadziwiającą zwinnością. Jego płaszcz zafurkotał przy ruchu.
- Twój wzrok mówi, że tak. Nie przejmuj się, motanie ludzi zawsze było jego specjalnością. I wszystkie swoje cienie, prędzej czy później wykorzystywał w ten sposób. Lądowali w jego ramionach. Właściwie, pod tym względem ja nie różnię się wiele od niego. - Dodał z zadziwiającą samokrytyką i szczerością. Chłopak milczał. - Ale ja tak głęboko nie ingeruję w waszą psychikę. Nie jestem chyba aż tak okrutny. Chyba. Szkoda mi ciebie.
Szepnął, nachylając się. Czule otarł krew znaczącą twarz cienia. Krew służących mu cieni, krew jego współbraci, których zabił chłopak. Nie zapytał się jednak, którzy nich nie żyli, kogo zniszczył, by się do niego dostać. Można było pomyśleć, że o wiele bardziej przejmuje się Caroll; tym co go czeka. Szaleństwem i cierpieniem.
- Ale mogę cię tylko o tyle pocieszyć, że on już nikogo nie skrzywdzi. - powiedział cicho. - Nie, nie zabiłem go. W końcu kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Z resztą, nie mam do tego prawa, ani dość siły. Żyje... o ile można to tak nazwać. Chcesz go zobaczyć?
Zapytał i nie czekając na odpowiedź klasnął w dłonie. Jednocześnie spojrzał wyczekująco w stronę drzwi. Te otworzyły się zupełnie bezgłośnie. Kilka płomieni świec pochyliło się od nagłego powiewu.
Książe wszedł do środka. Było w nim coś dziwnego, nienormalnego. Jego ruchy były płynne, posuwiste, trochę nienaturalne. Wzrok miał nieobecny. Był niesamowicie chudy, kościsty, o cerze nawet jak na niego przejrzystej i bladej, przypominającej już nie posąg, lecz lalkę z delikatnej porcelany. Na ustach nie miał już swojego kpiącego uśmiechu. Jego twarz, bardziej niż kiedykolwiek wysmuklona i ostra, elegancka, była zupełnie pozbawiona uczuć, pusta. Włosy miał misternie uczesane, spadały lekkimi splotami na szerokie ramiona i proste plecy. Ubrany był swobodnie, po domowemu, trochę podobnie do blondyna. Szaty były zupełnie nowe, bogate i modne. Kruczoczarne, z niewielkimi złotymi dodatkami. Podszedł i w milczeniu staną przy boku blondyna. Ten odsunął pukiel z jego czoła.
Caroll patrzył na nich nic nie mówiąc.
Przy bliższym przyjrzeniu się, wyraźnie widać było krwawe obręcze na nadgarstkach czarnowłosego. Ślady po uderzeniach na dłoniach i szyi. Rozcięcie ponad prawą brwią i na wargach. Zasklepione, pozostały tylko wąskie, czerwono sinawe pręgi, ale nie do końca zagojone. Inne wyglądały niczym ślady po ranach, z których ktoś przed kilkunastoma minutami zdrapał strupy.
- Nie, to nie moja wina. - Wytłumaczył Tylman, widząc, że chłopak uważnie przygląda się obrażeniom na ciele czarnowłosego. - A ten, kto to zrobił już został ukarany. Wierz mi, lub nie, ale ja nie potrafiłbym podnieść na niego ręki. Jednakże na swój sposób dobrze się stało. On był zbyt silny. Ironia losu, nie sądzisz? Chcąc mi zrobić na złość, Serlio osłabił go, co umożliwiło mi przejecie nad nim kontroli. Nie, nie obawiaj się, nie będę go więził w nieskończoność. Byłoby to zbyt męczące i bezcelowe. Jak tylko zdobędę Klucz, zwrócę mu wolność. Tylko że wtedy, już nie będzie chciał odejść. Jak i ty, będzie uzależniony, przynajmniej częściowo, ode mnie. - uśmiechnął się, lekko musnął opuszkami palców brodę Willema. - Ale nie obawiaj się, Młodzieńcze, nigdy go nie porzucę. To przecież też mój Książę.
Powiedział i pocałował go. Potem spojrzał z ukosa na ciemnoskórego. Jeżeli nawet wywołało to na nim jakieś wrażenie, to doskonale je ukrył. Wampir uśmiechnął się lekko.
Nagle Caroll poleciał do tyłu. Upadł. Miecz wyleciał mu z dłoni. A sam chłopak, niczym szmaciana lalka, marionetka w rękach kuglarza, został poniesiony do góry i ciśnięty o podłogę. I znów, aż podskoczyły sprzęty na stole obok. Później wyrżnął plecami w ścianę. I zawisnął na niej, z szeroko rozkrzyżowanymi ramionami. Głowa bezwładnie opadła mu na piersi.
- Stracił przytomność.
Stwierdził cicho Tylman. Przykląkł i podniósł porzuconą broń. Zmarszczył brwi, gdy ją oglądał. Był bardzo ostrożny, rękę zbliżył do ostrza na kilka centymetrów i od razu cofnął. Syknął.
- Białe złoto. Proszę, nie ograniczałeś się. - mruknął pod nosem. - Jest tylko jedna broń, która może zranić nas śmiertelnie, niezależnie od tego, gdzie rana zostanie zadana. Białe złoto, metal, który pali; który sprawia, że nasze obrażenia prawie się nie goją.
Zamilkł na chwilę. Nagle cisnął miecz w podłogę, wbijając go niemal pionowo. Na pozór nie włożył to najmniejszego wysiłku. Rękojeść zakołysała się od siły uderzenia, a ostrze zagłębiło się na kilkanaście centymetrów w drewnianą belkę.
- Naprawdę szkoda mi tego Młodzieńca. Ale przynajmniej nie będzie długo cierpiał. To znaczy, - uśmiechnął się znacząco - będzie nieprzytomny i niewiele będzie czół. Widzisz, Książę, mówiłem ci, że dostanę Klucz niezależnie od ofiar. A, jednocześnie, ten młody człowiek mógłby być dla mnie zbyt niebezpieczny. Nie, żeby mógłby stanowić konkurencję; jednakże ja nie lubię się dzielić. W niektórych wypadkach, jak pewnie pamiętasz, bywam bardzo zazdrosny. Musisz przyznać mi rację, iż najlepiej będzie, jeżeli go zabiję.
Ciało ponownie wyrżnęło z impetem w ścianę. Z ust ciemnoskórego wypłynęła krew.
- Wiem, że mnie słyszysz. Nie mogłem do końca zapanować nad twoimi myślami, więc na pewno dociera do ciebie to, co mówię. On zginie, ale wiem, że mieszkała z tobą jeszcze dziewczynka. Blondynka, kilkuletnia. Posłuchaj. Jeżeli nie oddasz mi klucza, zabiję też ją. Wiem, że oni tak naprawdę nic dla ciebie nie znaczą, że ten Młodzieniec nic cię nie obchodzi, ale przecież nie będziesz przyglądał się obojętnie, jak taka mała ślicznotka cierpi i ginie. O ile pamiętam, nie jesteś aż tak okrutny. Jego też mogę wykończyć szybko. Tylko słowo, a umrze natychmiast, bez niepotrzebnego bólu...
Twarz Willema nie zmieniła wyrazu. Nie miała prawa zmienić. Patrzył pustym wzrokiem na to co Tylman wyczyniał z Carollem. Masakrowanie chłopaka nie było wyzwaniem dla zdolności telepatycznych blondyna. Jeszcze raz uderzył nim o ścianę, nawet nie patrząc na to co robi. Dotknął dłonią czoła Księcia, zamknął powieki. Lekko oblizał wargi, odsłaniając długie kły. Najwyraźniej miał kłopoty z odczytaniem tego, co myśli czarnowłosy.
- Nie? - powiedział w końcu. Zabrał rękę. Pokręcił smutny głową. - Trudno, sam wybrałeś dla niego los.
Fala uderzeniowa niemal wybiła ścianę. Tynk poleciał z sufitu. Chmura pyłu przysłoniła ofiarę. Obydwaj mężczyźni odruchowo cofnęli się o krok. Tylman dodatkowo odwrócił głowę, chroniąc twarz przed brudem.
- A teraz? Mam kontynuować?
Spytał gdy huk już minął, a pył opadł. Odwrócił się w stronę Carolla. Chłopak leżał nieprzytomny na ziemi. Włosy rozsypały mu się dokoła głowy, wyplątując z warkocza. Jego ubranie, przynajmniej górna część, było w strzępach. Poszarpane resztki koszuli walały się dokoła. Siła Tylmana uszkodziła część ściany, spaliła tkaniny, które ją obijały, fragmenty drewnianej boazerii. Do tego większość mebli była pokryta jasnym, wapiennym pyłem. Świece pogasły, znaczna część została przewrócona.
Rozległ się słaby jęk.
- Jednak wciąż żyje i nawet jest przytomny. - Westchnął i podniósł myślą ciało do góry. - Jestem zaskoczony. Jak skończę, osobiście dopilnuję, by pochowano go z szacunkiem.
Nagle zmarszczył brwi, przyjrzał się uważnie i ryknął śmiechem. Odchylił w tył głowę i się śmiał. Głośno śmiał. Uderzył się ręką w czoło.
- Ale byłem głupi! Jak mogłem nie zauważyć? Wiesz, Willemie, nie podejrzewałem cię o takie skłonności. Rozumiem, że to jeszcze dziecko, ale, że na swojego cienia wybrałeś dziewczynę? I do tego tak zupełnie płaską, deskę? - W jego głosie brzmiało autentyczne zdziwienie. - Choć właściwie, człowiek to człowiek, nie ważne, jakiej płci. Krew i jednych i drugich smakuje tak samo. Jednego tyko nie... rozumiem...czekaj... a to...
Mówił coraz wolniej, z dziwną intensywnością wpatrując się w nią. Nie chciał wierzyć w to, co zobaczył. W końcu wręcz podbiegł do ciała. Caroll oddychała ciężko. Rozkrzyżowała smukłe, silnie umięśnione ramiona. Jak jakaś koszmarna parodia Ukrzyżowanego. Całe ciało miała posiniaczone, i poranione, a strzępy białej koszuli spływały niczym perizonium, częściowo przysłaniając podarte spodnie. Teraz nie dało się ukryć, że była kobietą. Co prawda, niemal zupełnie płaską, o chyba jednym z najmniejszych możliwych biustów, ale nie sposób było się teraz omylić.
Umarły chwycił sakiewkę, jaką miała przytroczoną do zawiązanego na szyi rzemienia, i jednym szarpnięciem zerwał ją. Dziewczyna, uwolniona z jego telepatycznego chwytu, osunęła się po ścianie na posadzkę. Nie zwrócił na to uwagi.
Wściekły odwrócił się w stronę czarnowłosego.
- Jak mogłeś?! Willemie! Jak śmiałeś oddawać nasz największy skarb człowiekowi?! I to komu?! Kobiecie cieniowi!
Zamachał sakiewką przed jego oczami. Wyglądało na to, że zaraz nie wytrzyma i go uderzy. Ale opanował się, wściekłość wyparowała tak szybko, jak się pojawiła. Głęboko odetchnął. Rozluźnił ramiona. Potem lekko się skłonił przed Księciem.
- Nie powinienem tak się unosić. Wybacz moje niepoprawne maniery, Książe. Jednakże wreszcie dostałem go. To był zadziwiający zbieg okoliczności, prawdziwy przypadek... Mam Klucz!
Krzyknął ściskając woreczek. Podniósł go tryumfalnie do góry. Zaczął się śmiać. Nie potrafił tego opanować. Odchylił się w tył i się śmiał. Jak małe dziecko po rozpakowaniu prezentów urodzinowych, gdy okazało się że w paczce jest wymarzona zabawka. Czy poszukiwacz złota po znalezieniu kilogramowego samorodka. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu tyle lat na czekał aż wpadnie w jego ręce. Tyle zachodu kosztowało go zdobycie jego. A teraz go trzymał. Mały, niepozorny kształt, trudny do wyczucia przez zamsz woreczka.
W końcu się uspokoił. Pogładził tkaninę.
- Na reszcie będziemy mogli być razem, Willemie. Razem, przez cały czas. Słońce... - zamknął na moment oczy, na jego twarzy pojawił się wyraz błogości. - Nie masz pojęcia, jak ja dawno nie widziałem słońca. Prawie nie pamiętam jak wygląda... Katedra w Kolonii w blasku południa... Gotyckie szczyty bielące się w słońcu... Krzyki budowniczych, nawoływanie majstra... Tak bardzo chciałbym ci ją pokazać, Książe. W całym jej pięknie.
Było coś marzycielskiego w jego głosie, jakby dawno zapomniane wspomnienie, odwieczne pragnienie, które nagle staje się rzeczywistością. Wyciągnął do przodu ręce, odchylił w tył głowę. Na jego wąskich wargach błąkał się pełen rozmarzenia uśmiech. A zielone oczy zaszły mu mgłą. Można było pomyśleć, że już kroczy rozświetlonymi ulicami niemieckiego miasta, że wącha znane zapachy, odnajduje na wpół zapomniane kąty, nasłuchuje głosów południa...
Poczuł, nie zobaczył. Odwrócił się błyskawicznie, o wiele szybciej niż człowiek. Na tyle szybko, że ujrzał jak dziewczyna przetacza się. Podrywa na nogi. Rzuca się w jego stronę. W locie łapie miecz. A potem zamaszyście tnie, padając na kolana. Była niesamowicie szybka...
On to zobaczył, ale nie mógł nic więcej. Nie zdążył nic więcej. Trzymająca sakiewkę ręka powoli opadła na ziemię. Odbiła się od dywanu i wylądowała kawałek dalej. Ryknął z bólu, chwytając za krwawiący kikut. Upadł na kolana. Zwinął się w pół. Wył. Skowyczał niczym jakieś zwierze. Willem osunął się na podłogę, jak marionetka, której ktoś podciął wszystkie sznurki. Caroll wstała. Mocniej, oburącz, chwyciła rękojeść. Powoli zrobiła dwa kroki w stronę wijącego się wampira. Ten, oślepiony cierpieniem nic nie zauważył. Stanęła nad nim, szeroko rozstawiła nogi, by mieć pewny punkt oparcia. Uniosła broń, tak by jednym ruchem zakończyć całą sprawę.
Pchnęła.

c.d.n

Hej! Tak kończy się część trzecia, zabiłam wam klina, co ^_^? A teraz wszystkie czytelniczki będące fankami yaoi mogą ustawić się w kolejce do dania mi w zęby, tudzież ukatrupienia.
I przepraszam, za to trochę infantylne zakończenie, ale to było jedyne miejsce, w którym mogłam w miarę bezboleśnie urwać ten rozdział.