Saya
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 11:51:21
Saya… jestem, jestem dla ciebie, nie zostawiaj mnie… mój piękny, mój Saya… chłodno tu, wyraźnie chłodno, czuje dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa, gdy zimne dłonie dotykają moich kolan. Blada twarzyczka zanurzona w prawie białych włosach skierowana jest na mnie, a podkrążone, otoczone szarym kręgiem, tak dziwne oczy patrzą na mnie. Na początku budziło we mnie skrajne uczucia spojrzenie tych wielkich oczu, całych czarnych, prócz białej, błyszczącej tęczówki i ptasiej podłużnej źrenicy. Wtapiam dłoń w jasne włosy. Są wilgotne i klejące się do siebie…Na jego szyi wisi jak dzwoneczek drobny wisiorek w kształcie łzy. Czarny… Mój Saya…. Śmieje się.
"Przestań!" Sara płacze i mocniej ściska w rękach kubek z parującą herbatą. Jedyne źródło ciepła w tym domu. Czuję jak wszystkie mary wyciągają ku niej zmarznięte dłonie.
"Daj nam spokój" mówię zobojętniały, mocniej przyciskając drobną główkę Sayi do swoich kolan. Nie daje ani trochę ciepła.
" Powinieneś się leczyć" Płacze dalej i tak od rana. Zaczęło się od chwili gdy zabroniłem jej odsłonić okien. Płakała " Wszystko zalepia się brudem i zgnilizną! Nienawidzę tego miejsca!"
"Sza…. Sara. Obudzisz go" mówię ściszając głos, i wskazując na moje kolana, na których śpi Saya. Nie oddycha. Sara płacze.
" On nie istnieje!" krzyczy "Ja cię kocham, ale ty naprawdę musisz pójść do specjalisty… to nie może tak być…" Sara płacze, to irytujące. Chce mi się śmiać. Nie bój się Saya, ja jej nie wierze.
" Nikogo tu oprócz nas nie ma! Zrozum! Jesteś chory! "bredzi Sara. Kostki jej palców bieleją, kubek prawie pęka w jej dłoniach. Pełna mocy, jak niewiasta obleczona w słońce walcząca z tą ciemnością dookoła.
Sssssaya….
"Wyjedziemy nad morze, dobrze? Pamiętasz, bardzo lubiłeś morze… tam już nic nie będzie"
Sara siada u mych nóg, prawie tak jak Saya.
SSsssayaaa….

Lepiej nikomu nic nie opowiadajcie bo jak opowiecie- zaczniecie tęsknić .

Mężczyzna siedzi na plaży samotny, między palcami przesypując piasek. Już tyle dni jest sam, jedynie morze, uspokajające i wyrównujące tętno. Złocisty zachód już minął, teraz niebo jest pomiędzy ultramaryną a granatem, przetapiając się w księżyc. W tym księżycu nie odbijało się nic. Mężczyzna już dawno nie widział nikogo, dawno nic się nie wyłaniało z morza, dawno już przestał rzucać się niespokojnie na pościeli, wśród płaczu Sary, krzycząc i przywołując. Sayaaa……Od kiedy tu przyjechał nie widział go. Chłodny wiatr znad morza czasem tylko przywiewał różne myśli, wspomnienia. Szare, zimne, ciemne, pełne strachu i czegoś co ciężko określić. Pełne martwego, zastygłego powietrza.
"Przepraszam, masz ogień?" głos za mną, cichy, spokojny, trochę znużony. Odwracam się. Drobny, w czerwonej koszuli, włosy prawie białe, oczy błękitne wycięte w migdałki. Znam te oczy. Znam tą drobną czarną łezkę na jego szyi.
"Sayaa….."
"Słucham?" patrzy na mnie. W ten sam sposób, w tym spojrzeniu jest coś smutnego. Patrzy tak jak zawsze. Wrócił do mnie. Mój… Sayaaa….
" Wróciłeś do mnie" szeptam, wysuwając ku niemu dłonie, pragnę by był ciepły.
" Chyba mnie pan z kimś pomylił" wycofuje się ostrożnie, piasek szumi pod jego stopami, księżyc gra na jego włosach morze burzy się w jego oczach .
" Jesteś mój.." mój szept jest pełen napięcia. Mój Saya wrócił. Wrócił do mnie. Saya!
" Przepraszam ale ja, chyba mnie pan z kimś pomylił … ja już z kimś jestem i …" nie kończy, wycofuje się. Mój Saya? Mój! Nie oddam… nie oddam.
"Nie oddam…" słyszę własny szept "Saya" Przyciągam go do siebie. Wyrywa się. Mój biedny mały, spłoszony Saya… głaszcze go po włosach lecz moje palce ześlizgują się.
"Spokojnie… spokojnie, Saya" Zaczyna płakać. Czemu wszyscy tyle płaczą?
Nikt mi ciebie nie odbierze, nie może odebrać.
"Czemu?!" krzyczy, jego jasne włosy rozsypują się po moich ramionach.
" Bo jesteś tylko mój… tylko mój. Pragnę cię.." mój szept staje się ochrypły. Jego płacz staje się wyciem. Jest taki śliczny i bezbronny… taki piękny mimo wszystko, jak zawsze.. Morze burzy się a księżyc ucieka wzrokiem. Moje myśli przytrzymują jego drobne dłonie. Jest taki ciepły.. Niebo odbija się w jego spoconym czole, w załzawionych oczach, noc przegląda się lubieżnie w krzyku wyrywającym się ze zdartego do krwi gardła.
Sssssssayaaa….
Czerwoną koszulę wchłania chłodny piasek.
Mój….
Czarna łezka zerwana gwałtownie z szyi .

Lepiej nie tęsknijcie bo wtedy budzi się pragnienie.

Znów zimno… powinienem już przyzwyczaić się do zimna…. Znów zimno, chłodna posadzka, znów cisza i samotność. Milczące ściany milczące kraty, umierająca żarówka. Szalone, czerwone słońce, utopiło się wśród prętów oddzielających wolność od celi, od nocy- dzień. Odgłos kroków budzi do życia ostatnie promienie słońca drgające i dogasające w rogach celi. Urwany oddech. Żal, pretensje, nienawiść.
"Zabije cię skurwielu! "krzyczy ale w głosie ma tylko słabość. W głosie ma zabitą miłość. "Nie miałeś prawa" krzyczy…. " Czemu on?! " słowa więzną mu w gardle.
"Bo mi go odebrałeś".
" Co ty kurwa pieprzysz, on nigdy nie był twój! Nie miałeś prawa" powtarza jak mantrę i nie rozumie. Nigdy nie zrozumie niczego, co nie jest przyziemne, co nie ociera się o jego kostki i nie liże po karku.
"Kochałem go " wyje bezsilnie, zaciskając dłonie na kratach. Przypomina mi Sarę.
" Ale on jest mój… jest tylko mój… mój Sayaa…."
" Jego już nie ma! Przez ciebie! Jak…" dławi się własnym krzykiem. Wiem, zabiłby mnie gdyby tylko mógł… Gdyby tylko mógł…
" Miał na imię Kim" mówi szeptem. A ja słyszę tylko jeden powtarzający się głos… Sayaaa… Odchodzi.. Powoli, ciężkie łzy bębnią o podłogę.

Lepiej nie pragnijcie bo to prowadzi za daleko.

Zamykam oczy… Jedynie chłodna dłoń głaszcze moje włosy.
"Saya…" szepczę. Wiem jak bardzo go chciałem zobaczyć chciałem go poczuć.
" Jestem…" odpowiada mi, wplatając się w moje ciało. Tak… chcę go, mój Saya.
"Nie zostawiaj mnie więcej… weź mnie, weź ze sobą".
"Po to przyszedłem" Mówi, a ja nie mogę już oderwać wzroku od lśniących białych źrenic.
Zabiera mnie stąd. Daleko. Daleko. Gdzie nikt mnie nie będzie za ciebie karał. Gdzie nikt nie będzie karał ciebie za mnie. Czerwona, przesiąknięta krwią koszula lepi się do mojego ciała.
Ssssssayaaa….

Lepiej nie dajcie się prowadzić za daleko, bo potem będziecie musieli wszystko gdzieś komuś opowiedzieć
A opowiadać- lepiej nie opowiadajcie, bo jak opowiecie- zaczniecie tęsknić.