Wilk 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 22:14:11
Epizod II:

"Oczy wilka."




Paląc papierosa stałem oparty o zimny mur jednego z budynków i obserwowałem drzwi niewielkiej knajpy naprzeciwko. Wąska zacieniona uliczka, w której się skryłem dawała mi sto procent niezauważalności, więc mogłem pozwolić sobie na zmniejszenie czujności. Czekałem już od jakichś czterdziestu minut, aż mój cel wyjdzie z baru. Wnioskując z wrażenia, jakie sprawiał swoją osobą Applegate, spodziewałem się, że moimi zleceniami będą głównie osoby pochodzące z jego środowiska. Toteż z pewnym zdumieniem stwierdziłem, że młody jasnowłosy mężczyzna jest zwyczajnym, nie posiadającym żadnych specjalnych przywilejów obywatelem tego miasta. Na takiego przynajmniej wyglądał. Ale nie do mnie należało roztrząsanie decyzji moich zleceniodawców. Upuściłem niedopałek i zgasiłem go podeszwą buta. Dostrzegłem wychodzącego z baru młodego mężczyznę, którego chwiejny krok świadczył o jego stanie. Cicho wysunąłem się z mego ukrycia i ruszyłem za nim. Przyspieszyłem, wymijając kilka osób i trzymając się w odległości mniej więcej pięciu metrów od mojego celu. Dystans stopniowo zmniejszał się. Wsunąłem dłoń w rękawiczce do kieszeni długiego prochowca i ująłem kolbę niewielkiego pistoletu. Nagle usłyszałem dość bliskie strzały. Z uliczki po przeciwległej stronie ulicy wybiegła grupka nastolatków, po czym rozpierzchła się wbiegając w liczne zaułki pomiędzy domami. Dwóch z nich przemknęło do uliczki, obok której przechodziłem. Jeden wpadł na mnie, najwyraźniej boleśnie się zderzając, gdyż jęknął cicho, kuląc ramiona. Kiedy podniósł wzrok spojrzałem prosto w szmaragdowe oczy Lucasa. Był nie mniej zdziwiony niż ja.

"Ty?" - wyszeptałem zaskoczony. On szybko obejrzał się za siebie z niepokojem, po czym bez słowa ruszył biegiem w głąb uliczki. Przypomniawszy sobie o swoim celu starałem się odszukać wzrokiem mężczyznę. Mignął gdzieś w oddali pomiędzy głowami innych ludzi, którzy zdawali się absolutnie nie przejmować wystrzałami i w końcu znikł z pola mojego widzenia. Zakląłem cicho, wściekły, że pozwoliłem sobie na zdekoncentrowanie uwagi. Najwyraźniej pobyt w klinice trochę ujemnie wpłynął na moje umiejętności. Musiałem nad sobą popracować. Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni płaszcza po papierosy i dostrzegłem krew na rękawie. Zdziwiony popatrzyłem w stronę, gdzie pobiegł Lucas. Ruszyłem w tamtym kierunku. Po przejściu kilku metrów dostrzegłem go, ciężko wspartego o mur. Kiedy mnie usłyszał, odwrócił się. Oddychał bardzo szybko i z trudem, prawą dłoń trzymał przy lewym barku, a spomiędzy jego palców ciekła krew. - "Postrzelili cię?"- zapytałem bez jakiegokolwiek współczucia. - "Kto? Policja?" - nie odpowiedział, tylko odwróciwszy głowę, rozdarł zakrwawiony rękaw koszuli. - "Więc nie tylko jesteś dziwką, ale również działasz w gangu!" - stwierdziłem z kpiną. Spojrzał na mnie z lekkim wyrzutem w oczach. Nagle zobaczyłem, jak wsuwa sobie dwa palce w brzeg rany. Dostrzegłem ciemny kształt końca pocisku. Spróbował go chwycić, ale zbyt wielki ból sprawił, że wstrząsnął nim dreszcz i kula wymknęła się z palców. - "Co ty robisz?"- zapytałem podchodząc bliżej. according to

"Muszę ją wyciągnąć!" - odparł z trudem.

"Tutaj?" - uniosłem drwiąco brwi.

"Żaden lekarz nie przyjmie mnie z policyjnym nadajnikiem." - wykrztusił ze złością i popatrzył na mnie, jak na kogoś, kto niczego nie rozumie.-"Muszę to wyciągnąć, inaczej mnie znajdą." - teraz w jego oczach pojawiła się niema prośba. Wzruszyłem ramionami. Właściwie nie miałem nic do stracenia i tak już nie odnalazłbym swojego celu. Odpiąłem od paska mały sprężynowy nóż i wysunąwszy ostrze zbliżyłem się do chłopca. Mocno chwyciwszy jego ramię, brzegiem noża odchyliłem kawałek postrzępionej skóry. Lucas odwrócił głowę w drugą stronę. Musiał mi bardzo ufać. Ja obcemu facetowi nie pozwoliłbym grzebać sobie w ranie. Chociaż w gruncie rzeczy, on nie miał wielkiego wyboru. Przesunąłem ostrze wzdłuż naboju. Dopiero teraz dostrzegłem, że jego końcówka lekko i regularnie migocze. Więc nawet tutaj stosowano półostrą amunicję, która z reguły nie raniła mocno, a często pozwalała na szybkie odnalezienie podejrzanego. Lucas syknął z bólu, kiedy ostrożnie podważyłem pocisk i zacząłem go powoli wysuwać. Kiedy już prawie wyciągnąłem nabój, poczułem jak chłopak drgnął i zaczął wolno osuwać się na ziemię. No nie! - pomyślałem, podtrzymując go. Jeszcze tylko brakowało mi nieprzytomnego z bólu dzieciaka. Zaoferowałem się tyko, że wyciągnę mu pocisk, a nie, że będę go niańczył!





--------------------------------------------------------------------------------




"Przez całe dwa dni cisza." - zauważył siwobrody mężczyzna, patrząc na siedzącego przy stoliku młodzieńca.-"Chyba niepotrzebnie się martwiłeś, Mike!" - uśmiechnął się. Fioletowo-włosy chłopak pokręcił smutno głową.

"Jeśli to rzeczywiście on, to już niedługo coś usłyszymy." - odparł, wypijając łyk z kieliszka z grubego szkła.-"Tam, gdzie pojawia się Wilk, wcześniej, czy później ktoś umiera..."

"Ty to potrafisz siać optymizm." - stwierdził ironicznie barman. Młodzieniec wzruszył ramionami.

"Michael!" - rozległo się. Podniósł wzrok, patrząc na stojącą w wejściu do baru promiennie uśmiechniętą dziewczynę w wieku około 17 lat, w krótkiej spódniczce i zaczesanych w kucyki różowych włosach.

"Mi-Miriam!" - wykrztusił, wstając. Podbiegła do niego, radośnie rzucając mu się na szyję.

"Coś taki zdziwiony?" - zawołała. - "Mam teraz tygodniową przerwę w szkole! Nie cieszysz się?" - odsunęła się o niego odrobinę i zrobiła zmartwioną minkę. Uśmiechnął się i pocałował ją w czoło.

"Oczywiście, że się cieszę! Po prostu zaskoczyłaś mnie."- wyjaśnił.

"Ech, dzieciaki, dzieciaki." - zawołał Gregory.-"Idźcie gdzieś razem." - zaproponował.-"Miriam, zabierz go, niech ten sztywniak się rozerwie." - roześmiał się.

"Pewnie, Greg!" - zakrzyknęła i pociągnęła trochę wzbraniającego się Michaela w stronę drzwi.




--------------------------------------------------------------------------------




Moja sypialnia była urządzona w gamie chłodnych odcieni niebieskiego koloru. Na błękitnych ścianach wisiały obrazy przedstawiające niebo w różnych porach dnia. Fotele obite były aksamitem w kolorze chabrów, a duże łóżko pokrywała lazurowa kapa z lśniącego atłasu. Teraz leżała na niej drobna jasnowłosa postać. Po opatrzeniu rany, wypełnieniu jej pianką przyspieszającą gojenie i po podaniu leków przeciwbólowych i zapobiegających zakażeniu, Lucas oddychał już normalnie i teraz najzwyczajniej spał. Ja siedziałem na fotelu na wprost jednej strony łóżka i trzymając nie zapalonego papierosa w ustach patrzyłem na niego. Jego jasne włosy rozsypały się na poduszce, a twarz o delikatnych wręcz dziewczęcych rysach była niezwykle spokojna i niewinna. Teraz w żaden sposób nie przypominał tej wyuzdanej męskiej prostytutki z przedwczorajszej nocy. Poruszył się przez sen. W milczeniu obserwowałem, jak jego głęboki sen stopniowo przemienia się w drzemkę i w końcu opuszcza go całkowicie. Powoli otworzył oczy. Zamrugał powiekami i rozejrzał się zdezorientowany, ostatecznie zatrzymując na mnie swój pytający wzrok.

"Wrzuciłem nadajnik do studzienki."- powiedziałem, w końcu zapalając papierosa.-"Trochę go poszukają."

Skinął głową i podniósł się do pozycji siedzącej.

"To nie jest poważna rana." - ciągnąłem. - "Za jakieś dwa dni będziesz prawie całkiem zdrowy."

"Dziękuję."- skinął głową i pochylił ją tak, że nie mogłem dostrzec jego oczu.

"Do następnego razu..." - dodałem złośliwie. Drgnął, ale nie podniósł wzroku. - "Długo jesteś w tym gangu? Napadacie na sklepy, czy co?" - zapytałem ze złością. Nie odpowiedział. Kiwnął tylko nieznacznie głową. - "Mało wam pieniędzy z prostytucji?"

"Niewiele tego jest..." - odparł, podnosząc wzrok. Jego oczy lśniły dziwnie. - "Prawie wszystko idzie do kieszeni alfonsa. Nam zostają napiwki." - wyjaśnił.

"To trochę niesprawiedliwe." - stwierdziłem. Wzruszył ramionami.

"Komu się mamy poskarżyć?" - mruknął z nutką irytacji w głosie. - "Mamy dach nad głową, wyżywienie, ubrania i opiekę na ulicy. To ma nam wystarczyć." - wyjaśnił.

"Lepiej, żebyś skończył z tym dla własnego dobra." - powiedziałem chłodno, surowo mierząc go wzrokiem. - "Następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia. Na twoim miejscu zostawiłbym próbę usamodzielniania się i wrócił do rodziców!"

Znowu pochylił głowę, wyglądając na bardzo zranionego. Rozległ się sygnał leżącego na stoliku telefonu komórkowego.

"Słucham?"- rzuciłem do słuchawki. Po drugiej stronie zabrzmiał zirytowany głos. - "Nie, nie mam zwyczaju zabierać telefonu komórkowego na akcje, bo jeśli raczyłby pan zauważyć nagły sygnał, mógłby spieprzyć mi całą robotę." - odparłem kwaśno, powodując na chwilę głuchą ciszę w słuchawce. - "Jeszcze nie!" - wędrując po pokoju odpowiedziałem na następne pytanie. - "Byłem blisko, ale..."- popatrzyłem oskarżycielsko na Lucasa. - "...coś mi przeszkodziło! - dzieciak pochylił głowę, wyglądał na naprawdę zmartwionego. - "Tak, do jutra na pewno wykonam zadanie. Może mi pan zaufać." - nie czekając na bardziej lub mniej entuzjastyczną odpowiedź wyłączyłem aparat. Spojrzałem na chłopca. Wstał. Jego ręka spoczywała na zrobionym przeze mnie temblaku.

"Dziękuję za wszystko." - powiedział. Zmierzyłem go wzrokiem.

"Dokąd się wybierasz?" - zawołałem groźnie. Popatrzył na mnie trochę przestraszony.

"Nie mam, jak się odwdzięczyć." - wyznał skruszony. - "Ja..."

"Czyżby?!" - warknąłem. Spojrzał na mnie, a jego oczy rozszerzyły się. Przez kilka sekund wpatrywał się we mnie, jakby niedowierzając. -"Myślisz, że po cholerę cię stamtąd zabrałem?!" - dodałem ostro. Nie odpowiedział. W końcu pochylił głowę i po krótkim momencie wahania zaczął bez słowa rozpinać spodnie. Po chwili całkiem nagi usiadł na łóżku. Chwyciłem go za zdrową rękę i brutalnie obróciłem, tak, że klęczał na łóżku tyłem do mnie. Silnym pchnięciem zmusiłem go do pochylenia się w przód. Podparł się sprawną ręką i pochylił nisko głowę, tak że włosy zasłoniły mu twarz. Przesunąłem szorstko dłonią po jego udach, rozstawiając mu szerzej kolana. Powoli wsunąłem palce pomiędzy jego pośladki. Pisnął cicho, kiedy dotknąłem wrażliwego miejsca. Uśmiechnąłem się lekko, z okrutną satysfakcją posiadania nad kimś władzy. Chciałem, żeby się bał. Chciałem go ukarać, za tak głupie postępowanie. - "O co chodzi?" - zapytałem. - "Nie lubisz tak?"

"Lu-Lubię..." - wyszeptał przez zduszone gardło.

Wsunąłem mu kolano między uda i poczułem, jak zadrżał słysząc, że rozpinam zamek od spodni. Nagle na jego nodze, poniżej pośladka dostrzegłem malutki, ledwie widoczny czarny tatuaż. Był to długi, sześciocyfrowy numer i trzy litery. Więc chłopak był invitro. Najprawdopodobniej zwiał ze szkoły przystosowawczej, a cała ta moja gadanina o jego powrocie do rodziców była dla niego pustymi i bolesnymi słowami. Cofnąłem się i chwyciłem go za rękę, odwracając w swoją stronę. Krzyknął cicho z zaskoczenia.

"Ubieraj się i wynoś!" - syknąłem odpychając go i wstając. Zaszokowany zamrugał powiekami. - "Winda jest na lewo na końcu korytarza!"- dorzuciłem, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Ubrał się błyskawicznie i po kilku sekundach usłyszałem szmer zasuwających się drzwi windy. Usiadłem na brzegu łóżka i zapaliłem papierosa. Zaciągnąwszy się położyłem się wygodnie na chłodnej lazurowej kapie i założyłem ręce za głowę wpatrując się w sufit z szarobłękitnych matowych płytek o chropowatej fakturze. Moja złość już opadła i teraz tylko zastanawiałem się, co było jej powodem. Dzieciak nie sprowokował mnie przecież w żaden sposób. Sam nie wiedziałem, dlaczego tak zirytowała mnie wiadomość o tym, że był z probówki. Owszem, gardziłem invitro, tak jak większość normalnych ludzi. Oni byli sztuczni i produkowano ich tylko do brudnej roboty. Swoją drogą miałem z nimi wiele wspólnego, gdyż też zajmowałem się czymś, czego nie robiłby żaden normalny człowiek. W sumie to też i nie byłem zupełnie normalny. Będąc facetem bez przeszłości, pamiętającym tylko ostatnie dwa lata nieraz zastanawiałem się, czy też nie jestem z laboratorium. Jednak brak jakichkolwiek numerów fabrycznych na moim ciele i ciągłe zapewnienia Kathy utwierdzały mnie w przekonaniu, że jednak kiedyś miałem jakąś dalszą przeszłość. Chciałbym tylko wiedzieć jaką...




--------------------------------------------------------------------------------




Nastolatka w kucykach nabrała na łyżeczkę trochę bitej śmietany i z lubością włożyła do ust. Przez chwilę rozkoszowała się śmietankowo-waniliowym smakiem deseru, nie spuszczając jednak z oka siedzącego naprzeciw niej zamyślonego chłopaka. W końcu jej oblicze spoważniało.

"Michael, co się dzieje?" - zapytała. Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem.

"Co się stało, Miriam, nie smakuje ci?" - powiedział cicho i beznamiętnie. Popatrzyła na niego zaskoczona.

"Nie słuchasz mnie, Mike i nawet nie tknąłeś swojej kawy." - zawołała, patrząc na filiżankę z napojem, który już prawie całkiem wystygł. - "Cały czas jesteś jakiś nieobecny. Co się dzieje, Mike?!" - zapytała zaniepokojona, spoglądając na niego z troską. Uśmiechnął się lekko i ujął jej dłoń.

"Wszystko w porządku, Miriam." - wyszeptał uspokajającym tonem. - "Na razie nic się nie dzieje i ani ty, ani ja nie mamy powodów do zmartwień."

Zmierzyła go wzrokiem prowadzącego przesłuchanie.

"Kłamiesz!" - rzekła w końcu. Drgnął zaskoczony. - "Znam cię nie od dziś Michaelu i wiem, kiedy nie mówisz mi całej prawdy!" - oznajmiła ostro i mocniej ścisnęła jego dłoń. - "Jednak wiem też, że nawet jeśli z jakiegoś powodu nie możesz mi o czymś powiedzieć, to na pewno robisz to słusznie." - jej oblicze rozjaśniło się i łagodny uśmiech wykwitł na delikatnych ustach. - "Ufam ci Mike i kocham cię!"

"Ja też cię kocham!" - wyszeptał, pochylając się nad stołem i czule ją całując.




--------------------------------------------------------------------------------




Mrok nocy rozjaśniały nieliczne latarnie, kiedy szybkim krokiem podążałem za swoim celem. Mężczyzna szedł pewniej, niż dzisiejszego popołudnia i najwyraźniej bał całkowicie trzeźwy. Nagle skręcił i zszedł po schodach do podziemnego przejścia. Ruszyłem za nim i kiedy otoczył mnie mrok poczułem, jak automatycznie uruchamiają się implanty w moich oczach. Trzy miesiące temu wykonałem w odległej klinice kosztowny zabieg wszczepienia nietypowych soczewek. Działały na zasadzie połączenia infrawizji i noktowizji i dzięki nim mogłem widzieć zarówno doskonale w półmroku, jak i całkowitych ciemnościach. Włączały się automatycznie, natychmiast po zapadnięciu zmroku, a mogłem je wyłączyć koncentrując się na ich funkcjach. Wciąż testowany w zakładach wojskowych cud techniki miał jednak jedną drobną wadę. W ciemnościach moje oczy świeciły, odbijając nawet najmniejszy promyk światła i stawały się żółto-zielone niczym u kota. Jakoś musiałem się z tym pogodzić. Ostatecznie to była tylko jedyna z dwóch wad tych implantów... Poza tym sprawowały się znakomicie i w półmroku podziemnego przejścia mogłem iść pewnie i cicho. W końcu podszedłem tak blisko mojego celu, że mężczyzna mógł mnie usłyszeć. Chciałem, żeby tak się stało, toteż wyciągnąłem z kabury broń i głośno naciągnąłem kurek. Zatrzymał się i błyskawicznie odwrócił się zaskoczony. Spojrzał na mnie i najwyraźniej przeraziły go moje świecące oczy, gdyż krzyknął cicho i zrobił dwa chwiejne kroki w tył.

"Kim jesteś?" - zawołał, w końcu w półmroku dostrzegając również połyskującą stal wymierzonej w niego lufy.

"To, kim jestem nie ma już dla ciebie znaczenia."- odparłem. Zamrugał powiekami, jakby nie rozumiejąc moich słów. Po chwili jednak jakby coś do niego dotarło.

"Ktoś cię nasłał?" - krzyknął, odwracając się na pięcie i biegnąc przed siebie. Pociągnąłem za spust. Zgiął się wpół i podniósł wzrok patrząc na mnie z wyrazem szoku na twarzy. Stałem przed nim z dymiącym jeszcze pistoletem w dłoni. - "Jak to? Przecież..."- obejrzał się przez ramię. Za jego plecami mój hologramowy obraz powoli rozpłynął się. Znów popatrzył na mnie. Jeszcze raz pociągnąłem za spust. Jęknął, opadając na kolana i w końcu osuwając się na podłogę. Podszedłem do niego i dłonią w rękawiczce dotknąłem jego szyi. Puls stawał się coraz słabszy, prawie niewyczuwalny. Właśnie zarobiłem dwieście tysięcy. Wstałem, przechodząc kilka kroków i podnosząc z podłogi wyświetlacz ruchomych hologramów do przekazywania informacji. To był prosty trick, a ja nigdy nie przepadałem za strzelaniem ludziom w plecy, a ten wyglądał na takiego, który na pewno będzie uciekał. Lubiłem natomiast widzieć twarze tych, których pozbawiam życia. Czuć ich strach i tą ulotną, lecz absolutną siłę, jaką daje broń w momencie pociągania za spust... Pan życia i śmierci... To było lepsze niż narkotyk...