Poza słowami
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 20:58:50
Krople deszczu na szybach w ciemnym poddaszu i "Numb" grupy Portishead. Z piętra niżej słychać krzyki.
-Nie próbuj pyskować sukinsynu...Twoja matka to kurwa. Była nią i jest dalej. Nie leży jeszcze na bruku, bo jestem litościwy... Ty pewnie nie jesteś nawet moim synem...Puściła się z kimś pod latarnią a potem wmówiła mi, że jesteś mój... Bękart, powinieneś mieszkać na ulicy...Co Tak się gapisz?!! Dawno nie oberwałeś...
Malarz w swojej pracowni na poddaszu zamarł w trakcie czyszczenia pędzla. I przymknął oczy, słysząc odgłos odbijających się od ścian, głuchych uderzeń. Ból, ścisk serca, coś, co przypomina, że jesteśmy ludźmi, że czujemy i nie jesteśmy odporni na cudzą krzywdę. Młody artysta przełknął ślinę i odłożył powoli pędzel, starannie układając w pudełku. Zawsze tak było. Te krzyki i wrzaski. Mieszkanie poniżej od zawsze osnute aurą bólu i żalu. Wstawił wodę na herbatę. Czuł to.
Cierpienie. Niczym gaz, para wodna przedostająca się przez szczeliny w podłodze i skraplająca się w jego skromnej pracowni. Skrzywił się. Nie chciał tego czuć. A kto by chciał? Chwila refleksji. Nikt. Nikt nie czułby przyjemności. Może poza tym człowiekiem, wymierzającym uderzenia swojemu jedynemu synowi. Woda się zagotowała. Znów coś słychać. Cichy wrzask protestu potem... Cisza.
Popielatowłosego mężczyznę w lnianym stroju przeszedł dreszcz tak silny, że czajnik wysunął mu się z dłoni, upadając z głośnym trzaskiem na obitą blachą w tym miejscu podłogę. Wrzątek prysnął na wszystkie strony. On zdążył odskoczyć, choć pojedyncze kropelki, parzącego w tym momencie płynu dosięgły jego bosych stóp. W sumie nic mu się nie stało. Powstrzymał przekleństwo cisnące mu się na usta. Nie miał, do kogo go wypowiedzieć. Nie posprzątał. Wyszedł z małej, prowizorycznej kuchni. W jego głowie nadal brzmiał wrzask... Zapewne syna. Syna, którego on nigdy nie widział. Ale czuł go. Czuł jakby serce tego na dole i jego samego było jednością. Nie mógł tego wiedzieć, bo niby skąd? Ale jednak wiedział. Oddychał gwałtownie a klatka piersiowa szybko wznosiła się i opadała. Serce, jakby gonione, biło szybko i tak mocno. Tyle bólu czujesz. Nie masz w sobie nienawiści. Czuję cię. Czuję twój żal. Ty nie masz za co przepraszać. Jakiś rozpaczliwy wrzask. Znów. Ale to nie chłopca. Kobieta. Pewnie jego matka. Podszedł do drzwi. Położył rękę na klamce, by otworzyć je i zejść na dół do tej nędzy i gniazda wielu pomieszanych uczuć. Ale czy jest w tym sens? To niczego nie zmieni. W tym świecie nie ma dobrych zakończeń. On nic nie wskóra, a pewnie pogorszy. Ręka sama się cofnęła. Powoli. Kim ja jestem by zmieniać?
Ubrał się i wrócił do swojego prawdziwego mieszkania, by schronić się przed tym wszystkim, co tu czuł. Nigdy nie zostawał do tak późna. Właśnie, dlatego by nie musiał być świadkiem. By nie słyszeć jak ten pijak wraca. O wiele za późno jak na powrót z pracy. Co go podkusiło, by zostać w pracowni dłużej?! Zresztą nie ważne, nie można ciągle uciekać przed tym, co się dzieje poza nami samymi. Choć tak byśmy chcieli. Nie chciał tam przychodzić, przynajmniej przez tydzień. Mimo to, wychodząc na wieczorny spacer wcale nie zaszedł do pobliskiego parku. Znalazł się pod starą kamienicą, której widok był przygnębiający. Żółtawo-bury kolor i szare plamy, które wskazywały na to, że tynk z tych miejsc po prostu odpadł. Na starych drzwiach powbijane zupełnie bezsensownie gwoździe, ponalepiane kolorowe ogłoszenia. Na klatce schodowej ściany pokrywały dziesiątki "tagów" okolicznej młodzieży. Serafin pokręcił głową i wszedł na górę. Było już kompletnie ciemno i...cicho. Popielatowłosy dziś nie malował, patrzył za szybę na ludzi snujących się za oknem. Śpieszący, zatroskani ludzie. Niepewni jutra... Samotni. Ja nie jestem samotny...Ja spoczywam sam w sobie. Kłamał sobie, co wieczór i co ranek. Wstał, podszedł do dużego kryształowego lustra. W międzyczasie zastanawiał się, po co tu się zjawił. Zamówiony obraz skończony. Co go tu przyciągnęło? W ten wilgotny i nieprzyjemny wieczór. Stanął przed swym odbiciem. Szare oczy, prawie bez wyrazu. Szczupła sylwetka, wiecznie lniany strój. I ta bluzka, którą lubił. Ta "figlarna". Miała szeroki, łódkowaty dekolt, przez co opadała z jednego ramienia. Lubił to. W momencie, kiedy się zsuwała uśmiechał się do siebie przewrotnie, tak jakby ktoś mu sprawił miłą pieszczotę. Takie małe dziwactwo. Jego twarz była ładna... tak po prostu ładna, miała coś z dziewczęcego uroku. Ale nie śmiała się do wszystkich wokół. Nie odzwierciedlała emocji. Nie była nieprzyjemna, lecz łagodna i kojąca. Skupił się znów na swoim stroju. Len miał naturalny kolor, to jego własny kolor. Nie powinno się go barwić, niszczyć chemią. Przecież jest taki piękny jaki jest. Jego włosy w najdłuższych miejscach sięgały ramion. Były modnie wycieniowane. Pocałował swoje odbicie. Poczuł chłód kryształu. Zaśmiał się w myślach. Wariat. Narcyz. Znajdź sobie prawdziwe ciało. Przycisnął policzek do źródła rozkosznego zimna. Oderwał się od swojego odbicia. A lustro zasłonił aksamitną, granatową płachtą. Później siedział i pił herbatę. Ale tak jakoś dziwnie. Nie tak jak zazwyczaj. Cała czynność i przyjemność tego spokojnego rytuału była zmącona niecierpliwością. Na co czekał? Co nie pozwalało mu wrócić do domu? Wyczekiwanie. Na co? Na to, co wczoraj? Odstawił kubek i zmarszczył brwi. O co chodzi Serafinie?..
-Stój cholero! Słyszysz?! Bo pożałujesz!
Malarz słuchał w napięciu. Trzaśnięcie wyjściowymi drzwiami mieszkania na dole. Tego jeszcze nie było. Syn. Tak to na pewno on. Popielatowłosy znów to czuł. To coś w sercu. Czekał. Zdziwił się, usłyszał niepewne kroki na schodach, ale nie ku dołowi. Kroki ustały pod JEGO drzwiami. Skrzypnięcie schodów. Pewnie przysiadł. Serafin podszedł do drzwi powoli z mocno bijącym sercem. Czuję cię. Pogładził zamknięte drzwi jakby to nie był przedmiot, ale żywe, czujące stworzenie. Słyszał tłumiony szloch. Tak cierpisz. Uśmiechnął się. Czekałem. Tak czekałem tu dziś na ciebie. Otworzył. Tyłem do niego na schodach siedział nastolatek. Twarz ukryta w dłoniach. A tym kruchym ciałem wstrząsał spazmatyczny płacz. Chłopak, gdy zdał sobie sprawę, że ktoś za nim otworzył drzwi zerwał się przestraszony z miejsca. Ustawił się przodem do światła dochodzącego z głębi pokoju na poddaszu. Ktoś stał przed nim w drzwiach, ale przez załzawione i opuchnięte od płaczu oczy niewiele mógł dostrzec. Był półprzytomny. Z rozciętej wargi chłopca sączyła się krew. I te sińce... Nie zastygłe jeszcze łzy. Kim my jesteśmy? Kto nam dał prawo by zadawać tyle bólu innym ludziom? Patrzcie na niego!...Tyle wycierpiał.
- Przepraszam.. Myślałem, że tu nikogo nie ma... Już sobie idę... Przepraszam - Chłopak opuścił głowę, chowając twarz w kasztanowych włosach. Jakby próbował się odciąć, osłonić przed nieznajomym.
Z pewnością spodziewał się usłyszeć nieprzyjemną i szyderczą odpowiedź na jego marne tłumaczenia. Lecz Serafin patrzył na niego ze współczuciem jak ten gubił się w słowach. Czy ktoś cię kocha? Czy przed zaśnięciem słyszałeś, choć raz szept o miłości?
- Wejdź. Czekałem na ciebie. Już ci nawet herbata wystygła... - Powiedział ciepło Serafin.

FIN by Maja-Pistacja