Black rose 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 20:57:12
Lynn Alderon to ja, ale proszę się na mnie nie wściekać, że przedstawiam tu siebie jako najważniejszą i najlepszą w całym BR xD. To wynika z mojej głupiej manii wielkości i głębokiego zafascynowania anime FullMetal Alchemist (Edward…). Proszę mi to wybaczyć. No i jeszcze jest to, że w tym rozdziale nic się nie dzieje, a w pewnym momencie ma się wrażenie, że to ja jestem tu główną bohaterką, sory, będzie lepiej. Mam już napisany drugi, trzeci i czwarty, gdzie jest mnie mniej i zaczyna się coś dziać, chociaż nie polecałabym liczyć na hardcore, nawet jeśli sama jeszcze nie wiem, co zamierzam napisać. iks de

Rozdział I
W którym Jeff wpada na idiotyczny pomysł, żeby zaszpanować swoimi superhuman umiejętnościami przed stukniętym kolegą z klasy. Lynn za to, swoim zwyczajem, udaje ZUO, chociaż wcale nim nie jest.

Kolejny beznadziejny dzień w szkole, dwie czwórki z biologii i jedynka z matmy. Poza tym Matt znów siedzi pod klasą i jedyne co widzi, to gameboy i czubki swoich palców z zadziwiającą szybkością przyciskających gumowe klawisze. Jeff spojrzał na niego kątem oka i westchnął ze zrezygnowaniem. Nienawidził tych zimnych oczu wpatrzonych w mały ekranik chińskiej zabawki, z której wydobywały się różne dziwne dźwięki sygnalizujące zabicie przeciwnika lub zebranie worka z pieniędzmi.
Podszedł do chłopaka i pochylił się nad nim, przez chwilę udając zainteresowanie grą. Już sam widok kolorowych ludzików chodzących po jakiejś kamiennej podłodze go denerwował.
-Dziwne, że jeszcze nie musisz nosić okularów - powiedział. Matt był zbyt pochłonięty grą, żeby na niego spojrzeć. - W domu też cały czas siedzisz przy komputerze?
Nie odpowiedział. Zdawał sobie sprawę z tego, że Jeff uważa go za skończonego wariata, więc nie chciał pogarszać swojej sytuacji twierdzącą odpowiedzią. Wzruszył tylko ramionami.
Jeff pokręcił głową z dezaprobatą, po czym ze zrezygnowaniem odszedł od tego świra. Rzadko udawało mu się choć przez chwilę porozmawiać z tym chłopakiem. Nie zamierzał dłużej zawracać sobie głowy zmuszaniem go do zatrzymania tej idiotycznej gry, bo wiedział, że i tak mu się to nie uda.
Dzwonek dzwonił aż dwadzieścia sekund. To było naprawdę bardzo irytujące. Nauczyciel od geografii przyszedł jak zwykle prawie od razu. Był jednym z niewielu, którzy nie spóźniali się na lekcje.
Mężczyzna zaczął czytać listę obecności. Jeff patrzył przez okno na jakąś wysoką blondynkę w różowej mini, która akurat wsiadała na motor swojego chłopaka. Miała czarne stringi z myszką Minnie, widoczne spod krótkiej spódniczki. Nagle J. poczuł na sobie wzrok dwudziestu sześciu osób. Co do cholery?!
-Jeffrey Hudson, znów nie słuchasz, jak się do ciebie mówi - powiedział nauczyciel swoim jak zwykle bardzo spokojnym, zaspanym, nudnym głosem. - Może zamiast patrzeć na dziewczyny zacząłbyś się uczyć?
Chłopak kiwnął lekko głową i udał zainteresowanie swoim podręcznikiem. Nie lubił geografii, a do tego Desmond Cook był chyba najnudniejszą osobą jaką znał. Zupełnie nie nadawał się na nauczyciela, wyglądał jak prehistoryczna wersja modela i do tego, według Jeffa, miał głupie imię.
-Otwórzcie ćwiczenia na stronie dwudziestej pierwszej - nakazał, gdy skończył czytać listę. - Teraz rozdam wam kartki, według których macie zrobić zadanie piąte. Nie starczy jednak dla wszystkich, dostaniecie więc jedną na ławkę. Andrews, przesiądź się do Hudsona.
Matt usiadł obok Jeffa. Sięgnął po coś ręką do torby leżącej koło ławki. Jeff przestraszył się i trochę zirytował, że chłopak chce wyjąć gameboya, jednak zobaczył w jego ręku jedynie kartkę i długopis. Nabazgrał coś i dał Hudsonowi do przeczytania.

Jeff uśmiechnął się pod nosem i odpisał.

--Ja też nie. Ale zaraz będę miał--

Matt spojrzał na chłopaka zdziwiony.

--Jak to "zaraz będę miał"?--
--Patrz uważnie--


Andrews wykonał polecenie. Jeff napisał coś dziwnego na kartce, co zupełnie nie przypominało liter z alfabetu. Runy. Położył na nich lewą rękę, a prawą podniósł kilkanaście centymetrów nad lewą. Dwa z jego palców, wskazujący i środkowy, były zwrócone ku górze, a reszta zaciśnięta. Powiedział cicho jakieś słowa, których Matt nigdy w życiu nie słyszał i nagle coś błysnęło. Chłopak mimo woli musiał lekko przymknąć oczy.
To była alchemia. Jeff nauczył się jej od swojej przyjaciółki Lynn (to ja!!!) kilka miesięcy temu.
Matt wpatrywał się w zielone ćwiczenia od geografii leżące na kartce. Odsunął je lekko i otworzył szeroko oczy - runy zniknęły. W tym miejscu kartka była pusta, jakby nikt nigdy nic na niej nie napisał.

--Ładnie piszesz...--

***

-Podaj mi dwadzieścia dwa plastikowe kubki, popsuty kabel od laptopa, kieliszek do wódki, pusty, stalowy karnister, naparstek i flamaster - nakazała dosyć pulchna, jasnowłosa dziewczyna w okularach. Stała nad stołem, na którym leżał biały brystol. Wokół niego krzątały się trzy dziewczyny mniej więcej w jej wieku, wyraźnie zainteresowane tym, co ona zamierzała zrobić.
-Co ty znowu kombinujesz? - spytał Jeff, podając jej to, o co prosiła.
Znajdowali się w opuszczonej kamienicy, kryjówce Black Rose, nastolatków, którzy umieli zdecydowanie więcej niż niejeden dorosły. W skład BR wchodzili między innymi astrolodzy, chemicy, alchemicy (jak Jeff i tamta blondynka, Eve) i kryptozoolodzy. Grupę stworzył dwa lata temu Gary Black, siedemnastoletni teraz półwampir. Ma ona na celu chronienie mieszkańców przed niebezpiecznymi stworami nazywanymi White Evils (wilkołaki nieczłowiecze, wampiry, ciemne duchy i inne paskudztwa).
-Potrzebuję lampy, bo strasznie tu ciemno. Nie widzę, co piszę.
-A pan, panie Hudson? Co umie pan stworzyć? - spytała słodko ruda, najwyżej dziesięcioletnia dziewczynka. Chłopak uśmiechnął się lekko i już zamierzał odpowiedzieć, kiedy nagle ktoś rzucił w niego gąbką.
-Yo, Hudson.
Lynn Alderon. Średniego wzrostu, brązowowłosa czternastolatka z czarną, bawełnianą czapką na głowie i jednym, małym, srebrnym kolczykiem-kółkiem w uchu. Najlepsza z alchemików, powszechnie uznawana za kogoś typu kapitana. Tak zresztą się do niej zwracano. Wielu obdarzało ją bardzo wielkim szacunkiem, niemalże czcią, a poza tym była jedną z naprawdę niewielu osób, które znają osobiście Gary'ego. A Jeff miał szczęście być najlepszym przyjacielem Alderon.
-Ello - odpowiedział, zapominając o pytaniu rudowłosej.
-O, kapitan Alderon! - ucieszyła się Eve, jednak Lynn pokazała jej dłonią, że ma poczekać.
-Czemu pokazałeś temu choremu na głowę kolesiowi z twojej klasy przywołanie? - spytała. Wcale nie była zła, raczej ciekawa. - Wiesz przecież, że to zabronione.
Jeffrey uśmiechnął się lekko. Sam się nad tym przez dłuższy czas zastanawiał. Chyba dlatego, że wydawało mu się, że tamten chłopak nie zna nic ciekawszego niż gry i chciał mu udowodnić, że ta jego głupia zabawka jest zwyczajną stratą czasu.
-Bo cię nie lubię - odpowiedział. Teraz to Lynn się uśmiechnęła. - Nawet nie spytał co to. A w ogóle to skąd o tym wiesz?
-Real mi powiedziała - odparła. Real to jej czarny, gadający kot. Jest naprawdę słodki, jednak dziewczyna nie może wpuszczać go do siebie do domu, bo jej matka, siostra i brat są uczuleni na koty, więc zostawia go na noc w kamienicy. - Znów cię podsłuchiwała. Chyba cię o coś podejrzewa.
-I ty też? - spytał, udając złego. Lynn wyszczerzyła zęby.
-No jasne, tylko jeszcze nie wiem o co - powiedziała i odwróciła się do Eve. - Sory, co chciałaś?
-Z czego są zrobione struny od gitary akustycznej? - spytała dziewczyna, przygotowując stół do kolejnej przemiany.
Lynn uniosła lekko brwi, nie spodziewając się takiego pytania. Ostatni raz miała czas na wzięcie gitary do rąk z pół roku temu.
-Jakie?
-Metalowe dziesiątki.
-Ze stali cynowanej.
-Dzięki.
Eve uczyła się alchemii już półtora roku, a nadal nie była choć w połowie tak dobra jak Lynn, która zaczęła dopiero pół roku temu. Miała jednak talent, i to wielki, a do tego była bardzo ambitna. Szczególnie dobrze wychodziły jej przemiany, czyli alchemia polegająca na zamianie kilku substancji w jeden przedmiot. Jeff wolał przywołanie - przenoszenie dowolnego przedmiotu w miejsce, w którym znajduje się przywołujący. Alderon za to bardzo często używała alchemii na najwyższym poziomie, która, źle wykonana, mogła czasem nawet zabić. Jej alchemia polegała na tworzeniu przedmiotów z niczego i bez użycia runów czy inkantacji. Magia.
W BR było jeszcze kilku alchemików używających magii, jednak ich największym osiągnięciem było stworzenie gwoździa i tak naprawdę nie byli o wiele lepsi od Eve czy Jaffa. Używających magii, a nie czarujących. Różnica jest spora, bo to czarodzieje czarują. Alchemicy używający magii nazywani są czasem magikami, dlatego wiele osób myli alchemię z czarami. Czary polegają jednak na przywoływaniu żywiołów za pomocą różdżki, magicznego kija, miecza, pierścienia lub wisiora, w zależności od poziomu, na którym jest czarodziej. Są również iluminatorzy, którzy tworzą iluzje (to chyba oczywiste). Potrafią na przykład stworzyć iluzjonistyczne zwierze, które na pierwszy rzut oka wygląda jak prawdziwe, jednak po zetknięciu się z żywym organizmem znika.
-Jak poszła ostatnia misja, Rosie? - spytała Alderon rudą dziewczynkę. Mała była w niebo wzięta, że tak ważna osoba chce z nią rozmawiać. - Słyszałam, że mieliście wygonić dwie harpie, które "wprowadziły się" do rezerwatu.
-Prawda - odpowiedziała za nią Eve. Najwyraźniej również brała udział w tamtej misji. - I udało nam się, bo młoda zamieniła kosz na śmieci w miecz. Nie miała przy sobie niczego do pisania, tylko wymówiła jakieś słowa, których nawet ja nie zrozumiałam - Eve jest mistrzynią w rozumieniu języka alchemików. - Chyba niedługo będziesz miała nowego ucznia, kapitanie Alderon.
Lynn uśmiechnęła się miło do rudzielca, na co ona poczerwieniała na twarzy. Nie była przyzwyczajona do komplementów, bo była uważana za jednego z najgorszych alchemików w BR.
-Chciałabyś, żebym uczyła cię alchemii, Rosie? - spytała Lynn, pytając bardziej z ciekawości niż naprawdę planując coś takiego. Bardzo polubiła tą dziewczynkę. Może dlatego, że była jej zupełnym przeciwieństwem?

***

Jeff wrócił do domu dopiero po dwudziestej, kiedy już robiło się ciemno. Całą drogę powrotną myślał o Lynn. Obdarzano ją wielkim zaufaniem, chociaż na pierwszy rzut oka zupełnie na to nie zasługiwała. Przypomniał sobie dzień, w którym zobaczył ją po raz pierwszy w szkole. Głupia, nieodpowiedzialna i niemiła fanka motorów, deskorolek, skórzanych kurtek i zespołu Metallica. Gdy ją lepiej poznał, okazało się, że jest jedną z najinteligentniejszych osób w szkole (chociaż wcale nie uczy się jakoś wyjątkowo dobrze) i jest bardzo miła (słucha Metalliki, ale i U2, woli windsurfing od deski i wcale nie umie jeździć na motorze, chociaż rzeczywiście często chodzi w skórzanych kurtkach). W BR cieszyła się prawie tak wielkim szacunkiem jak sam Black i do tego była całkiem ładna...


Cdn.

Nahaha, "i do tego była całkiem ładna", dobre! No ale w końcu to moje opowiadanie, ne? xD