Wrzosowiska 1
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 29 2011 18:19:28
* * *

Wpadłem w pułapkę. Bo jak inaczej można nazwać wielkie metalowe zęby, które zacisnęły się z niewyobrażalną siłą na mojej łapie? Nie było to zwierze, więc nie była to walka, nawet nie napaść. Po prostu pułapka. I ogromny, wręcz odbierający przytomność ból... Miałem ochotę skamleć i piszczeć, jak gdybym był małym szczeniakiem... dusiłem to w sobie... ale w końcu moje wierne dotąd umysłowi ciało poddało się i z mej gardzieli wydarł się głuchy przeciągły okrzyk cierpienia...
Nienawiść... nienawiść i furia do wszystkiego wokół dawały mi dotąd siłę do dalszej egzystencji, stanowiły mój napęd życiowy... Wataha wydała na mnie wyrok dawno temu... właśnie najbardziej ze wszystkich nie znosiłem innych wilków, ich stadnych zabaw i psot, do których nigdy nie zostałem dopuszczony. Byłem sam wśród wielu, ostatni w hierarchii, wspaniale nadawałem się na temat do kpin i drwin... nie mogłem sobie znaleźć miejsca w stadzie... kiedyś w końcu dowiedziałem się powodu takiego traktowania... osiem wiosen temu samica Azu wróciła z samotnej wyprawy z rozpaczą w swych pięknych ślepiach... Nikt nie wiedział jak to się stało... faktem jest, że moim ojcem jest... CZŁOWIEK... Teraz już rozumiem wiele rzeczy... to, że jestem odmienny, większy od swoich... braci?... Wieczne uczucie wyobcowania... szaleństwo podczas walki... extaza zabijania... czy naprawdę przejąłem od tych istot same negatywy? Czasem tylko ogarniało mnie pragnienie dzielenia z kimś losu... by móc złożyć część przygniatającego mnie ciężaru na barki drugiej istoty... Wiedziałem jednak, że jest to niemożliwe, że nikogo takiego nie znajdę. Porzuciłem już nadzieję, to bolało mniej niż podtrzymywanie jej wątłego płomyka... było mniej męczące... lepiej uodpornić się na odruchy zarówno przyjaźni jak i nienawiści... otoczyć się murem obojętności... Dopiero niedawno coś się zmieniło... coś we mnie pękło... Ten człowiek powinien mnie dobić... Dlaczego mnie uwolnił?! Przecież mogłem go zabić! Sam nie wiem czemu tego nie zrobiłem... Było coś takiego w jego oczach, taka pustka, smutek, nadzwyczajne osamotnienie... Taki podobny w tym do mnie...


* * *

Zapadał zmierzch... Ostatnie promienie słońca nadawały światu krwistoczerwoną poświatę. Nadchodził czas wielkich zmian... i nic już nie będzie takie samo...
W wieczornym mroku drzewa traciły swe ostre kontury, podnosiła się srebrzysta mgła, jednym słowem niebezpieczeństwo. Każde zwierze błądzi wtedy omacku drżąc, by nie stanąć oko w oko z drapieżcą. Każdy dźwięk, którego nie można zidentyfikować sprawia, że wszystko nieruchomieje, bojąc się spotkać śmierć na
swej drodze. W takiej oto mgle przemyka się zwinnie dwie milczące postacie. Człowiek i wilk biegną obok siebie, w szybkości i pewności ruchów nie ustępując sobie nawzajem. Jakby napędzani jedną myślą, w pełnym porozumieniu pokonują groźne wykroty, gęste chaszcze i nadmorskie skały. Upojeni tym pędem nie dbają o nic poza nimi samymi. W końcu zmęczeni przysiadają na jednym z głazów pod skalnym wykrotem chroniącym ich od wiatru i wilgoci mgły.
Wyrównywali oddech wpatrując się w mroczną gęstwiną lasu rozświetlaną pierwszymi dzisiejszej nocy promieniami księżyca. Oczy obojga, władcy nocy i istoty ludzkiej były czarne, tajemnicze i równie mroczne jak rozciągająca się przed nimi puszcza. Dzisiejszą pełnię jak i trzy poprzednie spędzili razem , jednak ta noc miała w sobie coś szczególnego. W pewnej chwili wilk podniósł się i stanąwszy naprzeciw towarzysza zaczął głucho, przeciągle i z tłumionym uczuciem wyć. Głos ten rozpłynął się łagodnie w nocnej ciszy. Niall również wstał i rozłożywszy szeroko ramiona, jakby chciał schwytać przebrzmiałe echo tego przejmującego do szpiku kości krzyku, odrzucił głowę do tyłu i całym sobą chłonął tę nieporównywalną z niczym ciszę i spokój leśnej głuszy.
Uspokajał sztorm w swej duszy, oddawał się w opiekę leśnym bóstwom i matce naturze.
Właśnie w tej chwili, jak jeszcze nigdy, zwierzę i człowiek byli braćmi...


* * *

Wracał samotnie, jak zawsze z resztą. Co jakiś czas wybuchał radosnym śmiechem, nie czuł się już taki samotny, bo teraz już dzielił to uczucie z drugą istotą, a ciężar dzielony z kimś staje się mniejszy. Szalona noc już dobiegała końca, nadchodził świt. Jak zwykle szedł brzegiem morza a drobne fale omywały mu bose stopy. Nagle jego radosne rozmyślania coś przerwało. Sam nie wiedział co, może jakiś głos, a może po prostu instynkt. Ostrożnie stąpając po kamienistym brzegu, przezornie skrył się za wyniesionym na plażę przez sztorm dużym głazem i wystawiwszy głowę uważnie lustrował wzrokiem okolicę. Tuż nad wodą leżały wyciągnięte na brzeg dwie łodzie, o kształcie dotychczas Niallowi nie znanym. Były zbudowane z drewnianych
łączonych ze sobą żywicznym spoiwem desek, miały również odmienny od tutejszych rybackich łódeczek kształt. Wąskie i długie, na dwadzieścia wioseł osadzonych w widełkowatych dulkach. Dziób każdej z nich wysunięty daleko do przodu, jakby stworzony do przecinania wysokich fal. I to, oprócz ich ogólnego wyglądy
zaintrygowało chłopca. "Nasze morze jest spokojne, więc na pewno, ktokolwiek nimi przybył, przybywa z daleka..."
Nagle Niall kątem oka dostrzegł za sobą jakiś ruch. Z błyskawiczną szybkością odskoczył w bok i przypadł do ziemi w pozycji podpatrzonej u atakującego rysia. I dobrze zrobił. W miejsce gdzie przed chwilą stał z potworną siłą kruszącą kamienie uderzył koniec skórzanego plecionego bicza. Kilka kroków dalej przystanął nieznajomy powoli zwijając bat. Choć Niall nie zdawał sobie z tego sprawy, jego oczy zrobiły się całkiem czarne, jak styczniowe niebo nocą i jednocześnie tak tajemnicze, że porażony ich siła obcy nie mógł wykonać najmniejszego ruchu. Jego stalowe lodowe oczy pełne były zdziwienia i nietajonej fascynacji. Jednak szybko wyzwolił się z mocy spojrzenia Czarnego i usta wykrzywił mu na poły ironiczny, na poły okrutny uśmiech. Włożył dwa palce do ust i przenikliwie zagwizdał. Jakby czekając na to zza pobliskich głazów wyłoniło się kilku kolejnych osobników, z wyglądem niewiele różniącym się od tego ze skórzanym korbaczem. Wszyscy ubrani w szyte ze skór odwróconych futrem na zewnątrz kaftany, z długimi jasnymi włosami. Ich przywódca wciąż nie spuszczający wzroku z przyczajonego młodzieńca również był odziany w takiż krótki kaftan i lniane chyba, grube, jasne spodnie wpuszczone w wysokie buty z cholewami. Był wysoki, najwyższy z obcych, z opadającą na oczy i kark grzywą gęstych i kręconych włosów o barwie morskiego piasku. Prosty no i wąskie zaciśnięte usta nadawały jego twarzy zacięty i nieprzychylny wyraz. Niall był prawie pewien, że bijące w tej szerokiej, wspaniale sklepionej piersi serce jest z twardego, lodowego kryształu, którego blask odbijał się w jego oczach.
Nieznajomy postąpił krok w kierunku chłopca, który tknięty w swym zapatrzeniu niespodziewanie uniósł głowę przez moment ukazując swe niezwykłe oczy i przejmująco, wiernie naśladując swego szarego brata, zawył. Okrążający go powoli ludzie znieruchomieli i zaczęli niespokojnie wodzić wzrokiem po skraju nadmorskiego lasu.


* * *

Zostałem wyklęty z watahy... w sumie czekałem na to od kilku lat. Wiedziałem, że prędzej czy później zechcą się mnie pozbyć - i wreszcie znaleźli powód. Nao, basior gamma został wysłany na zwiady.
Zeszłej nocy zobaczył mnie z istotą ludzką. Widział moją radość i uznał za zdradę ujawnienie człowiekowi naszego odzewu. A przecież na przestrzeni czasu nie raz ludzie kulili się przy ogniskach słysząc naszą pieśń... Gdy wróciłem nad ranem Starszyzna już wydała na mnie wyrok. Kazali mi się wynosić i przestać kalać ich "czyste" plemię. Tylko Azu matka, siedziała pod Skałą Rady z dala od innych. Ale nawet ona, choć była przecież alfą, nie mogła już nic zrobić. Paradoksalnie zamiast spodziewanego żalu i goryczy, objawiła mi się wymarzona wolność i przyszłość dzielona z ludzkim bratem.
Byłem głodny, więc zapędziłem się w puszczę na łowy. Po kilku chwilach spostrzegłem między drzewami sylwetkę rosłego jelenia ze wspaniałym porożem. Nie uciekał, gdy tylko odbiegł kawałek przystawał i zdawał się na mnie czekać. Chyba gdzieś mnie prowadził. Chcąc nie chcąc pobiegłem za nim, w końcu jednak byłem głodny...
Znalazłem się na skraju lasu. Jeleń gdzieś zniknął, a moją uwagę przykuła rozgrywająca się przede mną scena. Kilka istot ludzkich osaczyło pod jednym z głazów Czarnego. Widziałem że był zdenerwowany, ale się nie bał. Nie miałem pojęcia co zrobić. Z jednej strony chciałem mu pomóc, ale z drugiej, ich było więcej... Jednak gdy z gardła mego brata wydarł się krzyk o pomoc przestałem się wahać.


* * *

Z pozoru wszystko było na swoim miejscu. Jedynie echo odpowiedziało na głos młodzieńca. Jednak wszyscy czuli, że zaraz coś się stanie. Miało się wrażenie, że miałemoddech...
Nagle z ponurej puszczy wypadł duży szary pocisk z zawrotną prędkością zmierzający ku chłopcu. Ze zdumienia najszybciej otrząsnął się jasnowłosy olbrzym zamierzając się batem na burą bestię, która już dopadła do stojących. Nie zwalniając ani odrobiny ze zduszonym warkotem wspaniałym skokiem rzuciła się na pierwszego z brzegu człowieka, jednym kłapnięciem kłów rozszarpując mu gardło. Bat przeciął ze świstem powietrze, jednak zwierzę było szybsze. Wilk który zdawał się być wcieloną wściekłością szalał wśród malejącej cały czas grupki ludzi, ciągle w ruchu, nie sposób go było w żaden sposób dosięgnąć. Każdy kto tylko stanął na jego drodze ginął nim zdążył się oddać w opiekę swoim bóstwom. Twarze zastygały w wyrazie zaskoczenia, przerażenia i bólu.
Niall również był zdumiony, jednak gdy tylko jego szary brat rozpoczął rzeź, usłyszał w swej głowie jakby głos, który wołał "Uciekaj... uciekaj , długo ich nie powstrzymam..." Nie mógł uwierzyć, ale też nie tracił czasu na rozmyślania, spiął się i wystrzelił do przodu przemykając obok jasnowłosego. Już prawie był wolny gdy poczuł gwałtowne szarpnięcie do tyłu, którego siła zwaliła go z nóg. Jedna z dłoni obcego zacisnęła się silnie na jego długich kruczych włosach. W tym samym momencie żywa furia skoczyła na plecy olbrzyma zatapiając zęby w jego karku. Jasnowłosy ryknął i wyrzuciwszy jedną rękę do tyłu złapał wilka za fałdę luźnej skóry nad barkami, wciąż jednak drugą trzymając chłopca. Z dzikim krzykiem oderwał bestię od siebie i rzucił o pobliski głaz. W tym samym momencie również Niall nieludzkim wysiłkiem zdołał się wyrwać i jednym susem znalazł się przy bracie.
Ci co przeżyli otoczyli ich i z względnie bezpiecznej odległości przyglądali się niezwykłej scenie. Oto mały (w porównaniu do nich) chłopiec klęczy przy konającej bestii trzymając jej okrwawiony łeb na kolanach i całując spływający posoką pysk. Sprawiał wrażenie, jakby zupełnie zapomniał o otaczającym go świecie i całą swą uwagę skupił na umierającym przyjacielu. Dopiero teraz można było zauważyć, że szary drapieżnik różnił się wyraźnie od innych wilków. Nie tylko wielkością i zaciekłością, nie mówiąc już o tym że nikt jeszcze nie spotkał się z tym, żeby wilk stawał w obronie człowieka. Zwierzę miało nieprawdopodobnie głębokie, ludzkie spojrzenie. Nie wył ani nie skowyczał jak inni ranni przedstawiciele tego gatunku. Nie walczył, zdawało się, że wiedział, że ma połamany kręgosłup, że umiera. Nikt nie śmiał przerwać tej ciężkiej ciszy. Wokół w chłodnym powietrzu ranka ze zmasakrowanych ciał unosiła się para... poszarpane twarze, odgryzione ręce, rozerwane kłami gardła i pogruchotane karki... To wszystko nie miało znaczenia...
W końcu sam chłopiec przerwał ten bezruch. W jego głowie znów odezwał się znajomy głos "Proszę pozwól mi chociaż zginąć godnie... Nie lecz mnie... siła będzie ci potrzebna, nie marnuj jej na mnie...Ja już wybrałem... Nie chciałem cię zawieść... ale nie dałem rady..." Niall zorientował się że z skóra wilka w miejscach gdzie położył na niej swe dłonie stawała się gorąca, a jego opanowywały coraz silniejsze zawroty głowy. Nie wiedział, nie miał pojęcia, że to potrafi... Chciał pomóc szaremu bratu, ale musiał się pogodzić z jego prośbą. Nie wiedział tylko o co ten go zaraz poprosi...
"Nie pozwól mi długo zdychać... chcę przynajmniej zachować godność... dobij mnie..." Niall zaczął krzyczeć nie przejmując się otaczającymi go ludźmi. -Nie!!! Nie proś mnie o to!!! Tylko nie o to... błagam...- "Chciałbym odejść, tak jak odchodzą moi bracia jeśli nie skonają podczas walki... obiecaj, że to zrobisz!!!" Po twarzy zrozpaczonego młodzieńca niczym krople światła spływały łzy, ale tylko przytaknął. Wiedział, że tylko tak może udowodnić swoją przyjaźń i przywiązanie. Wilk uniósł lekko łeb i spojrzał w oczy ludzkiej istocie którą obdarzył uczuciem i za którą umierał. Niall ciągle płacząc objął zalany krwią kark i pochyliwszy głowę po raz ostatni obdarzył go pełnym kłębiących się sprzecznych emocji spojrzeniem po czym...wbił zęby w jego gardło. Usłyszał cichy jęk wilka i zbiorowy krzyk zdumienia pozostałych. Miał pełne usta krwi, dusił się nią, ale nie puścił. Czuł jak jedwabista gorąca ciecz spływa mu w głąb gardła, z kącika jego ust spłynęła jedynie wąska stróżka.
Oderwał się krtani martwego już wilka i jednym skokiem podniósł na nogi. Nie uciekał już, był spokojny, jedynie otarł ręką czerwony ślad na brodzie. Wraz z życiem wilczego brata przejął też jego niespożytą energię i mądrość.
Również olbrzym który do tej pory cierpliwie stał ruszył w jego kierunku i ująwszy mocno za ramię popchnął w kierunku łodzi. On również był pozornie niewzruszony jak reszta jego ludzi, ale on najlepiej maskował swoje emocje. Powiedział coś do nich w swoim języku, a ci nie spojrzawszy już ani razu na poległych zwrócili się w stronę morza i udali do łodzi. Niall został brutalnie wrzucony do jednej z nich i spętany konopnym sznurem, lecz on również jak poprzednio wilk nawet nie jęknął. Obcy unikali jego wzroku, ale nie ośmielili się sprzeciwić swemu dowódcy. Gdy już wszyscy znaleźli się na morzu i za cyplem ukazał się przycumowany smukły okręt, Niall zrozumiał, że jego życie już nigdy nie będzie taki samo...

c.d.n