Lato 90'
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 18:45:38
Lato 90'




Było upalne lato. Sitowie i trzciny popalone były na złoty kolor. Woda jeziora była ciepła i zmętniała od kwitnącej rzęsy wodnej oraz spływających nawozów. Noce były ciepłe lecz ziemia w swej pierwszej wilgotnej warstwie niewiele ciepła oddawała młodym przybyszom. Nocami brzęczały komary i w zaroślach było słychać nocne życie. Dniami pod niebem kursowały ptaki i słońce osmalało gładkie, smukłe ciała.

Nocowali właśnie tu, pod gołym niebem, nad jeziorem gdzie sitowie szumiało niemiarowo w takt ich urywanych oddechów. Namiot był cienki, stary, rzec można - prowizoryczny - lecz nie to było najważniejsze. Ciepła ziemi także nie potrzebowali, mieli własne - ciało rozgrzane letnim podzadaniem.

Jeden z nich, szczuplejszy, był żydem. Długowłosy brunet, z zaczepnym uśmiechem i psotnymi ognikami w oczach. Piękny, żydowski nastolatek.

Drugi - był jasnowłosy, o niebieskich oczach, delikatny w rysach twarzy lecz stanowczy i silny. Starszy i dominujący - miał przewagę.

Jak się tu znaleźli?
Przyjechali latem gdy obaj stracili pracę nadmorskiej miejscowości. Chaja - w rybnej restauracji, Iz - jako ratownik w dziecięcej pływalni. Były lata 90'. Niebudzący zaufania, podejrzany żydowski nastolatek i stanowczy, dobrze zbudowany i co najważniejsze - podejrzanej orientacji seksualnej - student.

Chaja był szalony, był młodszy i właśnie z tego rodziło się to - że uważał iż niewiele ma do stracenia - i wiele do przeżycia i spróbowania. Nie miał wiele z sobą, był jak kieszonkowe notesy - tak wiele informacji w tak niewielkiej i niewymagającej formie. Łatwy do spakowania, chętny do skompresowania.

Była jeszcze w ludziach ( a czy kiedykolwiek ustaje?) jakaś głęboko zakodowana niechęć w stosunku do tego co inne - lecz ogólnie Chaja nie spotykał sie szykanami czy nietolerancją. Żył i pozawalał żyć innym, był tez zbyt niezależny i wolny by przejmować się bzdurami.

Jednak właśnie z tego powodu Chaji trudno było znaleźć pracę w te lato. Kiedy ja znalazł pracodawca szukał pretekstu by tylko się go pozbyć. Patrzono mu także na ręce, kasa była starannie przeliczana i monitorowana przez zwierzchników.

Iz nie cierpiał żydów. Po prawdzie niewiele mu było do Niemców, którzy za klęskę gospodarczą obwinili żydów i komunistów. ( nieważne już, że była to jedynie propaganda).
Iż był zdrowym, zdyscyplinowanym młodym mężczyzną - okaz książkowy. Tylko reprodukować jego plemniki.

Iz nadal ich nienawidzi, nawet kiedy penetruje ciało Chaji.
Nienawidzi go także za to, że stracił pracę, i za to, ze dał mu się porwać w tą szalona wyprawę. Że śpi w rozpadającym się namiocie, je byle co, że ma ze sobą 2 pary gaci, i kiedy nosi jedną - druga suszy się na drzewie. Nienawidzi jego wolności i niezależności - i tego, że jeśli będzie chciał to zostawi go z powrotem w punkcie wyjścia - i sam pójdzie swoją drogą.

Iz był homoseksualistą - i był to problem społeczeństwa -bo przeciez nie jego. Wciąż obwiniał Chale o utratę tej parszywej, sezonowej pracy. Jednakże to ich dziwny związek, to że zbyt często pokazywali się razem i stanowcze oczy Iza - oczy które wściekłe są na kochanka a nie na kumpla - to był główny powód dla, którego stracili pracę.

Bo jeśli żydowskie pochodzenie można zaakceptować - homoseksualizmu nie.



W połowie sierpnia przyjechali nad to jezioro i już zostali - na jakiś czas. Wcześniej podróżowali to stopem, to autobusem jeśli udało im się cos zarobić z dorywczej pracy. Przejeżdżali zazwyczaj przez jakieś wsie, spokojne - lub nie. Prawie zawsze słońce grzało im karki. Jasne włosy Iza były już płowe, jego jasna cera - osmalona gorącym słońcem. Włosy Chaji - w wiecznym nieładzie, zaczepny uśmiech - w normie.
Czasem nocowali na polach. Zmierzchy i świty na wsiach były piękne. W powietrzu parował ciężki kurz lata, powietrze było gorące lecz już opadało, z wieczorem dawało za wygraną.



Szaleństwo zaczynało opadać. Magia i jakies przeczucie miłości parowało jak wody jeziora. Wieczory zaczynały być chłodne. I już nie wystarczyły ich ciała.



*


- To przez ciebie kurwa jesteśmy teraz na jakimś zadupiu! - Iz złapał chłopca za nadgarstek i przyparł go do drzewa- Nie mamy pieniędzy, mylisz, że kurwa na tym świecie są sami altruiści? Stoimy tu cały dzień i żaden pierdolony samochód się nie zatrzymał!

A Chaja tylko patrzył na niego. Jego oczy nic nie wyrażały i ciało nie drgało pod zaborczym ciałem Iza- a Iza klatka piersiowa unosiła się i opadała spazmatycznie przy każdym duszącym wdechu i wydechu.

- Ty zasrana dziwko… - zaczął cicho puszczając nadgarstek Chaji - ty dziwko! Straciłem przez ciebie prace, ty zasrany, brudny żydku! Straciłem pracę, nawet nie wiem czy teraz będę mógł wrócić na studia…

Chaji usta milczały, uszy słuchały, a oczy obserwowały z spokojem. Chaja zawsze słuchał.
Chaja to było zjawisko niepojęte. Skąd był? Jak się tu znalazł. Skąd on w ogolę czerpał środki do życia? Niewiadome było nawet czy był gdzieś zameldowany.

Chaja był jak duch - pojawiał się i znikła niespodziewanie. Chodził cicho i oddychał bezszelestnie. Był jak trzcina, giętki i gładki. Był też sprytny i niezależny jak ptak. Dla Iza ta podróż to był pierwszy raz, to było złamanie wszelkich zasad - Chaja - żył tak prawie zawsze. Chaja kochał letnie słońce i piesze wędrówki, kochał nocować na polach, jeść u nieznanych ludzi. Lubił także czasem się zatrzymać gdzieś na dłużej - lecz nigdy nie zapuszczał korzeni tak by nie dało się ich wyrwać.

Iz przeraził się tego spojrzenia, puścił nadgarstek i zaczął się wycofywać. Wolne kroki, nogi same skierowały ich powrotem nad brzeg jeziora. Chaja po prostu szedł ze spuszczoną głową, jego oczy zastanawiały się, włosy przysłaniały twarz, aż w końcu zatrzymali się i Chaja uniósł głowę. Obaj byli teraz bezbronni. Iz bez swojej szorstkości, bez tarczy i bez murów, nagi w swojej bezradności. Chaja jak zniewolony ptak, zwierze złapane we wnyki. Rzucił się na Iza i bił jego pierś pięściami. Z zaciśniętymi z całych sił powiekami, z potarganymi włosami i brudnymi ciuchami - wyglądał jak szaleniec.

-To dlaczego, dlaczego, dlaczego!! Dlaczego mnie wtedy wziąłeś…

Iz nie bronił się, patrzył na Chaję ze spokojem - pozwolił mu na to, oboje tego potrzebowali. Opadł na ziemię, jego ręce leżały bezwładnie wzdłuż ciała gdy Chaja przewrócił go bijąc. Ciosy słabły powoli Aż w końcu Chaja bezwładnie wtulił głowę w ramię Iza - lecz ten patrzył tylko tępo na jezioro.


Tak minęła im kolejna noc.



*


Zaczęło się od tego, że Chaja się sprzedał. To było na początku wakacji, był wyjątkowo upalny czerwiec, ich przyjazd do miasteczka splótł się ze sobą. Plaże były już usiane ręcznikami i parawanami, kolorowymi piłkami plażowymi, nagimi małymi dziećmi i ich plotkującymi rodzicami. Wzdłuż brzegów chodził sprzedawca kukurydzy.
Iz nie zwrócił uwagi na to, że Chaja miał czarne włosy, ciemną cerę, że jest dzieciakiem. Nie spytał go o imię - wtedy zastanowiłby się, wiedziałby, że Chaja jest żydem.

To było krótkie i powierzchowne, ale tego Iz oczekiwał. Za to Iz płacił i za to Chaja odbierał pieniądze.
Po wszystkim Chaja otrzepywał ubrania i uda z piasku, chodził brzegiem morza i poszedł szukać pracy. Znalazł ja w nędznej smażalni ryb, gdzie śmierdziało zawsze starym olejem lecz Chaja potrzebował się zatrzymać. Chciał odpracować pierwszy miesiąc, odebrać pensję i ruszyć dalej w podróż.
Iz szukał potem Chaji, ale ten - rozpłynął się w powietrzu. Nie było po nim śladu, idąc nie zostawiał śladów na piasku, nie gubił swoich ciemnych włosów, nie zostawiał za sobą zapachu. Iz jadał właśnie tam - w "Rybex" - i od tej pory wiedział już gdzie znaleźć Chaję.

Wracał często - i robił to z pożądaniem a zarazem z obrzydzeniem. Ciemna karnacja i czarne włosy nie uszły już tak łatwo jego uwadze. Pewnego dnia zapytał go:

-Jak masz na imię?
-Chaja

I były to pierwsze słowa jakie z sobą zamienili, oprócz ustalenia ceny.



*



Chaja nie brał już potem pieniędzy. Nie potrzebował ich, nie było mu potrzeba wiele. Po za tym - sprawiało mu to przyjemność.

Iz czasem lubił na niego krzyczeć, rzucał się nawet na niego przelewając swoje żale. Tak pogardzał nim, lecz to właśnie Iz kończył te sceny wtulając twarz w ramie Chaji. A Chaja…?

Być może jemu było wszystko jedno.



*



Nad jeziorem padał deszcz. Iz w pośpiechu zbierał ich rzeczy i zanosił do namiotu, gdzie Chaja bezskutecznie starał się zapobiedz podtopieniu ich schronienia. Iz zbierał ich suszące się ubrania, wrócił się jeszcze po cynowe kubki leżące obok dogasającego ogniska.

Widok na jezioro był nieziemski. Woda leciała kaskadami z chmur uderzając o ogromna siłą o gładką i spokojna tafle jeziora. Krople deszczu burzyły tą gładkość i ten spokój, woda mieszała się z sobą napoczynając na nowo nigdy nie kończący się obieg wody w przyrodzie. Liście drzew szumiały pod kroplami, sitowie i trawy uginały się pod ciężarem wilgoci. I ten zapach - był wszedzie, wdzierał się przez materiał do namiotu. To był zapach lata - ciepłego parującego powietrza i kurzu mieszającego się z wodą, zapachy ziół i traw, rozmiękłej od wilgoci kory drzew a także zapach Jeziora.

Siedzieli we wnętrzu namiotu wdychając ten zapach. Siedzieli w milczeniu. Każdy patrzył w inną stronę. Chaja bezmyślnie bazgrał w notatniku a Iz patrzył na Chaję. Włosy Chaji były rozczochrane i brudne. Oblepione kurzem i wilgotne. Dłoń Iza zatrzymała się wpół gestu. Chciał dotknąć tych włosów, chciał nawet je umyć. Pójść z nim teraz nad jezioro i zmoczyć mu głowę a potem przeczesywać włosy Chaji palcami. Jego dłoń zatrzymała się wpół gestu.



*


- Co będziesz robił po wakacjach?
- Nie wiem… wrócę na studia?
- A mówiłeś, że nie wrócisz kłamczuchu!
- A mówiłem, że zaraz cię zjem?
-Na surowo jestem najlepszy


- A ty…co będziesz robił po wakacjach?
- Nie wiem… może pojadę z Tobą.
- Nie żartuj. Gdzie będziesz mieszkał? Będziesz w ogóle pracował? Może skończysz szkolę…
- A po co…?


Szczupły, opalony mężczyzna siedział na pomoście. Niżej plecami na wodzie jak na powierzchni ziemi leżał ciemnowłosy chłopiec. Mrużył oczy przed piekącym słońcem. Woda falowała lekko i co jakiś czas omywała jego drobne ciało.


- Chaja.

-A zobaczymy się jeszcze?




*



Iz zbierał rzeczy. Miał na sobie dresową bluzę, był koniec sierpnia, robiło się już chłodno. Zwijał w milczeniu karimaty, a potem rozbrajał namiot i pakował go powoli do plecaka. Podniósł z ziemi cynowe kubki, przez chwile przejechał palcem po powierzchni jednego, zamyślił się - dał się złapać w pułapkę sentymentów. Wrzucił kubki do torby a ich cynowe ciała zadzwoniły cicho we wnętrzu pakunku.

Przeszedł się jeszcze wzdłuż jeziora, ukucnął przy brzegu i pozwolił wodzie obmyć mu ręce.

A potem powoli lecz zdecydowanie skierował się w stronę szosy