In the shell 4
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 02 2018 23:48:55



Rozdział 4: Upokorzony


Przez cały tydzień chodził jak na szpilkach, oczekując wizyty Oscara. Sądził, że w ciągu dnia, kiedy ojciec był w pracy albo chlał, będzie gdzieś wychodzić. Powłóczy się tu i tam, ale tak naprawdę nie miał żadnego celu, gdzie mógłby się udać. Przez ostatnie lata wszędzie włóczył się z Oscarem i chłopakami, szukając zaczepek, pijąc i paląc a najczęściej odwiedzanym miejscem był stary plac zabaw. Teraz nie mógł tam iść. Nie miał po co. Nie miał żadnego powodu, aby ruszyć się z domu, więc siedział tam. Sam jak palec.
Archie do niego pisał pytając się jak się czuje. Gdyby tylko wiedział. Gdyby tylko Oscar im powiedział. Ale on tego nie zrobił i Charlie nie wiedział, dlaczego. To było gorsze od tego, gdyby powiedział całej szkole. Sykes miał jakiś plan, którego Charlie się obawiał. Szczególnie, że Thomas mu powiedział, że szykuje nalot na jego chatę.
W końcu, w czwartek, Archie napisał do niego smsa, że Oscar wybiera się do niego z notatkami, ale zakazał im z nim iść. Chłopak tego nie negował ani nie interesował się tym, w końcu Charlie i Oscar byli najlepszymi przyjaciółmi, a Archie i Ben tylko dostawką. Nawet oni dwaj o tym wiedzieli.
Wilson czytając to, uświadomił sobie, że dzisiaj będzie koniec. Albo Oscar go pobije do nieprzytomności w jego własnym mieszkaniu, albo po prostu powie, że nie chce go więcej znać. Oczywiście pierwsza opcja wydawała się bardziej prawdopodobna, jednak Charlie chciał mieć jakąś nadzieję na lepsze jutro.

* * *

Przez cały tydzień Thomas śledził chłopaków. Wszyscy z jego klasy zaczynali się o niego martwić, że po pobiciu mu odbija. Ale jego to nie obchodziło. Z jakiegoś powodu czuł się odpowiedzialny za Charliego, pomimo tego, że on się zupełnie Thomasem nie przejmował.
Po wyjściu od niego prowadził długą rozmowę z Harrym przez telefon. O życiu, związkach i przyjaźni. Oczywiście Tom już wiele razy go przepraszał, za tamten ostry seks, za co Harry mu wybaczył. Teraz Collier mówił mu wiele miłych słów, których Thomas nie potrafił odwzajemnić i bał się wypowiedzieć je na głos. Czuł jakąś blokadę w stosunku do Harry?ego, ale nie umiał jej określić. Byli już razem dłuższy czas, a on nadal nie potrafił stwierdzić, czy go naprawdę pragnie czy nie. I dlaczego.
- Przyjaźń jest bardzo ważna - mówił Harry. - Nie sądzę, żeby prawdziwa przyjaźń się rozluźniła mimo minionego czasu i problemów. Sądzę, że jeśli była naprawdę, to przetrwa wszystko. Jak prawdziwa miłość.
Collier był romantykiem i nie miał nigdy prawdziwego przyjaciela, Thomas także nie miał i nie sądził nigdy, że Charlie był dla niego kimś takim. A jednak cały czas wracał myślami do jego zdrady, jak to sam określał i do tego, że próbuje mu jakoś pomóc. Kiedyś był dla niego ważną osobą i chyba to mu cały czas ciążyło na sercu.
- Nie ma czegoś takiego jak miłość do grobowej deski - stwierdził Thomas. - Za dużo jest wokół rozwodów i morderstw, żebym sądził, że taka wielka miłość się zdarza.
- Ale przecież się zdarza. Spójrz na moich dziadków. Są ze sobą już ponad sześćdziesiąt lat i nadal się kochają.
- Przyzwyczajenie - skwitował Tom. - A do tego nie wiesz, czy nie zdradzali się w przeszłości. Przecież się do tego nie przyznają.
- Jesteś strasznym pesymistą - zaśmiał się Harry. - Twoi rodzice też żyją razem, szczęśliwi. Co cię w ogóle naszło na to, żeby być tak ciętym na przyjaźń czy miłość? Czy ty?... Czy kwestionujesz to, czy naprawdę cię lubię?
Thomas milczał przez chwilę. Bynajmniej nie kwestionował uczuć Harry?ego, to raczej o swoje się martwił.
- Nie, mówiłeś mi, co do mnie czujesz i wierzę w to. Tylko ja...
- Tylko ty nie wiesz, co czujesz do mnie? - Głos Harry?ego zadrżał. Nie spodziewał się takich wyznań podczas tej zwykłej, z początku niezobowiązującej rozmowy przez telefon. Takie rzeczy powinno się załatwiać osobiście. Jeśli Thomas chciał z nim zerwać, powinien powiedzieć mu to w twarz.
- Nie, Harry! - Tom złapał się deski ratunku. Już widział oczyma wyobraźni roztrzęsionego chłopaka, ale jemu nie o to chodziło. Owszem, nie był pewien swoich uczuć, ale nie miał zamiaru przekreślać od razu ich związku. Chciał tylko powiedzieć, że ma problemy z Charliem, tylko nie wiedział jak ubrać to w słowa, żeby nie mówić za dużo Colliersowi, jeszcze nie teraz. - Nie to miałem na myśli, naprawdę! Ja lubię cię, bardzo i zależy mi na tobie, naprawdę! Tu totalnie nie chodzi o zrywanie z tobą czy coś, tylko dokuczają mi pewne sprawy z kimś z przeszłości, z kimś, kto wydawał się przyjacielem dawno temu a teraz nagle wrócił, jak zły duch.
Harry odetchnął kilka razy i powstrzymał łzy, które już cisnęły mu się do oczu. Czemu był taki głupi, że od razu zakładał najgorsze? Przecież znał Toma już kilka miesięcy, dobrze im było razem, nie miał powodu, aby nagle zrywać. Potarł twarz dłonią i się uspokoił.
- Mówisz o jakimś dawnym przyjacielu? O kogo chodzi? - zaciekawił się.
- To długa historia, nie chcę teraz o nim mówić, dobrze? Najpierw muszę sam ogarnąć, co się dzieje, a potem może ci opowiem. - Musiał go jakoś zadowolić i zbyć. Myśli o Charliem były teraz dziwne i niezrozumiałe dla niego samego. Wiedział, że gdy tylko powie Harry?emu całą prawdę, to on go wyśmieje i zwyzywa od naiwniaków. Bo kto normalny chciałby pomagać byłemu przyjacielowi, który sprzymierzył się z największą mendą szkoły i do tego zbił go na kwaśne jabłko? Tylko prawdziwy wariat. Tylko on, Thomas.
- Dobrze, skoro tak chcesz - odparł z lekką niechęcią, po czym dodał: - Już tęsknię za tobą, wiesz? - Tom się zaśmiał.
- Wiem. Ja za tobą też.

* * *

Wreszcie, po kilku dniach Thomas usłyszał rozmowę Oscara z Archiem, jak ci się żegnają i Jones mówi mu, żeby pozdrowił Charliego od niego i Bena. Oscar tylko machną ręką i wyszedł ze szkoły kierując się do Wilsona.
Thomas popędził za nim, uważnie, tak, aby Oscar go nie dostrzegł. Gdy w końcu obaj dotarli do domu Charliego, Oscar zatrzymał się przed drzwiami. Na jego twarzy gościł wyraz zniechęcenia i złości. Zapukał i zadzwonił, ale nikt nie otwierał.
- Wiem, że tam jesteś Charlie, otwieraj! - krzyknął i walnął pięścią w drzwi.
Wilson faktycznie był w domu. Od momentu dostania sms?a od Archiego siedział w domu i po prostu czekał. W ciszy swojego pokoju obserwował jak przez żaluzje wpada do środka słońce i rysuje na wykładzinie prostokąty. Przez cały czas zastanawiał się, co zrobi, gdy Oscar wreszcie przyjdzie. Wpuści go do środka, a może uda, że go nie ma? Będzie próbował mu wszystko wyjaśniać, tłumaczyć się, może kłamać, że nie wiedział, co wtedy robił i dlaczego? Czy Sykes mógłby być na tyle głupi, żeby dać się na to złapać?
Przez tych kilka lat mógł żyć w spokoju i z ukrycia obserwować go, więc czemu musiał to wszystko teraz spieprzyć?
Czemu informacja o tym, że Thomas jest gejem tak go przeszyła do szpiku kości? Pamięta ten moment jak dziś, kiedy stojąc na korytarzu przy swojej szafce razem z Oscarem czekającym na niego, jakiś chłopak stojący obok wrzasnął do innego wesoło:
- Ty! Słyszałeś, że Thomas Green jest pedałem?
Od słowa do słowa, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Ktoś usłyszał jakąś dyskusję Toma o mniejszości seksualnej, w której bronił gejów, a gdy ktoś dla śmiechu zapytał, czy Thomas sam jest gejem, że tak ich broni, to ten nie zaprzeczył, chociaż podobno prosił żeby tego dalej nie powtarzać. Ale oczywiście to nie podziałało i słowa zostały rozrzucone po całej szkole. Nie minęła chwila, jak Oscar podniósł raban, że w jego szkole nie może być żadnego pedzia i coś trzeba z tym zrobić.
Jednak Charliemu w tamtym momencie zamarło serce. Ponieważ dotarło do niego, że on taki właśnie jest. On sam jest pedziem. To właśnie tą prawdę próbował ukryć w sercu najgłębiej jak potrafił i uważać, aby nie wyszła na światło dzienne.
Nienawidził Thomasa za to, że wszyscy dowiedzieli się o nim, bo to zachwiało Charliem. Od tamtego dnia nie potrafił być tą samą osobą, co zwykle. Każdego dnia, uczucia coraz bardziej wypływały na wierzch aż w końcu wybuchły tamtego wieczora na placu zabaw. A teraz jeszcze Thomas próbował mu pomóc i mieszał się w jego życie.
Dzień mijał, a Charlie nie potrafił ruszyć się z miejsca na swoim łóżku. Światło słoneczne przeczołgało się po wykładzinie w stronę drzwi i Wilson już wiedział, że musi stawić czoła Oscarowi.
Kiedy usłyszał jego walenie w drzwi, wolnym krokiem, nie spiesząc się, zszedł na dół i stanął przed wejściem. Powinien był jak najszybciej wpuścić Sykesa, bo czekanie tylko go denerwowało jeszcze bardziej, ale dał mu się wykazać cierpliwością. Widział i słyszał go, jego cień, jak stoi tam i kipi gniewem. Charlie uśmiechnął się smutno i w końcu otworzył zamki, a otworzywszy drzwi ujrzał wykrzywioną w grymasie złości twarz Oscara.
- Jesteś - warknął.
- Tak, jestem. Wejdziesz? - Charlie uprzejmie zaprosił go do domu, na co Oscar nie wiedział jak ma się zachować, ale spokojnym krokiem wszedł do domu zatrzaskując za sobą drzwi.
Gdy tylko Tom zobaczył jak znikają w środku, pobiegł tam i próbował delikatnie otworzyć drzwi, ale te były już zatrzaśnięte. Nie chciał tam wparować od razu, ale wiedział, że musi mieć jakąś możliwość wtargnięcia tam, jak zrobi się źle. Bo był pewien, że zrobi się naprawdę źle. Obszedł dom i wgramolił się przez niski płot żeby dotrzeć do drzwi kuchennych, które okazały się otwarte.
W tym samym czasie Charlie bez słowa i nie czekając na gościa, poszedł przodem do swojego pokoju. Oscar był u niego tylko raz, Charlie wolał nie zapraszać nikogo do siebie, kiedy była groźba, że ojciec będzie na miejscu. Dzisiaj Oscar zjawił się dość wcześnie, a rodzice mieli wrócić dopiero za dwie lub trzy godziny.
- No proszę, zapraszasz mnie do siebie? Nie boisz się? - stwierdził Oscar zamykając za sobą drzwi od pokoju. Mimo, że wiedział, że nikogo nie ma w domu, to miał odruch odcinania się od świata zewnętrznego. Na jego twarz wypłynął nieprzyjemny uśmiech.
- Czego mam się bać? Ciebie? - prychnął Charlie.
- Przecież to ja cię tak urządziłem - powiedział Oscar zwracając uwagę na rany na twarzy.
- Byłem pijany i nie miałem siły się bronić. Gdybym chciał, to bym ci oddał. - Wilson wysunął brodę buńczucznie.
- No, no. Pedzio chce się bronić. - Sykes wyraźnie podkreślił słowo ?pedzio? dając Charliemu do zrozumienia, że doskonale pamięta, co się wtedy wydarzyło i za co go skopał.
Wilson skrzywił się na tą wzmiankę, ale jego twarz pozostała niewzruszona.
- Kompletnie nie wiem, o co ci chodzi, byłem wtedy pijany i niewiele pamiętam. - Próbował zyskać na czasie i grać, ale to tylko rozjuszyło jego gościa.
- Oj, pijany byłeś na pewno - warknął a uśmiech zniknął mu z twarzy. - Bo nie wiem jak nazwać to, co zrobiłeś. Pocałowałeś mnie! - to powiedziawszy splunął na podłogę. - Tylko chyba nie dlatego to zrobiłeś, że wypiłeś trochę wódy?!
- Pobiłeś mnie już raz, nie wystarczy ci to? - warknął Charlie nie mając ochoty wchodzić w szczegóły, dla swojego dobra. - Nie będę ci nic wyjaśniał, nie jestem twoją własnością, żebym tańczył jak mi zagrasz. Było, co było, jak chcesz to walnij mnie jeszcze raz, ale po tym z nami koniec.
- Oj nie, jeśli naprawdę jesteś pedziem, to ja z tobą jeszcze nie skończyłem. - Oscar przysunął się blisko i złapał go za koszulkę. Charlie widział śmiech w jego oczach. - Dopiero teraz będziesz miał ze mną problem, chłoptasiu. Nie dam ci żyć dopóki jesteś w mojej szkole.
- W dupie mam szkołę i ciebie. Nie boję się ciebie. - Wilson stał nieugięty i zaciskał zęby oraz pięści, gotowy do ataku. Jednak twarz Oscara zmieniła się nieco, jakby lekko zdziwiona.
- Jak chcesz, to możesz mieć mnie w dupie! - krzyknął Oscar i przekręcając go powalił na biurko stojące tuż za Charliem. Wykrzywił jego rękę do tyłu a głową walnął o drewno, aż Wilson krzyknął. Chciał odepchnąć się ręką od biurka i tym samym odepchnąć od siebie Oscara, ale ten był szybszy i walnął Charliego pięścią prosto w nos.
Wilsona zmroczyło. Zobaczył ciemność, a ból rozlał się po całym ciele. Poczuł jeszcze szarpnięcie za włosy i ponowne uderzenie głową w biurko. Opadł z sił i próbował dojść do łóżka czując, że zaraz się osunie na podłogę. Zachwiał się i Oscar sam popchnął go na koc, dopadając go tam i wykręcając obie ręce do tyłu.
- Jak jesteś pedziem, to trzeba cię porządnie zerżnąć. Może wtedy się naprawisz. - Oscar cedził mu słowa prosto do ucha uśmiechając się przy tym sadystycznie.
Charlie był półprzytomny. Głowa pulsowała mu okrutnie, tak samo jak i nos, z którego leciała krew prosto na beżowy koc na łóżku. Oscar wykręcał mu ręce, aż bolało, a on nie był w stanie się poruszyć, żeby coś zrobić. Sykes zsunął jego spodnie dresowe i bokserki i sam również rozpiął spodnie. Charliemu przemknęła przez głowę myśl, że jeśli Oscar go teraz przeleci, to równie dobrze sam siebie może nazwać gejem i nawet go to śmieszyło, ale jego twarz nawet nie drgnęła.
Oscar wyjął swojego penisa ze spodni, ale musiał go trochę pourabiać, żeby stanął. Następnie splunął na tyłek Charliego i naparł fiutem na odbyt. Powoli wchodził w niego, czując duży opór, ale zaraz złapał Wilsona mocniej pod sobą i naparł z całej siły, czym wykrzesał z niego głośny okrzyk bólu. Teraz bolało go już całe ciało, które powoli drętwiało od pozycji, w której się znajdował, czując na sobie ciężar chłopaka, którego rzekomo kochał.
- O kurwa, ale ciasno - usłyszał nad uchem sapanie.
Było mu niedobrze i gorąco. Włosy lepiły mu się do twarzy z powodu potu, łez i krwi. Nie czuł teraz głowy ani nosa, a jedynie rozdzierający ból w tyłku, jakby milion igieł wbijanych w ciało. Ale nie miał siły już krzyczeć, przygnieciony ciałem Oscara, przez które brakowało mu tchu.
Sykes poruszał się i sapał, kiedy nagle drzwi do pokoju Charliego otworzyły się z hukiem, a w nich pojawił się Thomas. Wciągnął głośno powietrze i otworzył szeroko oczy, gdy zobaczył, co się dzieje. Wcześniej zakradł się na schody i nasłuchiwał tego, co się działo w pokoju. Po krzykach usłyszał huk i potem znowu krzyk i ciszę. Przestraszył się tego, że nie ma żadnego dźwięku, bo raczej spodziewał się dalszej szarpaniny lub wyzwisk, które nie nastąpiły. Cisza była gorsza, więc wziął kilka głębszych oddechów, gotów do działania. Po otwarciu drzwi spodziewał się raczej powalonego na podłodze Charliego i stojącego nad nim triumfalnie Oscara, jednak nie czegoś takiego.
Wiedział, że nie da rady Oscarowi, który był dużo silniejszy. Nawet Charliemu pewnie nie dałby rady. Był gotowy uderzyć, ale w głowie szybko zaświtała mu inna myśl. Prędko wyjął komórkę i zrobił zdjęcie jak Oscar pieprzy Charliego, a czegoś takiego Sykes nie daruje.
Kiedy tylko Oscar ujrzał Thomasa w drzwiach zamarł na chwilę, ale nim zdążył cokolwiek zrobić, ten zrobił mu następne zdjęcie i uśmiechnął się.
- O kurwa! - ryknął i szybko wyszedł z Charliego podnosząc się na równe nogi.
Thomas zrobił mu jeszcze jedno zdjęcie nim Oscar zdążył schować fiuta do spodni i zamarł z palcami nad ekranem.
- Jeszcze krok, a wyślę to na forum szkoły! - zagroził, mówiąc głośno i wyraźnie.
Bał się. Bał się jak cholera, że Oscar jednak dopadnie go, roztrzaska telefon i go pobije. Ale zaryzykował, bo tylko w ten sposób Oscar mógłby się odczepić od nich na zawsze.
- Ty mały kurwiszonie - wycedził przez zęby Sykes, jeżąc się.
- Serio, wystarczy jedno kliknięcie, więc nie radzę nic robić.
- Jak to wyślesz, to pogrążysz też Charliego - stwierdził Oscar.
Thomas spojrzał na niego i się skrzywił.
- Sądzę, że ciężko będzie go rozpoznać. Jednak ciebie, jako dymającego, bardzo łatwo. - Uśmiechnął się triumfalnie na groźne pomruki Sykesa. - Zabieraj się stąd a zdjęcie będzie bezpieczne!
- Jeszcze się z tobą policzę - syknął Oscar i zebrał swoje rzeczy, a Thomas przesunął się w głąb pokoju, na bok, w stronę Charliego.
Oscar szybkim krokiem wybiegł z pokoju, potem po schodach i przez frontowe drzwi, które zatrzasnął z gniewem. Thomas opadł na łóżko, cały drżący. Z trudem odsunął palec od telefonu. Nie zdążył wejść na forum szkoły i nie zdążyłby tego zrobić, gdyby Oscar chciał go dopaść. Blefował, ale jednak się udało. Odetchnął z ulgą. Spojrzał na zrobione zdjęcie i szybko je wykadrował tak, żeby nie było widać na nim twarzy Charliego. Prędko wysłał je sobie na maila drżącą ręką i na dodatkowe konto w chmurze. Teraz Oscar mógł rozwalać jego telefon dowoli.
W końcu odważył się spojrzeć na leżącego obok bezwładnie Charliego. Wyglądał strasznie. Z nosa sączyła się krew, a twarz miał całą w łzach i pocie. Nagle chłopak poruszył ręką i zsunął się z łóżka siadając na stopach. Ukrył obolałą twarz w kocu zostawiając na nim brunatną smugę.
- Charlie - szepnął Tom, ale coś go ścisnęło w gardle i nie mógł nic dodać.
- Spierdalaj Green - usłyszał w odpowiedzi stłumionym głosem.
Chciał coś odburknąć, ale schował dumę do kieszeni i stwierdził, że nie da mu się teraz stąd wyrzucić. Nie było takiej opcji. Musiał go doprowadzić do porządku zanim wrócą jego rodzice i ogólnie dopilnować żeby nic mu się więcej dzisiaj nie stało.
- Sam spierdalaj Wilson. Ja się nigdzie nie wybieram. Uratowałem ci dupę. Dosłownie. Więc zachowaj się jak facet i przyjmij to na klatę. Nie będziesz mi nic winny, po prostu... Po prostu daj sobie pomóc. - Westchnął.
Nie usłyszawszy odpowiedzi, kontynuował:
- Masz jakiś ręcznik, czy coś, żebym mógł wytrzeć ci twarz a potem go wyrzucić? Jest trochę krwi i...
- W łazience - usłyszał nagle.
- A więc chodź do łazienki. Możesz się ruszyć? - zapytał łagodnie i dotknął chłopaka żeby pomóc mu wstać.
Bał się odtrącenia ręki albo ponownej odmowy, ale nie tym razem. Charlie dał mu się podnieść, powoli prostując kolana i jednocześnie ręką wsunął na tyłek spodnie. Nie patrzył Thomasowi w twarz, nie potrafił. Green zaprowadził go do łazienki i chciał posadzić na toalecie, ale Charlie skrzywił się, gdy poczuł ból tyłka. Na razie przysiadł na wannie. Nie chciał mówić, że najbardziej go boli właśnie tyłek i wolałby się najpierw umyć cały i po prostu położyć do łóżka.
Tom wziął wskazany przez chłopaka ręcznik i zmoczył go w zimnej wodzie. Złapał podbródek Charliego żeby mieć lepszy dostęp do jego twarzy, ale Wilson zaraz opuścił głowę.
- Pokaż się, trzeba cię wytrzeć. Nie wiem czy nie masz złamanego nosa.
Thomas był cierpliwy i na siłę nie zmuszał go do niczego. Poczekał chwilę aż Charlie sam skierował twarz w jego stronę, zamykając oczy. Tom najpierw odsunął przyklejone do twarzy włosy a następnie delikatnie zaczął przemywać czoło i policzki. Z nosa krew już nie leciała, chociaż cały był lekko spuchnięty. Dotknął go delikatnie, ale Charlie zaraz syknął.
- Przepraszam!
- To nic. Nie jest złamany, tylko obolały.
- Skąd wiesz, że nie jest złamany?
- Bo już kiedyś był i wyglądało to dużo gorzej - stwierdził Charlie i wzruszył ramionami.
- Przecież każde złamanie wygląda inaczej. Powinieneś iść do lekarza.
- Nie da rady - skwitował Charlie i nadal się nie ruszał i nie otwierał oczu.
Thomas westchnął.
- Uparty jesteś - podsumował i dalej obmywał jego twarz.
Najgorzej było właśnie w okolicy nosa i ust, bo dużo krwi zdążyło już zasychać na wargach. Trzymał jego podbródek, wpatrywał się w spokojną już teraz twarz i pocierał szorstkim, brudnym już od krwi, ręcznikiem po jego ustach. Czuł jakiś dziwny skurcz w żołądku, ale próbował o tym nie myśleć, tylko skupić się na tym, co robił. Ale to skupienie wymagało patrzenia na Charliego. Na jego pokiereszowaną twarz, która zawsze była śliczna, tylko teraz zmężniała i wydoroślała. Coś w głowie mówiło mu, że jest przystojny i pociągający, ale zaraz drugie coś ganiło go za te myśli i przypominało, że Tom przecież go nienawidzi.
Czy to dlatego chcę mu pomóc? Bo mi się podoba? - pomyślał, ale zaraz potrząsnął głową, żeby odegnać te myśli. - Dlaczego miałbym być takim idiotą? Charlie jest teraz głupim chujem, któremu nie wiadomo dlaczego pomagam.
Zmarszczył brwi w gniewie i miał ochotę rzucić mu ten ręcznik w twarz i po prostu stąd wyjść.
Ale nie zrobił tego.
Wypuścił z dłoni podbródek i wrzucił ręcznik do umywalki odwracając się do chłopaka tyłem.
- Już - powiedział oschle. - Można by to teraz odkazić, czy coś.
Charlie otworzył oczy i popatrzył na jego plecy. Nie chciał przyznać sam przed sobą, że dotyk dłoni Thomasa na jego twarzy był bardzo przyjemny. Jeszcze nikt go nigdy tak delikatnie nie dotykał, oprócz matki oczywiście. Jego palce były ciepłe i nawet szorstki materiał ręcznika był przyjemny, kiedy to on zmywał krew z jego twarzy.
Jak w ogóle doszło do tego, że porzucił Thomasa na rzecz Oscara?
- To było jak mieliśmy po dziesięć lat, prawda? - powiedział nagle Charlie na głos, chociaż chyba nie miał zamiaru.
Thomas spojrzał na niego zdziwiony, a Charlie kontynuował:
- To wtedy poznaliśmy Oscara. Już wtedy mnie nienawidziłeś?
Green spojrzał na niego zdziwiony i w końcu usiadł obok, na zamkniętej muszli klozetowej.
- O czym ty gadasz? - zeźlił się. - To Oscara nienawidziłem. Wszyscy go nienawidzili! Przecież to burak, prostak i chuj. Głupi mięśniak, który trzyma całą szkołę w ryzach i wszyscy się go boją! Dokucza wszystkim, którzy mu nie pasują, włącznie ze mną. A ty byłeś na tyle głupi, że dałeś mu się omamić. Pociągnął cię za sobą, a ty miałeś klapki na oczach! - W końcu mu to wygarnął. Po tylu latach. Wtedy ani razu nie powiedział mu, co leżało mu na sercu. Tylko dlaczego teraz, po tym jak zrzucił to z siebie, wcale nie było mu lepiej? Na początku myślał o tym nie raz, jak mu to wszystko wypomni i będzie się z tym czuł dobrze. Plunie mu prosto w twarz i na koniec odejdzie zostawiając samego. Potem gniew mu przeszedł i zmienił się w obojętność. A teraz? Teraz już nie wiedział, co ma czuć. Wcale nie było z tego powodu lepiej, bo Charlie raczej nie był już zadowolony ze znajomości z Oscarem.
- Ale tak - ciągnął dalej Thomas. - Znienawidziłem cię za to, że porzuciłeś mnie i chłopaków i przystąpiłeś do paczki Oscara. W podstawówce to było niewinne, jedynie porzuciłeś kumpla, okej, byliśmy dzieciakami. Ale teraz, w gimnazjum, Oscar przegiął pałę, a ty ślepo poszedłeś za nim. Już nie tylko porzuciłeś mnie, ale też stanąłeś przeciwko mnie. Już nie wspomnę o tym, że mnie pobiłeś.
Thomas zerkał na Charliego, który już na niego nie patrzył, jedynie zwieszał głowę gapiąc się w podłogę.
Greenowi podniosło się ciśnienie i mówił głośniej, poirytowany. A teraz czekał, co Charlie mu odpowie, chociaż miał ochotę mówić dalej, to, co leży mu na sercu. Zacząć temat homoseksualności i zapytać, co takiego zrobił Oscarowi, ale nie potrafił. Widział zgnębioną sylwetkę swojego dawnego kolegi i po prostu nie mógł już mówić dalej.
- Przepraszam - usłyszał zachrypnięty głos i uniósł brwi do góry. - Próbowałem uderzać lekko. Nigdy wcześniej cię nie uderzyłem. Przepraszam.
Tak było, naprawdę. Charlie chciał się wykazać przed Oscarem, chciał dopiec Thomasowi za obnoszenie się z gejostwem, ale nie był w stanie go pobić tak mocno, jakby zrobił to komuś innemu.
Spojrzał teraz na swoją dłoń, drżącą, bladą. Do oczu napłynęły mu łzy, które zaczęły spływać po policzkach i kapać na podłogę z brody i nosa.
- Tom - zachlipał. - Ja się w nim zakochałem. - Nadal nie patrzył na chłopaka siedzącego przed nim, który wpatrywał się w niego z szeroko otwartymi oczami i brwiami uniesionymi w zdumieniu i współczuciu.
Wreszcie to komuś powiedział. Wreszcie powiedział to na głos i to tak bardzo bolało. Prawda bolała bardziej niż prawdopodobnie złamany nos. Bardziej niż głowa rozcięta od uderzenia w biurko. Bardziej niż zgwałcony tyłek, na którym teraz ledwo siedział.
Zsunął się z wanny i upadł na kolana. Ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać.
- Od początku! Od cholernego początku! Już pięć lat. Wiedziałem, jaki jest. Że mnie znienawidzi, że wyklnie. Broniłem się od tego, cały czas... - Słowa przerywane szlochem wyrywały mu się z ust z krzykiem.
Thomas dopadł do niego i złapał za ramiona. Dotknął zgarbionych pleców i spoconych włosów. Kompletnie nie wiedział jak ma mu pomóc, ale mógł chociaż przy nim być.
- Nie chciałem taki być... Byłem na ciebie wściekły, jak się okazało, że jesteś pedziem, bo wtedy dotarło do mnie, że ja też taki jestem. Jestem kimś, kim nie chciałem być, kogo wypierałem cały czas z umysłu. - Charlie nagle podniósł głowę i złapał się kurczowo koszulki Toma. - Nie chcę taki być, słyszysz?! Nie chcę! - Cały czas płakał i teraz znowu mu trochę krwi zaczęło lecieć z nosa razem z inną wydzieliną.
Thomas złapał go mocno przyciskając do piersi.
- Przestań Charlie, przestań! - Nie wiedział jak ma go uspokoić. Nie mógł powiedzieć, że nie musi być gejem, jeśli nie chce, bo to tak nie działało. Nawet, jeśli zepchnie to gdzieś daleko, to i tak nie będzie szczęśliwy w życiu. Bycie homoseksualistą tak nie działa. Pomimo młodego wieku zdawał sobie z tego sprawę, bo dużo na ten temat czytał i rozmawiał z rodzicami, którzy akceptowali to, kim był. Dlatego nie pozwalali mu myśleć inaczej, jak część społeczeństwa, która uważa to za jakąś chorobę lub czyiś głupi wymysł. Nie, to jest część niego samego. Jedni kochają kobiety, inni mężczyzn i to jest normalne. W związku z tym nie umiał teraz pocieszyć Charliego, bo on chciałby usłyszeć kompletnie co innego. ?Będzie dobrze, będziesz normalny?. Coś takiego nie mogłoby mu przejść przez gardło, dlatego najpierw musiał go uspokoić a potem spokojnie z nim porozmawiać.
Jednak w tej chwili usłyszeli jak drzwi do domu się otwierają i od progu krzyczy matka Charliego wołając go. Szybkie spojrzenie na zapłakanego Charliego powiedziało Thomasowi, że nie może się on tak jej teraz pokazać, więc pozostawił go na podłodze w łazience, a sam wyszedł na korytarz spotkać się twarzą w twarz z kobietą, której nie widział jakieś pięć lat.